29 listopada 2013

34. Rozdział 34

         Czarny Pan był bardzo zadowolony. Natychmiast nakazał nam powrócić do bezpiecznych kryjówek i oczekiwać na kolejne wezwanie. Sama byłam niezwykle zaintrygowana, ponieważ wciąż mieszkaliśmy w starym domu ojca Barty’ego, gdzie ten za swojego życia musiał gościć tu wielu pracowników Ministerstwa Magii. Teraz zaś nikt nigdy nie zagroził nam swoją obecnością. Gdy wróciliśmy do mieszkania, zapytałam o to swego męża, na co ten odparł krótko:
         - Mój ojciec opatrzył dom wszystkimi możliwymi zaklęciami ochronnymi, jakie tylko istnieją. Jestem jego najstarszym synem, więc wszystko automatycznie dziedziczę.
Mimo to nie ufałam tym klątwą ciążącym na domu. Miałam syna, któremu groziło niebezpieczeństwo. Nie chciałam, aby miał później kłopoty przez swoich rodziców. Byłam przekonana jednak, że gdyby wiedział, jak cudowni byli jego dziadkowie, zrozumiałby mnie. Od samego początku pragnęłam, aby Dorian służył Czarnemu Panu tak, jak i my. Barty nigdy nie powiedział mi o tym wprost, lecz chciał, żeby jego syn osiągnął to, co on. Crouch był ambitny tak, jak jego ojciec, tylko ukrywał to, aby oddalić od siebie to hańbiące pokrewieństwo.

         Mijały kolejne dni, a ja spędzałam je z synem lub Daphne. Zjawiała się od czasu do czasu późnym wieczorem w naszym domu, gdzie rozmawiałyśmy przez wiele godzin. Zaczęłam się martwić. Moje małżeństwo, choć jeszcze młode i pełne namiętności, przytłaczało mnie. Czasy były ciężkie, a Bartemiusz coraz rzadziej bywał w domu.
         - Wiesz coś o… o Nelly? – zapytałam nieśmiało, kiedy Daphne odwiedziła mnie pewnej lipcowej nocy. Crouch znowu nie wrócił od Czarnego Pana, a Mrużka zmywała po kolacji. Była naprawdę szczęśliwą skrzatką.
         - O Nelly? – powtórzyła nieco zadziwiona czarnowłosa, a w jej wielkich oczach zamigotało coś intrygującego. – A co z nią jest nie tak?
         - Nic… to znaczy… Tak sądzę – westchnęłam i spuściłam wzrok. – Ale Barty rzadko tutaj sypia. Wiem, że on nigdy by mnie nie zdradził, ale czasem przychodzą mi do głowy różne głupie myśli. Giną ludzie, wciąż o tym słyszę… I jest to dla mnie swego rodzaju pocieszenie. Znaleźli też ciało Karkarowa. To niesamowite, że tak długo się ukrywał.
         - Nie obraź się, ale tworzysz takie historie, bo nie masz nic lepszego do roboty – odparła Daphne. – Gdybyś zajęła się czymś pożytecznym…
         - Masz rację – przerwałam jej stanowczo. – Ale Mrużka pomaga mi we wszystkim. I Barty również. A Czarny Pan nie potrzebuje zbyt często mojej pomocy. Powiedział mi, że jestem zbyt młoda na niektóre wizje.

*

         Zniszczenie było najbardziej efektywną kartą przetargową, oczywiście zaraz po walających się zwłokach w różnych, zaskakujących miejscach. Teraz Śmierciożercy atakujący w grupie nie byli ani ścigani, ani prowokowani do pojedynków. Ludzie po prostu uciekali w popłochu, a kto nie zdążył, padał martwy, powalony morderczym zaklęciem.
Macy nie uczestniczyła w tych krwawych wyprawach. Nawet poprosił Czarnego Pana, aby ten bardziej starannie dobierał dla niej zadania. Coraz częściej on sam twierdził, że był to doskonały pomysł. I nie miał na myśli tylko ogromnego dyskomfortu związanego z ciągłym zmęczeniem. Obciążenie psychiczne było wręcz nie do wytrzymania. Nie odczuwał wyrzutów sumienia z powodu swoich uczynków, lecz raczej nie mógł znieść tego, co robili jego współtowarzysze. Zawsze myślał o Śmierciożercach, jak o prawych ludziach walczących o swoje idee, zdecydowana większość z nich okazała się być jednak grabieżcami, gwałcicielami i prostakami.
Właśnie udał się z misją, którą musiał dzielić z Yaxley’em i Greybackiem. Czuł wstręt do wilkołaka, którego jednak powinien zaakceptować z polecenia Czarnego Pana. Uczestniczyli razem w kolejnej napaści, która miała na celu tylko i wyłącznie zastraszyć i tak przerażone już społeczeństwo.
Słyszał, jak Greyback plądruje sąsiednie pomieszczenie, szukając złota, biżuterii i innych wartościowych przedmiotów, które mógłby później sprzedać na czarnym rynku. Zawsze tak robił. Jednak najbardziej irytowało go zachowanie Yaxleya. Tym razem rozkaz Czarnego Pana dotyczył mordu w domu Brownów. Było to średnio zamożne małżeństwo z trójką małych dzieci, dlatego wilkołak niezwykle się denerwował, znajdował bowiem same, jak to nazywał z pogardliwym splunięciem, śmieci.
Yaxley wszedł do salonu, dźwigając z niemałym trudem wyrywającą się i wrzeszczącą czarownicę po trzydziestce. Rzucił ją bezceremonialnie na obitą zielonym perkalem fotę i spętał niewidzialną liną. Matylda Brown krzyczała jeszcze głośniej. Nie była brzydką kobietą. Podkręcane w sprężynki, ciemno rude włosy powymykały się z granatowych, aksamitnych wstążek, kościste, wystające kolana miała podciągnięte pod brodę, a modre, wielkie oczy były teraz wilgotne i zaczerwienione od łez. Śmierciożerca uderzył ją z całej siły w twarz, aż krew pociekła z jej nosa na pełne wargi.
         - Zamknij się – warknął Yaxley i uniósł jej granatową szatę, odsłaniając nogi i ukryte za beżowymi majtkami pośladki, które szybko zerwał, na co kobieta zareagowała jeszcze głośniejszym, bezsensownym wrzaskiem. Barty już dawno nie widział takiego cierpienia. Niby często był świadkiem podobnych sytuacji, ale teraz coś w nim pękło. Stał jak wryty i obserwował, jak jego kompan uderza w gładkie, kobiece pośladki otwartą dłonią. Jednym zaklęciem uciszył panią Brown, która teraz nie mogła się ani poruszyć, ani wydać z siebie choćby najcichszego piśnięcia.
         - Chcesz ją przelecieć przede mną? – zapytał uprzejmie Yaxley, odsuwając się nieco od szlochającej w milczeniu kobiety. Crouch tylko pokręcił głową. Przez moment nie mógł wydusić z siebie słowa. Patrzył, jak śmierciożerca rozpina rozporek, uciskając mocno biodra swej ofiary. Dopiero wtedy odzyskał głos.
         - Przestań. Zabiłeś jej męża i dzieci, Greyback plądruje mieszkanie, a ty chcesz ją jeszcze zgwałcić, zanim ją zamordujesz? – zapytał, ale Yaxley był zbyt zajęty, aby cokolwiek na to odpowiedzieć, dlatego Crouch tylko dodał na odchodnym: - Jesteś podłym człowiekiem, nie zasługujesz ani na swoją żonę, ani na miano śmierciożercy.
Opuścił pokój, by na to nie patrzeć. Po części był wdzięczny swemu towarzyszowi, że uciszył tę kobietę zaklęciem. Usiadł na schodach prowadzących do kuchni, słysząc cały czas, jak wilkołak demoluje kolejne pomieszczenia. Słońce ogrzewało przyjemnie twarz Croucha, lecz on sam pozostał całkowicie niewzruszony. Ani piękno błękitnego nieba, ani blask słońca nie były w stanie go rozweselić. Postanowił poczekać na Greybacka i Yaxleya na zewnątrz. Ich misja została wykonana już dawno, gwałty i grabieże nie były jej częścią.
Zaledwie kilka minut później Yaxley pojawił się u jego boku. Usiadł na tym samym stopniu i poprawił sobie szatę. Na jego twarzy jaśniał pobłażliwy uśmiech.
         - Myślisz, że jeśli ty masz piękną, młodą żonę, syna, cieszysz się uznaniem Czarnego Pana, a po powrocie do domu możesz odpocząć w miłym towarzystwie rodziny, to oznacza, że każdy ma tak kolorowo? – odezwał się, lecz w jego głosie nie było ani odrobiny żalu. – Moja żona zdradza mnie od lat, sam nie potrafię zliczyć, ilu już miała kochanków. Nawet się z tym nie kryje. Nie przeszkadzałoby mi to tak, gdyby urodziła mi syna, ale ta nie dała mi nawet córki. Cieszę się, kiedy Czarny Pan gdzieś mnie wysyła, bo mogę choć przez chwilę odpocząć od tych wiecznych pretensji o wszystko, od narzekania i nieustannie czyhającej na mój majątek rodziny. Też chcę mieć coś z życia. Ale ty jesteś jeszcze młody, optymistyczny… Również taki byłem w twoim wieku, ale wszystko się zmieniło. Zobaczysz za kilka lat.
Wstał, sapiąc nieznacznie, po czym przywołał do siebie wilkołaka:
         - Greyback, zostaw te zwłoki, musimy już wracać!
Barty w tym czasie uniósł różdżkę i wystrzelił w niebo Mroczny Znak, który zastygł tuż nad budynkiem. Nie odezwał się do Yaxleya ani słowem, lecz w głębi serca zaczął mu… współczuć.

*

         W lipcu złożył mi niespodziewaną wizytę Severus Snape. Mrużka była nieco zaniepokojona, kiedy otwierała mu drzwi, więc prędko odesłałam ją do kuchni. Postanowiłam sama zająć się gościem. Wskazałam mu krzesło, po czym usiadłam naprzeciwko niego, wpatrując się uważnie w jego ziemistą, pozbawioną wyrazu twarz.
         - Barty’ego nie ma w domu – poinformowałam go i odebrałam od Mrużki filiżankę.
         - Och, nie jest nam koniecznie potrzebny. Pani przecież również jest po naszej stronie, poza tym możesz mu wszystko przekazać. Ufam ci – odparł.
Skinęłam głową, zaniepokojona jego podejrzaną uprzejmością.
         - Znakomicie. Więc w czym mogę panu pomóc? – spytałam.
         - Właśnie otrzymałem posadę nauczyciela obrony przed czarną magią.
         - To świetnie, tylko dlaczego Dumbledore w końcu panu uległ? Wydaje mi się, że zawsze panu ufał. Czy coś się zmieniło? – zdziwiłam się. Sama wiadomość była po prostu zwyczajna, nie miałam pojęcia, dlaczego mi to mówił. Lecz jej znaczenie było czymś, co rozwiązywało kilka problemów. Starzec najwyraźniej miał jakieś plany wobec Snape’a, który odrzekł:
         - Nie wiem, ale domyślam się, że Dumbledore po prostu się starzeje. Być może także powoli dziecinnieje, staje się uległy… albo będę mu za jakiś czas do czegoś potrzebny.
         - O tym samym pomyślałam.
Nasze zacięte spojrzenia się spotkały, a ja uniosłam filiżankę do ust i upiłam odrobinę płynu. Mistrz Eliksirów uczynił to samo.

         Wieczorem wrócił Barty. Był bardzo zmęczony i wypompowany, ale powitał mnie czule. Natychmiast zapragnęłam mu powiedzieć o dziwnej wizycie Snape’a, lecz powstrzymałam się do momentu, aż znaleźliśmy się w łóżku. Z jakichś powodów nie chciałam, aby naszą rozmowę usłyszała Mrużka.
         - Nie uwierzysz, kto nas dziś odwiedził – zaczęłam niewinnie.
         - Kto?
         - Severus Snape.
         - Severus Snape? – powtórzył Crouch, unosząc się lekko na łokciu. – Czego chciał? Nie znoszę tego człowieka.
         - Od kiedy?
         - Od momentu, kiedy tak łatwo wrócił w łaski Czarnego Pana, kłamiąc mu w żywe oczy – w jego głowie otwarcie brzmiała wściekłość i odraza. – Nie ufam mu. Bellatriks może nie jest osobą o zdrowych zmysłach, ale zgadzam się z nią w zupełności. Snape coś ukrywa. Nie tylko przed nami, ale i przed Czarnym Panem.
Odczekałam chwilkę, aż ochłonie, po czym kontynuowałam:
         - Doskonale się więc składa, bo moje uczucia do niego również bardzo się zmieniły. Przyszedł tu, aby się pochwalić, że Dumbledore w końcu dał mu upragnione stanowisko nauczyciela obrony przed czarną magią. Chyba chciał poprawić swoje stosunki z nami, bo był niesamowicie uprzejmy.
Bartemiusz prychnął pogardliwie.
         - Fałszywy obłudnik.
Nic już nie powiedział, więc i mnie pozostało milczeć.

*

         Kilka dni później, kiedy słońce grzało wyjątkowo mocno, zadecydowaliśmy, że najlepiej będzie wyjechać z Dorianem i Mrużką na kilka dni, aby odpocząć od chaosu, który zawładnął praktycznie całą Wielką Brytanią. Wiedziałam, że za granicą panuje podobny niepokój, lecz Lord Voldemort działał tam i mordował na mniejszą skalę, więc było stosunkowo bezpiecznie.
         - Co powiesz na… słoneczną Grecję? – zaproponował Barty.
         - Tutaj też jest słonecznie, to wręcz niesamowite. Spodziewałam się raczej paskudnego deszczu.
Tak czy siak – wybór padł na Grecję. Nie sądziliśmy, że działo się tam coś na kształt tego, co w Anglii, więc mogliśmy bezpiecznie wyjechać bez ryzyka, że ktoś nas rozpozna. Nie czekaliśmy ani dnia dłużej. Spakowaliśmy walizki, dom zamknęliśmy na cztery spusty i wyruszyliśmy w podróż.

Grecja była bez wątpienia przyjemniejszym krajem, niż nawet niewiarygodnie rozpogodzona Wielka Brytania. Dookoła nas nic, tylko radośni, opaleni ludzie, złote słońce i naprawdę niekłamany spokój.
Wynajęliśmy pokój w uroczym, położonym blisko plaży hoteliku. Mieliśmy wszystko, czego mogliśmy potrzebować do pełni szczęścia. Przez ostatnie dni Barty wciąż chodził poirytowany lub zamyślony, dodatkowo milczał jak grób. Mimo wszystko wiedziałam, że musiał mieć problemy w służeniu Czarnemu Panu, ale starałam się na ten temat nic nie mówić. Nie chciałam, aby czuł się jeszcze bardziej przytłoczony przez moje pytania. Starałam się być wyrozumiałą i dobrą żoną.
Nie musieliśmy specjalnie starać się, aby te dni w Grecji były udane. Spędzaliśmy cały wolny czas na plaży lub w hotelu, spacerując z zachwyconym nowym klimatem Dorianem albo całkiem sami, aby odpocząć od towarzystwa innych osób.
Jakiś tydzień po naszym przyjeździe zaczęło dziać się coś złego.
Wyszłam na wieczorną, samotną przechadzkę po mieście, rozkoszując się po prostu anonimową obecnością otaczających mnie mugoli, leciutkim wietrzykiem i blaskiem zachodzącego, dogorywającego słońca. Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak. Zerknęłam przez ramię tak dyskretnie, jak się tylko dało. Ujrzałam jakieś trzy metry za sobą tego samego jasnowłosego, postawnego mężczyznę o grubych rysach twarzy, co godzinę wcześniej. Po plecach przeszedł mi lodowaty dreszcz, ale zachowałam zimną krew. Byłam już blisko hotelu, w którym mieszkaliśmy. Automatycznie przyspieszyłam kroku. Usłyszałam, że mężczyzna uczynił to samo. Bez wątpienia mnie śledził.
Serce waliło mi w piersiach, jak oszalałe, kiedy wpadłam do pokoju, który wynajmowaliśmy. Przechodząc obok wiszącego na ścianie lusterka zauważyłam, jak jestem blada i roztrzęsiona. Barty również to spostrzegł.
         - Co się stało? – zapytał.
         - Ktoś… ktoś za mną szedł – wydyszałam. Kiedy usiadłam, trochę się uspokoiłam. Bartemiusz zaś prychnął cicho.
         - To niemożliwe, nikt nie wie, że tu jesteśmy. Poza tym zameldowałem nas pod fałszywym nazwiskiem, musiało ci się wydawać – odparł. Niesamowicie rozwścieczyło mnie jego naiwne podejście do całej sprawy. Zerwałam się na równe nogi i powiedziałam, wskazując na okno:
         - Tak? W takim razie sam zobacz. Pewnie jeszcze tam stoi i z całą pewnością nie wygląda na Greka.
Crouch dla świętego spokoju wyjrzał przez okno, a wyraz jego twarzy momentalnie się zmienił.
         - Miałaś rację… to Stanley Bones, pracował kiedyś z moim ojcem. Był członkiem Zakonu Feniksa jeszcze przed upadkiem Czarnego Pana.
W jego głosie zabrzmiało prawdziwe przerażenie i niedowierzanie. Zaczął przeszukiwać kieszenie w celu odnalezienia różdżki i dodał pospiesznie:
         - Nie ma sensu zostawać tu dłużej. Bierz Doriana.
Uczyniłam, co mi rozkazał, obserwując, jak sam Barty biega po pokoju, aby spakować wszystkie nasze rzeczy. Mrużka również patrzyła na tę scenę, nie mniej zaskoczona, jak ja.
___________

         Strasznie dawno niczego tu nie dodawałam. Ale postanowiłam spiąć dupsko i podsumować opowiadanie. Wyszło mi, że już powoli zbliżamy się do końca. Ale zawsze coś musi umrzeć, aby narodziło się coś nowego. Mam na myśli nowe opowiadanie. Założyłam już nawet bloga, co prawda jest on całkiem pusty, ale istnieje. Gotów, aby przyjąć moje nowe dzieło xD Jak myślicie, o czym będzie?  Dedykacja dla Wiki :*

2 komentarze:

  1. ~Mała Miss
    13 grudnia 2013 o 19:38

    Cześć. Oceniałaś mi bloga i chciałaś, abym informowała Cię o nowych rozdziałach. Tak więc, pojawił się rozdział XXXVIII.

    http://hogwardzki-trojkat.blogspot.com/2013/12/rozdzia-xxxviii-jezeli-sie-uda-mozemy.html

    zapraszam :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Mała Miss
    30 grudnia 2013 o 23:10

    Hej, pojawił się nowy rozdział na Hogwardzkim trójkącie.
    Jak będziesz mieć czas i ochotę, zajrzyj :D

    http://hogwardzki-trojkat.blogspot.com/2013/12/rozdzia-xxxix-kobiety-powinny-byc-z.html

    Pozdrawiam ^^

    OdpowiedzUsuń