31 stycznia 2013

31. Kobiety, które nie są sprzedajne, kosztują najwięcej

Masowa teleportacja odbyła się zaraz po wyjściu z kościoła. Ściskając Barty'ego za rękę, zostałam przepchnięta przez ciasną, gumową rurę czasoprzestrzeni. Wszyscy pojawiliśmy się na rozległej łące, gdzie stał rozłożony już ogromny, śnieżnobiały namiot weselny ze złotymi, furkoczącymi na letnim wietrze wstęgami. Alabastrowa biel tkaniny, z której wykonany był namiot, biła po oczach, gdyż rozłożony był w pełnym słońcu. Wynajęte skrzaty domowe odziane w równie białe, obszyte złotą nicią chusty już biegały pomiędzy nami, kiedy tylko weszliśmy na złoty parkiet. Naprzeciwko wejścia pod ścianą stał długi, prostokątny stół dla nas, świadków, a także rodziny. Czyli w tej sytuacji było to miejsce tylko dla mnie, Barty'ego i Rabastana. Nigdy nie przypuszczałam, że moje wesele będzie wolne od mojej rodziny. Rozejrzałam się jeszcze dookoła, ale nigdzie nie było ani ciotki Rosalie, ani wujka Irwinga. Musieli zabrać ze sobą Lynn i teleportować się prosto do domu. Zrobiło mi się przykro z tego powodu, ale przecież moje szczęście nie może zależeć tylko od obecności wujostwa, więc wyrzuciłam ich z pamięci. Ślub ma się tylko raz w życiu (przynajmniej ja nie zamierzałam wychodzić za mąż po raz drugi), powinnam dobrze przeżyć ten dzień.
Usiadłam na krześle przy przystrojonym stole, Barty uczynił to samo, uśmiechając się do mnie przyjaźnie. Na talerzach i półmiskach błyskawicznie pojawiły się wykwintne potrawy, więc wszyscy skupili się na nich, aby zaspokoić pierwszy głód. A przy tym gawędzili wesoło, jakby nie kłopotali się żadnymi troskami i problemami.
Mrużka zaniosła Doriana do pokoju i tam z nim została. Co chwilę zerkałam z niepokojem w stronę domu, nie mogąc się skupić ani na posiłku, ani na rozmowie z Bartemiuszem. W końcu zauważył to, bo zapytał nieco ciszej:
- Martwisz się czymś?
- Dorian jest w domu całkiem sam - odparłam, znów patrząc tęsknie w stronę majaczącego w białym blasku słońca budynku. Znajdował się zaledwie dwadzieścia stóp od namiotu, lecz i ta mała odległość budziła we mnie swego rodzaju... strach. Ufałam skrzatce, choć nie na tyle, aby pozostawić jej syna na cały dzień pod opiekę.
- Co ty opowiadasz, Mrużka z nim jest - zauważył Crouch, a ja skinęłam ze zrozumieniem głową.
- Oczywiście - przyznałam. - Dlatego się boję. W tamtym roku służyła jeszcze twemu ojcu, który był człowiekiem dobrym, a teraz przychodzi jej pracować u śmierciożerców. Barty, naprawdę się niepokoję, że ona będzie próbowała zrobić mu krzywdę.
Ku mojemu zaskoczeniu i, nie przeczę, oburzeniu, Crouch zaczął się śmiać. Ja nigdy wcześniej nie miałam styczności ze skrzatami domowymi. W mieszkaniu ciotki nie mieliśmy żadnej pomocy, natomiast skrzaty w Hogwarcie w ogóle mnie nie obchodziły, zresztą nigdy ich nawet nie widziałam gdzieś poza kuchnią. Nie znałam ich zwyczajów.
- Macy, skrzaty domowe różnią się od nas... eee... dość znacznie - rzekł takim tonem, jakby tłumaczył coś oczywistego jakiemuś krnąbrnemu uczniakowi. - One zazwyczaj nie interesują się poglądami swoich panów. Muszą im służyć bez względu na wszystko, dopóki nie dostaną ubrania. Oczywiście zdarzają się wyjątki, które zdradzają swoich właścicieli, Lucjusz Malfoy opowiadał mi, że on sam miał takiego skrzata. Nazywał się Zgredek i od samego początku był jakiś dziwny, czasami nawet był nieposłuszny. Aż w końcu rzucił na Lucjusza zaklęcie, po tym, jak uwolnił się podstępem z dużą pomocą Pottera. Ale to był po prostu wybryk natury, normalnie skrzaty są ślepo oddane swym panom.
Uśmiechnął się przyjaźnie, jak to tylko on potrafił. Jego uśmiech zawsze podnosił mnie na duchu i sprawiał, że czułam się lepiej. To, co powiedział, uspokoiło mnie, lecz byłam pewna, że nie zaufam jej w stu procentach jeszcze przez długi, długi czas.
Po spożyciu uroczystego obiadu niektórzy goście wstali od stołów i zaczęli tańczyć do nieco weselszych już dźwięków wydobywających się ze złotych balonów przymocowanych do niektórych krzeseł. Inni pozostali przy stolikach, pijąc wino, jedząc przekąski i rozmawiając na poważne tematy, jednak złoty parkiet znajdujący się po środku namiotu szybko się zapełniał. Barty również poprosił mnie do tańca, jednak zawahałam się. Wstydziłam się wyjść w tej białej, rzucającej się mocno w oczy sukni, nie lubiłam, gdy obserwował mnie, nawet przelotnie, tak duży tłum ludzi. Mimo to pozwoliłam poprowadzić się na parkiet, płonąc na twarzy jak zachodzące słońce nad morzem. Bardzo chciałam zdjąć tę ogromną, ciężką szatę, zamknąć ją na strychu w kufrze i przebrać się w prostą, jasną sukienkę, w której będę wyglądała jak jedna z zaproszonych kobiet, będę mogła wmieszać się w tłum i dobrze się bawić, z dala od ludzkich spojrzeń - wszystko jedno - wścibskich czy przyjaznych.

To zawsze odludne, ciche miejsce chyba po raz pierwszy podczas mojego pobytu odwiedziły takie tłumy. Oczywiście nie mogę powiedzieć, że moje wesele należało do tych niesamowicie hucznych, lecz dla mnie nawet siedemdziesiąt zaproszonych to aż nadto. Z opowieści ciotki Rosalie wiem, że na ślub moich rodziców przybyło ponad trzysta osób. Nie potrafię sobie wyobrazić takiej grupy w jednej sali.
Mimo że nie mieliśmy z Bartym wspólnych zainteresowań czy pasji, nigdy nie brakowało nam tematów do rozmów. Czasami zaś miło było sobie pomilczeć. Teraz zaś omawialiśmy plany na najbliższe dni. Miło byłoby gdzieś wyjechać, odpocząć od naszego ciężkiego, angielskiego klimatu, kłopotów, których w zasadzie nie mieliśmy. Ale ludzie jako tako majętni mieli swoje fanaberie i robili problemy z niczego. U Bartemiusza już dawno to zauważyłam, jednak nie rozwinęło się to u niego aż w takim stopniu, jak u chociażby Lucjusza Malfoya. To niesamowite, jak złoto i status krwi może wpłynąć na późniejszą pozycję w społeczeństwie. Ojciec Croucha zamykał w Azkabanie śmierciożerców, a teraz on sam był wśród nich osobą bardzo wysoko usytuowaną. Nie umniejszam jego zasług, ale przecież Glizdogon również zrobił dużo dla Czarnego Pana, to on go odnalazł. Nie miał jednak wypełnionej złotem i klejnotami komory w Banku Gringotta, a jego nazwisko nie jest zapisane na liście najstarszych i najznamienitszych rodów czarodziejskich w Wielkiej Brytanii, więc znaczył mniej od zdrajcy Crabbe'a lub Goyle'a. Tylko Czarny Pan nie patrzył na przeszłość i wielkość majątku.
- Nad czym się tak usilnie zastanawiasz? - zapytał Barty, a ja uniosłam szybko głowę, aby na niego spojrzeć.
- Tak ogólne. Nad tym, ile znaczymy w naszym małym społeczeństwie śmierciożerców - odparłam.
- No, nie takie małe to społeczeństwo - zaśmiał się cicho. - To poważne, ale nie ma tu się chyba nad czym głowić. Na szacunek składa się wiele czynników. Nie tylko to, kim jesteśmy i ile złota mamy w depozycie. Na przykład ty jesteś młoda i nie zdążyłaś jeszcze osiągnąć czegoś, co liczyłoby się w świecie magii. Ale ocaliłaś mi duszę, pomogłaś uciec z pułapki, którą przez własną głupotę sam na siebie zastawiłem. Dlatego w świecie śmierciożerców zajmujesz wysoką pozycję.
- Myślisz, że tylko dlatego? - spojrzałam na niego, unosząc lekko brwi w geście zwątpienia, co Barty znów skwitował cichym, nieznacznym, krótkim śmiechem.
- No... nie tylko dlatego. Jesteś teraz panią Crouch, gdybyśmy poznali się w innej sytuacji, gdybym nie przeszedł na stronę Czarnego Pana, ale mimo to zgodziłabyś się zostać moją żoną, bylibyśmy ludźmi powszechnie cenionymi i szanowanymi w społeczeństwie - powiedział. - Teraz zaś jesteśmy poszukiwani. Przynajmniej ja.
Uśmiechnął się ciepło i pochylił się nisko, aby pocałować mnie w policzek, który pokraśniał szybko. No tak, mogłam się tego spodziewać, chociaż faktycznie z pewnością znaczyłam teraz więcej, niż przed poślubieniem Barty'ego. Nikogo nie obchodziło, że pochodziłam z dobrej, wpływowej rodziny, liczyło się, że wychowało mnie wujostwo, które dla śmierciożerców było nikim.

Kiedy zaczęło się ściemniać, zabawa robiła cię coraz ciekawsza, głównie dlatego, że niektórzy goście popili sobie troszkę więcej, niż przystawało na arystokratów i zaczęli zachowywać się co najmniej dziwnie. Rabastan, mimo że nie był najmłodszy, postanowił właśnie razem z dziećmi swoich kolegów śmierciożerców bawić się na polnej drodze. Grupka starszych, siwiejących mężczyzn śpiewała w pijackim amoku jakieś ponure pieśni, a ich żony obserwowały ich prostackie poczynania z nieukrytym obrzydzeniem na pomarszczonych, szlachetnych twarzach i komentowały, przeciągając wyniośle sylaby. Kiedy wszyscy już się rozluźnili, porzucili maski chłodnej obojętności. Byli w swoim gronie, nie zawieruszył się między nimi żaden zdrajca. Mogli być choć przez chwilę sobą, przestać negować wszystko, co ludzkie i zacząć zachwycać się drobnostkami. Usiadłam więc na chwilę, aby odpocząć od tańca. Natychmiast poddałam się obserwacji. Lubiłam przyglądać się ludziom; kiedy byłam dzieckiem, marzyłam, aby stać się niewidzialna i godzinami patrzeć na osoby ze świadomością, że nie mogą mnie ujrzeć.
Barty zniknął gdzieś w tłumie świetnie bawiących się gości, aby zatańczyć z jakąś starszą czarownicą lub napić się wina. Moją uwagę jednak przykuł jakiś jasny ruch od strony płotu. Było już ciemno, ale z pewnością ktoś czaił się przy drodze i obserwował namiot, nie przywidziało mi się. Na samym początku zmroził mnie strach, jednak szybko otrząsnęłam się z tego szoku i wstałam od stołu. Musiałam to przecież sprawdzić. Trudno było mi się poruszać w tej ogromnej sukni, no i niezbyt rozsądne było małe śledztwo, głównie dlatego, że nikt nie wiedział o moich planach, lecz nie było czasu na opowiadanie o tym komukolwiek. Zresztą większość i tak była już bardzo pijana.
Dlatego obeszłam namiot, później dom od strony pól, aby czająca się przy płocie postać nie zdążyła mnie zauważyć i uciec. Udało mi się dotrzeć zaledwie do drogi i wyciągnąć różdżkę, gdy pochylona, ubrana w beżową, krótką szatę postać zorientowała się, że jest obserwowana. Zerwała się niczym spłoszone wierzę i pobiegła w górę drogi, zanim zapaliłam różdżkę. W jej bladym, zimnym świetle ujrzałam znajome, białe, krótkie kozaki i lśniące, rzadkie blond włosy. Przeszyła mnie ostra igła zaskoczenia, a moje serce zabiło mocniej. Poznałam w tej szybko oddalającej się sylwetce Nelly. Byłam tym tak zszokowana, że nie mogłam ani krzyknąć, ani pobiec za nią. Serce waliło mi w piersiach, które falowały w szybkim, nierównym oddechu.
Po co ona tutaj przyszła? Jeszcze ne dała sobie z nami spokoju? Przecież to nie było normalne, gdybym ja znalazła się w takiej sytuacji, uczyniłabym wszystko, aby o tym zapomnieć. Nie rozdrapywałabym ran, które z trudem się goją.
Pobiegłam do domu, aby zobaczyć Doriana. Bałam się, że Mrużka spuściła go na chwilę z oczu i Nelly zrobiła mu krzywdę. Jednak kiedy wpadłam do pokoju na parterze, zastałam skrzatkę siedzącą w wysokim fotelu i śpiącego spokojnie syna. Przyłożyłam drżącą dłoń do piersi i odetchnęłam głęboko.
- Co się stało? - zapytała Mrużka, patrząc na mnie pełnymi troski oczami.
- Nic takiego. Eee… powiedz mi, był tutaj ktoś niezaproszony?
- Nie, nikt tu nie wchodził, ale jakaś kobieta stała przed furtką. Miałam do niej wyjść, ale gdzieś zniknęła – odparła, tym samym potwierdzając moje obawy. Mrużka nie znała Nelly, ba, nie miała pojęcia, jak wyglądała. Ale mimo to była świadkiem jej potajemnej wizyty. Jak często się tutaj pojawiała? Czy śledziła mnie albo Barty’ego? Zaczęłam bać się o moją rodzinę i prywatność życia. Byłam głupia, że pozwoliłam jej wkraść się między nas. Nie mogłam nikogo poza mną za to winić, nawet Croucha. To on od samego początku ostrzegał mnie przed nią, ale ja musiałam postawić na swoim, tym samym udowadniając swoją niedojrzałość.
- Macy, tu jesteś.
Aż podskoczyłam na dźwięk głosu Barty’ego. Stał oparty o framugę drzwi ze skrzyżowanymi nonszalancko rękami na piersiach. Musiał wejść zaledwie kilka sekund wcześniej, ale ja go nie usłyszałam.
- Ktoś tu się kręcił… to była chyba Nelly – wyszeptałam, kiedy weszliśmy z powrotem na korytarz. Bartemiusz zaśmiał się cicho, z niedowierzaniem.
- Pomyśl. Co ona by tu robiła? Zresztą nawet jeśli, to nic nam nie grozi. Nelly nic nie może zrobić.
- Poznałam ją, obserwowała namiot…
- Ale już jej nie ma, nie będzie nas niepokoić, zajmę się tym, jeśli cię to uspokoi – przerwał mi pełnym pobłażliwości głosem.
- Nie, lepiej tego nie rób – uśmiechnęłam się, aby utwierdzić go w przekonaniu, że cały niepokój przeszedł mi jak ręką odjął. Najbardziej obawiałam się, że wszystko rozpocznie się na nowo. Nie chciałam mieszać w to Doriana, Nelly mogłaby zniszczyć mu dzieciństwo swoimi niespodziewanymi wizytami. Być może byłam przewrażliwiona, ale wolałam martwić się o syna przesadnie, niż w ogóle. Lepiej dmuchać na zimne.
Barty pochylił się i pocałował delikatnie moje usta. Poczułam lekki zapach wina, które spożył jakiś czas temu, jego oczy pałały gorącym płomieniem.
- Chodź na górę – powiedział cicho, chwytając mnie za ręce.
- Ale goście…
- Do tej pory świetnie dawali sobie bez nas radę. Chodź na górę.
Pochylił się nieznacznie i wziął mnie na ręce, stękając cicho, gdyż suknia zapełniła praktycznie całą klatkę schodową. Z trudem wniósł mnie na piętro i łokciem otworzył drzwi do sypialni. W środku panował całkowity mrok, tylko w kominku tlił się ledwo dostrzegalny płomień, nie dając światła. Z westchnieniem ulgi położył mnie na łóżku i zamknął drzwi. Machnął różdżką, a świece na szafkach nocnych zapaliły się. Jeszcze jedno machnięcie i ciężkie, śnieżnobiałe, sięgające ziemi kurtyny zasunęły się z trzaskiem. Zaczął rozpinać swoją szatę, spoglądając na mnie z góry. Jego wargi wykrzywiły się w lekkim, szarmanckim uśmiechu. Cofnęłam się nieco w stronę jasnego wezgłowia naszego teraz już małżeńskiego łoża, a Barty momentalnie znalazł się przy mnie. Jego dłonie zaczęły błądzić po sztywnym materiale sukni, szukając dostępu do mego ciała.
- Tak długo na to czekałem – wyszeptał mi do ucha, śmiejąc się cicho i łaskocząc moją szyję ustami. Czułam się nieco spięta, w żołądku ściskało mnie coś, a płuca wypełnione miałam powietrzem po same brzegi. Tak, ja również niecierpliwie oczekiwałam na tę chwilę, ale kiedy już nadeszła, nie potrafiłam pozbyć się trawiącego mnie zdenerwowania. 
- Ja też – udało mi się wykrztusić, a moje usta rozciągnęły się w impulsywnym, ledwo dostrzegalnym uśmiechu. Barty szeptał coś do mnie, abym się nie denerwowała, że wszystko będzie dobrze, ale ja nie potrafiłam skupić się na tych słowach, które zresztą wypowiadał mechanicznie, skoncentrowany na rozpinaniu mojej sukni i zdejmowaniu ze mnie poszczególnych jej części. Na podłodze mnóstwo już było białych, splątanych tkanin. Pozostałam tylko w na wpół prześwitujących halkach i pokrytym diamencikami gorsecie; na stopach wciąż miałam białe pantofle z kanciastymi czubkami i wysokimi obcasami. Dłonie Barty’ego ujęły moją twarz, a on sam pocałował mnie z całą swoją namiętnością i pasją. Drżącymi rękami zaczęłam zdejmować z niego szaty, które szybko wylądowały na podłodze. Nie musieliśmy już hamować swoich żądzy, pocałunki i pełen namiętności dotyk potęgował pożądanie. Mimowolnie spłonęłam rumieńcem, kiedy Crouch odrzucił od siebie pogięty, ślubny gorset. Cała tonęłam w jego czułych pocałunkach i pieszczotach, w gorących oparach namiętności oddawałam je, będąc lekko zamroczona. Nasze dusza i losy były ze sobą splecione, teraz zaś ciała mogły złączyć się w miłosnym akcie dozwolonym tylko dla małżeństw. Byłam dumna z nas, że udało się nam wytrzymać z tym – jako tako – do ślubu.
Jego gorące, ogarnięte pożądaniem ciało spoczęło pomiędzy moimi udami, wargi zaś penetrowały każdy kawałek mego ciała. Nie potrzebowałam dużo czasu, aby poczuć nieopanowane żądze. Usiadłam na jego obnażonym kroczu, a on bez trudu wniknął we mnie, oddychając ciężko. Nie panował już nad sobą, był tylko on, ja i nasza rozkosz. Pomógł mi utrzymać rytm, zaciskając dłonie na moich biodrach, które falowały szybko w górę, w dół, w górę, w dół… Barty odchylił głowę do tyłu, powieli miał zaciśnięte, czoło pokrywały mu krople potu, policzki zaś płonęły czerwienią w słabym świetle gasnących powoli świec. Jego ręce odnalazły moje ramiona, a on rzucił mnie na nagrzany już materac, zamykając moje usta w brutalnym, choć namiętnym pocałunku. Przycisnął swoją twarz do mojej, a jego oddech robił się coraz szybszy i nierówny. Zesztywniałam, a moje ciało przeszyła szpila słodkiej, krótkiej rozkoszy. Wbiłam paznokcie w jego ramiona, nie panując już nad przeciągłymi, urywanymi jękami. Wkrótce potem Barty ukrył twarz w moich włosach, a ja czułam jego gorący oddech na szyi oraz słyszałam westchnienia tuż nad uchem. W tej właśnie chwili zespoliliśmy się w miłosnym uścisku ciał, a także dusz, zatracając się w tej ulotnej rozkoszy, która szybko poleciała gdzieś w przestrzeń razem z ciemniejącymi, malejącymi płomieniami świec, pozostawiając jeszcze przyjemniejsze odprężenie. Moje zaciśnięte do niedawna dookoła Barty’ego nogi rozluźniły się, a on sam opadł na mnie bez sił, usiłując doprowadzić oddech i serce do normalnego rytmu. Zamknęłam oczy, rozkoszując się bliskością ukochanego, cudowną sennością i wytchnieniem. Miałam wszystko, czego pragnęłam. Byłam szczęśliwa. Bardziej, niż tego kiedykolwiek chciałam. Barty zsunął się ze mnie, wciąż dusząc ciężko. Usłyszałam, że materac skrzypnął cichutko, a on sam okrył się szlafrokiem i podszedł do drzwi balkonowych, które uchylił. Oparł się nonszalancko o framugę i zapalił papierosa, patrząc na mnie spod do połowy otwartych oczu i uśmiechając się delikatnie. Ja również przyglądałam mu się, nie mówiąc ani słowa. Byłam zmęczona, a nocny, chłodny powiew, który wpadł do pokoju przez uchylone drzwi otrzeźwił mnie trochę. Crouch palił powoli papierosa, delektując się dymem, który wciągał do płuc i wypuszczał ze szlachetną subtelnością, przymykając z przyjemnością oczy. W sypialni szybko zapanował całkowity mrok, tylko światło księżyca oświetlało majaczący w oddali namiot weselny i sylwetkę Barty’ego przy oknie, a także pomarańczową końcówkę jego cygareta. Nareszcie skończył, zrzucił szlafrok i wrócił do mnie do łóżka. Jego wciąż ciepłe ciało przycisnęło się do mnie, silne, chude ręce oplotły mnie niczym wąż. Nic już nie mówiąc, przytuliłam policzek do jego piersi i zamknęłam oczy, przepełniona radością i spokojem. Szybko usnęłam, wsłuchana w bicie jego serca i stłumioną nieco muzykę, przy której wciąż bawili się goście weselni.

___________

Całkiem krótko. W sumie taki sobie ten rozdział, ale zupełnie nie miałam pomysłu na tę noc poślubną. Nie przepadam za scenami miłosnymi, ale wkrótce nadrobię te braki w opisach – już niedługo przecież bitwa w Ministerstwie Magii, której nie omieszkam tutaj umieścić. Dedykacja dla Wiki :*

13 komentarzy:

  1. ~_Wika_
    3 lutego 2013 o 18:31

    Dobrze wiedzieć, że żyjesz =)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 4 lutego 2013 o 17:13
      Hahaha, miał być tu rozdział, ale go jeszcze nie przepisałam, a nie chciałam takiej dziury między lutym i grudniem zostawiać, na pozostałycg blogach jest tak samo xD

      Usuń
    2. ~_Wika_
      9 lutego 2013 o 16:08

      widziałam ;P

      Usuń
    3. 15 lutego 2013 o 15:00
      No, opublikowane xD

      Usuń
    4. ~_Wika_
      27 lutego 2013 o 20:04

      dzięki za dedykację; wszystko było tak pięknie, dopóki ktoś (a raczej czyjś cień) nie zakłócił mego spokoju. Do końca notki zastanawiałam się czy to rzeczywiście była Nelly czy to ktoś inny, bo czytając Twoje opowiadania nigdy nie można czuć się pewnie =)

      Usuń
    5. 1 marca 2013 o 23:31
      Nelly jeszcze tutaj namiesza, możesz być tego pewna xD

      Usuń
  2. ~Enigmatyczna
    21 lutego 2013 o 11:18

    O rany, Frozenko… jakiś taki ten rozdział, że ja go normalnie na trzy raty czytałam. W sumie pisałam Ci to już chyba kiedyś. Nie wiadomo, do czego to opowiadanie zmierza, czytelnik nie może sobie wyrobić żadnej własnej wizji tego. Nie ma jakiegoś trzymania w napięciu, tak, by czytelnik z niecierpliwością czekał na następny rozdział i przy tym snuł własne wyobrażenia na temat dalszych losów bohaterów.

    PS Dodałam Cię do obserwowanych na MaxModels ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 21 lutego 2013 o 17:28
      Piszę w pierwszej osobie i na samym początku liczy się to, co bohaterka widzi. Przynajmniej wtedy, kiedy ja tego chcę. Tak czy siak – proszę tylko o przykłady, bo Twoją opinię już znam xD
      Od momentu, kiedy maxmodels zmienił wygląd strony, prawie w ogóle tam nie bywam. Zauważyłam, że wiele osób nawet skasowało swoje konta dzięki temu. Cóż, ja tak słaba nie jestem, aby się od razu poddać, ale nie podoba mi się to, oj nie podoba. No, ale tak czy siak, zaraz wejdę i też Cię dodam xD

      Usuń
    2. 21 lutego 2013 o 17:31
      Kurde, taka mała dopiska…
      jaki masz nick? Bo ostatnio dodało mnie do obserwowanych kilka dziewczyn i nie wiem, która to Ty xD

      Usuń
    3. ~Enigmatyczna
      23 lutego 2013 o 22:32

      szmira4 ;)

      Usuń
    4. 24 lutego 2013 o 09:24
      O dzięki xD

      Usuń
  3. ~_Wika_
    9 marca 2013 o 16:00

    Nowy szablon =) Fajny

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 9 marca 2013 o 17:46
      Dziękuję xD Skoro nie mogę pisać, to chociaż szablony pozmieniam xD

      Usuń