27 grudnia 2010

9. Niebezpieczne pożądanie

         Nadszedł grudzień, śnieg, jak co roku, zasypał błonia. Jezioro tuż przy brzegach pokryła cienka warstwa lodu. Planowałam wrócić do domu ciotki na Boże Narodzenie. Nie uśmiechało mi się spożywać świątecznego posiłku obok obrażonej Nelly i popisującego się wciąż Jerry’ego. A w domu miałam przynajmniej spokój.
Co do skłóconej ze mną Nelly, to może trochę przesadziłam. Trzeciego grudnia, tuż po lekcjach, podeszła do mnie ze skruchą wymalowaną na twarzy. Skrzyżowałam ręce na piersiach, kiedy zatrzymała się przede mną.
         - Czyżbyś zrozumiała, że głupio mnie osądziłaś? – zapytałam.
         - Przepraszam, nie powinnam cię obrażać. Nawet jeśli Jerry woli ciebie, nie powinno to skreślić naszej przyjaźni – odpowiedziała.
Zmierzyłam ją chłodnym wzrokiem. Wiedziałam, że tak będzie. Przyszła koza do woza. Oczywiście, będę musiała jej wspaniałomyślnie wybaczyć, to byłoby głupie kończyć znajomość z takiego powodu. Ale karę powinna ponieść.
         - Jeśli mi naprawdę ufasz, nie powinnaś mnie podejrzewać, że chcę ci odbić chłopaka – odezwałam się po krótkiej chwili, żeby zyskać na czasie. – Wiesz, co o nim myślę. Shelbott jest obrzydliwy, nachalny i wulgarny. Jeśli myślisz, że on mi się podoba, to jesteś w błędzie. Chce mnie wykorzystać, no, mógł się jeszcze z kimś założyć, że mnie „przeleci”. Zrozumiałaś?
Nelly skinęła głową. Postanowiłam puścić w niepamięć ten jej wybuch. Dziewczyna jest na dodatek zazdrosna, zakochana… Ale mimo wszystko będę czujna. A temu jej Jerry’emu będę musiała wybić mu siebie z głowy w najbliższym czasie. Muszę zapomnieć o nieśmiałości i załatwić to jak się da najszybciej.

Sposobność do tego natrafiła mi się tuż po lekcji zaklęć, podczas której profesor Flitwick oznajmił nam, że w Boże Narodzenie odbędzie się bal z okazji rozpoczęcia się Turnieju Trójmagicznego. Mało mnie to obeszło, ani nie lubiłam, ani nie umiałam tańczyć. Wielu uczniów zostawało na święta tylko ze względu na ten bal, co według mnie było idiotyczne.
Wracając z Wielkiej Sali po obiedzie, spotkałam w lochach Jerry’ego Shelbotta. Stał koło tajnego przejścia do dormitorium Ślizgonów, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, wzrok miał bez wątpienia utkwiony we mnie. Było coś w jego pozie, co mnie nieco onieśmielało i niepokoiło.
         - Dobrze, że cię widzę, chyba musimy coś sobie wyjaśnić – odezwałam się, ignorując strach. Shelbott wyprostował się.
         - Poczekaj, najpierw ja. Mówili o Balu Bożonarodzeniowym. Masz z kim iść? – zapytał.
         - No właśnie, nie wybieram się na bal. Wracam na święta do domu. Ale nie chodzi tylko o to. Chyba cię nie rozumiem. Masz ze mną jakiś problem, czy… - urwałam, mając nadzieję, że pojmie, co mam na myśli. Jerry przyglądał mi się przez chwilę. W końcu uśmiechnął się kokieteryjnie.
         - Nie będzie to problem, jeśli się zgodzisz – rzekł. Uniosłam brwi. Coraz bardziej nie podobała mi się ani ta znajomość, ani jego osoba.
         - Eee… na co mam się zgodzić?
         - No… Nigdy nie pieprzyłaś się z żadnym gościem, nie? Wszystkie dziewczyny już kogoś miały w łóżku, a to już się robi nudne – wyjaśnił. Wypowiedział to takim tonem, jakby był z siebie dumny. I z pewnością tak się stało. Poczułam do niego straszne obrzydzenie, z trudem powstrzymałam się od zmarszczenia nosa.
         - Dziwna metoda na rozpoczęcie związku. Z pewnością nie dla mnie. Wolę poczekać na właściwego faceta. Cześć.
Chciałam go wyminąć, ale zastawił mi drogę.
         - Przecież to wszystko jedno, czy pójdziesz do łóżka z jakimś nieznanym chłopakiem, czy z mężem. Efekt będzie taki sam. Ale lepiej, bym to zrobił ja, bo znam się na tym – naciskał. Poczułam się dotknięta tymi słowami, ale postanowiłam udać, że mnie to wcale nie obeszło. Mogłam zakończyć tę znajomość już dawno, ale jak głupia, bałam się tego. No i teraz mam, co chciałam. Jerry Shelbott brzydził mnie, nigdy, przenigdy nie pozwoliłabym mu się choćby dotknąć.
         - Nie sądzę. Słuchaj, nie zamierzam się na nic godzić, daj sobie ze mną spokój. Nelly bardzo cię lubi, ona by chętnie na to przystała… - zaczęłam, ale Ślizgon nagle warknął ze złości.
         - No właśnie! Ona jest chętna! Co mi z takiej dziewczyny, która chce?! – natarł na mnie ogarnięty niezdrową żądzą.
         - Nie wyraziłam na to zgody, puszczaj mnie!
         - Trudno, sam sobie udzieliłem pozwolenia – wysyczał mi w ucho.
Nie podejrzewałam, że był tak silny. A może wzmocniło go to podniecenie i gniew? Chwycił mnie za przód szaty, podniósł w górę i przygwoździł do zimnej kamiennej ściany lochu. Na początku nie mogłam z siebie wydobyć głosu. Kiedy jednak pierwszy szok minął, uderzyłam go z otwartej dłoni w twarz. Otrząsnął się natychmiast, mocniej pchnął mnie na ścianę, jedną ręką przytrzymując mi nadgarstki, drugą zaś włożył pod moją szatę. Przeraziłam się nie na żarty. Zaczęłam krzyczeć, żeby koś m pomógł. Musiałam nieustannie mu się wyrywać, żeby jakoś go osłabić. Przez kilka chwil nie mógł mnie utrzymać, w czym dostrzegłam swoją szansę. Upadłam na ziemię. Nie zdążyłam się jednak podnieść, bo na nowo zwalił mnie z nóg. Wrzasnęłam mu prosto w ucho, ale całkowicie to zignorował.
         - Jesteś już moja, szmato – wysyczał i zatkał mi usta ręką.
Usłyszałam jakiś stukot. Jerry nagle zmienił się w rudą wiewiórkę, która wystrzeliła aż pod sufit i uderzyła w niego z całej siły. Przerażona, wciąż drżąc na całym ciele, odsunęłam się pod ścianę i rozejrzałam dookoła w poszukiwaniu mojego wybawcy. Moody stał kilka kroków ode mnie i maltretował wijącą się w powietrzu wiewiórkę.
         - Przystając na prośbę Dumbledore’a, zacząłem dawać szlabany, ale ty, kolego, przesadziłeś – wycharczał, kiedy przemieniony w gryzonia Shelbott ugodził małym ciałkiem o kamienną podłogę. Jeszcze kilka razy wysłany został pod sufit, po czym wrócił do normalnej postaci. Jerry, wystraszony i okropnie potargany, z zaczerwienioną twarzą, zerwał się i uciekł w głąb lochów, przeklinając głośno.
Objęłam kolana ramionami, ukryłam pomiędzy nimi, a klatką piersiową głowę i wybuchnęłam płaczem. Rzadko płakałam. Nie lubiłam okazywać emocji, ale teraz przepełniły mnie tak, że nie mogłam już nad nimi zapanować. Naprawdę mało brakowało. Gdyby nie Bartemiusz, aż boję się myśleć, co by się wydarzyło.
Szalonooki pochylił się nade mną. Poczułam jego kanciastą rękę głaskającą powoli moje włosy. Przez jakąś minutę tak stał w korytarzu, nie mówiąc ani słowa. Słychać było tylko mój szloch. Nie mogłam się uspokoić, choć bardzo tego chciałam. W końcu chwycił mnie za ramię i podciągnął do góry. Nie puścił mnie, nawet kiedy moje stopy znalazły pewne oparcie w kamiennej podłodze.
         - Jestem pewien, że nic ci już nie zrobi. Chcesz, żebym poszedł do Dumbledore’a? Chodź, idziemy – usłyszałam jego ochrypły głos tuż nad uchem.
Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Posłusznie albo raczej bezmyślnie, wciąż zapłakana, poszłam z nim do gabinetu dyrektora. Mijający nas uczniowie przyglądali mi się i poszeptywali. Czułam się okropnie. Jakby mnie ktoś niespodziewanie wepchnął na wielką scenę. Albo jakbym była skażona jakimś strasznym wirusem. Gdyby nie obecność i autorytet profesora Moody’ego, z pewnością daliby się ponieść ciekawości i poszliby za mną.
Moody wypowiedział hasło (karaluchowy blok), a kamienny gargulec, strzegący wejścia, odskoczył. Wiele razy byłam już w tym gabinecie. Wchodziło się spiralnymi schodami, na ich końcu znajdowały się lśniące, dębowe drzwi ze złotą klamką. Tego dnia już wyjątkowo nie chciałam tam wchodzić. Moja ciotka dobrze znała Dumbledore’a, o wiele lepiej od większości członków Zakonu Feniksa. Była z nim nawet po imieniu.
Szalonooki zapukał, po czym, nie czekając na odpowiedź dyrektora, wszedł do środka.
         - Poczekaj na mnie, zaraz cię zawołam – zwrócił się do mnie, zanim wszedł.
Kiedy zamknął drzwi za sobą, usiadłam na pierwszym stopniu i podparłam podbródek na zaciśniętych pięściach. Po kilku sekundach usłyszałam jakieś wymieniane w złości zdania. Nie rozumiałam słów, ale bez wątpienia Moody był wściekły, a Dumbledore usiłował go uspokoić. W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich dyrektor. Uśmiechał się dobrodusznie, jak zwykle, kiedy wprowadzał mnie do środka.
         - Już wszystko ustalone. Profesor Moody opowiedział mi, co się zdarzyło w lochach. Pan Shelbott został już ukarany, niemniej jednak odbędzie rozmowę z profesorem Snape’em. Jest to pewnie ciężkie dla ciebie, siadaj – powiedział mi bardzo ciepłym tonem co spowodowało, że i na moich ustach pojawił się nikły uśmiech.
         - Nic się takiego nie stało – mruknęłam, siadając na wskazanym przez dyrektora miejscu.
         - No cóż, skoro tak twierdzisz… Profesor Moody proponuje, żeby poinformować twoje wujostwo. Dziś spotykam się z Rosalie, musimy omówić parę spraw…
         - Nie! Nie ma potrzeby. Będą panikować i jeszcze zabiorą mnie do domu. Najlepiej będzie, jak o tym zapomnimy – przerwałam mu, instynktownie wstając. – Mogę już iść?
Dumbledore westchnął ciężko. Miał trochę zawiedzioną minę, ale skinął głową. Uznałam to za zakończenie rozmowy, więc pożegnałam się i opuściłam gabinet. Ciekawa byłam, gdzie uciekł Jerry. No i jak zareaguje, kiedy mnie zobaczy. Jeśli będzie miał dość pokory w sobie, w co wątpię, już nigdy do mnie nie podejdzie. Albo przynajmniej przeprosi. Co ja się oszukuję, nie zrobi tego! Gdyby do czegoś doszło, z pewnością by się tym przechwalał. Wątpię, by rozpowiadał, że profesor Moody udaremnił mu gwałt, więc byłam spokojna. Mnie jakoś za bardzo nie interesowało, co by powiedzieli ludzie, gdyby usłyszeli, że ktoś chciałby mi zrobić krzywdę. Nie chciałem tego, bo utraciłabym swój święty spokój. Większość pewnie gapiłaby się na mnie i wytykała palcami, połowa z nich współczułaby mi, a druga połowa drwiła. Gdyby tylko między sobą tak konwersowali… Ale nie, ludzie muszą o wszystkim trąbić dookoła, aż im samym to zbrzydnie.

Zeszłam do lochów. Jerry’ego nigdzie nie było, pewnie błąka się gdzieś po ciemnych korytarzach. Poważnie wątpiłam, by w takim krótkim czasie udało mu się wydostać na zewnątrz. Chyba że przyszli my z pomocą koledzy. Wypowiedziałam hasło i przekroczyłam tajne przejście. Z salonu dobiegł mnie zwyczajny hałas, który panował w dormitorium pełnym uczniów. Wśród nich zobaczyłam Nelly. Teraz, kiedy sobie przypomniałam, wcześniej, zanim ją poznałam, widziałam ją, oczywiście tylko przelotnie. Gdzieś na korytarzy, z raz w pokoju wspólnym… Z klasy zwykle wypadałam pierwsza, siadałam w ostatnich ławkach, przeważnie się nie odzywałam, głos zabierałam tylko wtedy, kiedy mnie o to poproszono. Ani nie ociągałam się, ani nie błyszczałam na lekcjach, po prostu istniałam. Uczyłam się trochę lepiej, niż przeciętnie, zwykle dużo zapamiętywałam z lekcji, wkuwać z książek nie lubiłam. Często nad nimi zasypiałam. Nelly za to uczyła się dużo, ale wiadomości ciężko wchodziły jej do głowy. Czasami było mi jej żal, bo na każdym sprawdzianie czy teście wypadała gorzej ode mnie, mimo że uczyła się o wiele więcej. Nie zależało jej, to było od razu widać. Robiła to wszystko, co oczekiwała od niej rodzina. Nie lubiła o niej mówić. Nigdy mi o tym nie powiedziała, ale zazdrościła mi wujostwa, tego, że byli tacy ciepli i troskliwi, dawali mi dużą wolność, nie narzucali swojej woli… Miałam prawo wybrać, którą drogą pójdę. I nie chodziło tylko o wybór zawodu, który będę wykonywać po ukończeniu Hogwartu. Oczywiście, ciotka za wszelką cenę próbowała mnie przekonać, bym nie kontynuowała tego, co zaczęli rodzice, ale kiedy ja już sobie coś postanowię, zwłaszcza w tak ważnych sprawach, to już zdania nie zmienię. Ich marzeniem było, bym poszła w ślady wuja i znalazła pracę w Ministerstwie Magii. Nie pociągało mnie to. Pragnęłam grać dla innych ludzi, nie za pieniądze. Chciałam z nimi dzielić się muzyką, którą tworzyłam. O ile oczywiście pozbędę się nieśmiałości.

Siedziała w kącie, z książką na kolanach. Snape był tak wspaniałomyślny, by zapowiedzieć każdej klasie, zacząwszy od pierwszaków skończywszy na uczniach klas ostatnich, sprawdzian. Za bardzo się tym nie przejęłam, lubiłam eliksiry i nie miałam z nimi problemu. Za to Nelly tylko cudem dostała się do klasy owutemowej, była Ślizgonką, więc Snape jakoś przymknął oko na jej Powyżej Oczekiwań z suma.
Kiedy do niej podchodziłam, zastanawiałam się, czy powiedzieć jej o tym, co chciał mi zrobić Jerry. Zwarzywszy na naszą niedawno odnowioną przyjaźń, nie chciałam znów dawać jej powodów do nerwów. A ona, tak bardzo zakochana w tym Ślizgonie, mogłaby mi nie uwierzyć. Znowu. Mało tego, pomyślałaby, że chcę ją z nim skłócić, a potem sama się z nim związać. Głupie, wiem. Ale Nelly już taka była. Często miewała humory, obrażała się o byle co, nie tylko na mnie. Przywykłam już do tego, ale z każdym jej tak zwanym kolejnym „fochem”, było coraz gorzej i przymykać na to oczy było mi trudniej.
Usiadłam obok niej. Blondynka zerknęła na mnie, na jej ustach pojawił się delikatny, leczy wymuszony uśmiech. Nic nie powiedziała, tylko powróciła do lektury.
         - Idziesz na ten bal? – zapytała nagle.
         - Nie, wracam do domu na święta. Nawet gdybym zostawała, to i tak bym się nie wybierała, bo kto by mnie zaprosił? Jak chłopak pójdzie sam, to trudno, ale dziewczyna… - odpowiedziałam.
         - Nie musisz iść sama. Jeden chłopak z Durmstrangu dziś mnie zapytał, czy się z nim nie spotkasz. Chciałby iść z tobą na bal – mruknęła, nie odwracając wzroku od tekstu. Ton jej głosu trochę mnie zaniepokoił, nie wiem, czy mi się tylko wydawało, ale chyba dosłyszałam w nim gorycz.
         - A ty? Z kim idziesz? – spytałam ostrożnie, siląc się, by w moim głosie zabrzmiało tylko uprzejme zainteresowanie.
Nelly wzruszyła ramionami.
         - Sama.
         - Jak to, nikt cię nie zaprosił?
         - Zaprosił mnie taki jeden, ale…
Urwała. Nie musiała kończyć. Dobrze wiedziałam, że czekała, aż zaprosi ją Jerry Shelbott. Niezręcznie byłoby teraz jej mówić, co się stało na korytarzu. Dlatego, żeby zakończyć krępujący temat, poszłam po książki, by skończyć pisanie eseju dla McGonagall na temat transmutacji zwierząt w inne zwierzęta.
Nelly siedziała obok mnie, przez ten cały czas nie odezwała się ani słowem. Słychać było tylko skrzypienie mojego pióra. Może w ogóle nie powinnam mówić o tym zdarzeniu? Jeśli się dowie, może pomyśleć, że kompletnie nie ma już szans na wzbudzenie zainteresowania u Jerry’ego. Ostatnio nie układało się między nami najlepiej. Nie powinnam dolewać oliwy do ognia. Ale z drugiej strony później, kiedy się ewentualnie dowie, może mieć do mnie pretensje, że miałam przed nią tajemnice. I tak źle, i tak niedobrze.
Do pokoju wspólnego weszła rozchichotana grupka trzecioklasistek. Jedna z nich podeszła do stolika, przy którym siedziałam z Nelly i zwróciła się do mnie:
         - Ty jesteś Macy Savour? Profesor Snape wzywa cię do swojego gabinetu.
Blondynka automatycznie podniosła głowę znad książki i spojrzała na mnie ze zdziwieniem, kiedy dziewczyna odeszła do swoich przyjaciółek, by wszystkim przeszkadzać i chichotać.
         - Po co Snape chce cię widzieć? – zapytała.
         - Nie wiem – mruknęłam, wzruszając ramionami. Domyśliłam się jednak, o co chodziło. Wstałam i opuściłam salon. Świetnie. Jeszcze tego brakowało, żeby wszyscy nauczyciele zrobili wokół tej całej sytuacji zamieszanie. Niech to do gazet jeszcze podadzą. Pewna byłam, że w gabinecie Snape’a spotkam Jerry’ego. Będą chcieli ustalić, kto mówi prawdę, a kto nie. Miałam nadzieję, że Ślizgona tam mimo wszystko nie zastanę.
Złudne były jednak moje nadzieje. Kiedy tylko weszłam do gabinetu Snape’a, zobaczyłam Moody’ego, czającego się w kącie, Mistrza Eliksirów za swoim biurkiem i samego sprawcę tej całej sytuacji siedzącego na krześle.
         - Siadaj, Macy – powiedział Snape wskazując mi krzesło obok Jerry’ego, który już nie patrzył na mnie tak przyjaźnie.
Nieśmiało odciągnęłam krzesło jak najbardziej na bok i usiadłam. Mistrz Eliksirów przyjrzał się najpierw mnie, potem Szalonookiego, w końcu rzekł: - Pan profesor Moody doniósł mi, że zastał pana Shelbotta w jednoznacznej sytuacji z tobą.
Mój Boże, jak to zabrzmiało…
         - Eee… no, nie do końca, bo ja tego nie chciałam.
Snape zwrócił teraz swój wzrok na Jerry’ego. Był teraz między młotem a kowadłem, czułam to. Nie mógł potraktować nas ulgowo, był przecież przy tym obecny inny nauczyciel, zresztą sądzenie Ślizgona, który usiłował zgwałcić Ślizgonkę musiało być trudne. Gdyby na miejscu Jerry’ego siedział na przykład jakiś Gryfon, nie miałby wątpliwości, po czyjej stanąć stronie.
         - Czy to prawda? – zapytał Shelbotta, by zyskać na czasie.
         - Sama się pchała – stwierdził z ignorancją, wzruszając ramionami w irytujący sposób.
         - Nie kłam! – ryknął Moody tak gwałtownie, że aż podskoczyłam na swoim krześle. Pokuśtykał w stronę Shelbotta i chwycił go jedną ręką za szatę na piersi. – Nie ważne, jak dziewczyna się zachowuje i ubiera. Jeśli mówi nie, to znaczy, że nie! Mam jeszcze raz przemienić cię w wiewiórkę, żebyś zrozumiał?
Snape wstał, żeby uspokoić Szalonookiego. Ten puścił chłopaka, dysząc ciężko ze złości. Jego jarzące się błękitem oko zawirowało szybko. Mistrz Eliksirów okrążył biurko, żeby stanąć za krzesłem Jerry’ego. Twarz miał tak nieprzeniknioną, pozbawioną emocji, że zupełnie nie miałam pojęcia, co teraz zrobi.
         - Pan Shelbott będzie do końca tego roku szkolnego, w ramach szlabanu, pomagał panu Filchowi w różnych pracach – rzekł. – Jako że ucierpiałby i dom Macy, nie odejmę mu punktów. Jednakże rodzice Jerry’ego zostaną o tym zdarzeniu poinformowani. No, jeśli wszyscy są zadowoleni, możecie odejść. Profesorze Moody, chciałbym…
         - Zaraz, zaraz – przerwał mu Ślizgon, wstając gwałtownie ze swojego krzesła. – Ja nie jestem zadowolony. Nie będę usługiwał Filchowi i tracił każdą wolną sobotę.
         - Będziesz, chyba że wolisz, bym do soboty dodał też niedzielę. Od przyszłego weekendu pójdziesz do gabinetu pana Filcha o godzinie dziesiątej rano – w głosie Snape’a wyraźnie zabrzmiała groźba. – A teraz wynocha, oboje.
Wstałam i bez słowa opuściłam pomieszczenie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w dormitorium, by nie spotkać się z Shelbottem. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi, puściłam się biegiem przez korytarz, by kilka sekund później dopaść do tajnego przejścia, wypowiedzieć hasło i wpaść do salonu. Zdyszana opadłam na fotel obok Nelly, które uniosła głowę znad książki, spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
         - Co się stało? – spytała. W jej głosie jednak zabrzmiało bardziej rozdrażnienie niż niepokój.
         - Chodź, muszę ci coś powiedzieć – chwyciłam ją za ramię i pociągnęłam w stronę sypialni dziewczyn.
Nie była zadowolona, kiedy ją puścił. Skrzyżowała ręce na piersiach, brwi drgnęły jej impulsywnie, kiedy usiadłam na brzegu swojego łóżka.
         - Możesz się na mnie obrażać, możesz mi nie wierzyć, ale i tak ci powiem. Snape wezwał mnie do siebie, bo Dumbledore doniósł mu, że Jerry Shelbott… on chciał mnie zgwałcić. Dopadł mnie dzisiaj na korytarzu w lochach, a Moody to widział i zrobił dookoła tego wielką aferę. Shelbott dostał szlaban, a Snape chce napisać do jego rodziców – powiedziałam na wydechu, starając się, by głos mi nie zadrżał. Zmusiłam się, żeby spojrzeć jej w oczy.
         - Ale dlaczego on to zrobił? Przecież ma tyle innych chętnych dziewczyn – mruknęła, utkwiwszy rozbiegany wzrok w podłodze. Ja milczałam, czekając, aż Nelly powie coś jeszcze. Czułam, że w jej głowie toczy się teraz zacięta walka. Musiała wybrać: albo ja, albo on. Nie chciałam tego przyznać, ale zawiodłam się na niej. Jakiś chłopak, i to niewart jej, nie powinien nigdy zachwiać tej pewności.
W końcu Nelly podeszła do mnie bez słowa, usiadła obok i objęła mnie ramieniem. Zaskoczona, wzdrygnęłam się lekko.
         - Nie przejmuj się, ważne, że nic ci się nie stało – powiedziała pocieszającym tonem, głaszcząc powoli moje włosy. – Nie wiedziałam, że Jerry jest taki…
Nie dowiedziałam się, jakim epitetem chciała go określić. Nie byłam pewna, czy mówiła to szczerze, czy może tylko po to, by mnie pocieszyć, ale liczył się sam gest. Ciekawa byłam, co naprawdę myśli. Nadal była zakochana w Shelbott’cie? Wątpię, by takie uczucie minęło w przeciągu kilku minut. Może czuła do niego swego rodzaju obrzydzenie, ale z pewnością była w nim nadal zakochana. Gdyby chciał się z nią związać, natychmiast zapomniałaby o wszystko, co mi zrobił. Ale nie winiłam jej, przecież była w niego zapatrzona jak w obrazek.
         - Chodź, zapoznam cię z tym chłopakiem z Durmstrangu – odezwała się nagle Nelly, wstając. Widząc moje pytające spojrzenie, dodała: - No wiesz, mówiłam ci o nim. Chciał się z tobą umówić. Chodź.

Wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z dormitorium. Nie miałam najmniejszej ochoty na żadne spotkania, zwłaszcza z chłopakami. A już przede wszystkim z takimi, których nie znałam. Mimo wszystko poszłam z nią do biblioteki, nie chciałam się już wykłócać z przyjaciółką. Tuż przez feriami świątecznymi nie zastałyśmy tam wielu uczniów. Jedynie Hermiona Granger i kilku Puchonów z drugiej klasy siedziało w kącie, pogrążeni w lekturach strych, zakurzonych tomów.
         - On tu zwykle przesiaduje, dziś pewnie też będzie – mówiła Nelly, kiedy przechadzałyśmy się miedzy regałami. Pani Pince łypnęła na nas spode łba. Nie lubiła, kiedy uczniowie dotykali jej cennych książek. – O, to on.
Podeszłyśmy do jakiegoś chłopaka. Siedział ukryty w cieniu półek, twarz zasłaniał mu wielki, ciężki, otwarty tom Transmutacji współczesnej. Dopiero kiedy blondynka postukała paznokciami o blat stołu, oderwał wzrok od tekstu.
         - Chciałeś poznać Macy, więc ci ją przyprowadziłam – zwróciła się do niego nieco znudzonym głosem. – No, to zostawiam was samych, bawcie się dobrze.
Zanim zdążyłam jakoś zaprotestować, Ślizgonka odwróciła się na pięcie i odeszła. Uczeń z Durmstrangu odłożył książkę na bok. Jak na mój gust, był nawet ładny. Miał piękne, duże, czarne oczy i uroczy uśmiech. Ciemne kosmyki opadały mu prawie do ramion, kręcąc się lekko. Usiłowałam się uśmiechnąć, ale wyglądało to raczej tak, jakby rozbolał mnie brzuch.
         - Siadaj. Ładna z ciebie dziewczyna. W Hogwarcie dużo ładnych dziewczyn – odezwał się, robiąc mi miejsce na starej, wytartej kanapie. Usiadłam na jej brzegu, unikając spojrzenia jego świdrujących oczu. – Wybacz, że ja się nie przedstawił. Iwan Orłow*. Ty jesteś Macy Savour, tak? Twoja przyjaciółka Nelij mi powiedziała.
         - No tak. Jestem trochę… eee… nieśmiała w kontaktach z ludźmi… - mruknęłam, czerwieniąc się mocno.
         - Nie przejmuj ty się, nie jestem taki straszny, jak ci się wydaje – uścisnął przyjacielsko moją dłoń i uśmiechnął się.
Wydał mi się całkiem miłym człowiekiem i dobrze znał się na numerologii. No cóż, już wiedziałam, do kogo się zwrócić, jeśli będę miała kłopoty z tym przedmiotem. Jak na Bułgara, po angielsku mówił całkiem nieźle, a ja rozumiałam prawie wszystkie dość śmiesznie posklecane przez niego zdania. Przyznam, że dobrze mi się z nim rozmawiało. Był to inteligentny chłopak, nie mam pojęcia, czemu ze mną chciał rozmawiać. Nie byłam jakoś wybitnie uczona, nie znałam wielu szkolnych plotek ani nie znałam nikogo wpływowego. Jeśli chodziło mu tylko o mój wygląd, w co nie wątpię, to przyznam mu, że miał o wiele lepszy gust, niż znajomi Jerry’ego Shelbotta.
         - Fajny z ciebie chłopak – przyznałam, kiedy pani Pince wygoniła nas z biblioteki za zbyt głośne rozmowy. Uśmiechnęłam się, a on przysunął się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość.
         - Z ciebie też – odpowiedział. – To znaczy… fajna dziewczyna. Bal jest za kilka dni. Pójdziemy razem?
         - Możemy.
Zauważywszy, że był już bardzo blisko, tak blisko, że mogłam policzyć pojedyncze piegi na jego twarzy, pocałowałam go pospiesznie w policzek i odeszłam przyspieszonym krokiem.

___________
To ostatni rozdział w tym roku kalendarzowym. Mam nadzieję, że się podobał. Chciałabym pisać częściej, ale utrzymanie czterech blogów nie jest łatwe. No i musiałam też skupić się na pisaniu pracy na konkurs, plus moje tragiczne oceny z chemii… Jednym słowem, brak czasu. Szablon jest świąteczny, dobrze się składa, u Macy też zbliża się Boże Narodzenie. U nas jest akurat tuż po, ale póki co, pasuje. Dedykacja dla Sheirany :*

* pod gwiazdką znajduje się link do bohatera. 

11 grudnia 2010

8. Pierwsza kłótnia

         Zgodnie z planem Lorda Voldemorta, co sobotę i niedzielę Barty teleportował się ze mną do kwatery swego pana, zostawiał mnie tam, po czym wracał, bym mogła zdążyć na kolację, nie budząc żadnych podejrzeń. Czarny Pan nie jadł normalnego jedzenia, ale Glizdogon zauważył, że jakość posiłków, od kiedy zaczęłam im pomagać, bardzo się poprawiła. No cóż, nie byłam najlepszą kucharką. Ale im najwyraźniej to nie przeszkadzało. Voldemort powiedział mi, jak mam wydoić Nagini, by móc przygotować eliksir, którym się żywił. Na początku trochę się jej bałam, w końcu była nieprzewidywalnym, ogromnym wężem.
         - Nie możesz jej okazywać, że się boisz. Tak jest z każdym zwierzęciem. Wyczuje twoją słabość i będzie chciał to wykorzystać – mówił mi.
Radość z powodu łaski, którą otrzymałam od Lorda Voldemorta trochę przygasła, kiedy musiałam pierwszy raz wytłumaczyć się Nelly z mojej nieobecności. Czułam się okropnie, kiedy ją tak okłamywałam, ale musiałam wybrać większe dobro. To, że dowie się teraz, nic nie zmieni. Po prostu będzie wiedzieć. A im mniej osób wie o planach Czarnego Pana, tym lepiej. Miałam do przyjaciółki stuprocentowe zaufanie, ale swojego pana nie zdradziłabym za nic.
         Z dnia na dzień zbliżało się Pierwsze Zadanie. Czasami widywałam Pottera na korytarzach w zamku, błąkającego się albo z tą szlamą, Hermioną Granger, albo samotnie. Pamiętałam, że dawniej przyjaźnił się z tym rudym Weasley’em, ale chyba musieli się o coś pokłócić, bo praktycznie od ogłoszenia nazwisk reprezentantów nie widziałam ich razem.

         Nadszedł dzień Pierwszego Zadania. Był to konkretniej dwudziesty czwarty listopad. Pogoda nie prezentowała się najlepiej. Albo ciągle lało, albo niebo było czarne jak w nocy, albo znowu wiało tak, jakby chciało powyrywać wszystkie drzewa z korzeniami. Ani ja, ani Barty nie wiedzieliśmy jak Harry Potter zamierzał pokonać swojego smoka. A właściwie odebrać mu złote jajo. Crouch poinformował mnie, że dowiedział się o wszystkim. Potter wciąż ćwiczył zaklęcie Accio. Ale nie tylko to teraz stanowiło problem.
Zauważyłam, że Nelly podobał się pewien chłopak z naszej klasy. Niby nie pochwaliła mi się tym, ale znałam ją już tak, że to było widać. Przyłapywałam ją czasem na wpatrywaniu się w niego tak zahipnotyzowanym wzorkiem, że zwykle nawet nie słyszała, że coś do niej mówię. Gdyby spotykała go tylko na niektórych lekcjach… Ale on był Ślizgonem, dlatego Nelly mogła obserwować go też w pokoju wspólnym, przy stole i na korytarzach. Czasami mnie to denerwowało, ale już postanowiłam nie wypowiadać się na jego temat. Wiedziała, co o nim myślałam. Według mnie Jerry Shelbott był aroganckim kobieciarzem i cwaniaczkiem o denerwującym charakterze. Zwykle otaczał się albo swoimi koleżkami od siedmiu boleści, z którymi terroryzował uczniów z młodszych klas, albo płytkimi dziewczynami, nie tylko ze Slytherinu, do których lepiej bez kija nie podchodzić. O istnieniu Nelly chyba nie wiedział, czemu się nie dziwiłam, skoro cały czas siedziała w kącie i obserwowała go zza kolumnie książek. Czułam pewien dyskomfort, bo ten Jerry chyba coś i do mnie miał, coraz częściej przyłapywałam go na przyglądaniu mi się. Gdybym nie była tak nieśmiała, po prostu podeszłabym do niego i zapytała, o co chodzi. Ale nie miałam odwagi, w końcu wciąż otaczał go co najmniej tuzin uczniów, no i nie chciałam dawać Nelly powodów do zazdrości. Sądzę, że prędzej zniosłaby romans jakiejś plastikowej dziewczyny z Jerrym, niż swojej najlepszej przyjaciółki. Mnie ten cały Shelbott oczywiście wcale się nie podobał. Wolałam chłopaków uprzejmych, wrażliwych i raczej spokojnych, a Jerry był całkowitym tego przeciwieństwem. Gdyby jednak Nelly udało się z nim, to mają moje błogosławieństwo. Byłabym w stanie znieść nawet jego towarzystwo, byleby była szczęśliwa.

Wracając. Dzień Pierwszego Zadania był dniem ogólnej podniety i radości. Ja od dawna wiedziałam o wszystkim, co miało się odbyć, więc po prostu trzymałam się na uboczu, jak zwykle, niczym się nie interesując. Bardzo mi brakowało fortepianu. Kiedy nie mogłam na nim grać, grałam na skrzypcach, dopóki pod koniec zeszłego roku Lynn nie roztrzaskała ich przypadkowo zaklęciem. Bardzo chciałam kupić sobie nowe, ale nie miałam ani nie znałam się na mugolskich pieniądzach. Tak samo brakowało mi złota, by je wydać na ów instrument.
Razem z Nelly zeszłyśmy na błonia. Niedaleko stadiony do quidditcha rozstawiono trybuny, które były już prawie całkowicie zapełnione.
         - Mam nadzieję, że Potterowi się nie uda – powiedziała Nelly z mściwym błyskiem w oku. Powtarzała to co kilka dni, ja tylko kiwałam głową lub wzruszałam ramionami. W głębi serca tego się właśnie obawiałam. Że Harry Potter okaże się rzeczywiście zbyt mało doświadczonym czarodziejem, by dać sobie radę ze smokiem.
Ludo Bagman był komentatorem. Ogłosił kolejność występowania zawodników. Pierwszym okazał się Cedrik Diggory. Smok już na niego czekał. Pierwszego zawodnika powitano gromkimi brawami, kiedy tylko się pojawił. Mało mnie interesowało jak mu pójdzie, choć muszę mu to przyznać – pomysł miał całkiem niezły. Transmutował kamień w psa, by odwrócić uwagę potwora. Kiedy ten odwrócił łeb, Diggory skoczył i chwycił jajo.
Po nim wystąpiła Fleur Delacour, jako trzeci Wiktor Krum… i Harry Potter. Nelly powiedziała mi, że jego smok był najgorszy i najniebezpieczniejszy. Rogogon Węgierski. Ciekawa byłam jak najmłodszy z zawodników poradzi sobie z nim, ale i czułam w żołądku skurcz niepokoju. Wyszedł na arenę. Po stronie, gdzie siedzieli Ślizgoni rozległy się szydercze gwizdy i okrzyki, ale zostały stłumione przez oklaski od strony Gryfonów.
Potter wypowiedział jakieś zaklęcie, ale było zbyt głośno, bym mogła je usłyszeć. Po chwili jednak na horyzoncie pojawił się ciemny punkcik, który okazał się miotłą. Gryfon wskoczył na nią i wzbił się w powietrze. Przez kilka minut drażnił smoka, latając dookoła niego jak natrętna mucha. Bestia kręciła rogatym pyskiem na wszystkie strony, próbując uderzyć go ogonem lub zestrzelić za pomocą ognia. Za każdym razem, gdy w wyjątkowo widowiskowy sposób unikał płomieni lub ogona, Nelly wydawała z siebie jęk zawodu. Ja milczałam, choć w duchu denerwowałam się, że może nie złapać jaja albo smok go w końcu strąci na ziemie i roztrzaska jak lalkę. Na to nie można było pozwolić, przecież Czarny Pan miał go zabić osobiście. Już sobie wyobrażam jego reakcję, gdyby się dowiedział, że Potter zginął podczas wykonywania Pierwszego Zadania. Wpadłby w szał, mógłby nawet nas oskarżyć o jego śmierć, a potem zabić.
Jednak nic takiego się nie stało. Potter zrobił w powietrzu wiraż i zanurkował. Sekundę potem było po wszystkim. Ściskał złote jajo pod pachą z wyrazem niedowierzenia na twarzy. Kiedy wylądował, nauczyciele rzucili się w jego stronę. Nelly wydała z siebie głośny pomruk niezadowolenia, kiedy ogłosili punktację.
         - Dupek – stwierdziła, obserwując jak Harry rozmawia u wejścia do namiotu medycznego z Ronem Weasley’em i tą szlamą. – Otrzymał tyle punktów tylko dlatego, że jest najmłodszy.
         - Mówiłaś, że się tym nie przejmujesz – mruknęłam.
         - Bo nie przejmuję.
Westchnęłam ciężko. Ludzie zaczęli opuszczać trybuny, więc i my zeszłyśmy na błonia, przepychając się przez tłum.
         - Kiedyś coś ci powiem – dodałam.
Nelly była tak zbulwersowana występem i powodzeniem Pottera, że nawet się tym nie zainteresowała. Wątpiłam, by to usłyszała. Oburzenie szybko zniknęło z jej twarzy, kiedy tylko zobaczyła na horyzoncie Jerry’ego, tym razem tylko w towarzystwie dwójki swoich znajomych. Jej usta rozciągnął uśmiech, bo ruszył w naszym kierunku. Zatrzymał się przed Nelly, zerknął na nią, ale zwrócił się do mnie:
         - Macy, tak? Pozwól na chwilę.
Nie chciałam teraz patrzeć na przyjaciółkę. Nie chciałam zobaczyć w jej oczach tego zawiedzenia i goryczy. Odeszłam z nim nieco na bok. Miał krótko ostrzyżone ciemne włosy, kilka blizn po trądziku i przede wszystkim niezbyt zachęcający wyraz twarzy. Skrzyżowałam ręce na piersiach, żeby dać mu do zrozumienia, że nie bardzo mi się uśmiecha z nim rozmawiać.
         - Robimy dziś małą imprezę w pokoju prefekta. Może dasz się zaprosić? – zapytał takim Ronem, jakby był pewien na sto procent, że się zgodzę. Zerknęłam na przyjaciółkę, obserwującą nas z błyskiem podejrzenia w oczach.
         - Przyjdę, ale tylko z Nelly – odpowiedziałam.
         - Z tą blondynką? Dziwna dziewczyna. To warunek?
Skinęłam sztywno głową. Jerry westchnął ciężko i też zerknął na Nelly. Zgodził się, choć niezbyt chętnie. Dodał na odchodnym, żebyśmy przyszły do pokoju prefekta o godzinie osiemnastej trzydzieści i ubrały się w odpowiedni sposób. Nie miałam pojęcia, co miał na myśli mówiąc „odpowiedni”, ale nie zamierzałam jakoś specjalnie przejmować się tym przyjęciem. Podeszłam do zniecierpliwionej Nelly i chwyciłam ją za ramię. Mimo że bardzo chciała to ukryć, zżerała ją ciekawość. To było widać.
         - Czego od ciebie chciał? – zapytała w końcu, siląc się na obojętny ton.
         - Zaprosił nas na imprezę. Zgodziłam się tylko ze względu na ciebie. Widzę, że ci się podoba ten cały Jerry. Ja za nim nie przepadam, ale już znasz moje zdanie na ten temat – odparłam, wzruszając ramionami. Nelly zaczerwieniła się lekko. Ona też musiała w końcu dojść do wniosku, że domyślam się, co czuje do tego Ślizgona, ale pewnie nie myślała, że powiem jej to prosto w twarz.
         - Mówił coś jeszcze? – spytała.
         - Mamy być tam o osiemnastej trzydzieści i ubrać się „odpowiednio” – zacytowałam Jerry’ego.
Weszłyśmy za grupką trzecioklasistów z Ravenclawu do zamku. Poszłyśmy najpierw na obiad, później do dormitorium, żeby się przygotować. Albo raczej żeby przygotować Nelly. Sądząc po tym, co powiedział mi Shelbott, miałyśmy się ubrać wyzywająco. Nelly dostosowała się do tego warunku, ja – nie. Okazało się, że na przyjęcie wybierają się też pozostałe lokatorki naszej sypialni, no może oprócz kujonki. Z lekkim pożałowaniem przyglądałam się nowej kreacji przyjaciółki. Krótka, dżinsowa spódniczka, bluzka na ramiączkach cała wyszywana srebrnymi, plastikowymi cekinami, buty na obcasie i ten mocny makijaż… Zupełnie jej nie poznałam. Skąd ona wzięła te wszystkie ubrania? Nigdy bym jej nie podejrzewała, że będzie miała coś takiego w swojej szafie. Skrzywiłam się lekko, patrząc na nią. Za to pozostałe lokatorki były zachwycone.
         - Wiesz co, Countless, jeszcze będą z ciebie ludzie – powiedziała do Nelly Alice, waląc ją ręką w plecy, po czym zmierzyła mnie swoim firmowym krytyczno-cynicznym spojrzeniem i dodała: - Ale za to ty, Savour, nie mam pojęcia, co ci się roi w tym pustym łbie. Jeśli myślisz, że cię w ogóle wpuszczą…
         - Kto tu ma pusty łeb, to wolę nie wskazywać palcem – przerwałam jej, a Nelly parsknęła śmiechem.
Nie przejęłam się głupią obelgą panny Rowle. Nauczyłam się do wszystkiego podchodzić z dystansem jak wypadało na prawdziwą arystokratkę. W końcu moi rodzice nie byli zwykłymi czarodziejami, służyli wszak Czarnemu Panu i z tego, co wiem, bardzo ich lubił. Nic dziwnego, w końcu zginęli dla niego. Bronili jego sekretów do samego końca. Jestem pewna, że wychowaliby mnie zgodnie z zasadami Lorda Voldemorta, chroniąc przed praniem mózgu, który już od prawie dwunastu lat usiłowało mi zafundować wujostwo. Wątpię, by mu się podobało jak się szmacę, jak niektóre z moich znajomych. Śmierciożercy musieli być ludźmi z klasą. Nauczyciele mogli tylko podejrzewać, co działo się po zmroku w dormitoriach. Ja, choć byłam świadkiem wielu takich scen, siedziałam cicho, nie widziałam powodu, by ich o tym informować. To nie były moje sprawy, a ja nie byłam konfidentką.

         - Faktycznie, mogłaś się trochę lepiej ubrać – mruknęła Nelly, kiedy już szłyśmy przez salon w stronę dormitorium chłopców.
         - Dziękuję, to miłe.
         - Jestem twoją przyjaciółką, powinnam mówić ci tylko prawdę.
Mnie jednak podobały się ciemne dżinsy, granatowa bluza z kapturem i zwyczajne trampki. Uznałam, że Jerry i jego kumple nie zasługują na to, bym marnowała dla nich kosmetyki i wciskała się w przyciasne spódniczki.
Dotarłyśmy do drzwi prowadzących do pokoju prefekta. Stali przy nich, niczym dwaj ochroniarze w mugolskich barach, wielkie, tępe osiłki – Crabbe i Goyle. Mimo że chodzili dopiero do czwartej klasy, byli wyżsi od niejednego siódmoklasisty. Rozumu nie mieli jednak za grosz. No co, nazywajmy rzeczy po imieniu. To niewiarygodne, że ich ojcowie byli śmierciożercami. Stanęłyśmy przed drzwiami, ale wyższy z nich dwóch, chyba Goyle, zastawił nam przejście.
         - Ta blondynka może wejść, ale ty spadaj stąd – zwrócił się do mnie.
Niedoczekanie jego. Nie dość, że idę na tę imprezę tylko dla Nelly, jakiś gburowaty gówniarz będzie mnie jeszcze obrażał! Już otworzyłam usta, żeby się odgryźć, kiedy ktoś niespodziewanie objął mnie i moją towarzyszkę w talii i rzekł:
         - Spokojnie, Goyle, one są ze mną.
Czwartoklasista zrobił głupią minę i odsunął się. Jerry wprowadził nas do środka. Natychmiast odtrąciłam jego rękę.
         - Hamuj się trochę – poradziłam mu z groźnym błyskiem w oczach. Shelbott natychmiast puścił Nelly i przestał zwracać na nią uwagę.
         - I jak ci się podoba? – spytał takim tonem, jakby w ogóle nie dosłyszał mojego ostatniego zdania. Rozejrzałam się dookoła w teatralny sposób.
         - Jest raczej średnio, pełno ludzi, którzy mnie nie znoszą, alkohol, którego nie cierpię… Wymarzona impreza – zadrwiłam.
Jerry zignorował tę uwagę. Zauważyłam, że ma on zwyczaj puszczania mimo uszu, które są dla niego niewygodne lub jakoś go obciążają. Było w tym coś pocieszającego, bo nie zachowywał się jakoś wulgarnie czy agresywnie. Na razie.
         - Czujcie się jak u siebie – powiedział do nas i odszedł, żeby powitać nowych gości.
Rozejrzałam się po pokoju. Był dość dużych rozmiarów, z jednym łóżkiem, w kącie stała duża szafa. Po środku znajdował się duży stół, który chyba został sprowadzony na cele tej imprezy, bo nie pasował do całej reszty mebli. Stały na nim głównie butelki z alkoholem, trochę słodyczy, ale największym zainteresowaniem cieszyła się jednak ognista whisky i piwo kremowe. Znajdowała się tu cała elita Slytherinu. Głównie uczniowie ze starszych klas, ale był tu też na przykład Draco Malfoy, Teodor Nott, Pansy Parkinson… Nadal nie wiedziałam, co tu robię. Nie byłam przecież ani jakoś specjalnie popularna w szkole, ani nie miałam znaczących w świecie czarodziejów rodziców… Owszem, byli bogaci, ale służyli też Czarnemu Panu. Od kiedy zaczęto uważać, że umarł, śmierciożercy przestali cokolwiek znaczyć. Nikt się tym nie chwalił, że ktoś w jego rodzinie popierał Lorda Voldemorta. W moim wypadku nie była to żadna tajemnica. Ale nikt przecież nie cenił mnie z tego powodu. Ślizgoni byli odważni, ale zawsze dbali najpierw o swoje życie.
         Wzięłam sobie butelkę kremowego piwa i usiadłam w kącie. Nelly, trochę zirytowana, że Jerry się nią nie zainteresował, nie poszła ze mną. Podeszła do dwóch kolegów Shelbotta i wdała się z nimi w rozmowę. Przez chwilę obserwowałam ich, sącząc powoli piwo kremowe. Zaczęłam się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam, idąc z Nelly na to przyjęcie. Patrząc na nią teraz wydawało mi się, że patrzę na zupełnie inną osobę. Jeśli chciała jakoś zaimponować Shelbottowi flirtując z jego znajomymi, wątpię, by się jej udało. No, chyba że należał do tego grona facetów, dla których im bardziej dziewczyna się zeszmaci, tym jest bardziej wartościowa.
Ktoś niespodziewanie usiadł obok mnie. Był to Jerry. W ręku trzymał butelkę z ognistą whisky, wzrok miał lekko rozbiegany, czuć było od niego mocno alkoholem. Zmarszczyłam lekko nos.
         - I co, dobrze się bawisz?- zapytał.
Zmroziłam go spojrzeniem. Już się zaczęłam domyślać, o co mu chodziło. Albo chciał wykorzystać taką dziwaczkę jak ja, albo założył się z kolegami, że mnie uwiedzie. Nie interesował mnie jednak ani trochę. To koniec, wychodzę. Jeśli Nelly się dobrze tutaj bawi, ja nie jestem jej już do niczego potrzebna. Korzystając z tego, że Shelbott był trochę nietrzeźwy, postanowiłam wszystko wyjaśnić. Jutro i tak nie będzie niczego pamiętać.
         - Słuchaj, Jerry, nie rozumiem cię. Powiedz mi, o co ci chodzi? Bo chyba nie bardzo wiem, jakie są twoje intencje – odezwałam się niepewnie.
         - Wiesz, co się tu w szkole odbywa – odpowiedział wymijająco. – Nauczyciele myślą, że wszyscy są tacy spokojni i niewinni, a tu tylko alkohol, seks i bójki. I to nie tylko w Slytherinie.
Uniosłam wysoko brwi. Gdybym miała grzywkę, zniknęłyby pod nią.
         - Czy ty mi coś proponujesz? – zapytałam. Jerry zaśmiał się w bardzo wulgarny sposób.
         - Źle mnie zrozumiałaś, chociaż jeśli jesteś chętna, to nie ma problemu – odparł.
Przysunął się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość, jakby chciał mnie pocałować, ręka powędrowała mu w kierunku moich piersi. Odsunęłam ją od siebie, a sama odwróciłam głowę.
         - Nie jestem chętna – oświadczyłam stanowczo, żeby sobie czasami czegoś źle nie zinterpretował.
         - Szukam spokojnej dziewczyny, męczą mnie te wyzywające laski. Ty jesteś cicha i nie zadajesz się z tymi wszystkimi ladacznicami – rzekł.
         - Nie szukam chłopaka. Ale Nelly też jest spokojna, nawet spokojniejsza ode mnie. To cudowna dziewczyna, czuje coś do ciebie. Patrzy w naszą stronę – uśmiechnęłam się w sztuczny sposób i pomachałam jej.
Blondynka odwzajemniła uśmiech, ale zobaczyłam zarówno w nim jak i w jej oczach gorycz. Odwróciła się ode mnie plecami i wzięła kolejną butelkę piwa kremowego. Bardzo chciałam, żeby Jerry już odpuścił i poszedł sobie, ale nie. Nadal siedział przy mnie i starał się skupić rozbiegany wzrok na moich oczach.
         - Nelly? Twoja znajoma? Nie kręci mnie. W ogóle jej nie znam. Poza tym, sama lepsza nie jest na przykład od tej Rowle. Nie mów, że nie widzisz, w co się ubrała.
Zerknęłam na zegar wiszący nad łóżkiem. Wskazywał godzinę dziewiętnastą piętnaście. Nie chciałam już tu być. Nie ważne, czy Nelly zamierzała jeszcze zostać czy wracać. Wstałam i rozejrzałam się niepewnie.
         - Muszę już iść, dzięki, że nas zaprosiłeś – mruknęłam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia, żeby nie zdążył się do mnie znów przyczepić.
Kiedy przechodziłam przez dormitorium zauważyłam tylko kilku uczniów z młodszych klas. Dopiero co zaczęła się kolacja, ale ja jakoś nie byłam głodna. Tak właściwie to czułam się zmęczona. Wiedziałam, że następnego dnia McGonagall zażąda oddania pracy domowej, której oczywiście nie napisałam, ale tyle się ostatnio działo… Byłam pewna, że otrzymam szlaban. Trudno. Przebrałam się w koszulę nocną, wśliznęłam się do zimnego łóżka i zasunęłam ciemnozielone kotary. Z westchnieniem ulgi nakryłam się kołdrą i zamknęłam oczy.


         Niecałe dwie godziny później zostałam jednak brutalnie obudzona. Spodziewałam się tego, byłam prawie pewna, że moje lokatorki wrócą z imprezy zachowując się dość głośno. Ale okazało się, że to naprawdę Nelly urwała się z przyjęcia. Z trzaskiem odsunęła jedną kotarę. Wyglądała na wściekłą. Już nie była pięknie umalowana. Na policzkach miała dwie podłużne czarne kreski jak z tuszu do rzęs, oczy podpuchnięte i zaczerwienione. Usta zaciskała ze złości. Ja, wyrwana gwałtownie ze snu i trochę zszokowana, nie mogłam się domyślić, o co jej mogło chodzić. Z początku myślałam, że to jeden z wybuchów jej złego humoru, który trzeba przeczekać. Szybko się jednak okazało, że chodziło o mnie.
         - Czemu mnie obudziłaś? Co się stało? – zapytałam, siadając na łóżku. Musiałam zmrużyć oczy, bo światło różdżki bardzo mnie raziło.
         - Po co mnie w ogóle brałaś na tę imprezę? – zawołała.
         - Mówiłam ci. Ten twój Jerry nas zaprosił. Wcale nie chciałam iść, poszłam ze względu na ciebie – mruknęłam i ziewnęłam przeciągle. Zaniepokoiłam się trochę, bo poczułam od niej mocny zapach alkoholu. I nie było to wcale kremowe piwo.
         - Jerry zaprosił ciebie, nie mnie! Rowle mi powiedziała – warknęła Nelly, ocierając szybko ręką oczy, jeszcze bardziej rozmazując po twarzy makijaż. – Nie rozumiem cię. Najpierw opowiadasz, jaki to Jerry jest okropny, a potem się z nim obmacujesz w kącie tuż przed moim nosem, mimo że wiesz, jakie są moje uczucia!
Te słowa rozbudziły i przy okazji zirytowały mnie natychmiast. Wyprostowałam się, rozjuszona tak jak od dawna nie byłam.
         - To on się do mnie dostawia. Shelbott jest pustym cwaniakiem, nie chcę mieć z nim nic wspólnego! Gdybym mogła, nie szłabym na to głupie przyjęcie, bo to tylko strata czasu, ale poszłam ze względu na ciebie, żebyś mogła do niego zagadać! Ale nie, ty wolałaś naśladować Alice Rowle i flirtować z jego kolegami. Dla nikogo innego bym się tak nie poświęciła! – wykrzyczałam jej to prosto w twarz. Mimo że ją kochałam, nie mogłam jej pozwolić się tak obrażać.
         - Ładne mi poświęcenie, bycie podrywaną przez najlepszego chłopaka w szkole to naprawdę męka – zadrwiła.
Miarka się przebrała. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Ale nie po to, by ją uderzyć, chociaż mało brakowało, a bym to zrobiła. Chwyciłam szlafrok, ubrałam go, odnalazłam różdżkę i rzuciłam w stronę przyjaciółki ostatnie słowa:
         - Nie odezwę się do ciebie, dopóki nie dotrze do ciebie, jaką straszną jesteś kretynką.
Zanim coś zdążyła odpowiedzieć, mnie w sypialni już nie było. Zdenerwowana wybrałam się do Barty’ego. On z pewnością będzie w stanie mnie wysłuchać, chociaż powie pewnie a nie mówiłem, jakoś to przeżyję.
Na korytarzach było całkiem pusto i cicho. Żeby nie zabłądzić, musiałam świecić sobie różdżką. Do gabinetu dotarłam dwadzieścia minut później. Wciąż byłam mocno wkurzona bezpodstawnymi oskarżeniami Nelly. Jakaś cząstka mnie próbowała jej instynktownie bronić, powtarzała, że moja przyjaciółka była trochę podpita, zawładnęły nią emocje i żal po odrzuceniu przez chłopaka, ale skutecznie zagłuszał to zdrowy rozsądek.

Zaklęciem otworzyłam drzwi do gabinetu. Miałam nadzieję, że Barty jeszcze nie spał. Głupio byłoby go obudzić, pomyślałby sobie o mnie jak o dziecku, które boi się ciemności czy podobnej głupoty. Na wszelki wypadek zamknęłam drzwi różdżką. Croucha nie było w gabinecie, ale za to słyszałam jakieś odgłosy z pokoju, w którym musiał sypiać nauczyciel obrony przed czarną magią. Ulżyło mi, bo oznaczało to, że Bartemiusz nie śpi. Wręcz przeciwnie, kiedy zapukałam i uchyliłam drzwi okazało się, że ten szuka czegoś w kufrze. Nie był już przebrany za Moody’ego, co musiało podwoić jego przerażenie, kiedy usłyszał pukanie. Podskoczył tak gwałtownie, że sama się wystraszyłam.
         - Dziewczyno, nigdy więcej mnie tak nie strasz, zwłaszcza o tej porze – wydyszał, wstając z klęczek.
         - Przepraszam ale mam problem – odpowiedziałam i usiadłam na brzegu nie pościelonego jeszcze łóżka. – Wiesz, byłyśmy z Nelly na takim jednym nielegalnym przyjęciu w dormitorium. Zaprosił mnie taki jeden cwaniaczek, który podoba się Nelly. On coś chyba do mnie ma, ale ona myśli teraz, że chcę jej odbić tego chłopaka. Naskoczyła na mnie, jakbym stanowiła dla niej jakieś zagrożenie. A to nawet nie mój typ, faceci zachowujący się jak ten cały Jerry Shelbott są obrzydliwi. Nie chcę, żeby się moja i Nelly przyjaźń rozpadła przez takiego dupka. Kocham ją, ale takich obelg nie zniosę.
Barty przez chwilę przyglądał mi się z zatroskaną miną. W końcu usiadł na łóżku i wyciągnął rękę, żeby mnie przytulić. Bez wahania objęłam go za szyję i wtuliłam twarz w jego ramię. Musiałam się bardzo wysilić, żeby się nie popłakać. Słowa Nelly, nie koniecznie mówione na trzeźwo, bardzo mnie bolały. Ja nigdy bym jej czegoś takiego nie zrobiła. Nawet gdyby uwiodła mojego ewentualnego chłopaka, spróbowałabym znaleźć takie wyjście, by nie urazić ani jednej, ani drugiej strony.
         - Nie przejmuj się nią. Jeśli czuje do ciebie to samo, jakiś tam chłopak nie zepsuje waszej przyjaźni. Nie wiem, czy jest sens mówienia ci, że Nelly jest fałszywa – rzekł.
         - Nie ma. Ale fakt, ma humory i jest irytująca, tu się z tobą zgodzę – przyznałam. Barty zerknął na moje nagie stopy.
         - Musiało cię o bardzo dotknąć, skoro przyszłaś tu w takim stroju – zauważył. Pokiwałam tylko głową. Faktycznie, miał rację. Tak mnie niesłuszne oskarżenia Nelly zirytowały, że zapomniałam założyć pantofle.
         - Mogę tu zostać? – spytałam. Chyba bym umarła ze wstydu, gdybym miała wracać do sypialni w lochach. Nie zniosłabym tego triumfalnego spojrzenia przyjaciółki. Crouch najwyraźniej to zrozumiał, bo westchnął zrezygnowany:
         - No cóż, nie mogę cię tak odesłać do dormitorium, odprowadzić cię też nie mogę, żeby nie wzbudzić podejrzeń… Musisz tu zostać na noc.
W podziękowaniu tylko uśmiechnęłam się. Barty machnął różdżką w stronę dużego fotela, żeby przywołać z niego koc. Trochę byłam zaniepokojona, że Crouch zamierza spać ze mną w jednym łóżku, ale w końcu ufałam mu, nie zrobiłby mi krzywdy, on nie był taki. Przez chwilę obserwowałam, jak wygasza ogień w kominku i dokonuje ostatnich przygotowań do lekcji. Wlazł do łóżka i położył się obok mnie.
         - Chyba ci nie przeszkadza, że tu leżę? – odezwał się.
         - To twoje łóżko – mruknęłam. – Tak w ogóle… dzięki za nocleg.
Nakryłam się kołdrą i zamknęłam oczy. Było cicho, więc zasnęłam szybko.

Rano obudził mnie, zdaje się, dotyk Barty’ego. Sen zwykle miewam lekki, więc mogło mnie z niego wyrwać praktycznie wszystko. Poczułam jak głaszcze moje włosy. Przez chwilę nie poruszałam się, ciekawa, czy w końcu się zorientuje, że już nie śpię.
         - Już chyba musisz wstać – usłyszałam jego głos tuż nad uchem.
         - Nie śpię – odpowiedziałam cicho i odwróciłam się. – Prawdziwy z ciebie przyjaciel. To, że pozwoliłeś mi tu zostać, dużo dla mnie znaczy.
Crouch tylko wzruszył ramionami. Wyszedł z łóżka. Ubrany w koszulę nocną Moody’ego, wyglądał w niej dość śmiesznie. Zupełnie jakby miał na sobie spadochron. Również wygramoliłam się z łóżka. Dopiero teraz się zorientowałam, że i ja jestem ubrana w nocną koszulę, miałam nagie stopy, a dormitorium znajdowało się dwa piętra niżej. Nie było sposobności, żebym wróciła niepostrzeżenie.
         - Barty, możesz mi coś poradzić? – zapytałam z lekką paniką w głosie. – Jak wrócę do lochów w tym stroju?
         - To nie problem, Moody ma tu pelerynę-niewidkę, zaraz ci ją pożyczę. Możesz na chwilę wyjść? Chciałbym się przebrać.
Bez słowa opuściłam sypialnię. Usiadłam na blacie biurka i zamyśliłam się. Zawsze uważałam go za przyjaciela. Miał piękną duszę, nie widziałam jeszcze człowieka, który byłby tak wrażliwy i optymistycznie nastawiony do świata, przeżywszy tyle nieszczęść. To dziwne, że nie miał dziewczyny. Ja jestem dziwolągiem, kto by mnie tam chciał. Ale on?

Nadszedł Barty, już w przebraniu Moody’ego. Podał mi lekką, zwiewną tkaninę, mówiąc:
         - Idź się przebrać, po śniadaniu spotkamy się pod tajnym przejściem.
         - Eee… po co?
Crouch uniósł lekko brwi.
         - Dziś sobota. Pomagasz Czarnemu Panu, prawda?
Kretynka. Z tego wszystkiego mieszają mi się dni tygodnia. Powinnam trochę się uspokoić i zacząć, jak wcześniej, mniej przejmować się tym wszystkim. Nic już więcej nie mówiąc, narzuciłam na siebie pelerynę. Faktycznie, nie było mnie widać! To było niesamowite uczucie patrzeć do małego lusterka przymocowanego do boku szafki z książkami, nie widzieć swojego odbicia, ale jednak czuć każdą swoją część ciała.
Poszłam do lochów, dostałam się do dormitorium i przebrałam się w zwykłe codzienne ubranie. Pelerynę niewidkę schowałam do kieszeni czarnej bluzy z kapturem. Chciałam ją oddać Crouchowi jeszcze tego dnia. Nie było bezpiecznie trzymać ją tutaj. W sypialni. Bój jeden wie, co może odbić jakiejś z moich współlokatorek.
Na śniadaniu ignorowałam Nelly. Jakby była niewidzialna. Kiedy usiadł na wolnym miejscu obok mnie Jerry i zapytał, czy zechcę przyjść na kolejną imprezę, odmówiłam stanowczo lodowatym głosem, nie patrząc na niego:
         - Nie jestem zainteresowana. Nie lubię takich przyjęć.
Zanim zdążył mnie jakoś przekonać, ja już wstałam od stołu i opuściłam Wielką Salę. Poszłam, na wszelki wypadek ukryta pod niewidką, gdyby Nelly lub Shelbott chciał mnie zatrzymać, od razu pod tajemne przejście. Zdjęłam ją dopiero, kiedy Moody wyłonił się zza zakrętu.
         - Oddaję ci to, żeby którejś z moich współlokatorek nie kusiło – odezwałam się.
Szalonooki bez słowa wziął ode mnie pelerynę-niewidkę i schował do kieszeni, po czym otworzył różdżką tajemne przejście za obrazem. Musiał mi naprawdę ufać, skoro pożyczał mi tę rzadką, magiczną rzecz wiedząc, z jakimi dziewczynami dzielę pokój.

___________
Widzicie, dopóki krępuje mnie fabuła czwartej części Pottera, za dużo akcji tu nie wplotę niestety. Ale staram się jak mogę. Dlatego może wszystko dzieje się dość szybko. Muszę chyba nadrobić trochę na Czwórce, bo bardzo zaniedbałam nie tylko tego bloga, ale i opowiadanie.

Miałam ten rozdział publikować wczoraj, ale tata mi Internet wyłączył, było już dość późno. No cóż, mam nadzieję, że się podobało, choć mogłam trochę zanudzić. W końcu dziesięć kartek w Wordzie to trochę jest. Dedykacja dla Florence. :*