22 listopada 2012

28. Koszmar zakończony

         Daphne wyglądała na uradowaną. Zerkała to na mnie, to na Barty'ego, ale oboje mieliśmy nietęgie miny, więc dodała:
         - Nelly wcale nie jest w ciąży!
Zamrugałam szybko. To był dla mnie prawdziwy szok, ale kiedy minął, poczułam się, jakby potężny kamień spadł mi z serca. Ufałam Daphne.
         - Zaraz, ale to może były kłamliwe myśli. No wiesz, może ona sobie to tylko wyobrażała - mruknęłam.
         - Potrafię rozpoznać prawdę. Nelly kłamała też w innej sprawie. Nigdy nie spała z Bartym. Nigdy z nikim nie spała - odpowiedziała, a oczy jej lśniły. Zupełnie nie mogłam uwierzyć w te słowa. Jak to? Nie było żadnego seksu? Przecież Nelly powiedziała coś innego! Co prawda, Crouch niczego nie pamiętał, ale...
         - Dlaczego kłamała? Przecież obudziłem się, a ona leżała naga w łóżku i wyglądała na szczęśliwą - zauważył.
         - Nie wiem. Ale kiedy wróci, musimy ją o to zapytać. Natychmiast wykryję, czy mówi prawdę. Żadne czary jej nie pomogą - odparła Daphne.
Moja radość była naprawdę nieopisana. Barty nigdy mnie nie zdradził, a wszystko mogło być tak, jak dawniej. Czułam na sercu dawną lekkość, która wydała mi się dwukrotnie większa przez cierpienie trwające przez tak długi czas. Pozwoliłam Crouchowi objąć się, w końcu o nic nie mogłam go oskarżyć. Dawne uczucie na nowo zapłonęło w moim sercu jeszcze silniejszym żarem.
         Na Nelly musieliśmy czekać nieco ponad godzinę. Kiedy weszła do salonu obładowana torbami, odezwałam się do niej tonem spokojnym, który nawet jej wydał się podejrzany:
         - Kobietom w ciąży nie wolno dźwigać, zapomniałaś?
Blondynka upuściła je na podłogę i spojrzała na Daphne.
         - Dlaczego wampirzyca opuszcza swoją trumnę w biały dzień? Czyżby udawała, że jest wampirzycą? - spytała, na co ta roześmiała się cicho.
         - Wydaje mi się, że to nieistotne. A może to ty masz nam coś do powiedzenia? Minęło już cztery miesiące, a czujesz się i wyglądasz znakomicie - odrzekła.
Nelly zmierzyła ją chłodnym spojrzeniem, acz podejrzliwym wzrokiem. Przez chwilę nie mówiła nic, ja zaś zastanawiałam się, jakie kłamstwo tym razem wymyśli. Nigdy jakoś nie zwróciłam uwagi na jej brzuch, ale teraz, mimo że miała na sobie luźną bluzkę z długimi rękawami nie wyglądało, by przybył jej choć jeden kilogram więcej.
         - Po prostu dobrze się trzymam, to wszystko. Nie muszę ci się tłumaczyć - oświadczyła leciutko niepewnym tonem, ale spróbowała zatuszować wahanie wyniosłym wyrazem twarzy. W końcu Barty nie wytrzymał i zwrócił się do niej z bardzo zniecierpliwioną miną:
         - Dość tych żartów, wiemy, że nie spałaś ze mną i nie jesteś w ciąży.
To była przełomowa chwila. Nasze poważne miny spowodowały, że pewność siebie uciekła z Nelly jak powietrze z przekłutego balonika. Przez jakiś czas milczała, myśląc usilnie. Mnie zależało tylko na odpowiedzi na pytanie: dlaczego?
         - Upiłam Barty'ego, bo wiedziałam, że na trzeźwo nigdy cię nie zdradzi. Ale on wciąż się opierał, więc na końcu był tak pijany, że nie wiedział, co się z nim dzieje. Nie nadawał się do niczego, więc położyłam go do łóżka, rozebrałam, ze sobą zrobiłam to samo, a kiedy rano się obudził, powiedziałam mu, że ze sobą spaliśmy - wyznała w końcu, spuściwszy wzrok. - Zniknęłam na jakiś czas, ale Barty się nie odzywał. Miałam nadzieję, że to przemyśli i zaproponuje mi spotkanie. Stwierdziłam, że najlepiej będzie udać ciążę. Wiedziałam, że mnie nie wyrzucicie. Zrobiłam to, bo cię kocham, Barty.
         - To, co zrobiłaś było obrzydliwe. Zatrułaś nam cztery miesiące życia, nie rozumiem... Byłaś mi najbliższą osobą - powiedziałam, mrużąc oczy.
         - Wiem, przepraszam. Zabiorę swoje rzeczy i wrócę do siebie.
         - Słusznie - odparłam.
Po prostu nie mogłam się nie cieszyć tym nagłym zwrotem. Kiedy opuściła nasz dom, Daphne potwierdziła, że to, co tym razem wyznała, to prawda. Stwierdziła też, że dłużej nie będzie nas absorbować swoją obecnością.
         - Nie wiem, jak ci dziękować - powiedziałam jej, kiedy stałyśmy już przy drzwiach i przytuliłam ją. Czułam, że to ona była moją prawdziwą przyjaciółką, nie Nelly. Nie mogłam uwierzyć, że przez tak długi czas byłam ślepa.
         - Dobrze, że mogłam ci się odwdzięczyć. Zostawiam was, pewnie chcecie teraz pobyć sami - odrzekła, pomachała nam na odchodnym i wyszła. Czułam się tak szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Po prostu nie mogłam przestać się uśmiechać. Wiedziałam, że Barty czuł podobnie.
         - To było straszne, te cztery miesiące, wszystko przez moją głupotę - oświadczył, kiedy usiedliśmy na kanapie z filiżanką gorącej herbaty i biszkoptami w czekoladzie. - Mogłem ją od razu wyrzucić.
         - Przestań, dobrze, że tak się stało. Przejrzałam na oczy i dowiedziałam się, jaka Nelly jest naprawdę. Pół biedy, że mogła cię uwieść i zajść w ciążę. Ale tego kłamstwa jej nigdy nie wybaczę - odparłam i pocałowałam go w usta. Bardzo mi tego brakowało, jego języka wsuwającego się pomiędzy moje wargi, ramion zaciskających się dookoła mnie...
         - Po tym chyba już da sobie spokój - stwierdził Crouch, a na jego twarzy pojawiła się ulga. - W końcu ile można uprzykrzać nam życie?

*

         Od chwili poznania prawdy nasza egzystencja zmieniła się diametralnie. Ani przez moment nie czułam smutku, czego przyczyną był też po części zbliżający się termin porodu. Mogło się to teraz stać praktycznie każdego dnia, więc byłam gotowa. Bardzo byłam ciekawa, jakiej dziecko będzie płci, ale czy miało to jakieś znaczenie? Pewnego dnia Bartemiusz przekazał mi wiadomość od Czarnego Pana, która głosiła, że ten cieszy się z powodu nadchodzących narodzin z dwóch powodów: po pierwsze na świat przyjdzie jego nowy, przyszły poplecznik, a po drugie - wrócę do czynnej służby. Tam, mnie też to radowało, bo nie mogłam już znieść bezczynnego siedzenia w domu.
         Dokładnie dwudziestego drugiego kwietnia, kiedy już się ściemniło, odwiedziła mnie Daphne. Siedziałam sama, czekając na powrót Barty'ego od Czarnego Pana, więc bardzo się ucieszyłam, że po całym dniu będę mogła z kimś porozmawiać.
         - Jak się dziś czujesz? - zapytała.
         - Dziwnie. Od południa okropnie bolą mnie plecy, wiem, że już niedługo... chciałabym, żeby Barty był ze mną, ale rano wezwał go Czarny Pan - odparłam z niewyraźną miną.
         - Będę z tobą całą noc na wszelki wypadek - zaproponowała Daphne.
Nie musiała jednak spędzać tu tak dużo czasu. Około dwudziestej drugiej ból stał się po prostu nie do zniesienia. Trudno mi było wstać z fotela, a co dopiero gdziekolwiek podejść.
         - Polecimy teraz do szpitala, dobrze? Nie możemy już dłużej czekać - zachęcała mnie czarnowłosa. To rozwiązanie faktycznie wydało mi się najrozsądniejsze.
         - Dobrze, ale wolałabym się teleportować - wyrzuciłam z siebie na wydechu. Myśl o wejściu w takim stanie do kominka przerażała mnie. Przeszła przeze mnie kolejna fala nieznośnego bólu. Daphne pomogła mi ubrać płaszcz, po czym wyprowadziła mnie na drogę. Stamtąd teleportowała się ze mną. Ogarnęła mnie cisza i ciemność, ciśnienie naciskające na mnie zewsząd spotęgowało ból. Zupełnie nie wiedziałam, co się ze mną dzieje, tak byłam oszołomiona po aportacji. Usłyszałam tylko zapewnienie przyjaciółki, że za kilka minut wróci. Zajęło się mną dwóch uzdrowicieli, którzy podali mi jakiś eliksir i położyli na wysokim łóżku. Po spożyciu mikstury skurcze ustały, ale czułam, że długo ten stan nie potrwa.
         - Od kiedy odczuwa pani ból? - zapytał starszy i zapewne bardziej doświadczony uzdrowiciel.
         - Od południa, tak sądzę. Proszę mi powiedzieć... Długo będzie można to powstrzymać? Chciałabym, żeby mój narzeczony był ze mną...
         - I tak nie można tu wejść, więc wydaje mi się, że jest to bez znaczenia. Za kwadrans działanie eliksiru minie, w tym czasie pójdziemy się przygotować, a pani radzę się rozluźnić. To nie potrwa długo - odrzekł i oddalił się wraz ze swoim pomocnikiem za parawan. Byli w tym samym pomieszczeniu, ale nic nie widziałam. Chciałam dostosować się do rady uzdrowiciela, ale cały czas czułam niepokój. Minuty mijały szybko, a ja powoli odczuwałam, jak działanie eliksiru mija. Wkrótce potem nieskazitelną, sterylną komnatę wypełniły moje krzyki. Był to ból tak okropny, że już nigdy nie chciałam być w ciąży. Nigdy jeszcze czegoś takiego nie czułam, teraz nie były to tylko przeszywające strumienie bólu. Nie miałam pojęcia, czy dziecko już się urodziło, czy jeszcze nie, myślałam, że zwariuję. Dla uzdrowiciela może to była chwilka, ale dla mnie trwało to całe wieki.
W końcu, jakieś pół godziny później ból powoli ustąpił. Czułam się dziwnie pusta w środku i bardzo zmęczona. Urywany, ochrypły płacz dziecka dobiegł do moich uszu jak zza mgły. Zamknęłam oczy. Było mi gorąco, mimo że miałam na sobie tylko cienką, papierową, szpitalną koszulę. Całe ciało miałam zlane potem, włosy przylepiały mi się do twarzy. Już było po wszystkim, a moje dziecko było, sądząc po komentarzu uzdrowiciela, zdrowe. Zawinął je w białą chustę i podał mi je. Pierś wciąż falowała mi ze zmęczenia, ale czułam się jak najszczęśliwsza osoba na świecie. Młodszy uzdrowiciel otworzył drzwi, a do komnaty natychmiast wszedł Barty, który musiał stresować się na korytarzu już jakiś czas. Na głowie miał kaptur.
         - I co? - zapytał, podchodząc do mnie.
         - To chłopiec, może być pan dumny - poinformował go starszy czarodziej. - Teraz przewieziemy panią Savour na jedną z sal, będzie tu musiała zostać przez jakiś czas.
Za pomocą różdżki sprawił, że łóżko samo ruszyło w stronę drzwi. Umieszczono mnie dwa pokoje dalej. Była tam tylko jedna ciemnowłosa czarownica z wielkim brzuchem; spała. Ustawiono moje łóżko w kącie, po czym dwójka uzdrowicieli opuściła salę. Przyjrzałam się dokładnie pogrążonemu we śnie dziecku. Było małe i delikatne, nie mogłam wprost uwierzyć, że naprawdę żyło.
         - Spodziewałeś się kiedyś, że twój los tak się potoczy? - spytałam cicho, kiedy Barty usiadł na brzegu łóżka i pochylił się, żeby pocałować mnie w policzek.
         - Kiedyś byłem więziony i całkowicie podporządkowany ojcu, o mały włos nie utraciłem duszy... a teraz mam syna i cudowną przyszłą żonę... Gdyby mi to przepowiedziano dwa lata temu, nie uwierzyłbym - odparł i zdjął kaptur z głowy. Nikt nie mógł go tu rozpoznać. Wyciągnął rękę i delikatnie pogładził główkę dziecka, na których widniała kępka jasnych włosów. Od teraz, kiedy poznałam jego płeć, zaczęłam się zastanawiać, jak je nazwać.
         - Tak sobie pomyślałam, że można dać mu na imię Dorian - odezwałam się. Crouch przez chwilę analizował to w myślach, w końcu pokiwał głową.
         - Ładnie. To rzadkie imię, będzie dobrze wyglądało w krypcie w... - urwał, widząc moje karcące spojrzenie i uśmiechnął się.

         Następnego dnia odwiedziła mnie ciotka z wujem. Barty'ego akurat nie było, bo musiał udać się do Czarnego Pana. Może to i lepiej, chciałam, żeby poznali się w domu. Nie uśmiechało mi się, aby podnieśli alarm na cały budynek.
         - Kiedy poznamy twojego narzeczonego? - zapytała Rosalie.
         - Jak wrócę do domu, to was zaproszę. Ale wiecie, że nie możecie nawet pisnąć słowa na temat tego, gdzie mieszkamy. Nie chcę, żeby niepokoił nas Dumbledore, zwłaszcza teraz, kiedy mamy mnóstwo pracy przy Dorianie - odpowiedziałam szybko. Moje szczęście zamącił lekko niepokój wywołany zagrożeniem ze strony Zakonu Feniksa, ale wiedziałam, że szybko zniknie.
Synka kochałam bezwarunkowo i nie chciałam się z nim rozstawać. W nocy sypiał w wysokim, żelaznym łóżeczku tuż obok mnie. Jedynym problemem było dla mnie karmienie go. Musiałam to robić przy uzdrowicielce, a była to przecież bardzo intymna i osobista czynność.
Do domu wróciłam tydzień później. Czułam się dobrze, za pomocą codziennych dawek eliksiru moja figura wróciła do dawnej formy. Dorian był okazem zdrowia, dużo jadł, dużo spał, ale rzadko płakał. Było to niepokojące, ale uzdrowicielka powiedziała mi, że każde dziecko jest inne, więc nie było się czym przejmować. Bartemiusz był bardzo zadowolony, że urodził mu się akurat syn. Cieszyłam się, że miał dziedzica. Zapewniał mnie, że płeć nie ma dla niego żadnego znaczenia, ale i tak wiedzieliśmy, jak było naprawdę.
A co do Dumbledore'a...
         Pewnego dnia, a był to już maj, dostałam do niego list. Na początku pomyślałam, że ktoś sobie robi jakieś głupie żarty, ale nikt nie mógł podrobić jego charakterystycznego, wąskiego pisma. Rozerwałam zaadresowaną elegancko kopertę i wydobyłam z niej list. Z ulgą zobaczyłam, że nie było na niej żadnych informacji dotyczących mojego miejsca zamieszkania. List był raczej krótki, ale z pewnością napisał go dyrektor Hogwartu.

         Droga Macy -
         chciałbym bardzo się z Tobą zobaczyć, o ile nie jest to problem w obecnej sytuacji. Słyszałem, że urodziłaś dziecko, czego bardzo Ci gratuluję. Z mojej strony nic Ci nie grozi, możesz być tego pewna. Proponuję najbliższy piątek o godzinie osiemnastej w Dziurawym Kotle.
         A.P.W.B. Dumbledore

Zaskoczona, przeczytałam ów list jeszcze raz. Czego ode mnie chciał? Skoro oczekiwał, że przyjdę, to musiało chodzić o coś poważnego. Może miał nadzieję, że porzucę śmierciożerców i zapiszę się do Zakonu? Natychmiast pokazałam ten list Barty'emu. Nie był aż tak zaskoczony, jak bym się tego spodziewała.
         - Domyślałem się, że w końcu zechce się z tobą spotkać. Myślałem co prawda, że zrobi to wcześniej, ale... no. Uważam, że powinnaś pokazać ten list Czarnemu Panu - odrzekł, oddając mi złożony na pół kawałek pergaminu.
Jak mi Crouch poradził, tak zrobiłam. Poszłam do Voldemorta jeszcze tego samego dnia. Nie śmiałam zrobić czegokolwiek bez jego zgody, dlatego słowem nie zaprotestowałam. Znalazłam go w wielkiej komnacie, w której naznaczono mnie Mrocznym Znakiem. Jego twarz wyrażała głębokie zdziwienie.
         - Czemu zawdzięczam twoją wizytę? - zapytał zaskakująco uprzejmym tonem. Pogrzebałam w kieszeni szaty i wręczyłam mu nieco już pognieciony pergamin.
         - To list od Dumbledore'a, dziś rano go dostałam, stwierdziłam, że powinieneś to zobaczyć, panie - odparłam z nieznacznym ukłonem. Volemort rozożył kartkę i przeczytał w milczeniu jego treść. Na twarz wystąpił mu uśmiech wyrażający satysfakcję. Ja nie odzywałam się przez ten czas ani słowem czekając, aż on pierwszy przemówił. Schował list do wewnętrznej kieszeni czarnej peleryny, jego twarz była niezgłębiona. Nie miałam pojęcia, czy zamierzał na mnie nakrzyczeć, czy pochwalić.
         - Bardzo dobrze. Pójdziesz na to spotkanie najszybciej, jak się da. Nie wypytuj go, żeby to nie wyglądało zbyt podejrzanie. Wysłuchaj, co ma do powiedzenia, to wystarczy - machnął różdżką, a na stole pojawiła się butelka ze szkarłatnym atramentem, czarne, orle pióro i kartka pergaminu. Kazał mi usiąść i napisać pod jego dyktando odpowiedź dla Dumbledore'a: - Jeśli panu na tym zależy, mogę się z panem spotkać, ale bez świadków. Termin mi odpowiada. Do zobaczenia w piątek - Mary Savour. Wyślesz mu ten list jeszcze dziś i stawisz się w Dziurawym Kotle na wyznaczoną godzinę. Chcesz dostać jakąś anonimową ochronę?
         - Nie, bardzo dziękuję. Jeśli Dumbledore chce się spotkać, to chodzi mu tylko o rozmowę. Wbrew pozorom jest uczciwy i kulturalny - odparłam, uważnie przyglądając się Czarnemu Panu, ciekawa, jak zareaguje na pochlebne dyrektorowi Hogwartu słowa, ale on tylko uśmiechnął się.
         - To fakt - stwierdził. - Idź już. Po spotkaniu masz się u mnie stawić i zdać raport.
Ukłoniłam się lekko, po czym odwróciłam się i odeszłam. Teleportowałam się już w golu prosto na ulicę przed domem. Bartemiusz był Strażnikiem Tajemnicy, więc tylko on mógł deportować się do środka. Udałam się od razu do pokoju Doriana. Leżał w drewnianym łóżeczku, pogrążony w głębokim, spokojnym śnie. Zawsze bałam się o niego, kiedy tak spał. Może nie o to, że umrze, ale raczej o jego zupełnie niedziecięce zachowanie. Był całkowicie poważny, nie płakał... Usiadłam na ciemnym, drewnianym krześle przy łóżeczku i pogładziłam delikatnie jasne włosy synka. Był bardzo podobny do Barty'ego, nie miałam żadnych wątpliwości. Nie wiem, co by się z nim stało, gdyby mnie zabrakło. Crouch był dobrym ojcem, ale ciągła służba u Czarnego Pana i nagłe wezwania męczyły go. A ja czułam, że długo nie pożyję. Po prostu miałam takie przeczucie. I tak już miałam szczęście, że udało mi się wyjść cało z walki, która toczyła się w domu moich rodziców. Podczas rozmowy z Dumbledore'em będę musiała zapytać go szczerze, jak to było na prawdę. Potterowi nie kłamał. A przecież między nim i mną było dziwne podobieństwo. Oboje straciliśmy rodziców przez tą wojnę, wychowywało nas wujostwo... tyle, że moja rodzina mnie kochała. A jego...

*

         W piątek o umówionej godzinie zjawiłam się w Dziurawym Kotle, ubrana w czarną szatę z kapturem, aby nikt mnie nie rozpoznał. W barze było mnóstwo dziwnych, zakapturzonych lub przebranych ludzi, ale tylko jedna postać powstała na mój widok. Poznałam w niej Dumbledore'a, więc natychmiast do niego podeszłam. Usiedliśmy w półmroku, z dala od grupki podchmielonych, brodatych magów. Zapytał, czy chcę się czegoś napić, ale tylko pokręciłam głową.
         - Przejdźmy do rzeczy. Dlaczego chciał pan się ze mną widzieć?
Dyrektor zetknął ze sobą koniuszki palców, milcząc przez chwilę. Dobiegło mnie chce westchnienie spod jego błyszczącego kaptura.
         - W obecnej sytuacji nasze spotkanie nie jest chyba zbyt fortunne, ale mimo wszystko chciałem się z tobą zobaczyć - rzekł spokojnie, niewzruszonym tonem. - Wiem, że od dawna jesteś po stronie Voldemorta. Może nie czynami, raczej sercem... W Hogwarcie też pomagałaś Crouchowi przywrócić mu dawną postać?
         - Tak - odpowiedziałam butnie. - I zrobiłabym to znowu. Z radością służę Czarnemu Panu. Jeśli panu zależy, żebym się opamiętała i przeszła na stronę Zakonu Feniksa, to muszę odpowiedzieć nie. Ma pan krew moich rodziców na rękach.
Na głowie miałam kaptur, więc Dumbledore nie mógł zobaczyć gniewu malującego się na mojej twarzy, ale zapewne usłyszał potworne wyrzuty brzmiące w głosie, których nawet nie próbowałam ukryć.
         - To zupełnie nie tak, ale nie o tym chcę rozmawiać. Masz jednak rację, wolałbym, żebyś przeszła na właściwą stronę. No, ale patrzmy na wszystko realnie. Z mojej i Zakonu strony nic ci nie grozi, możesz być tego pewna. Ja wiem. Powinienem był zachować się inaczej, ale zbyt dobrze znam twoją ciotkę. Bardzo ją ranisz tym, co robisz - odparł. No tak. Mogłam się tego spodziewać. Zrozpaczona ciotka Rosalie, nie wiedząc już, co robić, zwróciła się do Dumbledore'a.
         - Trudno. To moje życie. Od dawna już wiedziała, po czyjej jestem w stronie. Ona kochała swoją siostrę, więc powinna zdawać sobie sprawę z tego, czego dopuścił się Zakon Feniksa. Mianowicie: morderstwa! - oświadczyłam, a coś ścisnęło mnie za gardło.
         - Twój mistrz robi to samo...
         - Ale to pan z tym walczy! Zło chce pan złem zwyciężyć? Nie ja mam Zakon Feniksa uczyć, jak powinien postępować - przerwałam mu, dotknięta do żywego. Dumbledore swoim brakiem zrozumienia zdenerwował mnie jeszcze bardziej niż wszystkim, co do tej pory powiedział. Nie myślałam, że w ten sposób się zachowa. Kto jak kto, ale dyrektor Hogwartu powinien rozumieć takie rzeczy. Powinien się wstydzić, że zdolna jest do tego nawet śmierciożerca, której złość przysłania cały świat.
         - Porozmawiamy, jak pan to zrozumie - dodałam już spokojniej, po czym wstałam od stołu i bez słowa opuściłam karczmę. Zaraz za jej drzwiami teleportowałam się.
W holu, gdzie się pojawiłam, było ciemno. Płonęły tylko wąskie, czarne świece niebieskim, gazowym płomieniem. Śmiało weszłam do komnaty, gdzie zastałam Czarnego Pana. Natychmiast wstał, z miną wyrażającą zaciekawienie.
         - Macy, wyglądasz na wzburzoną - rzekł, podchodząc do mnie z tajemniczym uśmiechem. Westchnęłam ciężko.
         - Spotkałam się z Dumbledore'em - wyznałam. - Albo ja go nie mogę pojąć, albo jestem za głupia na rozmowy z nim.
Po minie poznałam, że Czarny Pan jest zawiedziony. Czułam, że nie jest na mnie zły ani nie zamierza mnie karać, ale już samo to, że go rozczarowałam, było dla mnie straszne.
         - Co takiego mówił? Chciał cię przekabacić na swoją stronę? - zapytał.
         - Tak, ale ponoć tylko po to, abym więcej nie sprawiała przykrości ciotce. Nie wiem, czy tak naprawdę uważa, ale powiedział bardzo dziwną rzecz. Mówił, że to, co robisz, panie, jest złe, mordowanie i w ogóle... Ale jeśli on nasyła swoich ludzi, na przykład wtedy na moich rodziców, to jest dobre. On zawsze robi wszystko dla ogólnego dobra, a to, że krzywdzi pojedyncze osoby...
Voldemort zaśmiał się, najwyraźniej z ulgą. Zrozumiałam więc, że mój umysł po prostu nie pojmował skomplikowanego toku myślenia Dumbledore'a. Albo też śmiech Czarnego Pana mógł oświadczać, że tego się właśnie spodziewał. Zanim jednak zdążyłam dociec, o co mogło mu chodzić, powiedział:
         - No tak, tego można się było domyślić. Osobiście uważam, że lepiej robić coś dla większego zła, bo przynajmniej się z tym nie kryjesz. Ale Dumbledore chciał raczej pokazać ci, ile tracisz, służąc mi. Posłużył się jednak kiepskim przykładem, ja bym na jego miejscu powiedział, że los zawsze układa się bajkowo, a dobro zwycięża zło - uśmiechnął się z satysfakcją na widok mojej oniemiałej twarzy. Zupełnie nie przyszło mi do głowy, że dyrektor mógł wpaść na coś takiego. Zawsze wiedziałam, że Lord Voldemort był człowiekiem bardzo inteligentnym, to nie budziło żadnych wątpliwości. Ale nigdy nie mogłam zrozumieć, dlaczego wszyscy uważają go za kogoś mniej znaczącego od Dumbledore'a.
         - Panie mój, bez obrazy, ale ludzie nie powinni mówić, że Dumbledore jest od ciebie potężniejszy - odparłam.
         - To mnie nie obraża, wręcz przeciwnie. Nie przejmuj się. Idź już - dodał. Dygnęłam lekko i opuściłam komnatę. Teleportowałam się.
Już zaczęło się ściemniać, ale słońce jeszcze nie zaszło. Niebo miało kolor ciemnoniebieski, nad horyzontem zaś jaśniała czerwono-pomarańczowa poświata. Gwiazdy były blade, ale powoli zaczęły jaśnieć od przeciwnej strony słońca. Udałam się prosto do domu. Dorianem opiekował się Barty i choć był bardzo dobrym ojcem, nie potrafił się nim zająć tak dobrze jak matka.
Crouch siedział przy stole i jadł samotnie kolację. Odwrócił głowę, kiedy tylko weszłam do kuchni. Wiedziałam, że teraz miał na głowie dużo innych spraw, Czarnego Pana, służbę u Niego... Ale bardzo chciałam już być jego żoną i należeć  tylko do niego. Bałam się, że nie będziemy już w stanie zawrzeć związku małżeńskiego. Wszędzie było tak niebezpiecznie... Dopóki Dumbledore żyje, moja rodzina nie będzie bezpieczna. Podeszłam do Barty'ego i objęłam go od tyłu za szyję.
         - I co, byłaś u Dumbledore'a? - zapytał, gładząc powoli moją dłoń.
         - Tak, spotkaliśmy się w Dziurawym Kotle. Mówił bardzo dziwne rzeczy. Że ciotka bardzo chciałaby, żebym przeszła na stronę Zakonu Feniksa... usprawiedliwiał morderstwa swoich ludzi... Nie chcę, żeby oni wszyscy mieszali się w moje życie - westchnęłam. Pocałował wierzch mojej dłoni, po czym wstał z krzesła i podszedł do szafki, żeby zrobić mi herbatę. Opadłam na jego miejsce. Czułam się naprawdę zmęczona tym wszystkim. Chciałam spokojnie służyć Lordowi Voldemortowi bez wysłuchiwania kazań ze strony Dumbledore'a czy ciotki. Wzięłam od Croucha kubek z gorącym, parującym napojem i wypiłam mały łyk.
         - Nie przejmuj się. To nie ich sprawa, co robisz, jesteś dorosła. Wypij herbatę, później pójdziemy na spacer, hmm? - zaproponował.

___________

         No i zaczęła się sielanka. Ale przecież to opowiadanie ma to do siebie, że wszystko jest piękne i mówi o szczęściu. Dedykacja dla Patrycji :* 

14 komentarzy:

  1. ~_Wika_
    22 listopada 2012 o 16:22

    Pierwsza!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~_Wika_
      22 listopada 2012 o 16:43

      Racja, tu zawsze wszystko się dobrze kończy, ale ja jestem ciekawa jak długo to szczęście potrwa. Odcinek bardzo fajny, sporo się działo.

      Usuń
    2. 22 listopada 2012 o 18:45
      Dokładnie, a znasz mnie, szybko postaram się zniszczyć tę radość xD

      Usuń
    3. 22 listopada 2012 o 18:45
      Gratuluję xD

      Usuń
  2. ~Sheirana
    22 listopada 2012 o 21:27

    Wreszcie coś komentuję… Przepraszam, że tak długo nie pisałam żadnych komentarzy, bo po prostu nie mam czasu przez szkołę. Ale za to czytam wszystkie Twoje kolejne rozdziały ;).Ten rozdział i poprzedni bardzo mi się podobały, na szczęście ten był już weselszy. Oczywiście pewnie zaraz znów zniszczysz tę idyllę, jak na Ciebie przystało, ale przynajmniej przez chwilę wszystko jest jak w bajce xD.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 listopada 2012 o 21:58
      Haha, Boże, myślałam, że mnie już prawie wszyscy Czytelnicy opuścili, dobrze, że się odezwałaś xD Ja też mam dużo nauki, cóż, klasa maturalna :<

      Usuń
  3. ~Patrycja
    23 listopada 2012 o 18:56

    No cóż, Dumbledore to Dumbledore on zawsze będzie działał „dla większego dobra” bo to jest dobro w jego przekonaniu.Czarny Pan ma rację że lepiej jest nie kryć się i działać dla większego „zła”. Serdecznie pozdrawiam i życzę mnóóóósssstwa weny ;DPS. Ach, no i dziękuję za dedykację ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 24 listopada 2012 o 16:19
      Ja zawsze uważałam, że Voldemort był mądrzejszy od Dumbledore’a. Wiadomo, można powiedzieć, że jego idee były dość płytkie i w ogóle… ale on przynajmniej nie krzywdził ludzi, którzy mu ufali (mam na myśli to, co Harry czuł, kiedy dowiedział się, że Dumbledore go oszukiwał).

      Usuń
  4. ~olka
    27 listopada 2012 o 14:23

    Macy chyba nie przejdzie na stronę Zakonu Feniksa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 listopada 2012 o 15:12
      Ależ oczywiście, że nie, trzeba być wiernym swoim przekonaniom xD

      Usuń
  5. ~Enigmatyczna
    5 grudnia 2012 o 18:42

    Macy ma dość płytkie rozumowanie. Twierdzi ona (a może Ty, Frozenko, twierdzisz) że jak ktoś zabija masowego mordercę dla dobra ogółu niewinnych ludzi, to już lepiej by było, gdyby był takim samym mordercą jak on?Jak dla mnie, jest subtelna różnica między zabiciem mordercy, a zabiciem niewinnej osoby. Voldemort zabija właśnie niewinne osoby. A czy rodzice Macy byli niewinni? Pytam, bo Macy porównuje zabicie ich przez ludzi Dumbledora do zbrodni, jakich dokonuje Voldemort. Albo o tym za wiele nie napisałaś, albo ja nie doczytałam. Ale nawet jeśli rodzice Macy byli mordercami (a na pewno byli, jeśli nie bezpośrednio, to pośrednio, bo popierali chyba Voldemorta) i tak niemożliwe, aby zginęli z rąk Zakonu Feniksa, nie prosząc się o to. Po co zabijać i samemu skazywać się na konsekwencje z tego tytułu, jak ma się do dyspozycji Azkaban? Zresztą nie tacy już śmierciożercy byli ujmowani (weźmy za przykład Bellatriks, jedna z najgroźniejszych, oprawczyni Longbottomów) a nikt ich samowolnie nie zabijał. Dlatego nie ma opcji, by ktoś z Zakonu zabił państwa Savoir inaczej niż w obronie własnej. Ach, no i najważniejsza rzecz. Gdyby ich zabicia dokonano bezprawnie, Moody zostałby skazany. A skoro nie został, to znaczy, że chyba miał jakiś nie byle jaki powód. Macy jest zaślepiona, ale nietrudno jej się dziwić, w końcu to byli jej rodzice. Myślałam, że Dumbledore właśnie w tej sprawie chciał się z nią skontaktować – mógłby wyjaśnić jej okoliczności śmierci jej rodziców. Tymczasem kontaktuje się z nią na prośbę ciotki… trochę to śmieszne, wydaje mi się, że ten człowiek miał więcej rzeczy do roboty, niż nawracanie zbuntowanych nastolatków. Nie wiem, w jakim momencie zamierzasz skończyć fabułę, ale ciekawa jestem, jak zareagowałaby Macy, gdyby okazało się, że jej syn jednak nie zamierza być poplecznikiem Voldemorta.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 6 grudnia 2012 o 15:15
      Widzisz, ja staram się zawsze wcielić w osobę, o której piszę. Tak sobie pomyślałam, że gdyby spotkało mnie to, co Macy, to też bym próbowała zwalić całą winę na, być może pośredniego, ale mimo wszysto oprawcę, do tego Macy przymyka oczy na to, że Voldemort też czyni źle. Jej dusza nie jest przeżarta złem, jak np. dusza Bellatriks. Ona robi to wszystko z zemsty. Wiesz, mamy taką debatę w szkole na temat wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. I są dwie strony: to było zło konieczne albo zdrada Ojczyzny. Jedna i druga strona mi nie odpowiada, ale muszę wybrać większe dobro dla swoich przekonań. W wypadku Macy było tak samo. Jeśli czytałaś od początku opowiadanie, to wiesz, że ta dziewczyna jest raczej nieśmiała i naiwna, nie ma w stu procentach swojego zdania, a nawet jeśli ma jakieś przekonania, to nie potrafi ich obronić. Ten związek ze śmierciożercami mógł być spowodowany po części chęcią zemsty na Zakonie, a także tym, że jej rodzice byli jednymi z nich. Uważam, że ona sama byłaby po prostu zwykłą czarownicą, gdyby jej rodzice żyli i nie naciskali jej na wstąpienie w szeregi popleczników Czarnego Pana. W tej całej sytuacji najmniej było jej własnych chęci sprawdzenia się. Cóż, co do spotkania z Dumbledore’em. Nie wiem, czy doczytałaś, ale Macy nie do końca dała mu dojść do słowa. Cóż, byłaby głupia, gdybym od razu rozwiązała śmierć rodziców Macy, mam już tyle lat doświadczenia w pisaniu fanfików i przede wszystkim publikowania ich (co oczywiście wiąże się z tym, że więcej lub mniej osób je czyta), że przekonałam się już, co Czytelnicy lubią najbardziej. Tajemniczość i niedopowiedziane, nierozwiązane sprawy. Sama jestem czytelniczką wielu opowiadań, więc znam to uczucie. Jest to denerwujące, kiedy myślisz, że już się wszystko rozwiązało, a tu autorka wrednie odbiega od tematu i zajmuje się czymś innym. Mogę Cię jedynie zapewnić, że sprawa Dumbledore’a nie jest jeszcze zakończona i prędzej czy później do niej powrócę xD Hmm, na samym początku, a to się w moim wypadku rzadko zdarza, miałam już w głowie ostatni rozdział i epilog tego opowiadania, jednak, jak to oczywiście ze mną bywa, przywiązałam się do tego opowiadania, jak do każdego, i zmieniłam nieco końcówkę. Do zakończenia tego bloga jeszcze trochę mi zostało, jak na razie opisałam, zdaje się, dwa lata z życia Macy, więc jeszcze trochę mi zostało. Jestem jednak pewna, że jeśli główna bohaterka (oraz Barty) się nie zmieni, Dorian będzie miał z pewnością o wiele więcej do powiedzenia jeśli chodzi o wybór jego drogi życiowej, niż reszta dzieci śmierciożerców, sądzę jednak, że Voldemort prędzej by zabił swojego przyszłego potencjalnego poplecznika, niż pozwoliłby mu się zmarnować, Dorian jest przecież synem jego najwierniejszego sługi, sama Rowling przecież napisała, jak bardzo Barty Crouch junior wierzył w idee Czarnego Pana xD

      Usuń
    2. ~Enigmatyczna
      7 grudnia 2012 o 15:43

      Teraz, jak mi to opisałaś, to już rozumiem, ale z samego opowiadania to nie wynika, można raczej wywnioskować, że sympatia Twoja jest po stronie Macy. W potoku słów głównej bohaterki (bo to ona jest narratorką, przynajmniej w większości) nie ma żadnego przerysowania, które wskazywałoby na to, że jest zaślepiona i nie dąży do poznania prawdy, a chce jedynie pustej zemsty, mimo że tak naprawdę nic nie wie. To Zakon Feniksa jest tu pokazany jako „ci źli” – nie tylko w subiektywnej ocenie Macy, ale ogólnie, gdyż pokazujesz, że nawet z takimi celami, jakie ma główna bohaterka, da się wieść spokojne, przyjemne życie. Nie ma w Macy żadnego lęku, niepokoju, przemyśleń, strachu – tak, jakby zemsta, której ona chce dokonać była czymś zupełnie naturalnym, tak jak normalnym jest zgłoszenie kradzieży na policji (bo sprawa jest oczywista, że to złodziej jest „tym złym”; my nie mamy powodu do obaw, po prostu upominamy się o swoje).No ale tyle na temat rozdziału ;)

      Usuń
    3. 7 grudnia 2012 o 17:27
      Staram się zawsze jak najlepiej wcielić w bohatera z charakterem innym niż mój. Jakże łatwo jest opisywać kogoś, kto jest taki sam, jak Ty xD Skoro masz Macy za osobę nieco niedojrzałą (tak wywnioskowałam z komentarzy), która nie przejmuje się rzeczami istotnymi, wręcz przeciwnie, zawraca sobie głowę głupotami, to moja misja po części została wykonana pomyślnie xD

      Usuń