8 sierpnia 2011

14. Różany dom

         Zaczął się czerwiec, a wszystkich opanowała prawdziwa gorączka, po części spowodowana egzaminami, a po części szybko zbliżającym się Trzecim Zadaniem. Teraz Czarny Pan nie potrzebował mojej pomocy w domu, więc nie miałam okazji i pretekstu, by znaleźć się w pobliżu tajemniczego lasu. Przynajmniej do czasu.
Kilka dni przed Trzecim Zadaniem, kiedy wszyscy zwrócili swoją uwagę chwilowo w kierunku egzaminów, tuż po lekcji obrony przed czarną magią Moody zatrzymał mnie.
         - Musisz dziś wieczorem znaleźć wolną chwilę – powiedział cicho, zerkając nerwowo w stronę drzwi. – Mamy się oboje zjawić w moim domu, to ważne.
         - Ale po co On chce mnie widzieć? – zapytałam zaniepokojona. – Przecież Glizdogon wysłał ci sowę, że nie będę już potrzebować mojej pomocy.
         - On chce, żebyś przyswoiła sobie poczucie obowiązku i… wiesz, nigdy nie angażował nikogo tak młodego. Ma pewne obawy… oczywiście nie dotyczą one twojej wierności, nie. Idź już, po obiedzie spotkamy się pod przejściem.
Znów naszą rozmowę zakłóciła jego nieśmiałość. Owszem, wiem, sama nie byłam lepsza, ale przynajmniej nie krępowałam się mówić o innych. No cóż. Opuściłam klasę nie mówiąc już ani słowa i udałam się na lekcje zaklęć. Nareszcie za jakieś trzy godziny będę mogła zacząć jakieś śledztwo. Hmm, może nie nazwałabym tego śledztwem, raczej poszukiwaniem odpowiedzi na pytania. Gdyby los nie chciał, bym dowiedziała się o Elenai, Filch dałby mi o wiele gorszy szlaban. Kiedy Harry Potter był w pierwszej klasie, on, Granger, Draco Malfoy i jeszcze jakiś Gryfon za szlajanie się po nocy zostali ukarani odjęciem mnóstwa punktów i „wycieczką” do Zakazanego Lasu. Mnie mogło przecież czekać to samo.

         Po obiedzie, nawet nie oglądając się na stół nauczycielski, wspięłam się po schodach na piętro, upewniłam się, że nikogo nie ma w pobliżu, stuknęłam różdżką w obraz, a kiedy tajne przejście ukazało się moim oczom, weszłam do środka. Gdy ciężka rama wróciła na swoje miejsce, ogarnęła mnie nieprzenikniona ciemność. Myślałam, żeby zapalić różdżkę, ale stwierdziłam, że to zbyt niebezpieczne. Światło mogło przedostawać się przez małe szparki. A przecież tak długo przetrwaliśmy… Nie mogliśmy tego zaprzepaścić zaledwie kilka dni przed dotarciem do celu. Wszystko musi wyjść idealnie. Każdy punkt planu ma być zrealizowany do końca.
Barty nadszedł około dziesięciu minut później, chociaż mnie wydawało się, że minęłam cała godzina. Był cały zadyszany i z trudem wszedł do środka przez otwór. 
         - Wybacz, to przez tę nogę – powiedział, kiedy zatrzasnął ramę i ruszył tunelem do przodu, przy okazji zapalając różdżkę Moody’ego.
         - Nie ma sprawy – mruknęłam, a mój głos poniósł się echem po długim, ciemnym korytarzu.
Już przywykłam do tego, że była w nim wilgoć, chłód i nieprzyjemny zapach starych liści i pajęczyn. O niewygodzie poruszania się w nim nie wspomnę. Mimo że na zewnątrz była wspaniała, czerwcowa pogoda, słońce stało jeszcze wysoko i mocno grzało, tutaj miałam gęsią skórkę z zimna. Wyszliśmy na powierzchnię pół godziny później. Bartemiuszowi najwidoczniej się spieszyło. I to bardzo. Nawet nie zdążyłam wygramolić się na pierwszy stopień w przejściu, bo ten chwycił mnie za rękę i teleportował się. Zastygłam w tej niewygodnej pozycji, z jedną nogą zgiętą w kolanie i podciągniętą prawie pod piersi, znosząc przez moment trudy teleportacji. W końcu odetchnęłam głęboko ciepłym, letnim powietrzem. Z zachwytem zorientowałam się, że dookoła otacza mnie cudowny zapach róż. Słońce było jeszcze wysoko, ale promienie, zwłaszcza przy horyzoncie lśniły czerwienią. Zachodziło ono za dom Crouchów, więc ten wyglądał jakby miał aureolę. Cały niski, drewniany płot, bramka i bok domu pokrywały róże. Dom obrastał niedbale, lecz bardzo ozdobnie bluszcz, dzikie, białe róże cudownie mieszały się ze sobą. Krzaki gęsto obrośnięte były mocno pachnącymi kwiatami, ogród był nieco zaniedbany, ale wszystko świetnie się razem komponowało. Szalonooki wyciągnął z kieszeni letniego płaszcza fiolkę z jakimś dymiącym eliksirem, przytknął do powykrzywianych ust i wypił do dna. Już kilkakrotnie widziałam, w jaki sposób przyspieszał powrót z ciała Moody’ego do swojego. Sama nigdy tego nie poczułam, ale wyglądało to na coś bardzo bolesnego. Zatrzymał się, oddychając ciężko. Magiczne oko wyskoczyło, na jego miejscu zaś pojawiło się nowe. Odpadła też drewniana noga; Crouch, już prawie przemieniony, musiał uchwycić się mojego ramienia, zanim odrosła mu jego własna. Obserwując tak tę bolesną transformację stwierdziłam, że mało kto byłby w stanie znosić przez cały rok takie ciągłe przemiany. Nie wiem, czy ja miałabym odwagę i siłę, by tak się poświęcić, chociażby dla Czarnego Pana.
Kiedy przemiana całkowicie nastąpiła, nieśmiało ujęłam dłoń Bartemiusza, by dodać mu otuchy. Musiał jeszcze wytrwać te cztery dni, później będzie mógł wyjść na ulice Londynu bez peleryny-niewidki czy przebrania, a nikt nie będzie w stanie zrobić mu krzywdy, bo Czarny Pan zabije Harry’ego Pottera i będzie rządzić całą społecznością nie tylko czarodziejów, ale i mugoli. Nareszcie będę miała coś do powiedzenia. Ani ciotka, ani wujek, ani nikt z Zakonu Feniksa nie będą już mieli prawa o mnie decydować.
Weszliśmy od strony kuchni, bo tylko te drzwi były otwarte. Glizdogon, nie mówiąc ani słowa, zaprowadził nas do salonu. Wyglądał identycznie, jak zwykle. Było w nim mnóstwo kurzu, jak zresztą w reszcie domu, a zasłony były zasłonięte. Lord Voldemort siedział w fotelu, dostrzegłam jego przeraźliwie chudą, kościstą i nieproporcjonalnie dużą w porównaniu do jego małego ciała dłoń spoczywającą na podłokietniku. Drgnęła lekko, kiedy weszliśmy do środka.
         - A więc? – zapytał krótko cichym, nieco ochrypłym głosem. Czułam, że pytanie to było skierowane do Bartemiusza, więc się nie odezwałam. Jeszcze żaden rok nie był tak dziwny jak ten. Zamiast kuć do egzaminu z numerologii, jestem świadkiem knucia planów przez samego Lorda Voldemorta. Gdybym to teraz komuś opowiedziała, nie uwierzyłby mi.
         - Wszystko idzie zgodnie z planem. Harry Potter przygotowuje się do Trzeciego Zadania – odrzekł Crouch. Ton jego głosu był całkiem zmieniony, pozbawiony beztroski, skupiony i surowy. On sam zaś wyglądał strasznie, z poważną twarzą i płonącymi oczami. – Rano zaniosę Puchar, na miejscu zmienię go w świstoklik.
         - Nie o to pytam – przerwał mu groźnie Voldemort. – Co z twoim ojcem? Chcę wiedzieć wszystko.
Barty dał mi do zrozumienia, żebyśmy usiedli na skórzanej sofie, dopiero po czym przemówił:
         - Udało mi się go dopaść, zanim skontaktował się z Dumbledore’em. Rozmawiał wcześniej z Potterem, ale spokojnie, nie mamy się czym przejmować. Za cztery dni i tak będzie martwy.
         - A co zrobiłeś z ciałem?
         - Transmutowałem w kość i zakopałem w ogrodzie gajowego – odparł gładko z taką miną, jakby wspomnienie tego zdarzenia nie robiło na nim żadnego wrażenia.  Ja za to, choć emocje z tym związane już we mnie opadły, czułam nieprzyjemny dyskomfort.
         - Wszystko powinno się udać, musisz się tylko trzymać planu – przemówił po dłuższej ciszy Czarny Pan. – Ale wezwałem was tu z dwóch powodów. Jeden za chwilę omówimy na osobności, Bartemiuszu. Drugi dotyczy panny Macy, dlatego kazałem cię tu przyprowadzić.
Poczułam dziwny skurcz w żołądku, w sercu zaś niepokój. Po Voldemorcie mogłam spodziewać się wszystkiego, a jeśli fatygował się, by z jakiegoś powodu mnie tu ściągnąć, musiał wpaść na kolejny świetny pomysł z moim udziałem.
         - Deklaruję moją pomoc, panie – odezwałam się, choć on pewnie już o tym wiedział. Czuł moje ambicje, ale i strach z tym związany.
         - Bardzo dobrze. Jeśli wszystko pójdzie jak należy, a wiem, że tak, twoja pomoc nie będzie mi na razie potrzebna, ale wolę dmuchać na zimne. Byłoby głupotą nie wykorzystać twoich znajomości z Dumbledore’em – rzekł. – Jeśli będziesz mieć trudności z wydostaniem się z zamku, zdaję się na twoją wyobraźnię. Nie chcę stracić dwóch dobrze zapowiadających się śmierciożerców w pierwszy dzień rządów.
A więc o to chodziło. Z jednej strony poczułam ulgę, bo nie kazał mi nikogo mordować, ale z drugiej przez plecy przebiegł mi dreszcz na samą myśl, że wydostanie się z doskonale strzeżonego zamku będzie zależało ode mnie, jeśli coś pójdzie nie tak. Komplement, który usłyszałam z ust samego Lorda Voldemorta bardzo podniósł mnie na duchu, ale maleńkiego pęcherzyka niepewności nie był w stanie całkowicie zlikwidować.
         - Zrobię wszystko, co w mojej mocy, jeśli tylko będzie taka potrzeba – zapewniłam go sumiennie, ale w odpowiedzi usłyszałam tylko jego cichy śmiech.
         - Chciałbym porozmawiać z tobą na osobności – zwrócił się do Croucha już łagodniejszym tonem. Poczułam na swojej dłoni krótki uścisk i dopiero teraz zorientowałam się, że wciąż trzymamy się za ręce.
         - Za chwilę do ciebie przyjdę i wrócimy do Hogwartu. Idź – usłyszałam jego szept.
Nigdy bym się nie sprzeciwiła Czarnemu Panu, więc posłusznie opuściłam salon. Bez słowa minęłam Glizdogona czającego się w korytarzu i wyszłam z domu. Zapach otaczający mnie był tak cudowny, że zamknęłam na chwilę oczy i odetchnęłam kilkakrotnie pełną piersią. Nie byłam przyzwyczajona do takiej woni, zwykle czułam zapach lasu w Hogwarcie i smród miasta, spaliny samochodów i innych mugolskich maszyn. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad kwiatami, teraz jednak zdały mi się ósmym cudem świata. Słodki zapach wysokich, białych lilii mieszał się z dominującymi, hipnotyzującym zapachem róż. Było ich tu mnóstwo, o wszystkich możliwych kolorach, rozmiarach i gatunkach. Były drobne, białe dzikie róże, kwiaty duże, dostojne, o szkarłatnych, jedwabistych płatkach, lśniące, żółte i mocno pachnące, urocze, różowe i delikatne, a nawet błękitne, o słodkim zapachu i prawie czarne, tam, przy studni, o ostro zakończonych płatkach, z głęboko ukrytymi złotymi środkami. Pomiędzy tymi wszystkimi krzakami rosło mnóstwo wrzosów. Nie kwitły  jeszcze, ale ładnie komponowały się z kocimiętką. Był też kąt, w którym rosła naparstnica, znałam jej nazwę tylko dlatego, że ciotka kiedyś usiłowała posadzić ją na balkonie.
Ogród utrzymany był w idealnym nieporządku i, choć było tam mnóstwo roślin, nie szpeciło go to, wręcz przeciwnie. Ani przez chwilę nie poczułam się przytłoczona. Jego piękno sprawiło, że zapomniałam prawie o swoim prawdziwym celu. Pierwsze, co musiałam zrobić, to dowiedzieć się wszystkiego o niebezpiecznej okolicy i podejrzanej chacie. Na samo wspomnienie tego aż drgnęłam. Straciłam kilka cennych minut na oglądanie ogrodu. Gdyby nie to, byłabym już pewnie w połowie drogi. Z lekkim zdenerwowaniem przebiegłam przez trawnik i prześliznęłam się przez furtkę. Całe szczęście, że była uchylona, bo okropnie skrzypiała. Co chwilę oglądając się za siebie, ruszyłam praktycznie biegiem polną, zakurzoną drogą. Na szczęście słońce chowało się już powoli za horyzontem i dobrze, bo nie lubiłam, kiedy grzało mi w kark.
Drogę zapamiętałam zaskakująco dobrze. Bez problemu znalazłam to samo przejście między gęstymi drzewami, którym weszłam do lasu za pierwszym razem. Była to bardzo gęsta puszcza, z oddali dobiegał mnie szelest strumyka. Coś jednak mnie zaniepokoiło. Nigdzie nie było żadnych zwierząt, myszy polnych, wiewiórek, a na drzewach ani jednego ptaka. Tamtego dnia było podobnie, ale tylko niedaleko owej chaty, a teraz…
Szłam jednak dalej na przód, starając się ignorować nienaturalną ciszę, która nasilała się coraz bardziej, im głębiej zapuszczałam się w las. Pamiętałam, że za pierwszym razem szłam cały czas prosto, nie skręcałam ani nie zawracałam… Czułam jednak, że coś prowadziło mnie; doszłam do wniosku, że to ciekawość. Byłam pewna, że dobrze idę.
I nie myliłam się.
W oddali dostrzegłam stary, opuszczony dom z dachem pokrytym mchem. Od ostatniego razu zmieniło się tylko to, że przy wejściu i gnijących, drewnianych stopniach zakwitły dzikie białe róże. Urocze. Okna zasłonięte były od wewnątrz koronkowymi, lecz zniszczonymi już firankami. Podeszłam praktycznie pod same drzwi i zatrzymałam się na moment. Nic się nie stało. Spodziewałam się nagłego pojawienia się Bartemiusza, ale wszystko było tak jak wcześniej, nikt nie przybył, by mnie powstrzymać. Najwidoczniej los uznał, że jestem już gotowa. Wspięłam się po spróchniałych, omszałych, drewnianych i dość stromych schodkach i nacisnęłam klamkę. Zamek ustąpił bez problemu. Przekroczyłam próg i stanęłam na skrzypiących deskach. Wyglądały stabilniej od schodów, ale również nie wzbudzały mojego zaufania. Chata miała dwie izby: jedną na dole i drugą na górze, z tak nisko osadzonym drewnianym, pochylonym sufitem, że nie można było się wyprostować. Na parterze ściany pokryte były łuszczącą się, brzydką tapetą w kwiaty, na podłodze leżał brudny dywanik w kształcie koła. Znajdowała się tu odrapana szafa pełna starodawnych, rozpadających się męskich ubrań, prostokątny, kulawy stolik i dwa krzesła: jedno przewrócone, z urwaną nogą, drugie całkiem rozbite. Pod ścianą znajdowały się rozklekotane schody. Zawahałam się. Ciekawość mnie trawiła, czułam nieprzyjemny skurcz w żołądku, ale resztki rozsądku krzyczały mi w głowie. Nie po to tu przyszłam, żeby teraz wrócić, nie odkrywszy całej tajemnicy. Dlatego powoli, by spróchniałe stopnie nie zapadły się pod moim ciężarem, weszłam na poddasze. Pierwsze, co zrobiłam, to uderzyłam głową w niski sufit. Z przekleństwami na ustach wczołgałam się przez próg do pomieszczenia. Tutaj znajdowała się jedynie wielka, zamknięta skrzynia. Kiedy podpełzłam bliżej okazało się, że zamek jest tak zardzewiały, że mogłam go bez żadnych przeszkód wyłamać, co też prędko uczyniłam. To, co zobaczyłam, spowodowało u mnie nieprzyjemny dreszcz biegnący przez całe plecy aż do czubka głowy. Skrzynia na ubrania wypełniona była poszarzałymi kośćmi ludzkimi. A konkretniej palcami. Na każdym z nich był złoty pierścień, każdy o innym kształcie i oczku. Kiedy pierwszy szok minął, wyciągnął z niej jeden kościsty palec z pierścieniem i dużym rubinem w kształcie sześcioboku. To było bardzo dziwne. Rozumiem, kolekcjonować biżuterię. Ale po co ozdabiać nią kości?
Schowałam palec z pierścieniem do kieszeni, zatrzasnęłam wieko skrzyni i szybko zeszłam na dół. Moim oczom ukazała się wcześniej niezauważona brudna, granatowa płachta na ścianie. Zniecierpliwiona podeszłam do niej, chwyciłam za brzegi i pociągnęłam. Moim oczom ukazało się elipsowate lustro w ozdobnej ramie, brudnej i porysowanej. Rękawem wytarłam ze szkła pajęczynę i ślady palców. Nie zobaczyłam w nim nic zaskakującego, widziałam tam tylko własne, nieco przerażone odbicie. Zdenerwowana odrzuciłam płachtę i jeszcze raz rozejrzałam się po pokoju. Nie było tu nic godnego uwagi. Po prostu jakiś normalny, opuszczony dom. Nic więcej. Nie mam pojęcia, dlaczego Bartemiusz wprost wyłaził ze skóry, bym nie zobaczyła tego miejsca.

Opuściłam dom, zatrzaskując za sobą drzwi i przyspieszonym krokiem wyszłam z lasu. Przywołałam na twarz uśmiech, kiedy zobaczyłam Barty’ego, wychodzącego z domu. W ostatniej chwili udało mi się przedostać przez bramkę opaść na ławkę.
         - Byłaś tu cały czas? – zapytał zaskoczony.
         - Tak, ogród o tej porze jest przepiękny, czarujący wręcz – przyznałam. Nie chciałam go okłamywać, ale nie miałam innego wyjścia. Kiedyś mu wszystko opowiem. Wkrótce. Kiedy już nie będzie mu na tym zależało.
         - Wracamy, mam dużo pracy – powiedział, wyciągając w moją stronę dłoń. Chwyciłam ją i poszłam za nim na drogę polną. Bez słowa deportował się. Mocniej zacisnęłam palce, żeby się nie wyśliznąć z jego uścisku.
Wylądowaliśmy prosto w ciemnym korytarzu z wilgotnymi, nierównymi ścianami. Barty pogrzebał w kieszeni i wydobył piersiówkę. Przytknął ją do ust i wypił jeden potężny łyk. Musiał już przywyknąć do okropnego smaku eliksiru wielosokowego, ale nie osłabiło to ohydztwa mikstury. Jeszcze tylko kilka godzin i wszystko, co dotąd znaliśmy, drastycznie się zmieni.
Szliśmy jakieś czterdzieści minut, w ogóle nie odzywając się do siebie. Czułam w kieszeni nacisk kościstego palca z pierścieniem. Chciałam go jeszcze raz zobaczyć, ale nie mogłam go przecież wyciągnąć w obecności Bartemiusza. Jako pierwsza wyszłam na powierzchnię, później pomogłam mu wyjść, po czym zatrzasnęłam ramę obrazu.
         - No, wracaj do dormitorium, ja się przygotuję na jutro – odezwał się i lekko poklepał moje ramię.
Nic mu nie odpowiedziałam, tylko posłusznie wróciłam do dormitorium Ślizgonów. Byłam wykończona po szaleńczym biegu, zachwycona szczęściem, które mnie spotkało i zmęczona po ciężkim dniu, wcześniej położyłam się do łóżka, czując trochę przeszkadzający skurcz oczekiwania.

*

         Następnego ranka obudziłam się w atmosferze ogólnego podniecenia i zniecierpliwienia. Świadomość, że czekał nas jeszcze jeden egzamin, w przypadku klas siódmych z zielarstwa, była dobijająca. Ja miałam takiego pecha, że wybrałam ten przedmiot. Musiałam zdać SUMY i egzamin końcowy w kierunku zawodu uzdrowicielki. Oczywiście najchętniej wysłaliby mnie do ministerstwa, ale ostatecznie zezwolili mi na odrobinę samodzielnych wyborów.
Test pisemny okazał się trudniejszy niż myślałam, ale przynajmniej byłam pewna, że zdałam. Egzamin praktyczny zaś odbywał się w jednej z cieplarni. Uczniowie byli wzywani po kolei, a kiedy już znaleźli się w środku, musieli wydobyć z przyssawek tentakuli jad, rozpoznać wykopieniek wśród sześciu zwykłych pni drzew, odciąć w odpowiednim miejscu liść marakasty, by wypłynęło z jego łodyżek tyle soku, aby wypełnić litrową butelkę i na koniec wyłuskać magiczne, ogniste nasiona z kolby i przy okazji się nie poparzyć. Nie było to trudne, ale dość stresujące, kiedy profesor Sprout uważnie przyglądała się i wytykała błędy.
Po egzaminie zeszłyśmy z Nelly do Wielkiej Sali na obiad. Przybyły rodziny reprezentantów. Już z oddali dostrzegłam rude głowy Weasleyów, którzy prawdopodobnie przyjechali do Harry’ego Pottera. Z tego, co powiedział mi Bartemiusz, od kiedy Voldemort zabił jego rodziców, został umieszczony w domu mugoli – jego ciotki i wujka. To zupełnie tak jak ja. W sumie mieliśmy z Potterem całkiem wiele wspólnego, musiałam to przyznać.
Nadszedł wieczór i kolacja. Podano o wiele więcej różnorodnych potraw, a wśród uczniów zapanowało prawdziwe podniecenie. Nawet Nelly nie mogła go ukryć. W moim wypadku było inaczej. W żołądku czułam nieprzyjemny skurcz wyrażający niepokój. Crouch tego ranka zaniósł Puchar Turnieju do środka wysokiego labiryntu, zamieniwszy go uprzednio w świstoklik. Wszystko było gotowe i szło doskonale. Wciąż szukano jego ojca, nikomu do głowy nie przyszło, by przeszukać dom. Pana Croucha zastąpił sam Korneliusz Knot, co oznaczało, że jeszcze trudniej będzie się wymknąć z zamku. Kiedy próbowałam sobie to wszystko wyobrazić i od nowa przeanalizować w głowie cały plan, bolał mnie brzuch. Zbyt wiele zależało od tego, czy nas złapią tego wieczora.
Niebo pociemniało, a wszyscy udali się na błonia, by zająć miejsca na trybunach dookoła labiryntu. Z Nelly usiadłyśmy w drugim rzędzie i milczałyśmy. Nie chciałam z nią rozmawiać, bo ona chciała mówić jedynie o szansach każdego zawodnika na zdobycie pucharu. Z drugiej strony jednak ta cisza jeszcze bardziej mnie przygnębiała i chciałam choć na chwilę odwrócić swoją uwagę od labiryntu.
         - Jaka będzie pierwsza rzecz, którą zrobisz po zakończeniu szkoły? – zapytałam znienacka zadumanym tonem.
         - Sama nie wiem. Chyba pojadę do Chin. Zawsze chciałam je zobaczyć. Zależy, jak moje życie się potoczy – odpowiedziała. – A ty?
         - Ja… porozmawiam z jedną osobą, a potem wszystko ci opowiem. Wszystko, co było dziwne w tym roku – odparłam, wzruszając lekko ramionami. – Będzie mi bardzo brakowało tego miejsca. Może nie wszystko było najlepsze, ale w końcu tutaj spędziłam najlepsze chwile w życiu, poznałam ciebie i… no.
Nelly nie zdążyła wyznać swojej opinii na ten temat, bo reprezentanci wyszli na błonia przed wejście do labiryntu, a Bagman zawołał magicznie wzmocnionym głosem:
         - *Panie i panowie, za chwilę rozpocznie się trzecie i ostatnie zadanie Turnieju Trójmagicznego! Pozwólcie mi przypomnieć, jak wygląda aktualna punktacja. Pan Cedrik Diggory i pan Harry Potter, obaj ze Szkoły Hogwart, prowadzą łeb w łeb, mając równo po osiemdziesiąt pięć punktów! Drugie miejsce, z osiemdziesięcioma punktami, zajmuje pan Wiktor Krum, reprezentant Instytutu Durmstrang! I wreszcie na trzecim miejscu jest panna Fleur Delacour z Akademii Beauxbatons!
Zabrzmiały oklaski. Kiedy ludzie na trybunach się uspokoili, Ludo Bagman znów przemówił:
         - A wiec, na mój gwizdek… Harry i Cedrik! Trzy… dwa… jeden…
Rozległ się ostry gwizd, a Potter i Diggory wbiegli do ciemnego labiryntu. Przez jakąś minutę Bagman mierzył czas, w końcu zawołał:
         - Wiktor Krum!
Uczeń Durmstrangu wbiegł na dźwięk gwizdka. To samo po minucie zrobiła Fleur. I znów czekanie. Poczułam się dziwnie, kiedy sobie pomyślałam, że niedaleko stąd, w ogródku Hagrida spoczywa zakopane ciało ojca Barty’ego transmutowane w kość, a Harry Potter za kilka godzin będzie martwy. Nie, to nie było ani współczucie, ani wyrzuty sumienia. Po prostu zmiany! Nie lubiłam tego i choć może były dobre, tęskniłam za tym starym przez jakiś czas. Ale to mijało. Zawsze tak było.
Mijały minuty, a czerwone promienie wciąż nie błyszczały na nocnym niebie. Bartemiusz miał najpierw zlikwidować pozostałych reprezentantów, by Potter mógł spokojnie dotrzeć do Pucharu Turniejowego. Nie mogłam tak spokojnie siedzieć. Mimo że nie dotyczyło to bezpośrednio mnie, stresowałam się za dwóch.
         - Muszę iść do łazienki, za chwilę wrócę – powiedziałam do Nelly, wstając. Ona tylko skinęła głową. Dobre w niej było to, że nie starała się na siłę pomagać, choć czasami powinna bardziej się mną zainteresować.
Powoli, oddychając głęboko, udałam się do opustoszałego zamku. Za kilka godzin opuszczę go na zawsze i już nigdy go nie zobaczę. Kiedy tylko Czarny Pan powróci, stanę się, jak inni śmierciożercy, poszukiwanym przestępcą. Tak powiedział mi sam Voldemort i kazał do tego przywyknąć.
Wspięłam się po schodach na Pietro i weszłam do pierwszej lepszej łazienki dla dziewczyn. Dopiero później zorientowałam się, że to łazienka Jęczącej Marty. Nigdy tu nie chodziłam, jeśli nie musiałam. Zrezygnowana usiadłam na brzegu umywalki i utkwiłam wzrok w swoim odbiciu. W lustrze dostrzegłam unoszącą się gdzieś w głębi toalety ducha brzydkiej dziewczyny. Kiedy tylko mnie dostrzegła, natychmiast podleciała. Niewielu uczniów tu przychodziło, więc nie miała towarzystwa.
         - Czego tu chcesz? – zapytała opryskliwie. – Tobie też się nie układa w życiu?
Zaśmiała się w okropnie irytujący sposób. Rzuciłam jej prowokujące spojrzenie.
         - Taki duch jak ty musi mieć bardzo nudne życie – stwierdziłam z drwiącym uśmiechem. – Ani przyjaciół, ani towarzystwa…
Z rozkoszą obserwowałam, jak perłowo białą twarz Marty ciemnieje ze złości i żalu.
         - Ja… ja cię nienawidzę! – zajęczała.
         - Wzajemnie. Czy się tym przejęłam? Ani trochę.
Zirytowanie Jęczącej Marty poprawiło mi humor i sprawiło, że mdły uścisk w żołądku zelżał. Ześliznęłam się z umywalki i opuściłam łazienkę. Wszędzie w zamku było całkiem ciemno. Kiedy zeszłam do lochów, zapłonęły niebieskim, gazowym ogniem wielkie metalowe pochodnie umocowane co kilka metrów do ścian. Nie dawały wiele światła, ale sprawiały, że można było iść i nie potykać się co chwilę.
Wypowiedziałam hasło i weszłam do dormitorium Ślizgonów. Przeszłam szybko przez salon i weszłam do sypialni dziewczyn. Wyciągnęłam spod łóżka kufer, otworzyłam go i zaczęłam wrzucać do niego w nieładzie wszystkie moje rzeczy. Mogłam wpaść na to wcześniej, ale nie, ja wolałam zostawiać wszystko na ostatnią chwilę i dodawać sobie stresu.
Jakoś udało mi się domknąć wieko kufra. Po raz ostatni omiotłam wzrokiem pokój, chwyciłam rączkę walizki i wyszłam z sypialni. Jakimś cudem wtaszczyłam ciężki kufer na piętro, za pomocą różdżki otworzyłam tajne przejście i umieściłam tam walizkę. Po prostu czułam, że nie uda nam się uciec niepostrzeżenie. To wszystko było zbyt piękne i szło za dobrze. Coś musiało nie wyjść.
Zatrzasnęłam ramy obrazu i zbiegłam do holu. Nelly nie była głupia, nawet ona mogła zauważyć moją długą nieobecność. Bardzo podejrzaną nieobecność. Problem z blondynką był właśnie taki, że była okropnie podejrzliwa. Pobiegłam błoniami w stronę trybun z gotową wymówką w głowie.
         - Tak długo byłaś w łazience? Ponad czterdzieści minut? – zapytała natychmiast, kiedy opadłam na swoje miejsce, dysząc ciężko.
         - Wiesz, Turniej Trójmagiczny nie jest dla mnie tak podniecający jak dla ciebie – odpowiedziałam wymijająco. – W łazience spotkałam Jęczącą Martę, uwielbiam jej dokuczać. I co, zmieniło się coś?
         - Fleur odpadła. Jest nieprzytomna, nie wiadomo, co jej się stało, pani Pomfrey się nią opiekuje w namiocie medycznym – odparła płynnie Nelly. – Bardzo się cieszę, że ją wyeliminowali. Osobiście wolałabym, żeby to Cedrik wygrał, ale jeśli do pucharu pierwszy dotrze Potter… tak czy siak, to zwycięstwo dla Hogwartu.
         - Nie ekscytuj się, Krum to twardy zawodnik…
Nie zdążyłam dokończyć zdania, bo nocne niebo rozświetlił czerwony snop iskier. Blondynka podskoczyła na ławie.
         - Taki twardy, że pewnie zrezygnuje – w jej głosie dosłyszałam drwinę, po czym doszłam do wniosku, że Nelly przejmuje się bardzo głupimi rzeczami. Ale faktycznie, miała rację. Kilkanaście minut później wyniesiono na niewidzialnych noszach Wiktora Kruma, nieprzytomnego i całego poszarpanego. Teraz naprawdę zwycięstwo należało do Hogwartu. Ale co z tego, skoro pozostał jeszcze jeden zawodnik?
Mijały minuty, jedna po drugiej, ciągnęły się w nieskończoność, zamieniały się w godziny… Dotarcie do centrum labiryntu nie mogło trwać tak długo. Potter musiał być już po drugiej stronie. On albo Cedrik.
         - Dlaczego to nadal ciągną? Wiadomo, że wygrał Hogwart – marudziła wciąż Nelly.
         - Jest jeszcze tysiąc galeonów nagrody, nie? No i Turniej Trójmagiczny nie zakończy się, dopóki jeden z reprezentantów nie dotknie pucharu – mruknęłam znudzonym tonem.

Była godzina druga, kiedy coś się zaczęło dziać. Rozległo się pyknięcie, a u wejścia do labiryntu pojawił się nagle Harry Potter z… z martwym ciałem Cedrika Diggory’ego. Zrobiło się straszne zamieszanie. Ludzie krzyczeli, nauczyciele zgromadzili się dookoła reprezentantów z Hogwartu. Jedynym dowodem na to, że Harry był na cmentarzu był Puchar Turnieju w jego zaciśniętej desperacko dłoni. Ale jakim cudem przeżył? I dlaczego Diggory jest martwy? Moody pokuśtykał w ich stronę i chwycił Gryfona za ramię. Nelly chciała już podejść, żeby lepiej widzieć, ale prefekci zaczęli zaganiać uczniów w stronę zamku. Chwyciłam ją za nadgarstek i pociągnęłam.
         - Szybko, musimy iść…
         - Ale ja chcę zobaczyć! Diggory nie żyje? To prawda?
Zatrzymałam się gwałtownie po środku holu w szkole i potrząsnęłam nią.
         - Nie zachowuj się tak dziecinnie! – krzyknęłam. – Wszystko ci kiedyś wyjaśnię, teraz muszę iść. Wracaj do dormitorium. Kiedyś się z tobą skontaktuję.
Objęłam ją, ale zanim zdążyła mnie zatrzymać i wypytać o coś, odepchnęłam ją w stronę przejścia do lochów i wbiegłam po schodach na piętro, na którym znajdował się gabinet Dumbledore’a. Lord Voldemort miał rację. Teraz znajomość dyrektora była bardzo przydatna. Kiedy złapałam oddech, wypowiedziałam ze dwadzieścia słów, które mogły byś hasłem, ale żadne nie zadziałało. Musiałam zrobić coś innego. Mianowicie, zaryzykować wycieczkę do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną magią.

___________
No i zaczyna się prawdziwe opowiadanie. Rozdział nie tak długi, ale chciałam wzbudzić pewne napięcie w sercach czytelników, bo od tego momentu wszystko będzie zupełnie inaczej niż w „Potterze”. Wiem, nie lubicie mnie. Ale mam propozycję. W komentarzach obstawiajcie: Barty przeżyje czy utraci duszę?
To pierwsza rocznica Douce Fleur. Jestem bardzo zadowolona, że wytrwaliście ze mną do jubileuszowego rozdziału i mam nadzieję, że czeka nas co najmniej drugie tyle wspólnej… że się tak wyrażę, współpracy. Pierwszy rok zawsze jest najtrudniejszy, wielu bloggerów nie jest w stanie tyle przejść, ja pewnie też byłabym wśród nich, gdyby nie to, że czytacie. Dlatego dedykuję ten rozdział Wam wszystkim. No, to widzimy się za kilka dni. Chciałabym Was jeszcze zaprosić na mojego nowego bloga: Łzy Marii Magdaleny. Postaram się coś tam dzisiaj opublikować xD

* Wypowiedź z książki „Harry Potter i Czara Ognia”, rozdział trzydziesty pierwszy pt. „Trzecie Zadanie”. 

22 komentarze:

  1. ~fear
    8 sierpnia 2011 o 14:36

    pierwsza?;]

    OdpowiedzUsuń
  2. ~fear
    8 sierpnia 2011 o 14:39

    uff udało się:] rozdział jest tak cudownie tajemniczy, że nie mogłam się od niego oderwać, chociaż i tak mi przerwano-.- Cóż takie życie. Ciekawa jestem co teraz zrobi Macy. Uh. Nie mogę się jakoś rozpisać i wyrazić to co bym chciała. Jakie ciężkie to życie xD W każdym razie bardzo, bardzo mi się podobało i czekam na rozdział kolejny z wielką niecierpliwością:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2011 o 14:51
      Haha, a jak myślisz, co się z Bartym stanie? xD

      Usuń
  3. ~olka
    8 sierpnia 2011 o 18:09

    Macy będzie musiała utrzymać tajemnicę,żeby Barty się nie dowiedział że ona była w domu w lesie…………….Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2011 o 18:20
      Już niedługo ten sekret będzie dla niej coraz cięższy do utrzymania xD

      Usuń
  4. ~Doska
    8 sierpnia 2011 o 18:18

    o rany, ale mi dodałaś adrenaliny xd ciężko mi powiedzieć czy Barty przeżyje czy nie, bo nie wiem co ty tam wymyślisz w tej zwariowanej główce, chciałabym, żeby przeżył, ale równie dobrze możesz go uśmiercić, więc nie jestem pewna… ale chyba przeżyje xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11 września 2014 o 13:12
      Tylko o czym wtedy będę pisać opowiadanie, skoro głównego bohatera zabraknie xD

      Usuń
  5. ~Doska
    8 sierpnia 2011 o 18:18

    o rany, ale mi dodałaś adrenaliny xd ciężko mi powiedzieć czy Barty przeżyje czy nie, bo nie wiem co ty tam wymyślisz w tej zwariowanej główce, chciałabym, żeby przeżył, ale równie dobrze możesz go uśmiercić, więc nie jestem pewna… ale chyba przeżyje xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2011 o 18:24
      Hahaha, ja jestem akurat taką osobą, że lubię namieszać, więc wielce prawdopodobne, że go zabiję. No dobra, mam już ten rozdział dawno temu napisany, ale chcę Was w niepewności przetrzymać xD

      Usuń
  6. ~Nieśmiertelna
    8 sierpnia 2011 o 18:39

    Za bardzo kochasz Barty’ego, żeby utracił duszę :DJeju, jak ja nie lubię jak kończysz tajemnicze rozdział ;c

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2011 o 19:15
      Na szczęście moje uczucia tutaj nie mają nic do rzeczy xD Hahaha, lubię mącić w opowiadaniach xD

      Usuń
  7. ~florence.
    9 sierpnia 2011 o 11:11

    Barty musi żyć! Bo tak to za szybko by się skończył ten ich romans :D. Ciekawi mnie ten pierścień. Napisz coś szybko :) .Kończysz czwórkę?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 9 sierpnia 2011 o 11:26
      Hahaha, jestem zUa :D Tak, kończę, a jak skończę, to 17 sierpnia będzie przeszłość Barty’ego z scp xD Oj, wredna te przeszłość będzie xD

      Usuń
  8. ~Caitlin
    11 sierpnia 2011 o 08:31

    Co obstawiam? Hmm, z jednej strony, gdyby stracił duszę, to Macy byłaby załamana i chciałaby zemścić się na tych ‚dobrych’, ale z drugiej strony wtedy też mogłaby się zerwać nitka przywiązania do Czarnego Pana… Ale niech tam będzie, że straci :)Ach, myślę, że Macy nie będzie zbyt zadowolona, słysząc odpowiedź na pytanie „Dlaczego Potter przeżył?”. No, ale czekam na cd :)Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11 sierpnia 2011 o 15:16
      Hahaha, czyli pół na pół. Cóż, Czarny Pan liczy się dla Macy nie tylko dlatego, że Barty jest mu bezwzględnie oddany. Na początku chciała przyłączyć się do Voldemorta, a to, że poznała Croucha, to był tylko przypadek. Kiedy rozdział u Ciebie? xD

      Usuń
  9. ~Przepowiednia
    11 sierpnia 2011 o 18:25

    Gratuluję pierwszej rocznicy i biorę się za czytanie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11 sierpnia 2011 o 20:55
      Dziękuję bardzo, pierwsza rocznica zawsze jest najważniejsza ze wszystkich xD

      Usuń
  10. ~Isabelle
    11 sierpnia 2011 o 20:12

    Po pierwsze Cudowny szablon, ostatnio coś mi odbija z tymi szablonami… o.O notka jest świetna! myślę, że nasz kochany Barty nie zginie, bardzo go polubiłam z drugiej strony, gdyby zginął w nowych rozdziałach wiele by się wydarzyło. No cóż to pozostawiam tobie, dziękuję za dedykację^^ w końcu dla wszystkich co nie? :D pozdrawiam i czekam na kolejną notkę:) http://everything-scares.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11 sierpnia 2011 o 21:01
      Mnie ostatnio w ogóle z szablonami odbija. Nie wiem, czemu. Hahaha, czy Barty zatrzyma duszę, czy utraci – będzie się działo xD

      Usuń
  11. ~Nicole Riddle
    13 sierpnia 2011 o 21:14

    O matko, czemu ja wcześnie nie znalazłam twojego bloga, chociaż mijamy się w komentarzach na tylu blogach? Sama nie wiem.Barty <3 Uwielbiam go! Był ciekawą postacią.Pisz szybciej, PS; dodam cię do linków kiedy tylko się za nie wezmę, bo doszło dużo Nowych i sama się gubię kogo powiadamiac a kogo nie.Co do szablonu który cię prosiłam na the reason to cry u Caitlin to napisze szczegóły na gg jeśli tylko dopadnę mojego laptopa i wolny kabel do sieci, bo wifi nawala. ;)Pozdrawiam serdecznie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 31 sierpnia 2011 o 21:36
      Ano, faktycznie xD Haha, ale tak to jest. Spoko, ja też Cię dodam do linków xD

      Usuń