Nadszedł dzień ceremonii. Bartemiusz
otrzymał swój Mroczny Znak kilka dni po tym, jak Czarny Pan przyszedł z
Glizdogonem do jego domu około rok temu, więc mieliśmy czekać, aż ten zacznie
go palić. Nic nie byłam w stanie zrobić tego dnia. Siedziałam w ogrodzie i
obserwowałam, jak Crouch sadzi nowe kwiaty za domem. Kiedy się ściemniło,
wróciliśmy do środka. Oczekiwanie było straszne. Siedzieliśmy w salonie, prawie
się do siebie nie odzywając. Wyczułam, że on też jest zdenerwowany. W sumie,
nic dziwnego. To on miał być taką mugolską anteną satelitarną.
Około północy
Barty drgnął lekko. Podwinął szybko rękaw lewej ręki, ukazując czarny Mroczny
Znak.
- Musimy już iść – przemówił nieco
ochrypłym głosem, wstając. W żołądku poczułam nieprzyjemny skurcz. Wyszliśmy na
podwórko, a Crouch chwycił mnie za rękę, okręcił się na pięcie i deportował
się. Nie miałam pojęcia, dokąd się przenieśliśmy. Kiedy pojawiliśmy się po
środku ciemnego, kamiennego korytarza, pochodnie na ścianach zapłonęły
niebieskim, gazowym ogniem.
Rozejrzałam
się dookoła. Pod sufitem przymocowane były czaszki i kości. Poczułam się jak w
dormitorium Ślizgonów. Przeszliśmy przez hol i wysokie drzwi z metalu do
obszernej komnaty. Sufit znajdował się nisko, cała posiadłość i kręte korytarze
pod ziemią przypominały mi jakąś magiczną kopalnię krasnoludów, tyle że o wiele
ładniej i gustowniej urządzona. Pod sufitem znajdowały się różnokolorowe drogie
kamienie w postaci nieobrobionej. Mieszało się to ze zwieszającymi się ze ścian
łańcuchami i kośćmi. Było to przerażające, ale i ekscytujące.
Sufit
podtrzymywany był w wielkiej komnacie przez cztery kolumny stojące w każdym
kącie pomieszczenia. Po środku zaś znajdował się długi, ciemny, lakierowany,
dębowy stół. Siedziało przy nim już wielu śmierciożerców, ale jakaś jedna
trzecia miejsc była jeszcze wolna. Panował tam półmrok, jedynym źródłem światła
były płonące niebieskim płomieniem pochodnie. Voldemort wstał, zrobili to i
inni. Dał nam znak, byśmy zajęli miejsca po jego lewej stronie.
- To już wszyscy. Brakuje wielu
śmierciożerców, ale już niedługo wrota Azkabanu otworzą się i moi wierni słudzy
powrócą do mnie – przemówił Czarny Pan. – Spotkaliśmy się tu, aby przyjąć w
nasze szeregi nową śmierciożercę. Nigdy nie dopuszczałem do nas kogoś tak
młodego, wystarczył mi jeden niezdecydowany zdrajca, Regulus Black, ale ona
dokonała już bardzo dużo, a jej umysł nieskażony jest zdradą. Macy, pozwól
tutaj.
Nieco
wystraszona, podeszłam do niego. Poczułam na plecach nieprzyjemny dreszcz,
kiedy położył mi rękę na ramieniu. Kazał mi podwinąć lewy rękaw. Chwycił dość
mocno mój nadgarstek i przytknął koniec różdżki do mojego przedramienia. Komnatę
rozjaśnił rażący, niebieski błysk. Musiałam na chwilę zamknąć oczy. Kiedy je
otworzyłam, momentalnie poczułam ukłucie, a ja sama zobaczyłam czarny Mroczny
Znak. Ból na lewym przedramieniu nie chciał ustąpić ani na chwilę, ale duma i
radość skutecznie to maskowały. Nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu.
- Od tej chwili stałaś się pełnoprawną
śmierciożercą, jesteś zobowiązana o każdej porze dnia i nocy stawić się na
wezwanie, zawsze być mi wierna, w przeciwnym razie grozi ci surowa kara, a w
przypadku zdrady – śmierć – rzekł Lord Voldemort i puścił mój nadgarstek. Ja
ograniczyłam się jedynie do skinięcia głową. Pozwolił nam usiąść, po czym sam
zajął miejsce u szczytu stołu. Milczał przez chwilę, patrząc po kolei na
każdego śmierciożercę. W końcu przemówił:
- Jak już dobrze wiecie, chcę wznowić
moje plany dotyczące przepowiedni sprzed mojego upadku. Lucjuszu, mam nadzieję,
że teraz mnie nie zawiedziesz – kiedy odwrócił się do Malfoya, w jego głosie
wyczułam bardzo wyraźny gniew. – Będę musiał jeszcze załatwić kilka ważnych
spraw. Spotkanie uważam za zakończone.
Wstał i ruszył
w kierunku drzwi. Zerwałam się z krzesła i pobiegłam za nim. Dopadłam go tuż
przed deportacją, w holu. Zatrzymał się z bardzo zaskoczoną miną. Widok jego
Wysokiej osoby w pełnym świetle nieco mnie onieśmielił.
- Proszę o wybaczenie, nie chciałam ci
zabierać czasu, mój panie, ale mam taką sprawę… Moja bliska przyjaciółka jest
bardzo niedoinformowana, czy mogłabym jej to wszystko wyjaśnić? Nazywa się
Nelly Countless, jej ojciec chyba był śmierciożercą – wydyszałam.
- Hmm, tak, chyba tak. Skoro i tak już
Dumbledore o wszystkich wie, możesz jej wyjaśnić całą sytuację z Turniejem. Ale
od dzisiejszego dnia działasz w tajemnicy. Absolutnie nikt nie może się
dowiedzieć, co planuję. Dumbledore domyśla się, ale mamy taką przewagę, że
ministerstwo nie wierzy Potterowi. Ale to nie potrwa długo, dlatego musimy się
spieszyć, a ja nie mogę jawie działać, to bardzo męczące. Ale mam dobrych
śmierciożerców do pomocy. Idź już – powiedział, oddalił się kilka kroków i
deportował się. Poczułam na ramieniu ciepłą dłoń Bartemiusza. Pozwoliłam mu
objął się w talii, po czym oboje zniknęliśmy. Chwilę później okropne ciśnienie
ustąpiło, a my pojawiliśmy się na polnej drodze. Nigdy nie mogliśmy się aportować
na terenie domu, nawet gdybyśmy chcieli. Zaklęcia ochronne były tak silne, że
mogłyby nas odepchnął bardzo daleko, w jakieś nieznane miejsce. Crouch odezwał
się do mnie dopiero, kiedy zamknął drzwi różdżką.
- O co pytałaś Czarnego Pana?
- Chciałam się dowiedzieć, czy będę
mogła powiedzieć o wszystkim Nelly. To i tak nie ma już znaczenia, Potter i
Dumbledore wszystko rozpowiedzą, tak czy siak dowie się o wszystkim, a ja
wolałabym, żeby usłyszała to ode mnie.
Spojrzałam na
niego błagalnym wzrokiem. I tak zrobiłabym to, co uważałam za słuszne, ale
wolałam, by i on się ze mną zgodził.
- Cóż, słowa Czarnego Pana są
najważniejsze. Jeśli ci tak kazał… Tylko wolałbym, żebyś na razie jej tu nie
zapraszała – odparł, wzruszając ramionami. Pokiwałam głową.
- Dobrze, spotkam się z nią w Dziurawym
Kotle albo w podobnym miejscu… Idę spać.
Położyłam
skórzaną kurtkę na fotelu i opuściłam pokój. Wspięłam się po schodach na
piętro, zamknęłam drzwi i zapaliłam jedną świeczkę stojącą na parapecie. Szybko
się przebrałam, po czym położyłam się do łóżka. Teraz mogłam spokojnie pomyśleć
i przyjrzeć się Mrocznemu Znakowi. Musiałam uważać, żeby go przypadkiem nie
dotknąć. Skoro Lord Voldemort mianował mnie osobiście śmierciożercą, musiał
wiązać ze mną jakieś plany. Nie miałam nadziei na coś poważniejszego,
przynajmniej na razie, ale chciałam zrobić dla Czarnego Pana jak najwięcej.
Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Barty. Położył się na łóżku tuż obok
mnie i objął mnie w talii.
- Tak myślałem… hmm… twoje wujostwo w
Londynie… nie chciałabyś do nich pojechać na jakiś czas? Jesteś z nimi
związana, nie chcę, żebyś straciła z nimi kontakt – mruknął.
- Nie myślałam o tym, ale masz rację.
Jestem pewna, że Dumbledore o wszystkim im powiedział. Nie dostałam od nich ani
słowa, co znaczy, że albo mnie szukają, albo się obrazili. Po rozmowie z Nelly
ich odwiedzę, chyba że nie będą chcieli mnie widzieć – odparłam i zerknęłam na
niego. Przysunął twarz do mojej i pocałował mnie w skroń, po czym pożyczył mi
dobrej nocy i zostawił mnie samą. Nigdy mi się nie narzucał.
Następnego dnia z samego rana napisałam
list i wysłałam go do Nelly. Miałam szczęście, bo moja sowa wróciła
wczorajszego popołudnia. Długo obserwowałam, jak oddala się w stronę wioski.
Kiedy już ciemny punkcik zniknął mi z oczu, zeszłam na dół, by przygotować
śniadanie. Rok szkolny już się skończył, uczniowie od wczoraj byli w domach. To
smutne, że już nie zobaczę Hogwartu, ale przecież muszę żyć dalej, nic na to
nie poradzę. Drzwi do sypialni Bartemiusza były zamknięte, co oznaczało, że ten
jeszcze się nie obudził. Przez chwilę czułam pokusę wejścia do środka i
wyrwania go ze snu, ale stwierdziłam, że po tym roku męki w ciele Moody’ego i
wielu nieprzespanych nocach należy mu się odpoczynek.
Z pokoju wyszedł jakieś pół godziny
później, strasznie rozczochrany, wciąż zaspany, z mętnymi oczami i
nieprzytomnym wyrazem twarzy. Według mnie był słodki w takim stanie, ale
powstrzymałam się od komentarza, zamiast tego postawiłam przed nim talerz z
jajecznicą i bekonem.
- Dzięki, kochana jesteś – mruknął,
ziewając szeroko. Nic nie odpowiedziałam, tylko zabrałam się za swoje płatki z
mlekiem.
- Co zamierzasz dzisiaj robić? –
zapytałam go po kilku minutach.
- Sam nie wiem. Ogród jest
wystarczająco wypielęgnowany, przez jakiś czas nie muszę w nim dłubać, chyba że
nie spadnie jakiś deszcz – odparł. – Chciałbym spędzić trochę czasu z tobą, ale
nie chcę cię zatrzymywać, jeśli dziś wychodzisz.
Przez moment
poczułam wyrzuty sumienia, że musiałam go zostawić samego na cały dzień, ale w
końcu wcześniej zaplanowałam spotkanie z ciotką i wujkiem. Z Crouchem jeszcze
będę miała okazję pobyć sam na sam. Przecież mieszkaliśmy pod jednym dachem.
Zrobiłam przepraszającą minę.
- Wybacz, chciałam dziś odwiedzić
wujostwo, tak jak mi radziłeś – powiedziałam cicho. Było mi naprawdę przykro. –
Jeszcze będziemy mieć sporo czasu. Ale mam dla ciebie coś na pocieszenie,
przyszło chwilę temu.
Wstałam i
podeszłam do szafki, z której wyciągnęłam poranny egzemplarz „Proroka
Codziennego” i podałam mu go. Barty rozwinął gazetę, ja tymczasem udałam się do
łazienki. W sumie od czasu, kiedy wróciłam z chaty w lesie, nic dziwnego mi się
nie przytrafiło. Dlatego, gdy weszłam do środka i podeszłam do lustra,
usłyszałam jakiś grzmot, a zamiast mojego odbicia zobaczyłam przez sekundę tę
samą twarz, co w lustrze z chaty. Z wrzaskiem odskoczyłam do tyłu, uderzając
plecami w zamknięte drzwi. Drżałam na całym ciele, serce w mojej piersi
szalało. W głowie pojawiła mi się myśl, że może było to przywidzenie, ale nie
mogłam się aż tak oszukiwać. Dobrze wiedziałam, że dzieje się tu coś złego.
Crouch przybył natychmiast. Wyglądał na zaniepokojonego.
- Co się stało? Krzyczałaś.
- To nic, coś mi się przywidziało –
wydyszałam, przyciskając prawą rękę do piersi. – Naprawdę, nie przejmuj się.
Starałam się
uśmiechnąć, ale nie wyglądało to szczerze. Mimo to Bartemiusz opuścił łazienkę.
Z dygoczącym sercem podeszłam ostrożnie do lustra i spojrzałam w nie.
Zobaczyłam jedynie swoją przerażoną i bladą jak ściana twarz z drżącymi wargami
i szeroko otwartymi oczami, ale po zmasakrowanej dziewczynie nie było śladu.
Odetchnęłam kilkakrotnie, aby się uspokoić i sięgnęłam po szczoteczkę do zębów,
lecz wciąż czułam swego rodzaju rezerwę między mną a lustrem.
Łazienkę opuściłam jakiś kwadrans
później, ubrana w białą, satynową bluzkę na ramiączkach i wąskie, czarne
dżinsy. Włosy miałam lśniące i puszyste, a na nogach czarne buty na wysokich,
grubych obcasach. Zależało mi, żeby wujostwo nie pomyślało sobie, że skoro
jestem już śmierciożercą, nie znaczyło to, że się zmieniłam. Kiedy weszłam do
kuchni, zobaczyłam Croucha wciąż w szlafroku przy stole, z „Prorokiem
Codziennym” w rękach.
- Pięknie wyglądasz. Dobrze się
czujesz? – zapytał, odkładając gazetę na bok.
- Dzięki. Tak, to było tylko przywidzenie,
wszystko jest w porządku – odparłam najbardziej przekonywującym tonem, na jaki
było mnie stać. – Jeśli mnie ciotka nie przegoni, wrócę wieczorem. Odgrzej
sobie wczorajszą rybę, dobrze?
Opuściłam dom
i teleportowałam się do Londynu w okolice kamienicy, w której mieszkało
wujostwo. Już dawno wyrzuciłam z głowy to dziwne zdarzenie pod koniec zeszłych
wakacji, ale kiedy ujrzałam budynek, w którym mieszkałam tyle lat, wszystko mi
się przypomniało. Odniosłam niepokojące wrażenie, że tamto wydarzenie jakoś
wiązało się z tym z leśnej chaty. Najpierw ów Czarny Dym, później dziewczyna…
Gdybym miała więcej pewności siebie, powiedziałabym o wszystkim Bartemiuszowi.
Razem coś na pewno byśmy wymyślili.
Wspięłam się
na małe schodki i zapukałam. Kilka sekund później usłyszałam stłumione,
przyspieszone kroki, a drzwi otworzyły się. W progu stała Lynn z rozchylonymi z
zaskoczenia ustami. Bez słowa weszłam do środka. Zobaczyłam w salonie ciotkę
siedzącą w fotelu z książką na kolanach. Usiadłam na kanapie, wciąż nie mówiąc
ani słowa. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu Rosalie
odezwała się:
- Dumbledore tu był. Wczoraj wieczorem.
Opowiedział mi wszystko o tym, że Sam-Wiesz-Kto powrócił, o zbiegłym
śmierciożercy… dlaczego opuściłaś Hogwart przed uroczystym zakończeniem?
Dyrektor kazał ci to przekazać. Wyniki egzaminów.
Podała mi
kopertę, którą natychmiast rozerwałam i wyciągnęłam sztywną kartkę.
Macy Alexandra Savour
otrzymała:
Numerologia: Zadowalający
Eliksiry: Wybitny
Zielarstwo: Powyżej Oczekiwań
Zaklęcia: Powyżej Oczekiwań
Starożytne runy: Zadowalający
Astronomia: Powyżej Oczekiwań
Historia magii: Okropny
Opieka nad magicznymi stworzeniami: Zadowalający
Obrona przed czarną magią: Wybitny
Uśmiechnęłam
się lekko. Miałam trzy Wybitne. Nie zaliczyłam co prawda historii magii, ale
numerologię zdałam na Zadowalający… To już było coś.
- Jak ci poszło? – spytała nieśmiało
ciotka.
- Dobrze. Nie zdałam historii magii,
ale z numerologii mam Zadowalający. No i trzy Wybitne. Ale wiesz, chciałam
porozmawiać o czymś innym. Dumbledore już ci pewnie mówił… To ja pomogłam uciec
temu śmierciożercy. Teraz mieszkam z Bartym, nie wrócę do domu. Służę tylko
Czarnemu Panu. Przyszłam, żeby spędzić z wami ten dzień i zabrać swoje rzeczy –
odpowiedziałam cicho. Po jej minie poznałam, że nie jest wcale zaskoczona.
Westchnęła ciężko.
- Wiedziałam, że ten dzień kiedyś
nastąpi. Ale nie powiem, że nie jestem zaskoczona. Z twoim wujkiem chcieliśmy
zrobić wszystko, żebyś nie poszła drogą swoich rodziców. Nie dlatego, że
chcieliśmy cię ograniczać, po prostu baliśmy się, że skończysz tak jak oni –
rzekła lekko drżącym głosem.
- Ja nigdy nie będę po stronie Zakonu.
Jestem wierna Czarnemu Panu, nie stanę się podwójnym agentem, nie ma takiej
opcji – odpowiedziałam z groźnym błyskiem w oczach.
- Nie proszę cię o to. Chcę, żebyś
wiedziała, że zawsze będziesz tu mile widziana.
Skinęłam
głową. Skoro takie było jej życzenie, nic nie stało na przeszkodzie, bym
spędziła tu resztę dnia. Pierwszą rzeczą, jaką chciałam zrobić, było pójście na
górę, by spakować wszystkie swoje rzeczy, co też prędko uczyniłam. Moja
sypialnia była niewielka, ale lubiłam ją. Wyciągnęłam z wysokiej, dębowej szafy
torbę i zaczęłam do niej wkładać resztę osobistych przedmiotów. Nie było tego
dużo, kilkanaście książek, jakieś kartki pergaminu, w tym jakieś pisma
dotyczące moich rodziców, ich zdjęcia, ze dwa komplety ubrań, drobna biżuteria…
Nic specjalnego, ale chciałam już oficjalnie wynieść się z domu wujostwa.
Kiedy wrócił wujek, atmosfera diametralnie
się zmieniła. On nie był tak tolerancyjny, jak ciotka, ale powstrzymał się od
komentarza na temat na temat wyboru mojej drogi życiowej. Mimo to usiedliśmy w
milczeniu do obiadu. Lynn również się nie odzywała, ale było to jakieś
sztuczne; ciotka najwyraźniej podejrzewała, że wrócę, więc kazała jej nie pytać
o rzeczy związane z ostatnimi wydarzeniami. Po obiedzie poszłam do salonu i
usiadłam przy fortepianie. Dawno nie grałam, tęskniłam za tym. Niby w domu
Bartemiusza był fortepian, ładny, z ciemnego, lakierowanego drewna, podobno
własność jego matki, ale nie chciałam go męczyć. Często grałam godzinami,
uwielbiałam dotyk klawiszy pod palcami, wydobywające się z instrumentu dźwięki…
Tak samo było ze skrzypcami. Barty wcześniej czy później wyrzuciłby mnie za to
z domu. Jego cierpliwość też nie jest wieczna.
Pod wieczór pożegnałam się z każdym,
obiecałam szybko znów ich odwiedzić i teleportowałam się do domu Croucha.
Słońce jeszcze nie zaszło, ale komarów było mnóstwo. Pomyślałam sobie, że Barty
musi być na mnie naprawdę wściekły. W końcu obiecałam wrócić wcześniej.
Zastałam go w salonie. Siedział w fotelu przed wygaszonym kominkiem i czytał
książkę. Było ich tu mnóstwo, jego rodzina musiała należeć do grona bardzo
wykształconych ludzi.
- Jestem już – poinformowałam go.
- To dobrze. Chyba cię nie wyrzucili,
skoro wracasz tak późno – odparł, odkładając książkę.
- Nie, chcą, żebym jeszcze kiedyś ich
odwiedziła. Nie umarłeś z głodu? Co chcesz na kolację?
- Cokolwiek. To twoje rzeczy, tak?
Jeśli masz coś niepotrzebnego, to mi zapakuj, a ja to odniosę na strych –
zaproponował.
Zawsze mnie
denerwowało, kiedy na pytanie Co chcesz
na obiad, odpowiadał: cokolwiek. Z dnia na dzień w kuchni szło mi coraz
lepiej i miałam coraz większy wybór. No cóż. Skoro było mu wszystko jedno,
postanowiłam przygotować tosty z dżemem. Nie lubiłam ciężkich kolacji. Ciekawa
byłam, jak zareagowałby Crouch, gdybym nagle zrobiła na obiad sałatkę. Cóż,
chętnie bym zapoznała się z jego reakcją, ale teraz nie chciałam być okrutna.
Barty usiadł
przy stole i czekał, aż skończę smarować podpieczone tosty dżemem truskawkowym.
- Nelly przysłała ci odpowiedź –
odezwał się, kiedy postawiłam na środku stołu talerza z tuzinem kanapek. Sama
nie byłam głodna, jadłam kolację w domu ciotki Rosalie. Wzięłam od niego
zapieczętowaną kopertę i rozerwałam ją, by wydobyć list.
Już się zaczynałam martwić, że coś Ci się stało
albo o mnie zapomniałaś. Możemy się spotkać jutro, chcę, żebyś mi wszystko
wyjaśniła. Dumbledore mówił w ostatni dzień, że Sama-Wiesz-Kto powrócił. Ty
znasz go lepiej, więc może wiesz więcej… A więc jutro wieczorem o ósmej? Może w
Dziurawym Kotle?
Nelly
Nie musiałam
pisać potwierdzenia. Pora była dobra, miejsce… hmm, najwyżej ubiorę pelerynę z
kapturem, do Dziurawego Kotła często przychodzą różne dziwolągi. Dlatego
schowałam list do kieszeni spodni i podparłam podbródek na zaciśniętych
pięściach.
- I co? Kiedy się spotykacie? – zapytał
Crouch.
- Jutro o dwudziestej. Możemy jutro
spędzać razem cały dzień – odparłam i uśmiechnęłam się lekko. – Ciotka
przekazała mi wyniki testów. Mogę zacząć już ćwiczenia na uzdrowiciela.
Crouch też się
uśmiechnął, ale zauważyłam w tym uśmiechu swego rodzaju smutek.
- I co, zaczniesz praktyki? – zapytał.
- Nie, mam dość złota po rodzicach.
Moja rodzina była bogatą może trochę zepsuta… Zresztą chcę się poświęcić
służbie Czarnemu Panu, nie będę miała czasu na pracę w Świętym Mungu.
Wstałam i
objęłam go za szyję. Nie chciałam, żeby się smucił z mojego powodu. Odsunęłam
się od niego i wbiegłam po schodach, żeby rozpakować torbę. Może faktycznie
powinnam niepotrzebne rzeczy spakować do szkolnego, skórzanego kufra i wynieść
na strych. Nigdy tam nie byłam, ale może będę miała okazję. Dlatego usiadłam po
środku pokoju i otworzyłam pustą walizkę. Wpakowałam do niej moje szkolne
książki i szaty, wszystkie notatki z lekcji. Nigdy już nie wrócę do Hogwartu, a
z sentymentu szkoda mi było wyrzucać. Kiedy napełniłam kufer, wtaszczyłam go na
mały korytarzyk i wychyliłam głowę przez barierkę schodów, by zawołać Croucha.
Nie miałam pojęcia, gdzie znajdowało się wejście na strych. Na piętrze
znajdowały się trzy pomieszczenia. Pokój Elenai, sypialnia rodziców Barty’ego,
w której teraz mieszkałam ja i maleńki pokój gościnny. Ściany tam pokryte były
kremową tapetą w róże, na podłodze położono dywan w kwiaty, okna zaś
przysłonięte były delikatną firanką oraz zasłonami z różowej bawełny. Stało tam
tylko łóżko z białego drewna nakryte krochmaloną, kremową pościelą, wąska,
biała szafa i mały, drewniany stolik z nową świeczką. Na wszystkich meblach
wymalowane były urocze, czerwone róże. Barty powiedział mi kiedyś, że jego
siostra miała talent do rysunków i to ona je namalowała.
Crouch wszedł na górę i wyciągnął
różdżkę. Bez słowa wycelował nią w sufit, gdzie pojawiły się podłużne
wyżłobienia w kształcie prostokąta. Okazało się, że jest to wejście na strych.
Z otworu wysunęła się żelazna drabina.
- Wejdę na górę, a ty podasz mi kufer,
dobrze? – zapytał, kiedy był już w połowie szczebli. Skinęłam tylko głową.
Gdy wspiął się
już na górę, uniosłam ciężki kufer wysoko nad głową. Musiałam lewitować go za
pomocą różdżki, sama nigdy bym go nie podniosła. Chwycił go za rączkę i
wyciągnął go na strych. Ja weszłam za nim. Było to pomieszczenie o niskim,
pochyłym suficie z drewna, pełne różnych, zakurzonych przedmiotów. W kącie pod
maleńkim okienkiem umieszczono wielki kufer, obok niego stał stojak, na którym
wisiał jakiś brązowy płaszcz. Było tu kilka wielkich, kartonowych pudeł, stosy
zakurzonych książek, okryty brzydkim kocem fotel, jakiś obraz… Bartemiusz
zaciągnął moja walizkę do kąta i tam ją zostawił. Było tu tak nisko, że nie
można było się wyprostować, podobnie jak w chacie leśnej.
- Dlaczego spaliłeś rzeczy twojego
ojca? Mogłeś je po prostu tutaj zostawić – odezwałam się, kiedy zeszliśmy na
dół, a on na nowo zamaskował tajne przejście.
- Nie chciałem mieć z nim nic
wspólnego. Już nigdy. Kiedy zesłał mnie do Azkabanu pokazał, jak mnie
nienawidzi. Nie uważam go za członka rodziny – odpowiedział zaskakująco
chłodnym tonem. Nie chciałam się już odzywać, poczułam się trochę głupio, że
zaczęłam ten temat. Rozeszliśmy się do swoich sypialni w nieco krępującym
milczeniu.
*
Następny dzień mieliśmy tylko dla
siebie, ale był jeden problem. Ani ja, ani Barty nie wiedzieliśmy, co się wtedy
robi. Pomyślałam sobie, że mogłabym nauczać go jakichś prostych utworów na
fortepianie. Na przykład taki marsz żałobny. On nie jest trudny.
- Czy ty coś sugerujesz? – zaśmiał się,
kiedy zagrałam pierwszą nutę.
- Nie. Po prostu lubię przygnębiającą
muzykę – odparłam. – Mnie nikt nie uczył grać, w domu był fortepian, to
ćwiczyłam… Grałam, kiedy jeszcze rodzice żyli. Później u ciotki kontynuowałam
naukę.
Położyłam jego
dłonie na klawiszach.
- Dawniej lubiłem sobie pograć. Ale wiesz, jak to jest, chciałem
służyć Czarnemu Panu, nie miałem głowy do muzyki – odparł. – W szkole byłem
dobrym uczniem, ale nie mam żadnych talentów. Będzie ciężko.
- Masz, przecież opiekujesz się
ogrodem, do takich roślin mało kto ma cierpliwość. Mam nadzieję, że kiedyś mi
wszystko pokażesz. Ale teraz gramy.
Wbrew temu, co mówił, Crouch uczył się
szybko i szło mu to lekko. Miał jakiś namiastek talentu, ale musiał bardziej w
siebie uwierzyć, żeby coś z tego wyszło. Słońce tego dnia grzało mocno, niebo
było bezchmurne, więc wynieśliśmy do ogrodu mały, drewniany stolik z piwnicy i
tam zjedliśmy obiad. Przygotowałam gęstą zupę ogórkową i pierogi z truskawkami.
Barty pomógł mi je lepić, ale w sercu czułam, że nie powinnam go więcej razy
wpuszczać do kuchni.
Wieczorem udałam się do Dziurawego
Kotła. Wolałam włożyć czarną pelerynę z kapturem i postanowiłam przez całe
spotkanie go nie zdejmować. Zauważyłam Nelly siedzącą przy stoliku w cieniu.
Natychmiast ruszyłam w jej stronę. Czułam się w miejscu publicznym trochę
niepewnie.
- Nie mogę zbyt długo zostać –
odezwałam się przyciszonym głosem, siadając. – Po tym, jak nie wyszło Czarnemu
Panu, mogą mnie wtrącić do Azkabanu. Dumbledore już na pewno wszystko wszystkim
rozpowiedział.
- A więc to prawda? To, co mówił Potter
i Dumbledore? – zapytała z niedowierzaniem blondynka.
- Tak. Przez cały rok pomagałam synowi
pana Croucha odzyskać Czarnemu Panu moc. Na wakacjach pojmaliśmy prawdziwego
Moody’ego, a Barty udawał go aż do Trzeciego Zadania. To on wrzucił nazwisko
Pottera do Czary Ognia. Pomagał mu w Turnieju, zainicjował przeniesienie go na
cmentarz… Ja w sumie nic wielkiego nie zrobiłam, na końcu zamknęłam Snape’a w
komórce na miotły i obezwładniłam McGonagall, żeby go wyprowadzić ze szkoły
tajnym przejściem. Od tamtego czasu się ukrywamy. Nie pytaj, gdzie. Na razie
nie mogę ci wiele powiedzieć. Przepraszam, że cię okłamywałam, ale sama
rozumiesz. Z Czarnym Panem nie ma żartów.
- A wtedy, kiedy tak znikałaś…
- Musiałam pomagać Czarnemu Panu. Ale
to nie miało dużego znaczenia.
-Długo tak się będziecie ukrywać? Coś
słyszałam, że pan Crouch miał syna, ale nic więcej o nim nie wiem. Sądząc po
tym, jaki był jego ojciec, to chyba pryszczaty kujon z odstającymi uszami.
- Nie prawda, jest bardzo miły. To
raczej nie twój typ, ale na pewno byś go polubiła – odpowiedziałam, nieco
dotknięta jej bezpodstawnym ocenianiem ludzi. – Zapytam go, może będzie chciał
cię poznać. Teraz muszę już iść, wyślę ci sowę, kiedy znów się spotkamy.
Pożegnałyśmy
się, a ja opuściłam karczmę. Kiedy znalazłam się między mugolami, poczułam się
nareszcie bezpieczna. Nikt nie mógł mnie rozpoznać. Za kilkanaście dni będę już
dorosła, a Namiar przestanie na mnie ciążyć. Teleportowałam się do domu
Croucha. Nie było mnie stosunkowo krótko, ale czułam niepokój. Zawsze, kiedy
wychodziłam do sklepu albo gdzieś indziej, bałam się, że kiedy wrócę, zastanę
zrujnowany dom i brak Barty’ego. Cały czas obawiałam się, że ludzie z
ministerstwa nas znajdą.
Weszłam do
środka. Już z korytarza usłyszałam, że Crouch jest w łazience, dlatego
podeszłam do drzwi i zapukałam.
- Wróciłam trochę wcześniej, jak
wyjdziesz, musimy porozmawiać – odezwałam się i poszłam do salonu. Usiadłam
przy fortepianie, żeby zacząć grać skoczny mazurek.
Bartemiusz
wyszedł z łazienki pięć minut później. Wyglądał na zaniepokojonego, musiał się
chyba spieszyć, miał mokre włosy, twarz niedokładnie wytartą, ubrany był tylko
w szlafrok.
- Spokojnie, chciałam ci opowiedzieć o
spotkaniu Nelly – powiedziałam z uśmiechem. – Chciałaby cię poznać. Mogłaby tu
przyjść, co ty na to?
- Nie wiem. Możesz zapraszać kogo
chcesz, nie mam prawa o tym decydować.
- Wiesz, o co pytam. Chciałbyś, żeby
nas odwiedziła? – spytałam. Wstałam od fortepianu, podeszłam do fotela, w
którym usiadł i oparłam się biodrem o podłokietnik. Barty nieśmiało objął mnie
w talii i oparł policzek o moją kibić.
- Najbardziej bym chciał, żeby ta Nelly
zostawiła cię w spokoju. Może to ci się nie podoba, ale ona jest fałszywa. Ja
się dobrze znam na ludziach.
Nic mu na to
nie odpowiedziałam, nie zamierzałam się z nim kłócić. Faktycznie, i tak
zrobiłabym to, co chciałam. A do Nelly wyślę list jeszcze dzisiaj. Bezwiednie pogładziłam
go po włosach i pochyliłam się, żeby go pocałować w skroń. Nic więcej nie
powiedział, więc udałam się do łazienki, wciąż pogrążona we własnych myślach.
Gdyby Barty poznał Nelly tak, jak ja ją poznałam, zmieniłby o niej zdanie,
jestem tego pewna. Nigdy nie miałam nadziei, że polubią się tak, jakbym
chciała, ale może by zrobili to dla mnie…
Instynktownie spojrzałam w lustro. Było
ciemno, a żaluzje w oknach zasłonięte. Stało się to samo, co całkiem niedawno.
W lustrze zobaczyłam odbicie dziewczyny. Nie miałam pojęcia, co to oznaczało.
Trwało to zaledwie sekundę, mrugnęłam ledwo powiekami, a wszystko wróciło do
normy. Serce waliło mi w piersiach, oddech miałam płytki i nierówny. Przez
jakąś minutę stałam przerażona pod drzwiami, z dłonią przyciśniętą gdzieś w
okolicy gardła. Coraz bardziej mnie to niepokoiło. Musiałam o tym komuś
powiedzieć, musiałam, bo moje serce chyba eksploduje. Tak, powiem o tym
Barty’emu, choćby miał mnie wyrzucić na bruk. Powiem, ale jeszcze nie dzisiaj.
Drżącymi rękami podniosłam szczoteczkę z podłogi, starając się uspokoić myśli i
ciało, które wciąż dygotało jak galareta.
___________
Rozdział ten
pisałam dokładnie ósmego marca, zaległości w publikowaniu mam znaczne. Ale na
szczęście napisanych mam już ponad dwadzieścia pięć odcinków. Prędko, prędko
publikuję, bo jeszcze na nowego bloga chciałabym przepisać pierwszy rozdział.
To już ostatni dzień wakacji, od jutra zaczyna się harówka. Pff. Zapraszam na
podstronę „W następnym odcinku”, gdzie pojawiły się już nowe cytaty. No cóż.
Dedykacja dla fear. :*
~Aga;)
OdpowiedzUsuń31 sierpnia 2011 o 22:17
Pierwsza!!!
31 sierpnia 2011 o 22:23
UsuńGratuluję xD
~Doska
OdpowiedzUsuń1 września 2011 o 13:48
hahaha okaże się, że Barty i Nelly będą żyć jak pies z kotem xD akcja się rozkręca… super, tylko czekać na kolejne rozdziały :) pzdr
1 września 2011 o 14:28
UsuńA może wręcz przeciwnie? xD
~Paulina
OdpowiedzUsuń1 września 2011 o 18:27
Publikuj wszystko, co masz ;d
1 września 2011 o 18:58
UsuńHahaha, muszę przepisać :D
~fear
OdpowiedzUsuń2 września 2011 o 18:58
Dziękuję bardzo za dedykację:) Niesamowicie mi miło:)Sama się przestraszyłam jak tą dziewczynę w lustrze Macy zobaczyła;] Chciałabym zobaczyć już to spotkanie Nelly i Barty’ego. dobra czekam na nowy rozdział :)Pozdrawiam:
2 września 2011 o 20:19
UsuńHahahaha, cyrki będą, nie tylko z tą dziewczyną, ale i z Nelly xD
~olka
OdpowiedzUsuń4 września 2011 o 00:28
Mi się wydaje że Nelly i Barty się polubią……………Pozdrawiam.
4 września 2011 o 12:53
UsuńHaha, dokładnie xD
m1rabella@onet.pl
OdpowiedzUsuń26 października 2011 o 17:39
Ja chyba mam za dużo czasu wolnego, bo tu też zobaczyłam xD Ciekawa ta Macy, taka inna. No i oczywiście jestem ciekawa jakie będzie to spotkanie Barty’ego i Nelly. Napisałaś, że będą cyrki – ostatnio w cyrku byłam, ha! xD Mam nadzieję, że tu będą lepsze, bo tam tylko poszłam sobie posiedzieć xDInformuj mnie na melodia-wiecznosci.blog.onet.pl Tak samo prosiłabym o powiadamianie z dlr i scp ;>
27 października 2011 o 17:59
UsuńEeeeej! To mi daj tego czasu trochę, bo mi go ciągle brakuje! W takim razie dodaję Cię do linków, tylko się zalogować muszę :D
~nikly
OdpowiedzUsuń8 listopada 2011 o 20:22
z tego co wyczytałam „w następnym odcinku” to trochę mnie poraziło.czyżby Nelly i Barty będą mieli romans ? ;xx oby nie, bo Macy lepiej do niego pasuje :Dno i świetny rozdział .pozdrawiam ; )
11 listopada 2011 o 16:44
UsuńRomans? Niee, jeszcze nie xD Wiesz, niczego nie będę przyspieszać xD