10 lipca 2011

12. Rozdział 12

         Nadszedł czas Drugiego Zadania. Dwudziesty czwarty luty był dniem nieco wilgotnym, ale jak na nurkowanie we wzburzonej otchłani wodnej i tak było stanowczo za zimno. Jezioro nigdy tak, jak do czasu mojej kąpieli w nim, nie przyciągało mojego wzroku. Zupełnie jakby spoczywał tam stos martwych ciał. Poustawiano przy jego brzegu trybuny, tak jak podczas Pierwszego Zadania i tego ranka wszyscy przebywający w zamku zajęli je, oczekując na rozpoczęcie Turnieju. Trójka zawodników: Diggory, Krum i Fleur byli już gotowi i czekali na czwartego.
         - Może stchórzył? – ucieszyła się Nelly.
         - Może. Ale raczej wątpię. Jest odważny, słyszałaś o tej Komnacie Tajemnic? I o dementorach? Nie zdziwiłabym się, gdyby wygrał ten Turniej – stwierdziłam.
I faktycznie, od strony zamku biegł w kierunku zamku Harry Potter. Zatrzymał się widowiskowo w błocie, opryskując nim oburzoną Fleur. Uśmiechnęłam się lekko na ten widok. Znów zaczęłam się niepokoić, że Gryfon odpadnie. Drugi gwizdek… Fleur, Krum i Diggory dali nurka w głęboką, ciemną toń, Potter zaś włożył coś do ust i stanął w bezruchu. Przez tłum widzów przetoczyły się pojedyncze śmiechy. Gdy nagle chłopak drgnął gwałtownie, zakrywając uszy rękami, jakby oszalał. Na trybunach wybuchło więcej śmiechów, obok mnie śmiała się i Nelly. Ale Potter pochylił się i zniknął w wodzie. Musiał zjeść jakąś roślinę czy coś, co spowodowało, że zmienił się w jakąś wodno-ludzką istotę.
         - Nie rozumiem, na czym ma polegać to zadanie – odezwała się w końcu blondynka.
         - Trzeba było słuchać, co mówił Bagman, a nie śmiać się – mruknęłam. – Zawodnicy mają godzinę na dotarcie do uśpionych przyjaciół. Pokonując przeszkody, muszą wyciągnąć ich na powierzchnię.
Nelly prychnęła pogardliwie.
         - Nudy – stwierdziła.
         - Dla ciebie, ale nie dla zawodników. To musi być bardzo ekscytujące być tam, zmagać się z tymi wszystkimi potworami… To trudne i niebezpieczne, ale na pewno nie nudne – odrzekłam, wzruszając ramionami.
Coraz bardziej irytowało mnie jej proste, dziecinne myślenie. Jestem pewna, że tylko tak gadała, ale mimo wszystko było to denerwujące. Zachowywała się, jakby była pępkiem świata. Może i nie puszyła się jak Alice i jej drużyna, ale na ludzi patrzyła tak jak na karaluchy. Broniło ją trochę to, że była Ślizgonką, ale samo bycie nie usprawiedliwiało jej. Czasami czułam do niej taką… taką niechęć, taką złość… Wiele razy chciałam jej to powiedzieć, ale pewnie by się obraziła. Była bardzo humorzasta, to fakt. Często czułam się, jakby mnie wykorzystywała, w ogóle nie liczyła się z moim zdaniem, bolało mnie to.
Nagle coś się zaczęło dziać przy brzegu. Dwóch nieznanych mi czarodziejów wynurzyło się właśnie z wody, trzymając pod ręce kaszlącą i ledwo powłóczącą nogami Fleur.
         - Panna Delacour nie dała sobie rady z druzgotkami, więc odpadła – przemówił Bagman magicznie wzmocnionym głosem. Przez tłum przebiegło stłumione buczenie. Z namiotu medycznego wybiegła pani Pomfrey, by wciągnąć do środka uczestniczkę i doprowadzić ją do stanu używalności.
Bagman zaczął zabawiać tłum opowieściami z czasów, kiedy był sławnym graczem quidditcha. Zupełnie mnie one nie interesowały, nie lubiłam tego sportu. Nawet gdyby mi zapłacili, nie wzięłabym udziału w meczu. W moim i tak już niezdarnym życiu było zbyt dużo połamanych kończyn.
Minęła już godzina od czasu, kiedy zawodnicy wskoczyli do jeziora. Zauważyłam, że przy stole sędziowskim zrobiło się małe poruszenie. Nic dziwnego, sama zaczęłam się niepokoić. Zwłaszcza o Pottera. Mógł się utopić albo natknąć na jakiegoś potwora… Jezioro było ich pełne. Zmarszczoną powierzchnię wody przebił głową Cedrik Diggory, ciągnąc za sobą czarnowłosą Cho Chang. Czarodzieje, którzy uprzednio wyciągnęli na powierzchnię Fleur, teraz ruszyli z pomocą Puchonowi, brnącemu przez lodowatą wodę w stronę brzegu. Pani Pomfrey okryła kocami Diggory’ego i Cho, po czym powiodła ich w stronę namiotu.
         - Cedrik był pierwszy – mruknęłam z nieco zawiedzioną miną.
         - No i co? Wolałabyś, żeby to był Potter? – zdziwiła się Nelly. – Chyba bym tego nie przebolała, gdyby wygrał w Turnieju. Samo to, że jest Gryfonem skreśla go na mojej liście.
         - Acha, a więc wolisz Diggory’ego. Chcesz, żeby wygrał, bo jest przystojny, choć jest Puchonem. Ja tam w jego mordzie nie widzę nic ciekawego – stwierdziłam. Blondynka zrobiła urażoną minę.
         - Bardzo przepraszam, ale nie mam w zwyczaju lubić kogoś tylko dlatego, że jest przystojny – oświadczyła ważnym tonem. – Ale to ty widzisz w Potterze? To kretyn, dlaczego mu kibicujesz?
         - Jest kilka powodów, kiedyś przedstawię ci je wszystkie – odpowiedziałam. – Robię to na przykład dlatego, żeby przeciwstawić się reszcie. Wszyscy głosują na Diggory’ego, a ja, na złość im, na Pottera. Zresztą to tylko gra, nie muszę lubić Pottera za to, jaki jest. Podoba mi się jego kreatywność.
Podczas naszej rozmowy na powierzchnię wypłynął Wiktor Krum, trzymając pod rękę przemoczoną, oklapłą Hermionę Granger. Głowę transmutował sobie w… głowę rekina? Usłyszałam cichy, drwiący śmiech Nelly.
         - Kreatywny, tak? – powtórzyła z błyskiem w oku. – Potter po prostu za mało potrafi. On nie może wygrać, to byłoby po prostu śmieszne.
Wzruszyłam tylko ramionami. Ceniłam sobie jej zdanie, ale jakieś złośliwe uwagi wypowiedziane tylko po to, by sprawić mi ból, przeważnie spływały po mnie. Przeważnie.
Z wody wynurzyły się głowy trzech postaci. Jedna, czarna, druga płomiennie ruda i trzecia, z bardzo długimi, platynowymi włosami. Pomyślałabym, że to Fleur, gdyby ta nie opuściła jeziora pół godziny wcześniej i teraz nie biegła w ich kierunku. Ta mała dziewczynka musiała być jej siostrą. Cała drużyna rzuciła się w stronę tej trójki. Ogólnie zrobiło się straszne zamieszanie, każdy był ciekawy, co wydarzyło się pod powierzchnią wody. Dumbledore podszedł do brzegu, przykucnął i chyba wdał się w rozmowę z ponurą trytonką, która pojawiła się tuż po wynurzeniu się Pottera. Chwilę później, gdy wstał, sędziowie zbili się w ciasną grupkę, prawdopodobnie ustalając oceny. W końcu, kiedy Dumbledore podał Bagmanowi kartkę, ten przemówił magicznie wzmocnionym głosem:
         - Po krótkiej naradzie sędziowie ustalili, że, zgodnie ze słowami przywódczyni trytonów, która opowiedziała wszystko, co się zdarzyło na dnie jeziora. Wygląda na to, że pan Potter dotarł tam jako pierwszy, ale chciał uwolnić nie tylko pana Weasleya, lecz i innych. A oto punktacja. Cedrik Diggory otrzymuje czterdzieści siedem punktów, gdyż o minutę przekroczył ustalony czas, drugie miejsce, uzyskując czterdzieści pięć punktów, za użycie skrzeloziela ze znakomitym skutkiem, otrzymuje pan Harry Potter. Na trzecim miejscu usytuował się Wiktor Krum z trzydziestoma siedmioma punktami, a na czwartym panna Fleur Delacour z dwudziestoma pięcioma.
Bagman powiedział jeszcze, że ostatnie zadanie odbędzie się dwudziestego czwartego czerwca, a wszyscy zaczęli się rozchodzić. Harry Potter i Cedrik Diggory konkurowali teraz o pierwsze miejsce. To całkiem ciekawe, jak poradziłby sobie Potter bez pomocy Croucha. Diggory radził sobie całkiem nieźle sam, nie pomagał mu ani dyrektor, ani nauczyciel, w odróżnieniu od Fleur i Kruma. Karkarow i Maxime zrobią wszystko, by wygrać. Dumbledore może sobie być uczciwy, może ufać ślepo dyrektorom Durmstrangu i Beauxbatons. To było głupie, nawet uczniowie wiedzieli, że w Turnieju Trójmagicznym nie było szczerości.
Zeszłyśmy z Nelly z trybun, nie odzywając się do siebie. Mimo że jej ukochany Cedrik zdobył największą ilość punktów, była bardzo nadąsana. W końcu odezwała się, gdy byłyśmy już przy zamku:
         - Słyszałam, że Trzecie Zadanie ma być bardzo niebezpieczne i ma sprawdzić ich zdolność do zastosowania zaklęć w obliczu zagrożenia. Potter nie ma szans nadrobić takiej wiedzy.
Nic na to nie odpowiedziałam. Nie byłam kłótliwa, za to Nelly teraz właśnie szukała zaczepki, nie miałam wątpliwości. Denerwowało mnie, kiedy się tak zachowywała, ale zostawiałam tę informację dla siebie. Wątpię, by ją to zainteresowało, ale przecież kochała mnie, wielokrotnie mnie o tym zapewniała. A ja jej wierzyłam, w końcu ufałam jej bardziej, niż komukolwiek na świecie. Byłabym dla niej w stanie zrezygnować ze wszystkiego. Byleby tylko była szczęśliwa. Nawet jeśli miałabym… miałabym odejść. To uczucie między nami nie było zwykłą przyjaźnią. Darzyłam ją miłością, której nie czułam do nikogo. I nie potrafiłam też tego wyjaśnić. W kosmosie pewnie nie było silniejszego uczucia.

*

         Po Drugim Zadaniu, kiedy minęło oczywiście ogólne podniecenie, wszyscy znów wrócili do swojego życia, co jakiś czas wymieniając uwagi na temat Turnieju. Dla mnie pojawił się jednak nowy problem. Mianowicie na początku marca, kiedy pewnego środowego ranka wybierałam się na śniadanie do Wielkiej Sali, dostrzegłam kawałek pergaminu przybitego do tablicy ogłoszeń. Było jeszcze bardzo wcześnie, prawie nikogo nie spotkałam w zamku, dlatego bez trudu przeczytałam informację o wypadzie do Hogsmeade. W najbliższą sobotę. Poczułam nieprzyjemny skurcz w żołądku. Iwan pewnie znów będzie chciał mnie tam zaprosić. A ja pewnie znów stchórzę i zrobię coś głupiego. Jedynym rozwiązaniem był szlaban. Crouch będzie musiał mi taki dać, najlepiej kilkudniowy, by nie budzić podejrzeń.
Dlatego, aby uzyskać od niego pomoc, udałam się do gabinetu Moody’ego. Ten jeszcze spał, kiedy weszłam do środka. Nie miałam czasu na rozczulanie się nad nim. Nie byłam jednak na tyle brutalna, by obudzić go w jakiś nieludzki sposób, na przykład ciskając w niego poduszką. Miałam też chociaż odrobinę rozumu; Bartemiusz nabrał nawyki Moody’ego i zupełnie nierozsądnie byłoby wyrywać go gwałtownie ze snu, chyba że chciało się wylądować po drugiej stronie pokoju, zbierając za sobą wszystko, co stanie na drodze.
Szturchnęłam go lekko w ramię, ale on tylko poruszył się nieznacznie i znów znieruchomiał. Przykucnęłam przy łóżku, przysunęłam twarz do jego policzka i wyszeptałam, prawie dotykając wargami jego ucha:
         - Wybacz, że cię budzę, ale mam problem.
Barty drgnął gwałtownie i usiadł szybko na łóżku. Szeroko otwartymi oczami rozejrzał się dookoła. Odetchnął dopiero, gdy jego wzrok padł na mnie. Ziewnął szeroko i przeciągnął się. Z ulgą stwierdziłam, że nie jest oburzony moją wizytą.
         - No cóż, pomyślmy. Czyżby chodziło o Iwana i sobotnią wycieczkę do Hogsmeade? – zapytał z wyraźnie brzmiącym w głosie sarkazmem. – To miłe, że cenisz sobie moje zdanie, ale już ci mówiłem, że decyzji za ciebie nie podejmę. Idąc z nim do Hogsmeade, nie musisz się z nim od razu wiązać.
         - Ale nie będziesz zły?
         - Nie będę, nie mogę ci zabraniać spotkań z przyjaciółmi. Idź już na śniadanie, ja zejdę za chwilę.
Opuściłam gabinet nieco zawiedziona jego chłodnym traktowaniem. Był bezsprzecznie zazdrosny o Orłowa, nie miałam najmniejszych wątpliwości. No cóż, według niego bardzo nieudolnie dobierałam sobie przyjaciół. Nie wiem, kogo nie lubił bardziej. Nelly czy Iwana. Denerwowało mnie oczywiście bardziej, kiedy Barty obrażał blondynkę, była dla mnie wszystko. Któregoś dnia będę musiała jej powiedzieć prawdę. To pewne.
Zeszłam do Wielkiej Sali. Uczniowie powoli zbierali się tam, czekając na godzinę ósmą, kiedy potrawy pojawią się na stołach. Zobaczyłam Iwana siedzącego obok Dracona Malfoya z czwartej klasy. Odetchnęłam ciężko i ruszyłam pewnym krokiem w stronę swojego miejsca. Orłow zauważył mnie, zanim usiadłam.
         - Widziałaś informację o wycieczce do Hogsmeade? – zapytał prosto z mostu. – Skoro byłaś ostatnim razem chora, to pójdziemy tym razem, hmm?
Odwróciłam na chwilę wzrok. Faktycznie, Bartemiusz nie mógł za mnie decydować. A z Iwanem mogłam pójść tylko w charakterze przyjaciółki. Tylko. Tak jak ostatnio Orłow z Nelly.
         - Eee… niby możemy pójść. Jako przyjaciele – odparłam, mocno akcentując ostatnie słowo.
         - No to świetnie, spotkamy się w sobotę w holu.
Uśmiechnął się szeroko, odwrócił się i wrócił z powrotem na swoje miejsce. No cóż, nie było tak źle. Mogłam się zaczerwienić i palnąć jakąś głupotę. Usiadłam na swoim krześle przy stole Ślizgonów. Przy wejściu do Wielkiej Sali wybuchło jakieś zamieszanie. Okazało się jednak, że to tylko Cedrik Diggory zaszczycił nas swoją obecnością. Grono piszczących fanek pobiegło za nim aż do stołu Puchonów i, choć wiele z nich nie należało do Hufflepuffu, usiadło dookoła niego.
         - To musi być męczące, ta sława. Zwłaszcza taka, kiedy lubią cię tylko dlatego, że masz ładną twarz i grasz w quidditcha – usłyszałam nad sobą, a kiedy podniosłam głowę, zobaczyłam Nelly. Obrzuciła dziewczyny otaczające Diggory’ego wyniosłym, zniesmaczonym spojrzeniem i zajęła miejsce obok mnie. – I co, idziesz z Iwanem do Hogsmeade?
         - Niby się zgodziłam, ale nie mam zamiaru się z nim wiązać – odparłam, a blondynka tylko wzruszyła ramionami i nalała sobie kawy.
         - Jesteś głupia – stwierdziła z ciężkim westchnieniem.

*

         Nadeszła sobota. Była ciepła i słoneczna, zima odeszła już na dobre. Trawniki błyskawicznie zrobiły się świeże i zielone, na drzewach i krzewach pojawiły się już pączki i drobne listki. Wszystko dookoła pachniało wiosną.
Uczniowie wybierający się do Hogsmeade zgromadzili się przy bramie i czekali, aż Filch posprawdza papiery. Czułam się trochę niezręcznie, kiedy Iwan szedł tuż obok mnie. Nie było Nelly, która musiała zostać w zamku, by odpracować szlaban dla Sprout. Nie odzywałam się przez całą drogę do wioski. Zupełnie nie wiedziałam, o czym z nim gadać!  Orłow powiedział mi, że lubi mecze quidditcha, ale kiedy ja wspomniałam, że nie przepadam za tym sportem, zamilkł.
         - No, to gdzie idziemy? – zapytał, gdy znaleźliśmy się w Hogsmeade. – Nie znam tego miejsca tak, dobrze, ale ostatnio byliśmy z Nelly w Trzech Miotłach, więc może tam?
         - Możemy – przyznałam. Zauważyłam, że Iwan coraz lepiej mówi po angielsku. Gdyby nie jego słowiański akcent, lekka sztywność niektórych spółgłosek, można byłoby go pomylić z prawdziwym Anglikiem.
Trzy Miotły były jak zwykle bardzo zatłoczone i wypełnione po brzegi, ledwo znaleźliśmy wolny stolik ustawione gdzieś w kącie blisko kosza na śmieci. Usiadłam, usiadł i Orłow, po czym zapadło milczenie. Madame Rosmerta przyniosła nam zamówione wcześniej kawy. Natychmiast pochwyciłam swoją filiżankę, by zająć czymś ręce. Pierwszy łyk wypiłam zbyt szybko, przez co poparzyłam sobie język.
         - Nelly mówiła mi, że ładnie grasz na pianinie – odezwał się nagle. Uśmiechnęłam się lekko, ocierając usta chusteczką. Język pulsował mi lekko z bólu.
         - Nigdy nie słyszała, jak gram. No, ale podobno niektórym się podoba. Nie lubię grać przed dużym tłumem – odpowiedziałam cicho.
         - Ja tam nigdy nie miałem talentu muzycznego. Nie jestem żadnym artystą – mruknął.
         - Na pewno masz jakiś talent, tylko może o tym jeszcze nie wiesz.
         - Dobrze gram w quidditcha, na pozycji ścigającego. Wiesz, strzelam piłką do bramki – odparł.
Znów zapadła cisza. Już zgodziłabym się na rozmowę o sporcie; wolałam nudną pogadankę niż to krępujące milczenie. Niby mogłam podjąć jakikolwiek temat, chociażby o jego szkole, ale nie chciałam się narzucać. Wolałam, gdy on mówił.
         - Wiesz, kiedy byłem tu z Nelly, opowiadała mi, że co chwilę gdzieś znikasz. Faktycznie, obserwowałem cię i naprawdę nie wiem, gdzie wtedy chodzisz – odezwał się nagle. Poczułam, że krew całkowicie odpłynęła mi z twarzy. Serce zabiło mi mocniej z nerwów. Z zakłopotaniem spuściłam wzrok.
         - Lubię się czasem przejść po Zakazanym Lesie. Ale nie mów tego nikomu, nawet Nelly, bo każdemu rozpowie – sama nie wiem, skąd wzięłam takie kłamstwo. – U nas nie można wchodzić do lasu, miałabym kłopoty. A Nelly stałą się ostatnio taka… otwarta, czuję się przy niej dziwnie. Kiedy jesteśmy same, robi się zupełnie inna. Czasami boję się jej zaufać.
         - A mówiłaś jej o tym? – zapytał, unosząc porozumiewawczo brwi. Na te słowa zaśmiałam się mimowolnie.
         - Miałabym jej powiedzieć, że moje zaufanie do niej zostało zachwiane? Znienawidziłaby mnie, jestem tego pewna – oświadczyłam.
         - Ale kiedy była ze mną w Hogsmeade mówiła, że od swoich przyjaciół żąda jedynie prawdy…
         - Skoro wolałeś tu przyjść z Nelly, to dlaczego zawracałeś mi głowę? – przerwałam mu gniewnym tonem, a moje oczy zmieniły się w szparki. – Wiesz co, nawet pasujecie do siebie. Ona tak naprawdę uwielbia quidditcha, rozpowiada, że go nie znosi, żeby być inna od wszystkich. Macie dużo wspólnego ze sobą, ona też cię lubi. Może nawet zapomni o tym Ślizgonie…
Wstałam, żeby odejść, ale Iwan chwycił mnie mocno za nadgarstek. Zbyt mocno.
         - To nie tak, jej osoba zupełnie mnie nie interesuje, po prostu widzę, że macie kłopoty i chcę pomóc – powiedział, patrząc na mnie błagalnie.
         - Jesteś miły, ale poradzimy sobie same – odrzekłam jak najuprzejmiejszym tonem. – Chodźmy stąd.
Orłow wstał, zanim to powiedziałam. Pomógł mi przepchnąć się przez tłum uczniów, a później otworzył przede mną drzwi. Poczułam się nieco zdezorientowana. Szybko wsunęłam ręce do kieszeni, by nie mógł mnie za nie chwycić. Był naprawdę fajnym chłopakiem, inteligentnym i zupełnie niezepsutym, ale po prostu nie mogłam się zmusić, by coś do niego poczuć. Tak, jakbym już czuła coś do kogoś. Ale przecież tak nie było, nie znałam uczucia miłości. Wiedziałam, co się wtedy odczuwa z opowieści dziewczyn, ale nigdy nie byłam w takim stanie.
         - Macy, czy ty na pewno chcesz, żebyśmy byli tylko przyjaciółmi? – zapytał nagle, zatrzymując się. Ja również stanęłam, nieco zestresowana.
         - Tak, na pewno. Nie szukam chłopaka, dobrze mi jest jako samotnej osobie. Gdybym coś do ciebie czuła, nie wahałabym się ani chwili, bo jesteś cudownym facetem. Ale nie chcę robić nic przeciwko sobie – odpowiedziałam powoli, żeby wszystko zrozumiał. Uśmiech jednak nie zniknął mu z twarzy. Pogłaskał mnie po policzku wierzchem dłoni i rzekł:
         - Spokojnie. Będę czekał, aż coś poczujesz.
Przechylił lekko głowę i przysunął się do mnie, ale ja cofnęłam się gwałtownie z przerażeniem malującym się na twarzy. Nic nie byłam w stanie powiedzieć, odwróciłam się tylko i pobiegłam w stronę zamku, W połowie drogi poczułam bolesne kłucie w boku. Dysząc ciężko i ściskając się za żebra, wkroczyłam na teren szkoły. To nie miało żadnego sensu. Iwan powinien się wycofać, kiedy powiedziałam mu o swoich obawach, a nie naciskać na mnie. Czułam się dziwnie osaczona, do Orłowa zaś poczułam silną niechęć. Zwolniłam kroku, by uspokoić oddech i ból w boku. Nie chciałam o tym rozmawiać ani z nim, ani z Nelly. Pragnęłam teraz zaszyć się w jakimś cichym miejscu, gdzie nie byłoby ani jednej osoby. Ruszyłam w stronę biblioteki; była miejscem, którego najczęściej używałam jako wymówki dla moich częstych zniknięć. Ledwo położyłam dłoń na klamce, ktoś chwycił mnie szorstką ręką za nadgarstek. Wzdrygnęłam się lekko. Kiedy jednak zobaczyłam pooraną bliznami twarz Moody’ego, poczułam ulgę.
         - Co robisz w zamku w wolny weekend, kiedy wszyscy uczniowie są w Hogsmeade? Miałaś tam być z Iwanem – odezwał się.
         -  No tak. Wszystko się popsuło, nie chcę o tym teraz rozmawiać – mruknęłam, unikając jego wzroku.
Szalonooki nie powiedział już ani słowa, tylko zacieśnił palce na moim przegubie i poprowadził mnie do swojego gabinetu. Przez całą drogę nie odzywał się do mnie ani słowa. Dopiero, kiedy zaryglował drzwi i usiadł przy biurku, przemówił:
         - Zadajesz się z ludźmi, którzy chcą cię wykorzystać. Może nie wszyscy, ale większość. Pod tym względem nie powinnaś być Ślizgonką. Nie potrafisz odmówić osobom, na którym ci zależy, choćby chciały twojej krzywdy.
         - A ty? Jesteś taką osobą? – spytałam.
         - Nie chcę, żebyś później cierpiała, dlatego szczerze mówię, co sądzę o twoich znajomych. Może ci się to teraz nie podoba, ale wszystko robię dla twojego dobra – odpowiedział cicho. – Nigdy cię nie zastanawiało, dlaczego Nelly nie ma przyjaciół? I nie wmawiaj mi, że to przez nieśmiałość, bo nie wydaje się w ogóle strachliwa.
Wzruszyłam tylko ramionami, nic już nie mówiąc. Faktycznie, to było bardzo dziwne. Nelly była otwarta, nie ulegało to moim wątpliwościom. Nie miała wielu przyjaciół, to było wiadome. Ale zawsze miała odwagę zagadać do nieznajomego. Owszem, podczas lekcji traciła ją, ale to było normalne, nauczyciele w Hogwarcie onieśmielali. Byli straszni, zwłaszcza McGonagall. Odbierali mi tę resztkę pewności chociażby samą swoją obecnością.
         - Co się wydarzyło w Hogsmeade? Tak szybko wróciłaś… Mówiłaś coś o Orłowie. Narzucał ci się? – zapytał po chwili milczenia Crouch.
         - Chciałam mu powiedzieć, że nie mamy szans na związek, ale on stwierdził, że będzie na mnie czekał i chciał mnie pocałować. Wtedy uciekłam tutaj. Nie wiem, czy będę w stanie z nim normalnie rozmawiać. Czuję się, jakbym znów przechodziła to z Shellbotem.
Chwilę później, sama nie wiem już, jakim cudem, przytulał mnie, gładząc moje włosy szeroką, kanciastą ręką. Nie myślałam w tej chwili, że ma szkaradne, zniekształcone ciało Alastora Moody’ego. Dla mnie był po prostu Bartym. Nagle zesztywniał i opuścił ramię.
         - Nie powinnaś mnie w ogóle dotykać, kiedy jestem w tak… hmm, nie bójmy się powiedzieć, okropnej powłoce – rzekł.
Zaskoczona podniosłam głowę. Jego jarzące się błękitem magiczne oko zawirowało gwałtownie.
         - Dlaczego? Już się do tego przyzwyczaiłam – stwierdziłam.
Faktycznie, Crouch w ciele Szalonookiego nie budził już we mnie takiego zdziwienia jak dawniej. Oczywiście wolałam go w jego własnej postaci, ale wątpię, by kogokolwiek to obchodziło. Najważniejszy był plan Czarnego Pana, nie było żadnych wątpliwości.
         - Ja wiem, ale sam nie lubię tych przemian i tego, że musisz mnie takiego oglądać – mruknął nieco zawstydzony.
Nic już na to nie odpowiedziałam, tylko odsunęłam się posłusznie. Skoro tak wolał… Relacje między nami były bardzo dziwne, nie byłam pewna ani tego, co ja do niego czułam, ani odwrotnie. Kiedy Czarny Pan podczas Trzeciego Zadania odzyska ciało i zabije Pottera, wszystko się wyjaśni. Ja skończę szkołę, Bartemiusz odzyska wolność… Nie pozwolę, by ta znajomość tak łatwo się skończyła, o nie. Niby byliśmy osobno, ale i razem. Czułam się naprawdę niestabilnie. Gdybyśmy oboje mieli choć trochę więcej śmiałości, pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej.

*

         Nadeszła Wielkanoc. Tego roku wypadały one pod koniec kwietnia. Pogoda była cudowna, ciepłe powietrze, lekki wietrzyk i bogata mieszanka cudownych zapachów płynących z lasu, jeziora i błoni. Przyroda rozkwitła, uwielbiałam wiosnę. Zieleń trawy nigdy nie jest bardziej soczysta niż wtedy, wiatr nie przynosi tak cudownych zapachów… Uczniowie byli w euforii. Całe dnie spędzali na błoniach, gawędząc wesoło. Nawet nauczycielom udzielił się dobry humor. To znaczy, niektórym nauczycielom – Snape był jak zwykle oschły. Ale to przecież Snape, byłoby dziwne, gdyby choć na krótki moment porzucił swój snapesizm.
Nie wszyscy jednak odczuwali radość z powodu przyjścia wiosny. Barty był wyraźnie markotny. Mimo że nie mówił, dlaczego zachowuje się w ten sposób, ja domyślałam się, że chodzi o jego zamiłowanie do pracy w ogrodzie. W życiorysie Alastora Moody’ego nie było pragnienia do opieki nad roślinami, więc Crouch musiał siedzieć w zamku i obserwować przez szyby okien w swoim gabinecie, jak Hagrid przycina, podlewa i pielęgnuje szkolne błonia.
         - W maju rozkwitają setki róż w ogrodzie mojej matki – zwierzył mi się pewnego dnia z bardzo ponurą miną. – Kiedyś ci to pokażę. Cały płot obrastają dzikie, białe róże, od strony sypialni rodziców całą ścianę domu pokrywają gałęzie, które na wiosnę robią się ciemnoczerwone od kwiatów. Wiesz, ojciec mógł zawsze kupić dom bliżej miasta, o wiele większy i przestronniejszy. Ale moja matka wolała mały domek na wsi, z dala od ludzi.
         - Ja pewnie też bym wolała – mruknęłam. – Kiedy Czarny Pan przejmie władzę, a ty nie będziesz już musiał się ukrywać, przeprowadzisz się, czy zostaniesz?
         - Sądzę, że zostanę. Niby prześladują mnie okropne wspomnienia ojca, ale jest też dużo dobrych, na przykład o mojej matce i o… no. Raczej zostanę. A ty?
         - Na pewno nie zostanę z ciotką i wujkiem, oni są po stronie Dumbledore’a, nie zrozumieją mojej decyzji – odparłam.
Wujostwo naprawdę by się przejęło, gdyby się dowiedzieli, że popieram Lorda Voldemorta. Nie, lepiej się w to nie mieszać, jestem im ogromnie wdzięczna za to że przygarnęli mnie po śmierci rodziców i zapewnili godne życie, ale czas zrobić coś, do czego przymierzałam się od dawna. Pójść nareszcie właściwą drogą.
         - A gdzie będziesz mieszkać? – spytał Crouch, przyglądając mi się z uwagą.
         - Rodzice zostawili mi trochę złota, pewnie kupię jakieś mieszkanie. Nie wiem jeszcze, póki co chcę się skupić na tym, co nam każe robić Czarny Pan.
         - Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze będziesz u mnie mile widziana.
Uśmiechnęłam się tylko. No cóż, na pewno będziemy się widywać, w końcu oboje służyliśmy jednemu panu. Może nawet Nelly poczuje powołanie, by zostać śmierciożercą? Jej ojciec popierał Voldemorta, a ona sama była wredna i sprytna. No, może nie była zbyt dobrą czarodziejką, ale przecież wszystkiego można się nauczyć.

___________
No, wszystko pędzi dość szybko, ale prawdziwe opowiadanie zacznie się dopiero po odrodzeniu Voldemorta. Trochę też zmienię fabułę „Pottera”, ba, dość znacznie nawet. Przepraszam Was, że tyle nie pisałam, ale na koniec roku szkolnego miałam mnóstwo, mnóstwo poprawek. I to z ciężkich przedmiotów. A w końcu przepisywanie takich maleńkich literek, jakie stawiam, nie jest takie łatwe. Jestem nad morzem na wakacjach, całą noc w samochodzie starałam się odpocząć, żeby po południu oczy mnie nie bolały xD

Na początku czułam pewien dystans do tej historii i do tego bloga, ale popsuty komputer (pamiętacie, w styczniu, ta tragiczna karta graficzna) jakoś zbliżyła mnie do niego. 

8 komentarzy:

  1. ~donik_0505@vp.pl
    10 lipca 2011 o 11:20

    Masz świetnego bloga :DBardzo podobają mi się wszystkie notki . Mogłabyś mnie informować o nowych ?Na : http://historia-panny-potter.blog.onet.pl/ Pozdrawiam .P.S. dodam cię do linków , okej ?

    OdpowiedzUsuń
  2. unnamed20@onet.pl
    10 lipca 2011 o 21:12

    Fajnie ^^ , sorki musiałam zmienić adres na blogu l;p , no ładnie :D pozdrawiam , miłych wakacji http://everything-scares.blog.onet.pl/lub http://tom-riddle-lord-voldemort.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2011 o 09:20
      Spoko, właśnie zauważyłam, że coś się na niego dostać nie mogę xD

      Usuń
  3. ~olka
    11 lipca 2011 o 00:20

    Jednak Macy poszła z Iwanem do Hogsmeade,chociaż na krótko…………..Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 16 lipca 2011 o 09:12
      Cóż, czasami ludzie robią różne rzeczy, mimo że nie chcą. To nie pierwsze i ostatnie takie poświęcenie ze strony Macy.

      Usuń
  4. zuzanka331361@buziaczek.pl
    22 lipca 2011 o 12:28

    O Jezuuu, kocham to opowiadanie! I Barty’ego. Tego książkowo-filmowego nie lubiłam, ale ten jest przecudowny * . * ! Pisz szybko kolejny rozdział, bo nie mogę się doczekać :* !rozkoszne-noce.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 lipca 2011 o 16:19
      Kochana, rozdziałów przepisanych jest już do 16, napisanych w zeszycie zaś… noo… chyba do 24, zdaje się xD Dziś odcinek będzie, tylko szablon nowy zrobię, bo ten jest nudny xD

      Usuń