W maju, a konkretniej pod jego koniec,
przygotowania do Trzeciego Zadania znów ruszyły pełną parą. Na boisku do
quidditcha posadzono setki metrów żywopłotu. Uczniów oczekujących na kolejne
zadanie, opanowała ekscytacja. Nawet mnie to zainteresowało, jak ono będzie
wyglądać.
Dwudziestego
czwartego maja, dokładnie miesiąc przed rozpoczęciem dowiedziałam się, że tego
dnia reprezentanci spotykają się z Bagmanem, by omówić zasady Trzeciego
Zadania. Byłam akurat u Barty’ego i z nudów przeglądałam tajemniczą mapę Hogwartu.
Ostatnio spędzałam u niego sporo czasu. Kiedy do zakończenia Turnieju
Trójmagicznego pozostał miesiąc, pojawił się nowy problem. Jak wydostać się ze
szkoły, nie zwracając uwagi na nasze zniknięcie.
- Kiedy Potter nie wróci, po prostu
przemkniemy się do zamku i przejdziemy tajnym przejściem – mówił. – To znaczy,
ja się przemknę. Nie chcę, żebyś była zamieszana w tę sprawę. Uprowadzenie
Moody’ego, podszywanie się pod niego przez cały rok, spiskowani z Czarnym Panem
i zamach na życie Harry’ego Pottera to dość, by dostać dożywocie w Azkabanie. W
najlepszym wypadku.
Pochylił się,
żeby pocałować mnie w policzek. Poczułam, że się czerwienię. Zignorowałam to
jednak, uśmiechnęłam się i oświadczyłam:
- Od samego początku wiedziałam o tym
wszystkim, będę z tobą do końca, nie ma tu nic do ustalania… Eee, czy twój
ojciec nadal jest pod stałą władzą Czarnego Pana? Jest przecież pod Imperiusem
już bardzo długo.
- Nie, uciekł dziś w nocy, przepraszam,
że ci nie powiedziałem. Dostałem dziś sowę od Glizdogona – odrzekł, grzebiąc
jedną ręką w kieszeni, szukając różdżki, drugą zaś otwierając piersiówkę.
Przytknął ją do ust i wypił potężny łyk eliksiru wielosokowego. Już wiele razy
widziałam, w jaki sposób działa. Chwilę później stał już przede mną Alastor
Moody, chwiejąc się lekko na jednej nodze. Opadł na krzesło, przykręcił sobie
do kikuta drewnianą kończynę zakończoną lwimi pazurami, po czym wsadził w
ziejący pustką oczodół magiczne oko z okropnym chlupotem. Zdałam sobie nagle
sprawę, że przyglądam się temu wszystkiemu z grymasem obrzydzenia na twarzy.
Szybko się jednak opanowałam, zanim Bartemiusz doszedł do siebie po przemianie.
Sięgnął po sękaty kij, na którym się zwykle podpierał i wstał. Rzucił mi
pelerynę-niewidkę, a kiedy ją na siebie narzuciłam, rzekł:
- Chodź za mną, ale musisz być cicho.
Daj mi mapę.
Gdzieś w
powietrzu zawisła moja ręka ściskająca pożółkły pergamin. Szalonooki pochwycił
ją i ruszył w stronę drzwi. Poczułam dreszcz strachu biegnący mi przez cały
grzbiet. Nie miałam pojęcia, co zamierzał zrobić, kiedy dotrze w stronę drzwi i
nie byłam pewna, czy chcę to oglądać. Do pójścia za nim skłoniła mnie jedynie
chęć pomocy Czarnemu Panu. Dla niego byłam w stanie przyglądać się nawet
najokropniejszym torturom.
Zeszliśmy na
błonia. Już robiło się ciemno, pierwsze gwiazdy lśniły pewnie na atramentowym,
aksamitnym niebie. Drzewa majaczyły przerażająco w oddali, przywodząc na myśl
mroczne, najdziwniejsze kształty, działające na wyobraźnię. Było ciemno, a ja
co chwilę się potykałam. Wiedziałam jednak, że nie mogłam zapalić różdżki, by
nie zdradzić naszego położenia. Kiedy weszliśmy do lasu, Barty kazał mi iść
przed siebie i nie oglądać się do tyłu, co też bezzwłocznie uczyniłam, choć nie
bardzo wiedziałam, do czego to miało doprowadzić. Nie chciałam mu utrudniać
pracy.
Szłam przed
siebie jakieś pięć minut. Zaszłam chyba zbyt daleko, bo usłyszałam jakieś
szelesty. Przerażona wyciągnęłam różdżkę, gotowa do odparcia ataku, dopóki
sobie nie uświadomiłam, że jestem niewidzialna. Strach zrobił jednak swoje, sparaliżował
mnie tak, że nie mogłam się ruszyć. Bezskutecznie wbijałam wzrok w ciemność.
Dookoła była tylko czarna pustka.
- Nie bój się, to ja – usłyszałam
charczący, zdyszany głos Moody’ego. Zdjęłam pelerynę-niewidkę, a on zapalił
różdżkę. Jego pokiereszowana twarz wyglądała teraz jeszcze gorzej. Z
przerażeniem doszłam do wniosku, że trzymał przed sobą nieprzytomnego pana
Croucha.
- Co z nim zrobisz? – zapytałam
ostrożnie, próbując opanować drżenie całego ciała. Czułam jednak, że chyba
znałam już odpowiedź.
- Czarny Pan dał mi wyraźne instrukcje.
Jeśli ojciec ucieknie, muszę go zabić – odparł bezbarwnym głosem. – Chyba
przewidywał, że Glizdogon go nie upilnuje.
Ten plan coraz
bardziej mi się nie podobał. Wiedziałam, ze do brutalności wcześniej czy później
przywyknę. Spojrzałam na bladą, zmęczoną twarz ojca Bartemiusza. Był zupełnie
innym panem Crouchem, różnił się od tego, którego ja zapamiętałam. Jego zwykłe,
starannie ułożone szare wąsy i włosy były w okropnym stanie, szatę miał w
strzępach, a twarz i dłonie pokryte drobnymi rozcięciami. Teraz, kiedy
widziałam go w takim stanie, Barty jeszcze mniej był do niego podobny.
- Zabić własnego ojca? Rozumiem, że był
wstrętny przez te wszystkie lata, ale… dasz radę to zrobić? Po co go tu
przywlokłeś? Nie mogłeś tego zrobić wcześniej? – zapytałam natarczywym tonem.
- Czarny Pan kazał mi cię przygotować.
Macy, przykro mi, ale musisz się przyzwyczaić do mordowania, jeśli chcesz iść
tą drogą – odpowiedział, patrząc na mnie tak przepraszająco, jak tylko mógł.
Uniósł różdżkę i wycelował jej koniec w leżącego, wciąż oszołomionego pana
Croucha. Błysnęło zielone, oślepiające światło; zasłoniłam twarz ramieniem, by
oszczędzić wrażliwym oczom bólu. Kiedy błysk ustąpił, a jedynym źródłem światła
na nowo stała się różdżka Moody’ego, opuściłam ręce i utkwiłam wzrok w martwym
ciele ojca Barty’ego. Zmarli nie budzili we mnie lęku. Ciotka i wuj nauczyli
mnie bać się ludzi żywych, niż nieboszczyków.
Poczułam
uspokajającą dłoń Szalonookiego na swoim ramieniu. On również wpatrywał się w
leżące u naszych stóp ciało.
- Musisz mi zostawić niewidkę,
żebym mógł go przykryć. Sama wróć do
mojego gabinetu i czekaj tam na mnie, dopóki nie wrócę, choćby to miało trwać
wiele godzin, rozumiesz? – odezwał się stanowczym tonem. Nie zdołałam nic mu
odpowiedzieć, więc tylko pokiwałam głową.
Szłam i szłam,
prawie po omacku, nie śmiejąc zapalić różdżki. Co zrobił Barty, kiedy kazał mi
iść w głąb lasu? Sama nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć. Czułam się bardzo
nieszczęśliwa, nie tylko z powodu szoku, jakiego doznałam. W głowie nie mogło
mi się pomieścić, dlaczego Crouch był zdolny do zabójstwa własnego ojca!
Rozumiem, że bycie śmierciożercą nie polega tylko na obnoszeniu się z tym
tytułem, ale mordowanie członków swojej rodziny to już przesada. Czy mnie też
nie zawahałby się zabić, gdyby miał taki rozkaz?
Wyszłam z
Zakazanego Lasu tuż przy chatce Hagrida. Musiałam biec, by dotrzeć do zamku
przed jej właścicielem i, nie wiedzieć dlaczego, Harrym Potterem. Wspięłam się
na pierwsze piętro i na tym skończyły się moje wycieczki po szkole. Wpadłam
prosto na starego Argusa Filcha. Jego twarz wyrażała nieopisaną radość.
- A co to za nocne spacery? – zapytał.
- Wybieram się do skrzydła szpitalnego,
bo źle się czuję – skłamałam gładko. Wątpiłam jednak, by woźny mi uwierzył.
Choć bym miała czterdzieści stopni gorączki i ledwo stała na nogach, i tak nie
puściłby mi tego płazem. A ja na chorą raczej nie wyglądałam. Miałam
zaczerwienione od biegu policzki, a on sam widział na własne oczy, jak
przebiegam po kilka stopni. Potarł swój źle nieogolony podbródek i rozejrzał
się nerwowo.
- Mam tu Irytka do ukarania… Ale bez
szlabanu się nie obejdzie. Masz przyjść jutro do mojego kantorka zaraz po
obiedzie – odpowiedział. – Idź do tego skrzydła szpitalnego.
I zszedł do
głównego holu, pozostawiając mnie oniemiałą z zaskoczenia na półpiętrze. Filch
jeszcze chyba nikomu nie odpuścił. Ten Irytek musiał mu tym razem wyjątkowo
zaleźć za skórę, bo karanie uczniów za nocne przechadzki należało do jego
ulubionych zajęć.
Nie chcąc
wpakować się w nowe kłopoty, pomknęłam do gabinetu Szalonookiego. Na wszelki
wypadek zamknęłam się od środka w sypialni i, dysząc ciężko, opadłam na
najbliższy wolny fotel. Czułam nieprzyjemne kłucie w boku. Było mi niedobrze i
kręciło się w głowie od nadmiaru gwałtownie nawdychanego tlenu. Dopiero po
kilkunastu minutach wszystko minęło. Serce jednak wciąż waliło mi w piersiach,
a gardło ściskała żelazna ręka z trudem tłumionych łez. Tak strasznie zawiodłam
się na Bartemiuszu, że już sama nie wiedziałam, czy czuję do niego żal, czy
może gniew. Chciałam mu o tym wszystkim powiedzieć, by poczuł się tak podle jak
ja.
A czekać
musiałam długo. Jakieś odgłosy przy drzwiach dotarły do mnie dopiero około
północy. Do sypialni wpadł Barty, w za dużych ubraniach Alastora Moody’ego, z
drewnianą nogą i magicznym okiem w ręku i z wyrazem ogromnej ulgi na twarzy.
Pierś unosiła się i opadała szybko w ciężkim oddechu. Zanim w końcu przemówił,
minęło trochę czasu.
- Przepraszam… przepraszam, że musiałaś
tyle czekać, ale… Dumbledore mnie wezwał i na dodatek skończył mi się eliksir w
piersiówce… przemieniłem się tuż przy drzwiach gabinetu…
Wciąż dysząc
ciężko, odłożył nogę i magiczne oko na stół i tak już zawalony różnymi
śmieciami, po czym usiadł na podłokietniku zajmowanego przeze mnie fotela.
Pogładził kilkakrotnie moje włosy, zanim przemówił:
- Musisz zapomnieć o tym, co widziałaś
w Zakazanym Lesie, puścić w niepamięć. Było, minęło. Jeśli będziesz przejmować
się każdą śmiercią, zje cię własna pamięć. To jest podstawowa zasada…
- Ale mnie nie chodzi o to, że zabiłeś
kogoś dla Czarnego Pana – przerwałam mu z pretensją w głosie. – Jak mogłeś
zabić ojca? Przecież był twoją
rodziną, wyciągnął cię z Azkabanu. Gdyby Czarny Pan kazał ci mnie zabić, to byś
to zrobił? Boję się ciebie, odsuń się!
Wbrew moim
słowom, Bartemiusz zsunął się na siedzenia fotela, przez co wypchnął mnie z
niego, przy okazji sadowiąc na swoich kolanach. Poczułam się bardzo niezręcznie
i sztywno, zwłaszcza wtedy, kiedy mnie objął. Przez chwilę trwaliśmy w takiej
postawie, w końcu uległam i oparłam policzek o jego ramię, a mięśnie mi się
rozluźniły.
- Nie chciałem, żebyś to widziała –
odezwał się po chwili. – Następnym razem będę musiał jakoś to z Czarnym Panem…
- Daj już z tym spokój, muszę to
zaakceptować, poradzę sobie – wpadłam mu w słowo w dość ostry sposób, podnosząc
gwałtownie głowę. – Chcę wiedzieć o wszystkim. Skąd się tam wziął Potter?
- Krum i Harry poszli na skraj lasu,
żeby porozmawiać, wtedy dopadł ich mój ojciec. Zaczął opierać się Zaklęciu
Imperiusa, opowiedział im, że Czarny Pan odzyskuje siły, ale wątpię, by
ktokolwiek w to uwierzył. Kiedy Potter poszedł po pomoc, oszołomiłem Kruma i
ojca. Później, jak sama wiesz, zawlokłem go w głąb lasu. Gdy odeszłaś, zakryłem
ciało peleryną-niewidką i wróciłem na miejsce zdarzenia, gdzie natknąłem się na
Dumbledore’a, Karkarowa, gajowego i Pottera, już mniejsza o to. Zmyśliłem coś,
żeby usprawiedliwić swoją obecność na skraju lasu. Wróciłem tam pod pretekstem
poszukiwań ojca. Odszukałem jego ciało, transmutowałem je w kość, a kiedy
wszyscy się rozeszli, zakopałem je w ziemi za chatą Hagrida.
Przytuliłam
głowę z powrotem do jego piersi, rękami nieśmiało objęłam go w pasie. To
wszystko, co opowiadał, wydawało mi się tak straszne, że chciało mi się płakać.
Transmutowanie ciała swojego ojca w kość i zakopanie jej w czyimś ogrodzie bez
możliwości godnego pogrzebu…
- To straszne, ja nigdy bym się nie
odważyła zrobić czegoś takiego z żadnym
człowiekiem – oświadczyłam. Czułam, że tej nocy z pewnością nie dam rady
zasnąć. Mimo całego zmęczenia, które mnie powoli ogarniało, po prostu nie będę
mogła zmrużyć oka.
- Wiem. Jesteś jeszcze za młoda, żeby
to zrozumieć – przyznał z lekką zadumą w głosie. – Ale przywykniesz kiedyś.
Wstał z ciężkim westchnieniem i kazał mi położyć się do łóżka, sam zaś wziął
mapę Hogwartu i poddał się jej studiowaniu. Mimo że on sam opadł na poduszki,
ja nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Możliwość spania w jednym łóżku
obok mężczyzny, który dopiero co zabił swojego ojca, zbezcześcił jego ciało i
do tego mówił o tym tak spokojnie wywołała u mnie dreszcz paniki. Barty po
kilkunastu sekundach zauważył, że nadal stoję w bezruchu tam, gdzie mnie
zostawił, więc podniósł głowę znad starego, pożółkłego pergaminu.
- Coś się stało? – zapytał. – Już raz
spałaś w moim łóżku, przecież wiesz, że masz zapewnioną całkowitą nietykalność.
` - Nie o to chodzi – mruknęłam i
położyłam się obok niego z miną wyrażającą głębokie obawy. – Nie sądzę, bym
mogła zasnąć tej nocy.
Crouch
natychmiast objął mnie w talii. Przez grzbiet przebiegł mi kolejny dreszcz, tym
razem nie mający nic wspólnego ze strachem. Oparłam głową o wielką, lecz nieco
oklapłą poduszkę i dopiero teraz zauważyłam, że jego głowa spoczywa tuż obok
mojej. Przysunął twarz do mojej, ale widząc strach i niepewność w moich oczach,
ograniczył się do przyjaznego całusa w policzek. Sama już nie wiedziałam, czego
od niego chciałam. Z jednej strony lubiłam to uczucie, kiedy mnie obejmował,
ale z drugiej to, co zrobił, było odrażające i straszne. Nie pomyślałam jednak
przez ten cały czas o nim ani o tym, jak on musiał się czuć. Może to też nie
było dla niego łatwe? A teraz jest dręczony nie tylko przez sumienie, ale i
przeze mnie. Przysunęłam się do niego ostrożnie i, oczywiście w granicach
rozsądku, przytuliłam się do niego. Crouch nic nie powiedział. Pogłaskał tylko
moje włosy i jednym machnięciem różdżki zgasił małą oliwną lampkę.
*
Mimo że udało mi się zasnąć, przez
resztę nocy śnił mi się Zakazany Las i tysiące kości, które, zamiast korzeni,
wystawały z ziemi. Dlatego rano obudziłam się nieco przerażona i bardzo
zmęczona. W ogóle nie wypoczęłam tej nocy. Podparłam się na łokciu i
rozejrzałam się dookoła. Bartemiusz był już w przebraniu Moody’ego i
przygotowywał się do lekcji.
- Jak ci się spało? – zapytał, kiedy
odrzuciłam kołdrę i wyszłam z łóżka. Ziewnęłam szeroko.
- Okropnie. Miałam straszne koszmary –
mruknęłam. – Nie chcę spóźnić się na pierwszą lekcję, już Filch dał mi jeden
szlaban.
Szalonooki
podniósł głowę znad swojej teczki, a jego magiczne oko zawirowało szybko.
- Filch dał ci szlaban? Wczoraj?
Porozmawiam z nim – oświadczył nieco wzburzony.
- Nie przejmuj się, każe mi pewnie coś
przepisywać – stwierdziłam, pożegnałam się i opuściłam gabinet. Sama nic nie
wiem, jak ja w tym stanie wytłumaczę się Nelly. Oczywiście nie musiałam się
przed nikim tłumaczyć ani nikomu niczego wyjaśniać. To moje życie, wszystkiego
nie musiałam dostosowywać do przyjaciółki.
Zeszłam do
holu, gdzie właśnie uczniowie przechodzili, by zjeść śniadanie. Wmieszałam się
w ich tłum i weszłam do Wielkiej Sali. Nelly i Iwan już tam byli, rozmawiali
beztrosko. Poczułam się nieco dotknięta tym widokiem. Nie miałam nic przeciwko
temu, że się przyjaźnili, ale to było trochę nie sprawiedliwe. Niby Orłow chciał
spotykać się ze mną, ale do Nelly pasował o wiele bardziej. Chciałabym coś
zrobić w tym kierunku, by ich do siebie zbliżyć. Ale to było niemożliwe, Iwan
wciąż zapierałby się przy tym, że jest mi bezgranicznie oddany, a Nelly
zapewniałaby, że nie pasuje do żadnego chłopaka. Ona zawsze uważała się za
kogoś lepszego, ale już do tego przywykłam.
Usiadłam obok
Orłowa, nie mówiąc ani słowa. Nalałam sobie kawy i znów ziewnęłam szeroko.
Blondynka zerknęła na mnie z niepokojem, ale i wyższością. Nie lubiłam tego
spojrzenia, zawsze je lekceważyłam.
- Gdzie byłaś w nocy? – zapytała głosem
wyrażającym beznamiętną ignorancję, lecz wiedziałam, że w środku aż ją skręcało
z ciekawości. Niby mogłabym znów skłamać, to nie było trudne. Ale zakończenie
tego wszystkiego było już tak blisko, że mogłam ujawnić choć to, że miałam
jakiś sekret.
- Kiedyś ci wszystko opowiem, ale jest
jeszcze za wcześnie – mruknęłam.
Nelly
wymieniła zaskoczone spojrzenie z Iwanem. Drwiący uśmiech wykrzywił jej wargi,
brwi uniosła w kpiącym wyrazie. Czasem denerwował mnie jej brak zdolności do
zrozumienia rzeczy wymagających wyobraźni.
- Z pewnością – zaśmiała się i
powróciła do spożywania jajecznicy i bekonu.
Nie
przepadałam za ciężkimi, angielskimi śniadaniami. Wolałam płatki z mlekiem i
gorzką herbatę, z czego Nelly również lubiła sobie drwić. Często krytykowała
moją nieśmiałość i brak doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. Naprawdę
często wkurzało mnie to, chciałam jej powiedzieć „popatrz lepiej na siebie”.
Sama była tak nieśmiała, że obie poznałyśmy się dopiero na ostatnim roku nauki.
Mimo że mieszkałyśmy w jednym dormitorium i chodziłyśmy do jednej klasy.
Lekcje minęły mi bardzo powoli. Byłam
zmęczona, prawie nie uważałam, o notowaniu tematów pracy domowej nawet nie
myślałam. Zaraz po skończeniu nauki położyłabym się spać, ale miałam jeszcze
ten okropny szlaban. Będę musiała spędzić nieskończoną ilość godzin w cuchnącym
rybą pokoju Filcha, przepisując jakieś głupoty z kart prefektów.
Zapukałam do
drzwi i weszłam do środka. Byłam tam tylko raz, w trzeciej klasie, kiedy
zostałam ukarana za zabłocenie korytarza. Przez te cztery lata nie zmieni się
ani trochę. Mały, zagracony pokój z jedną oliwną lampą wiszącą na skrzypiącym
łańcuchu z niskiego sufitu, z biurkiem stojącym pod ścianą. Szafki wypełnione
były po brzegi dokumentami i kartotekami uczniów. Na niskim, odrapanym stoliku
w kącie czekało na mnie przygotowane blaszane pudło. Filch najwidoczniej na
mnie czekał, bo był nieco poirytowany.
- No, nareszcie. Siadaj i przepisz te
karty na nowy pergamin, jeśli wyblakł atrament albo myszy nadgryzły –
powiedział ochrypłym głosem, zbierając się do wyjścia. – Dopóki nie skończysz,
nie waż się odchodzić.
Wziął
obrzydliwego, mokrego mopa stojącego pod ścianą i opuścił kantorek. Nie
zdziwiło mnie jego opryskliwe zachowanie, więc, bez zbędnego ociągania usiadłam
na sztywnym, niewygodnym krześle i zabrałam się za przepisywanie. Była to
nudna, bezsensowna i nużąca praca. Filch przygotował dla mnie karty uczniów z
ich danymi. Te, które miałam poprawić ja, były sprzed kilku lat, dotyczyły
uczniów, którzy urodzili się pomiędzy 1971 a 1973 rokiem. Większość z tych kart
były bardzo zniszczone, atrament bardzo wyblakł, a osoba, która przepisywała je
przede mną miała okropny charakter pisma. Z trudem mogłam się odczytać i nie
jest wykluczone, że pomyliłam się w kilku nazwiskach.
Siedziałam tam
chyba ze dwie godziny. Była to nużąca praca, ale oglądanie dołączonych do akt
zdjęć uczniów trochę umilało mi pracę. W pewnej chwili natrafiłam na dokumenty
pewnej ładnej, ale bardzo chłodnej dziewczyny. Kogoś mi przypominała. Urodziła
się trzynastego marca 1971 roku w Londynie, w Szpitalu Świętego Munga. Miała na
imię Elenai Amanda Crouch. Crouch.
Nigdy Barty mi nie powiedział o żadnej Elenai, a przecież rozmawialiśmy o jego
rodzinie dość często. Mówił mi sporo o swojej matce, ba, nawet o znienawidzonym
ojcu! A może to tylko zbieżność nazwisk? Weźmy taką szlamę, Hermionę Granger.
Nazywała się tak samo jak założyciel Nadzwyczajnego Towarzystwa Eliksirowawów,
Hektor Dagworth-Granger. Tak, to musiała być jakaś pomyłka albo ja źle
odczytałam nabazgrane nazwisko. Elenai była Ślizgonką, grała w quidditcha na
pozycji ścigającego i była bardzo dobrą uczennicą, zdobyła jedenaście Wybitnych
i jedno Powyżej Oczekiwań z SUMÓW. Barty też był dobrym uczniem. Wyciągnęłam
różdżkę, wycelowałam w zdjęcie i wypowiedziałam formułkę:
- Geminio.
Zdjęcie
powieliło się. Oryginał przypięłam z powrotem do pergaminu z danymi, duplikat
zaś schowałam do kieszeni.
Senność
przeszła mi natychmiast z chwilą przeczytania nazwiska dziewczyny. Idąc do
gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią po odbytym szlabanie,
przyglądałam się ruchomej, czarno-białej fotografii. Elenai wyglądała na typową
Ślizgonkę, wredną, chłodną i pewną siebie. Z pogardą spoglądała na mnie
wielkimi, jasnymi oczami spod długich rzęs. Miała szczupły no i urocze usta,
długie, jasne słowy opadały jej splotami i falami na plecy i ramiona.
Dotarłam do
gabinetu Szalonookiego. Zapukałam i, nie czekając na zaproszenie, weszłam do
środka. Profesor siedział za biurkiem, poprawiając nowy stos pracy domowej i
ziewał co chwilę. Kiedy zamknęłam drzwi, podniósł głowę.
- Zmęczony? – zapytałam i usiadłam na
brzegu biurka.
- Trochę.
- Miałam szlaban u Filcha –
powiedziałam tajemniczo. – Mówi ci coś imię Elenai?
Crouch
przestał norować, ale nawet na mnie nie spojrzał. Poruszył się tylko w dziwny
sposób, jakby go coś zaswędziało. Po długiej chwili milczenia spytał:
- Nie, a co? To Łądne imię, ale nic mi
nie mówi.
- To może zerknij na to zdjęcie.
Wyciągnęłam z
torby fotografię, którą schowałam tuż przed wejściem do gabinetu i podałam mu
ją. Moody z niechęcią przyjrzał się dziewczynie. Był świetnym śmierciożercą i
kłamał doskonale. Potrafił ukryć swoje emocje i oszukać każdego, jeśli wymagał
tego plan Lorda Voldemorta. Miał tylko jeden problem. Przede mną jakimś cudem
nie mógł zagrać, ani teraz, ani nigdy. Szybko oddał mi zdjęcie i splótł swoje
kanciaste dłonie.
- Elenai była moją młodszą siostrą –
rzekł. Wzrok utkwił w blacie biurka, na twarzy zaś pojawił się taki wyraz,
jakby wspomnienie jej osoby sprawiało mu ból. – Nie skończyła szkoły, odeszła,
kiedy miała pójść do siódmej klasy. Porzuciła nas wszystkich, żeby oddać się
pewnym rytuałom… Nie pytaj, jakim, bo sam nie wiem. Ojciec jednak uznał, że
takie sprzeciwienie się jego woli wystarczy, by zostać wydziedziczonym. I
wyrzucił ją z domu, a tak właściwie wysłał jej sowę, żeby nie ośmielała się
wracać. Ona przyszła jednak pewnego dnia do naszego domu i roześmiała się mu
prosto w twarz. Oświadczyła, że nienawidzi nas wszystkich i da sobie radę, bo
urodziła się na nowo i żyje się jej lepiej bez rodziny. Kilka dni później
usłyszeliśmy o jej śmierci, a jakieś dwa miesiące potem złapano mnie z
Bellatriks, Rudolfusem i jego bratem, wtrącono do Azkabanu… To był dla mojej
matki podwójny cios. Najpierw zdrada Elenai, później na jaw wychodzi moja
przynależność do śmierciożerców… Czasami myślę, że śmierć matki to moja wina,
ale kiedy odeszła moja siostra, wyglądała i czuła się okropnie, więc ja musiałem
ją dobić. Wiesz, nasz rodzinny grobowiec od lat przyjmował kolejnych członków
rodziny. Po tym pokoleniu chyba ta tradycja zostanie przerwana. Komory Elenai i
mojej matki są puste, ojciec spoczywa zakopany w ogródku Hagrida… jemu też
trzeba będzie zrobić taką kryptę. Dla porządku.
Zamilkł, wciąż
wpatrując się w blat stołu. Historia i samo istnienie jego siostrą było dla
mnie szokujące. Myślałam, że ta opowieść rozwiąże wiele moich problemów i
odpowie na moje pytania, ale okazało się, że powstało ich jeszcze więcej.
Barty, mimo całej swojej otwartości w rozmowach ze mną, miał wiele tajemnic i
sekretów, o których nigdy nie mówił.
- Wspominałeś o nowym życiu, które dostała Elenai – odezwałam się niepewnie. – O co
mogło jej chodzić? Niby rodzi się na nowo, ale kilka dni później umiera. Jak
zginęła?
- Sam nie wiem. Nigdy tego nie
drążyłem. Po prostu dostaliśmy anonimowy list mówiący, że Elenai nie żyje.
Autor prosił, by urządzić pogrzeb z pustą trumną, więc tak uczyniliśmy.
- A może ona wcale nie umarła, tylko chciała, żebyście tak myśleli? –
zaczęłam się zastanawiać. Moody roześmiał się cicho, jakbym opowiedziała jakiś
dobry dowcip.
- Fantazjujesz – stwierdził. – Elenai
lubiła, kiedy o niej mówiono. Zawsze była w centrum uwagi. Wątpię, by zainicjowała
własną śmierć, by żyć tylko dla siebie. Idź na kolację, pewnie jesteś głodna.
Nie widziałem cię na obiedzie, idź.
Cóż innego
miałam robić? Zsunęłam się z blatu, rzuciłam ostatnie przeciągłe spojrzenie na
nowo pogrążonego w pracy Barty’ego i opuściłam gabinet.
Mimo że
Bartemiusz zapewniał, że w śmierci jego siostry nie ma nic dziwnego, ja nie
mogłam spać po nocach. Czułam, że musiało to mieć coś wspólnego z tamtą chatą w
lesie. Musiało. Kiedy pierwszy raz wspomniałam o Elenai, zobaczyłam w jego
oczach ten sam strach i niepewność, którą widziałam, gdy mówił o tym domu.
Myślałam, że jeśli coś odkryję, moje wątpliwości zostaną rozwiane, ale okazało
się, że jest zupełnie odwrotnie. Pojawiło się jeszcze więcej pytań, na które
nikt nie chciał mi odpowiedzieć. Byłam pewna, że nie tylko Barty wiedział coś na ten temat. Ale tylko on
mógł mi udzielić odpowiedzieć na nękające mnie pytania i niejasności. Musiałam
poznać prawdę. Kiedy następnym razem znajdę się w tamtym miejscu, nie zostawię
tego tak. I nawet kolejne próby Barty’ego w ukryciu tego nie powstrzymają mnie.
Choćbym miała wrócić całkiem połamana.
___________
Odcinek nie
tak długi, jakbym chciała, ale dla Trzeciego Zadania postanowiłam dać oddzielny
rozdział. Pomysł z Elenai przyszedł mi nagle, całkiem niedawno. Jak wrócę znad
morza, dodam ją do bohaterów, bo teraz nie mam Photoshopa na tym komputerze,
żeby obrównać zdjęcie. Dedykacja dla Afrodyty
:*
~olka
OdpowiedzUsuń22 lipca 2011 o 19:25
Dzięki temu szlabanowi Macy przeczytała dane Elenai.Ciekawe czemu Barty nic o niej nie mówił…………….Pozdrawiam.
22 lipca 2011 o 20:24
UsuńBo jej wspomnienie jest… noo… zbyt bolesne xD
~Afrodyta
OdpowiedzUsuń23 lipca 2011 o 20:02
Dopiero teraz to przeczytałam .Czytam już tyle blogów a na ten rzadko zaglądam ale dziś stwierdziłam że to grzech bo to ciekawe opowiedanie. Muszę przeczytać poprzednie rozdziały ;))dziękuję za dedykację ;*
23 lipca 2011 o 20:49
UsuńAno… ma się te pomysły. Szkoda tylko, że tak mało czasu.
~Doska
OdpowiedzUsuń31 lipca 2011 o 20:15
jestem jestem… podoba mi się i jestem ciekawa co tam wymyśliłaś dalej skoro „akcja rozwija się po odrodzeniu Voldka” :)
31 lipca 2011 o 21:11
UsuńNo pewnie, bo w końcu co ja mogę teraz zrobić? On się i tak musi odrodzić, za dużo swojej akcji nie wplotę xD