Czarny
Pan był bardzo zadowolony. Natychmiast nakazał nam powrócić do bezpiecznych
kryjówek i oczekiwać na kolejne wezwanie. Sama byłam niezwykle zaintrygowana,
ponieważ wciąż mieszkaliśmy w starym domu ojca Barty’ego, gdzie ten za swojego
życia musiał gościć tu wielu pracowników Ministerstwa Magii. Teraz zaś nikt
nigdy nie zagroził nam swoją obecnością. Gdy wróciliśmy do mieszkania,
zapytałam o to swego męża, na co ten odparł krótko:
-
Mój ojciec opatrzył dom wszystkimi możliwymi zaklęciami ochronnymi, jakie tylko
istnieją. Jestem jego najstarszym synem, więc wszystko automatycznie
dziedziczę.
Mimo to nie ufałam tym klątwą ciążącym na domu.
Miałam syna, któremu groziło niebezpieczeństwo. Nie chciałam, aby miał później
kłopoty przez swoich rodziców. Byłam przekonana jednak, że gdyby wiedział, jak
cudowni byli jego dziadkowie, zrozumiałby mnie. Od samego początku pragnęłam,
aby Dorian służył Czarnemu Panu tak, jak i my. Barty nigdy nie powiedział mi o
tym wprost, lecz chciał, żeby jego syn osiągnął to, co on. Crouch był ambitny
tak, jak jego ojciec, tylko ukrywał to, aby oddalić od siebie to hańbiące
pokrewieństwo.
Mijały
kolejne dni, a ja spędzałam je z synem lub Daphne. Zjawiała się od czasu do
czasu późnym wieczorem w naszym domu, gdzie rozmawiałyśmy przez wiele godzin.
Zaczęłam się martwić. Moje małżeństwo, choć jeszcze młode i pełne namiętności,
przytłaczało mnie. Czasy były ciężkie, a Bartemiusz coraz rzadziej bywał w
domu.
-
Wiesz coś o… o Nelly? – zapytałam nieśmiało, kiedy Daphne odwiedziła mnie
pewnej lipcowej nocy. Crouch znowu nie wrócił od Czarnego Pana, a Mrużka
zmywała po kolacji. Była naprawdę szczęśliwą skrzatką.
-
O Nelly? – powtórzyła nieco zadziwiona czarnowłosa, a w jej wielkich oczach
zamigotało coś intrygującego. – A co z nią jest nie tak?
-
Nic… to znaczy… Tak sądzę – westchnęłam i spuściłam wzrok. – Ale Barty rzadko
tutaj sypia. Wiem, że on nigdy by mnie nie zdradził, ale czasem przychodzą mi
do głowy różne głupie myśli. Giną ludzie, wciąż o tym słyszę… I jest to dla
mnie swego rodzaju pocieszenie. Znaleźli też ciało Karkarowa. To niesamowite,
że tak długo się ukrywał.
-
Nie obraź się, ale tworzysz takie historie, bo nie masz nic lepszego do roboty
– odparła Daphne. – Gdybyś zajęła się czymś pożytecznym…
-
Masz rację – przerwałam jej stanowczo. – Ale Mrużka pomaga mi we wszystkim. I
Barty również. A Czarny Pan nie potrzebuje zbyt często mojej pomocy. Powiedział
mi, że jestem zbyt młoda na niektóre wizje.
*
Zniszczenie
było najbardziej efektywną kartą przetargową, oczywiście zaraz po walających
się zwłokach w różnych, zaskakujących miejscach. Teraz Śmierciożercy atakujący
w grupie nie byli ani ścigani, ani prowokowani do pojedynków. Ludzie po prostu
uciekali w popłochu, a kto nie zdążył, padał martwy, powalony morderczym
zaklęciem.
Macy nie uczestniczyła w tych krwawych
wyprawach. Nawet poprosił Czarnego Pana, aby ten bardziej starannie dobierał
dla niej zadania. Coraz częściej on sam twierdził, że był to doskonały pomysł.
I nie miał na myśli tylko ogromnego dyskomfortu związanego z ciągłym
zmęczeniem. Obciążenie psychiczne było wręcz nie do wytrzymania. Nie odczuwał
wyrzutów sumienia z powodu swoich uczynków, lecz raczej nie mógł znieść tego,
co robili jego współtowarzysze. Zawsze myślał o Śmierciożercach, jak o prawych
ludziach walczących o swoje idee, zdecydowana większość z nich okazała się być
jednak grabieżcami, gwałcicielami i prostakami.
Właśnie udał się z misją, którą musiał dzielić
z Yaxley’em i Greybackiem. Czuł wstręt do wilkołaka, którego jednak powinien
zaakceptować z polecenia Czarnego Pana. Uczestniczyli razem w kolejnej napaści,
która miała na celu tylko i wyłącznie zastraszyć i tak przerażone już
społeczeństwo.
Słyszał, jak Greyback plądruje sąsiednie
pomieszczenie, szukając złota, biżuterii i innych wartościowych przedmiotów,
które mógłby później sprzedać na czarnym rynku. Zawsze tak robił. Jednak
najbardziej irytowało go zachowanie Yaxleya. Tym razem rozkaz Czarnego Pana
dotyczył mordu w domu Brownów. Było to średnio zamożne małżeństwo z trójką
małych dzieci, dlatego wilkołak niezwykle się denerwował, znajdował bowiem
same, jak to nazywał z pogardliwym splunięciem, śmieci.
Yaxley wszedł do salonu, dźwigając z niemałym
trudem wyrywającą się i wrzeszczącą czarownicę po trzydziestce. Rzucił ją
bezceremonialnie na obitą zielonym perkalem fotę i spętał niewidzialną liną.
Matylda Brown krzyczała jeszcze głośniej. Nie była brzydką kobietą. Podkręcane
w sprężynki, ciemno rude włosy powymykały się z granatowych, aksamitnych
wstążek, kościste, wystające kolana miała podciągnięte pod brodę, a modre,
wielkie oczy były teraz wilgotne i zaczerwienione od łez. Śmierciożerca uderzył
ją z całej siły w twarz, aż krew pociekła z jej nosa na pełne wargi.
-
Zamknij się – warknął Yaxley i uniósł jej granatową szatę, odsłaniając nogi i
ukryte za beżowymi majtkami pośladki, które szybko zerwał, na co kobieta
zareagowała jeszcze głośniejszym, bezsensownym wrzaskiem. Barty już dawno nie
widział takiego cierpienia. Niby często był świadkiem podobnych sytuacji, ale
teraz coś w nim pękło. Stał jak wryty i obserwował, jak jego kompan uderza w
gładkie, kobiece pośladki otwartą dłonią. Jednym zaklęciem uciszył panią Brown,
która teraz nie mogła się ani poruszyć, ani wydać z siebie choćby najcichszego
piśnięcia.
-
Chcesz ją przelecieć przede mną? – zapytał uprzejmie Yaxley, odsuwając się
nieco od szlochającej w milczeniu kobiety. Crouch tylko pokręcił głową. Przez
moment nie mógł wydusić z siebie słowa. Patrzył, jak śmierciożerca rozpina rozporek,
uciskając mocno biodra swej ofiary. Dopiero wtedy odzyskał głos.
-
Przestań. Zabiłeś jej męża i dzieci, Greyback plądruje mieszkanie, a ty chcesz
ją jeszcze zgwałcić, zanim ją zamordujesz? – zapytał, ale Yaxley był zbyt
zajęty, aby cokolwiek na to odpowiedzieć, dlatego Crouch tylko dodał na
odchodnym: - Jesteś podłym człowiekiem, nie zasługujesz ani na swoją żonę, ani
na miano śmierciożercy.
Opuścił pokój, by na to nie patrzeć. Po części
był wdzięczny swemu towarzyszowi, że uciszył tę kobietę zaklęciem. Usiadł na
schodach prowadzących do kuchni, słysząc cały czas, jak wilkołak demoluje
kolejne pomieszczenia. Słońce ogrzewało przyjemnie twarz Croucha, lecz on sam
pozostał całkowicie niewzruszony. Ani piękno błękitnego nieba, ani blask słońca
nie były w stanie go rozweselić. Postanowił poczekać na Greybacka i Yaxleya na
zewnątrz. Ich misja została wykonana już dawno, gwałty i grabieże nie były jej
częścią.
Zaledwie kilka minut później Yaxley pojawił się
u jego boku. Usiadł na tym samym stopniu i poprawił sobie szatę. Na jego twarzy
jaśniał pobłażliwy uśmiech.
-
Myślisz, że jeśli ty masz piękną, młodą żonę, syna, cieszysz się uznaniem
Czarnego Pana, a po powrocie do domu możesz odpocząć w miłym towarzystwie
rodziny, to oznacza, że każdy ma tak kolorowo? – odezwał się, lecz w jego
głosie nie było ani odrobiny żalu. – Moja żona zdradza mnie od lat, sam nie
potrafię zliczyć, ilu już miała kochanków. Nawet się z tym nie kryje. Nie
przeszkadzałoby mi to tak, gdyby urodziła mi syna, ale ta nie dała mi nawet
córki. Cieszę się, kiedy Czarny Pan gdzieś mnie wysyła, bo mogę choć przez chwilę
odpocząć od tych wiecznych pretensji o wszystko, od narzekania i nieustannie
czyhającej na mój majątek rodziny. Też chcę mieć coś z życia. Ale ty jesteś
jeszcze młody, optymistyczny… Również taki byłem w twoim wieku, ale wszystko
się zmieniło. Zobaczysz za kilka lat.
Wstał, sapiąc nieznacznie, po czym przywołał do
siebie wilkołaka:
-
Greyback, zostaw te zwłoki, musimy już wracać!
Barty w tym czasie uniósł różdżkę i wystrzelił
w niebo Mroczny Znak, który zastygł tuż nad budynkiem. Nie odezwał się do Yaxleya
ani słowem, lecz w głębi serca zaczął mu… współczuć.
*
W
lipcu złożył mi niespodziewaną wizytę Severus Snape. Mrużka była nieco
zaniepokojona, kiedy otwierała mu drzwi, więc prędko odesłałam ją do kuchni.
Postanowiłam sama zająć się gościem. Wskazałam mu krzesło, po czym usiadłam
naprzeciwko niego, wpatrując się uważnie w jego ziemistą, pozbawioną wyrazu
twarz.
-
Barty’ego nie ma w domu – poinformowałam go i odebrałam od Mrużki filiżankę.
-
Och, nie jest nam koniecznie potrzebny. Pani przecież również jest po naszej
stronie, poza tym możesz mu wszystko przekazać. Ufam ci – odparł.
Skinęłam głową, zaniepokojona jego podejrzaną
uprzejmością.
-
Znakomicie. Więc w czym mogę panu pomóc? – spytałam.
-
Właśnie otrzymałem posadę nauczyciela obrony przed czarną magią.
-
To świetnie, tylko dlaczego Dumbledore w końcu panu uległ? Wydaje mi się, że
zawsze panu ufał. Czy coś się zmieniło? – zdziwiłam się. Sama wiadomość była po
prostu zwyczajna, nie miałam pojęcia, dlaczego mi to mówił. Lecz jej znaczenie
było czymś, co rozwiązywało kilka problemów. Starzec najwyraźniej miał jakieś
plany wobec Snape’a, który odrzekł:
-
Nie wiem, ale domyślam się, że Dumbledore po prostu się starzeje. Być może
także powoli dziecinnieje, staje się uległy… albo będę mu za jakiś czas do
czegoś potrzebny.
-
O tym samym pomyślałam.
Nasze zacięte spojrzenia się spotkały, a ja
uniosłam filiżankę do ust i upiłam odrobinę płynu. Mistrz Eliksirów uczynił to
samo.
Wieczorem
wrócił Barty. Był bardzo zmęczony i wypompowany, ale powitał mnie czule.
Natychmiast zapragnęłam mu powiedzieć o dziwnej wizycie Snape’a, lecz
powstrzymałam się do momentu, aż znaleźliśmy się w łóżku. Z jakichś powodów nie
chciałam, aby naszą rozmowę usłyszała Mrużka.
-
Nie uwierzysz, kto nas dziś odwiedził – zaczęłam niewinnie.
-
Kto?
-
Severus Snape.
-
Severus Snape? – powtórzył Crouch, unosząc się lekko na łokciu. – Czego chciał?
Nie znoszę tego człowieka.
-
Od kiedy?
-
Od momentu, kiedy tak łatwo wrócił w łaski Czarnego Pana, kłamiąc mu w żywe
oczy – w jego głowie otwarcie brzmiała wściekłość i odraza. – Nie ufam mu.
Bellatriks może nie jest osobą o zdrowych zmysłach, ale zgadzam się z nią w
zupełności. Snape coś ukrywa. Nie tylko przed nami, ale i przed Czarnym Panem.
Odczekałam chwilkę, aż ochłonie, po czym
kontynuowałam:
-
Doskonale się więc składa, bo moje uczucia do niego również bardzo się
zmieniły. Przyszedł tu, aby się pochwalić, że Dumbledore w końcu dał mu
upragnione stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią. Chyba chciał
poprawić swoje stosunki z nami, bo był niesamowicie uprzejmy.
Bartemiusz prychnął pogardliwie.
-
Fałszywy obłudnik.
Nic już nie powiedział, więc i mnie pozostało
milczeć.
*
Kilka
dni później, kiedy słońce grzało wyjątkowo mocno, zadecydowaliśmy, że najlepiej
będzie wyjechać z Dorianem i Mrużką na kilka dni, aby odpocząć od chaosu, który
zawładnął praktycznie całą Wielką Brytanią. Wiedziałam, że za granicą panuje
podobny niepokój, lecz Lord Voldemort działał tam i mordował na mniejszą skalę,
więc było stosunkowo bezpiecznie.
-
Co powiesz na… słoneczną Grecję? – zaproponował Barty.
-
Tutaj też jest słonecznie, to wręcz niesamowite. Spodziewałam się raczej
paskudnego deszczu.
Tak czy siak – wybór padł na Grecję. Nie
sądziliśmy, że działo się tam coś na kształt tego, co w Anglii, więc mogliśmy
bezpiecznie wyjechać bez ryzyka, że ktoś nas rozpozna. Nie czekaliśmy ani dnia
dłużej. Spakowaliśmy walizki, dom zamknęliśmy na cztery spusty i wyruszyliśmy w
podróż.
Grecja była bez wątpienia przyjemniejszym
krajem, niż nawet niewiarygodnie rozpogodzona Wielka Brytania. Dookoła nas nic,
tylko radośni, opaleni ludzie, złote słońce i naprawdę niekłamany spokój.
Wynajęliśmy pokój w uroczym, położonym blisko
plaży hoteliku. Mieliśmy wszystko, czego mogliśmy potrzebować do pełni
szczęścia. Przez ostatnie dni Barty wciąż chodził poirytowany lub zamyślony,
dodatkowo milczał jak grób. Mimo wszystko wiedziałam, że musiał mieć problemy w
służeniu Czarnemu Panu, ale starałam się na ten temat nic nie mówić. Nie
chciałam, aby czuł się jeszcze bardziej przytłoczony przez moje pytania.
Starałam się być wyrozumiałą i dobrą żoną.
Nie musieliśmy specjalnie starać się, aby te
dni w Grecji były udane. Spędzaliśmy cały wolny czas na plaży lub w hotelu,
spacerując z zachwyconym nowym klimatem Dorianem albo całkiem sami, aby
odpocząć od towarzystwa innych osób.
Jakiś tydzień po naszym przyjeździe zaczęło
dziać się coś złego.
Wyszłam na wieczorną, samotną przechadzkę po
mieście, rozkoszując się po prostu anonimową obecnością otaczających mnie
mugoli, leciutkim wietrzykiem i blaskiem zachodzącego, dogorywającego słońca.
Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Zerknęłam
przez ramię tak dyskretnie, jak się tylko dało. Ujrzałam jakieś trzy metry za
sobą tego samego jasnowłosego, postawnego mężczyznę o grubych rysach twarzy, co
godzinę wcześniej. Po plecach przeszedł mi lodowaty dreszcz, ale zachowałam
zimną krew. Byłam już blisko hotelu, w którym mieszkaliśmy. Automatycznie
przyspieszyłam kroku. Usłyszałam, że mężczyzna uczynił to samo. Bez wątpienia
mnie śledził.
Serce waliło mi w piersiach, jak oszalałe,
kiedy wpadłam do pokoju, który wynajmowaliśmy. Przechodząc obok wiszącego na
ścianie lusterka zauważyłam, jak jestem blada i roztrzęsiona. Barty również to
spostrzegł.
-
Co się stało? – zapytał.
-
Ktoś… ktoś za mną szedł – wydyszałam. Kiedy usiadłam, trochę się uspokoiłam.
Bartemiusz zaś prychnął cicho.
-
To niemożliwe, nikt nie wie, że tu jesteśmy. Poza tym zameldowałem nas pod
fałszywym nazwiskiem, musiało ci się wydawać – odparł. Niesamowicie
rozwścieczyło mnie jego naiwne podejście do całej sprawy. Zerwałam się na równe
nogi i powiedziałam, wskazując na okno:
-
Tak? W takim razie sam zobacz. Pewnie jeszcze tam stoi i z całą pewnością nie
wygląda na Greka.
Crouch dla świętego spokoju wyjrzał przez okno,
a wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił.
-
Miałaś rację… to Stanley Bones, pracował kiedyś z moim ojcem. Był członkiem
Zakonu Feniksa jeszcze przed upadkiem Czarnego Pana.
W jego głosie zabrzmiało prawdziwe przerażenie
i niedowierzanie. Zaczął przeszukiwać kieszenie w celu odnalezienia różdżki i
dodał pospiesznie:
-
Nie ma sensu zostawać tu dłużej. Bierz Doriana.
Uczyniłam,
co mi rozkazał, obserwując, jak sam Barty biega po pokoju, aby spakować
wszystkie nasze rzeczy. Mrużka również patrzyła na tę scenę, nie mniej
zaskoczona, jak ja.
___________
Strasznie
dawno niczego tu nie dodawałam. Ale postanowiłam spiąć dupsko i podsumować
opowiadanie. Wyszło mi, że już powoli zbliżamy się do końca. Ale zawsze coś
musi umrzeć, aby narodziło się coś nowego. Mam na myśli nowe opowiadanie.
Założyłam już nawet bloga, co prawda jest on całkiem pusty, ale istnieje.
Gotów, aby przyjąć moje nowe dzieło xD Jak myślicie, o czym będzie? Dedykacja dla Wiki :*
~Mała Miss
OdpowiedzUsuń13 grudnia 2013 o 19:38
Cześć. Oceniałaś mi bloga i chciałaś, abym informowała Cię o nowych rozdziałach. Tak więc, pojawił się rozdział XXXVIII.
http://hogwardzki-trojkat.blogspot.com/2013/12/rozdzia-xxxviii-jezeli-sie-uda-mozemy.html
zapraszam :D
~Mała Miss
OdpowiedzUsuń30 grudnia 2013 o 23:10
Hej, pojawił się nowy rozdział na Hogwardzkim trójkącie.
Jak będziesz mieć czas i ochotę, zajrzyj :D
http://hogwardzki-trojkat.blogspot.com/2013/12/rozdzia-xxxix-kobiety-powinny-byc-z.html
Pozdrawiam ^^