Następnego ranka obudził mnie czyjś
dotyk. Poczułam jak ktoś całuje mnie w odsłoniętą szyję. Poruszyłam się i
westchnęłam cicho. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam pochylającego się nade mną
Barty’ego. Na żywo był jeszcze bardziej podobny do pani Crouch niż na
zdjęciach.
- Masz piękną matkę – powiedziałam mu.
- Wiem. Kiedyś może pokażę ci jej grób,
jeśli to wszystko się skończy, a ja nie będę musiał udawać Moody’ego, by
przeżyć – mruknął i nachmurzył się. Najwidoczniej wspomnienie o matce bardzo go
zdołowało. – Chodź, musimy już wracać.
Poprosiłam go,
by się odwrócił, a sama wyszłam z łóżka i ubrałam się z powrotem w szatę. Kiedy
zeszliśmy na dół, okazało się, że Czarny Pan wrócił już na fotel przed
kominkiem i rozmawiał o czymś z Glizdogonem. Gdy usłyszał nasze kroki,
przywołał nas do siebie.
- Teraz, Bartemiuszu, będziesz musiał
skupić się na Drugim Zadaniu. Jeśli Potter sobie poradzi, później już będzie
całkiem z górki. Byleby odkrył i rozwiązał zagadkę złotego jaja – rzekł Lord
Voldemort spokojnym, lecz nieco znękanym głosem.
- Panie mój, pozwól mi zapytać… kiedy
zamierzasz dokonać tego rytuału?
- Długo myślałem nad tym tej nocy.
Mówiłeś, że Trzecie Zadanie będzie polegało na odnalezieniu srebrnego pucharu,
który ukryty będzie w centrum labiryntu. Wystarczy jedno dotknięcie, by poznać
tego, kto wygra to sławne przedsięwzięcie – odpowiedział, a w jego głosie
zadźwięczała ironia. – Przemienisz Puchar Turniejowy w świstoklik, który
przeniesie pierwszą osobę, która go dotknie na cmentarz. Postarasz się, aby tą osobą był Harry Potter.
Barty
wyprostował się dumnie, lecz głowę wciąż miał pokornie pochyloną. Postanowiłam
i ja powstać z klęczek. Lubiłam siadywać przy Czarnym Panie na piętach, on zaś
słuchał moich opowieści i rozmawiał ze mną. Twierdził, że mam do powiedzenia o
wiele więcej niż Glizdogon, a moje towarzystwo jest milsze i ciekawsze.
- Macy – odezwał się nagle, kiedy
byliśmy już przy drzwiach. – Kiedyś twoja pomoc będzie mi potrzebna, dlatego
nie zepsuj swoich relacji z Dumbledore’em, dobrze? A teraz już idźcie.
Wymieniliśmy z
Crouchem zaskoczone spojrzenia. Nic nie odpowiedziałam, tylko skinęłam głową, a
Bartemiusz pociągnął mnie lekko w stronę drzwi. Nie mówiąc już ani słowa,
poszłam za nim. Śnieg przysypał drzwi prawie do połozy, ledwo udało się nam
wyjść na zewnątrz. Crouch nieśmiało chwycił mnie za rękę. Trochę mnie to
zaskoczyło, ale nie zachowałam się jakoś gwałtownie. Była to dla mnie zupełnie
nowa sytuacja.
- Co zrobisz, jeśli Orłow będzie chciał
od ciebie czegoś więcej? – zapytał nagle. Za nic nie chciałam na niego teraz
patrzeć.
- Musiałabym mu jakoś odmówi… Iwan nie
interesuje mnie jako chłopak. Jest zbyt śmiały i bardzo szybko chce wszystko
robić – mruknęłam. Uśmiechnęłam się lekko, bo dosłyszałam w jego głosie nutkę
zazdrości. Co jak co, ale to potrafiłam rozpoznać. Nelly już nie raz częstowała
mnie takim zachowaniem.
Zarzucił na
nas pelerynę-niewidkę i teleportował się. Już przywykłam do tego okropnego
uczucia, ciśnienia zgniatającego mi całe ciało. Zupełnie jakbym została
wciągnięta przez ogromną czarną dziurę.
Pojawiliśmy
się w Hogsmeade. Tam również leżało mnóstwo śniegu, ale był on wydeptany przez
ludzi. Nie przeczę, że było to spore ułatwienie, w końcu dwie pary stóp
odciskających się na śniegu niknęły pośród tysiąca innych śladów. Dotarliśmy do
Miodowego Królestwa. Nie było tam wielu klientów, ale jakoś dostaliśmy się do
tajnego przejścia. Przez całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie. Poczułam się
trochę winna, że na najbliższy wypad do Hogsmeade umówiłam się z Iwanem. Nie powinnam robić mu nadziei. Wcale
mi na nim nie zależało, to miły chłopak, ale nie czułam tego dziwnego, ale
przyjemnego skurczu w żołądku, kiedy go widywałam.
Dotarliśmy do
obrazu. Barty zatrzymał się nagle. Zamiast pchnąć go ręką, pochylił się i
nieśmiało pocałował mnie w usta. Nie zaprotestowałam, uśmiechnęłam się tylko,
kiedy spojrzał na mnie z niepokojem w błyszczących oczach. Nasze relacje
okazały się być bliższe niż mi się zdawało, ale zamiast się z tego cieszyć,
czułam narastający niepokój. Pierwszy raz byłam w takiej sytuacji i nie
wiedziałam jak się zachować. A Barty’emu, zdaje się, zależało na mnie. Po raz
pierwszy zaczęłam się bać, że kogoś do siebie zrażę.
Wyszliśmy na
powierzchnię. Korytarze były zupełnie puste, wszyscy znajdowali się
prawdopodobnie w Wielkiej Sali na śniadaniu. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi
pod gardło.
- Muszę znów stać się Moodym, idź dalej
sama – powiedział, zatrzymując się nagle. Zdjął ze mnie pelerynę-niewidkę;
kiedy jej fałdy znów opadły, już go nie widziałam. Nie miało sensu rozglądać
się za nim. Zeszłam schodami na parter i weszłam do sali. Nikt nie zwrócił na
mnie uwagi, jak zwykle. I bardzo dobrze. Usiadłam przy stole obok Nelly i
wzięłam sobie połówkę bułki, żeby posmarować ją masłem.
- Nie było cię w nocy. Iwan też cię nie
widział – stwierdziła głosem suchym jak trzask pułapki na myszy.
- Zasnęłam w bibliotece, pani Pince
chyba mnie nie zauważyła – skłamałam gładko. – Kiedyś coś ci powiem, ale muszę
uzyskać pozwolenie.
- Ty
musisz uzyskać pozwolenie? Od kogo? – zdziwiła się blondynka, unosząc wysoko
brwi.
- Są takie siły, że nawet ja muszę być
im posłuszna – mruknęłam i włożyłam sobie do ust całą połówkę bułki.
*
Dzień wypadu do Hogsmeade zbliżał się
wielkimi krokami. Skończyły się ferie świąteczne, znów trzeba było zacząć się
uczyć. Miałam coraz większe wątpliwości co do tego wyjścia. Bałam się
powiedzieć Orłowowi, że nie chcę z nigdzie się wybierać, tak samo jak i nie
miałam zamiaru informować Croucha, że formalnie byłam umówiona z Iwanem. Wtedy
by się chyba na mnie całkowicie obraził.
Dzień przed
wycieczką podjęłam nieco drastyczną i desperacką, ale ostateczną decyzję.
Musiałam się na sobotę poważnie rozchorować. Z zaciętą miną wyszłam na brzeg
jeziora. Upewniwszy się, że nikt, zwłaszcza pasażerowie statku, nie patrzy,
zacisnęłam z całej siły zęby i weszłam do wody. Zamoczyłam się aż po samą
szyję. Skóra na całym ciele zapiekła mnie boleśnie, ale zignorowałam to.
Zanurzyłam głowę pod powierzchnię. Zadrżałam tak gwałtownie, że o mało nie
przegryzłam sobie języka. Podpłynęłam do brzegu i wzięłam z niego trochę
śniegu, żeby wetrzeć go sobie w twarz i szyję. Przez ten cały czas myślałam, że
po prostu zmienię się w bryłę lodu. Miałam to szczęście, że było płytko. Nie
potrafiłam pływać. W końcu wyskoczyłam z wody jak oparzona. Dłużej nie mogłam
znieść tego okropnego uczucia w płucach, zupełnie, jakby powietrze, którym
oddychałam, zmieniało się w bryłki lodu. Na tym jednak nie mogłam poprzestać.
Musiałam mieć stuprocentową pewność, że następnego ranka będę tak chora, że nie
wstanę z łóżka. Jeśli będę mieć choć odrobinę szczęścia, może i dziś zacznę
odczuwać skutki tej kąpieli. Modląc się, by śnieg był cieplejszy od wody z
jeziora, rzuciłam się na jedną z zasp. Wiem, to było głupie. Przez chwilę
leżałam w śniegu, drżąc gwałtownie i szczękając zębami. Już nie było mi zimno.
Całe ciało bolało mnie nieznośnie. Wstałam i powlokłam się w stronę zamku.
Kiedy weszłam do środka, poczułam tak rozkoszne ciepło, że aż westchnęłam z
ulgą i oparłam się na moment o kamienną ścianę. W porównaniu do klimatu na
zewnątrz, wydawała mi się tak przyjemna, że wręcz nie chciałam się od niej
odsunąć. Musiałam jednak zignorować ból, liczyło się to, bym zachorowała. To
wszystko było ogromnym głupstwem, ale podejście do kogoś, kogo się lubi i
odmówienie mu czegoś przerażało mnie jeszcze bardziej niż cierpienie i zimno.
Można w tym znaleźć coś pozytywnego, jeśli człowiek by się uparł. Pobyt w
skrzydle szpitalnym nie musiał być najgorszy. Nawet taki… relaksacyjny, można
rzec.
Ociekająca
wodą, w zamarzniętej szacie, wkroczyłam do dormitorium. Nikogo nie było jeszcze
w salonie, co było dla mnie prawdziwym wybawieniem. Kiedy wkroczyłam do
sypialni, dziewczyny były już na nogach. Alice wybuchnęła na mój widok
śmiechem, Nelly zaś usiadła gwałtownie na łóżku. Wyglądała na wystraszoną.
- Co ci się stało? – zapytała.
- N-nieważne… m-mogę pierwsza d-do
łazien-nki?
Alice wpadła w
taką wesołość, że nie była w stanie teraz co najmniej wstać z łóżka. Dlatego,
korzystając z okazji, zamknęłam się w maleńkiej łazience. Zdjęłam sztywną
szatę, zasypując podłogę śniegiem i lodem, po czym weszłam pod prysznic.
Członki miałam tak skostniałe, że z trudem udało mi się odkręcić kurek. Gorąca
woda sprawiła, że skóra na całym ciele zapiekła mnie boleśnie, ale trwało to
tylko chwilę. Nie przejęłam się za bardzo tym, co się mi stanie. Pani Pomfrey
wyleczy każdą chorobę.
Naszą pierwszą lekcją o godzinie
dziesiątej trzydzieści była obrona przed czarną magią. Już przy śniadaniu
zaczęłam się źle czuć, kłucie w płucach nasilało się z minuty na minutę,
gorączka powoli wzrastała. Pierwszy raz ucieszyłam się z perspektywy
chorowania.
Weszliśmy
tłumnie do klasy. Moody siedział przy biurku i robił jakieś notatki. Gdy
uczniowie zrobili niewielki hałas, odłożył pióro i zaczął obserwować, jak
zajmujemy miejsca. Kiedy ostatnie krzesło się zasunęło, a Alice zamknęła
łaskawie usta, powstał.
- W naszych czasach młodzież nie zna
żadnej dyscypliny – rzucił Shelbottowi znaczące, wściekłe spojrzenie swoim
magicznym, jaskrawoniebieskim okiem, drugim zaś wodził leniwie od jednej twarzy
do drugiej. – Dlatego, każdy po kolei wyjdzie na środek klasy i spróbuje oprzeć
się mojemu Imperiusowi. Ale po kolei. Stepson, podejdź tu i rozdaj każdemu jego
pracę domową. Muszę przyznać, że nie jestem zadowolony z wyników niektórych z
was. Spodziewałem się czegoś więcej, a przecież nie jesteście głupią klasą.
Wstała jedna z
przyjaciółeczek Alice. Z tej całej grupki to właśnie ją najbardziej przerażał
profesor Moody. Kiedy podeszła do biurka, była blada jak papier. Ciekawa byłam,
czy bałaby się go, gdyby wiedziała, jaka postać ukrywa się pod powłoką
strasznego eks-aurora. Jestem pewna, że wszystkie dziewczyny z klasy nie
miałyby nic przeciwko, by nadal je uczył, mimo że był śmierciożercą. Nigdy
jakoś nad tym się nie zastanawiałam, ale Bartemiusz był przystojnym mężczyzną.
Miał swój specyficzny wygląd, nie tryskał testosteronem ani nie przypominał
gargulca, ale było w tym coś pociągającego.
Kiedy dostałam
swoją pracę domową, uśmiechnęłam się lekko. Dostałam Powyżej Oczekiwań, mimo że esej, który napisałam, był raczej
średni. Barty musiał być naprawdę stronniczy. Nelly na przykład, której
wypracowanie było o wiele lepsze od mojego, dostała słaby Zadowalający, z podkreśleniem słowa „słaby”. Będę musiała o tym
porozmawiać z Crouchem. Ten właśnie jednym machnięciem różdżki ustawił ławki
pod ścianami, a nam kazał stanąć w półokręgu. Poczułam się bardzo źle, przed
oczami pojawiły mi się jakieś mroczki, ale może dlatego, że zbyt gwałtownie
wstałam. W środku było mi zimno, ale czułam też, że moja skóra jest gorąca. Nie
zmartwiło mnie to bynajmniej, bo oznaczało to, że jutro będę cudownie chora.
- Aby skutecznie oprzeć się zaklęciu
Imperius, należy być zdyscyplinowanym i skupionym. Nie można tego zrobić,
myśląc o chłopaku. Tak, panno Countless – podjął na nowo Moody.
Nelly, która
bezwiednie gapiła się na Shelbotta podskoczyła i oblała się rumieńcem. Kilku
uczniów roześmiało się, jeden Gryfon szturchnął sąsiada łokciem i szepnął mu
coś do ucha, po czym obaj zachichotali.
- Jesteście już na tyle dorośli, że
powinniście poradzić sobie lepiej niż czwarte klasy – dodał Szalonooki,
wyciągając z kieszeni różdżkę. – Zaczniemy może od pana Shelbotta. Taki kozak
jak pan powinien poradzić sobie bez trudu.
Jerry wystąpił
z tłumu. Minę miał niepewną. Coś czułam, że nie będzie to przyjemne. On chyba
też tak myślał, bo czoło mu zadrgało. Nie zdążył nic powiedzieć, bo zaklęcie
natychmiast w niego ugodziło. Nie minęła jedna sekunda, a Shelbott zaczął
podskakiwać, jakby nagle oblazły go mrówki, krzycząc coś o tym, że palą mu się
włosy. Klasa ryknęła śmiechem.
Szalonooki
nieprędko dał sobie z nim spokój. Kiedy już cofnął zaklęcie, Jerry wrócił na
swoje miejsce, czerwony na twarzy jak piwonia. Następna w kolejce była Alice.
Nie wiem, czy Barty wziął sobie za punkt honoru ukaranie moich wszystkich
wrogów, czy też nie, ale wychodziło mu to wybornie. Ślizgonka, podobnie jak jej
poprzednik, łatwo poddała się woli Croucha. Zaczęła biegać po klasie i całować
każdego w rękę. Gdy podeszła do Nelly, otrzymała od niej siarczysty policzek z
otwartej dłoni, który natychmiast ją otrzeźwił. Za ten występ blondynka musiała
wyjść na środek jako trzecia i została ukarana jednodniowym szlabanem u pana Filcha
w najbliższą niedzielę.
Później Moody
wywołał mnie. Czułam pewien niepokój, w końcu nie byłam ani zbyt
zdyscyplinowana, ani skoncentrowana. I do tego ta gorączka… Przez cały występ
Nelly, udającej kurczaka, było mi strasznie duszno. No trudno, najwyżej zrobię
z siebie idiotkę na oczach całej klasy. Shelbotta i tak nic nie przebije, a ze
mnie i tak wszyscy sobie szydzą. Wystąpiłam kilka kroków na środek. Wtedy stało
się coś bardzo dziwnego. Coś, czego nigdy jeszcze nie przeżyłam. Barty nawet
nie podniósł różdżki, a w moich oczach już pociemniało, w płucach zabrakło
powietrza, a moje ciało… nie czułam go praktycznie! Moje kolana ugięły się pode
mną, a ja poczułam tylko przeszywający ból w łokciu.
Obudziłam się sama nie wiem, kiedy.
Czułam się okropnie, było mi zimno i wszystko mnie bolało. Leżałam na czymś
miękkim, przykryta jakąś ciepłą, przyjemną w dotyku płachtą. Podniosłam
ciężkie, piekące powieki. Surowe światło mocno podrażniło mi gałki oczne, ale
targnął mną straszny, suchy kaszel, więc to praktycznie nie zrobiło na mnie
wrażenia. Obraz dookoła był rozmazany, ale ktoś podał mi jakiś ostry płyn,
który sprawił, że z sekundy na sekundę widziałam coraz wyraźniej. Najpierw
zobaczyłam pochylającą się nade mną panią Pomfrey, potem szlochającą Nelly i Snape’a
rozmawiającego przyciszonym głosem z Moodym.
- Sama nie wiem, dziewczyno, jakim
cudem tak ciężko tutaj zachorowałaś. Zapalenia płuc nie nabawisz się, wychodząc
z zamku bez szalika! Byłaś bardzo wychłodzona, co ty robiłaś, pływałaś w
jeziorze? – naskoczyła na mnie pielęgniarka.
- No… tak jakby – odparłam ostrożnie,
widząc jej minę. – Byłam rano na spacerze, a brzeg jeziora był bardzo śliski…
Przez przypadek wpadłam do wody.
- To teraz całkiem przez przypadek
spędzisz cały weekend w skrzydle szpitalnym – oświadczyła z ciężkim
westchnieniem.
Musiałam się
bardzo wysilić, żeby się nie uśmiechnąć. No i miałam problem z głowy. Będę
miała trochę zaległości, skoro ma mnie nie być na pozostałych lekcjach i
wątpię, by pani Pomfrey wyraziła zgodę na naukę w weekend. Tak się dziwnie
złożyło, że bardzo często bywałam w skrzydle szpitalnym, głównie przez złamania
i różnego rodzaju kontuzje. Jeszcze nigdy jednak nie znalazłam się tu z powodu
choroby.
Snape i Moody
podeszli do mojego łóżka.
- To dziwne, że dzieją się z tobą takie
podejrzane rzeczy – rzekł cichym, zimnym głosem Mistrz Eliksirów. – Najpierw ta
scena z Shelbottem, teraz to… Profesor Dumbledore prosił mnie, bum poinformował
go o twoim stanie zdrowia. Wieczorem cię odwiedzi. Dowidzenia.
Powiewając połami
swojej czarnej peleryny opuścił skrzydło szpitalne. Nelly wysmarkała hałaśliwie
nos i otarła łzy rękawem. Urzekło mnie to, że tak się przejęła moją chorobą.
Wyglądało na to, że choć trochę jej na mnie zależało.
- W poniedziałek już ją pani wypuści? Jutro
nie będzie mogła iść do Hogsmeade? – zapytała.
- Wykluczone! Pacjentka musi
wypoczywać, jeśli do niedzieli się jej nie poprawi, będę ją jeszcze trzymała
tydzień – zawołała z nieukrywanym oburzeniem pani Pomfrey. – Tak ciężkie
mugolskie choroby trzeba leczyć ostrożnie. A teraz proszę wyjść, panna Savour
potrzebuje snu. No, już. Panie profesorze, proszę na chwilę do mojego gabinetu.
Nelly wstała z
krzesła, rzuciła mi ostatnie przelotne spojrzenie i opuściła skrzydło
szpitalne. Moody zaś poszedł za panią Pomfrey do jej pokoju, a ja zostałam
sama. Mimo okropnego kataru, gorączki i pieczenia w płucach, czułam się
cudownie. Nie musiałam, ba, nie mogłam
iść do Hogsmeade, zrobiłam sobie wakacje od nauki i wzbudziłam w Nelly jakieś
cieplejsze uczucia.
Kilka minut
później z gabinetu wyszła najpierw pani Pomfrey, później Moody. Ten drugi
wyglądał na nieco oburzonego.
- Niech mi pani da chwilę, chcę
zamienić dwa słowa z panną Savour – zwrócił się do niej. Gdyby Szalonooki nie
był tak przerażający i nie posiadał takiego autorytetu, z pewnością by się nie
zgodziła, ale w tym wypadku mogła tylko ciężko westchnąć, skinąć głową i wrócić
do swojego pokoju. Moody usiadł z trudem na krześle, na którym niedawno
siedziała Nelly. Przez moment przyglądał mi się, w końcu przemówił:
- Jak to się stało, że wpadłaś do tego
jeziora? Nic sobie nie złamałaś, tak? Powiedz prawdę, jakoś się nie przejęłaś,
że spędzisz weekend w szpitalu.
- To trochę głupie, ale nie miałam
śmiałości… Kiedyś obiecałam Iwanowi, że pójdę z nim do Hogsmeade, ale,
zwarzywszy na to, co się między nami zdarzyło… Pomyślałam sobie, że mógłbyś się
na mnie obrazić, jeśli bym z nim poszła, a nie miałam odwagi mu o tym
powiedzieć – mruknęłam, odwracając wzrok. Poczułam, że twarz mi płonie, ale
mogłam to równie dobrze zwalić na gorączkę. Na pewno Crouch sobie pomyślał, że
jestem dziecko i tchórz. Usłyszałam jego cichy śmiech.
- Naprawdę? Nie musiałaś tego robić,
wystarczyło mi powiedzieć. Mimo wszystko to twoje życie, nie mogę ci zabronić
spotykania się z chłopakami – odparł i wzruszył lekko ramionami. Z gabinetu
wychyliła się pani Pomfrey. Wyglądała na zagniewaną.
- Panie profesorze, Macy musi wypocząć
– oświadczyła i zerknęła znacząco w stronę drzwi.
Moody
przeprosił i opuścił skrzydło szpitalne. Znów zostałam sama. Byłam
przyzwyczajona do samotności, ale nie przepadałam za nicnierobieniem. Gdybym
wyciągnęła jakąś książkę, pielęgniarka pewnie utrąciłaby mi ręce.
Po kolacji
odwiedziła mnie Nelly z Iwanem. Oboje mieli niepewne miny, ale blondynce
płaczliwy nastrój już minął.
- I jak było w szkole? – zapytałam,
przerywając niezręczne milczenie. – Fajnie Moody załatwił Shelbotta.
Nelly tylko
się uśmiechnęła, ale nie powiedziała na ten temat ani słowa. Zaczęła opowiadać
coś o McGonagall, która nie pozwoliła Alice iść do Hogsmeade za jakąś pyskówkę.
- Co do tej wycieczki… Przykro mi, że
zachorowałaś akurat przed nią – wtrącił się Orłow. Zrobiło mi się go żal, nie
chciałam go tak okłamywać, ale na Bartym zależało mi o wiele bardziej. No i nie
chciałam też, by ludzie zaczęli gadać, że jesteśmy parą. Dla mnie taki wypad
był tylko zwykłą podróżą do pobliskiej wioski, specjalnie nie robiło mi to
różnicy, z kim tam idę. Ale dla Iwana mogło to coś znaczyć. Nie chciałam robić
mu nadziei… Tak, to była dobra decyzja. Wolałam leżeć chora w łóżku, niż się
przed nim tłumaczyć.
*
Pani Pomfrey wypuściła mnie ze skrzydła
szpitalnego dopiero we środę po południu. Świetnie, akurat skończyły się
lekcje, rozpoczął – obiad. Kiedy usiadłam przy stole, poczułam się bardzo zacofana.
I to dosłownie; wszyscy rozmawiali o takich sprawach i zdarzeniach, o których
ja nie miałam pojęcia. Jeszcze nigdy nie byłam przez tak długi czas wykluczona
z życia szkoły przez pobyt w szpitalu. Nelly rzadko mnie odwiedzała, a jeśli
już przychodziła, to na krótko. Może to i lepiej, w końcu oceny miała raczej
kiepskie i musiała się uczyć. Poradziłam jej, by poszła do Hogsmeade z Iwanem i
przestała się łudzić, że Jerry zwróci na nią uwagę. No cóż, byłam realistką,
przez co blondynka trochę się na mnie obraziła. Mimo wszystko poszła z Orłowem
na wycieczkę. Spędzili razem całkiem miły dzień, a ja w sercu miałam cichą
nadzieję, że przypadną sobie do gustu i zaczną ze sobą chodzić.
Podczas obiadu
przyszło niewiele listów. Wśród kilku sów, które wleciały przez otwarte okno do
Wielkiej Sali była też jedna, która wylądowała przede mną. Upuściła na moje
tłuczone ziemniaki mały zwitek pergaminu i natychmiast odleciała. Szybko
rozprostowałam nieco sztywną od przebywania na mrozie karteczkę i przeczytałam
jedno krótkie zdanie napisane drobnym, ale wyraźnym charakterem:
Przyjdź do mnie dzisiaj wieczorem, jeśli będziesz miała czas.
Barty
Mimowolnie się
uśmiechnęłam, to miłe, że o mnie pamiętał. Kiedy leżałam w skrzydle szpitalnym
i piekielnie się nudziłam, nie odwiedził mnie ani razu, ale rozumiałam to.
Byłoby bardzo dziwne, gdyby nauczyciel odwiedzał uczennicę. Pewnie chciał mi
przekazać słowa Czarnego…
- Od kogo to?
Wzdrygnęłam
się lekko i automatycznie schowałam liścik do kieszeni.
- Od… od ciotki, dowiedziała się, że
byłam chora – odpowiedziałam. Okłamywanie jej przychodziło mi z coraz większym
trudem. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę musiała to robić z powodu
mężczyzny. Następnym razem, kiedy spotkam się z Czarnym Panem, będę musiała
jakoś ustalić z nim, kiedy i ile będę mogła jej powiedzieć prawdę. Zależało mi
na niej, zrobiłabym wszystko dla naszej przyjaźni. No cóż, ona może i okazywała
tak bardzo, że jej zależy, ale na pewno w głębi serca mnie kochała i chciała
pielęgnować to, co nas łączyło. Mam nadzieję, że wybaczy mi to wszystko, w
końcu jej rodzina popiera Lorda Voldemorta, musi wiedzieć, czym grozi
nieprzestrzeganie jego zasad.
- Od ciotki? – powtórzyła z
niedowierzaniem. – A masz taką minę… jakby to był list od kochanka.
Instynktownie
parsknęłam śmiechem, ale bardzo mi się nie spodobało to, co powiedziała.
- Co? A od jakiego niby? – zdziwiłam
się. Na jej twarzy pojawił się znajomy, złośliwy uśmiech, który zwykle nie
zapowiadał niczego dobrego.
- Może Iwan? Wpadł ci w oko?
- Nelly, proszę cię! Owszem, jest
ładny, ale nigdy nie będziemy nikim więcej jak tylko znajomymi. Proszę, nie mów
mu nic, bo się obrazi – zaprzeczyłam stanowczo.
- No dobra, przecież mnie znasz. Ale
powinnaś to w końcu wyjaśnić, skoro nie chcesz z nim chodzić – stwierdziła.
- To nie takie proste, za każdym razem,
gdy coś wspominam na ten temat, on nie pozwala mi skończyć zdania – mruknęłam.
I był to fakt,
próbowałam mu przemówić do rozsądku, ale on tego po prostu nie akceptował! Był
miłym chłopakiem i zasługiwał na kogoś lepszego ode mnie. Na kogoś, kto byłby
bardziej otwarty i go kochał. A ja nigdy nie będę w stanie poczuć do niego to,
czego ode mnie oczekiwał. Ciągle myślałam o zupełnie innym mężczyźnie.
Wieczorem, pod
pretekstem wycieczki do biblioteki, udałam się do gabinetu nauczyciela obrony
przed czarną magią. Było ciemno, nie musiałam specjalnie skradać się
korytarzami. Zdjęłam ochronne zaklęcie i weszłam do środka. Barty siedział przy
biurku, nisko pochylał się nad pergaminem i notował słowo lub dwa co jakiś
czas. Pozbył się już przebrania Moody’ego. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się
lekko.
- Już myślałem, że nie przyjdziesz –
odezwał się, odkładając pióro na bok. – Przejdźmy do drugiego pokoju, mam ci
mnóstwo do opowiedzenia i bardzo ciekawą rzecz do pokazania.
W sypialni
panował straszliwy bajzel. Ubrania piętrzyły się na krzesłach, podłoga zasłana
była książkami, piórami, rolkami pergaminu i pogiętymi kartkami. Crouch już
dawno mi powiedział, że nie pozwala tu sprzątać skrzatom domowym czy choćby tu wchodzić.
Stawał się Moodym najrzadziej, jak się dało. A ja mu się wcale nie dziwiłam.
Nie chciałabym zamieniać takiego ciała, takich rąk i takiej twarzy na to coś, czym był Szalonooki.
- Przepraszam, że cię nie odwiedzałem.
To byłoby podejrzane – dodał, opierając się biodrem o ścianę. – Dobrze się już
czujesz? Miałaś wyjść w poniedziałek.
- No tak, ale znasz panią Pomfrey.
Zawsze panikuje.
- Przemyślałem to, co mi powiedziałaś o
pływaniu w jeziorze… Mimo że byłem trochę… zazdrosny
o Orłowa, nie powinnaś poświęcać swojego zdrowia, bym ja się lepiej poczuł –
rzekł i podszedł do mnie. Usiadł tuż obok, na wytartym podłokietniku fotela,
który zajmowałam. Już dawno nie był tak blisko. Pogładził palcem mój policzek,
a ja poczułam dreszcz biegnący przez całe plecy aż do czubka głowy. Zauważyłam,
że Crouch był teraz śmielszy, co mnie bardzo usatysfakcjonowało, gdyż ja nigdy
bym się na coś takiego nie odważyła. Pochylił się i musnął wargami moją
odsłoniętą szyję. Później pocałował mnie w usta, długo nie chciał tego
przerwać. Ja zresztą też, lecz nie odważyłam się zrobić jakiegokolwiek ruchu.
- Dobrze, że w końcu przełamaliśmy tą
barierę. Teraz jest łatwiej, prawda? Ale obiecaj mi, że nie wejdziesz już do
żadnego jeziora, żeby uniknąć spotkania z kimś – mruknął, a kiedy pokiwałam
głową, dodał: - A jeśli już mówimy o jeziorach… Wczoraj w nocy nakryłem
Pottera, szlajającego się w pelerynie-niewidce po zamku ze złotym jajem i tym
interesującym przedmiotem w ręku.
Podszedł do
szafki i zdjął z niej kawałek złożonego pergaminu, który wręczył mi chwilę
potem. Była to bardzo dziwna rzecz, jakby… mapa Hogwartu. Ale kropki na jej
powierzchni, opatrzone imieniem i nazwiskiem, poruszały się. Odnalazłam na
pergaminie gabinet nauczyciela obrony przed czarną magią. Dostrzegłam dwie
kropki, jedna z napisem Macy Savour,
druga z imieniem Bartemiusz Crouch.
Zaskoczona, ale i przerażona, podniosłam wzrok znad mapy. Ona mogła zniszczyć
nasze plany. Nasze i Czarnego Pana. Wyglądało na to, że Harry rzadko zaglądał
na ten pergamin, gdyby zauważył Croucha uczącego zamiast Moody’ego… no, byłoby
ciekawie.
- I Potter tak po prostu ci ją oddał? –
spytałam. Barty wziął ode mnie mapę i złożył ją z powrotem.
- Alastor Moody to autorytet, poza tym
wyciągnąłem Pottera z tarapatów, o mało nie złapał go Filch i Snape. Ale
najważniejsze jest, że rozwiązał zagadkę złotego jaja. Teraz musi tylko odkryć,
jak wytrzymać godzinę bez oddychania pod wodą. Jeśli przetrwa Drugie Zadanie,
reszta pójdzie już gładko – oświadczył.
To wszystko
mnie przerastało, ja nie przetrwałabym w Turnieju Trójmagicznym nawet sekundy.
Nie byłam ani specjalnie inteligentna, ani mądra, nie znałam się na magii tak,
jak bym chciała. Za to Barty… on nie dość, że potrafił rozwikłać zagadki
Turnieju, pomagał Potterowi i to w sposób, że nawet on o tym nie wiedział. Nie
byłam nawet w połowie tak dobra jak on. Nie wiem, dlaczego Czarny Pan tak
uparcie we mnie wierzył. Gdybym się go tak nie bała, ośmieliłabym się pomyśleć,
że jest naiwny.
- Nic nie mówisz – zauważył Crouch.
Znów usiadł na podłokietniku fotela, który zajmowałam i objął mnie ramieniem. –
Wyglądasz na zasmuconą.
- Nie, po prostu myślę. Myślę i nie
mogę zrozumieć, dlaczego Czarny Pan cały czas pokłada we mnie nadzieję. Jeśli
sądzi, że jestem tak mądra i sprytna jak moi rodzice, to się myli.
- Gdybyś nie miała tego czegoś, Czarny Pani nie wtajemniczałby
cię w swoje plany. Nie w tak młodym wieku. On po prostu wie. Znasz dobrze
Dumbledore’a. Może będzie to kiedyś przydatne? No, wracaj już do dormitorium,
żeby Nelly nie zaczęła cię szukać. Może faktycznie jej na tobie zależy?
Pocałował mnie
w policzek, a ja wstałam, pożegnałam się i opuściłam gabinet. Było bardzo
ciemno, ja zaś spędziłam u Croucha zaledwie pół godziny, nie jestem pewna, czy
Nelly mi uwierzy. Ale mam nadzieję, że już niedługo będę mogła jej wszystko
powiedzieć.
Zeszłam
schodami na pierwsze piętro. Do lochów zostało mi jeszcze jedno piętro, niby
niewiele, ale… Za zakrętem zauważyłam blady blask pochodzący z czyjejś różdżki.
Zatrzymałam się, przerażona. Co miałam teraz zrobić? Nie mogłam tu zostać, bo
ten, kto się do mnie zbliżał, zaraz by mnie znalazł. Ale gdzie miałam uciekać?
Wycofałam się jak najciszej za najbliższy róg ściany i wystawiłam głowę. Była
to McGonagall. Cudownie. Jeszcze mi tego brakowało, żeby złapała mnie opiekunka
Gryfonów, która tylko czekała, by dopaść wałęsającego się podopiecznego
Severusa Snape’a. Dałaby mi taki szlaban, o jakim nigdy mi się nie śniło.
Cofnęłam się gwałtownie. Zupełnie się nie spodziewałam, że za mną stała zbroja!
Wpadłam w nią i z łoskotem zwaliłam się na podłogę.
- Kto tam jest? – usłyszałam głos
profesor McGonagall.
Części zbroi
rozsypały się po całym korytarzu. Zerwałam się na równe nogi; słysząc jej
kroki, skoczyłam gdzieś do tyłu. Nagle czyjeś ręce chwyciły mnie mocno za
ramię, a dłonią zakryto mi usta. Zanim się zorientowałam, owa osoba wciągnęła
mnie do jakiegoś pomieszczenia i zamknęła cicho drzwi. Wyrwałam się jej z
zagniewaną miną. Już miałam powiedzieć coś niegrzecznego, kiedy zorientowałam
się, że był to Dumbledore.
- Pan profesor? Co pan tu robi? –
wyszeptałam. Dyrektor przytknął ucho do dziurki na klucz, przysłuchując się
uważnie. Kiedy ucichły kroki nauczycielki na korytarzu, odpowiedział:
- Pomagam ci. Profesor McGonagall o
mało cię nie złapała. Gdzie się szwendałaś o tak późnej porze?
- Ja… w bibliotece byłam – mruknęłam. –
Dziękuję za pomoc, pójdę już.
- Zaczekaj chwilę. Słyszałem, że byłaś
chora. I to ciężko. Co się właściwie stało?
- Już mówiłam to pani Pomfrey i
profesorowi Snape’owi, że poślizgnęłam się na lodzie i wpadałam do wody. Spacer
był głupotą, wiem – odparłam i nacisnęłam na klamkę. – Dowidzenia.
Zanim
Dumbledore zdążył odpowiedzieć, mnie już nie było. Przyspieszonym krokiem
dotarłam do lochów. Wypowiedziałam hasło i wpadłam do środka. Teraz już byłam
bezpieczna. Wróciłam do salonu. Była już dwudziesta pierwsza, ale w pokoju
wspólnym było siedziało ludzi. Odnalazłam Nelly i usiadłam obok niej.
- Gdzie ty byłaś tyle czasu? –
zapytała.
- Mówiłam ci. W bibliotece, ale o mało
nie złapała mnie McGonagall – wyjaśniłam.
- Wiesz co, to wszystko jest bardzo
podejrzane – stwierdziła blondynka.
- A ja już ci powiedziałam, że kiedyś
wszystkiego się dowiesz.
___________
Ostatnio mam
bardzo dużo nauki, nic, tylko siedzę i się uczę. Taka prawda, sama w to nie
wierzę, ale nic na to nie poradzę. Ta ponad dwumiesięczna przerwa przez zepsutą
kartę graficzną sprawiła, że mam już w zeszycie rozdział 24 xD Tu dopiero 11.
Oj, działo się przez te trzynaście rozdziałów, ale Wy się dowiecie dopiero za jakiś
czas. No, to życzę Wam super Świąt Wielkanocnych i tego, by Was w Poniedziałek
tak zlali, że będziecie całkowicie mokrzy. Ha. Dobra, ja też pewnie będę po
Lanym chora, ale tak bywa.
~house
OdpowiedzUsuń21 kwietnia 2011 o 21:53
Nie no, szablon świetny. Taki ‚oswojony’, no i fioletowy, mój ulubiony. ^^
22 kwietnia 2011 o 16:40
UsuńTaak, gotycki kolor xD
~olka
OdpowiedzUsuń21 kwietnia 2011 o 23:10
Fajny rozdział i ładny szablon………….Macy była odważna wchodząc do lodowatej wody,przynajmniej osiągneła co chciała…………..Pozdrawiam.
22 kwietnia 2011 o 16:47
UsuńAno, z jednej strony popisała się odwagą, ale z drugiej niestety – tchórzostwem.
~Doska
OdpowiedzUsuń21 kwietnia 2011 o 23:48
uła.. robi się gorąco między Bartym a Macy ;) Crouch jest kochany… zazdroszczę jej xd
22 kwietnia 2011 o 16:54
UsuńNoo, ale takich facetów w rzeczywistości nie ma…
~Caitlin
OdpowiedzUsuń22 kwietnia 2011 o 15:38
Aaaach, jaka kąpiel!Sama przyjemność, tak z samego rana ;)Hmm. Nieee, na pewno Dumbledore niczeeegooo nie podejrzewa… xDSuper.Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością w takim razie!Pozdrawiam!I jeszcze raz dziękuję za szablon, jest wspaniały :))
22 kwietnia 2011 o 20:09
UsuńPoradziłaś sobie z zalinkowaniem? Jutro zobaczę, bo teraz na komórce jestem. Dumbledore nic nie podejrzewa? Nie byłabym taka pewna… xD
~Tula
OdpowiedzUsuń8 maja 2011 o 15:45
Dumbledore trochę dziwnie się zachował, nawet jak na niego, a Macy chyba nie załapała, że powinna być dla niego milsza ;) Fajnie opisujesz relacje między nią a Bartym. Są takie naturalne, niewymuszone i nieprzesadzone. Nie ufam Nelly, wydaje mi się fałszywa, no ale może jednak ma jakieś uczucia ;) Czekam na kolejny rozdział.
9 maja 2011 o 22:42
UsuńTaak, muszę przyznać, że te relacje mi się udały, nie ma żadnych chorych sytuacji… jeszcze xD