31 sierpnia 2011

16. Ceremonia Naznaczenia

         Nadszedł dzień ceremonii. Bartemiusz otrzymał swój Mroczny Znak kilka dni po tym, jak Czarny Pan przyszedł z Glizdogonem do jego domu około rok temu, więc mieliśmy czekać, aż ten zacznie go palić. Nic nie byłam w stanie zrobić tego dnia. Siedziałam w ogrodzie i obserwowałam, jak Crouch sadzi nowe kwiaty za domem. Kiedy się ściemniło, wróciliśmy do środka. Oczekiwanie było straszne. Siedzieliśmy w salonie, prawie się do siebie nie odzywając. Wyczułam, że on też jest zdenerwowany. W sumie, nic dziwnego. To on miał być taką mugolską anteną satelitarną.
Około północy Barty drgnął lekko. Podwinął szybko rękaw lewej ręki, ukazując czarny Mroczny Znak.
         - Musimy już iść – przemówił nieco ochrypłym głosem, wstając. W żołądku poczułam nieprzyjemny skurcz. Wyszliśmy na podwórko, a Crouch chwycił mnie za rękę, okręcił się na pięcie i deportował się. Nie miałam pojęcia, dokąd się przenieśliśmy. Kiedy pojawiliśmy się po środku ciemnego, kamiennego korytarza, pochodnie na ścianach zapłonęły niebieskim, gazowym ogniem.
Rozejrzałam się dookoła. Pod sufitem przymocowane były czaszki i kości. Poczułam się jak w dormitorium Ślizgonów. Przeszliśmy przez hol i wysokie drzwi z metalu do obszernej komnaty. Sufit znajdował się nisko, cała posiadłość i kręte korytarze pod ziemią przypominały mi jakąś magiczną kopalnię krasnoludów, tyle że o wiele ładniej i gustowniej urządzona. Pod sufitem znajdowały się różnokolorowe drogie kamienie w postaci nieobrobionej. Mieszało się to ze zwieszającymi się ze ścian łańcuchami i kośćmi. Było to przerażające, ale i ekscytujące.
Sufit podtrzymywany był w wielkiej komnacie przez cztery kolumny stojące w każdym kącie pomieszczenia. Po środku zaś znajdował się długi, ciemny, lakierowany, dębowy stół. Siedziało przy nim już wielu śmierciożerców, ale jakaś jedna trzecia miejsc była jeszcze wolna. Panował tam półmrok, jedynym źródłem światła były płonące niebieskim płomieniem pochodnie. Voldemort wstał, zrobili to i inni. Dał nam znak, byśmy zajęli miejsca po jego lewej stronie.
         - To już wszyscy. Brakuje wielu śmierciożerców, ale już niedługo wrota Azkabanu otworzą się i moi wierni słudzy powrócą do mnie – przemówił Czarny Pan. – Spotkaliśmy się tu, aby przyjąć w nasze szeregi nową śmierciożercę. Nigdy nie dopuszczałem do nas kogoś tak młodego, wystarczył mi jeden niezdecydowany zdrajca, Regulus Black, ale ona dokonała już bardzo dużo, a jej umysł nieskażony jest zdradą. Macy, pozwól tutaj.
Nieco wystraszona, podeszłam do niego. Poczułam na plecach nieprzyjemny dreszcz, kiedy położył mi rękę na ramieniu. Kazał mi podwinąć lewy rękaw. Chwycił dość mocno mój nadgarstek i przytknął koniec różdżki do mojego przedramienia. Komnatę rozjaśnił rażący, niebieski błysk. Musiałam na chwilę zamknąć oczy. Kiedy je otworzyłam, momentalnie poczułam ukłucie, a ja sama zobaczyłam czarny Mroczny Znak. Ból na lewym przedramieniu nie chciał ustąpić ani na chwilę, ale duma i radość skutecznie to maskowały. Nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu.
         - Od tej chwili stałaś się pełnoprawną śmierciożercą, jesteś zobowiązana o każdej porze dnia i nocy stawić się na wezwanie, zawsze być mi wierna, w przeciwnym razie grozi ci surowa kara, a w przypadku zdrady – śmierć – rzekł Lord Voldemort i puścił mój nadgarstek. Ja ograniczyłam się jedynie do skinięcia głową. Pozwolił nam usiąść, po czym sam zajął miejsce u szczytu stołu. Milczał przez chwilę, patrząc po kolei na każdego śmierciożercę. W końcu przemówił:
         - Jak już dobrze wiecie, chcę wznowić moje plany dotyczące przepowiedni sprzed mojego upadku. Lucjuszu, mam nadzieję, że teraz mnie nie zawiedziesz – kiedy odwrócił się do Malfoya, w jego głosie wyczułam bardzo wyraźny gniew. – Będę musiał jeszcze załatwić kilka ważnych spraw. Spotkanie uważam za zakończone.
Wstał i ruszył w kierunku drzwi. Zerwałam się z krzesła i pobiegłam za nim. Dopadłam go tuż przed deportacją, w holu. Zatrzymał się z bardzo zaskoczoną miną. Widok jego Wysokiej osoby w pełnym świetle nieco mnie onieśmielił.
         - Proszę o wybaczenie, nie chciałam ci zabierać czasu, mój panie, ale mam taką sprawę… Moja bliska przyjaciółka jest bardzo niedoinformowana, czy mogłabym jej to wszystko wyjaśnić? Nazywa się Nelly Countless, jej ojciec chyba był śmierciożercą – wydyszałam.
         - Hmm, tak, chyba tak. Skoro i tak już Dumbledore o wszystkich wie, możesz jej wyjaśnić całą sytuację z Turniejem. Ale od dzisiejszego dnia działasz w tajemnicy. Absolutnie nikt nie może się dowiedzieć, co planuję. Dumbledore domyśla się, ale mamy taką przewagę, że ministerstwo nie wierzy Potterowi. Ale to nie potrwa długo, dlatego musimy się spieszyć, a ja nie mogę jawie działać, to bardzo męczące. Ale mam dobrych śmierciożerców do pomocy. Idź już – powiedział, oddalił się kilka kroków i deportował się. Poczułam na ramieniu ciepłą dłoń Bartemiusza. Pozwoliłam mu objął się w talii, po czym oboje zniknęliśmy. Chwilę później okropne ciśnienie ustąpiło, a my pojawiliśmy się na polnej drodze. Nigdy nie mogliśmy się aportować na terenie domu, nawet gdybyśmy chcieli. Zaklęcia ochronne były tak silne, że mogłyby nas odepchnął bardzo daleko, w jakieś nieznane miejsce. Crouch odezwał się do mnie dopiero, kiedy zamknął drzwi różdżką.
         - O co pytałaś Czarnego Pana?
         - Chciałam się dowiedzieć, czy będę mogła powiedzieć o wszystkim Nelly. To i tak nie ma już znaczenia, Potter i Dumbledore wszystko rozpowiedzą, tak czy siak dowie się o wszystkim, a ja wolałabym, żeby usłyszała to ode mnie.
Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. I tak zrobiłabym to, co uważałam za słuszne, ale wolałam, by i on się ze mną zgodził.
         - Cóż, słowa Czarnego Pana są najważniejsze. Jeśli ci tak kazał… Tylko wolałbym, żebyś na razie jej tu nie zapraszała – odparł, wzruszając ramionami. Pokiwałam głową.
         - Dobrze, spotkam się z nią w Dziurawym Kotle albo w podobnym miejscu… Idę spać.
Położyłam skórzaną kurtkę na fotelu i opuściłam pokój. Wspięłam się po schodach na piętro, zamknęłam drzwi i zapaliłam jedną świeczkę stojącą na parapecie. Szybko się przebrałam, po czym położyłam się do łóżka. Teraz mogłam spokojnie pomyśleć i przyjrzeć się Mrocznemu Znakowi. Musiałam uważać, żeby go przypadkiem nie dotknąć. Skoro Lord Voldemort mianował mnie osobiście śmierciożercą, musiał wiązać ze mną jakieś plany. Nie miałam nadziei na coś poważniejszego, przynajmniej na razie, ale chciałam zrobić dla Czarnego Pana jak najwięcej. Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Barty. Położył się na łóżku tuż obok mnie i objął mnie w talii.
         - Tak myślałem… hmm… twoje wujostwo w Londynie… nie chciałabyś do nich pojechać na jakiś czas? Jesteś z nimi związana, nie chcę, żebyś straciła z nimi kontakt – mruknął.
         - Nie myślałam o tym, ale masz rację. Jestem pewna, że Dumbledore o wszystkim im powiedział. Nie dostałam od nich ani słowa, co znaczy, że albo mnie szukają, albo się obrazili. Po rozmowie z Nelly ich odwiedzę, chyba że nie będą chcieli mnie widzieć – odparłam i zerknęłam na niego. Przysunął twarz do mojej i pocałował mnie w skroń, po czym pożyczył mi dobrej nocy i zostawił mnie samą. Nigdy mi się nie narzucał.

         Następnego dnia z samego rana napisałam list i wysłałam go do Nelly. Miałam szczęście, bo moja sowa wróciła wczorajszego popołudnia. Długo obserwowałam, jak oddala się w stronę wioski. Kiedy już ciemny punkcik zniknął mi z oczu, zeszłam na dół, by przygotować śniadanie. Rok szkolny już się skończył, uczniowie od wczoraj byli w domach. To smutne, że już nie zobaczę Hogwartu, ale przecież muszę żyć dalej, nic na to nie poradzę. Drzwi do sypialni Bartemiusza były zamknięte, co oznaczało, że ten jeszcze się nie obudził. Przez chwilę czułam pokusę wejścia do środka i wyrwania go ze snu, ale stwierdziłam, że po tym roku męki w ciele Moody’ego i wielu nieprzespanych nocach należy mu się odpoczynek.
         Z pokoju wyszedł jakieś pół godziny później, strasznie rozczochrany, wciąż zaspany, z mętnymi oczami i nieprzytomnym wyrazem twarzy. Według mnie był słodki w takim stanie, ale powstrzymałam się od komentarza, zamiast tego postawiłam przed nim talerz z jajecznicą i bekonem.
         - Dzięki, kochana jesteś – mruknął, ziewając szeroko. Nic nie odpowiedziałam, tylko zabrałam się za swoje płatki z mlekiem.
         - Co zamierzasz dzisiaj robić? – zapytałam go po kilku minutach.
         - Sam nie wiem. Ogród jest wystarczająco wypielęgnowany, przez jakiś czas nie muszę w nim dłubać, chyba że nie spadnie jakiś deszcz – odparł. – Chciałbym spędzić trochę czasu z tobą, ale nie chcę cię zatrzymywać, jeśli dziś wychodzisz.
Przez moment poczułam wyrzuty sumienia, że musiałam go zostawić samego na cały dzień, ale w końcu wcześniej zaplanowałam spotkanie z ciotką i wujkiem. Z Crouchem jeszcze będę miała okazję pobyć sam na sam. Przecież mieszkaliśmy pod jednym dachem. Zrobiłam przepraszającą minę.
         - Wybacz, chciałam dziś odwiedzić wujostwo, tak jak mi radziłeś – powiedziałam cicho. Było mi naprawdę przykro. – Jeszcze będziemy mieć sporo czasu. Ale mam dla ciebie coś na pocieszenie, przyszło chwilę temu.
Wstałam i podeszłam do szafki, z której wyciągnęłam poranny egzemplarz „Proroka Codziennego” i podałam mu go. Barty rozwinął gazetę, ja tymczasem udałam się do łazienki. W sumie od czasu, kiedy wróciłam z chaty w lesie, nic dziwnego mi się nie przytrafiło. Dlatego, gdy weszłam do środka i podeszłam do lustra, usłyszałam jakiś grzmot, a zamiast mojego odbicia zobaczyłam przez sekundę tę samą twarz, co w lustrze z chaty. Z wrzaskiem odskoczyłam do tyłu, uderzając plecami w zamknięte drzwi. Drżałam na całym ciele, serce w mojej piersi szalało. W głowie pojawiła mi się myśl, że może było to przywidzenie, ale nie mogłam się aż tak oszukiwać. Dobrze wiedziałam, że dzieje się tu coś złego. Crouch przybył natychmiast. Wyglądał na zaniepokojonego.
         - Co się stało? Krzyczałaś.
         - To nic, coś mi się przywidziało – wydyszałam, przyciskając prawą rękę do piersi. – Naprawdę, nie przejmuj się.
Starałam się uśmiechnąć, ale nie wyglądało to szczerze. Mimo to Bartemiusz opuścił łazienkę. Z dygoczącym sercem podeszłam ostrożnie do lustra i spojrzałam w nie. Zobaczyłam jedynie swoją przerażoną i bladą jak ściana twarz z drżącymi wargami i szeroko otwartymi oczami, ale po zmasakrowanej dziewczynie nie było śladu. Odetchnęłam kilkakrotnie, aby się uspokoić i sięgnęłam po szczoteczkę do zębów, lecz wciąż czułam swego rodzaju rezerwę między mną a lustrem.
         Łazienkę opuściłam jakiś kwadrans później, ubrana w białą, satynową bluzkę na ramiączkach i wąskie, czarne dżinsy. Włosy miałam lśniące i puszyste, a na nogach czarne buty na wysokich, grubych obcasach. Zależało mi, żeby wujostwo nie pomyślało sobie, że skoro jestem już śmierciożercą, nie znaczyło to, że się zmieniłam. Kiedy weszłam do kuchni, zobaczyłam Croucha wciąż w szlafroku przy stole, z „Prorokiem Codziennym” w rękach.
         - Pięknie wyglądasz. Dobrze się czujesz? – zapytał, odkładając gazetę na bok.
         - Dzięki. Tak, to było tylko przywidzenie, wszystko jest w porządku – odparłam najbardziej przekonywującym tonem, na jaki było mnie stać. – Jeśli mnie ciotka nie przegoni, wrócę wieczorem. Odgrzej sobie wczorajszą rybę, dobrze?
Opuściłam dom i teleportowałam się do Londynu w okolice kamienicy, w której mieszkało wujostwo. Już dawno wyrzuciłam z głowy to dziwne zdarzenie pod koniec zeszłych wakacji, ale kiedy ujrzałam budynek, w którym mieszkałam tyle lat, wszystko mi się przypomniało. Odniosłam niepokojące wrażenie, że tamto wydarzenie jakoś wiązało się z tym z leśnej chaty. Najpierw ów Czarny Dym, później dziewczyna… Gdybym miała więcej pewności siebie, powiedziałabym o wszystkim Bartemiuszowi. Razem coś na pewno byśmy wymyślili.
Wspięłam się na małe schodki i zapukałam. Kilka sekund później usłyszałam stłumione, przyspieszone kroki, a drzwi otworzyły się. W progu stała Lynn z rozchylonymi z zaskoczenia ustami. Bez słowa weszłam do środka. Zobaczyłam w salonie ciotkę siedzącą w fotelu z książką na kolanach. Usiadłam na kanapie, wciąż nie mówiąc ani słowa. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu Rosalie odezwała się:
         - Dumbledore tu był. Wczoraj wieczorem. Opowiedział mi wszystko o tym, że Sam-Wiesz-Kto powrócił, o zbiegłym śmierciożercy… dlaczego opuściłaś Hogwart przed uroczystym zakończeniem? Dyrektor kazał ci to przekazać. Wyniki egzaminów.
Podała mi kopertę, którą natychmiast rozerwałam i wyciągnęłam sztywną kartkę.

Macy Alexandra Savour
otrzymała:

Numerologia: Zadowalający
Eliksiry: Wybitny
Zielarstwo: Powyżej Oczekiwań
Zaklęcia: Powyżej Oczekiwań
Starożytne runy: Zadowalający
Astronomia: Powyżej Oczekiwań
Historia magii: Okropny
Opieka nad magicznymi stworzeniami: Zadowalający
Obrona przed czarną magią: Wybitny

Uśmiechnęłam się lekko. Miałam trzy Wybitne. Nie zaliczyłam co prawda historii magii, ale numerologię zdałam na Zadowalający… To już było coś.
         - Jak ci poszło? – spytała nieśmiało ciotka.
         - Dobrze. Nie zdałam historii magii, ale z numerologii mam Zadowalający. No i trzy Wybitne. Ale wiesz, chciałam porozmawiać o czymś innym. Dumbledore już ci pewnie mówił… To ja pomogłam uciec temu śmierciożercy. Teraz mieszkam z Bartym, nie wrócę do domu. Służę tylko Czarnemu Panu. Przyszłam, żeby spędzić z wami ten dzień i zabrać swoje rzeczy – odpowiedziałam cicho. Po jej minie poznałam, że nie jest wcale zaskoczona. Westchnęła ciężko.
         - Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nastąpi. Ale nie powiem, że nie jestem zaskoczona. Z twoim wujkiem chcieliśmy zrobić wszystko, żebyś nie poszła drogą swoich rodziców. Nie dlatego, że chcieliśmy cię ograniczać, po prostu baliśmy się, że skończysz tak jak oni – rzekła lekko drżącym głosem.
         - Ja nigdy nie będę po stronie Zakonu. Jestem wierna Czarnemu Panu, nie stanę się podwójnym agentem, nie ma takiej opcji – odpowiedziałam z groźnym błyskiem w oczach.
         - Nie proszę cię o to. Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze będziesz tu mile widziana.
Skinęłam głową. Skoro takie było jej życzenie, nic nie stało na przeszkodzie, bym spędziła tu resztę dnia. Pierwszą rzeczą, jaką chciałam zrobić, było pójście na górę, by spakować wszystkie swoje rzeczy, co też prędko uczyniłam. Moja sypialnia była niewielka, ale lubiłam ją. Wyciągnęłam z wysokiej, dębowej szafy torbę i zaczęłam do niej wkładać resztę osobistych przedmiotów. Nie było tego dużo, kilkanaście książek, jakieś kartki pergaminu, w tym jakieś pisma dotyczące moich rodziców, ich zdjęcia, ze dwa komplety ubrań, drobna biżuteria… Nic specjalnego, ale chciałam już oficjalnie wynieść się z domu wujostwa.
         Kiedy wrócił wujek, atmosfera diametralnie się zmieniła. On nie był tak tolerancyjny, jak ciotka, ale powstrzymał się od komentarza na temat na temat wyboru mojej drogi życiowej. Mimo to usiedliśmy w milczeniu do obiadu. Lynn również się nie odzywała, ale było to jakieś sztuczne; ciotka najwyraźniej podejrzewała, że wrócę, więc kazała jej nie pytać o rzeczy związane z ostatnimi wydarzeniami. Po obiedzie poszłam do salonu i usiadłam przy fortepianie. Dawno nie grałam, tęskniłam za tym. Niby w domu Bartemiusza był fortepian, ładny, z ciemnego, lakierowanego drewna, podobno własność jego matki, ale nie chciałam go męczyć. Często grałam godzinami, uwielbiałam dotyk klawiszy pod palcami, wydobywające się z instrumentu dźwięki… Tak samo było ze skrzypcami. Barty wcześniej czy później wyrzuciłby mnie za to z domu. Jego cierpliwość też nie jest wieczna.

         Pod wieczór pożegnałam się z każdym, obiecałam szybko znów ich odwiedzić i teleportowałam się do domu Croucha. Słońce jeszcze nie zaszło, ale komarów było mnóstwo. Pomyślałam sobie, że Barty musi być na mnie naprawdę wściekły. W końcu obiecałam wrócić wcześniej. Zastałam go w salonie. Siedział w fotelu przed wygaszonym kominkiem i czytał książkę. Było ich tu mnóstwo, jego rodzina musiała należeć do grona bardzo wykształconych ludzi.
         - Jestem już – poinformowałam go.
         - To dobrze. Chyba cię nie wyrzucili, skoro wracasz tak późno – odparł, odkładając książkę.
         - Nie, chcą, żebym jeszcze kiedyś ich odwiedziła. Nie umarłeś z głodu? Co chcesz na kolację?
         - Cokolwiek. To twoje rzeczy, tak? Jeśli masz coś niepotrzebnego, to mi zapakuj, a ja to odniosę na strych – zaproponował.
Zawsze mnie denerwowało, kiedy na pytanie Co chcesz na obiad, odpowiadał: cokolwiek. Z dnia na dzień w kuchni szło mi coraz lepiej i miałam coraz większy wybór. No cóż. Skoro było mu wszystko jedno, postanowiłam przygotować tosty z dżemem. Nie lubiłam ciężkich kolacji. Ciekawa byłam, jak zareagowałby Crouch, gdybym nagle zrobiła na obiad sałatkę. Cóż, chętnie bym zapoznała się z jego reakcją, ale teraz nie chciałam być okrutna.
Barty usiadł przy stole i czekał, aż skończę smarować podpieczone tosty dżemem truskawkowym.
         - Nelly przysłała ci odpowiedź – odezwał się, kiedy postawiłam na środku stołu talerza z tuzinem kanapek. Sama nie byłam głodna, jadłam kolację w domu ciotki Rosalie. Wzięłam od niego zapieczętowaną kopertę i rozerwałam ją, by wydobyć list.

Już się zaczynałam martwić, że coś Ci się stało albo o mnie zapomniałaś. Możemy się spotkać jutro, chcę, żebyś mi wszystko wyjaśniła. Dumbledore mówił w ostatni dzień, że Sama-Wiesz-Kto powrócił. Ty znasz go lepiej, więc może wiesz więcej… A więc jutro wieczorem o ósmej? Może w Dziurawym Kotle?
Nelly

Nie musiałam pisać potwierdzenia. Pora była dobra, miejsce… hmm, najwyżej ubiorę pelerynę z kapturem, do Dziurawego Kotła często przychodzą różne dziwolągi. Dlatego schowałam list do kieszeni spodni i podparłam podbródek na zaciśniętych pięściach.
         - I co? Kiedy się spotykacie? – zapytał Crouch.
         - Jutro o dwudziestej. Możemy jutro spędzać razem cały dzień – odparłam i uśmiechnęłam się lekko. – Ciotka przekazała mi wyniki testów. Mogę zacząć już ćwiczenia na uzdrowiciela.
Crouch też się uśmiechnął, ale zauważyłam w tym uśmiechu swego rodzaju smutek.
         - I co, zaczniesz praktyki? – zapytał.
         - Nie, mam dość złota po rodzicach. Moja rodzina była bogatą może trochę zepsuta… Zresztą chcę się poświęcić służbie Czarnemu Panu, nie będę miała czasu na pracę w Świętym Mungu.
Wstałam i objęłam go za szyję. Nie chciałam, żeby się smucił z mojego powodu. Odsunęłam się od niego i wbiegłam po schodach, żeby rozpakować torbę. Może faktycznie powinnam niepotrzebne rzeczy spakować do szkolnego, skórzanego kufra i wynieść na strych. Nigdy tam nie byłam, ale może będę miała okazję. Dlatego usiadłam po środku pokoju i otworzyłam pustą walizkę. Wpakowałam do niej moje szkolne książki i szaty, wszystkie notatki z lekcji. Nigdy już nie wrócę do Hogwartu, a z sentymentu szkoda mi było wyrzucać. Kiedy napełniłam kufer, wtaszczyłam go na mały korytarzyk i wychyliłam głowę przez barierkę schodów, by zawołać Croucha. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdowało się wejście na strych. Na piętrze znajdowały się trzy pomieszczenia. Pokój Elenai, sypialnia rodziców Barty’ego, w której teraz mieszkałam ja i maleńki pokój gościnny. Ściany tam pokryte były kremową tapetą w róże, na podłodze położono dywan w kwiaty, okna zaś przysłonięte były delikatną firanką oraz zasłonami z różowej bawełny. Stało tam tylko łóżko z białego drewna nakryte krochmaloną, kremową pościelą, wąska, biała szafa i mały, drewniany stolik z nową świeczką. Na wszystkich meblach wymalowane były urocze, czerwone róże. Barty powiedział mi kiedyś, że jego siostra miała talent do rysunków i to ona je namalowała.
         Crouch wszedł na górę i wyciągnął różdżkę. Bez słowa wycelował nią w sufit, gdzie pojawiły się podłużne wyżłobienia w kształcie prostokąta. Okazało się, że jest to wejście na strych. Z otworu wysunęła się żelazna drabina.
         - Wejdę na górę, a ty podasz mi kufer, dobrze? – zapytał, kiedy był już w połowie szczebli. Skinęłam tylko głową.
Gdy wspiął się już na górę, uniosłam ciężki kufer wysoko nad głową. Musiałam lewitować go za pomocą różdżki, sama nigdy bym go nie podniosła. Chwycił go za rączkę i wyciągnął go na strych. Ja weszłam za nim. Było to pomieszczenie o niskim, pochyłym suficie z drewna, pełne różnych, zakurzonych przedmiotów. W kącie pod maleńkim okienkiem umieszczono wielki kufer, obok niego stał stojak, na którym wisiał jakiś brązowy płaszcz. Było tu kilka wielkich, kartonowych pudeł, stosy zakurzonych książek, okryty brzydkim kocem fotel, jakiś obraz… Bartemiusz zaciągnął moja walizkę do kąta i tam ją zostawił. Było tu tak nisko, że nie można było się wyprostować, podobnie jak w chacie leśnej.
         - Dlaczego spaliłeś rzeczy twojego ojca? Mogłeś je po prostu tutaj zostawić – odezwałam się, kiedy zeszliśmy na dół, a on na nowo zamaskował tajne przejście.
         - Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Już nigdy. Kiedy zesłał mnie do Azkabanu pokazał, jak mnie nienawidzi. Nie uważam go za członka rodziny – odpowiedział zaskakująco chłodnym tonem. Nie chciałam się już odzywać, poczułam się trochę głupio, że zaczęłam ten temat. Rozeszliśmy się do swoich sypialni w nieco krępującym milczeniu.

*

         Następny dzień mieliśmy tylko dla siebie, ale był jeden problem. Ani ja, ani Barty nie wiedzieliśmy, co się wtedy robi. Pomyślałam sobie, że mogłabym nauczać go jakichś prostych utworów na fortepianie. Na przykład taki marsz żałobny. On nie jest trudny.
         - Czy ty coś sugerujesz? – zaśmiał się, kiedy zagrałam pierwszą nutę.
         - Nie. Po prostu lubię przygnębiającą muzykę – odparłam. – Mnie nikt nie uczył grać, w domu był fortepian, to ćwiczyłam… Grałam, kiedy jeszcze rodzice żyli. Później u ciotki kontynuowałam naukę.
Położyłam jego dłonie na klawiszach.
         - Dawniej lubiłem sobie pograć. Ale wiesz, jak to jest, chciałem służyć Czarnemu Panu, nie miałem głowy do muzyki – odparł. – W szkole byłem dobrym uczniem, ale nie mam żadnych talentów. Będzie ciężko.
         - Masz, przecież opiekujesz się ogrodem, do takich roślin mało kto ma cierpliwość. Mam nadzieję, że kiedyś mi wszystko pokażesz. Ale teraz gramy.

         Wbrew temu, co mówił, Crouch uczył się szybko i szło mu to lekko. Miał jakiś namiastek talentu, ale musiał bardziej w siebie uwierzyć, żeby coś z tego wyszło. Słońce tego dnia grzało mocno, niebo było bezchmurne, więc wynieśliśmy do ogrodu mały, drewniany stolik z piwnicy i tam zjedliśmy obiad. Przygotowałam gęstą zupę ogórkową i pierogi z truskawkami. Barty pomógł mi je lepić, ale w sercu czułam, że nie powinnam go więcej razy wpuszczać do kuchni.
         Wieczorem udałam się do Dziurawego Kotła. Wolałam włożyć czarną pelerynę z kapturem i postanowiłam przez całe spotkanie go nie zdejmować. Zauważyłam Nelly siedzącą przy stoliku w cieniu. Natychmiast ruszyłam w jej stronę. Czułam się w miejscu publicznym trochę niepewnie.
         - Nie mogę zbyt długo zostać – odezwałam się przyciszonym głosem, siadając. – Po tym, jak nie wyszło Czarnemu Panu, mogą mnie wtrącić do Azkabanu. Dumbledore już na pewno wszystko wszystkim rozpowiedział.
         - A więc to prawda? To, co mówił Potter i Dumbledore? – zapytała z niedowierzaniem blondynka.
         - Tak. Przez cały rok pomagałam synowi pana Croucha odzyskać Czarnemu Panu moc. Na wakacjach pojmaliśmy prawdziwego Moody’ego, a Barty udawał go aż do Trzeciego Zadania. To on wrzucił nazwisko Pottera do Czary Ognia. Pomagał mu w Turnieju, zainicjował przeniesienie go na cmentarz… Ja w sumie nic wielkiego nie zrobiłam, na końcu zamknęłam Snape’a w komórce na miotły i obezwładniłam McGonagall, żeby go wyprowadzić ze szkoły tajnym przejściem. Od tamtego czasu się ukrywamy. Nie pytaj, gdzie. Na razie nie mogę ci wiele powiedzieć. Przepraszam, że cię okłamywałam, ale sama rozumiesz. Z Czarnym Panem nie ma żartów.
         - A wtedy, kiedy tak znikałaś…
         - Musiałam pomagać Czarnemu Panu. Ale to nie miało dużego znaczenia.
         -Długo tak się będziecie ukrywać? Coś słyszałam, że pan Crouch miał syna, ale nic więcej o nim nie wiem. Sądząc po tym, jaki był jego ojciec, to chyba pryszczaty kujon z odstającymi uszami.
         - Nie prawda, jest bardzo miły. To raczej nie twój typ, ale na pewno byś go polubiła – odpowiedziałam, nieco dotknięta jej bezpodstawnym ocenianiem ludzi. – Zapytam go, może będzie chciał cię poznać. Teraz muszę już iść, wyślę ci sowę, kiedy znów się spotkamy.
Pożegnałyśmy się, a ja opuściłam karczmę. Kiedy znalazłam się między mugolami, poczułam się nareszcie bezpieczna. Nikt nie mógł mnie rozpoznać. Za kilkanaście dni będę już dorosła, a Namiar przestanie na mnie ciążyć. Teleportowałam się do domu Croucha. Nie było mnie stosunkowo krótko, ale czułam niepokój. Zawsze, kiedy wychodziłam do sklepu albo gdzieś indziej, bałam się, że kiedy wrócę, zastanę zrujnowany dom i brak Barty’ego. Cały czas obawiałam się, że ludzie z ministerstwa nas znajdą.
Weszłam do środka. Już z korytarza usłyszałam, że Crouch jest w łazience, dlatego podeszłam do drzwi i zapukałam.
         - Wróciłam trochę wcześniej, jak wyjdziesz, musimy porozmawiać – odezwałam się i poszłam do salonu. Usiadłam przy fortepianie, żeby zacząć grać skoczny mazurek.
Bartemiusz wyszedł z łazienki pięć minut później. Wyglądał na zaniepokojonego, musiał się chyba spieszyć, miał mokre włosy, twarz niedokładnie wytartą, ubrany był tylko w szlafrok.
         - Spokojnie, chciałam ci opowiedzieć o spotkaniu Nelly – powiedziałam z uśmiechem. – Chciałaby cię poznać. Mogłaby tu przyjść, co ty na to?
         - Nie wiem. Możesz zapraszać kogo chcesz, nie mam prawa o tym decydować.
         - Wiesz, o co pytam. Chciałbyś, żeby nas odwiedziła? – spytałam. Wstałam od fortepianu, podeszłam do fotela, w którym usiadł i oparłam się biodrem o podłokietnik. Barty nieśmiało objął mnie w talii i oparł policzek o moją kibić.
         - Najbardziej bym chciał, żeby ta Nelly zostawiła cię w spokoju. Może to ci się nie podoba, ale ona jest fałszywa. Ja się dobrze znam na ludziach.
Nic mu na to nie odpowiedziałam, nie zamierzałam się z nim kłócić. Faktycznie, i tak zrobiłabym to, co chciałam. A do Nelly wyślę list jeszcze dzisiaj. Bezwiednie pogładziłam go po włosach i pochyliłam się, żeby go pocałować w skroń. Nic więcej nie powiedział, więc udałam się do łazienki, wciąż pogrążona we własnych myślach. Gdyby Barty poznał Nelly tak, jak ja ją poznałam, zmieniłby o niej zdanie, jestem tego pewna. Nigdy nie miałam nadziei, że polubią się tak, jakbym chciała, ale może by zrobili to dla mnie…
         Instynktownie spojrzałam w lustro. Było ciemno, a żaluzje w oknach zasłonięte. Stało się to samo, co całkiem niedawno. W lustrze zobaczyłam odbicie dziewczyny. Nie miałam pojęcia, co to oznaczało. Trwało to zaledwie sekundę, mrugnęłam ledwo powiekami, a wszystko wróciło do normy. Serce waliło mi w piersiach, oddech miałam płytki i nierówny. Przez jakąś minutę stałam przerażona pod drzwiami, z dłonią przyciśniętą gdzieś w okolicy gardła. Coraz bardziej mnie to niepokoiło. Musiałam o tym komuś powiedzieć, musiałam, bo moje serce chyba eksploduje. Tak, powiem o tym Barty’emu, choćby miał mnie wyrzucić na bruk. Powiem, ale jeszcze nie dzisiaj. Drżącymi rękami podniosłam szczoteczkę z podłogi, starając się uspokoić myśli i ciało, które wciąż dygotało jak galareta.

___________

Rozdział ten pisałam dokładnie ósmego marca, zaległości w publikowaniu mam znaczne. Ale na szczęście napisanych mam już ponad dwadzieścia pięć odcinków. Prędko, prędko publikuję, bo jeszcze na nowego bloga chciałabym przepisać pierwszy rozdział. To już ostatni dzień wakacji, od jutra zaczyna się harówka. Pff. Zapraszam na podstronę „W następnym odcinku”, gdzie pojawiły się już nowe cytaty. No cóż. Dedykacja dla fear. :* 

14 komentarzy:

  1. ~Aga;)
    31 sierpnia 2011 o 22:17

    Pierwsza!!!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Doska
    1 września 2011 o 13:48

    hahaha okaże się, że Barty i Nelly będą żyć jak pies z kotem xD akcja się rozkręca… super, tylko czekać na kolejne rozdziały :) pzdr

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 września 2011 o 14:28
      A może wręcz przeciwnie? xD

      Usuń
  3. ~Paulina
    1 września 2011 o 18:27

    Publikuj wszystko, co masz ;d

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 września 2011 o 18:58
      Hahaha, muszę przepisać :D

      Usuń
  4. ~fear
    2 września 2011 o 18:58

    Dziękuję bardzo za dedykację:) Niesamowicie mi miło:)Sama się przestraszyłam jak tą dziewczynę w lustrze Macy zobaczyła;] Chciałabym zobaczyć już to spotkanie Nelly i Barty’ego. dobra czekam na nowy rozdział :)Pozdrawiam:

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 września 2011 o 20:19
      Hahahaha, cyrki będą, nie tylko z tą dziewczyną, ale i z Nelly xD

      Usuń
  5. ~olka
    4 września 2011 o 00:28

    Mi się wydaje że Nelly i Barty się polubią……………Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  6. m1rabella@onet.pl
    26 października 2011 o 17:39

    Ja chyba mam za dużo czasu wolnego, bo tu też zobaczyłam xD Ciekawa ta Macy, taka inna. No i oczywiście jestem ciekawa jakie będzie to spotkanie Barty’ego i Nelly. Napisałaś, że będą cyrki – ostatnio w cyrku byłam, ha! xD Mam nadzieję, że tu będą lepsze, bo tam tylko poszłam sobie posiedzieć xDInformuj mnie na melodia-wiecznosci.blog.onet.pl Tak samo prosiłabym o powiadamianie z dlr i scp ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 października 2011 o 17:59
      Eeeeej! To mi daj tego czasu trochę, bo mi go ciągle brakuje! W takim razie dodaję Cię do linków, tylko się zalogować muszę :D

      Usuń
  7. ~nikly
    8 listopada 2011 o 20:22

    z tego co wyczytałam „w następnym odcinku” to trochę mnie poraziło.czyżby Nelly i Barty będą mieli romans ? ;xx oby nie, bo Macy lepiej do niego pasuje :Dno i świetny rozdział .pozdrawiam ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 11 listopada 2011 o 16:44
      Romans? Niee, jeszcze nie xD Wiesz, niczego nie będę przyspieszać xD

      Usuń