Masowa
teleportacja odbyła się zaraz po wyjściu z kościoła. Ściskając Barty'ego za
rękę, zostałam przepchnięta przez ciasną, gumową rurę czasoprzestrzeni. Wszyscy
pojawiliśmy się na rozległej łące, gdzie stał rozłożony już ogromny,
śnieżnobiały namiot weselny ze złotymi, furkoczącymi na letnim wietrze
wstęgami. Alabastrowa biel tkaniny, z której wykonany był namiot, biła po
oczach, gdyż rozłożony był w pełnym słońcu. Wynajęte skrzaty domowe odziane w
równie białe, obszyte złotą nicią chusty już biegały pomiędzy nami, kiedy tylko
weszliśmy na złoty parkiet. Naprzeciwko wejścia pod ścianą stał długi,
prostokątny stół dla nas, świadków, a także rodziny. Czyli w tej sytuacji było
to miejsce tylko dla mnie, Barty'ego i Rabastana. Nigdy nie przypuszczałam, że
moje wesele będzie wolne od mojej rodziny. Rozejrzałam się jeszcze dookoła, ale
nigdzie nie było ani ciotki Rosalie, ani wujka Irwinga. Musieli zabrać ze sobą
Lynn i teleportować się prosto do domu. Zrobiło mi się przykro z tego powodu,
ale przecież moje szczęście nie może zależeć tylko od obecności wujostwa, więc
wyrzuciłam ich z pamięci. Ślub ma się tylko raz w życiu (przynajmniej ja nie
zamierzałam wychodzić za mąż po raz drugi), powinnam dobrze przeżyć ten dzień.
Usiadłam na
krześle przy przystrojonym stole, Barty uczynił to samo, uśmiechając się do
mnie przyjaźnie. Na talerzach i półmiskach błyskawicznie pojawiły się wykwintne
potrawy, więc wszyscy skupili się na nich, aby zaspokoić pierwszy głód. A przy
tym gawędzili wesoło, jakby nie kłopotali się żadnymi troskami i problemami.
Mrużka
zaniosła Doriana do pokoju i tam z nim została. Co chwilę zerkałam z niepokojem
w stronę domu, nie mogąc się skupić ani na posiłku, ani na rozmowie z
Bartemiuszem. W końcu zauważył to, bo zapytał nieco ciszej:
- Martwisz
się czymś?
- Dorian
jest w domu całkiem sam - odparłam, znów patrząc tęsknie w stronę majaczącego w
białym blasku słońca budynku. Znajdował się zaledwie dwadzieścia stóp od
namiotu, lecz i ta mała odległość budziła we mnie swego rodzaju... strach.
Ufałam skrzatce, choć nie na tyle, aby pozostawić jej syna na cały dzień pod
opiekę.
- Co ty
opowiadasz, Mrużka z nim jest - zauważył Crouch, a ja skinęłam ze zrozumieniem
głową.
- Oczywiście
- przyznałam. - Dlatego się boję. W tamtym roku służyła jeszcze twemu ojcu,
który był człowiekiem dobrym, a teraz przychodzi jej pracować u śmierciożerców.
Barty, naprawdę się niepokoję, że ona będzie próbowała zrobić mu krzywdę.
Ku mojemu
zaskoczeniu i, nie przeczę, oburzeniu, Crouch zaczął się śmiać. Ja nigdy
wcześniej nie miałam styczności ze skrzatami domowymi. W mieszkaniu ciotki nie
mieliśmy żadnej pomocy, natomiast skrzaty w Hogwarcie w ogóle mnie nie
obchodziły, zresztą nigdy ich nawet nie widziałam gdzieś poza kuchnią. Nie
znałam ich zwyczajów.
- Macy,
skrzaty domowe różnią się od nas... eee... dość znacznie - rzekł takim tonem,
jakby tłumaczył coś oczywistego jakiemuś krnąbrnemu uczniakowi. - One zazwyczaj
nie interesują się poglądami swoich panów. Muszą im służyć bez względu na
wszystko, dopóki nie dostaną ubrania. Oczywiście zdarzają się wyjątki, które
zdradzają swoich właścicieli, Lucjusz Malfoy opowiadał mi, że on sam miał
takiego skrzata. Nazywał się Zgredek i od samego początku był jakiś dziwny,
czasami nawet był nieposłuszny. Aż w końcu rzucił na Lucjusza zaklęcie, po tym,
jak uwolnił się podstępem z dużą pomocą Pottera. Ale to był po prostu wybryk
natury, normalnie skrzaty są ślepo oddane swym panom.
Uśmiechnął
się przyjaźnie, jak to tylko on potrafił. Jego uśmiech zawsze podnosił mnie na
duchu i sprawiał, że czułam się lepiej. To, co powiedział, uspokoiło mnie, lecz
byłam pewna, że nie zaufam jej w stu procentach jeszcze przez długi, długi
czas.
Po spożyciu
uroczystego obiadu niektórzy goście wstali od stołów i zaczęli tańczyć do nieco
weselszych już dźwięków wydobywających się ze złotych balonów przymocowanych do
niektórych krzeseł. Inni pozostali przy stolikach, pijąc wino, jedząc przekąski
i rozmawiając na poważne tematy, jednak złoty parkiet znajdujący się po środku
namiotu szybko się zapełniał. Barty również poprosił mnie do tańca, jednak
zawahałam się. Wstydziłam się wyjść w tej białej, rzucającej się mocno w oczy
sukni, nie lubiłam, gdy obserwował mnie, nawet przelotnie, tak duży tłum ludzi.
Mimo to pozwoliłam poprowadzić się na parkiet, płonąc na twarzy jak zachodzące
słońce nad morzem. Bardzo chciałam zdjąć tę ogromną, ciężką szatę, zamknąć ją
na strychu w kufrze i przebrać się w prostą, jasną sukienkę, w której będę
wyglądała jak jedna z zaproszonych kobiet, będę mogła wmieszać się w tłum i
dobrze się bawić, z dala od ludzkich spojrzeń - wszystko jedno - wścibskich czy
przyjaznych.
To zawsze
odludne, ciche miejsce chyba po raz pierwszy podczas mojego pobytu odwiedziły
takie tłumy. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że moje wesele należało do tych
niesamowicie hucznych, lecz dla mnie nawet siedemdziesiąt zaproszonych to aż
nadto. Z opowieści ciotki Rosalie wiem, że na ślub moich rodziców przybyło
ponad trzysta osób. Nie potrafię sobie wyobrazić takiej grupy w jednej sali.
Mimo że nie
mieliśmy z Bartym wspólnych zainteresowań czy pasji, nigdy nie brakowało nam
tematów do rozmów. Czasami zaś miło było sobie pomilczeć. Teraz zaś omawialiśmy
plany na najbliższe dni. Miło byłoby gdzieś wyjechać, odpocząć od naszego
ciężkiego, angielskiego klimatu, kłopotów, których w zasadzie nie mieliśmy. Ale
ludzie jako tako majętni mieli swoje fanaberie i robili problemy z niczego. U
Bartemiusza już dawno to zauważyłam, jednak nie rozwinęło się to u niego aż w
takim stopniu, jak u chociażby Lucjusza Malfoya. To niesamowite, jak złoto i
status krwi może wpłynąć na późniejszą pozycję w społeczeństwie. Ojciec Croucha
zamykał w Azkabanie śmierciożerców, a teraz on sam był wśród nich osobą bardzo
wysoko usytuowaną. Nie umniejszam jego zasług, ale przecież Glizdogon również
zrobił dużo dla Czarnego Pana, to on go odnalazł. Nie miał jednak wypełnionej
złotem i klejnotami komory w Banku Gringotta, a jego nazwisko nie jest zapisane
na liście najstarszych i najznamienitszych rodów czarodziejskich w Wielkiej
Brytanii, więc znaczył mniej od zdrajcy Crabbe'a lub Goyle'a. Tylko Czarny Pan
nie patrzył na przeszłość i wielkość majątku.
- Nad czym
się tak usilnie zastanawiasz? - zapytał Barty, a ja uniosłam szybko głowę, aby
na niego spojrzeć.
- Tak
ogólne. Nad tym, ile znaczymy w naszym małym społeczeństwie śmierciożerców -
odparłam.
- No, nie
takie małe to społeczeństwo - zaśmiał się cicho. - To poważne, ale nie ma tu
się chyba nad czym głowić. Na szacunek składa się wiele czynników. Nie tylko
to, kim jesteśmy i ile złota mamy w depozycie. Na przykład ty jesteś młoda i
nie zdążyłaś jeszcze osiągnąć czegoś, co liczyłoby się w świecie magii. Ale
ocaliłaś mi duszę, pomogłaś uciec z pułapki, którą przez własną głupotę sam na
siebie zastawiłem. Dlatego w świecie śmierciożerców zajmujesz wysoką pozycję.
- Myślisz,
że tylko dlatego? - spojrzałam na niego, unosząc lekko brwi w geście
zwątpienia, co Barty znów skwitował cichym, nieznacznym, krótkim śmiechem.
- No... nie
tylko dlatego. Jesteś teraz panią Crouch, gdybyśmy poznali się w innej
sytuacji, gdybym nie przeszedł na stronę Czarnego Pana, ale mimo to zgodziłabyś
się zostać moją żoną, bylibyśmy ludźmi powszechnie cenionymi i szanowanymi w
społeczeństwie - powiedział. - Teraz zaś jesteśmy poszukiwani. Przynajmniej ja.
Uśmiechnął
się ciepło i pochylił się nisko, aby pocałować mnie w policzek, który
pokraśniał szybko. No tak, mogłam się tego spodziewać, chociaż faktycznie z
pewnością znaczyłam teraz więcej, niż przed poślubieniem Barty'ego. Nikogo nie
obchodziło, że pochodziłam z dobrej, wpływowej rodziny, liczyło się, że
wychowało mnie wujostwo, które dla śmierciożerców było nikim.
Kiedy
zaczęło się ściemniać, zabawa robiła cię coraz ciekawsza, głównie dlatego, że
niektórzy goście popili sobie troszkę więcej, niż przystawało na arystokratów i
zaczęli zachowywać się co najmniej dziwnie. Rabastan, mimo że nie
był najmłodszy, postanowił właśnie razem z dziećmi swoich kolegów
śmierciożerców bawić się na polnej drodze. Grupka starszych, siwiejących
mężczyzn śpiewała w pijackim amoku jakieś ponure pieśni, a ich żony obserwowały
ich prostackie poczynania z nieukrytym obrzydzeniem na pomarszczonych,
szlachetnych twarzach i komentowały, przeciągając wyniośle sylaby. Kiedy wszyscy
już się rozluźnili, porzucili maski chłodnej obojętności. Byli w swoim gronie,
nie zawieruszył się między nimi żaden zdrajca. Mogli być choć przez chwilę
sobą, przestać negować wszystko, co ludzkie i zacząć zachwycać się
drobnostkami. Usiadłam więc na chwilę, aby odpocząć od tańca. Natychmiast
poddałam się obserwacji. Lubiłam przyglądać się ludziom; kiedy byłam dzieckiem,
marzyłam, aby stać się niewidzialna i godzinami patrzeć na osoby ze
świadomością, że nie mogą mnie ujrzeć.
Barty
zniknął gdzieś w tłumie świetnie bawiących się gości, aby zatańczyć z jakąś
starszą czarownicą lub napić się wina. Moją uwagę jednak przykuł jakiś jasny
ruch od strony płotu. Było już ciemno, ale z pewnością ktoś czaił się przy
drodze i obserwował namiot, nie przywidziało mi się. Na samym początku zmroził
mnie strach, jednak szybko otrząsnęłam się z tego szoku i wstałam od stołu.
Musiałam to przecież sprawdzić. Trudno było mi się poruszać w tej ogromnej
sukni, no i niezbyt rozsądne było małe śledztwo, głównie dlatego, że nikt nie
wiedział o moich planach, lecz nie było czasu na opowiadanie o tym komukolwiek.
Zresztą większość i tak była już bardzo pijana.
Dlatego
obeszłam namiot, później dom od strony pól, aby czająca się przy płocie postać
nie zdążyła mnie zauważyć i uciec. Udało mi się dotrzeć zaledwie do drogi i
wyciągnąć różdżkę, gdy pochylona, ubrana w beżową, krótką szatę postać
zorientowała się, że jest obserwowana. Zerwała się niczym spłoszone wierzę i
pobiegła w górę drogi, zanim zapaliłam różdżkę. W jej bladym, zimnym świetle
ujrzałam znajome, białe, krótkie kozaki i lśniące, rzadkie blond włosy.
Przeszyła mnie ostra igła zaskoczenia, a moje serce zabiło mocniej. Poznałam w
tej szybko oddalającej się sylwetce Nelly. Byłam tym tak zszokowana, że nie
mogłam ani krzyknąć, ani pobiec za nią. Serce waliło mi w piersiach, które
falowały w szybkim, nierównym oddechu.
Po co ona
tutaj przyszła? Jeszcze ne dała sobie z nami spokoju? Przecież to nie było
normalne, gdybym ja znalazła się w takiej sytuacji, uczyniłabym wszystko, aby o
tym zapomnieć. Nie rozdrapywałabym ran, które z trudem się goją.
Pobiegłam do
domu, aby zobaczyć Doriana. Bałam się, że Mrużka spuściła go na chwilę z oczu i
Nelly zrobiła mu krzywdę. Jednak kiedy wpadłam do pokoju na parterze, zastałam
skrzatkę siedzącą w wysokim fotelu i śpiącego spokojnie syna. Przyłożyłam
drżącą dłoń do piersi i odetchnęłam głęboko.
- Co się
stało? - zapytała Mrużka, patrząc na mnie pełnymi troski oczami.
- Nic
takiego. Eee… powiedz mi, był tutaj ktoś niezaproszony?
- Nie, nikt
tu nie wchodził, ale jakaś kobieta stała przed furtką. Miałam do niej wyjść,
ale gdzieś zniknęła – odparła, tym samym potwierdzając moje obawy. Mrużka nie
znała Nelly, ba, nie miała pojęcia, jak wyglądała. Ale mimo to była świadkiem
jej potajemnej wizyty. Jak często się tutaj pojawiała? Czy śledziła mnie albo
Barty’ego? Zaczęłam bać się o moją rodzinę i prywatność życia. Byłam głupia, że
pozwoliłam jej wkraść się między nas. Nie mogłam nikogo poza mną za to winić,
nawet Croucha. To on od samego początku ostrzegał mnie przed nią, ale ja
musiałam postawić na swoim, tym samym udowadniając swoją niedojrzałość.
- Macy, tu
jesteś.
Aż
podskoczyłam na dźwięk głosu Barty’ego. Stał oparty o framugę drzwi ze
skrzyżowanymi nonszalancko rękami na piersiach. Musiał wejść zaledwie kilka
sekund wcześniej, ale ja go nie usłyszałam.
- Ktoś tu
się kręcił… to była chyba Nelly – wyszeptałam, kiedy weszliśmy z powrotem na
korytarz. Bartemiusz zaśmiał się cicho, z niedowierzaniem.
- Pomyśl. Co
ona by tu robiła? Zresztą nawet jeśli, to nic nam nie grozi. Nelly nic nie może
zrobić.
- Poznałam
ją, obserwowała namiot…
- Ale już
jej nie ma, nie będzie nas niepokoić, zajmę się tym, jeśli cię to uspokoi –
przerwał mi pełnym pobłażliwości głosem.
- Nie,
lepiej tego nie rób – uśmiechnęłam się, aby utwierdzić go w przekonaniu, że
cały niepokój przeszedł mi jak ręką odjął. Najbardziej obawiałam się, że
wszystko rozpocznie się na nowo. Nie chciałam mieszać w to Doriana, Nelly
mogłaby zniszczyć mu dzieciństwo swoimi niespodziewanymi wizytami. Być może
byłam przewrażliwiona, ale wolałam martwić się o syna przesadnie, niż w ogóle.
Lepiej dmuchać na zimne.
Barty
pochylił się i pocałował delikatnie moje usta. Poczułam lekki zapach wina,
które spożył jakiś czas temu, jego oczy pałały gorącym płomieniem.
- Chodź na
górę – powiedział cicho, chwytając mnie za ręce.
- Ale
goście…
- Do tej
pory świetnie dawali sobie bez nas radę. Chodź na górę.
Pochylił się
nieznacznie i wziął mnie na ręce, stękając cicho, gdyż suknia zapełniła
praktycznie całą klatkę schodową. Z trudem wniósł mnie na piętro i łokciem
otworzył drzwi do sypialni. W środku panował całkowity mrok, tylko w kominku
tlił się ledwo dostrzegalny płomień, nie dając światła. Z westchnieniem ulgi
położył mnie na łóżku i zamknął drzwi. Machnął różdżką, a świece na szafkach
nocnych zapaliły się. Jeszcze jedno machnięcie i ciężkie, śnieżnobiałe,
sięgające ziemi kurtyny zasunęły się z trzaskiem. Zaczął rozpinać swoją szatę,
spoglądając na mnie z góry. Jego wargi wykrzywiły się w lekkim, szarmanckim
uśmiechu. Cofnęłam się nieco w stronę jasnego wezgłowia naszego teraz już
małżeńskiego łoża, a Barty momentalnie znalazł się przy mnie. Jego dłonie
zaczęły błądzić po sztywnym materiale sukni, szukając dostępu do mego ciała.
- Tak długo
na to czekałem – wyszeptał mi do ucha, śmiejąc się cicho i łaskocząc moją szyję
ustami. Czułam się nieco spięta, w żołądku ściskało mnie coś, a płuca
wypełnione miałam powietrzem po same brzegi. Tak, ja również niecierpliwie
oczekiwałam na tę chwilę, ale kiedy już nadeszła, nie potrafiłam pozbyć się
trawiącego mnie zdenerwowania.
- Ja też –
udało mi się wykrztusić, a moje usta rozciągnęły się w impulsywnym, ledwo
dostrzegalnym uśmiechu. Barty szeptał coś do mnie, abym się nie denerwowała, że
wszystko będzie dobrze, ale ja nie potrafiłam skupić się na tych słowach, które
zresztą wypowiadał mechanicznie, skoncentrowany na rozpinaniu mojej sukni i
zdejmowaniu ze mnie poszczególnych jej części. Na podłodze mnóstwo już było
białych, splątanych tkanin. Pozostałam tylko w na wpół prześwitujących halkach
i pokrytym diamencikami gorsecie; na stopach wciąż miałam białe pantofle z
kanciastymi czubkami i wysokimi obcasami. Dłonie Barty’ego ujęły moją twarz, a
on sam pocałował mnie z całą swoją namiętnością i pasją. Drżącymi rękami
zaczęłam zdejmować z niego szaty, które szybko wylądowały na podłodze. Nie
musieliśmy już hamować swoich żądzy, pocałunki i pełen namiętności dotyk
potęgował pożądanie. Mimowolnie spłonęłam rumieńcem, kiedy Crouch odrzucił od
siebie pogięty, ślubny gorset. Cała tonęłam w jego czułych pocałunkach i
pieszczotach, w gorących oparach namiętności oddawałam je, będąc lekko
zamroczona. Nasze dusza i losy były ze sobą splecione, teraz zaś ciała mogły
złączyć się w miłosnym akcie dozwolonym tylko dla małżeństw. Byłam dumna z nas,
że udało się nam wytrzymać z tym – jako tako – do ślubu.
Jego gorące,
ogarnięte pożądaniem ciało spoczęło pomiędzy moimi udami, wargi zaś penetrowały
każdy kawałek mego ciała. Nie potrzebowałam dużo czasu, aby poczuć nieopanowane
żądze. Usiadłam na jego obnażonym kroczu, a on bez trudu wniknął we mnie,
oddychając ciężko. Nie panował już nad sobą, był tylko on, ja i nasza rozkosz.
Pomógł mi utrzymać rytm, zaciskając dłonie na moich biodrach, które falowały
szybko w górę, w dół, w górę, w dół… Barty odchylił głowę do tyłu, powieli miał
zaciśnięte, czoło pokrywały mu krople potu, policzki zaś płonęły czerwienią w
słabym świetle gasnących powoli świec. Jego ręce odnalazły moje ramiona, a on
rzucił mnie na nagrzany już materac, zamykając moje usta w brutalnym, choć namiętnym
pocałunku. Przycisnął swoją twarz do mojej, a jego oddech robił się coraz
szybszy i nierówny. Zesztywniałam, a moje ciało przeszyła szpila słodkiej,
krótkiej rozkoszy. Wbiłam paznokcie w jego ramiona, nie panując już nad
przeciągłymi, urywanymi jękami. Wkrótce potem Barty ukrył twarz w moich
włosach, a ja czułam jego gorący oddech na szyi oraz słyszałam westchnienia tuż
nad uchem. W tej właśnie chwili zespoliliśmy się w miłosnym uścisku ciał, a
także dusz, zatracając się w tej ulotnej rozkoszy, która szybko poleciała
gdzieś w przestrzeń razem z ciemniejącymi, malejącymi płomieniami świec,
pozostawiając jeszcze przyjemniejsze odprężenie. Moje zaciśnięte do niedawna
dookoła Barty’ego nogi rozluźniły się, a on sam opadł na mnie bez sił, usiłując
doprowadzić oddech i serce do normalnego rytmu. Zamknęłam oczy, rozkoszując się
bliskością ukochanego, cudowną sennością i wytchnieniem. Miałam wszystko, czego
pragnęłam. Byłam szczęśliwa. Bardziej, niż tego kiedykolwiek chciałam. Barty
zsunął się ze mnie, wciąż dusząc ciężko. Usłyszałam, że materac skrzypnął
cichutko, a on sam okrył się szlafrokiem i podszedł do drzwi balkonowych, które
uchylił. Oparł się nonszalancko o framugę i zapalił papierosa, patrząc na mnie
spod do połowy otwartych oczu i uśmiechając się delikatnie. Ja również
przyglądałam mu się, nie mówiąc ani słowa. Byłam zmęczona, a nocny, chłodny
powiew, który wpadł do pokoju przez uchylone drzwi otrzeźwił mnie trochę.
Crouch palił powoli papierosa, delektując się dymem, który wciągał do płuc i
wypuszczał ze szlachetną subtelnością, przymykając z przyjemnością oczy. W
sypialni szybko zapanował całkowity mrok, tylko światło księżyca oświetlało
majaczący w oddali namiot weselny i sylwetkę Barty’ego przy oknie, a także
pomarańczową końcówkę jego cygareta. Nareszcie skończył, zrzucił szlafrok i
wrócił do mnie do łóżka. Jego wciąż ciepłe ciało przycisnęło się do mnie,
silne, chude ręce oplotły mnie niczym wąż. Nic już nie mówiąc, przytuliłam
policzek do jego piersi i zamknęłam oczy, przepełniona radością i spokojem.
Szybko usnęłam, wsłuchana w bicie jego serca i stłumioną nieco muzykę, przy
której wciąż bawili się goście weselni.
___________
Całkiem
krótko. W sumie taki sobie ten rozdział, ale zupełnie nie miałam pomysłu na tę
noc poślubną. Nie przepadam za scenami miłosnymi, ale wkrótce nadrobię te braki
w opisach – już niedługo przecież bitwa w Ministerstwie Magii, której nie
omieszkam tutaj umieścić. Dedykacja dla Wiki :*
~_Wika_
OdpowiedzUsuń3 lutego 2013 o 18:31
Dobrze wiedzieć, że żyjesz =)
4 lutego 2013 o 17:13
UsuńHahaha, miał być tu rozdział, ale go jeszcze nie przepisałam, a nie chciałam takiej dziury między lutym i grudniem zostawiać, na pozostałycg blogach jest tak samo xD
~_Wika_
Usuń9 lutego 2013 o 16:08
widziałam ;P
15 lutego 2013 o 15:00
UsuńNo, opublikowane xD
~_Wika_
Usuń27 lutego 2013 o 20:04
dzięki za dedykację; wszystko było tak pięknie, dopóki ktoś (a raczej czyjś cień) nie zakłócił mego spokoju. Do końca notki zastanawiałam się czy to rzeczywiście była Nelly czy to ktoś inny, bo czytając Twoje opowiadania nigdy nie można czuć się pewnie =)
1 marca 2013 o 23:31
UsuńNelly jeszcze tutaj namiesza, możesz być tego pewna xD
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń21 lutego 2013 o 11:18
O rany, Frozenko… jakiś taki ten rozdział, że ja go normalnie na trzy raty czytałam. W sumie pisałam Ci to już chyba kiedyś. Nie wiadomo, do czego to opowiadanie zmierza, czytelnik nie może sobie wyrobić żadnej własnej wizji tego. Nie ma jakiegoś trzymania w napięciu, tak, by czytelnik z niecierpliwością czekał na następny rozdział i przy tym snuł własne wyobrażenia na temat dalszych losów bohaterów.
PS Dodałam Cię do obserwowanych na MaxModels ;)
21 lutego 2013 o 17:28
UsuńPiszę w pierwszej osobie i na samym początku liczy się to, co bohaterka widzi. Przynajmniej wtedy, kiedy ja tego chcę. Tak czy siak – proszę tylko o przykłady, bo Twoją opinię już znam xD
Od momentu, kiedy maxmodels zmienił wygląd strony, prawie w ogóle tam nie bywam. Zauważyłam, że wiele osób nawet skasowało swoje konta dzięki temu. Cóż, ja tak słaba nie jestem, aby się od razu poddać, ale nie podoba mi się to, oj nie podoba. No, ale tak czy siak, zaraz wejdę i też Cię dodam xD
21 lutego 2013 o 17:31
UsuńKurde, taka mała dopiska…
jaki masz nick? Bo ostatnio dodało mnie do obserwowanych kilka dziewczyn i nie wiem, która to Ty xD
~Enigmatyczna
Usuń23 lutego 2013 o 22:32
szmira4 ;)
24 lutego 2013 o 09:24
UsuńO dzięki xD
~_Wika_
OdpowiedzUsuń9 marca 2013 o 16:00
Nowy szablon =) Fajny
9 marca 2013 o 17:46
UsuńDziękuję xD Skoro nie mogę pisać, to chociaż szablony pozmieniam xD