22 lipca 2011

13. Piękna Elenai

         W maju, a konkretniej pod jego koniec, przygotowania do Trzeciego Zadania znów ruszyły pełną parą. Na boisku do quidditcha posadzono setki metrów żywopłotu. Uczniów oczekujących na kolejne zadanie, opanowała ekscytacja. Nawet mnie to zainteresowało, jak ono będzie wyglądać.
Dwudziestego czwartego maja, dokładnie miesiąc przed rozpoczęciem dowiedziałam się, że tego dnia reprezentanci spotykają się z Bagmanem, by omówić zasady Trzeciego Zadania. Byłam akurat u Barty’ego i z nudów przeglądałam tajemniczą mapę Hogwartu. Ostatnio spędzałam u niego sporo czasu. Kiedy do zakończenia Turnieju Trójmagicznego pozostał miesiąc, pojawił się nowy problem. Jak wydostać się ze szkoły, nie zwracając uwagi na nasze zniknięcie.
         - Kiedy Potter nie wróci, po prostu przemkniemy się do zamku i przejdziemy tajnym przejściem – mówił. – To znaczy, ja się przemknę. Nie chcę, żebyś była zamieszana w tę sprawę. Uprowadzenie Moody’ego, podszywanie się pod niego przez cały rok, spiskowani z Czarnym Panem i zamach na życie Harry’ego Pottera to dość, by dostać dożywocie w Azkabanie. W najlepszym wypadku.
Pochylił się, żeby pocałować mnie w policzek. Poczułam, że się czerwienię. Zignorowałam to jednak, uśmiechnęłam się i oświadczyłam:
         - Od samego początku wiedziałam o tym wszystkim, będę z tobą do końca, nie ma tu nic do ustalania… Eee, czy twój ojciec nadal jest pod stałą władzą Czarnego Pana? Jest przecież pod Imperiusem już bardzo długo.
         - Nie, uciekł dziś w nocy, przepraszam, że ci nie powiedziałem. Dostałem dziś sowę od Glizdogona – odrzekł, grzebiąc jedną ręką w kieszeni, szukając różdżki, drugą zaś otwierając piersiówkę. Przytknął ją do ust i wypił potężny łyk eliksiru wielosokowego. Już wiele razy widziałam, w jaki sposób działa. Chwilę później stał już przede mną Alastor Moody, chwiejąc się lekko na jednej nodze. Opadł na krzesło, przykręcił sobie do kikuta drewnianą kończynę zakończoną lwimi pazurami, po czym wsadził w ziejący pustką oczodół magiczne oko z okropnym chlupotem. Zdałam sobie nagle sprawę, że przyglądam się temu wszystkiemu z grymasem obrzydzenia na twarzy. Szybko się jednak opanowałam, zanim Bartemiusz doszedł do siebie po przemianie. Sięgnął po sękaty kij, na którym się zwykle podpierał i wstał. Rzucił mi pelerynę-niewidkę, a kiedy ją na siebie narzuciłam, rzekł:
         - Chodź za mną, ale musisz być cicho. Daj mi mapę.
Gdzieś w powietrzu zawisła moja ręka ściskająca pożółkły pergamin. Szalonooki pochwycił ją i ruszył w stronę drzwi. Poczułam dreszcz strachu biegnący mi przez cały grzbiet. Nie miałam pojęcia, co zamierzał zrobić, kiedy dotrze w stronę drzwi i nie byłam pewna, czy chcę to oglądać. Do pójścia za nim skłoniła mnie jedynie chęć pomocy Czarnemu Panu. Dla niego byłam w stanie przyglądać się nawet najokropniejszym torturom.
Zeszliśmy na błonia. Już robiło się ciemno, pierwsze gwiazdy lśniły pewnie na atramentowym, aksamitnym niebie. Drzewa majaczyły przerażająco w oddali, przywodząc na myśl mroczne, najdziwniejsze kształty, działające na wyobraźnię. Było ciemno, a ja co chwilę się potykałam. Wiedziałam jednak, że nie mogłam zapalić różdżki, by nie zdradzić naszego położenia. Kiedy weszliśmy do lasu, Barty kazał mi iść przed siebie i nie oglądać się do tyłu, co też bezzwłocznie uczyniłam, choć nie bardzo wiedziałam, do czego to miało doprowadzić. Nie chciałam mu utrudniać pracy.
Szłam przed siebie jakieś pięć minut. Zaszłam chyba zbyt daleko, bo usłyszałam jakieś szelesty. Przerażona wyciągnęłam różdżkę, gotowa do odparcia ataku, dopóki sobie nie uświadomiłam, że jestem niewidzialna. Strach zrobił jednak swoje, sparaliżował mnie tak, że nie mogłam się ruszyć. Bezskutecznie wbijałam wzrok w ciemność. Dookoła była tylko czarna pustka.
         - Nie bój się, to ja – usłyszałam charczący, zdyszany głos Moody’ego. Zdjęłam pelerynę-niewidkę, a on zapalił różdżkę. Jego pokiereszowana twarz wyglądała teraz jeszcze gorzej. Z przerażeniem doszłam do wniosku, że trzymał przed sobą nieprzytomnego pana Croucha.
         - Co z nim zrobisz? – zapytałam ostrożnie, próbując opanować drżenie całego ciała. Czułam jednak, że chyba znałam już odpowiedź.
         - Czarny Pan dał mi wyraźne instrukcje. Jeśli ojciec ucieknie, muszę go zabić – odparł bezbarwnym głosem. – Chyba przewidywał, że Glizdogon go nie upilnuje.
Ten plan coraz bardziej mi się nie podobał. Wiedziałam, ze do brutalności wcześniej czy później przywyknę. Spojrzałam na bladą, zmęczoną twarz ojca Bartemiusza. Był zupełnie innym panem Crouchem, różnił się od tego, którego ja zapamiętałam. Jego zwykłe, starannie ułożone szare wąsy i włosy były w okropnym stanie, szatę miał w strzępach, a twarz i dłonie pokryte drobnymi rozcięciami. Teraz, kiedy widziałam go w takim stanie, Barty jeszcze mniej był do niego podobny.
         - Zabić własnego ojca? Rozumiem, że był wstrętny przez te wszystkie lata, ale… dasz radę to zrobić? Po co go tu przywlokłeś? Nie mogłeś tego zrobić wcześniej? – zapytałam natarczywym tonem.
         - Czarny Pan kazał mi cię przygotować. Macy, przykro mi, ale musisz się przyzwyczaić do mordowania, jeśli chcesz iść tą drogą – odpowiedział, patrząc na mnie tak przepraszająco, jak tylko mógł. Uniósł różdżkę i wycelował jej koniec w leżącego, wciąż oszołomionego pana Croucha. Błysnęło zielone, oślepiające światło; zasłoniłam twarz ramieniem, by oszczędzić wrażliwym oczom bólu. Kiedy błysk ustąpił, a jedynym źródłem światła na nowo stała się różdżka Moody’ego, opuściłam ręce i utkwiłam wzrok w martwym ciele ojca Barty’ego. Zmarli nie budzili we mnie lęku. Ciotka i wuj nauczyli mnie bać się ludzi żywych, niż nieboszczyków.
Poczułam uspokajającą dłoń Szalonookiego na swoim ramieniu. On również wpatrywał się w leżące u naszych stóp ciało.
         - Musisz mi zostawić niewidkę, żebym  mógł go przykryć. Sama wróć do mojego gabinetu i czekaj tam na mnie, dopóki nie wrócę, choćby to miało trwać wiele godzin, rozumiesz? – odezwał się stanowczym tonem. Nie zdołałam nic mu odpowiedzieć, więc tylko pokiwałam głową.
Szłam i szłam, prawie po omacku, nie śmiejąc zapalić różdżki. Co zrobił Barty, kiedy kazał mi iść w głąb lasu? Sama nie byłam pewna, czy chcę wiedzieć. Czułam się bardzo nieszczęśliwa, nie tylko z powodu szoku, jakiego doznałam. W głowie nie mogło mi się pomieścić, dlaczego Crouch był zdolny do zabójstwa własnego ojca! Rozumiem, że bycie śmierciożercą nie polega tylko na obnoszeniu się z tym tytułem, ale mordowanie członków swojej rodziny to już przesada. Czy mnie też nie zawahałby się zabić, gdyby miał taki rozkaz?
Wyszłam z Zakazanego Lasu tuż przy chatce Hagrida. Musiałam biec, by dotrzeć do zamku przed jej właścicielem i, nie wiedzieć dlaczego, Harrym Potterem. Wspięłam się na pierwsze piętro i na tym skończyły się moje wycieczki po szkole. Wpadłam prosto na starego Argusa Filcha. Jego twarz wyrażała nieopisaną radość.
         - A co to za nocne spacery? – zapytał.
         - Wybieram się do skrzydła szpitalnego, bo źle się czuję – skłamałam gładko. Wątpiłam jednak, by woźny mi uwierzył. Choć bym miała czterdzieści stopni gorączki i ledwo stała na nogach, i tak nie puściłby mi tego płazem. A ja na chorą raczej nie wyglądałam. Miałam zaczerwienione od biegu policzki, a on sam widział na własne oczy, jak przebiegam po kilka stopni. Potarł swój źle nieogolony podbródek i rozejrzał się nerwowo.
         - Mam tu Irytka do ukarania… Ale bez szlabanu się nie obejdzie. Masz przyjść jutro do mojego kantorka zaraz po obiedzie – odpowiedział. – Idź do tego skrzydła szpitalnego.
I zszedł do głównego holu, pozostawiając mnie oniemiałą z zaskoczenia na półpiętrze. Filch jeszcze chyba nikomu nie odpuścił. Ten Irytek musiał mu tym razem wyjątkowo zaleźć za skórę, bo karanie uczniów za nocne przechadzki należało do jego ulubionych zajęć.
Nie chcąc wpakować się w nowe kłopoty, pomknęłam do gabinetu Szalonookiego. Na wszelki wypadek zamknęłam się od środka w sypialni i, dysząc ciężko, opadłam na najbliższy wolny fotel. Czułam nieprzyjemne kłucie w boku. Było mi niedobrze i kręciło się w głowie od nadmiaru gwałtownie nawdychanego tlenu. Dopiero po kilkunastu minutach wszystko minęło. Serce jednak wciąż waliło mi w piersiach, a gardło ściskała żelazna ręka z trudem tłumionych łez. Tak strasznie zawiodłam się na Bartemiuszu, że już sama nie wiedziałam, czy czuję do niego żal, czy może gniew. Chciałam mu o tym wszystkim powiedzieć, by poczuł się tak podle jak ja.
A czekać musiałam długo. Jakieś odgłosy przy drzwiach dotarły do mnie dopiero około północy. Do sypialni wpadł Barty, w za dużych ubraniach Alastora Moody’ego, z drewnianą nogą i magicznym okiem w ręku i z wyrazem ogromnej ulgi na twarzy. Pierś unosiła się i opadała szybko w ciężkim oddechu. Zanim w końcu przemówił, minęło trochę czasu.
         - Przepraszam… przepraszam, że musiałaś tyle czekać, ale… Dumbledore mnie wezwał i na dodatek skończył mi się eliksir w piersiówce… przemieniłem się tuż przy drzwiach gabinetu…
Wciąż dysząc ciężko, odłożył nogę i magiczne oko na stół i tak już zawalony różnymi śmieciami, po czym usiadł na podłokietniku zajmowanego przeze mnie fotela. Pogładził kilkakrotnie moje włosy, zanim przemówił:
         - Musisz zapomnieć o tym, co widziałaś w Zakazanym Lesie, puścić w niepamięć. Było, minęło. Jeśli będziesz przejmować się każdą śmiercią, zje cię własna pamięć. To jest podstawowa zasada…
         - Ale mnie nie chodzi o to, że zabiłeś kogoś dla Czarnego Pana – przerwałam mu z pretensją w głosie. – Jak mogłeś zabić ojca? Przecież był twoją rodziną, wyciągnął cię z Azkabanu. Gdyby Czarny Pan kazał ci mnie zabić, to byś to zrobił? Boję się ciebie, odsuń się!
Wbrew moim słowom, Bartemiusz zsunął się na siedzenia fotela, przez co wypchnął mnie z niego, przy okazji sadowiąc na swoich kolanach. Poczułam się bardzo niezręcznie i sztywno, zwłaszcza wtedy, kiedy mnie objął. Przez chwilę trwaliśmy w takiej postawie, w końcu uległam i oparłam policzek o jego ramię, a mięśnie mi się rozluźniły.
         - Nie chciałem, żebyś to widziała – odezwał się po chwili. – Następnym razem będę musiał jakoś to z Czarnym Panem…
         - Daj już z tym spokój, muszę to zaakceptować, poradzę sobie – wpadłam mu w słowo w dość ostry sposób, podnosząc gwałtownie głowę. – Chcę wiedzieć o wszystkim. Skąd się tam wziął Potter?
         - Krum i Harry poszli na skraj lasu, żeby porozmawiać, wtedy dopadł ich mój ojciec. Zaczął opierać się Zaklęciu Imperiusa, opowiedział im, że Czarny Pan odzyskuje siły, ale wątpię, by ktokolwiek w to uwierzył. Kiedy Potter poszedł po pomoc, oszołomiłem Kruma i ojca. Później, jak sama wiesz, zawlokłem go w głąb lasu. Gdy odeszłaś, zakryłem ciało peleryną-niewidką i wróciłem na miejsce zdarzenia, gdzie natknąłem się na Dumbledore’a, Karkarowa, gajowego i Pottera, już mniejsza o to. Zmyśliłem coś, żeby usprawiedliwić swoją obecność na skraju lasu. Wróciłem tam pod pretekstem poszukiwań ojca. Odszukałem jego ciało, transmutowałem je w kość, a kiedy wszyscy się rozeszli, zakopałem je w ziemi za chatą Hagrida.
Przytuliłam głowę z powrotem do jego piersi, rękami nieśmiało objęłam go w pasie. To wszystko, co opowiadał, wydawało mi się tak straszne, że chciało mi się płakać. Transmutowanie ciała swojego ojca w kość i zakopanie jej w czyimś ogrodzie bez możliwości godnego pogrzebu…
         - To straszne, ja nigdy bym się nie odważyła zrobić czegoś takiego z żadnym człowiekiem – oświadczyłam. Czułam, że tej nocy z pewnością nie dam rady zasnąć. Mimo całego zmęczenia, które mnie powoli ogarniało, po prostu nie będę mogła zmrużyć oka.
         - Wiem. Jesteś jeszcze za młoda, żeby to zrozumieć – przyznał z lekką zadumą w głosie. – Ale przywykniesz kiedyś. Wstał z ciężkim westchnieniem i kazał mi położyć się do łóżka, sam zaś wziął mapę Hogwartu i poddał się jej studiowaniu. Mimo że on sam opadł na poduszki, ja nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Możliwość spania w jednym łóżku obok mężczyzny, który dopiero co zabił swojego ojca, zbezcześcił jego ciało i do tego mówił o tym tak spokojnie wywołała u mnie dreszcz paniki. Barty po kilkunastu sekundach zauważył, że nadal stoję w bezruchu tam, gdzie mnie zostawił, więc podniósł głowę znad starego, pożółkłego pergaminu.
         - Coś się stało? – zapytał. – Już raz spałaś w moim łóżku, przecież wiesz, że masz zapewnioną całkowitą nietykalność.
`        - Nie o to chodzi – mruknęłam i położyłam się obok niego z miną wyrażającą głębokie obawy. – Nie sądzę, bym mogła zasnąć tej nocy.
Crouch natychmiast objął mnie w talii. Przez grzbiet przebiegł mi kolejny dreszcz, tym razem nie mający nic wspólnego ze strachem. Oparłam głową o wielką, lecz nieco oklapłą poduszkę i dopiero teraz zauważyłam, że jego głowa spoczywa tuż obok mojej. Przysunął twarz do mojej, ale widząc strach i niepewność w moich oczach, ograniczył się do przyjaznego całusa w policzek. Sama już nie wiedziałam, czego od niego chciałam. Z jednej strony lubiłam to uczucie, kiedy mnie obejmował, ale z drugiej to, co zrobił, było odrażające i straszne. Nie pomyślałam jednak przez ten cały czas o nim ani o tym, jak on musiał się czuć. Może to też nie było dla niego łatwe? A teraz jest dręczony nie tylko przez sumienie, ale i przeze mnie. Przysunęłam się do niego ostrożnie i, oczywiście w granicach rozsądku, przytuliłam się do niego. Crouch nic nie powiedział. Pogłaskał tylko moje włosy i jednym machnięciem różdżki zgasił małą oliwną lampkę.

*

         Mimo że udało mi się zasnąć, przez resztę nocy śnił mi się Zakazany Las i tysiące kości, które, zamiast korzeni, wystawały z ziemi. Dlatego rano obudziłam się nieco przerażona i bardzo zmęczona. W ogóle nie wypoczęłam tej nocy. Podparłam się na łokciu i rozejrzałam się dookoła. Bartemiusz był już w przebraniu Moody’ego i przygotowywał się do lekcji.
         - Jak ci się spało? – zapytał, kiedy odrzuciłam kołdrę i wyszłam z łóżka. Ziewnęłam szeroko.
         - Okropnie. Miałam straszne koszmary – mruknęłam. – Nie chcę spóźnić się na pierwszą lekcję, już Filch dał mi jeden szlaban.
Szalonooki podniósł głowę znad swojej teczki, a jego magiczne oko zawirowało szybko.
         - Filch dał ci szlaban? Wczoraj? Porozmawiam z nim – oświadczył nieco wzburzony.
         - Nie przejmuj się, każe mi pewnie coś przepisywać – stwierdziłam, pożegnałam się i opuściłam gabinet. Sama nic nie wiem, jak ja w tym stanie wytłumaczę się Nelly. Oczywiście nie musiałam się przed nikim tłumaczyć ani nikomu niczego wyjaśniać. To moje życie, wszystkiego nie musiałam dostosowywać do przyjaciółki.
Zeszłam do holu, gdzie właśnie uczniowie przechodzili, by zjeść śniadanie. Wmieszałam się w ich tłum i weszłam do Wielkiej Sali. Nelly i Iwan już tam byli, rozmawiali beztrosko. Poczułam się nieco dotknięta tym widokiem. Nie miałam nic przeciwko temu, że się przyjaźnili, ale to było trochę nie sprawiedliwe. Niby Orłow chciał spotykać się ze mną, ale do Nelly pasował o wiele bardziej. Chciałabym coś zrobić w tym kierunku, by ich do siebie zbliżyć. Ale to było niemożliwe, Iwan wciąż zapierałby się przy tym, że jest mi bezgranicznie oddany, a Nelly zapewniałaby, że nie pasuje do żadnego chłopaka. Ona zawsze uważała się za kogoś lepszego, ale już do tego przywykłam.
Usiadłam obok Orłowa, nie mówiąc ani słowa. Nalałam sobie kawy i znów ziewnęłam szeroko. Blondynka zerknęła na mnie z niepokojem, ale i wyższością. Nie lubiłam tego spojrzenia, zawsze je lekceważyłam.
         - Gdzie byłaś w nocy? – zapytała głosem wyrażającym beznamiętną ignorancję, lecz wiedziałam, że w środku aż ją skręcało z ciekawości. Niby mogłabym znów skłamać, to nie było trudne. Ale zakończenie tego wszystkiego było już tak blisko, że mogłam ujawnić choć to, że miałam jakiś sekret.
         - Kiedyś ci wszystko opowiem, ale jest jeszcze za wcześnie – mruknęłam.
Nelly wymieniła zaskoczone spojrzenie z Iwanem. Drwiący uśmiech wykrzywił jej wargi, brwi uniosła w kpiącym wyrazie. Czasem denerwował mnie jej brak zdolności do zrozumienia rzeczy wymagających wyobraźni.
         - Z pewnością – zaśmiała się i powróciła do spożywania jajecznicy i bekonu.
Nie przepadałam za ciężkimi, angielskimi śniadaniami. Wolałam płatki z mlekiem i gorzką herbatę, z czego Nelly również lubiła sobie drwić. Często krytykowała moją nieśmiałość i brak doświadczenia w kontaktach z mężczyznami. Naprawdę często wkurzało mnie to, chciałam jej powiedzieć „popatrz lepiej na siebie”. Sama była tak nieśmiała, że obie poznałyśmy się dopiero na ostatnim roku nauki. Mimo że mieszkałyśmy w jednym dormitorium i chodziłyśmy do jednej klasy.

         Lekcje minęły mi bardzo powoli. Byłam zmęczona, prawie nie uważałam, o notowaniu tematów pracy domowej nawet nie myślałam. Zaraz po skończeniu nauki położyłabym się spać, ale miałam jeszcze ten okropny szlaban. Będę musiała spędzić nieskończoną ilość godzin w cuchnącym rybą pokoju Filcha, przepisując jakieś głupoty z kart prefektów.
Zapukałam do drzwi i weszłam do środka. Byłam tam tylko raz, w trzeciej klasie, kiedy zostałam ukarana za zabłocenie korytarza. Przez te cztery lata nie zmieni się ani trochę. Mały, zagracony pokój z jedną oliwną lampą wiszącą na skrzypiącym łańcuchu z niskiego sufitu, z biurkiem stojącym pod ścianą. Szafki wypełnione były po brzegi dokumentami i kartotekami uczniów. Na niskim, odrapanym stoliku w kącie czekało na mnie przygotowane blaszane pudło. Filch najwidoczniej na mnie czekał, bo był nieco poirytowany.
         - No, nareszcie. Siadaj i przepisz te karty na nowy pergamin, jeśli wyblakł atrament albo myszy nadgryzły – powiedział ochrypłym głosem, zbierając się do wyjścia. – Dopóki nie skończysz, nie waż się odchodzić.
Wziął obrzydliwego, mokrego mopa stojącego pod ścianą i opuścił kantorek. Nie zdziwiło mnie jego opryskliwe zachowanie, więc, bez zbędnego ociągania usiadłam na sztywnym, niewygodnym krześle i zabrałam się za przepisywanie. Była to nudna, bezsensowna i nużąca praca. Filch przygotował dla mnie karty uczniów z ich danymi. Te, które miałam poprawić ja, były sprzed kilku lat, dotyczyły uczniów, którzy urodzili się pomiędzy 1971 a 1973 rokiem. Większość z tych kart były bardzo zniszczone, atrament bardzo wyblakł, a osoba, która przepisywała je przede mną miała okropny charakter pisma. Z trudem mogłam się odczytać i nie jest wykluczone, że pomyliłam się w kilku nazwiskach.
Siedziałam tam chyba ze dwie godziny. Była to nużąca praca, ale oglądanie dołączonych do akt zdjęć uczniów trochę umilało mi pracę. W pewnej chwili natrafiłam na dokumenty pewnej ładnej, ale bardzo chłodnej dziewczyny. Kogoś mi przypominała. Urodziła się trzynastego marca 1971 roku w Londynie, w Szpitalu Świętego Munga. Miała na imię Elenai Amanda Crouch. Crouch. Nigdy Barty mi nie powiedział o żadnej Elenai, a przecież rozmawialiśmy o jego rodzinie dość często. Mówił mi sporo o swojej matce, ba, nawet o znienawidzonym ojcu! A może to tylko zbieżność nazwisk? Weźmy taką szlamę, Hermionę Granger. Nazywała się tak samo jak założyciel Nadzwyczajnego Towarzystwa Eliksirowawów, Hektor Dagworth-Granger. Tak, to musiała być jakaś pomyłka albo ja źle odczytałam nabazgrane nazwisko. Elenai była Ślizgonką, grała w quidditcha na pozycji ścigającego i była bardzo dobrą uczennicą, zdobyła jedenaście Wybitnych i jedno Powyżej Oczekiwań z SUMÓW. Barty też był dobrym uczniem. Wyciągnęłam różdżkę, wycelowałam w zdjęcie i wypowiedziałam formułkę:
         - Geminio.
Zdjęcie powieliło się. Oryginał przypięłam z powrotem do pergaminu z danymi, duplikat zaś schowałam do kieszeni.

Senność przeszła mi natychmiast z chwilą przeczytania nazwiska dziewczyny. Idąc do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią po odbytym szlabanie, przyglądałam się ruchomej, czarno-białej fotografii. Elenai wyglądała na typową Ślizgonkę, wredną, chłodną i pewną siebie. Z pogardą spoglądała na mnie wielkimi, jasnymi oczami spod długich rzęs. Miała szczupły no i urocze usta, długie, jasne słowy opadały jej splotami i falami na plecy i ramiona.
Dotarłam do gabinetu Szalonookiego. Zapukałam i, nie czekając na zaproszenie, weszłam do środka. Profesor siedział za biurkiem, poprawiając nowy stos pracy domowej i ziewał co chwilę. Kiedy zamknęłam drzwi, podniósł głowę.
         - Zmęczony? – zapytałam i usiadłam na brzegu biurka.
         - Trochę.
         - Miałam szlaban u Filcha – powiedziałam tajemniczo. – Mówi ci coś imię Elenai?
Crouch przestał norować, ale nawet na mnie nie spojrzał. Poruszył się tylko w dziwny sposób, jakby go coś zaswędziało. Po długiej chwili milczenia spytał:
         - Nie, a co? To Łądne imię, ale nic mi nie mówi.
         - To może zerknij na to zdjęcie.

Wyciągnęłam z torby fotografię, którą schowałam tuż przed wejściem do gabinetu i podałam mu ją. Moody z niechęcią przyjrzał się dziewczynie. Był świetnym śmierciożercą i kłamał doskonale. Potrafił ukryć swoje emocje i oszukać każdego, jeśli wymagał tego plan Lorda Voldemorta. Miał tylko jeden problem. Przede mną jakimś cudem nie mógł zagrać, ani teraz, ani nigdy. Szybko oddał mi zdjęcie i splótł swoje kanciaste dłonie.
         - Elenai była moją młodszą siostrą – rzekł. Wzrok utkwił w blacie biurka, na twarzy zaś pojawił się taki wyraz, jakby wspomnienie jej osoby sprawiało mu ból. – Nie skończyła szkoły, odeszła, kiedy miała pójść do siódmej klasy. Porzuciła nas wszystkich, żeby oddać się pewnym rytuałom… Nie pytaj, jakim, bo sam nie wiem. Ojciec jednak uznał, że takie sprzeciwienie się jego woli wystarczy, by zostać wydziedziczonym. I wyrzucił ją z domu, a tak właściwie wysłał jej sowę, żeby nie ośmielała się wracać. Ona przyszła jednak pewnego dnia do naszego domu i roześmiała się mu prosto w twarz. Oświadczyła, że nienawidzi nas wszystkich i da sobie radę, bo urodziła się na nowo i żyje się jej lepiej bez rodziny. Kilka dni później usłyszeliśmy o jej śmierci, a jakieś dwa miesiące potem złapano mnie z Bellatriks, Rudolfusem i jego bratem, wtrącono do Azkabanu… To był dla mojej matki podwójny cios. Najpierw zdrada Elenai, później na jaw wychodzi moja przynależność do śmierciożerców… Czasami myślę, że śmierć matki to moja wina, ale kiedy odeszła moja siostra, wyglądała i czuła się okropnie, więc ja musiałem ją dobić. Wiesz, nasz rodzinny grobowiec od lat przyjmował kolejnych członków rodziny. Po tym pokoleniu chyba ta tradycja zostanie przerwana. Komory Elenai i mojej matki są puste, ojciec spoczywa zakopany w ogródku Hagrida… jemu też trzeba będzie zrobić taką kryptę. Dla porządku.
Zamilkł, wciąż wpatrując się w blat stołu. Historia i samo istnienie jego siostrą było dla mnie szokujące. Myślałam, że ta opowieść rozwiąże wiele moich problemów i odpowie na moje pytania, ale okazało się, że powstało ich jeszcze więcej. Barty, mimo całej swojej otwartości w rozmowach ze mną, miał wiele tajemnic i sekretów, o których nigdy nie mówił.
         - Wspominałeś o nowym życiu, które dostała Elenai – odezwałam się niepewnie. – O co mogło jej chodzić? Niby rodzi się na nowo, ale kilka dni później umiera. Jak zginęła?
         - Sam nie wiem. Nigdy tego nie drążyłem. Po prostu dostaliśmy anonimowy list mówiący, że Elenai nie żyje. Autor prosił, by urządzić pogrzeb z pustą trumną, więc tak uczyniliśmy.
         - A może ona wcale nie umarła, tylko chciała, żebyście tak myśleli? – zaczęłam się zastanawiać. Moody roześmiał się cicho, jakbym opowiedziała jakiś dobry dowcip.
         - Fantazjujesz – stwierdził. – Elenai lubiła, kiedy o niej mówiono. Zawsze była w centrum uwagi. Wątpię, by zainicjowała własną śmierć, by żyć tylko dla siebie. Idź na kolację, pewnie jesteś głodna. Nie widziałem cię na obiedzie, idź.
Cóż innego miałam robić? Zsunęłam się z blatu, rzuciłam ostatnie przeciągłe spojrzenie na nowo pogrążonego w pracy Barty’ego i opuściłam gabinet.

Mimo że Bartemiusz zapewniał, że w śmierci jego siostry nie ma nic dziwnego, ja nie mogłam spać po nocach. Czułam, że musiało to mieć coś wspólnego z tamtą chatą w lesie. Musiało. Kiedy pierwszy raz wspomniałam o Elenai, zobaczyłam w jego oczach ten sam strach i niepewność, którą widziałam, gdy mówił o tym domu. Myślałam, że jeśli coś odkryję, moje wątpliwości zostaną rozwiane, ale okazało się, że jest zupełnie odwrotnie. Pojawiło się jeszcze więcej pytań, na które nikt nie chciał mi odpowiedzieć. Byłam pewna, że nie tylko  Barty wiedział coś na ten temat. Ale tylko on mógł mi udzielić odpowiedzieć na nękające mnie pytania i niejasności. Musiałam poznać prawdę. Kiedy następnym razem znajdę się w tamtym miejscu, nie zostawię tego tak. I nawet kolejne próby Barty’ego w ukryciu tego nie powstrzymają mnie. Choćbym miała wrócić całkiem połamana.

___________

Odcinek nie tak długi, jakbym chciała, ale dla Trzeciego Zadania postanowiłam dać oddzielny rozdział. Pomysł z Elenai przyszedł mi nagle, całkiem niedawno. Jak wrócę znad morza, dodam ją do bohaterów, bo teraz nie mam Photoshopa na tym komputerze, żeby obrównać zdjęcie. Dedykacja dla Afrodyty :* 

6 komentarzy:

  1. ~olka
    22 lipca 2011 o 19:25

    Dzięki temu szlabanowi Macy przeczytała dane Elenai.Ciekawe czemu Barty nic o niej nie mówił…………….Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 lipca 2011 o 20:24
      Bo jej wspomnienie jest… noo… zbyt bolesne xD

      Usuń
  2. ~Afrodyta
    23 lipca 2011 o 20:02

    Dopiero teraz to przeczytałam .Czytam już tyle blogów a na ten rzadko zaglądam ale dziś stwierdziłam że to grzech bo to ciekawe opowiedanie. Muszę przeczytać poprzednie rozdziały ;))dziękuję za dedykację ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 23 lipca 2011 o 20:49
      Ano… ma się te pomysły. Szkoda tylko, że tak mało czasu.

      Usuń
  3. ~Doska
    31 lipca 2011 o 20:15

    jestem jestem… podoba mi się i jestem ciekawa co tam wymyśliłaś dalej skoro „akcja rozwija się po odrodzeniu Voldka” :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 31 lipca 2011 o 21:11
      No pewnie, bo w końcu co ja mogę teraz zrobić? On się i tak musi odrodzić, za dużo swojej akcji nie wplotę xD

      Usuń