Nadszedł maj. Róże dookoła domu rozkwitły, a
powietrze było przesiąknięte ich zapachem. Kiedy zaś wiatr wiał od strony lasu,
czuć było aromat sosen i wrzosów. Żyło się nam całkiem nieźle, pomijając te
chwile, kiedy Bartemiusz musiał znikać na kilka dni. Już do tego przywykłam,
ale wciąż się o niego martwiłam. Gdybym była sama, może byłoby mi to łatwiej
znieść, ale teraz, kiedy mieliśmy syna, bałam się jeszcze bardziej. Nie
chciałam, żeby Dorian wychowywał się bez ojca.
Pewnego dnia podczas śniadania Barty odezwał się do mnie:
- Pamiętasz, zapytałem cię kiedyś, czy zgodziłabyś się zostać moją
żoną. Jest maj, myślałem, że pobierzemy się w tym miesiącu. Chciałbym to zrobić
jak najszybciej, zanim Czarny Pan odsłucha przepowiednię. Co ty na to?
Oparłam się o drewniany podłokietnik krzesła.
- Myślę, że to dobrzy pomysł. Boję się tego, co się będzie działo,
kiedy on pozna jej treść. Boję się, że będziesz zobowiązany do wyruszenia na
jakąś niebezpieczną misję... A mnie przecież Czarny Pan nie dopuści do czegoś
takiego tylko dlatego, że jestem dziewczyną - odparłam. - A wiesz, że jeśli
chcesz się ze mną ożenić, będziesz musiał poznać moją ciotkę i wuja.
Mina Bartemiusza trochę zżedła, ale natychmiast uśmiechnął się
krzywo. Wiedziałam, że nie bardzo za nimi przepadał, mimo że nawet ich nie
znał, ale wcale mu się nie dziwiłam. W końcu popierali Zakon Feniksa i
Dumbledore'a.
Dlatego więc, kiedy tylko mieliśmy trochę czasu, wysłałam do ciotki
sowę z zaproszeniem na obiad. Oboje z Crouchem mieliśmy spore wątpliwości co do
miejsca, ale to w końcu moja rodzina. Chcieli mojego szczęścia i nigdy nie
zrobiliby czegoś, co miałoby mi zaszkodzić. Odpowiedź przyszła tuż przed
kolacją.
Moja kochana Macy,
bardzo chętnie Was odwiedzimy, możemy wpaść
na jutrzejszy obiad. Musiałabyś jednak po nas wyjść, bo sądzę, że
Wasz dom otacza wiele zaklęć.
Do zobaczenia,
ciotka Rosalie
Pokazałam ów list Bartemiuszowi. Przeczytał go i przełknął
automatycznie ślinę. Na jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny cień
niepokoju.
- No cóż, miałem cichą nadzieję, że odmówią - mruknął.
- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. Moja ciotka i wujek nas
nie wydadzą. Wiesz, możemy mieć do nich większe zaufanie, niż oni do nas. W
końcu jesteśmy śmierciożercami - odpowiedziałam z ciepłym uśmiechem. Usiadłam
mu na kolanach i pocałowałam go w usta. Jego palce wplotły się w moje włosy.
Trwało to długo, a ja poczułam pod sobą coś twardniejącego. Obiecałam sobie, że
nie będę się z nim kochać aż do ślubu, więc szybko to przerwałam, mimo że mnie
również tego brakowało.
Następnego ranka od razu zabrałam się za przygotowanie obiadu.
Chciałam, żeby był wyjątkowy, ciotka zawsze uważała, że jako Ślizgonka nie będę
dobrą panią domu, więc chciałam ją pozytywnie zaskoczyć i udowodnić, że się
myliła. Bardzo mi na tym zależało. Dlatego ugotowałam zupę pomidorową na
pierwsze i pieczoną rybę z tłuczonymi ziemniakami i sałatką warzywną na drugie
danie.Barty'emu kazałam zająć się Dorianem, sama zaś nakryłam stół białym
obrusem, rozstawiłam porcelanową zastawę i ustawiłam na środku wazon ze świeżo
ściętymi, białymi różami.
Ciotka, wuj i trójka kuzynów zjawili się w Dziurawym Kotle o
czternastej trzydzieści. Zabrałam ich za pomocą teleportacji łącznej do naszego
domu. Kiedy zobaczyli z drogi ogród, ich oczy powiększyły się dwukrotnie ze
zdziwienia.
- I jak się wam podoba? - zapytałam z uśmiechem, widząc ich miny.
Poczułam, że serca mojej rodziny chyba trochę zmiękły.
- Macie czas zajmować się tymi wszystkimi roślinami? Przy takim
małym dziecku trzeba poświęcić jemu cały wolny czas - oświadczyła Rosalie, a
jej surowy ton powrócił tak gwałtownie, że przez chwilę stałam, nieco
zaskoczona tą nagłą zmianą.
- To Barty. On opiekuje się ogrodem - odpowiedziałam, trochę urażona
jej sceptycznym podejściem.
Weszliśmy do środka. Crouch wyczarował dodatkowe krzesła i teraz
było trochę ciasno, ale i tak efekt bardzo mnie zadowolił. Zaprowadziłam ich do
salonu, żeby przedstawić im ukochanego i pokazać syna.
- Mój narzeczony, Barty Crouch - powiedziałam cicho. Wuj uścisnął mu
dłoń, ciotka tak samo. Lynn wyglądała na przerażoną. Zapewne ojciec musiał
naopowiadać jej, jaki to ten śmierciożerca jest zły i nie warto mu ufać. Hope
zaś trzymała się kurczowo ręki swojej matki. Atmosfera była raczej napięta, ale
postanowiłam jakoś to naprawić.
- Pokażę wam Doriana, chodźcie.
Udaliśmy się do pokoju mojego syna. Lynn pochyliła się nad drewnianą
kołyską. Okrągłe, niebieskie oczy chłopczyka utkwione były w jej twarzy,
usteczka rozwarły się lekko. Rosalie westchnęła z zachwytem. Poznałam po tym,
że osiągnęłam to, czego chciałam.
- Jaki słodki. Jest bardzo podobny do ciebie - zwróciła się do
Bartemiusza i zerknęła na niego. Atmosfera trochę się rozluźniła. Udaliśmy się
do kuchni, żeby zjeść obiad. Crouch prawie w ogóle się nie odzywał, a i wuj nie
sprawiał wrażenia zainteresowanego prowadzeniem konwersacji z nim. Opowiadał za
to dużo o ministerstwie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że kiedy tylko
wyjdą, natychmiast pobiegniemy do Czarnego Pana i wszystko mu przekażemy.
- Nie wiem, czy słyszeliście... w Hogwarcie uczy teraz obrony przed
czarną magią urzędniczka, i to na wysokim stanowisku, nazywa się Dolores
Umbridge...
- Tak, było w "Proroku"... - wtrąciłam, ale Irwing mówił
dalej, jakby mnie nie usłyszał:
- Uczniowie bardzo są przez nią tępieni. Tak, nauczyciele także nie
mają lekko. No i... Dumbledore musiał uciekać.
Nagle umilkł, zerkając z przerażeniem na żonę, która rzuciła mu
ostrzegawcze spojrzenie, po czym utkwiła wzrok w swoim kawałku pieczonej ryby.
Przez jakiś czas nikt nie odezwał się ani słowem, zapadło niezręczne milczenie.
Zakończyliśmy obiad i udaliśmy się do salonu, gdzie podałam kawę i szarlotkę.
- Na kiedy planujecie ślub? - zapytała ciotka, patrząc to na mnie,
to na Bartemiusza.
- Myśleliśmy o ostatnim dniu maja, ale jeszcze zobaczymy, jak to
będzie z pogodą i z... no.
Tym razem to ja wymieniłam z Crouchem szybkie spojrzenia. Pogoda tak
naprawdę nie miała nic do daty ślubu. Chodziło raczej o to, kiedy Lord
Voldemort będzie zamierzał zdobyć przepowiednię. Nie mogłam przecież podać im
prawdziwych powodów. Poza tym... sama do końca ich nie znałam. Chciałabym, żeby
to wszystko było łatwiejsze. Może już nie do końca do rozwiązania, ale chociaż
zrozumienia.
Kiedy nadszedł wieczór, wujostwo podziękowało za obiad i skierowało
się do wyjścia. Irwing pomógł Rosalie ubrać łososiowy, cienki, wyjściowy
płaszczyk, po czym wyciągnął dłoń w kierunku Bartemiusza. Ten zerknął na nią,
dopiero po chwili ją uścisnął, choć na jego twarzy pojawiło się wahanie
pomieszane z nieufnością.
- Miło nam było pana poznać. Jeśli będziecie potrzebować pomocy w
przygotowaniach do ślubu, piszcie - rzekł. Pożegnaliśmy się z nimi, a wujek i
ciotka razem z dziećmi opuścili dom. Pomachałam im, ale oni natychmiast się
teleportowali, jakby chcieli jak najszybciej opuścić to miejsce. Z wyrazem zrezygnowania
na twarzy zamknęłam drzwi na klucz i oparłam się o nie plecami. Barty podszedł
do mnie i uśmiechnął się.
- Nie przejmuj się, to był dla nich szok. Muszę się przyzwyczaić do
tego, że twoim mężem zostanie śmierciożerca - powiedział cicho.
Wziął mnie na ręce i zaniósł na górę. Dobrze wiedziałam, jakie miał
wobec mnie zamiary, ale ja nie chciałam mu ulec. Już tak długo wytrzymaliśmy,
to mogliśmy poczekać te kilkanaście dni. Crouch położył mnie na łóżku, jedną
ręką podtrzymując moją głowę, drugą zaś rozpinając mi spodnie. Jego usta powoli
przesuwały się po mojej szyi, a ja nie chciałam tego przerwać, ale... musiałam.
Delikatnie zaparłam się rękami i odwróciłam głowę.
- Poczekajmy jeszcze. Idź spać na dół, dobrze? Tak będzie najlepiej,
idź.
Czułam się fatalnie, odsyłając go do innego pomieszczenia, ale
wolałam spać sama, niż narazić nas na niepotrzebne pokusy. Obiecałam sobie, że
nie pozwolę się mu dotknąć aż do ślubu i tak też zrobię. Barty zsunął się ze
mnie i odetchnął głęboko.
- Dobrze, jak sobie życzysz. Ale musimy jak najszybciej wziąć ten
ślub - uśmiechnął się, pochylił się nade mną, żeby pocałować mnie na dobranoc w
policzek, po czym opuścił sypialnię i zamknął za sobą drzwi. Westchnęłam
ciężko, czując palące wyrzuty sumienia. może faktycznie należałoby zająć się
już przygotowaniami do ślubu? Najlepiej od następnego dnia.
Rano wstałam skoro świt. Słońce otulało bladymi promieniami różowawy
horyzont, nocne gwiazdy bladły szybko, fiolet prędko zmieniał się w czysty
błękit. Wrzaski dziecka zmusiły mnie do zejścia na dół. Musiałam się nim zająć,
ale nie myślałam o tym. Coraz częściej głowiłam się nad kolejną, bardzo ważną
misją, którą Lucjusz Malfoy otrzymał od Czarnego Pana. Na ostatnim spotkaniu
zasugerował mi, że chce sprawdzić moją odwagę i magiczne umiejętności w
prawdziwym boju. Ja byłam tym pomysłem zachwycona, choć trochę obawiałam się
tego, gdyż Czarny Pan nie wyjawił nam, jak ów plan ma zostać zrealizowany.
Usłyszałam, jak Barty schodzi z góry, więc szybko otrząsnęłam się z
myśli. Kiedy jednak Crouch wszedł do pokoju, wyglądał na nieco przygnębionego i
zamyślonego. Bez słowa usiadł na parapecie tuż za uchylonym oknem, a ja
pomyślałam, że jest zły na mnie, ponieważ wczoraj potraktowałam go tak podle,
ale on w końcu odezwał się, a gdy to zrobił, głos miał opanowany i spokojny:
- Zastanawiałem się nad pomysłem Czarnego Pana. No wiesz, nad twoim
uczestnictwem w misji.
- I co, chcesz pewnie zatrzymać mnie w domu, abym bezpiecznie
przeczekała najgorsze? - zapytałam, a w moim głosie mimowolnie zabrzmiała
pretensja. - Posłuchaj, ja nie chcę być tylko żoną śmierciożercy, jak Narcyza,
chcę BYĆ śmierciożercą. może i nie pasują mi niektóre pomysły Czarnego Pana,
ale tylko dzięki służbie u niego mogę się zemścić...
- Macy, nawet przez chwilę nie zamierzałem cię od niczego odwodzić,
a już tym bardziej zakazywać - przerwał mi Barty, a kąciki jego ust zadrgały
lekko. - Zastanawiałem się tylko nad tym, jak moglibyśmy spokojnie być
śmierciożercami bez narażania Doriana. Mam pomysł i sądzę, że może być dobry. Tylko
musisz mi trochę pomóc.
- Och. Przepraszam. oczywiście, że ci pomogę.
- Musisz napisać do Lynn i poprosić, aby udała się do kuchni i
odnalazła Mróżkę, po czym dała jej to - wyciągnął z kieszeni szlafroka swoją
świeżo upraną skarpetę. - Oraz list. Najlepiej, aby zrobiła to jak najszybciej.
Powoli zaczynałam rozumieć, o co chodzi Barty'emu, lecz nie miałam
pojęcia, po co ten list. Czy skrzaty domowe w ogóle potrafią czytać? Crouch
chciał, aby Lynn uwolniła Mrużkę, to fakt. Ale czy ona będzie chciała do nas
wrócić po tym, co usłyszała? Przecież Barty zabił jej umiłowanego pana, więc
posłuszeństwo mordercy pana Croucha było raczej czymś więcej niż tylko szokiem.
Uwielbiała ojca Barty'ego, jego stanowczość i surowość, a nawet niegrzeczne
zachowanie wobec niej samej. Ani ja, ani Bartemiusz nie traktowaliśmy innych
magicznych stworzeń jak gorszy gatunek. Bardzo się bałam, czy Mrużka, o ile
zgodzi się wrócić, uzna mnie za swoją nową panią.
Tak czy inaczej, jeszcze tego samego dnia napisałam do Lynn z prośbą
o odnalezienie skrzatki, nie miałam jednak dużych nadziei na powodzenie tej
misji. Każdy wiedział, że Barty był śmierciożercą, a Mrużka podzielała poglądy
swego pana. Nienawidziła ich. Miała ludzkie uczucia, ale czy będzie miała w
sobie na tyle człowieczeństwa, aby przebaczyć?
Coraz częściej zastanawialiśmy się z Bartemiuszem nad weselem.
Chciałam wyjść za niego jak najszybciej, aby móc stworzyć z nim prawdziwą
rodzinę. No i teraz, kiedy Dorian był już na świecie, można było zacząć
wszystko planować. Nie chciałam wykwintnego, do przesady wystawnego przyjęcia,
wolałam zaprosić najbliższych na mszę w kościele i kolację oraz tańce do
białego rana, o ile będzie taka możliwość - w ogrodzie. Wyprawienie wesela w
wynajętej restauracji bądź sali nie wchodziło w grę. Nie wyobrażam sobie
takiego ryzyka, Bartemiusz był jednym z najbardziej poszukiwanych
śmierciożerców, codziennie dziwiłam się, że aurorzy nie załomotali jeszcze do
naszych drzwi. Nikomu tego nie mówiłam, ale wielokrotnie byłam przerażona
perspektywą bycia schwytaną przez pracowników ministerstwa, zwłaszcza, kiedy
przebywałam w domu sama z Dorianem. Sama i całkiem bezbronna.
List od Lynn przeszedł następnego ranka. Był krótki i raczej
treściwy, co było zadziwiające, bo dziewczyna zazwyczaj miała dużo do powiedzenia.
Ach, dojrzewanie...
Droga Macy -
uczyniłam tak, jak tego chciałaś. Mrużka wciąż dużo pije, ale bardzo
się ucieszyła, kiedy jej powiedziałam, że jej dawny pan napisał do niej list.
Obiecała, że się z Wami skontaktuje. Mam nadzieję, że się niebawem zobaczymy.
Już nie mogę się doczekać Waszego ślubu!
Lynn
Pokazałam tę wiadomość Barty'emu. Nie wyglądał na zachwyconego,
ponieważ list nie brzmiał zbyt optymistycznie. Jedyne, co nam pozostało, to
czekać na kontakt z Mrużką. A czas i miejsce spotkania był zależne tylko od
niej. Trapiło mnie, jak można nakłonić Dumbledore'a do uwolnienia skrzatki,
abyśmy mogli zatrudnić ją u siebie.
Nie musieliśmy jednak czekać na skrzatkę zbyt długo. Nadszedł
wieczór, a ja byłam właśnie zajęta przygotowywaniem kolacji, kiedy ktoś zapukał
cicho do drzwi wejściowych. Bartemiusz, który siedział w salonie i z nudów
polerował swoją różdżkę, popijając ognistą whisky, natychmiast wstał i ruszył w
stronę drzwi, aby wpuścić gościa. Usłyszałam ciche, stłumione skrzypnięcie już dawno
nieoliwionych zawiasów i krótki, zduszony okrzyk Barty'ego. Na samym początku
przyszedł mi do głowy absurdalny pomysł, że to może Nelly na nowo wróciła nas
dręczyć, ale kiedy wyszłam na korytarz, ujrzałam stojącą w progu Mrużkę.
Wyglądała jak siedem nieszczęść. Widać było, że nie dbała o siebie - jej uszy
zwisały żałośnie, wielkie, przekrwione oczy spoglądały ponuro to na mnie, to na
Bartemiusza. Było w niej coś dziwacznego, ale ja dopiero po chwili
zorientowałam się, co jest w jej postaci innego. Mianowicie, ubranie. Mrużka
nie miała na sobie chusty, serwety czy czegoś podobnego, w czym chodziły
skrzaty domowe, ale dziecięcą sukieneczkę w żółte i pomarańczowe kwiatki, na
głowie nosiła słomkowy kapelusz z dziurami na uszy. To nie był normalny strój
skrzata domowego pracującego w Hogwarcie.
- Mrużko, jednak postanowiłaś odpowiedzieć na nasz list - mruknęłam.
- Wejdź do środka. Wielkie oczy skrzatki zalśniły od łez, które się w nich
nagromadziły, kiedy Crouch zamykał za nią drzwi. Nie miałam pojęcia, jak się
zachowa, więc wolałam na początku o nic nie pytać. Lepiej było poczekać, aż
sama zacznie mówić. Mrużka rozejrzała się po korytarzu z jakąś ckliwą
czułością, a oczy zaszły jej mgłą, jakby pogrążyła się we wspomnieniach.
- Mrużka dostała list, ale nie zrozumiała z niego ani słowa -
wychrypiała niezwykle przenikliwym, ale drżącym głosem.
- Czego tu nie rozumieć? - zapytał bardzo łagodnie Barty. - Chcemy,
żebyś wróciła do pracy. Mój ojciec popełnił duży błąd, wyrzucając cię. Nie mógł
sobie poradzić bez twojej pomocy.
- Mogłabym... mogłabym wrócić do domu pana i p-pracować, j-jak moja
matka i b-babka? - wyjąkała, a jej oczy znów szybko wypełniły się łzami.
- O ile twój stan na to pozwala, słyszałem, że pracujesz w
Hogwarcie, a twoim panem jest Dumbledore - odparł Barty, siląc się na spokój.
Widziałam po wyrazie jego twarzy, że był nieco zafrasowany obecnością i
zachowaniem skrzatki.
- Ta głupia dziewczyna, Hermiona Granger, porozkładała w całej wieży
Gryffindoru ubrania i teraz wszystkie skrzaty są wolne, ale pracują, bo nie
mają się gdzie podziać.
Głos jej zadrżał, załamał się, a ona sama ukryła twarz w dłoniach i
wybuchnęła płaczem tak żałosnym i rozpaczliwym, że serce zmiękło mi na ten
widok, a ja chciałam powiedzieć jej jakieś słowo pocieszenia. Nie śmiałam się
jednak odezwać, patrzyłam tylko na Bartemiusza, który wzruszył lekko ramionami.
Najwyraźniej stwierdził, że najlepiej będzie nie robić nic. Odczekaliśmy, aż
skrzatka się uspokoi (a trochę to trwało), po czym Crouch zapytał:
- Czyli oficjalnie jesteś wolna i możemy przyjąć cię do pracy?
- Gdybym nie była, to bym tutaj nie przyszła - odparła, wciąż roniąc
wielkie, błyszczące niczym perły łzy. - Profesor Dumbledore zabronił skrzatom
kontaktować się ze śmierciożercami.
Zamilkła, patrząc z nadzieją w stanowcze, zimne oczy Barty'ego.
Według mnie był nieco zbyt zaborczy wobec Mrużki, przecież zależało nam na tym,
aby zatrudniła się u nas do pracy. Wyglądało jednak na to, że skrzatka w ogóle
nie przejęła się chłodnym tonem Bartemiusza.
- W takim razie chcielibyśmy, żebyś wróciła do swojej dawnej pracy -
rzekł. Uśmiechnął się dopiero, kiedy Mrużka upadła na podłogę, płacząc ze
szczęścia.
- Musisz wiedzieć, że obowiązują cię te same prawa i obowiązki, co
za życia mojego ojca - dodał nieco głośniej, aby skrzatka, mimo szlochów,
wszystko dokładnie usłyszała. Uniosła swoje wypełnione łzami i ogromnym
szczęściem oczy i utkwiła wzrok w swoim nowym panu, wielbiąc go w milczeniu.
- Posłuchaj, od teraz będziesz też musiała słuchać Macy, bo jest
twoją panią - dodał, zerkając na mnie. Podjęłam decyzję, że nie będę odzywała
się ani wypowiadała na ten temat, ponieważ to Barty był głową rodziny i do
niego należało decydowanie w tak ważnych sprawach. Być może nie miałam zdania
na ten temat, ale przynajmniej byłam spokojniejsza.
Crouch powiedział Mrużce, czego od niej oczekuje i wydał jej kilka
prostych poleceń, które wykonała z godnym podziwu zapałem. Obserwowałam ją
dyskretnie jakiś czas, kołysząc usypiającego Doriana. Cieszyłam się, że będę
miała pomoc w domu, ale obawiałam się zostawić syna pod jej opieką. Byłam z nim
bardzo związana i spędzałam każdą wolną chwilę w jego towarzystwie.
- Powinnaś jej zaufać - poradził mi Barty, kiedy zwierzyłam jmu się
ze swoich wątpliwości. Leżeliśmy już w łóżku, ale ja jakoś nie mogłam zasnąć. -
Zajmowała się mną, kiedy byłem mały, później opiekowała się Elenai... to dobra
skrzatka.
- Wiem, ale boję się, że Dorian bardziej przywiąże się do niej, niż
do jego własnej matki - westchnęłam.
___________
Dawno niczego nie dodałam, ale powodem jest to, że przez długi czas
nie było mnie w domu. Do tego przenieśli mnie na blog.pl i musiałam to jakoś
opanować. Życzę Wam wszystkiego najlepszego z okazji świąt, kolejny rozdział
postaram się dodać przed moim kolejnym wyjazdem, tym razem już na bardzo długo.
PS:
Przepraszam za paskudny wygląd posta, ale nie mogę nic na ty zasranym blog.pl
zrobić, kasuje mi wszystkie akapity, pochylenia i inne rzeczy, wydaje mi się,
że tak już będzie musiało zostać. Jeszcze raz przepraszam.
~Patrycja
OdpowiedzUsuń23 grudnia 2012 o 23:53
No rozdział Ci się udał, muszę przyznać. Zawsze potrafisz czymś zaskoczyć. W tym rozdziale elementem zaskoczenia była wizyta ciotki i wuja Macy. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością i utęsknieniem.
24 grudnia 2012 o 10:11
UsuńKolejny będzie pewnie jeszcze przed końcem tego roku xD Przynajmniej się postaram xD
~_Wika_
OdpowiedzUsuń24 grudnia 2012 o 22:46
Fajnie, że dodałaś coś nowego. Podoba mi się nastrój tej notki- jest taki jakiś spokojny. Nie spodziewałam się, że obiad u Macy kiedy zaprosiła rodzinę minie w takiej atmosferze. Miałam nadzieję, że coś zakłóci to spotkanie, ale się trochę rozczarowałam. Zatrudnienie Mrużki to całkiem dobry pomysł. Jak już kiedyś pisałam, szczęście Macy nigdy nie trwa długo i zapewne niedługo wymyślisz coś, co zakłóci tę radość. Szczerze mówiąc, trochę mi tego brakuje =)
Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia =)
27 grudnia 2012 o 12:43
UsuńWidzisz, jednak jeszcze potrafię zaskakiwać xD Już niedługo jakoś postaram się namieszać, obiecuję xD
~_Wika_
Usuń27 grudnia 2012 o 15:55
Mam taką nadzieję =)