Zaczął się czerwiec, a wszystkich
opanowała prawdziwa gorączka, po części spowodowana egzaminami, a po części
szybko zbliżającym się Trzecim Zadaniem. Teraz Czarny Pan nie potrzebował mojej
pomocy w domu, więc nie miałam okazji i pretekstu, by znaleźć się w pobliżu
tajemniczego lasu. Przynajmniej do czasu.
Kilka dni
przed Trzecim Zadaniem, kiedy wszyscy zwrócili swoją uwagę chwilowo w kierunku
egzaminów, tuż po lekcji obrony przed czarną magią Moody zatrzymał mnie.
- Musisz dziś wieczorem znaleźć wolną
chwilę – powiedział cicho, zerkając nerwowo w stronę drzwi. – Mamy się oboje
zjawić w moim domu, to ważne.
- Ale po co On chce mnie widzieć? – zapytałam zaniepokojona. – Przecież
Glizdogon wysłał ci sowę, że nie będę już potrzebować mojej pomocy.
- On chce, żebyś przyswoiła sobie
poczucie obowiązku i… wiesz, nigdy nie angażował nikogo tak młodego. Ma pewne
obawy… oczywiście nie dotyczą one twojej wierności, nie. Idź już, po obiedzie
spotkamy się pod przejściem.
Znów naszą
rozmowę zakłóciła jego nieśmiałość. Owszem, wiem, sama nie byłam lepsza, ale
przynajmniej nie krępowałam się mówić o innych. No cóż. Opuściłam klasę nie
mówiąc już ani słowa i udałam się na lekcje zaklęć. Nareszcie za jakieś trzy
godziny będę mogła zacząć jakieś śledztwo. Hmm, może nie nazwałabym tego
śledztwem, raczej poszukiwaniem odpowiedzi na pytania. Gdyby los nie chciał,
bym dowiedziała się o Elenai, Filch dałby mi o wiele gorszy szlaban. Kiedy
Harry Potter był w pierwszej klasie, on, Granger, Draco Malfoy i jeszcze jakiś
Gryfon za szlajanie się po nocy zostali ukarani odjęciem mnóstwa punktów i
„wycieczką” do Zakazanego Lasu. Mnie mogło przecież czekać to samo.
Po obiedzie, nawet nie oglądając się na
stół nauczycielski, wspięłam się po schodach na piętro, upewniłam się, że
nikogo nie ma w pobliżu, stuknęłam różdżką w obraz, a kiedy tajne przejście ukazało
się moim oczom, weszłam do środka. Gdy ciężka rama wróciła na swoje miejsce,
ogarnęła mnie nieprzenikniona ciemność. Myślałam, żeby zapalić różdżkę, ale
stwierdziłam, że to zbyt niebezpieczne. Światło mogło przedostawać się przez
małe szparki. A przecież tak długo przetrwaliśmy… Nie mogliśmy tego
zaprzepaścić zaledwie kilka dni przed dotarciem do celu. Wszystko musi wyjść
idealnie. Każdy punkt planu ma być zrealizowany do końca.
Barty nadszedł
około dziesięciu minut później, chociaż mnie wydawało się, że minęłam cała
godzina. Był cały zadyszany i z trudem wszedł do środka przez otwór.
- Wybacz, to przez tę nogę –
powiedział, kiedy zatrzasnął ramę i ruszył tunelem do przodu, przy okazji
zapalając różdżkę Moody’ego.
- Nie ma sprawy – mruknęłam, a mój głos
poniósł się echem po długim, ciemnym korytarzu.
Już przywykłam
do tego, że była w nim wilgoć, chłód i nieprzyjemny zapach starych liści i
pajęczyn. O niewygodzie poruszania się w nim nie wspomnę. Mimo że na zewnątrz
była wspaniała, czerwcowa pogoda, słońce stało jeszcze wysoko i mocno grzało,
tutaj miałam gęsią skórkę z zimna. Wyszliśmy na powierzchnię pół godziny
później. Bartemiuszowi najwidoczniej się spieszyło. I to bardzo. Nawet nie
zdążyłam wygramolić się na pierwszy stopień w przejściu, bo ten chwycił mnie za
rękę i teleportował się. Zastygłam w tej niewygodnej pozycji, z jedną nogą
zgiętą w kolanie i podciągniętą prawie pod piersi, znosząc przez moment trudy
teleportacji. W końcu odetchnęłam głęboko ciepłym, letnim powietrzem. Z
zachwytem zorientowałam się, że dookoła otacza mnie cudowny zapach róż. Słońce
było jeszcze wysoko, ale promienie, zwłaszcza przy horyzoncie lśniły
czerwienią. Zachodziło ono za dom Crouchów, więc ten wyglądał jakby miał
aureolę. Cały niski, drewniany płot, bramka i bok domu pokrywały róże. Dom
obrastał niedbale, lecz bardzo ozdobnie bluszcz, dzikie, białe róże cudownie
mieszały się ze sobą. Krzaki gęsto obrośnięte były mocno pachnącymi kwiatami,
ogród był nieco zaniedbany, ale wszystko świetnie się razem komponowało. Szalonooki
wyciągnął z kieszeni letniego płaszcza fiolkę z jakimś dymiącym eliksirem,
przytknął do powykrzywianych ust i wypił do dna. Już kilkakrotnie widziałam, w
jaki sposób przyspieszał powrót z ciała Moody’ego do swojego. Sama nigdy tego
nie poczułam, ale wyglądało to na coś bardzo bolesnego. Zatrzymał się,
oddychając ciężko. Magiczne oko wyskoczyło, na jego miejscu zaś pojawiło się
nowe. Odpadła też drewniana noga; Crouch, już prawie przemieniony, musiał
uchwycić się mojego ramienia, zanim odrosła mu jego własna. Obserwując tak tę
bolesną transformację stwierdziłam, że mało kto byłby w stanie znosić przez
cały rok takie ciągłe przemiany. Nie wiem, czy ja miałabym odwagę i siłę, by
tak się poświęcić, chociażby dla Czarnego Pana.
Kiedy
przemiana całkowicie nastąpiła, nieśmiało ujęłam dłoń Bartemiusza, by dodać mu
otuchy. Musiał jeszcze wytrwać te cztery dni, później będzie mógł wyjść na
ulice Londynu bez peleryny-niewidki czy przebrania, a nikt nie będzie w stanie
zrobić mu krzywdy, bo Czarny Pan zabije Harry’ego Pottera i będzie rządzić całą
społecznością nie tylko czarodziejów, ale i mugoli. Nareszcie będę miała coś do
powiedzenia. Ani ciotka, ani wujek, ani nikt z Zakonu Feniksa nie będą już
mieli prawa o mnie decydować.
Weszliśmy od
strony kuchni, bo tylko te drzwi były otwarte. Glizdogon, nie mówiąc ani słowa,
zaprowadził nas do salonu. Wyglądał identycznie, jak zwykle. Było w nim mnóstwo
kurzu, jak zresztą w reszcie domu, a zasłony były zasłonięte. Lord Voldemort
siedział w fotelu, dostrzegłam jego przeraźliwie chudą, kościstą i
nieproporcjonalnie dużą w porównaniu do jego małego ciała dłoń spoczywającą na
podłokietniku. Drgnęła lekko, kiedy weszliśmy do środka.
- A więc? – zapytał krótko cichym,
nieco ochrypłym głosem. Czułam, że pytanie to było skierowane do Bartemiusza,
więc się nie odezwałam. Jeszcze żaden rok nie był tak dziwny jak ten. Zamiast
kuć do egzaminu z numerologii, jestem świadkiem knucia planów przez samego
Lorda Voldemorta. Gdybym to teraz komuś opowiedziała, nie uwierzyłby mi.
- Wszystko idzie zgodnie z planem.
Harry Potter przygotowuje się do Trzeciego Zadania – odrzekł Crouch. Ton jego
głosu był całkiem zmieniony, pozbawiony beztroski, skupiony i surowy. On sam
zaś wyglądał strasznie, z poważną twarzą i płonącymi oczami. – Rano zaniosę
Puchar, na miejscu zmienię go w świstoklik.
- Nie o to pytam – przerwał mu groźnie
Voldemort. – Co z twoim ojcem? Chcę wiedzieć wszystko.
Barty dał mi
do zrozumienia, żebyśmy usiedli na skórzanej sofie, dopiero po czym przemówił:
- Udało mi się go dopaść, zanim
skontaktował się z Dumbledore’em. Rozmawiał wcześniej z Potterem, ale
spokojnie, nie mamy się czym przejmować. Za cztery dni i tak będzie martwy.
- A co zrobiłeś z ciałem?
- Transmutowałem w kość i zakopałem w
ogrodzie gajowego – odparł gładko z taką miną, jakby wspomnienie tego zdarzenia
nie robiło na nim żadnego wrażenia. Ja
za to, choć emocje z tym związane już we mnie opadły, czułam nieprzyjemny
dyskomfort.
- Wszystko powinno się udać, musisz się
tylko trzymać planu – przemówił po dłuższej ciszy Czarny Pan. – Ale wezwałem
was tu z dwóch powodów. Jeden za chwilę omówimy na osobności, Bartemiuszu.
Drugi dotyczy panny Macy, dlatego kazałem cię tu przyprowadzić.
Poczułam
dziwny skurcz w żołądku, w sercu zaś niepokój. Po Voldemorcie mogłam spodziewać
się wszystkiego, a jeśli fatygował się, by z jakiegoś powodu mnie tu ściągnąć,
musiał wpaść na kolejny świetny pomysł z moim udziałem.
- Deklaruję moją pomoc, panie –
odezwałam się, choć on pewnie już o tym wiedział. Czuł moje ambicje, ale i
strach z tym związany.
- Bardzo dobrze. Jeśli wszystko pójdzie
jak należy, a wiem, że tak, twoja pomoc nie będzie mi na razie potrzebna, ale
wolę dmuchać na zimne. Byłoby głupotą nie wykorzystać twoich znajomości z
Dumbledore’em – rzekł. – Jeśli będziesz mieć trudności z wydostaniem się z
zamku, zdaję się na twoją wyobraźnię. Nie chcę stracić dwóch dobrze
zapowiadających się śmierciożerców w pierwszy dzień rządów.
A więc o to
chodziło. Z jednej strony poczułam ulgę, bo nie kazał mi nikogo mordować, ale z
drugiej przez plecy przebiegł mi dreszcz na samą myśl, że wydostanie się z
doskonale strzeżonego zamku będzie zależało ode mnie, jeśli coś pójdzie nie
tak. Komplement, który usłyszałam z ust samego Lorda Voldemorta bardzo podniósł
mnie na duchu, ale maleńkiego pęcherzyka niepewności nie był w stanie
całkowicie zlikwidować.
- Zrobię wszystko, co w mojej mocy,
jeśli tylko będzie taka potrzeba – zapewniłam go sumiennie, ale w odpowiedzi
usłyszałam tylko jego cichy śmiech.
- Chciałbym porozmawiać z tobą na
osobności – zwrócił się do Croucha już łagodniejszym tonem. Poczułam na swojej
dłoni krótki uścisk i dopiero teraz zorientowałam się, że wciąż trzymamy się za
ręce.
- Za chwilę do ciebie przyjdę i wrócimy
do Hogwartu. Idź – usłyszałam jego szept.
Nigdy bym się
nie sprzeciwiła Czarnemu Panu, więc posłusznie opuściłam salon. Bez słowa
minęłam Glizdogona czającego się w korytarzu i wyszłam z domu. Zapach
otaczający mnie był tak cudowny, że zamknęłam na chwilę oczy i odetchnęłam
kilkakrotnie pełną piersią. Nie byłam przyzwyczajona do takiej woni, zwykle
czułam zapach lasu w Hogwarcie i smród miasta, spaliny samochodów i innych
mugolskich maszyn. Nigdy wcześniej nie zastanawiałam się nad kwiatami, teraz
jednak zdały mi się ósmym cudem świata. Słodki zapach wysokich, białych lilii
mieszał się z dominującymi, hipnotyzującym zapachem róż. Było ich tu mnóstwo, o
wszystkich możliwych kolorach, rozmiarach i gatunkach. Były drobne, białe
dzikie róże, kwiaty duże, dostojne, o szkarłatnych, jedwabistych płatkach,
lśniące, żółte i mocno pachnące, urocze, różowe i delikatne, a nawet błękitne,
o słodkim zapachu i prawie czarne, tam, przy studni, o ostro zakończonych
płatkach, z głęboko ukrytymi złotymi środkami. Pomiędzy tymi wszystkimi
krzakami rosło mnóstwo wrzosów. Nie kwitły
jeszcze, ale ładnie komponowały się z kocimiętką. Był też kąt, w którym
rosła naparstnica, znałam jej nazwę tylko dlatego, że ciotka kiedyś usiłowała
posadzić ją na balkonie.
Ogród
utrzymany był w idealnym nieporządku i, choć było tam mnóstwo roślin, nie
szpeciło go to, wręcz przeciwnie. Ani przez chwilę nie poczułam się
przytłoczona. Jego piękno sprawiło, że zapomniałam prawie o swoim prawdziwym
celu. Pierwsze, co musiałam zrobić, to dowiedzieć się wszystkiego o niebezpiecznej okolicy i podejrzanej
chacie. Na samo wspomnienie tego aż drgnęłam. Straciłam kilka cennych minut na
oglądanie ogrodu. Gdyby nie to, byłabym już pewnie w połowie drogi. Z lekkim
zdenerwowaniem przebiegłam przez trawnik i prześliznęłam się przez furtkę. Całe
szczęście, że była uchylona, bo okropnie skrzypiała. Co chwilę oglądając się za
siebie, ruszyłam praktycznie biegiem polną, zakurzoną drogą. Na szczęście
słońce chowało się już powoli za horyzontem i dobrze, bo nie lubiłam, kiedy
grzało mi w kark.
Drogę
zapamiętałam zaskakująco dobrze. Bez problemu znalazłam to samo przejście
między gęstymi drzewami, którym weszłam do lasu za pierwszym razem. Była to
bardzo gęsta puszcza, z oddali dobiegał mnie szelest strumyka. Coś jednak mnie
zaniepokoiło. Nigdzie nie było żadnych zwierząt, myszy polnych, wiewiórek, a na
drzewach ani jednego ptaka. Tamtego dnia było podobnie, ale tylko niedaleko
owej chaty, a teraz…
Szłam jednak
dalej na przód, starając się ignorować nienaturalną ciszę, która nasilała się
coraz bardziej, im głębiej zapuszczałam się w las. Pamiętałam, że za pierwszym
razem szłam cały czas prosto, nie skręcałam ani nie zawracałam… Czułam jednak,
że coś prowadziło mnie; doszłam do wniosku, że to ciekawość. Byłam pewna, że
dobrze idę.
I nie myliłam
się.
W oddali
dostrzegłam stary, opuszczony dom z dachem pokrytym mchem. Od ostatniego razu
zmieniło się tylko to, że przy wejściu i gnijących, drewnianych stopniach
zakwitły dzikie białe róże. Urocze. Okna zasłonięte były od wewnątrz
koronkowymi, lecz zniszczonymi już firankami. Podeszłam praktycznie pod same
drzwi i zatrzymałam się na moment. Nic się nie stało. Spodziewałam się nagłego
pojawienia się Bartemiusza, ale wszystko było tak jak wcześniej, nikt nie
przybył, by mnie powstrzymać. Najwidoczniej los uznał, że jestem już gotowa.
Wspięłam się po spróchniałych, omszałych, drewnianych i dość stromych schodkach
i nacisnęłam klamkę. Zamek ustąpił bez problemu. Przekroczyłam próg i stanęłam
na skrzypiących deskach. Wyglądały stabilniej od schodów, ale również nie
wzbudzały mojego zaufania. Chata miała dwie izby: jedną na dole i drugą na
górze, z tak nisko osadzonym drewnianym, pochylonym sufitem, że nie można było
się wyprostować. Na parterze ściany pokryte były łuszczącą się, brzydką tapetą
w kwiaty, na podłodze leżał brudny dywanik w kształcie koła. Znajdowała się tu
odrapana szafa pełna starodawnych, rozpadających się męskich ubrań,
prostokątny, kulawy stolik i dwa krzesła: jedno przewrócone, z urwaną nogą,
drugie całkiem rozbite. Pod ścianą znajdowały się rozklekotane schody.
Zawahałam się. Ciekawość mnie trawiła, czułam nieprzyjemny skurcz w żołądku,
ale resztki rozsądku krzyczały mi w głowie. Nie po to tu przyszłam, żeby teraz
wrócić, nie odkrywszy całej tajemnicy. Dlatego powoli, by spróchniałe stopnie
nie zapadły się pod moim ciężarem, weszłam na poddasze. Pierwsze, co zrobiłam,
to uderzyłam głową w niski sufit. Z przekleństwami na ustach wczołgałam się
przez próg do pomieszczenia. Tutaj znajdowała się jedynie wielka, zamknięta
skrzynia. Kiedy podpełzłam bliżej okazało się, że zamek jest tak zardzewiały,
że mogłam go bez żadnych przeszkód wyłamać, co też prędko uczyniłam. To, co
zobaczyłam, spowodowało u mnie nieprzyjemny dreszcz biegnący przez całe plecy
aż do czubka głowy. Skrzynia na ubrania wypełniona była poszarzałymi kośćmi
ludzkimi. A konkretniej palcami. Na każdym z nich był złoty pierścień, każdy o
innym kształcie i oczku. Kiedy pierwszy szok minął, wyciągnął z niej jeden
kościsty palec z pierścieniem i dużym rubinem w kształcie sześcioboku. To było
bardzo dziwne. Rozumiem, kolekcjonować biżuterię. Ale po co ozdabiać nią kości?
Schowałam
palec z pierścieniem do kieszeni, zatrzasnęłam wieko skrzyni i szybko zeszłam
na dół. Moim oczom ukazała się wcześniej niezauważona brudna, granatowa płachta
na ścianie. Zniecierpliwiona podeszłam do niej, chwyciłam za brzegi i
pociągnęłam. Moim oczom ukazało się elipsowate lustro w ozdobnej ramie, brudnej
i porysowanej. Rękawem wytarłam ze szkła pajęczynę i ślady palców. Nie
zobaczyłam w nim nic zaskakującego, widziałam tam tylko własne, nieco
przerażone odbicie. Zdenerwowana odrzuciłam płachtę i jeszcze raz rozejrzałam
się po pokoju. Nie było tu nic godnego uwagi. Po prostu jakiś normalny,
opuszczony dom. Nic więcej. Nie mam pojęcia, dlaczego Bartemiusz wprost wyłaził
ze skóry, bym nie zobaczyła tego miejsca.
Opuściłam dom,
zatrzaskując za sobą drzwi i przyspieszonym krokiem wyszłam z lasu. Przywołałam
na twarz uśmiech, kiedy zobaczyłam Barty’ego, wychodzącego z domu. W ostatniej
chwili udało mi się przedostać przez bramkę opaść na ławkę.
- Byłaś tu cały czas? – zapytał
zaskoczony.
- Tak, ogród o tej porze jest
przepiękny, czarujący wręcz – przyznałam. Nie chciałam go okłamywać, ale nie
miałam innego wyjścia. Kiedyś mu wszystko opowiem. Wkrótce. Kiedy już nie
będzie mu na tym zależało.
- Wracamy, mam dużo pracy – powiedział,
wyciągając w moją stronę dłoń. Chwyciłam ją i poszłam za nim na drogę polną.
Bez słowa deportował się. Mocniej zacisnęłam palce, żeby się nie wyśliznąć z
jego uścisku.
Wylądowaliśmy
prosto w ciemnym korytarzu z wilgotnymi, nierównymi ścianami. Barty pogrzebał w
kieszeni i wydobył piersiówkę. Przytknął ją do ust i wypił jeden potężny łyk.
Musiał już przywyknąć do okropnego smaku eliksiru wielosokowego, ale nie
osłabiło to ohydztwa mikstury. Jeszcze tylko kilka godzin i wszystko, co dotąd
znaliśmy, drastycznie się zmieni.
Szliśmy jakieś
czterdzieści minut, w ogóle nie odzywając się do siebie. Czułam w kieszeni
nacisk kościstego palca z pierścieniem. Chciałam go jeszcze raz zobaczyć, ale
nie mogłam go przecież wyciągnąć w obecności Bartemiusza. Jako pierwsza wyszłam
na powierzchnię, później pomogłam mu wyjść, po czym zatrzasnęłam ramę obrazu.
- No, wracaj do dormitorium, ja się
przygotuję na jutro – odezwał się i lekko poklepał moje ramię.
Nic mu nie
odpowiedziałam, tylko posłusznie wróciłam do dormitorium Ślizgonów. Byłam
wykończona po szaleńczym biegu, zachwycona szczęściem, które mnie spotkało i
zmęczona po ciężkim dniu, wcześniej położyłam się do łóżka, czując trochę
przeszkadzający skurcz oczekiwania.
*
Następnego ranka obudziłam się w
atmosferze ogólnego podniecenia i zniecierpliwienia. Świadomość, że czekał nas
jeszcze jeden egzamin, w przypadku klas siódmych z zielarstwa, była dobijająca.
Ja miałam takiego pecha, że wybrałam ten przedmiot. Musiałam zdać SUMY i
egzamin końcowy w kierunku zawodu uzdrowicielki. Oczywiście najchętniej
wysłaliby mnie do ministerstwa, ale ostatecznie zezwolili mi na odrobinę
samodzielnych wyborów.
Test pisemny
okazał się trudniejszy niż myślałam, ale przynajmniej byłam pewna, że zdałam.
Egzamin praktyczny zaś odbywał się w jednej z cieplarni. Uczniowie byli wzywani
po kolei, a kiedy już znaleźli się w środku, musieli wydobyć z przyssawek
tentakuli jad, rozpoznać wykopieniek wśród sześciu zwykłych pni drzew, odciąć w
odpowiednim miejscu liść marakasty, by wypłynęło z jego łodyżek tyle soku, aby
wypełnić litrową butelkę i na koniec wyłuskać magiczne, ogniste nasiona z kolby
i przy okazji się nie poparzyć. Nie było to trudne, ale dość stresujące, kiedy
profesor Sprout uważnie przyglądała się i wytykała błędy.
Po egzaminie
zeszłyśmy z Nelly do Wielkiej Sali na obiad. Przybyły rodziny reprezentantów.
Już z oddali dostrzegłam rude głowy Weasleyów, którzy prawdopodobnie
przyjechali do Harry’ego Pottera. Z tego, co powiedział mi Bartemiusz, od kiedy
Voldemort zabił jego rodziców, został umieszczony w domu mugoli – jego ciotki i
wujka. To zupełnie tak jak ja. W sumie mieliśmy z Potterem całkiem wiele
wspólnego, musiałam to przyznać.
Nadszedł
wieczór i kolacja. Podano o wiele więcej różnorodnych potraw, a wśród uczniów
zapanowało prawdziwe podniecenie. Nawet Nelly nie mogła go ukryć. W moim
wypadku było inaczej. W żołądku czułam nieprzyjemny skurcz wyrażający niepokój.
Crouch tego ranka zaniósł Puchar Turnieju do środka wysokiego labiryntu,
zamieniwszy go uprzednio w świstoklik. Wszystko było gotowe i szło doskonale.
Wciąż szukano jego ojca, nikomu do głowy nie przyszło, by przeszukać dom. Pana
Croucha zastąpił sam Korneliusz Knot, co oznaczało, że jeszcze trudniej będzie
się wymknąć z zamku. Kiedy próbowałam sobie to wszystko wyobrazić i od nowa
przeanalizować w głowie cały plan, bolał mnie brzuch. Zbyt wiele zależało od
tego, czy nas złapią tego wieczora.
Niebo
pociemniało, a wszyscy udali się na błonia, by zająć miejsca na trybunach
dookoła labiryntu. Z Nelly usiadłyśmy w drugim rzędzie i milczałyśmy. Nie
chciałam z nią rozmawiać, bo ona chciała mówić jedynie o szansach każdego
zawodnika na zdobycie pucharu. Z drugiej strony jednak ta cisza jeszcze
bardziej mnie przygnębiała i chciałam choć na chwilę odwrócić swoją uwagę od
labiryntu.
- Jaka będzie pierwsza rzecz, którą
zrobisz po zakończeniu szkoły? – zapytałam znienacka zadumanym tonem.
- Sama nie wiem. Chyba pojadę do Chin.
Zawsze chciałam je zobaczyć. Zależy, jak moje życie się potoczy –
odpowiedziała. – A ty?
- Ja… porozmawiam z jedną osobą, a
potem wszystko ci opowiem. Wszystko, co było dziwne w tym roku – odparłam,
wzruszając lekko ramionami. – Będzie mi bardzo brakowało tego miejsca. Może nie
wszystko było najlepsze, ale w końcu tutaj spędziłam najlepsze chwile w życiu,
poznałam ciebie i… no.
Nelly nie
zdążyła wyznać swojej opinii na ten temat, bo reprezentanci wyszli na błonia
przed wejście do labiryntu, a Bagman zawołał magicznie wzmocnionym głosem:
- *Panie i panowie, za chwilę
rozpocznie się trzecie i ostatnie zadanie Turnieju Trójmagicznego! Pozwólcie mi
przypomnieć, jak wygląda aktualna punktacja. Pan Cedrik Diggory i pan Harry
Potter, obaj ze Szkoły Hogwart, prowadzą łeb w łeb, mając równo po
osiemdziesiąt pięć punktów! Drugie miejsce, z osiemdziesięcioma punktami,
zajmuje pan Wiktor Krum, reprezentant Instytutu Durmstrang! I wreszcie na
trzecim miejscu jest panna Fleur Delacour z Akademii Beauxbatons!
Zabrzmiały
oklaski. Kiedy ludzie na trybunach się uspokoili, Ludo Bagman znów przemówił:
- A wiec, na mój gwizdek… Harry i
Cedrik! Trzy… dwa… jeden…
Rozległ się
ostry gwizd, a Potter i Diggory wbiegli do ciemnego labiryntu. Przez jakąś
minutę Bagman mierzył czas, w końcu zawołał:
- Wiktor Krum!
Uczeń Durmstrangu
wbiegł na dźwięk gwizdka. To samo po minucie zrobiła Fleur. I znów czekanie.
Poczułam się dziwnie, kiedy sobie pomyślałam, że niedaleko stąd, w ogródku
Hagrida spoczywa zakopane ciało ojca Barty’ego transmutowane w kość, a Harry
Potter za kilka godzin będzie martwy. Nie, to nie było ani współczucie, ani
wyrzuty sumienia. Po prostu zmiany! Nie lubiłam tego i choć może były dobre,
tęskniłam za tym starym przez jakiś czas. Ale to mijało. Zawsze tak było.
Mijały minuty,
a czerwone promienie wciąż nie błyszczały na nocnym niebie. Bartemiusz miał
najpierw zlikwidować pozostałych reprezentantów, by Potter mógł spokojnie
dotrzeć do Pucharu Turniejowego. Nie mogłam tak spokojnie siedzieć. Mimo że nie
dotyczyło to bezpośrednio mnie, stresowałam się za dwóch.
- Muszę iść do łazienki, za chwilę
wrócę – powiedziałam do Nelly, wstając. Ona tylko skinęła głową. Dobre w niej
było to, że nie starała się na siłę pomagać, choć czasami powinna bardziej się
mną zainteresować.
Powoli,
oddychając głęboko, udałam się do opustoszałego zamku. Za kilka godzin opuszczę
go na zawsze i już nigdy go nie zobaczę. Kiedy tylko Czarny Pan powróci, stanę
się, jak inni śmierciożercy, poszukiwanym przestępcą. Tak powiedział mi sam
Voldemort i kazał do tego przywyknąć.
Wspięłam się
po schodach na Pietro i weszłam do pierwszej lepszej łazienki dla dziewczyn.
Dopiero później zorientowałam się, że to łazienka Jęczącej Marty. Nigdy tu nie
chodziłam, jeśli nie musiałam. Zrezygnowana usiadłam na brzegu umywalki i
utkwiłam wzrok w swoim odbiciu. W lustrze dostrzegłam unoszącą się gdzieś w
głębi toalety ducha brzydkiej dziewczyny. Kiedy tylko mnie dostrzegła,
natychmiast podleciała. Niewielu uczniów tu przychodziło, więc nie miała
towarzystwa.
- Czego tu chcesz? – zapytała
opryskliwie. – Tobie też się nie układa w życiu?
Zaśmiała się w
okropnie irytujący sposób. Rzuciłam jej prowokujące spojrzenie.
- Taki duch jak ty musi mieć bardzo
nudne życie – stwierdziłam z drwiącym uśmiechem. – Ani przyjaciół, ani
towarzystwa…
Z rozkoszą
obserwowałam, jak perłowo białą twarz Marty ciemnieje ze złości i żalu.
- Ja… ja cię nienawidzę! – zajęczała.
- Wzajemnie. Czy się tym przejęłam? Ani
trochę.
Zirytowanie
Jęczącej Marty poprawiło mi humor i sprawiło, że mdły uścisk w żołądku zelżał.
Ześliznęłam się z umywalki i opuściłam łazienkę. Wszędzie w zamku było całkiem
ciemno. Kiedy zeszłam do lochów, zapłonęły niebieskim, gazowym ogniem wielkie
metalowe pochodnie umocowane co kilka metrów do ścian. Nie dawały wiele
światła, ale sprawiały, że można było iść i nie potykać się co chwilę.
Wypowiedziałam
hasło i weszłam do dormitorium Ślizgonów. Przeszłam szybko przez salon i
weszłam do sypialni dziewczyn. Wyciągnęłam spod łóżka kufer, otworzyłam go i
zaczęłam wrzucać do niego w nieładzie wszystkie moje rzeczy. Mogłam wpaść na to
wcześniej, ale nie, ja wolałam zostawiać wszystko na ostatnią chwilę i dodawać
sobie stresu.
Jakoś udało mi
się domknąć wieko kufra. Po raz ostatni omiotłam wzrokiem pokój, chwyciłam
rączkę walizki i wyszłam z sypialni. Jakimś cudem wtaszczyłam ciężki kufer na
piętro, za pomocą różdżki otworzyłam tajne przejście i umieściłam tam walizkę.
Po prostu czułam, że nie uda nam się uciec niepostrzeżenie. To wszystko było
zbyt piękne i szło za dobrze. Coś musiało
nie wyjść.
Zatrzasnęłam
ramy obrazu i zbiegłam do holu. Nelly nie była głupia, nawet ona mogła zauważyć
moją długą nieobecność. Bardzo podejrzaną nieobecność. Problem z blondynką był
właśnie taki, że była okropnie podejrzliwa. Pobiegłam błoniami w stronę trybun
z gotową wymówką w głowie.
- Tak długo byłaś w łazience? Ponad
czterdzieści minut? – zapytała natychmiast, kiedy opadłam na swoje miejsce,
dysząc ciężko.
- Wiesz, Turniej Trójmagiczny nie jest
dla mnie tak podniecający jak dla ciebie – odpowiedziałam wymijająco. – W
łazience spotkałam Jęczącą Martę, uwielbiam jej dokuczać. I co, zmieniło się
coś?
- Fleur odpadła. Jest nieprzytomna, nie
wiadomo, co jej się stało, pani Pomfrey się nią opiekuje w namiocie medycznym –
odparła płynnie Nelly. – Bardzo się cieszę, że ją wyeliminowali. Osobiście
wolałabym, żeby to Cedrik wygrał, ale jeśli do pucharu pierwszy dotrze Potter…
tak czy siak, to zwycięstwo dla Hogwartu.
- Nie ekscytuj się, Krum to twardy
zawodnik…
Nie zdążyłam
dokończyć zdania, bo nocne niebo rozświetlił czerwony snop iskier. Blondynka
podskoczyła na ławie.
- Taki twardy, że pewnie zrezygnuje – w
jej głosie dosłyszałam drwinę, po czym doszłam do wniosku, że Nelly przejmuje
się bardzo głupimi rzeczami. Ale faktycznie, miała rację. Kilkanaście minut
później wyniesiono na niewidzialnych noszach Wiktora Kruma, nieprzytomnego i
całego poszarpanego. Teraz naprawdę zwycięstwo należało do Hogwartu. Ale co z
tego, skoro pozostał jeszcze jeden zawodnik?
Mijały minuty,
jedna po drugiej, ciągnęły się w nieskończoność, zamieniały się w godziny…
Dotarcie do centrum labiryntu nie mogło trwać tak długo. Potter musiał być już
po drugiej stronie. On albo Cedrik.
- Dlaczego to nadal ciągną? Wiadomo, że
wygrał Hogwart – marudziła wciąż Nelly.
- Jest jeszcze tysiąc galeonów nagrody,
nie? No i Turniej Trójmagiczny nie zakończy się, dopóki jeden z reprezentantów
nie dotknie pucharu – mruknęłam znudzonym tonem.
Była godzina
druga, kiedy coś się zaczęło dziać. Rozległo się pyknięcie, a u wejścia do
labiryntu pojawił się nagle Harry Potter z… z martwym ciałem Cedrika
Diggory’ego. Zrobiło się straszne zamieszanie. Ludzie krzyczeli, nauczyciele
zgromadzili się dookoła reprezentantów z Hogwartu. Jedynym dowodem na to, że
Harry był na cmentarzu był Puchar Turnieju w jego zaciśniętej desperacko dłoni.
Ale jakim cudem przeżył? I dlaczego Diggory jest martwy? Moody pokuśtykał w ich
stronę i chwycił Gryfona za ramię. Nelly chciała już podejść, żeby lepiej
widzieć, ale prefekci zaczęli zaganiać uczniów w stronę zamku. Chwyciłam ją za
nadgarstek i pociągnęłam.
- Szybko, musimy iść…
- Ale ja chcę zobaczyć! Diggory nie
żyje? To prawda?
Zatrzymałam
się gwałtownie po środku holu w szkole i potrząsnęłam nią.
- Nie zachowuj się tak dziecinnie! –
krzyknęłam. – Wszystko ci kiedyś wyjaśnię, teraz muszę iść. Wracaj do
dormitorium. Kiedyś się z tobą skontaktuję.
Objęłam ją,
ale zanim zdążyła mnie zatrzymać i wypytać o coś, odepchnęłam ją w stronę
przejścia do lochów i wbiegłam po schodach na piętro, na którym znajdował się
gabinet Dumbledore’a. Lord Voldemort miał rację. Teraz znajomość dyrektora była
bardzo przydatna. Kiedy złapałam oddech, wypowiedziałam ze dwadzieścia słów,
które mogły byś hasłem, ale żadne nie zadziałało. Musiałam zrobić coś innego.
Mianowicie, zaryzykować wycieczkę do gabinetu nauczyciela obrony przed czarną
magią.
___________
No i zaczyna
się prawdziwe opowiadanie. Rozdział nie tak długi, ale chciałam wzbudzić pewne
napięcie w sercach czytelników, bo od tego momentu wszystko będzie zupełnie
inaczej niż w „Potterze”. Wiem, nie lubicie mnie. Ale mam propozycję. W
komentarzach obstawiajcie: Barty przeżyje
czy utraci duszę?
To pierwsza
rocznica Douce Fleur. Jestem bardzo zadowolona, że wytrwaliście ze mną do
jubileuszowego rozdziału i mam nadzieję, że czeka nas co najmniej drugie tyle
wspólnej… że się tak wyrażę, współpracy.
Pierwszy rok zawsze jest najtrudniejszy, wielu bloggerów nie jest w stanie tyle
przejść, ja pewnie też byłabym wśród nich, gdyby nie to, że czytacie. Dlatego
dedykuję ten rozdział Wam wszystkim. No, to widzimy się za kilka dni.
Chciałabym Was jeszcze zaprosić na mojego nowego bloga: Łzy Marii Magdaleny.
Postaram się coś tam dzisiaj opublikować xD
* Wypowiedź z
książki „Harry Potter i Czara Ognia”, rozdział trzydziesty pierwszy pt.
„Trzecie Zadanie”.
~fear
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2011 o 14:36
pierwsza?;]
8 sierpnia 2011 o 14:40
UsuńOwszem xD
~fear
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2011 o 14:39
uff udało się:] rozdział jest tak cudownie tajemniczy, że nie mogłam się od niego oderwać, chociaż i tak mi przerwano-.- Cóż takie życie. Ciekawa jestem co teraz zrobi Macy. Uh. Nie mogę się jakoś rozpisać i wyrazić to co bym chciała. Jakie ciężkie to życie xD W każdym razie bardzo, bardzo mi się podobało i czekam na rozdział kolejny z wielką niecierpliwością:D
8 sierpnia 2011 o 14:51
UsuńHaha, a jak myślisz, co się z Bartym stanie? xD
~olka
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2011 o 18:09
Macy będzie musiała utrzymać tajemnicę,żeby Barty się nie dowiedział że ona była w domu w lesie…………….Pozdrawiam.
8 sierpnia 2011 o 18:20
UsuńJuż niedługo ten sekret będzie dla niej coraz cięższy do utrzymania xD
~Doska
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2011 o 18:18
o rany, ale mi dodałaś adrenaliny xd ciężko mi powiedzieć czy Barty przeżyje czy nie, bo nie wiem co ty tam wymyślisz w tej zwariowanej główce, chciałabym, żeby przeżył, ale równie dobrze możesz go uśmiercić, więc nie jestem pewna… ale chyba przeżyje xd
11 września 2014 o 13:12
UsuńTylko o czym wtedy będę pisać opowiadanie, skoro głównego bohatera zabraknie xD
~Doska
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2011 o 18:18
o rany, ale mi dodałaś adrenaliny xd ciężko mi powiedzieć czy Barty przeżyje czy nie, bo nie wiem co ty tam wymyślisz w tej zwariowanej główce, chciałabym, żeby przeżył, ale równie dobrze możesz go uśmiercić, więc nie jestem pewna… ale chyba przeżyje xd
8 sierpnia 2011 o 18:24
UsuńHahaha, ja jestem akurat taką osobą, że lubię namieszać, więc wielce prawdopodobne, że go zabiję. No dobra, mam już ten rozdział dawno temu napisany, ale chcę Was w niepewności przetrzymać xD
~Nieśmiertelna
OdpowiedzUsuń8 sierpnia 2011 o 18:39
Za bardzo kochasz Barty’ego, żeby utracił duszę :DJeju, jak ja nie lubię jak kończysz tajemnicze rozdział ;c
8 sierpnia 2011 o 19:15
UsuńNa szczęście moje uczucia tutaj nie mają nic do rzeczy xD Hahaha, lubię mącić w opowiadaniach xD
~florence.
OdpowiedzUsuń9 sierpnia 2011 o 11:11
Barty musi żyć! Bo tak to za szybko by się skończył ten ich romans :D. Ciekawi mnie ten pierścień. Napisz coś szybko :) .Kończysz czwórkę?
9 sierpnia 2011 o 11:26
UsuńHahaha, jestem zUa :D Tak, kończę, a jak skończę, to 17 sierpnia będzie przeszłość Barty’ego z scp xD Oj, wredna te przeszłość będzie xD
~Caitlin
OdpowiedzUsuń11 sierpnia 2011 o 08:31
Co obstawiam? Hmm, z jednej strony, gdyby stracił duszę, to Macy byłaby załamana i chciałaby zemścić się na tych ‚dobrych’, ale z drugiej strony wtedy też mogłaby się zerwać nitka przywiązania do Czarnego Pana… Ale niech tam będzie, że straci :)Ach, myślę, że Macy nie będzie zbyt zadowolona, słysząc odpowiedź na pytanie „Dlaczego Potter przeżył?”. No, ale czekam na cd :)Pozdrawiam!
11 sierpnia 2011 o 15:16
UsuńHahaha, czyli pół na pół. Cóż, Czarny Pan liczy się dla Macy nie tylko dlatego, że Barty jest mu bezwzględnie oddany. Na początku chciała przyłączyć się do Voldemorta, a to, że poznała Croucha, to był tylko przypadek. Kiedy rozdział u Ciebie? xD
~Przepowiednia
OdpowiedzUsuń11 sierpnia 2011 o 18:25
Gratuluję pierwszej rocznicy i biorę się za czytanie.
11 sierpnia 2011 o 20:55
UsuńDziękuję bardzo, pierwsza rocznica zawsze jest najważniejsza ze wszystkich xD
~Isabelle
OdpowiedzUsuń11 sierpnia 2011 o 20:12
Po pierwsze Cudowny szablon, ostatnio coś mi odbija z tymi szablonami… o.O notka jest świetna! myślę, że nasz kochany Barty nie zginie, bardzo go polubiłam z drugiej strony, gdyby zginął w nowych rozdziałach wiele by się wydarzyło. No cóż to pozostawiam tobie, dziękuję za dedykację^^ w końcu dla wszystkich co nie? :D pozdrawiam i czekam na kolejną notkę:) http://everything-scares.blog.onet.pl/
11 sierpnia 2011 o 21:01
UsuńMnie ostatnio w ogóle z szablonami odbija. Nie wiem, czemu. Hahaha, czy Barty zatrzyma duszę, czy utraci – będzie się działo xD
~Nicole Riddle
OdpowiedzUsuń13 sierpnia 2011 o 21:14
O matko, czemu ja wcześnie nie znalazłam twojego bloga, chociaż mijamy się w komentarzach na tylu blogach? Sama nie wiem.Barty <3 Uwielbiam go! Był ciekawą postacią.Pisz szybciej, PS; dodam cię do linków kiedy tylko się za nie wezmę, bo doszło dużo Nowych i sama się gubię kogo powiadamiac a kogo nie.Co do szablonu który cię prosiłam na the reason to cry u Caitlin to napisze szczegóły na gg jeśli tylko dopadnę mojego laptopa i wolny kabel do sieci, bo wifi nawala. ;)Pozdrawiam serdecznie
31 sierpnia 2011 o 21:36
UsuńAno, faktycznie xD Haha, ale tak to jest. Spoko, ja też Cię dodam do linków xD