Mrużka okazała się być naprawdę wierną i
pracowitą pomocnicą. Traktowała mnie jak swoją panią i wykonywała każde moje
polecenie. Najbardziej obawiałam sie, że będzie buntować się przeciwko mnie,
ponieważ oficjalnie nie należałam jeszcze do rodziny Crouchów. Byłam tylko
matką dziedzica całej fortuny rodu, nosiłam nazwisko Savour, nazwisko mojego
ojca. Dopuściłam skrzatkę do mego syna, ale mimo wszystko wolałam opiekować się
nim sama. Nie byłam próżna i leniwa, dlatego nie czułam się komfortowo, nic nie
robiąc. Na szczęście miałam zajęcie. Mianowicie planowanie ślubu. Ciotka
Rosalie przesiadywała u mnie prawie codziennie i pomagała mi w załatwieniu
wszystkiego. Znała doskonałe, czarodziejskie sklepy z szatami przeznaczonymi
tylko do ślubu, firmy, które wypożyczały namioty dla wykwintnych podróżników,
zwyczajnych wycieczkowiczów, a także namioty wykorzystywane podczas
odpowiednich świąt i uroczystości. Nie chciałam pomocy nikogo spoza kręgu
zaufanych osób, tym bardziej od kogoś, kogo w ogóle nie znam, więc odprawiłam
osoby, które miały ów namiot rozkładać oraz biegać z jadłem i napojami.
Mieliśmy przecież Mrużkę, która obiecała nam pomóc tak, jak tylko sama potrafi.
W przeddzień ślubu dostałam od ciotki Rosalie list z informacją, że cała ich rodzina wstąpi jedynie do kościoła, na wesele zaś nie przyjadą, ponieważ obawiają się śmierciożerców. Rozumiałam ją, na jej miejscu także czułabym się niekomfortowo, gdybym musiała narażać swoich bliskich na spotkanie z... ludźmi naszego pokroju, delikatnie mówiąc.
- Mojej ciotki nie będzie na przyjęciu - mruknęłam, kiedy Barty wszedł do kuchni zdyszany i zaczerwieniony lekko na policzkach. - Ale Lynn będzie, całe szczęście. Z trudem dostała przepustkę, obawiałam się, że pozostanę bez świadkowej.
- Nie przejmuj się. Teraz jesteś moją rodziną. Ty i Dorian - rzekł łagodnie, całując mnie w czoło. - Jeśli nie są w stanie zdobyć się na takie "poświęcenie" i przyjechać na twój ślub, to nie ma się czym przejmować. Żadna strata.
Napił się wody z czystej, stojącej w zlewie szklanki i pobiegł do ogrodu, gdzie Rabastan Lestrange, z którym Barty się blisko przyjaźnił właśnie rozkładał wielki, biały namiot. Wiedziałam, że zwyczajni czarodzieje w takich miejscach łączą się Świętym Węzłem Małżeńskim, ale ja jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Ślub powinien odbywać się w kościele, gdzie moc boska jest największa.
Poza ciotką Rosalie dużą pomocą była mi Narcyza Malfoy. Poznałam ją już dawno, ale dopiero teraz zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać i bardzo zaprzyjaźniłyśmy się, co mnie niezwykle cieszyło, ponieważ Daphne nie mogła mi tak wiele pomóc, przecież była nocnym stworzeniem. Obiecała mi, że odwiedzi nas jutro, zaraz po zmierzchu. Narcyza natomiast spędzała ze mną mnóstwo czasu. Była bardzo elegancką i kulturalną kobietą, z charakteru jednak wydawałą się być spokojna i nieco nieśmiała.
- Twoja siostra mnie zdziebko przeraża - mruknęłam następnego ranka, kiedy Narcyza przybyła do mnie, aby pomóc mi przygotować się do najważniejszego dnia w moim życiu. Siedziałam właśnie spokojnie w łazience, a ona upinała mi włosy. Trochę się denerwowałam, ponieważ mojej sukni wciąż nie było, a powinnam była ją dostać pół godziny temu.
- To fakt, jest denerwująca. Ale ona nie ma dystansu do tego, co robi. Żyje tylko dla Czarnego Pana.
- Nie uważasz, że ona traktuje go trochę... - urwałam, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
- Wiem, co masz na myśli - przez twarz Narcyzy przebiegł wyraźny cień uśmiechu, a kąciki jej warg zadrgały lekko. - Bellatriks ma naprawdę niepojęty charakter. Czasami gra taką szaloną, ale z jej głową jest wszystko w porządku. Po prostu chce być jak najbliżej sweho umiłowanego pana.
- Czy to jest uczciwe wobec Rudolfa? - zapytałam nieco zlękniona tą informacją. - Dlaczego za niego wyszła, skoro go nie kocha?
Ku mojemu zdumieniu Narcyza zaśmiała się cicho, jakby pouczała dziecko nieposiadające żadnego życiowego doświadczenia.
- Nie wszyscy mają takie szczęście jak ja czy ty. Twoi rodzice nie żyją, wychowały cię osoby, które nie zwracają uwagi na czystość krwi przy wyborze współmałżonka. Udało ci się znaleźć kogoś, kto ma wszystko, co ucieszyłoby twoich rodziców, gdyby żyli. Pieniądze, nazwisko, odpowiedni status w społeczeństwie, pochodzenie... ale gdyby nie spotkał ich taki los, z pewnością sami znaleźliby dla ciebie męża. Ja i Lucjusz mieliśmy ten komfort, że od razu się w sobie zakochaliśmy. Bellatriks natomiast nie kocha Rudolfa, jestem tego pewna. Co nie znaczy, że wciąż się kłócą. Mają takie same poglądy i dobrze się dogadują.
- W takim razie są ze sobą tylko dlatego, że tego chcieli wasi rodzice? - zapytałam, coraz bardziej zadziwiona.
- Dokładnie - odparła jasnowłosa, rada, że rozumiałam to, co mi powiedziała. - Ona kocha kogoś innego, ja to wizę - spojrzała na mnie znacząco; też wiedziałam, kogo ma na myśli. - Widzisz, gdyby Bella znalazła sobie męża szlamę bądź takiego, który nie odpowiadał oczekiwaniom rodziców, zostałaby wyklęta, jak nasza siostra Andromeda. Jej mąż to mugolak, nie mamy dla nich ani odrobiny poszanowania. Dlatego będziesz musiałą zadbać o przyszłość Doriana, to twój pierworodny syn i musisz wychować go tak, aby nie skrzywdził cię potem tak, jak Andromeda moją matkę. Możesz cieszyć się z jednego. Spełniłaś już to, czego oczekuje mężczyzna w małżeństwie. Od dzisiaj wszystko się dla ciebie zmieni, będziesz musiała bardzo uważać.
Poczułam się strasznie na myśl, iż być może złamię w przyszłości serce mojego ukochanego syna. Wiedziałam jednak, że najważniejsze jest to, aby spłodził potomka z odpowiednią kobietą i przedłużył stary ród, do którego należał.
Narcyza zakończyła czesać moje włosy jakieś pięć minut później. Teraz miałam na głowie uroczy kok z całym mnóstwem pereł, na plecy zaś opadało mi kilka pokręconych pasemek kasztanowych włosów. Byłam już praktycznie gotowa do ceremonii, brakowało tylko szaty. Nie musiałam jednak zbyt długo czekać, zaledwie kwadrans później przybyła grupka sów, niosąc ciężką paczkę zawiniętą w brązowy papier zaadresowany do mnie. Narcyza pomogła mi rozpakować pakunek i wyciągnąc z niego szatę. Nie była niezwykle ozdobna, lecz bez wątpienia bardzo ciężka. Kiedy tylko przyjęłam paczkę, sowy natychmiast odleciały.
- Ciotka pomagała mi w wyborze - mruknęłam, rozkładając suknię na kanapie w salonie.
- U nas w rodzinie panna młoda ubiera suknię matki przyszłego męża - odparła Narcyza i pomogła mi rozebrać się do bielizny.
Szata ślubna była śnieżnobiała, klasyczna, z prostą, długą do ziemi spódnicą uszytą z lśniącej, miękkiej satyny, gorset zaś, suto marszczony na piersiach, wiązany z tyłu aksamitną, cieniutką wstążką, wyszywany był srebrną nicią oraz drobnymi niczym kropelki porannej rosy diamencikamiukłądającymi się w pełne, dorodne pąki róż. Nie bez trudu przyodziałam się w ten strój, uważając przy tym, aby nie pozadziewać długimi paznokciami delikatnych, długich, koronkowych rękawów, ciasno przylegających do ramion. Suknia szyta była na miarę, lecz nie czułam dyskomfortu, kiedy się w niej poruszałam. Narcyza umieściła ostrożnie długi, alabastrowo biały welon na moich pieczołowicie ułożonych włosach i pomogła założyć mi wysokie, srebrne pantofle. Byłam gotowa do drogi, obawiałam się tylko, że do ołtarza będę musiała udać się sama. Nie miałąm stu procentowej pewności, że wuj przybędzie na ślub. Pani Malfoy chyba zauważyła mój niepokój, ponieważ uśmiechnęła się w sposób dodający otuchy i powiedziała cicho:
- Macy, wszystko pójdzie tak, jak sobie to zaplanowaliście.
- Mam nadzieję - westchnęłam.
Niecały
kwadrans później postanowiłyśmy się tereportować. Ze względu na środki
bezpieczeństwa oraz całą masę zaklęć ochraniających dom, nie wynajęliśmy
żadnego środka transportu, a lot czymkolwiek był raczej niemożliwy w moim
wypadku. Mrużka udała się do kościoła, ściskając w ramionach odświętnie
ubranego Doriana, który tego dnia nie zapłakał ani razu, tylko obserwował całe
zamieszanie szeroko otwartymi, lazurowymi oczami pełnymi zdumienia. Sama
przyodziana była w czystą, kremową hustę udrapowaną jak togę. Słyszałam, że
Mrużka bardzo dużo piła, w ogóle nie pracowała, tylko rozpaczałą. Od kiedy
przyjęliśmy ją do nas na służbę, zmieniła się. Była o wiele bardziej radosna,
kremowego pisa do ust nie brała i zachowywała się jak na dobrą skrzatkę
przystało. Otrzymywała od nas należyty szacunek i chyba... była szczęśliwa.
Wiedziałam, że śmierciożercy nie traktowali w ten sposób swoich służących, ale
sumienie nie pozwalało mi być tak okrutną dla kogoś, kto tak bardzo mi pomagał.
Kiedy tylko wraz z Narcyzą pojawiłyśmy się pod murami kościoła, moim oczom ukazał się spory tłum ubranych w odświętne, eleganckie szaty ludzi. Większość z nich znałam, lecz byli też tacy, których nawet nigdy nie widziałam na oczy. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to tylko to, że byli znajomymi Barty'ego. A co do mojego przyszłego męża, to nie widziałam go na dziedzińcu. Zapewne znajdował się już w kościele. Goście powoli wchodzili do środka, niektórzy witali się ze mną i gratulowali szczęścia, ja jednak szukałam wśród wielobarwnego, pełnego chłodnej wyniosłości, sztywno trzymającego się tłumu tej dwójki zupełnie niepasującej do reszty. Serce szalało we mnie z niepokoju, moje oczy biegały po twarzach śmierciożerców, lecz wujostwa nigdzie nie mogłam znaleźć. Narcyza odeszła do swego męża, Lucjusza, pozostawiając mnie przed kościołem ze smutkiem malującym się na twarzy. Najbardziej bałam się tego, że będę musiała wejść tam sama. Nie miałam ojca, który poprowadziłby mnie do ołtarza. Jedyną osobą, która mogła to zrobić, był właśnie wuj Irwing. Surowy i wymagający, ale mimo wszyscy podjął się zadania, aby być mi ojcem.
- Macy, jesteś! - usłyszałam za sobą przenikliwy głos ciotki. Odwróciłam się z szerokim uśmiechem na ustach. Poczułam, jakby coś wielkiego i męczącego spadło mi z serca, a w piersi zrobiło mi się lżej.
- Już się bałam, że nie przyjdziecie - wyznałam, oddychając swobodniej.
Ciotka ubrana była w koronkową, jedwabną, wrzosową szatę na ramiączkach, z głęboko wyciętym dekoltem, jej długie, rudobrązowe, lekko kręcone włosy upięte były w elegancki, przedziwnie wysoki kok ozdobiony prawdziwymi niezapominajkami, dłonie i nadgarstki obwieszone miała srebrnymi i złotymi bransoletkami i łańcuszkami, na środkowym palcu lewej rękipołyskiwał pierścień z ogromnym, błękitnym szafirem. Wuj Irwing wyglądał dużo skromniej od swojej żony. Nie chciał tu być, widziałam to. Rozglądał się dookoła z roztargnieniem, na jego czole widniały głębokie zmarszczki. Jego szata miała zwyczajny krój i była koloru granatowego. Irwing trzymał ręce ukryte w kieszeniach, byłam jednak pewna, że chowa tam różdżkę, na której zaciska palce, gotów do ewentualnej obrony.
Wszystko było już gotowe. Goście siedzieli w ławkach, oczekując na początek ceremonii. Delikatna, elegancka muzyka nagle rozbrzmiała, a wujek Irwing dał mi znak, żeby już iść. W żołądku poczułam skurcz niepokoju, prawie zdenerwowanie, aczkolwiek wypełniało mnie niewypowiedziane szczęście. Za kilka minut miało odmienić się całe moje życie. Miałam stać się żoną i panią domu, choć byłam jeszcze taka młoda...
Trzymając się kurczowo przedramienia wuja, wkroczyłam do środka, a serce drżało mi uroczyście w piersi. Nie widziałam ludzi zgromadzonych w kościele. Był tylko ten piękny, stary ołtarz przesiąknięty Boskim czarem i pełen świętego, złotego blasku krzyż. Tylko Jezus Chrystus będzie świadkiem i gwarantem podczas tego ślubu. Nawet nie zorientowałam się, że Irwing, kiedy tylko doprowadził mnie do ołtarza, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku ostatnich ławek, gdzie już siedziała jego żona. oboje byli zaniepokojeni i przerażeni, czego nie można było powiedzieć o Lynn. Została moją świadkową i stała teraz obok jednego z najgroźniejszych śmierciożerców - Rabastana Lestrange'a, ubrana w jasnozieloną, prostą szatę, uśmiechając się promiennie. Teraz wszyscy stawali się równi, nie było podziałów na dobrych ludzi i popleczników Czarnego Pana. To Bóg i miłość byli sprawcami takiego stanu rzeczy.
- Panie i panowie - przemówił donośnym głosem niski, grubawy czarodziej, otwierając małą, skózaną książeczkę, aby odczytać nam gotową formułkę. - Zebraliśmy się tu, aby świętować zjednoczenie dwóch wiernych dusz...
Zerknęłam na Barty'ego, którego dłoń ściskała pewnie moją. Był piękny, jak zwykle, ubrany w czarną, prostą, aczkolwiek elegancką szatę. Promieniał ze szczęścia; on również na mnie spojrzał, a jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Przed ceremonią był taki moment, że poczułam poważniejszy skurcz niepokoju. Bałam się, iż Barty zawaga się, zrezygnuje... ale on wcale nie wyglądał tak, jakby miał jakieś wątpliwości. Był pewien swojej decyzji.
- Bartemiuszu Sykstusie, czy chcesz poślubić Macy Alexandrę, być jej wierny w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i smutku?
- Tak.
Nawet się nie zawagał, jego ręka nie zadrżała. W ogóle nie bał się utraty wolności, ale może właśnie dlatego, że nigdy mu jej nie ograniczałam. Mimo to trwał przy mnie, a ja nie potrzebowałam być despotyczna wobec niego. Być może nie poznałam jeszcze życia i byłam naiwna, ale czy nie na pełnym zaufaniu powinien opierać się związek?
- Macy Alexandro, czy chcesz poślubić Bartemiusza Sykstusa, być mu wierna w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i smutku?
- Chcę.
Głos mi zadrżał, lecz nie z wahania czy niepewności, tylko ze wzruszenia. Byłam szczęśliwa, po prostu szczęśliwa. Należeliśmy już tylko do siebie aż do samej śmierci. Bóg już nie musiał tępić naszej miłości On ją pobłogosławił.
- Ogłaszam więc, że jesteście ze sobą złączeni na całe życie.
Kiedy tylko wraz z Narcyzą pojawiłyśmy się pod murami kościoła, moim oczom ukazał się spory tłum ubranych w odświętne, eleganckie szaty ludzi. Większość z nich znałam, lecz byli też tacy, których nawet nigdy nie widziałam na oczy. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to tylko to, że byli znajomymi Barty'ego. A co do mojego przyszłego męża, to nie widziałam go na dziedzińcu. Zapewne znajdował się już w kościele. Goście powoli wchodzili do środka, niektórzy witali się ze mną i gratulowali szczęścia, ja jednak szukałam wśród wielobarwnego, pełnego chłodnej wyniosłości, sztywno trzymającego się tłumu tej dwójki zupełnie niepasującej do reszty. Serce szalało we mnie z niepokoju, moje oczy biegały po twarzach śmierciożerców, lecz wujostwa nigdzie nie mogłam znaleźć. Narcyza odeszła do swego męża, Lucjusza, pozostawiając mnie przed kościołem ze smutkiem malującym się na twarzy. Najbardziej bałam się tego, że będę musiała wejść tam sama. Nie miałam ojca, który poprowadziłby mnie do ołtarza. Jedyną osobą, która mogła to zrobić, był właśnie wuj Irwing. Surowy i wymagający, ale mimo wszyscy podjął się zadania, aby być mi ojcem.
- Macy, jesteś! - usłyszałam za sobą przenikliwy głos ciotki. Odwróciłam się z szerokim uśmiechem na ustach. Poczułam, jakby coś wielkiego i męczącego spadło mi z serca, a w piersi zrobiło mi się lżej.
- Już się bałam, że nie przyjdziecie - wyznałam, oddychając swobodniej.
Ciotka ubrana była w koronkową, jedwabną, wrzosową szatę na ramiączkach, z głęboko wyciętym dekoltem, jej długie, rudobrązowe, lekko kręcone włosy upięte były w elegancki, przedziwnie wysoki kok ozdobiony prawdziwymi niezapominajkami, dłonie i nadgarstki obwieszone miała srebrnymi i złotymi bransoletkami i łańcuszkami, na środkowym palcu lewej rękipołyskiwał pierścień z ogromnym, błękitnym szafirem. Wuj Irwing wyglądał dużo skromniej od swojej żony. Nie chciał tu być, widziałam to. Rozglądał się dookoła z roztargnieniem, na jego czole widniały głębokie zmarszczki. Jego szata miała zwyczajny krój i była koloru granatowego. Irwing trzymał ręce ukryte w kieszeniach, byłam jednak pewna, że chowa tam różdżkę, na której zaciska palce, gotów do ewentualnej obrony.
Wszystko było już gotowe. Goście siedzieli w ławkach, oczekując na początek ceremonii. Delikatna, elegancka muzyka nagle rozbrzmiała, a wujek Irwing dał mi znak, żeby już iść. W żołądku poczułam skurcz niepokoju, prawie zdenerwowanie, aczkolwiek wypełniało mnie niewypowiedziane szczęście. Za kilka minut miało odmienić się całe moje życie. Miałam stać się żoną i panią domu, choć byłam jeszcze taka młoda...
Trzymając się kurczowo przedramienia wuja, wkroczyłam do środka, a serce drżało mi uroczyście w piersi. Nie widziałam ludzi zgromadzonych w kościele. Był tylko ten piękny, stary ołtarz przesiąknięty Boskim czarem i pełen świętego, złotego blasku krzyż. Tylko Jezus Chrystus będzie świadkiem i gwarantem podczas tego ślubu. Nawet nie zorientowałam się, że Irwing, kiedy tylko doprowadził mnie do ołtarza, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku ostatnich ławek, gdzie już siedziała jego żona. oboje byli zaniepokojeni i przerażeni, czego nie można było powiedzieć o Lynn. Została moją świadkową i stała teraz obok jednego z najgroźniejszych śmierciożerców - Rabastana Lestrange'a, ubrana w jasnozieloną, prostą szatę, uśmiechając się promiennie. Teraz wszyscy stawali się równi, nie było podziałów na dobrych ludzi i popleczników Czarnego Pana. To Bóg i miłość byli sprawcami takiego stanu rzeczy.
- Panie i panowie - przemówił donośnym głosem niski, grubawy czarodziej, otwierając małą, skózaną książeczkę, aby odczytać nam gotową formułkę. - Zebraliśmy się tu, aby świętować zjednoczenie dwóch wiernych dusz...
Zerknęłam na Barty'ego, którego dłoń ściskała pewnie moją. Był piękny, jak zwykle, ubrany w czarną, prostą, aczkolwiek elegancką szatę. Promieniał ze szczęścia; on również na mnie spojrzał, a jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Przed ceremonią był taki moment, że poczułam poważniejszy skurcz niepokoju. Bałam się, iż Barty zawaga się, zrezygnuje... ale on wcale nie wyglądał tak, jakby miał jakieś wątpliwości. Był pewien swojej decyzji.
- Bartemiuszu Sykstusie, czy chcesz poślubić Macy Alexandrę, być jej wierny w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i smutku?
- Tak.
Nawet się nie zawagał, jego ręka nie zadrżała. W ogóle nie bał się utraty wolności, ale może właśnie dlatego, że nigdy mu jej nie ograniczałam. Mimo to trwał przy mnie, a ja nie potrzebowałam być despotyczna wobec niego. Być może nie poznałam jeszcze życia i byłam naiwna, ale czy nie na pełnym zaufaniu powinien opierać się związek?
- Macy Alexandro, czy chcesz poślubić Bartemiusza Sykstusa, być mu wierna w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i smutku?
- Chcę.
Głos mi zadrżał, lecz nie z wahania czy niepewności, tylko ze wzruszenia. Byłam szczęśliwa, po prostu szczęśliwa. Należeliśmy już tylko do siebie aż do samej śmierci. Bóg już nie musiał tępić naszej miłości On ją pobłogosławił.
- Ogłaszam więc, że jesteście ze sobą złączeni na całe życie.
___________
Ten rozdział krótki, ponieważ chciałam oddzielić te dwie części ślubu. No i mam jeszcze przed północą kilka odcinków do dodania. Mam andzieję, że w roku 2013 pozostaniecie ze mną, bez względu na zmiany techniczne.
PS: Usunięto mojego bloga z linkami, dlatego mam serdeczną prośbę - podajcie mi adresy Waszych blogów.
Ten rozdział krótki, ponieważ chciałam oddzielić te dwie części ślubu. No i mam jeszcze przed północą kilka odcinków do dodania. Mam andzieję, że w roku 2013 pozostaniecie ze mną, bez względu na zmiany techniczne.
PS: Usunięto mojego bloga z linkami, dlatego mam serdeczną prośbę - podajcie mi adresy Waszych blogów.
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń31 grudnia 2012 o 20:31
Naciągane z wielu względów. Już nie wspomnę, że trochę to powiewa hipokryzją, śmierciożercy – chrześcijanie. Macy przesiąknięta pragnieniem zemsty za rodziców, powołująca się na miłość Boga. Coś tu nie gra, ale tego się nie czepiam. Hitlerowcy też chodzili do kościoła.
Wkurza mnie tylko, że robisz ze śmierciożerców takich matołów. Naprawdę myślisz, że oni ujawniliby się przed zwolennikami Dumbledore’a? Szkoda, że Macy nie zaprosiła jeszcze aurorów. Ale domyślam się, że miłosierdzie boże i tak sprawiłoby, że aurorom zmiękłyby serduszka i pozwoliliby śmierciożercom odejść wolno, aby ci nadal mordowali.
Zupełnie źle ukazujesz relacje, jakie zachodziły między śmierciożercami. Tam nie było „równych”. Tak panowała wyraźnie zarysowana hierarchia. Pomyśl sobie, że Draco Malfoy jest zaledwie trzy lata (dobrze pamiętam?) młodszy od Macy, więc Macy równie dobrze mogłaby być jego starszą siostrą, a Narcyza – jej matką! Niedopuszczalne, by były ze sobą na „ty”. To, że Narcyza skacze koło Macy jak jej służąca, pomaga jej w ubieraniu, jest śmiechu warte. Od tego byli służący, skrzaty domowe. Ewentualnie jakaś przyjaciółka, nawet z matką byłoby ciężko. A Ty tutaj przedstawiasz Narcyzę jako dobrą kumpelę Macy.
Pomijam już to, że nie potrafisz na tle całego opowiadania zbudować żadnego wątku. Zauważyłaś? Daphne pojawiła się nagle, przyjaciółką Macy została w okamgnieniu. Proces tworzenia się tej przyjaźni opisałaś… jednym, kilkoma ogólnymi zdaniami? Teraz wskakuje nowa kumpela, pożal się Boże, Narcyza. W Twoim opowiadaniu jej wątek nigdzie się nie pojawia. Nie umiesz prowadzić naraz kilku wątków, pokazywać tworzenia się więzi, relacji; badać rozwoju danej sytuacji z wielu różnych perspektyw, by na końcu wszystkie poszczególne połączyć w jedno, zaskakując czytelnika, dając mu do myślenia. Twoi bohaterowie nie żyją własnym życiem. Jest Ci jakiś potrzebny – stwarzasz go, przestaje być potrzebny – zapominasz o nim. Całe to rodzeństwo Macy – „narobiłaś” ich trochę, a po co? Jaką rolę odgrywają? O, teraz przypomniałaś sobie, że miałaś w tym opowiadaniu Lynn, jak miło. Jest potrzebna jako świadkowa, przyda się… I proszę Cię, nie mów, że Ty dopiero później wszystkie wątki połączysz, że później je rozwiniesz itp. Bo to nie jest drugi, trzeci ani nawet piąty rozdział tego opowiadania.
Życzę Ci, aby Nowy Rok przyniósł Ci więcej weny i kreatywności :)
Pozdrawiam.
31 grudnia 2012 o 21:08
UsuńWiesz, ale spójrz na to inaczej. Z członków Zakonu Feniksa także zrobiłam matołów, ponieważ oni również się ujawnili. Oj, dzisiaj dodam rozdział na każdym z blogów, więc będziesz miała co krytykować, haha, już się nie mogę doczekać xD Ale naprawdę, to nie jest sarkazm.
Uważam, że jeżeli ktoś chodzi do kościoła, to nie znaczy, że wierzy. W gronie takiej arystokracji przecież panował o wiele większy fałsz. Ot, taki prosty przykład – oglądałaś „Księżną”? Ten film idealnie pokazuje, jak bardzo różnili się ludzie w swoim własnym domu od tych, których grali poza jego murami.
Co do „hierarchii”… jestem modelką, mam 18 lat (kiedy zaczęłam, miałam zaledwie 16), a znam dobrze fotografa, który jest starszy od mojego taty o ponad 10 lat i jesteśmy ze sobą na „ty”. Od razu uprzedzam :) Nie łączy mnie z nim nic poza tym, że on robi mi zdjęcia, a ja pozuję. Wiek z dobrych, przyjacielskich relacjach to żadna granica. Poza tym to tylko „Harry Potter”. Nie chcę robić z tego (przynajmniej w tym opowiadaniu) ogromnego patosu, przerysowanych charakterów. Chciałam, aby tutaj śmierciożercy byli bardziej ludźmi, a członków Zakonu postanowiłam pozbawić tego płaszczyka świętości.
Gdybyś dobrze i ze zrozumieniem przeczytała całe to opowiadanie, zauważyłabyś, iż Macy jest jedynaczką :)
Ach, potrafisz określić to, że „nie potrafię” łączyć wątków tylko po tym opowiadaniu, jesteś niesamowicie uzdolniona psychologicznie xD Opowiadanie to ma jak na razie 30 rozdziałów. Ile odcinków ma „Siostrzenica”? Kiedy na SCP było 30 rozdziałów, nie doszłam nawet do jednego znaczącego wątka (pomijając fakt, że kiedy to pisałam, byłam zasmarkanym gimbusem). Musisz zrozumieć, bo to bardzo ważne – ja nie lubię wszystkiego wyjaśniać od razu i nie będę tego robić, bo znalazła się Czytelniczka, której to nie pasuje. Taki jest mój styl pisania, lubię wszystko gmatwać, lubię nagle wtrącać zdarzenia, bohaterów i rzeczy, o których wcześniej nie było mowy, bo tak jest w życiu.Przynajmniej moim. W pewnej chwili coś mam, za chwilę nie mam… a nagle pojawia się zupełnie coś lub ktoś inny, wydarty z całej koncepcji. Ale cóż, jeśli Ty wolisz czytać coś, co jest uporządkowane i perfekcyjnie poukładane, bez chaosu, gdzie jedno zdarzenie przechodzi w drugie, to ja nic na to nie poradzę. Mogę pisać lepiej, aby i Ciebie spróbować zadowolić, bo właśnie po to publikuję w internecie opowiadania. Ale Twojego gustu nie zmienię :)
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń31 grudnia 2012 o 21:35
Zaskoczę Cię. Też jestem modelką. I pobiję Cię, bo fotograf, z którym niedawno umówiłam się na sesję, jest starszy ode mnie o 28 lat. Jest starszy nawet od mojej mamy, a też jesteśmy na „ty”. W tym środowisku to powszechne, mówię też po imieniu do dziennikarza, będącego w podobnym wieku. Ale co to ma do rzeczy? No dobra, chciałaś zrobić Narcyzę bardziej ludzką. A zrobiłaś z niej… idiotkę? Ona w życiu nie zrobiłaby sobie koleżanki z dziewczyny, która równie dobrze mogłaby być jej córką. Co ma do rzeczy, że Macy jest jedynaczką, bo nie rozumiem? Chodzi o to, że napisałam „rodzeństwo”? Wiem, przepraszam, chodziło mi o przybrane rodzeństwo, czy już lepiej, kuzynostwo.
To Twoja stała wymówka – „oceniasz mnie po jednym blogu”. Piszesz, że lubisz wszystko gmatwać? A nie gmatwasz nic. Znasz podział na bohaterów pierwszoplanowych, drugoplanowych i epizodycznych? To zauważ, że u Ciebie występują tylko ci pierwsi i ostatni. W tym opowiadaniu pierwszoplanowi są Macy i Barty, reszta – pojawiają się, jak ich potrzebujesz. Nie ma u Ciebie najważniejszej części każdego opowiadania – bohaterów drugoplanowych. To oni są motorem napędowym akcji, oni nadają sens temu wszystkiemu i łączą w całość. I co najwyżej oni mogą mniej lub bardziej gmatwać. Ty cały czas tylko opisujesz monotonne, codzienne życie Macy i Barty’ego, co najwyżej od czasu do czasu urozmaicone jakimś kwiatkiem.
Z tego co zdążyłam się zorientować, Siostrzenica jest pisana skokowo, raz skupiasz się na jednym aspekcie życia Sophie i piszesz o nim przez kilka rozdziałów, za chwilę przechodzisz do następnego, i kolejne parę rozdziałów o tym. Był „cykl” o jej powiązaniach z wampirami, „cykl” o perypetiach z Hermioną Granger, itp. Ale SCP za bardzo się nie czepiam, widzę w tym coś Twojego, czuję, że ten blog jest Twoją osobistą autoterapią, więc aż boję się naruszać coś, co jest częścią Ciebie. Nie patrzę na to jak na coś, co z założenia ma być jakimś artystycznym dziełem, bardziej jak na odwzorowanie Twoich myśli, pragnień, przeżyć, wyobrażeń.
Powiem Ci, o stylu pisarza świadczy umiejętność zwięzłego formułowania myśli. Prawdziwy mistrz słowa w jednym rozdziale zawarłby to wszystko, co Ty w tych trzydziestu, tak samo, albo i jeszcze lepiej poruszając emocje i wyobraźnię Czytelników, bez zbędnego pieprzenia o niczym, które tylko psuje i zanudza. I myślę, że rozwijanie własnego warsztatu pisarskiego do tego właśnie powinno dążyć. Przekazywanie maksimum emocji, klimatu i innych niewerbalnych treści w jak najmniejszej objętości tekstu.
PS Widzę, że też spędzasz Sylwestra przed ekranem :P Cóż… chyba zaraz pójdę posiedzieć z rodziną.
31 grudnia 2012 o 22:02
UsuńNo, to doskonale wiesz, że rozmawianie z ludźmi starszymi jak z równymi jest normalne. Przynajmniej dla mnie, nie rozumiem, dlaczego Cię tak oburzyło to, że Narcyza polubiła Macy. Ona dla mnie, nawet w HP, nie była tak zimna, jaką grała. Jestem pewna, że gdyby nie była tak zastraszana, to by była tak radosna, jak Andromeda. Przecież Narcyza była bardziej podobna do niej, niż do Belli. A ta pogarda i wyniosłość to tylko maska.
Może jestem egoistyczna w tym, jak kreuję bohaterów. Ale po prostu tak lubię. Lubię pisac o pozostałych wtedy, kiedy są mi potrzebni. Tak jest w życiu, dla mnie nie ma osób pierwszoplanowych, drugo i trzecio. Są osoby ważne dla mnie i osoby, które są mi obojętne. Ot, łatwiejszy podział :)
Oceniłaś SCP trochę inaczej, niż ja to oceniam. Nie wiem, czy zauważyłaś, że każde z moich opowiadań mówi o czymś innym. Selene-Snape odzwierciedla, przynajmniej taką mam nadzieję, bunt nastoletniego życia, DLR obsesję na punkcie jednego człowieka, ten blog jest o niedojrzałej dziewczynie, którą wszyscy chronią (przynajmniej ci, dla których ona coś znaczy), bo jest przecieć „taka młoda”, a SCP to taki jakby „śmietnik” (Boże, nie chciałam tak powiedzieć, ale inne słowo nie przychodzi mi na myśl), do którego wrzucam pozostałe pomysły. Tak naprawdę SCP do niczego nie prowadzi, bo jeśli nie zdecyjduję się w końcu zabić głównej bohaterki, to ona będzie żyła wiecznie, jest przecież wampirem. Też wolałabym tego tematu nie poruszać, bo powiem szczerze, znam więcej detali na temat „Harry’ego Pottera” niż własnego opowiadania, mogłabym się w tym zagmatwać.
Ja nigdy nie twierdziłam, że jestem mistrzem. Wiesz, wychowałam się po części na HP, po części na „Kronikach wampirów”. Z czasem HP przestało zadowalać mnie pod względem stylu, więc zagłębiłam się w książkach pani Rice, a ona przecież włąśnie tak pisze. Ona wciąż i wciąż porusza te same tematy, jednak robi to w sposób doskonały. Ona jest dla mnie przykładem, bez bicia przyznam się, że oddałabym wszystko, co mam, żeby pisać tak, jak ona. Przecież ona potrafiła przez kilka kartek non-stop opisywać uczucie Lestata do jego matki.
Powiem szczerze, że wolałabym sobie pograć, ale mam jeszcze dwa rozdziały do przepisania. Poza tym – sylwester czy nowy rok… dla mnie to dwa takie same dni, jak i pozostałe xD Nie czuję potrzeby ich świętowania.
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń1 stycznia 2013 o 14:07
Jest to normalne dla nas, nie dla arystokracji przedstawionej w HP, Twoja Narcyza jest tutaj komiczna, a i Ty sama pokazujesz, że nie umiesz obserwować świata przedstawionego. Pewnie będziesz mówić, że celowo chciałaś to zmienić, Narcyzie nie bez powodu pozwoliłaś na zachowanie zupełnie odbiegające od narzuconego jej kanonu arystokratki. Ale u Ciebie tego nie ma, a dlaczego? Bo wątek Narcyzy w ogóle nie występował. Czytelnik zna ją taką, jak w sadze Rowling. W Twoim opowiadaniu jej nie poznaje, ani od tej samej strony, ani od żadnej innej, w ogóle. Jeśli chciałaś zrobić z nią to, co rzekomo zrobiłaś – mogłaś poświęcić część tego opowiadania jej, na przestrzeni tych trzydziestu rozdziałów pokazać między innymi, jak ewoluowała znajomość Macy i Narcyzy, pokazać wnętrze Narcyzy. Gdyby to wszystko, co mi teraz w komentarzach piszesz, zostało wplecione w fabułę, to naprawdę nie miałabym się czego czepiać. No i też wątek tego, że Macy jest wierząca. To mogłoby być naprawdę ciekawe. Tymczasem Bóg pojawia się epizodycznie, jak wszystkie inne postacie, za chwilę pewnie zniknie. Dlatego też Twoi bohaterowie nie mają wnętrza, nie ma niczego, czym naprawdę by żyli, co przenikałoby przez całe ich życie. W tym opowiadaniu po prostu obserwujemy monotonne życie Macy – kury domowej.
Moja rada jest taka – może spróbuj napisać coś w trzecioosobowej narracji? Może być z perspektywy jednego bohatera (tak jak cykl Rowling – z perspektywy Harry’ego), ale w trzeciej osobie. Bo jeśli Twój główny bohater nie jest zbyt wnikliwym obserwatorem, to możesz mu czasami pomagać ;)
1 stycznia 2013 o 14:24
UsuńZ tego, co mi „radzisz” wynika, że musiałabym od prologu pisać tak: o Narcyzie, bo potrzebna mi była tylko po to, aby ubrała Macy do ślubu, ponieważ Daphne nie może pokazywać się za dnia, musiałabym pisać o Bogu od pierwszego odcinka, o kuzynostwie…. więc jeśli w końcu dotarłabym np. do rozdziału 60-tego, to taki rozdział mieściłby się na ok. 40 stronach w wordzie, bo po prostu nie byłabym w stanie pominąć na chwilę jakiejś postaci, bo zaraz byś na mnie naskoczyła, że taki bohater potrzebny był mi tylko na chwilę. Nie rozumiem Cię. Pisałam czwórkę i selene w narracji 3-osobowej, mam tak napisaną jedną książkę i wiem, że o wiele lepiej przemyślenia i opisy, które są dla mnie tak ważne, wychodzą mi lepiej, kiedy piszę w 1-osobowej. Wiem, że miałabym większe pole do popisu w kwestii fabuły, gdybym pisała tak, jak Rowling, ale za to ta głębia zostałaby zaburzona. Coś za coś. Nie jestem Bogiem, żeby idealnie wszystko robić. Może jesteś ode mnie starsza, może młodsza, nie wiem. Jak na razie odstępujesz od porad i uwag, co Ci się podoba, a co nie, zamieniasz się zaś w polonistkę. Brałabym Twoje uwagi pod względem techniki do serca, gdybyś miała odpowiednie, humanistyczne wykształcenie (czyli minimum magistra). Oczywiście, możesz wyrażać swoje zdanie, nawet wolę, kiedy jest ono tak przemyślane, jak Twoje, bo mam pewność, że przeczytałaś to, co napisałam. To doceniam.
A, no i pisząc w pierwszej osobie, nie mogę zbyt dużo powiedzieć o innych bohaterach. Macy przez większość czasu siedzi w domu, nie mogę opisać tego, co dzieje się w domu Malfoyów, bo wtedy naskoczyłabyś na mnie, że normalna dziewczyna ma jakiś dziwaczny, groteskowy dar przewidywania tego, co dzieje się w tym samym czasie gdzieś indziej. Ja rozumiem – to jest „Harry Potter”, fantastyka, ale już nie przesadzajmy.
1 stycznia 2013 o 15:23
UsuńAch, z tą pamięcią, napiszę, zanim znów zapomnę. Mówisz o hierarchii. Ale czy Barty nie był „ważniejszy” od Lucjusza? Oczywiście, rodzina Malfoyów w książce była bardzo ceniona przez Voldemorta, ale to przecież dzięki Barty’emu Czarny Pan mógł porwać Harry’ego i się odrodzić. Więc to chyba oczywiste, że Crouch stał na o wiele wyższym szczeblu, niż Lucjusz, który zapomniał o swoim panu, więc można powiedzieć, że w hierarchii „żon” Macy znaczyła więcej niż Narcyza, bo była żoną/narzeczoną Barty’ego. Generałowa jest o wiele bardziej cenioną kobietą od wójtowa xD
~Caitlin
OdpowiedzUsuń1 stycznia 2013 o 21:35
Och, cóż, przyznam, że też przeczytałam komentarz Enigmatycznej (miło poznać:)) i nie do końca się z nią zgodzę. Trudno, żebyś wplatała w opowiadanie wszystkich znajomych i kumpli Macy z imienia i nazwiska, np z Daphne – ok, moim zdaniem nie był tu niezbędny wcześniej rozwijany od początku bądź od kilku rozdziałów wątek – skoro postać nie była na tyle istotna, aby ją przedstawiać, a Ty, Frozenko, skupiałaś się na innych bohaterach, to czy nie jest oczywiste, iż ta osoba nie odgrywa żadnej większej roli? A przynajmniej nie dotychczas, nie wiem, czy dalej coś z nią planujesz ;)
Narcyza jest inna, fakt, ale nie wiemy, jak zachowywała się w swoich kręgach i wobec „równych sobie” przed gniewem Voldemorta na Lucjusza, czyż nie? Dlatego miło jest zobaczyć, że Narcyza ma swoją miłą, całkiem ludzką stronę. A i na koniec HP okazuje się przecież zupełnie przyzwoitą osobą.
Tyle z uwag do powyższej konwersacji:)
A sama notka – rzeczywiście, króciutka, dlatego niewiele akcji się w niej mieści:) podobało mi się, że wyjaśniłaś bliżej zachowanie Bellatriks, a szczególnie jej stosunek do męża; od dawna mnie to nurtowało, szczerze powiedziawszy ^^
dwa razy wkradła się literówka: „zawagał” zamiast zawahał ;)
Buziaki, i wszystkiego dobrego w Nowym Roku :)
Caitlin
[the-reason-to-cry]
2 stycznia 2013 o 18:42
UsuńAch, tak, literówka, ale cieszę się, że tylko jedna, ponieważ rozdział jest jeszcze niezbetowany, tylko opublikowany bez najmniejszych poprawek.
Wiesz, zastanawiałam się nad tym i faktycznie, opowiadanie to jest chaotyczne (pod względem technicznym, ponieważ w życiu Macy panuje prawdziwa sielanka), jednak pisanie w pierwszej osobie rządzi się swoimi prawami. Macy nie jest wszechwiedząca.
Tak, Daphne będzie mi potrzebna, oczywiście, to, że nie pojawiła się w jednym rozdziale nie znaczy, że całkowicie przestała istnieć. Byłoby to śmieszne, gdybym nagle kazała się jej stawić w blasku dnia na ślubie głównej bohaterki. Poza tym kto powiedział, że nie mogę w trakcie opowiadania tworzyć nowych bohaterów? W scp Darla powstała niedawno przed 80 rozdziałem, musiałam wszystko zmieniać w fabule, która już istniałą i była opublikowana, ale jakoś mi się to udało. xD
Poza tym. Te błędy, o których wspomina Enigmatyczna są błędami czysto technicznymi, łatwymi do skorygowania. Wystarczy odrobina dyscypliny i wytrwałości, aby ulepszyć swój styl pisania. To tak samo jak z ludźmi. Nad psychiką i wnętrzem można pracować, ba, można poprawić nawet wygląd. Ale charakteru się nie zmieni xD Takie jest moje zdanie.
~Caitlin
OdpowiedzUsuń4 stycznia 2013 o 00:41
Zapraszam na kolejny rozdział mojego opowiadania! :)
http://www.the-reason-to-cry.blog.onet.pl
~_Wika_
OdpowiedzUsuń11 stycznia 2013 o 17:50
Przeczytałam komentarze Enigmatycznej i odnoszę wrażenie, że ona za wszelką cenę pragnie zdołować Frozenkę, „wymądrzając się” (jeśli się mylę, to bardzo przepraszam, ale to jest jedynie moje własne odczucie ), ale czy ona sama prowadzi jakiś blog? Czy ma pojęcie, że to wszystko nie jest takie łatwe, jakim się wydaje? Mam jakiś pomysł, dorobię do tego tło, wykreuję bohaterów, oprę się na popularnym utworze, przystosowując go na swoje potrzeby i wszytko fajnie opiszę. To tylko tako sprawia wrażenie, że wszystko wydaje się takie proste, a w rzeczywistości jest całkowicie inaczej. Wiem, ponieważ sama próbowałam napisać kiedyś opowiadanie. Stworzyłam nawet kilka rozdziałów lecz gdy po kilku tygodniach je przeczytałam, stwierdziłam ,że się do niczego nie nadają. Z o wiele większą łatwością przychodzi mi wymyślanie różnorodnych wątków i postaci niż tworzenie historii na tym opartych. Dlatego ja osobiście podziwiam Frozenkę przede wszystkim za:
-styl pisania
-różnorodność bohaterów
-tworzenie ciekawych wątków
- umiejętność kreowania postaci z HP na własne potrzeby
-opisywanie emocji
-umiejętność stopniowego rozwijania akcji
-stwarzanie nastrojowych otoczek do sytuacji
-talent do łączenia różnorodnych elementów z świata rzeczywistego z światem przedstawionym.
Mnie osobiście bardzo się podobają opowiadania Frozenki, a ich czytanie sprawia mi przyjemność. Jest to dla mnie miłą odskocznią od szarej codzienności. Ten odcinek, chociaż krótki, sprawił, że się wzruszyłam. Prawie się rozpłakałam czytając fragment kiedy Macy składała przysięgę Bartemiuszowi. I nie mam nic przeciwko, a nawet popieram, przedstawienie Narcyzy w taki właśnie sposób.
19 stycznia 2013 o 17:08
UsuńDziękuję Ci za miłe słowa, jestem naprawdę zaskoczona :) Widzisz, słowa Enigmatycznej wcale mnie nie dołują, zastanawiam się tylko właśnie nad tym samym, co Ty – czy Enigmatyczna prowadzi jakieś blogi typu „fanfik”. Jeśli tak, to bardzo chętnie je poczytam xD
~_Wika_
Usuń23 stycznia 2013 o 18:59
Niestety nie prowadzę żadnego bloga, ale z przyjemnością czytam Twoje opowiadania =)
24 stycznia 2013 o 16:59
UsuńNo, ale jeśli już zaczniesz, to chętnie przeczytam xD