23 grudnia 2012

29. Bez ciemności nie ma snów

Nadszedł maj. Róże dookoła domu rozkwitły, a powietrze było przesiąknięte ich zapachem. Kiedy zaś wiatr wiał od strony lasu, czuć było aromat sosen i wrzosów. Żyło się nam całkiem nieźle, pomijając te chwile, kiedy Bartemiusz musiał znikać na kilka dni. Już do tego przywykłam, ale wciąż się o niego martwiłam. Gdybym była sama, może byłoby mi to łatwiej znieść, ale teraz, kiedy mieliśmy syna, bałam się jeszcze bardziej. Nie chciałam, żeby Dorian wychowywał się bez ojca.
Pewnego dnia podczas śniadania Barty odezwał się do mnie:
- Pamiętasz, zapytałem cię kiedyś, czy zgodziłabyś się zostać moją żoną. Jest maj, myślałem, że pobierzemy się w tym miesiącu. Chciałbym to zrobić jak najszybciej, zanim Czarny Pan odsłucha przepowiednię. Co ty na to?
Oparłam się o drewniany podłokietnik krzesła.
- Myślę, że to dobrzy pomysł. Boję się tego, co się będzie działo, kiedy on pozna jej treść. Boję się, że będziesz zobowiązany do wyruszenia na jakąś niebezpieczną misję... A mnie przecież Czarny Pan nie dopuści do czegoś takiego tylko dlatego, że jestem dziewczyną - odparłam. - A wiesz, że jeśli chcesz się ze mną ożenić, będziesz musiał poznać moją ciotkę i wuja.
Mina Bartemiusza trochę zżedła, ale natychmiast uśmiechnął się krzywo. Wiedziałam, że nie bardzo za nimi przepadał, mimo że nawet ich nie znał, ale wcale mu się nie dziwiłam. W końcu popierali Zakon Feniksa i Dumbledore'a.

Dlatego więc, kiedy tylko mieliśmy trochę czasu, wysłałam do ciotki sowę z zaproszeniem na obiad. Oboje z Crouchem mieliśmy spore wątpliwości co do miejsca, ale to w końcu moja rodzina. Chcieli mojego szczęścia i nigdy nie zrobiliby czegoś, co miałoby mi zaszkodzić. Odpowiedź przyszła tuż przed kolacją.

Moja kochana Macy,
bardzo chętnie Was odwiedzimy, możemy wpaść na jutrzejszy obiad. Musiałabyś jednak po nas wyjść, bo sądzę, że Wasz dom otacza wiele zaklęć.
Do zobaczenia,
ciotka Rosalie

Pokazałam ów list Bartemiuszowi. Przeczytał go i przełknął automatycznie ślinę. Na jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny cień niepokoju.
- No cóż, miałem cichą nadzieję, że odmówią - mruknął.
- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. Moja ciotka i wujek nas nie wydadzą. Wiesz, możemy mieć do nich większe zaufanie, niż oni do nas. W końcu jesteśmy śmierciożercami - odpowiedziałam z ciepłym uśmiechem. Usiadłam mu na kolanach i pocałowałam go w usta. Jego palce wplotły się w moje włosy. Trwało to długo, a ja poczułam pod sobą coś twardniejącego. Obiecałam sobie, że nie będę się z nim kochać aż do ślubu, więc szybko to przerwałam, mimo że mnie również tego brakowało.

Następnego ranka od razu zabrałam się za przygotowanie obiadu. Chciałam, żeby był wyjątkowy, ciotka zawsze uważała, że jako Ślizgonka nie będę dobrą panią domu, więc chciałam ją pozytywnie zaskoczyć i udowodnić, że się myliła. Bardzo mi na tym zależało. Dlatego ugotowałam zupę pomidorową na pierwsze i pieczoną rybę z tłuczonymi ziemniakami i sałatką warzywną na drugie danie.Barty'emu kazałam zająć się Dorianem, sama zaś nakryłam stół białym obrusem, rozstawiłam porcelanową zastawę i ustawiłam na środku wazon ze świeżo ściętymi, białymi różami.
Ciotka, wuj i trójka kuzynów zjawili się w Dziurawym Kotle o czternastej trzydzieści. Zabrałam ich za pomocą teleportacji łącznej do naszego domu. Kiedy zobaczyli z drogi ogród, ich oczy powiększyły się dwukrotnie ze zdziwienia.
- I jak się wam podoba? - zapytałam z uśmiechem, widząc ich miny. Poczułam, że serca mojej rodziny chyba trochę zmiękły.
- Macie czas zajmować się tymi wszystkimi roślinami? Przy takim małym dziecku trzeba poświęcić jemu cały wolny czas - oświadczyła Rosalie, a jej surowy ton powrócił tak gwałtownie, że przez chwilę stałam, nieco zaskoczona tą nagłą zmianą.
- To Barty. On opiekuje się ogrodem - odpowiedziałam, trochę urażona jej sceptycznym podejściem.
Weszliśmy do środka. Crouch wyczarował dodatkowe krzesła i teraz było trochę ciasno, ale i tak efekt bardzo mnie zadowolił. Zaprowadziłam ich do salonu, żeby przedstawić im ukochanego i pokazać syna.
- Mój narzeczony, Barty Crouch - powiedziałam cicho. Wuj uścisnął mu dłoń, ciotka tak samo. Lynn wyglądała na przerażoną. Zapewne ojciec musiał naopowiadać jej, jaki to ten śmierciożerca jest zły i nie warto mu ufać. Hope zaś trzymała się kurczowo ręki swojej matki. Atmosfera była raczej napięta, ale postanowiłam jakoś to naprawić.
- Pokażę wam Doriana, chodźcie.
Udaliśmy się do pokoju mojego syna. Lynn pochyliła się nad drewnianą kołyską. Okrągłe, niebieskie oczy chłopczyka utkwione były w jej twarzy, usteczka rozwarły się lekko. Rosalie westchnęła z zachwytem. Poznałam po tym, że osiągnęłam to, czego chciałam.
- Jaki słodki. Jest bardzo podobny do ciebie - zwróciła się do Bartemiusza i zerknęła na niego. Atmosfera trochę się rozluźniła. Udaliśmy się do kuchni, żeby zjeść obiad. Crouch prawie w ogóle się nie odzywał, a i wuj nie sprawiał wrażenia zainteresowanego prowadzeniem konwersacji z nim. Opowiadał za to dużo o ministerstwie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że kiedy tylko wyjdą, natychmiast pobiegniemy do Czarnego Pana i wszystko mu przekażemy.
- Nie wiem, czy słyszeliście... w Hogwarcie uczy teraz obrony przed czarną magią urzędniczka, i to na wysokim stanowisku, nazywa się Dolores Umbridge...
- Tak, było w "Proroku"... - wtrąciłam, ale Irwing mówił dalej, jakby mnie nie usłyszał:
- Uczniowie bardzo są przez nią tępieni. Tak, nauczyciele także nie mają lekko. No i... Dumbledore musiał uciekać.
Nagle umilkł, zerkając z przerażeniem na żonę, która rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym utkwiła wzrok w swoim kawałku pieczonej ryby. Przez jakiś czas nikt nie odezwał się ani słowem, zapadło niezręczne milczenie. Zakończyliśmy obiad i udaliśmy się do salonu, gdzie podałam kawę i szarlotkę.
- Na kiedy planujecie ślub? - zapytała ciotka, patrząc to na mnie, to na Bartemiusza.
- Myśleliśmy o ostatnim dniu maja, ale jeszcze zobaczymy, jak to będzie z pogodą i z... no.
Tym razem to ja wymieniłam z Crouchem szybkie spojrzenia. Pogoda tak naprawdę nie miała nic do daty ślubu. Chodziło raczej o to, kiedy Lord Voldemort będzie zamierzał zdobyć przepowiednię. Nie mogłam przecież podać im prawdziwych powodów. Poza tym... sama do końca ich nie znałam. Chciałabym, żeby to wszystko było łatwiejsze. Może już nie do końca do rozwiązania, ale chociaż zrozumienia.

Kiedy nadszedł wieczór, wujostwo podziękowało za obiad i skierowało się do wyjścia. Irwing pomógł Rosalie ubrać łososiowy, cienki, wyjściowy płaszczyk, po czym wyciągnął dłoń w kierunku Bartemiusza. Ten zerknął na nią, dopiero po chwili ją uścisnął, choć na jego twarzy pojawiło się wahanie pomieszane z nieufnością.
- Miło nam było pana poznać. Jeśli będziecie potrzebować pomocy w przygotowaniach do ślubu, piszcie - rzekł. Pożegnaliśmy się z nimi, a wujek i ciotka razem z dziećmi opuścili dom. Pomachałam im, ale oni natychmiast się teleportowali, jakby chcieli jak najszybciej opuścić to miejsce. Z wyrazem zrezygnowania na twarzy zamknęłam drzwi na klucz i oparłam się o nie plecami. Barty podszedł do mnie i uśmiechnął się.
- Nie przejmuj się, to był dla nich szok. Muszę się przyzwyczaić do tego, że twoim mężem zostanie śmierciożerca - powiedział cicho.

Wziął mnie na ręce i zaniósł na górę. Dobrze wiedziałam, jakie miał wobec mnie zamiary, ale ja nie chciałam mu ulec. Już tak długo wytrzymaliśmy, to mogliśmy poczekać te kilkanaście dni. Crouch położył mnie na łóżku, jedną ręką podtrzymując moją głowę, drugą zaś rozpinając mi spodnie. Jego usta powoli przesuwały się po mojej szyi, a ja nie chciałam tego przerwać, ale... musiałam. Delikatnie zaparłam się rękami i odwróciłam głowę.
- Poczekajmy jeszcze. Idź spać na dół, dobrze? Tak będzie najlepiej, idź.
Czułam się fatalnie, odsyłając go do innego pomieszczenia, ale wolałam spać sama, niż narazić nas na niepotrzebne pokusy. Obiecałam sobie, że nie pozwolę się mu dotknąć aż do ślubu i tak też zrobię. Barty zsunął się ze mnie i odetchnął głęboko.
- Dobrze, jak sobie życzysz. Ale musimy jak najszybciej wziąć ten ślub - uśmiechnął się, pochylił się nade mną, żeby pocałować mnie na dobranoc w policzek, po czym opuścił sypialnię i zamknął za sobą drzwi. Westchnęłam ciężko, czując palące wyrzuty sumienia. może faktycznie należałoby zająć się już przygotowaniami do ślubu? Najlepiej od następnego dnia.

Rano wstałam skoro świt. Słońce otulało bladymi promieniami różowawy horyzont, nocne gwiazdy bladły szybko, fiolet prędko zmieniał się w czysty błękit. Wrzaski dziecka zmusiły mnie do zejścia na dół. Musiałam się nim zająć, ale nie myślałam o tym. Coraz częściej głowiłam się nad kolejną, bardzo ważną misją, którą Lucjusz Malfoy otrzymał od Czarnego Pana. Na ostatnim spotkaniu zasugerował mi, że chce sprawdzić moją odwagę i magiczne umiejętności w prawdziwym boju. Ja byłam tym pomysłem zachwycona, choć trochę obawiałam się tego, gdyż Czarny Pan nie wyjawił nam, jak ów plan ma zostać zrealizowany.
Usłyszałam, jak Barty schodzi z góry, więc szybko otrząsnęłam się z myśli. Kiedy jednak Crouch wszedł do pokoju, wyglądał na nieco przygnębionego i zamyślonego. Bez słowa usiadł na parapecie tuż za uchylonym oknem, a ja pomyślałam, że jest zły na mnie, ponieważ wczoraj potraktowałam go tak podle, ale on w końcu odezwał się, a gdy to zrobił, głos miał opanowany i spokojny:
- Zastanawiałem się nad pomysłem Czarnego Pana. No wiesz, nad twoim uczestnictwem w misji.
- I co, chcesz pewnie zatrzymać mnie w domu, abym bezpiecznie przeczekała najgorsze? - zapytałam, a w moim głosie mimowolnie zabrzmiała pretensja. - Posłuchaj, ja nie chcę być tylko żoną śmierciożercy, jak Narcyza, chcę BYĆ śmierciożercą. może i nie pasują mi niektóre pomysły Czarnego Pana, ale tylko dzięki służbie u niego mogę się zemścić...
- Macy, nawet przez chwilę nie zamierzałem cię od niczego odwodzić, a już tym bardziej zakazywać - przerwał mi Barty, a kąciki jego ust zadrgały lekko. - Zastanawiałem się tylko nad tym, jak moglibyśmy spokojnie być śmierciożercami bez narażania Doriana. Mam pomysł i sądzę, że może być dobry. Tylko musisz mi trochę pomóc.
- Och. Przepraszam. oczywiście, że ci pomogę.
- Musisz napisać do Lynn i poprosić, aby udała się do kuchni i odnalazła Mróżkę, po czym dała jej to - wyciągnął z kieszeni szlafroka swoją świeżo upraną skarpetę. - Oraz list. Najlepiej, aby zrobiła to jak najszybciej.
Powoli zaczynałam rozumieć, o co chodzi Barty'emu, lecz nie miałam pojęcia, po co ten list. Czy skrzaty domowe w ogóle potrafią czytać? Crouch chciał, aby Lynn uwolniła Mrużkę, to fakt. Ale czy ona będzie chciała do nas wrócić po tym, co usłyszała? Przecież Barty zabił jej umiłowanego pana, więc posłuszeństwo mordercy pana Croucha było raczej czymś więcej niż tylko szokiem. Uwielbiała ojca Barty'ego, jego stanowczość i surowość, a nawet niegrzeczne zachowanie wobec niej samej. Ani ja, ani Bartemiusz nie traktowaliśmy innych magicznych stworzeń jak gorszy gatunek. Bardzo się bałam, czy Mrużka, o ile zgodzi się wrócić, uzna mnie za swoją nową panią.
Tak czy inaczej, jeszcze tego samego dnia napisałam do Lynn z prośbą o odnalezienie skrzatki, nie miałam jednak dużych nadziei na powodzenie tej misji. Każdy wiedział, że Barty był śmierciożercą, a Mrużka podzielała poglądy swego pana. Nienawidziła ich. Miała ludzkie uczucia, ale czy będzie miała w sobie na tyle człowieczeństwa, aby przebaczyć?

Coraz częściej zastanawialiśmy się z Bartemiuszem nad weselem. Chciałam wyjść za niego jak najszybciej, aby móc stworzyć z nim prawdziwą rodzinę. No i teraz, kiedy Dorian był już na świecie, można było zacząć wszystko planować. Nie chciałam wykwintnego, do przesady wystawnego przyjęcia, wolałam zaprosić najbliższych na mszę w kościele i kolację oraz tańce do białego rana, o ile będzie taka możliwość - w ogrodzie. Wyprawienie wesela w wynajętej restauracji  bądź sali nie wchodziło w grę. Nie wyobrażam sobie takiego ryzyka, Bartemiusz był jednym z najbardziej poszukiwanych śmierciożerców, codziennie dziwiłam się, że aurorzy nie załomotali jeszcze do naszych drzwi. Nikomu tego nie mówiłam, ale wielokrotnie byłam przerażona perspektywą bycia schwytaną przez pracowników ministerstwa, zwłaszcza, kiedy przebywałam w domu sama z Dorianem. Sama i całkiem bezbronna.
List od Lynn przeszedł następnego ranka. Był krótki i raczej treściwy, co było zadziwiające, bo dziewczyna zazwyczaj miała dużo do powiedzenia. Ach, dojrzewanie...

Droga Macy -
uczyniłam tak, jak tego chciałaś. Mrużka wciąż dużo pije, ale bardzo się ucieszyła, kiedy jej powiedziałam, że jej dawny pan napisał do niej list. Obiecała, że się z Wami skontaktuje. Mam nadzieję, że się niebawem zobaczymy. Już nie mogę się doczekać Waszego ślubu!
Lynn

Pokazałam tę wiadomość Barty'emu. Nie wyglądał na zachwyconego, ponieważ list nie brzmiał zbyt optymistycznie. Jedyne, co nam pozostało, to czekać na kontakt z Mrużką. A czas i miejsce spotkania był zależne tylko od niej. Trapiło mnie, jak można nakłonić Dumbledore'a do uwolnienia skrzatki, abyśmy mogli zatrudnić ją u siebie.
Nie musieliśmy jednak czekać na skrzatkę zbyt długo. Nadszedł wieczór, a ja byłam właśnie zajęta przygotowywaniem kolacji, kiedy ktoś zapukał cicho do drzwi wejściowych. Bartemiusz, który siedział w salonie i z nudów polerował swoją różdżkę, popijając ognistą whisky, natychmiast wstał i ruszył w stronę drzwi, aby wpuścić gościa. Usłyszałam ciche, stłumione skrzypnięcie już dawno nieoliwionych zawiasów i krótki, zduszony okrzyk Barty'ego. Na samym początku przyszedł mi do głowy absurdalny pomysł, że to może Nelly na nowo wróciła nas dręczyć, ale kiedy wyszłam na korytarz, ujrzałam stojącą w progu Mrużkę. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Widać było, że nie dbała o siebie - jej uszy zwisały żałośnie, wielkie, przekrwione oczy spoglądały ponuro to na mnie, to na Bartemiusza. Było w niej coś dziwacznego, ale ja dopiero po chwili zorientowałam się, co jest w jej postaci innego. Mianowicie, ubranie. Mrużka nie miała na sobie chusty, serwety czy czegoś podobnego, w czym chodziły skrzaty domowe, ale dziecięcą sukieneczkę w żółte i pomarańczowe kwiatki, na głowie nosiła słomkowy kapelusz z dziurami na uszy. To nie był normalny strój skrzata domowego pracującego w Hogwarcie.
- Mrużko, jednak postanowiłaś odpowiedzieć na nasz list - mruknęłam. - Wejdź do środka. Wielkie oczy skrzatki zalśniły od łez, które się w nich nagromadziły, kiedy Crouch zamykał za nią drzwi. Nie miałam pojęcia, jak się zachowa, więc wolałam na początku o nic nie pytać. Lepiej było poczekać, aż sama zacznie mówić. Mrużka rozejrzała się po korytarzu z jakąś ckliwą czułością, a oczy zaszły jej mgłą, jakby pogrążyła się we wspomnieniach.
- Mrużka dostała list, ale nie zrozumiała z niego ani słowa - wychrypiała niezwykle przenikliwym, ale drżącym głosem.
- Czego tu nie rozumieć? - zapytał bardzo łagodnie Barty. - Chcemy, żebyś wróciła do pracy. Mój ojciec popełnił duży błąd, wyrzucając cię. Nie mógł sobie poradzić bez twojej pomocy.
- Mogłabym... mogłabym wrócić do domu pana i p-pracować, j-jak moja matka i b-babka? - wyjąkała, a jej oczy znów szybko wypełniły się łzami.
- O ile twój stan na to pozwala, słyszałem, że pracujesz w Hogwarcie, a twoim panem jest Dumbledore - odparł Barty, siląc się na spokój. Widziałam po wyrazie jego twarzy, że był nieco zafrasowany obecnością i zachowaniem skrzatki.
- Ta głupia dziewczyna, Hermiona Granger, porozkładała w całej wieży Gryffindoru ubrania i teraz wszystkie skrzaty są wolne, ale pracują, bo nie mają się gdzie podziać.
Głos jej zadrżał, załamał się, a ona sama ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem tak żałosnym i rozpaczliwym, że serce zmiękło mi na ten widok, a ja chciałam powiedzieć jej jakieś słowo pocieszenia. Nie śmiałam się jednak odezwać, patrzyłam tylko na Bartemiusza, który wzruszył lekko ramionami. Najwyraźniej stwierdził, że najlepiej będzie nie robić nic. Odczekaliśmy, aż skrzatka się uspokoi (a trochę to trwało), po czym Crouch zapytał:
- Czyli oficjalnie jesteś wolna i możemy przyjąć cię do pracy?
- Gdybym nie była, to bym tutaj nie przyszła - odparła, wciąż roniąc wielkie, błyszczące niczym perły łzy. - Profesor Dumbledore zabronił skrzatom kontaktować się ze śmierciożercami.
Zamilkła, patrząc z nadzieją w stanowcze, zimne oczy Barty'ego. Według mnie był nieco zbyt zaborczy wobec Mrużki, przecież zależało nam na tym, aby zatrudniła się u nas do pracy. Wyglądało jednak na to, że skrzatka w ogóle nie przejęła się chłodnym tonem Bartemiusza.
- W takim razie chcielibyśmy, żebyś wróciła do swojej dawnej pracy - rzekł. Uśmiechnął się dopiero, kiedy Mrużka upadła na podłogę, płacząc ze szczęścia.
- Musisz wiedzieć, że obowiązują cię te same prawa i obowiązki, co za życia mojego ojca - dodał nieco głośniej, aby skrzatka, mimo szlochów, wszystko dokładnie usłyszała. Uniosła swoje wypełnione łzami i ogromnym szczęściem oczy i utkwiła wzrok w swoim nowym panu, wielbiąc go w milczeniu.
- Posłuchaj, od teraz będziesz też musiała słuchać Macy, bo jest twoją panią - dodał, zerkając na mnie. Podjęłam decyzję, że nie będę odzywała się ani wypowiadała na ten temat, ponieważ to Barty był głową rodziny i do niego należało decydowanie w tak ważnych sprawach. Być może nie miałam zdania na ten temat, ale przynajmniej byłam spokojniejsza.
Crouch powiedział Mrużce, czego od niej oczekuje i wydał jej kilka prostych poleceń, które wykonała z godnym podziwu zapałem. Obserwowałam ją dyskretnie jakiś czas, kołysząc usypiającego Doriana. Cieszyłam się, że będę miała pomoc w domu, ale obawiałam się zostawić syna pod jej opieką. Byłam z nim bardzo związana i spędzałam każdą wolną chwilę w jego towarzystwie.
- Powinnaś jej zaufać - poradził mi Barty, kiedy zwierzyłam jmu się ze swoich wątpliwości. Leżeliśmy już w łóżku, ale ja jakoś nie mogłam zasnąć. - Zajmowała się mną, kiedy byłem mały, później opiekowała się Elenai... to dobra skrzatka.
- Wiem, ale boję się, że Dorian bardziej przywiąże się do niej, niż do jego własnej matki - westchnęłam.

___________
Dawno niczego nie dodałam, ale powodem jest to, że przez długi czas nie było mnie w domu. Do tego przenieśli mnie na blog.pl i musiałam to jakoś opanować. Życzę Wam wszystkiego najlepszego z okazji świąt, kolejny rozdział postaram się dodać przed moim kolejnym wyjazdem, tym razem już na bardzo długo.

PS: Przepraszam za paskudny wygląd posta, ale nie mogę nic na ty zasranym blog.pl zrobić, kasuje mi wszystkie akapity, pochylenia i inne rzeczy, wydaje mi się, że tak już będzie musiało zostać. Jeszcze raz przepraszam.

5 komentarzy:

  1. ~Patrycja
    23 grudnia 2012 o 23:53

    No rozdział Ci się udał, muszę przyznać. Zawsze potrafisz czymś zaskoczyć. W tym rozdziale elementem zaskoczenia była wizyta ciotki i wuja Macy. Czekam na kolejny rozdział z niecierpliwością i utęsknieniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 24 grudnia 2012 o 10:11
      Kolejny będzie pewnie jeszcze przed końcem tego roku xD Przynajmniej się postaram xD

      Usuń
  2. ~_Wika_
    24 grudnia 2012 o 22:46

    Fajnie, że dodałaś coś nowego. Podoba mi się nastrój tej notki- jest taki jakiś spokojny. Nie spodziewałam się, że obiad u Macy kiedy zaprosiła rodzinę minie w takiej atmosferze. Miałam nadzieję, że coś zakłóci to spotkanie, ale się trochę rozczarowałam. Zatrudnienie Mrużki to całkiem dobry pomysł. Jak już kiedyś pisałam, szczęście Macy nigdy nie trwa długo i zapewne niedługo wymyślisz coś, co zakłóci tę radość. Szczerze mówiąc, trochę mi tego brakuje =)

    Wszystkiego najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 grudnia 2012 o 12:43
      Widzisz, jednak jeszcze potrafię zaskakiwać xD Już niedługo jakoś postaram się namieszać, obiecuję xD

      Usuń
    2. ~_Wika_
      27 grudnia 2012 o 15:55

      Mam taką nadzieję =)

      Usuń