21 kwietnia 2011

11. Lodowa kąpiel

         Następnego ranka obudził mnie czyjś dotyk. Poczułam jak ktoś całuje mnie w odsłoniętą szyję. Poruszyłam się i westchnęłam cicho. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam pochylającego się nade mną Barty’ego. Na żywo był jeszcze bardziej podobny do pani Crouch niż na zdjęciach.
         - Masz piękną matkę – powiedziałam mu.
         - Wiem. Kiedyś może pokażę ci jej grób, jeśli to wszystko się skończy, a ja nie będę musiał udawać Moody’ego, by przeżyć – mruknął i nachmurzył się. Najwidoczniej wspomnienie o matce bardzo go zdołowało. – Chodź, musimy już wracać.
Poprosiłam go, by się odwrócił, a sama wyszłam z łóżka i ubrałam się z powrotem w szatę. Kiedy zeszliśmy na dół, okazało się, że Czarny Pan wrócił już na fotel przed kominkiem i rozmawiał o czymś z Glizdogonem. Gdy usłyszał nasze kroki, przywołał nas do siebie.
         - Teraz, Bartemiuszu, będziesz musiał skupić się na Drugim Zadaniu. Jeśli Potter sobie poradzi, później już będzie całkiem z górki. Byleby odkrył i rozwiązał zagadkę złotego jaja – rzekł Lord Voldemort spokojnym, lecz nieco znękanym głosem.
         - Panie mój, pozwól mi zapytać… kiedy zamierzasz dokonać tego rytuału?
         - Długo myślałem nad tym tej nocy. Mówiłeś, że Trzecie Zadanie będzie polegało na odnalezieniu srebrnego pucharu, który ukryty będzie w centrum labiryntu. Wystarczy jedno dotknięcie, by poznać tego, kto wygra to sławne przedsięwzięcie – odpowiedział, a w jego głosie zadźwięczała ironia. – Przemienisz Puchar Turniejowy w świstoklik, który przeniesie pierwszą osobę, która go dotknie na cmentarz. Postarasz się, aby tą osobą był Harry Potter.
Barty wyprostował się dumnie, lecz głowę wciąż miał pokornie pochyloną. Postanowiłam i ja powstać z klęczek. Lubiłam siadywać przy Czarnym Panie na piętach, on zaś słuchał moich opowieści i rozmawiał ze mną. Twierdził, że mam do powiedzenia o wiele więcej niż Glizdogon, a moje towarzystwo jest milsze i ciekawsze.
         - Macy – odezwał się nagle, kiedy byliśmy już przy drzwiach. – Kiedyś twoja pomoc będzie mi potrzebna, dlatego nie zepsuj swoich relacji z Dumbledore’em, dobrze? A teraz już idźcie.
Wymieniliśmy z Crouchem zaskoczone spojrzenia. Nic nie odpowiedziałam, tylko skinęłam głową, a Bartemiusz pociągnął mnie lekko w stronę drzwi. Nie mówiąc już ani słowa, poszłam za nim. Śnieg przysypał drzwi prawie do połozy, ledwo udało się nam wyjść na zewnątrz. Crouch nieśmiało chwycił mnie za rękę. Trochę mnie to zaskoczyło, ale nie zachowałam się jakoś gwałtownie. Była to dla mnie zupełnie nowa sytuacja.
         - Co zrobisz, jeśli Orłow będzie chciał od ciebie czegoś więcej? – zapytał nagle. Za nic nie chciałam na niego teraz patrzeć.
         - Musiałabym mu jakoś odmówi… Iwan nie interesuje mnie jako chłopak. Jest zbyt śmiały i bardzo szybko chce wszystko robić – mruknęłam. Uśmiechnęłam się lekko, bo dosłyszałam w jego głosie nutkę zazdrości. Co jak co, ale to potrafiłam rozpoznać. Nelly już nie raz częstowała mnie takim zachowaniem.
Zarzucił na nas pelerynę-niewidkę i teleportował się. Już przywykłam do tego okropnego uczucia, ciśnienia zgniatającego mi całe ciało. Zupełnie jakbym została wciągnięta przez ogromną czarną dziurę.
Pojawiliśmy się w Hogsmeade. Tam również leżało mnóstwo śniegu, ale był on wydeptany przez ludzi. Nie przeczę, że było to spore ułatwienie, w końcu dwie pary stóp odciskających się na śniegu niknęły pośród tysiąca innych śladów. Dotarliśmy do Miodowego Królestwa. Nie było tam wielu klientów, ale jakoś dostaliśmy się do tajnego przejścia. Przez całą drogę nie odzywaliśmy się do siebie. Poczułam się trochę winna, że na najbliższy wypad do Hogsmeade umówiłam się z  Iwanem. Nie powinnam robić mu nadziei. Wcale mi na nim nie zależało, to miły chłopak, ale nie czułam tego dziwnego, ale przyjemnego skurczu w żołądku, kiedy go widywałam.
Dotarliśmy do obrazu. Barty zatrzymał się nagle. Zamiast pchnąć go ręką, pochylił się i nieśmiało pocałował mnie w usta. Nie zaprotestowałam, uśmiechnęłam się tylko, kiedy spojrzał na mnie z niepokojem w błyszczących oczach. Nasze relacje okazały się być bliższe niż mi się zdawało, ale zamiast się z tego cieszyć, czułam narastający niepokój. Pierwszy raz byłam w takiej sytuacji i nie wiedziałam jak się zachować. A Barty’emu, zdaje się, zależało na mnie. Po raz pierwszy zaczęłam się bać, że kogoś do siebie zrażę.
Wyszliśmy na powierzchnię. Korytarze były zupełnie puste, wszyscy znajdowali się prawdopodobnie w Wielkiej Sali na śniadaniu. Poczułam, jak żołądek podchodzi mi pod gardło.
         - Muszę znów stać się Moodym, idź dalej sama – powiedział, zatrzymując się nagle. Zdjął ze mnie pelerynę-niewidkę; kiedy jej fałdy znów opadły, już go nie widziałam. Nie miało sensu rozglądać się za nim. Zeszłam schodami na parter i weszłam do sali. Nikt nie zwrócił na mnie uwagi, jak zwykle. I bardzo dobrze. Usiadłam przy stole obok Nelly i wzięłam sobie połówkę bułki, żeby posmarować ją masłem.
         - Nie było cię w nocy. Iwan też cię nie widział – stwierdziła głosem suchym jak trzask pułapki na myszy.
         - Zasnęłam w bibliotece, pani Pince chyba mnie nie zauważyła – skłamałam gładko. – Kiedyś coś ci powiem, ale muszę uzyskać pozwolenie.
         - Ty musisz uzyskać pozwolenie? Od kogo? – zdziwiła się blondynka, unosząc wysoko brwi.
         - Są takie siły, że nawet ja muszę być im posłuszna – mruknęłam i włożyłam sobie do ust całą połówkę bułki.

*

         Dzień wypadu do Hogsmeade zbliżał się wielkimi krokami. Skończyły się ferie świąteczne, znów trzeba było zacząć się uczyć. Miałam coraz większe wątpliwości co do tego wyjścia. Bałam się powiedzieć Orłowowi, że nie chcę z nigdzie się wybierać, tak samo jak i nie miałam zamiaru informować Croucha, że formalnie byłam umówiona z Iwanem. Wtedy by się chyba na mnie całkowicie obraził.
Dzień przed wycieczką podjęłam nieco drastyczną i desperacką, ale ostateczną decyzję. Musiałam się na sobotę poważnie rozchorować. Z zaciętą miną wyszłam na brzeg jeziora. Upewniwszy się, że nikt, zwłaszcza pasażerowie statku, nie patrzy, zacisnęłam z całej siły zęby i weszłam do wody. Zamoczyłam się aż po samą szyję. Skóra na całym ciele zapiekła mnie boleśnie, ale zignorowałam to. Zanurzyłam głowę pod powierzchnię. Zadrżałam tak gwałtownie, że o mało nie przegryzłam sobie języka. Podpłynęłam do brzegu i wzięłam z niego trochę śniegu, żeby wetrzeć go sobie w twarz i szyję. Przez ten cały czas myślałam, że po prostu zmienię się w bryłę lodu. Miałam to szczęście, że było płytko. Nie potrafiłam pływać. W końcu wyskoczyłam z wody jak oparzona. Dłużej nie mogłam znieść tego okropnego uczucia w płucach, zupełnie, jakby powietrze, którym oddychałam, zmieniało się w bryłki lodu. Na tym jednak nie mogłam poprzestać. Musiałam mieć stuprocentową pewność, że następnego ranka będę tak chora, że nie wstanę z łóżka. Jeśli będę mieć choć odrobinę szczęścia, może i dziś zacznę odczuwać skutki tej kąpieli. Modląc się, by śnieg był cieplejszy od wody z jeziora, rzuciłam się na jedną z zasp. Wiem, to było głupie. Przez chwilę leżałam w śniegu, drżąc gwałtownie i szczękając zębami. Już nie było mi zimno. Całe ciało bolało mnie nieznośnie. Wstałam i powlokłam się w stronę zamku. Kiedy weszłam do środka, poczułam tak rozkoszne ciepło, że aż westchnęłam z ulgą i oparłam się na moment o kamienną ścianę. W porównaniu do klimatu na zewnątrz, wydawała mi się tak przyjemna, że wręcz nie chciałam się od niej odsunąć. Musiałam jednak zignorować ból, liczyło się to, bym zachorowała. To wszystko było ogromnym głupstwem, ale podejście do kogoś, kogo się lubi i odmówienie mu czegoś przerażało mnie jeszcze bardziej niż cierpienie i zimno. Można w tym znaleźć coś pozytywnego, jeśli człowiek by się uparł. Pobyt w skrzydle szpitalnym nie musiał być najgorszy. Nawet taki… relaksacyjny, można rzec.
Ociekająca wodą, w zamarzniętej szacie, wkroczyłam do dormitorium. Nikogo nie było jeszcze w salonie, co było dla mnie prawdziwym wybawieniem. Kiedy wkroczyłam do sypialni, dziewczyny były już na nogach. Alice wybuchnęła na mój widok śmiechem, Nelly zaś usiadła gwałtownie na łóżku. Wyglądała na wystraszoną.
         - Co ci się stało? – zapytała.
         - N-nieważne… m-mogę pierwsza d-do łazien-nki?
Alice wpadła w taką wesołość, że nie była w stanie teraz co najmniej wstać z łóżka. Dlatego, korzystając z okazji, zamknęłam się w maleńkiej łazience. Zdjęłam sztywną szatę, zasypując podłogę śniegiem i lodem, po czym weszłam pod prysznic. Członki miałam tak skostniałe, że z trudem udało mi się odkręcić kurek. Gorąca woda sprawiła, że skóra na całym ciele zapiekła mnie boleśnie, ale trwało to tylko chwilę. Nie przejęłam się za bardzo tym, co się mi stanie. Pani Pomfrey wyleczy każdą chorobę.

         Naszą pierwszą lekcją o godzinie dziesiątej trzydzieści była obrona przed czarną magią. Już przy śniadaniu zaczęłam się źle czuć, kłucie w płucach nasilało się z minuty na minutę, gorączka powoli wzrastała. Pierwszy raz ucieszyłam się z perspektywy chorowania.
Weszliśmy tłumnie do klasy. Moody siedział przy biurku i robił jakieś notatki. Gdy uczniowie zrobili niewielki hałas, odłożył pióro i zaczął obserwować, jak zajmujemy miejsca. Kiedy ostatnie krzesło się zasunęło, a Alice zamknęła łaskawie usta, powstał.
         - W naszych czasach młodzież nie zna żadnej dyscypliny – rzucił Shelbottowi znaczące, wściekłe spojrzenie swoim magicznym, jaskrawoniebieskim okiem, drugim zaś wodził leniwie od jednej twarzy do drugiej. – Dlatego, każdy po kolei wyjdzie na środek klasy i spróbuje oprzeć się mojemu Imperiusowi. Ale po kolei. Stepson, podejdź tu i rozdaj każdemu jego pracę domową. Muszę przyznać, że nie jestem zadowolony z wyników niektórych z was. Spodziewałem się czegoś więcej, a przecież nie jesteście głupią klasą.
Wstała jedna z przyjaciółeczek Alice. Z tej całej grupki to właśnie ją najbardziej przerażał profesor Moody. Kiedy podeszła do biurka, była blada jak papier. Ciekawa byłam, czy bałaby się go, gdyby wiedziała, jaka postać ukrywa się pod powłoką strasznego eks-aurora. Jestem pewna, że wszystkie dziewczyny z klasy nie miałyby nic przeciwko, by nadal je uczył, mimo że był śmierciożercą. Nigdy jakoś nad tym się nie zastanawiałam, ale Bartemiusz był przystojnym mężczyzną. Miał swój specyficzny wygląd, nie tryskał testosteronem ani nie przypominał gargulca, ale było w tym coś pociągającego.
Kiedy dostałam swoją pracę domową, uśmiechnęłam się lekko. Dostałam Powyżej Oczekiwań, mimo że esej, który napisałam, był raczej średni. Barty musiał być naprawdę stronniczy. Nelly na przykład, której wypracowanie było o wiele lepsze od mojego, dostała słaby Zadowalający, z podkreśleniem słowa „słaby”. Będę musiała o tym porozmawiać z Crouchem. Ten właśnie jednym machnięciem różdżki ustawił ławki pod ścianami, a nam kazał stanąć w półokręgu. Poczułam się bardzo źle, przed oczami pojawiły mi się jakieś mroczki, ale może dlatego, że zbyt gwałtownie wstałam. W środku było mi zimno, ale czułam też, że moja skóra jest gorąca. Nie zmartwiło mnie to bynajmniej, bo oznaczało to, że jutro będę cudownie chora.
         - Aby skutecznie oprzeć się zaklęciu Imperius, należy być zdyscyplinowanym i skupionym. Nie można tego zrobić, myśląc o chłopaku. Tak, panno Countless – podjął na nowo Moody.
Nelly, która bezwiednie gapiła się na Shelbotta podskoczyła i oblała się rumieńcem. Kilku uczniów roześmiało się, jeden Gryfon szturchnął sąsiada łokciem i szepnął mu coś do ucha, po czym obaj zachichotali.
         - Jesteście już na tyle dorośli, że powinniście poradzić sobie lepiej niż czwarte klasy – dodał Szalonooki, wyciągając z kieszeni różdżkę. – Zaczniemy może od pana Shelbotta. Taki kozak jak pan powinien poradzić sobie bez trudu.
Jerry wystąpił z tłumu. Minę miał niepewną. Coś czułam, że nie będzie to przyjemne. On chyba też tak myślał, bo czoło mu zadrgało. Nie zdążył nic powiedzieć, bo zaklęcie natychmiast w niego ugodziło. Nie minęła jedna sekunda, a Shelbott zaczął podskakiwać, jakby nagle oblazły go mrówki, krzycząc coś o tym, że palą mu się włosy. Klasa ryknęła śmiechem.
Szalonooki nieprędko dał sobie z nim spokój. Kiedy już cofnął zaklęcie, Jerry wrócił na swoje miejsce, czerwony na twarzy jak piwonia. Następna w kolejce była Alice. Nie wiem, czy Barty wziął sobie za punkt honoru ukaranie moich wszystkich wrogów, czy też nie, ale wychodziło mu to wybornie. Ślizgonka, podobnie jak jej poprzednik, łatwo poddała się woli Croucha. Zaczęła biegać po klasie i całować każdego w rękę. Gdy podeszła do Nelly, otrzymała od niej siarczysty policzek z otwartej dłoni, który natychmiast ją otrzeźwił. Za ten występ blondynka musiała wyjść na środek jako trzecia i została ukarana jednodniowym szlabanem u pana Filcha w najbliższą niedzielę.
Później Moody wywołał mnie. Czułam pewien niepokój, w końcu nie byłam ani zbyt zdyscyplinowana, ani skoncentrowana. I do tego ta gorączka… Przez cały występ Nelly, udającej kurczaka, było mi strasznie duszno. No trudno, najwyżej zrobię z siebie idiotkę na oczach całej klasy. Shelbotta i tak nic nie przebije, a ze mnie i tak wszyscy sobie szydzą. Wystąpiłam kilka kroków na środek. Wtedy stało się coś bardzo dziwnego. Coś, czego nigdy jeszcze nie przeżyłam. Barty nawet nie podniósł różdżki, a w moich oczach już pociemniało, w płucach zabrakło powietrza, a moje ciało… nie czułam go praktycznie! Moje kolana ugięły się pode mną, a ja poczułam tylko przeszywający ból w łokciu.

         Obudziłam się sama nie wiem, kiedy. Czułam się okropnie, było mi zimno i wszystko mnie bolało. Leżałam na czymś miękkim, przykryta jakąś ciepłą, przyjemną w dotyku płachtą. Podniosłam ciężkie, piekące powieki. Surowe światło mocno podrażniło mi gałki oczne, ale targnął mną straszny, suchy kaszel, więc to praktycznie nie zrobiło na mnie wrażenia. Obraz dookoła był rozmazany, ale ktoś podał mi jakiś ostry płyn, który sprawił, że z sekundy na sekundę widziałam coraz wyraźniej. Najpierw zobaczyłam pochylającą się nade mną panią Pomfrey, potem szlochającą Nelly i Snape’a rozmawiającego przyciszonym głosem z Moodym.
         - Sama nie wiem, dziewczyno, jakim cudem tak ciężko tutaj zachorowałaś. Zapalenia płuc nie nabawisz się, wychodząc z zamku bez szalika! Byłaś bardzo wychłodzona, co ty robiłaś, pływałaś w jeziorze? – naskoczyła na mnie pielęgniarka.
         - No… tak jakby – odparłam ostrożnie, widząc jej minę. – Byłam rano na spacerze, a brzeg jeziora był bardzo śliski… Przez przypadek wpadłam do wody.
         - To teraz całkiem przez przypadek spędzisz cały weekend w skrzydle szpitalnym – oświadczyła z ciężkim westchnieniem.
Musiałam się bardzo wysilić, żeby się nie uśmiechnąć. No i miałam problem z głowy. Będę miała trochę zaległości, skoro ma mnie nie być na pozostałych lekcjach i wątpię, by pani Pomfrey wyraziła zgodę na naukę w weekend. Tak się dziwnie złożyło, że bardzo często bywałam w skrzydle szpitalnym, głównie przez złamania i różnego rodzaju kontuzje. Jeszcze nigdy jednak nie znalazłam się tu z powodu choroby.
Snape i Moody podeszli do mojego łóżka.
         - To dziwne, że dzieją się z tobą takie podejrzane rzeczy – rzekł cichym, zimnym głosem Mistrz Eliksirów. – Najpierw ta scena z Shelbottem, teraz to… Profesor Dumbledore prosił mnie, bum poinformował go o twoim stanie zdrowia. Wieczorem cię odwiedzi. Dowidzenia.
Powiewając połami swojej czarnej peleryny opuścił skrzydło szpitalne. Nelly wysmarkała hałaśliwie nos i otarła łzy rękawem. Urzekło mnie to, że tak się przejęła moją chorobą. Wyglądało na to, że choć trochę jej na mnie zależało.
         - W poniedziałek już ją pani wypuści? Jutro nie będzie mogła iść do Hogsmeade? – zapytała.
         - Wykluczone! Pacjentka musi wypoczywać, jeśli do niedzieli się jej nie poprawi, będę ją jeszcze trzymała tydzień – zawołała z nieukrywanym oburzeniem pani Pomfrey. – Tak ciężkie mugolskie choroby trzeba leczyć ostrożnie. A teraz proszę wyjść, panna Savour potrzebuje snu. No, już. Panie profesorze, proszę na chwilę do mojego gabinetu.
Nelly wstała z krzesła, rzuciła mi ostatnie przelotne spojrzenie i opuściła skrzydło szpitalne. Moody zaś poszedł za panią Pomfrey do jej pokoju, a ja zostałam sama. Mimo okropnego kataru, gorączki i pieczenia w płucach, czułam się cudownie. Nie musiałam, ba, nie mogłam iść do Hogsmeade, zrobiłam sobie wakacje od nauki i wzbudziłam w Nelly jakieś cieplejsze uczucia.
Kilka minut później z gabinetu wyszła najpierw pani Pomfrey, później Moody. Ten drugi wyglądał na nieco oburzonego.
         - Niech mi pani da chwilę, chcę zamienić dwa słowa z panną Savour – zwrócił się do niej. Gdyby Szalonooki nie był tak przerażający i nie posiadał takiego autorytetu, z pewnością by się nie zgodziła, ale w tym wypadku mogła tylko ciężko westchnąć, skinąć głową i wrócić do swojego pokoju. Moody usiadł z trudem na krześle, na którym niedawno siedziała Nelly. Przez moment przyglądał mi się, w końcu przemówił:
         - Jak to się stało, że wpadłaś do tego jeziora? Nic sobie nie złamałaś, tak? Powiedz prawdę, jakoś się nie przejęłaś, że spędzisz weekend w szpitalu.
         - To trochę głupie, ale nie miałam śmiałości… Kiedyś obiecałam Iwanowi, że pójdę z nim do Hogsmeade, ale, zwarzywszy na to, co się między nami zdarzyło… Pomyślałam sobie, że mógłbyś się na mnie obrazić, jeśli bym z nim poszła, a nie miałam odwagi mu o tym powiedzieć – mruknęłam, odwracając wzrok. Poczułam, że twarz mi płonie, ale mogłam to równie dobrze zwalić na gorączkę. Na pewno Crouch sobie pomyślał, że jestem dziecko i tchórz. Usłyszałam jego cichy śmiech.
         - Naprawdę? Nie musiałaś tego robić, wystarczyło mi powiedzieć. Mimo wszystko to twoje życie, nie mogę ci zabronić spotykania się z chłopakami – odparł i wzruszył lekko ramionami. Z gabinetu wychyliła się pani Pomfrey. Wyglądała na zagniewaną.
         - Panie profesorze, Macy musi wypocząć – oświadczyła i zerknęła znacząco w stronę drzwi.
Moody przeprosił i opuścił skrzydło szpitalne. Znów zostałam sama. Byłam przyzwyczajona do samotności, ale nie przepadałam za nicnierobieniem.  Gdybym wyciągnęła jakąś książkę, pielęgniarka pewnie utrąciłaby mi ręce.

Po kolacji odwiedziła mnie Nelly z Iwanem. Oboje mieli niepewne miny, ale blondynce płaczliwy nastrój już minął.
         - I jak było w szkole? – zapytałam, przerywając niezręczne milczenie. – Fajnie Moody załatwił Shelbotta.
Nelly tylko się uśmiechnęła, ale nie powiedziała na ten temat ani słowa. Zaczęła opowiadać coś o McGonagall, która nie pozwoliła Alice iść do Hogsmeade za jakąś pyskówkę.
         - Co do tej wycieczki… Przykro mi, że zachorowałaś akurat przed nią – wtrącił się Orłow. Zrobiło mi się go żal, nie chciałam go tak okłamywać, ale na Bartym zależało mi o wiele bardziej. No i nie chciałam też, by ludzie zaczęli gadać, że jesteśmy parą. Dla mnie taki wypad był tylko zwykłą podróżą do pobliskiej wioski, specjalnie nie robiło mi to różnicy, z kim tam idę. Ale dla Iwana mogło to coś znaczyć. Nie chciałam robić mu nadziei… Tak, to była dobra decyzja. Wolałam leżeć chora w łóżku, niż się przed nim tłumaczyć.

*

         Pani Pomfrey wypuściła mnie ze skrzydła szpitalnego dopiero we środę po południu. Świetnie, akurat skończyły się lekcje, rozpoczął – obiad. Kiedy usiadłam przy stole, poczułam się bardzo zacofana. I to dosłownie; wszyscy rozmawiali o takich sprawach i zdarzeniach, o których ja nie miałam pojęcia. Jeszcze nigdy nie byłam przez tak długi czas wykluczona z życia szkoły przez pobyt w szpitalu. Nelly rzadko mnie odwiedzała, a jeśli już przychodziła, to na krótko. Może to i lepiej, w końcu oceny miała raczej kiepskie i musiała się uczyć. Poradziłam jej, by poszła do Hogsmeade z Iwanem i przestała się łudzić, że Jerry zwróci na nią uwagę. No cóż, byłam realistką, przez co blondynka trochę się na mnie obraziła. Mimo wszystko poszła z Orłowem na wycieczkę. Spędzili razem całkiem miły dzień, a ja w sercu miałam cichą nadzieję, że przypadną sobie do gustu i zaczną ze sobą chodzić.
Podczas obiadu przyszło niewiele listów. Wśród kilku sów, które wleciały przez otwarte okno do Wielkiej Sali była też jedna, która wylądowała przede mną. Upuściła na moje tłuczone ziemniaki mały zwitek pergaminu i natychmiast odleciała. Szybko rozprostowałam nieco sztywną od przebywania na mrozie karteczkę i przeczytałam jedno krótkie zdanie napisane drobnym, ale wyraźnym charakterem:

Przyjdź do mnie dzisiaj wieczorem, jeśli będziesz miała czas.
Barty

Mimowolnie się uśmiechnęłam, to miłe, że o mnie pamiętał. Kiedy leżałam w skrzydle szpitalnym i piekielnie się nudziłam, nie odwiedził mnie ani razu, ale rozumiałam to. Byłoby bardzo dziwne, gdyby nauczyciel odwiedzał uczennicę. Pewnie chciał mi przekazać słowa Czarnego…
         - Od kogo to?
Wzdrygnęłam się lekko i automatycznie schowałam liścik do kieszeni.
         - Od… od ciotki, dowiedziała się, że byłam chora – odpowiedziałam. Okłamywanie jej przychodziło mi z coraz większym trudem. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że będę musiała to robić z powodu mężczyzny. Następnym razem, kiedy spotkam się z Czarnym Panem, będę musiała jakoś ustalić z nim, kiedy i ile będę mogła jej powiedzieć prawdę. Zależało mi na niej, zrobiłabym wszystko dla naszej przyjaźni. No cóż, ona może i okazywała tak bardzo, że jej zależy, ale na pewno w głębi serca mnie kochała i chciała pielęgnować to, co nas łączyło. Mam nadzieję, że wybaczy mi to wszystko, w końcu jej rodzina popiera Lorda Voldemorta, musi wiedzieć, czym grozi nieprzestrzeganie jego zasad.
         - Od ciotki? – powtórzyła z niedowierzaniem. – A masz taką minę… jakby to był list od kochanka.
Instynktownie parsknęłam śmiechem, ale bardzo mi się nie spodobało to, co powiedziała.
         - Co? A od jakiego niby? – zdziwiłam się. Na jej twarzy pojawił się znajomy, złośliwy uśmiech, który zwykle nie zapowiadał niczego dobrego.
         - Może Iwan? Wpadł ci w oko?
         - Nelly, proszę cię! Owszem, jest ładny, ale nigdy nie będziemy nikim więcej jak tylko znajomymi. Proszę, nie mów mu nic, bo się obrazi – zaprzeczyłam stanowczo.
         - No dobra, przecież mnie znasz. Ale powinnaś to w końcu wyjaśnić, skoro nie chcesz z nim chodzić – stwierdziła.
         - To nie takie proste, za każdym razem, gdy coś wspominam na ten temat, on nie pozwala mi skończyć zdania – mruknęłam.
I był to fakt, próbowałam mu przemówić do rozsądku, ale on tego po prostu nie akceptował! Był miłym chłopakiem i zasługiwał na kogoś lepszego ode mnie. Na kogoś, kto byłby bardziej otwarty i go kochał. A ja nigdy nie będę w stanie poczuć do niego to, czego ode mnie oczekiwał. Ciągle myślałam o zupełnie innym mężczyźnie.

Wieczorem, pod pretekstem wycieczki do biblioteki, udałam się do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią. Było ciemno, nie musiałam specjalnie skradać się korytarzami. Zdjęłam ochronne zaklęcie i weszłam do środka. Barty siedział przy biurku, nisko pochylał się nad pergaminem i notował słowo lub dwa co jakiś czas. Pozbył się już przebrania Moody’ego. Gdy mnie zobaczył, uśmiechnął się lekko.
         - Już myślałem, że nie przyjdziesz – odezwał się, odkładając pióro na bok. – Przejdźmy do drugiego pokoju, mam ci mnóstwo do opowiedzenia i bardzo ciekawą rzecz do pokazania.
W sypialni panował straszliwy bajzel. Ubrania piętrzyły się na krzesłach, podłoga zasłana była książkami, piórami, rolkami pergaminu i pogiętymi kartkami. Crouch już dawno mi powiedział, że nie pozwala tu sprzątać skrzatom domowym czy choćby tu wchodzić. Stawał się Moodym najrzadziej, jak się dało. A ja mu się wcale nie dziwiłam. Nie chciałabym zamieniać takiego ciała, takich rąk i takiej twarzy na to coś, czym był Szalonooki.
         - Przepraszam, że cię nie odwiedzałem. To byłoby podejrzane – dodał, opierając się biodrem o ścianę. – Dobrze się już czujesz? Miałaś wyjść w poniedziałek.
         - No tak, ale znasz panią Pomfrey. Zawsze panikuje.
         - Przemyślałem to, co mi powiedziałaś o pływaniu w jeziorze… Mimo że byłem trochę… zazdrosny o Orłowa, nie powinnaś poświęcać swojego zdrowia, bym ja się lepiej poczuł – rzekł i podszedł do mnie. Usiadł tuż obok, na wytartym podłokietniku fotela, który zajmowałam. Już dawno nie był tak blisko. Pogładził palcem mój policzek, a ja poczułam dreszcz biegnący przez całe plecy aż do czubka głowy. Zauważyłam, że Crouch był teraz śmielszy, co mnie bardzo usatysfakcjonowało, gdyż ja nigdy bym się na coś takiego nie odważyła. Pochylił się i musnął wargami moją odsłoniętą szyję. Później pocałował mnie w usta, długo nie chciał tego przerwać. Ja zresztą też, lecz nie odważyłam się zrobić jakiegokolwiek ruchu.
         - Dobrze, że w końcu przełamaliśmy tą barierę. Teraz jest łatwiej, prawda? Ale obiecaj mi, że nie wejdziesz już do żadnego jeziora, żeby uniknąć spotkania z kimś – mruknął, a kiedy pokiwałam głową, dodał: - A jeśli już mówimy o jeziorach… Wczoraj w nocy nakryłem Pottera, szlajającego się w pelerynie-niewidce po zamku ze złotym jajem i tym interesującym przedmiotem w ręku.
Podszedł do szafki i zdjął z niej kawałek złożonego pergaminu, który wręczył mi chwilę potem. Była to bardzo dziwna rzecz, jakby… mapa Hogwartu. Ale kropki na jej powierzchni, opatrzone imieniem i nazwiskiem, poruszały się. Odnalazłam na pergaminie gabinet nauczyciela obrony przed czarną magią. Dostrzegłam dwie kropki, jedna z napisem Macy Savour, druga z imieniem Bartemiusz Crouch. Zaskoczona, ale i przerażona, podniosłam wzrok znad mapy. Ona mogła zniszczyć nasze plany. Nasze i Czarnego Pana. Wyglądało na to, że Harry rzadko zaglądał na ten pergamin, gdyby zauważył Croucha uczącego zamiast Moody’ego… no, byłoby ciekawie.
         - I Potter tak po prostu ci ją oddał? – spytałam. Barty wziął ode mnie mapę i złożył ją z powrotem.
         - Alastor Moody to autorytet, poza tym wyciągnąłem Pottera z tarapatów, o mało nie złapał go Filch i Snape. Ale najważniejsze jest, że rozwiązał zagadkę złotego jaja. Teraz musi tylko odkryć, jak wytrzymać godzinę bez oddychania pod wodą. Jeśli przetrwa Drugie Zadanie, reszta pójdzie już gładko – oświadczył.
To wszystko mnie przerastało, ja nie przetrwałabym w Turnieju Trójmagicznym nawet sekundy. Nie byłam ani specjalnie inteligentna, ani mądra, nie znałam się na magii tak, jak bym chciała. Za to Barty… on nie dość, że potrafił rozwikłać zagadki Turnieju, pomagał Potterowi i to w sposób, że nawet on o tym nie wiedział. Nie byłam nawet w połowie tak dobra jak on. Nie wiem, dlaczego Czarny Pan tak uparcie we mnie wierzył. Gdybym się go tak nie bała, ośmieliłabym się pomyśleć, że jest naiwny.
         - Nic nie mówisz – zauważył Crouch. Znów usiadł na podłokietniku fotela, który zajmowałam i objął mnie ramieniem. – Wyglądasz na zasmuconą.
         - Nie, po prostu myślę. Myślę i nie mogę zrozumieć, dlaczego Czarny Pan cały czas pokłada we mnie nadzieję. Jeśli sądzi, że jestem tak mądra i sprytna jak moi rodzice, to się myli.
         - Gdybyś nie miała tego czegoś, Czarny Pani nie wtajemniczałby cię w swoje plany. Nie w tak młodym wieku. On po prostu wie. Znasz dobrze Dumbledore’a. Może będzie to kiedyś przydatne? No, wracaj już do dormitorium, żeby Nelly nie zaczęła cię szukać. Może faktycznie jej na tobie zależy?
Pocałował mnie w policzek, a ja wstałam, pożegnałam się i opuściłam gabinet. Było bardzo ciemno, ja zaś spędziłam u Croucha zaledwie pół godziny, nie jestem pewna, czy Nelly mi uwierzy. Ale mam nadzieję, że już niedługo będę mogła jej wszystko powiedzieć.
Zeszłam schodami na pierwsze piętro. Do lochów zostało mi jeszcze jedno piętro, niby niewiele, ale… Za zakrętem zauważyłam blady blask pochodzący z czyjejś różdżki. Zatrzymałam się, przerażona. Co miałam teraz zrobić? Nie mogłam tu zostać, bo ten, kto się do mnie zbliżał, zaraz by mnie znalazł. Ale gdzie miałam uciekać? Wycofałam się jak najciszej za najbliższy róg ściany i wystawiłam głowę. Była to McGonagall. Cudownie. Jeszcze mi tego brakowało, żeby złapała mnie opiekunka Gryfonów, która tylko czekała, by dopaść wałęsającego się podopiecznego Severusa Snape’a. Dałaby mi taki szlaban, o jakim nigdy mi się nie śniło. Cofnęłam się gwałtownie. Zupełnie się nie spodziewałam, że za mną stała zbroja! Wpadłam w nią i z łoskotem zwaliłam się na podłogę.
         - Kto tam jest? – usłyszałam głos profesor McGonagall.
Części zbroi rozsypały się po całym korytarzu. Zerwałam się na równe nogi; słysząc jej kroki, skoczyłam gdzieś do tyłu. Nagle czyjeś ręce chwyciły mnie mocno za ramię, a dłonią zakryto mi usta. Zanim się zorientowałam, owa osoba wciągnęła mnie do jakiegoś pomieszczenia i zamknęła cicho drzwi. Wyrwałam się jej z zagniewaną miną. Już miałam powiedzieć coś niegrzecznego, kiedy zorientowałam się, że był to Dumbledore.
         - Pan profesor? Co pan tu robi? – wyszeptałam. Dyrektor przytknął ucho do dziurki na klucz, przysłuchując się uważnie. Kiedy ucichły kroki nauczycielki na korytarzu, odpowiedział:
         - Pomagam ci. Profesor McGonagall o mało cię nie złapała. Gdzie się szwendałaś o tak późnej porze?
         - Ja… w bibliotece byłam – mruknęłam. – Dziękuję za pomoc, pójdę już.
         - Zaczekaj chwilę. Słyszałem, że byłaś chora. I to ciężko. Co się właściwie stało?
         - Już mówiłam to pani Pomfrey i profesorowi Snape’owi, że poślizgnęłam się na lodzie i wpadałam do wody. Spacer był głupotą, wiem – odparłam i nacisnęłam na klamkę. – Dowidzenia.
Zanim Dumbledore zdążył odpowiedzieć, mnie już nie było. Przyspieszonym krokiem dotarłam do lochów. Wypowiedziałam hasło i wpadłam do środka. Teraz już byłam bezpieczna. Wróciłam do salonu. Była już dwudziesta pierwsza, ale w pokoju wspólnym było siedziało ludzi. Odnalazłam Nelly i usiadłam obok niej.
         - Gdzie ty byłaś tyle czasu? – zapytała.
         - Mówiłam ci. W bibliotece, ale o mało nie złapała mnie McGonagall – wyjaśniłam.
         - Wiesz co, to wszystko jest bardzo podejrzane – stwierdziła blondynka.
         - A ja już ci powiedziałam, że kiedyś wszystkiego się dowiesz.

___________

Ostatnio mam bardzo dużo nauki, nic, tylko siedzę i się uczę. Taka prawda, sama w to nie wierzę, ale nic na to nie poradzę. Ta ponad dwumiesięczna przerwa przez zepsutą kartę graficzną sprawiła, że mam już w zeszycie rozdział 24 xD Tu dopiero 11. Oj, działo się przez te trzynaście rozdziałów, ale Wy się dowiecie dopiero za jakiś czas. No, to życzę Wam super Świąt Wielkanocnych i tego, by Was w Poniedziałek tak zlali, że będziecie całkowicie mokrzy. Ha. Dobra, ja też pewnie będę po Lanym chora, ale tak bywa. 

10 komentarzy:

  1. ~house
    21 kwietnia 2011 o 21:53

    Nie no, szablon świetny. Taki ‚oswojony’, no i fioletowy, mój ulubiony. ^^

    OdpowiedzUsuń
  2. ~olka
    21 kwietnia 2011 o 23:10

    Fajny rozdział i ładny szablon………….Macy była odważna wchodząc do lodowatej wody,przynajmniej osiągneła co chciała…………..Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 kwietnia 2011 o 16:47
      Ano, z jednej strony popisała się odwagą, ale z drugiej niestety – tchórzostwem.

      Usuń
  3. ~Doska
    21 kwietnia 2011 o 23:48

    uła.. robi się gorąco między Bartym a Macy ;) Crouch jest kochany… zazdroszczę jej xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 kwietnia 2011 o 16:54
      Noo, ale takich facetów w rzeczywistości nie ma…

      Usuń
  4. ~Caitlin
    22 kwietnia 2011 o 15:38

    Aaaach, jaka kąpiel!Sama przyjemność, tak z samego rana ;)Hmm. Nieee, na pewno Dumbledore niczeeegooo nie podejrzewa… xDSuper.Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością w takim razie!Pozdrawiam!I jeszcze raz dziękuję za szablon, jest wspaniały :))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 kwietnia 2011 o 20:09
      Poradziłaś sobie z zalinkowaniem? Jutro zobaczę, bo teraz na komórce jestem. Dumbledore nic nie podejrzewa? Nie byłabym taka pewna… xD

      Usuń
  5. ~Tula
    8 maja 2011 o 15:45

    Dumbledore trochę dziwnie się zachował, nawet jak na niego, a Macy chyba nie załapała, że powinna być dla niego milsza ;) Fajnie opisujesz relacje między nią a Bartym. Są takie naturalne, niewymuszone i nieprzesadzone. Nie ufam Nelly, wydaje mi się fałszywa, no ale może jednak ma jakieś uczucia ;) Czekam na kolejny rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 9 maja 2011 o 22:42
      Taak, muszę przyznać, że te relacje mi się udały, nie ma żadnych chorych sytuacji… jeszcze xD

      Usuń