22 listopada 2012

28. Koszmar zakończony

         Daphne wyglądała na uradowaną. Zerkała to na mnie, to na Barty'ego, ale oboje mieliśmy nietęgie miny, więc dodała:
         - Nelly wcale nie jest w ciąży!
Zamrugałam szybko. To był dla mnie prawdziwy szok, ale kiedy minął, poczułam się, jakby potężny kamień spadł mi z serca. Ufałam Daphne.
         - Zaraz, ale to może były kłamliwe myśli. No wiesz, może ona sobie to tylko wyobrażała - mruknęłam.
         - Potrafię rozpoznać prawdę. Nelly kłamała też w innej sprawie. Nigdy nie spała z Bartym. Nigdy z nikim nie spała - odpowiedziała, a oczy jej lśniły. Zupełnie nie mogłam uwierzyć w te słowa. Jak to? Nie było żadnego seksu? Przecież Nelly powiedziała coś innego! Co prawda, Crouch niczego nie pamiętał, ale...
         - Dlaczego kłamała? Przecież obudziłem się, a ona leżała naga w łóżku i wyglądała na szczęśliwą - zauważył.
         - Nie wiem. Ale kiedy wróci, musimy ją o to zapytać. Natychmiast wykryję, czy mówi prawdę. Żadne czary jej nie pomogą - odparła Daphne.
Moja radość była naprawdę nieopisana. Barty nigdy mnie nie zdradził, a wszystko mogło być tak, jak dawniej. Czułam na sercu dawną lekkość, która wydała mi się dwukrotnie większa przez cierpienie trwające przez tak długi czas. Pozwoliłam Crouchowi objąć się, w końcu o nic nie mogłam go oskarżyć. Dawne uczucie na nowo zapłonęło w moim sercu jeszcze silniejszym żarem.
         Na Nelly musieliśmy czekać nieco ponad godzinę. Kiedy weszła do salonu obładowana torbami, odezwałam się do niej tonem spokojnym, który nawet jej wydał się podejrzany:
         - Kobietom w ciąży nie wolno dźwigać, zapomniałaś?
Blondynka upuściła je na podłogę i spojrzała na Daphne.
         - Dlaczego wampirzyca opuszcza swoją trumnę w biały dzień? Czyżby udawała, że jest wampirzycą? - spytała, na co ta roześmiała się cicho.
         - Wydaje mi się, że to nieistotne. A może to ty masz nam coś do powiedzenia? Minęło już cztery miesiące, a czujesz się i wyglądasz znakomicie - odrzekła.
Nelly zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem, acz podejrzliwym wzrokiem. Przez chwilę nie mówiła nic, ja zaś zastanawiałam się, jakie kłamstwo tym razem wymyśli. Nigdy jakoś nie zwróciłam uwagi na jej brzuch, ale teraz, mimo że miała na sobie luźną bluzkę z długimi rękawami nie wyglądało, by przybył jej choć jeden kilogram więcej.
         - Po prostu dobrze się trzymam, to wszystko. Nie muszę ci się tłumaczyć - oświadczyła leciutko niepewnym tonem, ale spróbowała zatuszować wahanie wyniosłym wyrazem twarzy. W końcu Barty nie wytrzymał i zwrócił się do niej z bardzo zniecierpliwioną miną:
         - Dość tych żartów, wiemy, że nie spałaś ze mną i nie jesteś w ciąży.
To była przełomowa chwila. Nasze poważne miny spowodowały, że pewność siebie uciekła z Nelly jak powietrze z przekłutego balonika. Przez jakiś czas milczała, myśląc usilnie. Mnie zależało tylko na odpowiedzi na pytanie: dlaczego?
         - Upiłam Barty'ego, bo wiedziałam, że na trzeźwo nigdy cię nie zdradzi. Ale on wciąż się opierał, więc na końcu był tak pijany, że nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie nadawał się do niczego, więc położyłam go do łóżka, rozebrałam, ze sobą zrobiłam to samo, a kiedy rano się obudził, powiedziałam mu, że ze sobą spaliśmy - wyznała w końcu, spuściwszy wzrok. - Zniknęłam na jakiś czas, ale Barty się nie odzywał. Miałam nadzieję, że to przemyśli i zaproponuje mi spotkanie. Stwierdziłam, że najlepiej będzie udać ciążę. Wiedziałam, że mnie nie wyrzucicie. Zrobiłam to, bo cię kocham, Barty.
         - To, co zrobiłaś było obrzydliwe. Zatrułaś nam cztery miesiące życia, nie rozumiem... Byłaś mi najbliższą osobą - powiedziałam, mrużąc oczy.
         - Wiem, przepraszam. Zabiorę swoje rzeczy i wrócę do siebie.
         - Słusznie - odparłam.
Po prostu nie mogłam się nie cieszyć tym nagłym zwrotem. Kiedy opuściła nasz dom, Daphne potwierdziła, że to, co tym razem wyznała, to prawda. Stwierdziła też, że dłużej nie będzie nas absorbować swoją obecnością.
         - Nie wiem, jak ci dziękować - powiedziałam jej, kiedy stałyśmy już przy drzwiach i przytuliłam ją. Czułam, że to ona była moją prawdziwą przyjaciółką, nie Nelly. Nie mogłam uwierzyć, że przez tak długi czas byłam ślepa.
         - Dobrze, że mogłam ci się odwdzięczyć. Zostawiam was, pewnie chcecie teraz pobyć sami - odrzekła, pomachała nam na odchodnym i wyszła. Czułam się tak szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Po prostu nie mogłam przestać się uśmiechać. Wiedziałam, że Barty czuł podobnie.
         - To było straszne, te cztery miesiące, wszystko przez moją głupotę - oświadczył, kiedy usiedliśmy na kanapie z filiżanką gorącej herbaty i biszkoptami w czekoladzie. - Mogłem ją od razu wyrzucić.
         - Przestań, dobrze, że tak się stało. Przejrzałam na oczy i dowiedziałam się, jaka Nelly jest naprawdę. Pół biedy, że mogła cię uwieść i zajść w ciążę. Ale tego kłamstwa jej nigdy nie wybaczę - odparłam i pocałowałam go w usta. Bardzo mi tego brakowało, jego języka wsuwającego się pomiędzy moje wargi, ramion zaciskających się dookoła mnie...
         - Po tym chyba już da sobie spokój - stwierdził Crouch, a na jego twarzy pojawiła się ulga. - W końcu ile można uprzykrzać nam życie?

*

         Od chwili poznania prawdy nasza egzystencja zmieniła się diametralnie. Ani przez moment nie czułam smutku, czego przyczyną był też po części zbliżający się termin porodu. Mogło się to teraz stać praktycznie każdego dnia, więc byłam gotowa. Bardzo byłam ciekawa, jakiej dziecko będzie płci, ale czy miało to jakieś znaczenie? Pewnego dnia Bartemiusz przekazał mi wiadomość od Czarnego Pana, która głosiła, że ten cieszy się z powodu nadchodzących narodzin z dwóch powodów: po pierwsze na świat przyjdzie jego nowy, przyszły poplecznik, a po drugie - wrócę do czynnej służby. Tam, mnie też to radowało, bo nie mogłam już znieść bezczynnego siedzenia w domu.
         Dokładnie dwudziestego drugiego kwietnia, kiedy już się ściemniło, odwiedziła mnie Daphne. Siedziałam sama, czekając na powrót Barty'ego od Czarnego Pana, więc bardzo się ucieszyłam, że po całym dniu będę mogła z kimś porozmawiać.
         - Jak się dziś czujesz? - zapytała.
         - Dziwnie. Od południa okropnie bolą mnie plecy, wiem, że już niedługo... chciałabym, żeby Barty był ze mną, ale rano wezwał go Czarny Pan - odparłam z niewyraźną miną.
         - Będę z tobą całą noc na wszelki wypadek - zaproponowała Daphne.
Nie musiała jednak spędzać tu tak dużo czasu. Około dwudziestej drugiej ból stał się po prostu nie do zniesienia. Trudno mi było wstać z fotela, a co dopiero gdziekolwiek podejść.
         - Polecimy teraz do szpitala, dobrze? Nie możemy już dłużej czekać - zachęcała mnie czarnowłosa. To rozwiązanie faktycznie wydało mi się najrozsądniejsze.
         - Dobrze, ale wolałabym się teleportować - wyrzuciłam z siebie na wydechu. Myśl o wejściu w takim stanie do kominka przerażała mnie. Przeszła przeze mnie kolejna fala nieznośnego bólu. Daphne pomogła mi ubrać płaszcz, po czym wyprowadziła mnie na drogę. Stamtąd teleportowała się ze mną. Ogarnęła mnie cisza i ciemność, ciśnienie naciskające na mnie zewsząd spotęgowało ból. Zupełnie nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, tak byłam oszołomiona po aportacji. Usłyszałam tylko zapewnienie przyjaciółki, że za kilka minut wróci. Zajęło się mną dwóch uzdrowicieli, którzy podali mi jakiś eliksir i położyli na wysokim łóżku. Po spożyciu mikstury skurcze ustały, ale czułam, że długo ten stan nie potrwa.
         - Od kiedy odczuwa pani ból? - zapytał starszy i zapewne bardziej doświadczony uzdrowiciel.
         - Od południa, tak sądzę. Proszę mi powiedzieć... Długo będzie można to powstrzymać? Chciałabym, żeby mój narzeczony był ze mną...
         - I tak nie można tu wejść, więc wydaje mi się, że jest to bez znaczenia. Za kwadrans działanie eliksiru minie, w tym czasie pójdziemy się przygotować, a pani radzę się rozluźnić. To nie potrwa długo - odrzekł i oddalił się wraz ze swoim pomocnikiem za parawan. Byli w tym samym pomieszczeniu, ale nic nie widziałam. Chciałam dostosować się do rady uzdrowiciela, ale cały czas czułam niepokój. Minuty mijały szybko, a ja powoli odczuwałam, jak działanie eliksiru mija. Wkrótce potem nieskazitelną, sterylną komnatę wypełniły moje krzyki. Był to ból tak okropny, że już nigdy nie chciałam być w ciąży. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie czułam, teraz nie były to tylko przeszywające strumienie bólu. Nie miałam pojęcia, czy dziecko już się urodziło, czy jeszcze nie, myślałam, że zwariuję. Dla uzdrowiciela może to była chwilka, ale dla mnie trwało to całe wieki.
W końcu, jakieś pół godziny później ból powoli ustąpił. Czułam się dziwnie pusta w środku i bardzo zmęczona. Urywany, ochrypły płacz dziecka dobiegł do moich uszu jak zza mgły. Zamknęłam oczy. Było mi gorąco, mimo że miałam na sobie tylko cienką, papierową, szpitalną koszulę. Całe ciało miałam zlane potem, włosy przylepiały mi się do twarzy. Już było po wszystkim, a moje dziecko było, sądząc po komentarzu uzdrowiciela, zdrowe. Zawinął je w białą chustę i podał mi je. Pierś wciąż falowała mi ze zmęczenia, ale czułam się jak najszczęśliwsza osoba na świecie. Młodszy uzdrowiciel otworzył drzwi, a do komnaty natychmiast wszedł Barty, który musiał stresować się na korytarzu już jakiś czas. Na głowie miał kaptur.
         - I co? - zapytał, podchodząc do mnie.
         - To chłopiec, może być pan dumny - poinformował go starszy czarodziej. - Teraz przewieziemy panią Savour na jedną z sal, będzie tu musiała zostać przez jakiś czas.
Za pomocą różdżki sprawił, że łóżko samo ruszyło w stronę drzwi. Umieszczono mnie dwa pokoje dalej. Była tam tylko jedna ciemnowłosa czarownica z wielkim brzuchem; spała. Ustawiono moje łóżko w kącie, po czym dwójka uzdrowicieli opuściła salę. Przyjrzałam się dokładnie pogrążonemu we śnie dziecku. Było małe i delikatne, nie mogłam wprost uwierzyć, że naprawdę żyło.
         - Spodziewałeś się kiedyś, że twój los tak się potoczy? - spytałam cicho, kiedy Barty usiadł na brzegu łóżka i pochylił się, żeby pocałować mnie w policzek.
         - Kiedyś byłem więziony i całkowicie podporządkowany ojcu, o mały włos nie utraciłem duszy... a teraz mam syna i cudowną przyszłą żonę... Gdyby mi to przepowiedziano dwa lata temu, nie uwierzyłbym - odparł i zdjął kaptur z głowy. Nikt nie mógł go tu rozpoznać. Wyciągnął rękę i delikatnie pogładził główkę dziecka, na których widniała kępka jasnych włosów. Od teraz, kiedy poznałam jego płeć, zaczęłam się zastanawiać, jak je nazwać.
         - Tak sobie pomyślałam, że można dać mu na imię Dorian - odezwałam się. Crouch przez chwilę analizował to w myślach, w końcu pokiwał głową.
         - Ładnie. To rzadkie imię, będzie dobrze wyglądało w krypcie w... - urwał, widząc moje karcące spojrzenie i uśmiechnął się.

         Następnego dnia odwiedziła mnie ciotka z wujem. Barty'ego akurat nie było, bo musiał udać się do Czarnego Pana. Może to i lepiej, chciałam, żeby poznali się w domu. Nie uśmiechało mi się, aby podnieśli alarm na cały budynek.
         - Kiedy poznamy twojego narzeczonego? - zapytała Rosalie.
         - Jak wrócę do domu, to was zaproszę. Ale wiecie, że nie możecie nawet pisnąć słowa na temat tego, gdzie mieszkamy. Nie chcę, żeby niepokoił nas Dumbledore, zwłaszcza teraz, kiedy mamy mnóstwo pracy przy Dorianie - odpowiedziałam szybko. Moje szczęście zamącił lekko niepokój wywołany zagrożeniem ze strony Zakonu Feniksa, ale wiedziałam, że szybko zniknie.
Synka kochałam bezwarunkowo i nie chciałam się z nim rozstawać. W nocy sypiał w wysokim, żelaznym łóżeczku tuż obok mnie. Jedynym problemem było dla mnie karmienie go. Musiałam to robić przy uzdrowicielce, a była to przecież bardzo intymna i osobista czynność.
Do domu wróciłam tydzień później. Czułam się dobrze, za pomocą codziennych dawek eliksiru moja figura wróciła do dawnej formy. Dorian był okazem zdrowia, dużo jadł, dużo spał, ale rzadko płakał. Było to niepokojące, ale uzdrowicielka powiedziała mi, że każde dziecko jest inne, więc nie było się czym przejmować. Bartemiusz był bardzo zadowolony, że urodził mu się akurat syn. Cieszyłam się, że miał dziedzica. Zapewniał mnie, że płeć nie ma dla niego żadnego znaczenia, ale i tak wiedzieliśmy, jak było naprawdę.
A co do Dumbledore'a...
         Pewnego dnia, a był to już maj, dostałam do niego list. Na początku pomyślałam, że ktoś sobie robi jakieś głupie żarty, ale nikt nie mógł podrobić jego charakterystycznego, wąskiego pisma. Rozerwałam zaadresowaną elegancko kopertę i wydobyłam z niej list. Z ulgą zobaczyłam, że nie było na niej żadnych informacji dotyczących mojego miejsca zamieszkania. List był raczej krótki, ale z pewnością napisał go dyrektor Hogwartu.

         Droga Macy -
         chciałbym bardzo się z Tobą zobaczyć, o ile nie jest to problem w obecnej sytuacji. Słyszałem, że urodziłaś dziecko, czego bardzo Ci gratuluję. Z mojej strony nic Ci nie grozi, możesz być tego pewna. Proponuję najbliższy piątek o godzinie osiemnastej w Dziurawym Kotle.
         A.P.W.B. Dumbledore

Zaskoczona, przeczytałam ów list jeszcze raz. Czego ode mnie chciał? Skoro oczekiwał, że przyjdę, to musiało chodzić o coś poważnego. Może miał nadzieję, że porzucę śmierciożerców i zapiszę się do Zakonu? Natychmiast pokazałam ten list Barty'emu. Nie był aż tak zaskoczony, jak bym się tego spodziewała.
         - Domyślałem się, że w końcu zechce się z tobą spotkać. Myślałem co prawda, że zrobi to wcześniej, ale... no. Uważam, że powinnaś pokazać ten list Czarnemu Panu - odrzekł, oddając mi złożony na pół kawałek pergaminu.
Jak mi Crouch poradził, tak zrobiłam. Poszłam do Voldemorta jeszcze tego samego dnia. Nie śmiałam zrobić czegokolwiek bez jego zgody, dlatego słowem nie zaprotestowałam. Znalazłam go w wielkiej komnacie, w której naznaczono mnie Mrocznym Znakiem. Jego twarz wyrażała głębokie zdziwienie.
         - Czemu zawdzięczam twoją wizytę? - zapytał zaskakująco uprzejmym tonem. Pogrzebałam w kieszeni szaty i wręczyłam mu nieco już pognieciony pergamin.
         - To list od Dumbledore'a, dziś rano go dostałam, stwierdziłam, że powinieneś to zobaczyć, panie - odparłam z nieznacznym ukłonem. Volemort rozożył kartkę i przeczytał w milczeniu jego treść. Na twarz wystąpił mu uśmiech wyrażający satysfakcję. Ja nie odzywałam się przez ten czas ani słowem czekając, aż on pierwszy przemówił. Schował list do wewnętrznej kieszeni czarnej peleryny, jego twarz była niezgłębiona. Nie miałam pojęcia, czy zamierzał na mnie nakrzyczeć, czy pochwalić.
         - Bardzo dobrze. Pójdziesz na to spotkanie najszybciej, jak się da. Nie wypytuj go, żeby to nie wyglądało zbyt podejrzanie. Wysłuchaj, co ma do powiedzenia, to wystarczy - machnął różdżką, a na stole pojawiła się butelka ze szkarłatnym atramentem, czarne, orle pióro i kartka pergaminu. Kazał mi usiąść i napisać pod jego dyktando odpowiedź dla Dumbledore'a: - Jeśli panu na tym zależy, mogę się z panem spotkać, ale bez świadków. Termin mi odpowiada. Do zobaczenia w piątek - Mary Savour. Wyślesz mu ten list jeszcze dziś i stawisz się w Dziurawym Kotle na wyznaczoną godzinę. Chcesz dostać jakąś anonimową ochronę?
         - Nie, bardzo dziękuję. Jeśli Dumbledore chce się spotkać, to chodzi mu tylko o rozmowę. Wbrew pozorom jest uczciwy i kulturalny - odparłam, uważnie przyglądając się Czarnemu Panu, ciekawa, jak zareaguje na pochlebne dyrektorowi Hogwartu słowa, ale on tylko uśmiechnął się.
         - To fakt - stwierdził. - Idź już. Po spotkaniu masz się u mnie stawić i zdać raport.
Ukłoniłam się lekko, po czym odwróciłam się i odeszłam. Teleportowałam się już w golu prosto na ulicę przed domem. Bartemiusz był Strażnikiem Tajemnicy, więc tylko on mógł deportować się do środka. Udałam się od razu do pokoju Doriana. Leżał w drewnianym łóżeczku, pogrążony w głębokim, spokojnym śnie. Zawsze bałam się o niego, kiedy tak spał. Może nie o to, że umrze, ale raczej o jego zupełnie niedziecięce zachowanie. Był całkowicie poważny, nie płakał... Usiadłam na ciemnym, drewnianym krześle przy łóżeczku i pogładziłam delikatnie jasne włosy synka. Był bardzo podobny do Barty'ego, nie miałam żadnych wątpliwości. Nie wiem, co by się z nim stało, gdyby mnie zabrakło. Crouch był dobrym ojcem, ale ciągła służba u Czarnego Pana i nagłe wezwania męczyły go. A ja czułam, że długo nie pożyję. Po prostu miałam takie przeczucie. I tak już miałam szczęście, że udało mi się wyjść cało z walki, która toczyła się w domu moich rodziców. Podczas rozmowy z Dumbledore'em będę musiała zapytać go szczerze, jak to było na prawdę. Potterowi nie kłamał. A przecież między nim i mną było dziwne podobieństwo. Oboje straciliśmy rodziców przez tą wojnę, wychowywało nas wujostwo... tyle, że moja rodzina mnie kochała. A jego...

*

         W piątek o umówionej godzinie zjawiłam się w Dziurawym Kotle, ubrana w czarną szatę z kapturem, aby nikt mnie nie rozpoznał. W barze było mnóstwo dziwnych, zakapturzonych lub przebranych ludzi, ale tylko jedna postać powstała na mój widok. Poznałam w niej Dumbledore'a, więc natychmiast do niego podeszłam. Usiedliśmy w półmroku, z dala od grupki podchmielonych, brodatych magów. Zapytał, czy chcę się czegoś napić, ale tylko pokręciłam głową.
         - Przejdźmy do rzeczy. Dlaczego chciał pan się ze mną widzieć?
Dyrektor zetknął ze sobą koniuszki palców, milcząc przez chwilę. Dobiegło mnie chce westchnienie spod jego błyszczącego kaptura.
         - W obecnej sytuacji nasze spotkanie nie jest chyba zbyt fortunne, ale mimo wszystko chciałem się z tobą zobaczyć - rzekł spokojnie, niewzruszonym tonem. - Wiem, że od dawna jesteś po stronie Voldemorta. Może nie czynami, raczej sercem... W Hogwarcie też pomagałaś Crouchowi przywrócić mu dawną postać?
         - Tak - odpowiedziałam butnie. - I zrobiłabym to znowu. Z radością służę Czarnemu Panu. Jeśli panu zależy, żebym się opamiętała i przeszła na stronę Zakonu Feniksa, to muszę odpowiedzieć nie. Ma pan krew moich rodziców na rękach.
Na głowie miałam kaptur, więc Dumbledore nie mógł zobaczyć gniewu malującego się na mojej twarzy, ale zapewne usłyszał potworne wyrzuty brzmiące w głosie, których nawet nie próbowałam ukryć.
         - To zupełnie nie tak, ale nie o tym chcę rozmawiać. Masz jednak rację, wolałbym, żebyś przeszła na właściwą stronę. No, ale patrzmy na wszystko realnie. Z mojej i Zakonu strony nic ci nie grozi, możesz być tego pewna. Ja wiem. Powinienem był zachować się inaczej, ale zbyt dobrze znam twoją ciotkę. Bardzo ją ranisz tym, co robisz - odparł. No tak. Mogłam się tego spodziewać. Zrozpaczona ciotka Rosalie, nie wiedząc już, co robić, zwróciła się do Dumbledore'a.
         - Trudno. To moje życie. Od dawna już wiedziała, po czyjej jestem w stronie. Ona kochała swoją siostrę, więc powinna zdawać sobie sprawę z tego, czego dopuścił się Zakon Feniksa. Mianowicie: morderstwa! - oświadczyłam, a coś ścisnęło mnie za gardło.
         - Twój mistrz robi to samo...
         - Ale to pan z tym walczy! Zło chce pan złem zwyciężyć? Nie ja mam Zakon Feniksa uczyć, jak powinien postępować - przerwałam mu, dotknięta do żywego. Dumbledore swoim brakiem zrozumienia zdenerwował mnie jeszcze bardziej niż wszystkim, co do tej pory powiedział. Nie myślałam, że w ten sposób się zachowa. Kto jak kto, ale dyrektor Hogwartu powinien rozumieć takie rzeczy. Powinien się wstydzić, że zdolna jest do tego nawet śmierciożerca, której złość przysłania cały świat.
         - Porozmawiamy, jak pan to zrozumie - dodałam już spokojniej, po czym wstałam od stołu i bez słowa opuściłam karczmę. Zaraz za jej drzwiami teleportowałam się.
W holu, gdzie się pojawiłam, było ciemno. Płonęły tylko wąskie, czarne świece niebieskim, gazowym płomieniem. Śmiało weszłam do komnaty, gdzie zastałam Czarnego Pana. Natychmiast wstał, z miną wyrażającą zaciekawienie.
         - Macy, wyglądasz na wzburzoną - rzekł, podchodząc do mnie z tajemniczym uśmiechem. Westchnęłam ciężko.
         - Spotkałam się z Dumbledore'em - wyznałam. - Albo ja go nie mogę pojąć, albo jestem za głupia na rozmowy z nim.
Po minie poznałam, że Czarny Pan jest zawiedziony. Czułam, że nie jest na mnie zły ani nie zamierza mnie karać, ale już samo to, że go rozczarowałam, było dla mnie straszne.
         - Co takiego mówił? Chciał cię przekabacić na swoją stronę? - zapytał.
         - Tak, ale ponoć tylko po to, abym więcej nie sprawiała przykrości ciotce. Nie wiem, czy tak naprawdę uważa, ale powiedział bardzo dziwną rzecz. Mówił, że to, co robisz, panie, jest złe, mordowanie i w ogóle... Ale jeśli on nasyła swoich ludzi, na przykład wtedy na moich rodziców, to jest dobre. On zawsze robi wszystko dla ogólnego dobra, a to, że krzywdzi pojedyncze osoby...
Voldemort zaśmiał się, najwyraźniej z ulgą. Zrozumiałam więc, że mój umysł po prostu nie pojmował skomplikowanego toku myślenia Dumbledore'a. Albo też śmiech Czarnego Pana mógł oświadczać, że tego się właśnie spodziewał. Zanim jednak zdążyłam dociec, o co mogło mu chodzić, powiedział:
         - No tak, tego można się było domyślić. Osobiście uważam, że lepiej robić coś dla większego zła, bo przynajmniej się z tym nie kryjesz. Ale Dumbledore chciał raczej pokazać ci, ile tracisz, służąc mi. Posłużył się jednak kiepskim przykładem, ja bym na jego miejscu powiedział, że los zawsze układa się bajkowo, a dobro zwycięża zło - uśmiechnął się z satysfakcją na widok mojej oniemiałej twarzy. Zupełnie nie przyszło mi do głowy, że dyrektor mógł wpaść na coś takiego. Zawsze wiedziałam, że Lord Voldemort był człowiekiem bardzo inteligentnym, to nie budziło żadnych wątpliwości. Ale nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego wszyscy uważają go za kogoś mniej znaczącego od Dumbledore'a.
         - Panie mój, bez obrazy, ale ludzie nie powinni mówić, że Dumbledore jest od ciebie potężniejszy - odparłam.
         - To mnie nie obraża, wręcz przeciwnie. Nie przejmuj się. Idź już - dodał. Dygnęłam lekko i opuściłam komnatę. Teleportowałam się.
Już zaczęło się ściemniać, ale słońce jeszcze nie zaszło. Niebo miało kolor ciemnoniebieski, nad horyzontem zaś jaśniała czerwono-pomarańczowa poświata. Gwiazdy były blade, ale powoli zaczęły jaśnieć od przeciwnej strony słońca. Udałam się prosto do domu. Dorianem opiekował się Barty i choć był bardzo dobrym ojcem, nie potrafił się nim zająć tak dobrze jak matka.
Crouch siedział przy stole i jadł samotnie kolację. Odwrócił głowę, kiedy tylko weszłam do kuchni. Wiedziałam, że teraz miał na głowie dużo innych spraw, Czarnego Pana, służbę u Niego... Ale bardzo chciałam już być jego żoną i należeć  tylko do niego. Bałam się, że nie będziemy już w stanie zawrzeć związku małżeńskiego. Wszędzie było tak niebezpiecznie... Dopóki Dumbledore żyje, moja rodzina nie będzie bezpieczna. Podeszłam do Barty'ego i objęłam go od tyłu za szyję.
         - I co, byłaś u Dumbledore'a? - zapytał, gładząc powoli moją dłoń.
         - Tak, spotkaliśmy się w Dziurawym Kotle. Mówił bardzo dziwne rzeczy. Że ciotka bardzo chciałaby, żebym przeszła na stronę Zakonu Feniksa... usprawiedliwiał morderstwa swoich ludzi... Nie chcę, żeby oni wszyscy mieszali się w moje życie - westchnęłam. Pocałował wierzch mojej dłoni, po czym wstał z krzesła i podszedł do szafki, żeby zrobić mi herbatę. Opadłam na jego miejsce. Czułam się naprawdę zmęczona tym wszystkim. Chciałam spokojnie służyć Lordowi Voldemortowi bez wysłuchiwania kazań ze strony Dumbledore'a czy ciotki. Wzięłam od Croucha kubek z gorącym, parującym napojem i wypiłam mały łyk.
         - Nie przejmuj się. To nie ich sprawa, co robisz, jesteś dorosła. Wypij herbatę, później pójdziemy na spacer, hmm? - zaproponował.

___________

         No i zaczęła się sielanka. Ale przecież to opowiadanie ma to do siebie, że wszystko jest piękne i mówi o szczęściu. Dedykacja dla Patrycji :* 

15 listopada 2012

27. Przebaczenie jest najtrudniejszą miłością

         Nadszedł luty. Wciąż było zimno, ale jakby bardziej wilgotno. Nelly wciąż milczała, nie dawała praktycznie żadnych znaków życia. Za to Daphne okazała się dla mnie prawdziwą podporą w tych trudnych chwilach. Wciąż pamiętała, że pomogłam jej w kłopotach, mimo że minęło od tego zdarzenia już całkiem dużo czasu. Crouch ją uwielbiał, co bardzo mnie cieszyło, gdyż nie musiałam na siłę ich do siebie przekonywać.
         - Wiesz, powiem ci, że jak na zdrajcę, to całkiem nieźle sobie radzi. Skoro pozwoliłaś mu wrócić do waszego łóżka... - mruknęła pewnego wieczora. Śmierciożerca został wezwany przez Czarnego Pana, więc mogłyśmy spokojnie porozmawiać.
         - Stwierdziłam, że nie możemy ciągle stać w miejscu. Świat biegnie cały czas do przodu, a ja nie mogę wciąż rozgrzebywać przeszłości. Co nie znaczy, że o wszystkim zapomnę. Musimy zacząć od początku. Mam nadzieję, że już żadne nowe rewelacje nas nie zaskoczą. Przynajmniej do czasu, aż urodzę - odpowiedziałam. Z Daphne naprawdę dobrze mi się rozmawiało. Mogłam jej o wszystkim powiedzieć bez obaw, że komuś wyjawi mój sekret. Po prostu miałam do niej pełne zaufanie. Teraz mogłam to porównać do moich relacji z Nelly. Były one jakby wymuszone i sztywne, za to przy Daphne czułam się zupełnie spokojna, obie byłyśmy naturalne i niczego nie udawałyśmy.
         - Nelly chyba cię nie będzie więcej niepokoić. Miałaby tupet, gdyby się nagle zjawiła. A powiedz mi... kiedy Barty tak znika, niby wezwany przez Czarnego Pana... ufasz mu? Nie podejrzewasz niczego? Ja na twoim miejscu nie mogłabym usiedzieć w domu, musiałabym go sprawdzić, czy czasami nie kontynuuje tego romansu.
         - Też o tym myślałam, ale widzę, jak bardzo się stara. To był błąd, który popełnił, odurzony alkoholem. Poza tym widzę, w jakim stanie wraca. Muszę mu znów zaufać, bo wtedy tylko będziemy mogli uczynić kolejny krok. Jeśli tylko Nelly się nie napatoczy, wszystko wróci do normy. Chcę jedynie spokoju.

         Ale chyba los miał wobec mnie inne plany. Pod koniec litego, kiedy śnieg topniał, powietrze było wilgotne i ciężkie, a zima przesiąknięta wodą z roztopów, ktoś niespodziewanie zapukał do naszych drzwi. Było około godziny dziewiętnastej, niebo miało kolor aksamitnej czerni, choć słońce jeszcze jaśniało lekką, fioletową poświatą tuż nad horyzontem. Byliśmy właśnie po kolacji, Barty układał talerze w kuchni, ja zaś siedziałam przed kominkiem i rozwiązywałam magiczną krzyżówkę, załączoną zawsze na ostatniej stronie do "Proroka Codziennego". Ostatnimi czasy czułam, jak dziecko wierci się i kipie mnie od środka w brzuch. Było to dziwne uczucie, ale lubiłam je, bo byłam spokojniejsza, kiedy dawało jakieś znaki życia.
Jak wcześniej wspomniałam, ktoś załomotał do drzwi. Byłam prawie pewna, że to Daphne przyszła nas odwiedzić, ale kiedy Crouch wpuścił ową osobę do środka, zapadło milczenie. Zdziwiło mnie to, więc odwróciłam się. Poczułam, jakby moja noga nastąpiła na jeden z fałszywych stopni w Hogwarcie, a serce podskoczyło mi do gardła z zaskoczenia.
         - Ty - wyszeptałam, wstając z fotela nie bez trudu. W korytarzu stała Nelly w długim, kremowym płaszczu z dużymi guzikami, z kapelusikiem na głowie i wyrazem skruchy na twarzy. Zanim zdążyła jakoś zareagować, dopadłam do niej z zaskakującą w moim obecnym stanie szybkością, zamachnęłam się i wymierzyłam jej siarczysty policzek. Dziewczyna złapała się za czerwone, pulsujące miejsce, zszokowana i przerażona. - Przyszłaś tu, żeby odebrać mi i tę odrobinę szczęścia, które mi pozostało?
         - Nie, przestań. Gdybym nie musiała, to bym tu wcale nie przychodziła - odparła. W jej głosie nie wyczułam ani odrobiny kpiny, ironii czy sarkazmu. Zainteresowana tą nagłą zmianą zachowania, odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić.
         - W takim razie po co tutaj przyszłaś? - spytałam cichym, ale ostrzegawczym tonem głosu.
Najwyraźniej ociągała się z wyznaniem prawdy. Rozpięła powoli dwa pierwsze guziki płaszcza i zerknęła na wykrzywioną złością twarz Croucha.
         - Przyszłam wam tylko powiedzieć, że jestem w ciąży. Byłeś jedynym mężczyzną w moim życiu, Barty, to musi być twoje dziecko - oświadczyła w końcu.
Poczułam, że robi mi się słabo. Nie miałam pojęcia, czy było to spowodowane wysoką temperaturą w pokoju, czy też ową tragiczną informacją. Zdążyłam w porę chwycić się framugi, ale uścisk miałam lekki, przez co osunęłabym się pewnie na ziemię u stóp Nelly, gdyby mnie Crouch nie podtrzymał. Jego dłonie były zimne jak lód. Ta informacja musiała nim wstrząsnąć tak samo jak mną.
         - Co ty mówisz...? - udało mi się wykrztusić. Barty trzymał mnie mocno, ale ja już odzyskałam siły. Zupełnie nie wiedziałam, co o tym wszystkim myśleć. Była to wiadomość straszniejsza nawet od tej, którą Crouch przekazał mi tuż po powrocie od ciotki i wuja. Myślałam, że uwolniłam się od Nelly raz na zawsze, ale teraz ona i jej dziecko będą mi już zawsze przypominać o ich jednorazowej przygodzie, która przysporzyła mi tyle bólu i upokorzeń.
         - Uznałam, że powinniście o tym wiedzieć. Moja ciąża jest zagrożona. Bardzo. Nie chcę się wam narzucać, ale uzdrowiciel polecił mi, żebym na ten czas przeniosła się do rodziny. Nikt nie chce mnie przyjąć, a ja boję się być sama. Nie chcę leżeć w Świętym Mungu - dodała. W jej oczach jeszcze nigdy nie widziałam tak szczerej prośby i pokory.
         - Nie wiem, czy dobrze rozumiem... ty chcesz się do nas wprowadzić? - zapytał Bartemiusz, a oczy rozszerzyły mu się automatycznie. - Nie ma takiej opcji, Macy potrzebuje spokoju. Ja zresztą też. Skąd mamy mieć pewność, że mówisz prawdę?
Blondynka pogrzebała w wewnętrznej kieszeni płaszcza, po czym wyciągnęła z niej złożony kilkakrotnie pergamin. Rozłożyła go, wygładziła ręką i podała mi. Nie czytałam, zerknęłam tylko na pieczęć i podpis uzdrowiciela. Autentyczny. Na Boga, autentyczny... Oddałam jej zaświadczenie z wyrazem obrzydzenia na twarzy, którego nie mogłam opanować. Nelly drażniła mnie, ale skoro jej ciąża była poważnie zagrożona... Czemu było winne to dziecko? Przecież nie mogło umrzeć tylko dlatego, że miało nieodpowiedzialną matkę. A, nie oszukujmy się, u nas będzie miała najlepiej. Musiałam się przełamać, spróbować przebaczyć... To będzie trudne, ale kiedyś wszystko się ułoży. Musiało.
Westchnęłam ciężko.
         - Barty, pójdziesz po jej rzeczy. Zamieszka w pokoju gościnnym - oświadczyłam i udałam się na górę, aby przygotować jej pokój. Musiałam to zrobić szybko, żeby mniej bolało. Otworzyłam okno, aby przewietrzyć, zwinęłam starą pościel i wyciągnęłam z szafy świeżą. Łzy płynęły mi po policzkach, kiedy rozkładałam prześcieradło i poduszki. Kiedy już myślałam, że nic gorszego mnie nie spotka, stało się zupełnie odwrotnie. Może i mogłam mieć nadzieję, że moja przyjaciółka kłamie, ale ten płomyczek został brutalnie zgaszony przez zaświadczenie, które przyniosła od uzdrowiciela.
Zanim jeszcze ktokolwiek wszedł na górę, zamknęłam się w sypialni. Bardzo chciałam to przyjąć ze spokojem, ale nie wiem, jak bym się nie starała, nie mogłam powstrzymać płaczu. Zwinęłam się w kłębek i położyłam się na łóżku. Czekała mnie kolejna bezsenna noc.
Crouch wrócił pół godziny później. Zaniósł wypchany kufer do pokoju gościnnego, po czym wszedł do naszej sypialni. Nawet na niego nie spojrzałam. Już powoli wszystko wracało do normy, ból w sercu malał z dnia na dzień... A tu na nowo wszystko zostało rozgrzebane. Tyle, że tym razem to już będzie trwało. Barty położył się na łóżku tuż obok mnie i odgarnął mokre od łez kosmyki z moich wilgotnych, rozpalonych policzków.
         - Powinniśmy ją natychmiast stąd wyrzucić. Nie ma pewności, że to moje dziecko. Bóg jeden wie, z iloma mężczyznami spała - odezwał się.
         - Jest w ciąży, a ty powinieneś wziąć za to odpowiedzialność. Dziecko musi mieć ojca - oświadczyłam stanowczo.
         - Ale będziesz przez to cierpieć. Twoje szczęście się najbardziej dla mnie liczy, nie możesz rezygnować ze spokoju tylko dlatego, że Nelly jest zbyt leniwa, żeby za sobą sprzątać.
Pocałował lekko mój policzek i objął mnie. Od dawna tego nie robił, ale tym razem byłam tak zrozpaczona, że nie mogłam się już dłużej bronić. Odwróciłam się do niego i ukryłam twarz w fałdach jego szaty na piersiach. Chciałam, żeby w końcu nadszedł sen i przyniósł mi ulgę, ale tak się nie działo, mimo że powieki piekły mnie niemiłosiernie.
         - Przepraszam. Miało być tak pięknie, a spieprzyłem wszystko, jak zwykle - usłyszałam, a jego ciało przeszedł ledwo wyczuwalny dreszcz. Chwilę potem mój kark zrosiły ciepłe, maleńkie kropelki.

         Zasnęłam około trzeciej w nocy. Nie wiem, czy Barty również, ale rano wyglądał tak, jakby nie zmrużył oka choćby na kwadrans. Wyglądał strasznie, pod oczami miał podkowy i przyglądał mi się mętnym wzrokiem, jakby myślami był zupełnie gdzie indziej.
         - Byłoby głupotą pytać, jak się spało - odezwał się, kiedy spostrzegł, że się obudziłam.
         - Tak. Co chcesz na śniadanie?
         - Ja zrobię, nie fatyguj się...
         - Nie, Bóg wie, czego Nelly może sobie zażyczyć.
Wstałam z łóżka i zdałam sobie sprawę, że mam na sobie wczorajszą szatę. Ale nie miałam teraz głowy do strojenia się. Wciąż czułam zmęczenie, niebo było szare, pochmurne, a pozbawiona śniegu ziemia - wilgotna i błotnista. Drzwi do pokoju gościnnego, w którym spała Nelly, były zamknięte. Oparłam się pokusie, aby tam wejść. Zeszłam na dół. Za oknem było przeraźliwie szaro i ponuro. Typowa, angielska pogoda. Różdżką zagotowałam wodę w czerwonym garczku, zupełnie nie myśląc o tym, co robię. Bardzo mnie zabolało to, co powiedział Crouch. A może chciała mnie jeszcze bardziej upokorzyć? Nie zależało jej jedynie na opiece?
Bartemiusz usiadł przy stole, ubrany w czarną szatę. Wyglądał trochę lepiej, ale wyraz zafrasowania wciąż nie opuszczał jego twarzy. Postawiłam przed nim miskę z owsianką, po czym sama zaczęłam jeść. Nie czułam ani jej zapachu, ani smaku.
Blondynka zeszła na dół kilkanaście minut później, okropnie blada i rozczochrana, z zapuchniętymi oczami, ale ubrana w różową, skąpą bieliznę. Albo chciała zrobić mi tym na złość, albo po prostu innej nie miała.
         - Siadaj, zrobiłam owsiankę - odezwałam się lodowatym głosem. Nelly opadła na krzesło obok Croucha i skrzywiła się lekko, starając się zachować jednocześnie pokorny wyraz twarzy.
         - Owsianka? Wolałabym jajka i bekon...
         - To sobie zrób, nikt ci tu nie będzie usługiwał - warknął Barty i wstał, żeby włożyć talerz do zlewu.
         - Nie, nie chcę, żeby ktoś obcy kręcił się po mojej kuchni - powiedziałam i wyciągnęłam z szafki pudełko z jajkami.
Czułam, że życie z Nelly pod jednym dachem będzie trudne. Kiedy ten dzień dobiegł końca, już wiedziałam, że się pomyliłam. To będzie prawdziwa udręka. Gdzie tylko się pojawiła, siała nieludzki wręcz bałagan. Wydawało mi się, że położenie się na kanapie, by poczytać, to łatwa i niewymagająca brudzenia czynność. Kiedy jednak blondynce nudziły się książki, udawała się do swojego pokoju, a ja zazwyczaj zastawałam salon w strasznym stanie. Ciężka narzuta z frędzlami leżała na sobie całkiem poskręcana, stos byle jak porozrzucanych książek walał się po podłodze, barek był otwarty, a pewnego dnia na stoliku stał kieliszek, na którego dnie znajdowała się resztka bursztynowego płynu, obok niego zaś - butelka. Na ten widok aż zawrzałam ze złości. Zawołałam Croucha, który zrobił wielkie oczy na widok salonu.
         - Co się tu stało? - zapytał.
         - Nie chodzi o bałagan, tylko o to! - wskazałam na otwartą butelkę trunku. - Idź do niej i przyprowadź mi ją tu.
Barty najwyraźniej nie miał na to ochoty, ale, widząc moje spojrzenie, posłusznie udał się na górę. Kiedy oboje zeszli do salonu, natychmiast zwróciłam się do blondynki:
         - Skoro jesteś w ciąży i jest ona zagrożona, dlaczego pijesz? - zapytałam cichym, ale groźnym głosem. Nelly wzruszyła ramionami.
         - Dziecko jeszcze się nawet dobrze nie rozwinęło. Jestem dorosła, nie musisz się o mnie martwić.
         - Ale mieszkach pod moim dachem, więc ci się radzę dostosować. Nie ma picia, a jeśli zamierzasz się opierać, to zabieraj się stąd - oświadczyłam, powyciągałam z barku wszystkie butelki i udałam się do kuchni. Do zlewu wylałam cały alkohol, a puste butle wrzuciłam do kosza. Rzuciłam Nelly wyzywające spojrzenie, ale nic nie powiedziała, więc przeszłam do salonu, aby posprzątać cały bałagan, który zrobiła.
         - Kochanie, musisz się oszczędzać, ja to zrobię - powiedział Barty, pomagając mi zaścielić kanapę ciężką narzutą.
Machnęłam różdżką, a wszystkie książki wróciły na swoje miejsce. Sprzątanie pomagało mi uwolnić się od nieprzyjemnych myśli. Nawet jeśli chciałabym odetchnąć, tonie byłabym w stanie, bo Nelly bardzo bałaganiła. Czasami odnosiłam wrażenie, że koloryzowała tę swoją niezaradność.
Robiło się coraz cieplej, marzec w tym roku był wyjątkowy. Coraz trudniej było mi się poruszać, a co dopiero pracować. Magia bardzo pomagała mi we wszystkim. Bartemiusz zaś spędzał mnóstwo czasu u Czarnego Pana lub w ogrodzie. Po surowej zimie było tam dużo pracy. Blondynka nie robiła w domu zupełnie nic, zasłaniając się zagrożoną ciążą. Albo czytała gazety, słuchała radia, albo wychodziła na krótkie spacery. Kiedy zrobiło się ciepło, a słońce świeciło coraz mocniej, przesiadywała w ogrodzie i obserwowała pracującego Croucha. Często powtarzał mi, że nie powinnam jej usługiwać, ale moja decyzja była niezmienna:
         - Skoro wasze dziecko może umrzeć, nie powinnam patrzeć na swoje wygody. Poświęcę się. Nigdy sobie nie wybaczę, jeśli urodzi się chore.
I tak też było. Musiałam być na każde wezwanie Nelly, bo chciałam, żeby jej dziecko zdrowo się rozwijało. Najbardziej narzekała na jedzenie i wizyty Daphne, która śmiertelnie obraziła się na Croucha. Gdyby nie ona, to nie wiem, jak poradziłabym sobie z tą całą sytuacją. Była dla mnie prawdziwym wsparciem. Do śmierci się jej za to nie odwdzięczę.

*

         Siedziała na brzegu łóżka i malowała długie paznokcie szkarłatnym lakierem. Czuła, jak przepełnia ją mściwa, gorąca satysfakcja. Właśnie zażyczyła sobie na obiad zupę cebulową, stek i ziemniaki, a na deser śliwkowy pudding. Nie byłoby to dla Macy problemem, gdyby wcześniej nie zrobiła dla niej zapiekanki, którą trzeba było wyrzucić, gdyż Nelly "straciła" na nią ochotę. Kiedy już każdy paznokieć lśnił czerwienią, podeszła do okna i rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu Bartemiusza, ale dojrzała tam tylko siedzącą pod płotem Macy. Zainteresowało ją zachowanie dawnej przyjaciółki, więc utkwiła w niej wzrok, czekając, aż wykona jakiś ruch. Macy nigdy nie marnowała czasu. A teraz po prostu siedziała w cieniu zarośli, które już wkrótce powlecze biel jaśminowych kwiatów. Uśmiechnęła się do siebie, kiedy zobaczyła, jak dziewczyna ukrywa twarz w dłoniach, a jej ramiona drżą. Płakała.
Nelly zakręciła plastikową zatyczkę na wąskiej, szklanej szyjce buteleczki z lakierem i postawiła ją na szafce nocnej, ostrożnie, aby nie zahaczyć świeżo pomalowanymi paznokciami o biały, koronkowy obrusik. W sercu czuła ciepłą satysfakcję. Nareszcie mogła pokazać Macy, że jest od niej lepsza. I nieważna była prawda, tylko to, że ona teraz cierpi. Wiedziała, że jej ciąża też była zagrożona. Niepewna. Przy odrobinie szczęścia może poroni i wtedy Nelly osiągnie swój cel. To tylko kwestia czasu, kiedy Barty się nią znudzi.
Ktoś zapukał do drzwi, po czym wszedł do środka. To był Crouch, a blondynka poznała jego kroki już na korytarzu. Odwróciła się w jego stronę z przyjaznym uśmiechem.
         - Czemu zawdzięczam tę wizytę? - spytała cicho.
         - Chciałem z tobą porozmawiać bez obecności Macy - odrzekł z kamienną twarzą i oparł się o ścianę. - Bądź ze mną szczera i powiedz. Naprawdę jesteś w ciąży? To moje dziecko?
         - Dobrze wiesz, że zawsze cię kochałam. Wiem, że masz do mnie żal, że tak się stało. Ale postaw się też w mojej sytuacji. Dobrze wiedziałam, że dopóki Macy jest z tobą, ty mi nie ulegniesz. Po prostu skorzystałam z okazji, byłam tak zaślepiona, chciałam choć przez moment być dla ciebie najważniejsza. I byłam, a teraz będziemy mieli dziecko... Cieszę się, bo na zawsze pozostanę w twoim życiu - odparła i uśmiechnęła się zachęcająco. - Spójrz na Macy. Ona się tylko z tobą męczy, nie widzisz tego? Puść ją, daj jej odejść i zwiąż się z kobietą, która naprawdę cię kocha.
Podeszła do niego i wspięła się na palce, żeby go pocałować, ale Bartemiusz odwrócił głowę i zamknął oczy. Nie chciał, żeby go dotykała, więc oderwał jej dłonie od swojej szaty na piersiach.
         - Jesteś tu tylko dlatego, że Macy wyraziła na to zgodę. Jesteś głupsza, niż myślałem, skoro sądzisz, że kiedykolwiek będzie z nas jakaś para. Jeśli to moje dziecko, to wezmę za nie odpowiedzialność. Środków na jego utrzymanie nigdy ci nie zabraknie. Kiedy urodzisz, musisz wrócić do domu. Macy życzy sobie, aby znało ojca, więc tak będzie. Ale nie rób sobie nadziei. Gdyby to ode mnie zależało, twoja noga nigdy by tu nie postanęła.
         - Chcesz je poczuć? - spytała, niezrażona jego słowami. Ujęła jego dłoń i położyła ją na swoim brzuchu. Barty natychmiast cofnął rękę, jakby go coś sparzyło i opuścił pokój. Nie poczuł zupełnie nic. Był na siebie zły, że tak się stało, ale nic nie mógł na to poradzić. Nie czuł z tym dzieckiem żadnej więzi, a do jego matki żywił niechęć. Przez okno w kuchni zobaczył siedzącą na zewnątrz Macy. Wzrok miała utkwiony w swoich palcach, którymi rozrywała młode listki. Na jej podołku widniała już spora kupka zielonych szczątków. Natychmiast do niej wyszedł i z przerażeniem stwierdził, że na jej policzkach widnieją nie tak dawne ślady łez.
         - Dlaczego siedzisz na ziemi? Co się stało? - zapytał.
Ślizgonka drgnęła i uniosła oczy. Były zaczerwienione i pełne niepokoju.
         - Nie wytrzymam już ani dnia dłużej, ale przecież jej nie wyrzucimy. Nie teraz 0 wyjąkała, a jej głos zadrżał mocno.
Gdzieś z góry rozległo się stłumione wołanie Nelly. Macy natychmiast wstała: blondynka życzyła sobie zieloną herbatę. Crouch powstrzymał ją przed wejściem do domu.
         - Nie będziesz jej usługiwać, rozumiesz? Ma ręce i nogi, więc niech sobie sama zrobi herbatę, jeśli ma na nią ochotę. Idź się położyć, nie wyglądasz dobrze - rzekł i pocałował ją w policzek. - Od dzisiaj jeśli chce tu zostać, musi sobie na to zasłużyć.
Dziewczyna poczuła do niego ogromną sympatię i wdzięczność. Sama była zbyt miękka, aby wypowiedzieć na głos te słowa, choć bardzo tego chciała. Była naprawdę zmęczona, do samego rana gotowała dla Nelly obiad, ale ta nagle stwierdziła, że zjadłaby coś innego. Już nie miała do niej siły. Czuła ból w brzuchu, lekki, nieprzyjemny skurcz. Działo się to coraz częściej. Z ulgą opadła na łóżko w sypialni na górze. Powieki miała ciężkie, nie musiała nawet nakrywać się kocem. Zasnęła.

*

         Od czasu, kiedy Barty delikatnie wyperswadował Nelly ciągłe dręczenie mnie, moja sytuacja bardzo się poprawiła. Gotowałam to, co chciałam, a ona musiała się dostosować, zanim zdecydowała się zrobić bałagan w miejscu, gdzie akurat przebywała, zostawała uprzedzona, że sama go będzie sprzątać. Gdyby nie zaklęcia ochronne, zaprosiłaby znajomych na przyjęcie. Crouch musiał ją o nich powiadomić, bo mogłaby zniszczyć nam po raz kolejny życie. Rana po informacji, którą przyniosła wraz z końcem zimy wciąż była otwarta i krwawiła. Kiedy nikogo ze mną nie było, a ja nie mogłam pracować, by oddalić od siebie nieprzyjemne myśli, łzy same płynęły mi po twarzy. Bardzo chciałam wybaczyć Bartemiuszowi, tęskniłam za błogimi chwilami, kiedy jeszcze nie zaczęło się między nami psuć. Podzieliłam swoje życie na dwa etapy: bez Nelly i ten z nią. Pierwszy wydał mi się zaledwie pięknym snem, jakbym tylko obserwowała życie mojej siostry bliźniaczki, której nie miałam. Nie pamiętam już tego uczucia lekkości i radości. To brzemię będzie ciążyć na mnie do końca życia.
         Nadszedł kwiecień, przynosząc cieplejszą pogodę, mniej wilgoci i słońce. Barty coraz rzadziej bywał w domu, przez co często musiałam zostawać tam sam na sam z Nelly. Dobrze wiedziałam, że dzień narodzin mojego dziecka zbliża się wielkimi krokami, ale nie przeszkadzało mi to w codziennych spacerach. Lubiłam zwłaszcza te wieczorne. Tego dnia teś się na taki wybrałam, niestety około godziny jedenastej rano. Nelly udała się na zakupy do Londynu, Barty zaś pracował w ogrodzie. Kiedy wróciłam, zaledwie pięć minut minęło od zamknięcia drzwi, kiedy rozległo się pukanie. Ku swojemu przerażeniu zastałam tam stojącą w pełnym słońcu...
         - Daphne! O Boże, co ty tu robisz? Przecież jest dzień! - wydyszałam i wciągnęłam ją do środka, ale wampirzyca tylko się roześmiała.
         - Od czasu do czasu możemy wypić eliksir, który pozwala nam spędzić jeden dzień jak zwykli śmiertelnicy. Ja chciałam go dobrze zapamiętać, dlatego przychodzę z nowiną - wyjaśniła. - Wiesz, byłam tu wczoraj wieczorem, ale zastałam tylko Nelly...
         - Daphne, zwariowałaś? Dlaczego wałęsasz się za dnia? - zawołał Crouch. On również wyglądał na zatrwożonego.
         - Nie przerywaj mi i słuchaj - ofuknęła go ciemnowłosa, po czym kontynuowała opowieść: - Wiecie, że ja potrafię czytać w myślach? Odszyfrowuję jednak tylko to, o czym śmiertelnik pomyśli w danej chwili. Nelly się mnie nie spodziewała, więc nie mogła zatuszować swoich myśli, a ja zawsze lubię wdzierać się w jej umysł. Zgadnijcie, co tam odnalazłam.

___________

         No i w idealnie wrednym momencie przerwała. Możecie zgadywać, i tak nie powiem, aż do następnego odcinka, choć zapewne domyślacie się, co będzie dalej. Jestem geniuszem. Miałam ten rozdział przepisany już od dawna i nic nie publikowałam. Następnym razem nie będę tak "spostrzegawcza" xD