16 czerwca 2013

32. Bitwa w ministerstwie

         I pomyśleć, że rok temu przygotowywałam się do egzaminów. Tak, tak, owutemy były bez wątpienia trudne, lecz ja nie skupiłam się na nich w stu procentach. Turniej Trójmagiczny, który miał przynieść Harry’emu Potterowi śmierć, a Czarnemu Panu potęgę i chwałę, pochłonął moją uwagę prawie w całości. A teraz miałam męża, syna i dom. Byłam szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Nic nie mogło zniszczyć mojej sielanki, aczkolwiek czułam swego rodzaju niedosyt. Do pełnej radości i spokoju ducha potrzebowałam zemsty. A Czarny Pan obiecał mi ją. Przecież nie ma nic bardziej skutecznego, jak rozgoryczony, pełen parzącej nienawiści sługa. Nie mogłam się już doczekać…
Barty leżał w kremowej pościeli na brzuchu, z odsłoniętymi plecami, które unosiły się i opadały w miarowym oddechu. Pogrążony był w głębokim śnie, kiedy wysunęłam się z łóżka, nawet się nie poruszył. Zegar wskazywał godzinę dziesiątą piętnaście; podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz. Śnieżnobiały namiot zniknął, tak samo jak i wszelki ślad po wczorajszym weselu, zapewne ekipa sprzątająca uwinęła się ze wszystkim zaraz z samego rana. Powiem szczerze, że nie miałam pojęcia, gdzie znajdują się teraz goście. Większość z nich zapewne powróciła do swoich własnych domów, gdyż żadnego zakwaterowania nie mogliśmy im zaproponować. Nasz uroczy domek miał jedną wadę – z trudem mógł pomieścić naszą trzyosobową rodzinę, nie mówiąc już o większej ilości gości.
Zeszłam na dół, gdzie Mróżka karmiła Doriana mlekiem ze szklanej butelki, wszystkie okna w salonie były pootwierane, a po pokoju hulał ciepły, letni wiatr.
         - Dzień dobry, dziękuję – usiadłam przy stole, oczekując na śniadanie. Z jednej strony cieszyło mnie, iż miałam tak wielką pomoc w Mróżce, choć brakowało mi tej władzy nad domem, którą pełniłam wcześniej. Nikomu o tym nie mówiłam, lecz czytanie całymi godzinami, granie na stojącym w salonie fortepianie, spacery… to wszystko nużyło mnie. Bartemiusz wciąż pracował, znikał na całe dnie. Miałam ogromną nadzieję, że po ślubie choć trochę się to zmieni.
         Kilkanaście minut później przybył Barty. Ucałował mnie serdecznie i usiadł obok mnie. Mróżka podała jajka sadzone, kiełbaski i tosty, po czym odeszła do swoich obowiązków.
         - Co zamierzasz dziś robić? – spytał Crouch. Nie uniosłam nawet wzroku znad talerza, kiedy odpowiadałam:
         - Może udam się do lasu na przechadzkę. Barty, nie mogę już tego znieść. Czarny Pan naznaczył mnie, lecz nie chce dopuścić mnie do swych nawet najmniej znaczących planów. Pomogłam mu, gdy był sam, nie żądam od niego wdzięczności, tylko trochę zaufania.
         - Czarny Pan nigdy nie ofiarowałby ci Mrocznego Znaku, gdyby nie miał wobec ciebie planów. To wielki zaszczyt, nie każdy sługa może go dostąpić. Bądź więc cierpliwa – ujął moją dłoń i ucałował ją. Wciąż był bardzo zaspany, blady i rozczochrany, a cała pasja opuściła mnie momentalnie.
         - Wiem, wiem, ale nienawidzę bezczynności – mruknęłam. – Czasami mam wrażenie, że uduszę się w tej sielance.

*

         Kilka dni później okazało się, że Bartemiusz miał jednak rację. Czarny Pan wezwał zarówno mnie, jak i jego, a Crouch powiedział mi, że to już czas.
         - Czas? – powtórzyłam. – Ale na co?
         - Czarny Pan ma plan dotyczący przepowiedni, ale tylko on sam wie, o co w tym naprawdę chodzi.
Podał mi rękę, a kiedy ją pochwyciłam, teleportował się, zabierając mnie ze sobą.

W komnatach mnóstwo było już Śmierciożerców oczekujących na swego pana i mistrza. Stanęłam w mroku tuż pod kamienną, zimną ścianą i obserwowałam, jak rozmawiają ze sobą, podnieceni i zdenerwowani zarazem tym, co za moment ich czeka. Sala pełna była czarnych, lśniących płaszczy, a odziani w nie byli sami najznamienitsi. Poczułam się jak jedna z nich, aczkolwiek jeszcze nie tak doświadczona. Dziś czekała mnie pierwsza próba siły, wszak sprawdzian ze sprytu zdałam dawno temu.
         Nadszedł Czarny Pan. Piękny i wyniosły, jak zawsze. Był niczym dawny, angielski władca, pełen potęgi i dostojeństwa, z przebiegłym uśmiechem na wąskich wargach i z tajemniczymi iskierkami w szkarłatnych oczach. Był w dobrym humorze, widać było na pierwszy rzut oka, że z misją tą wiąże ogromne nadzieje.
         - Przyjaciele! Nadszedł czas, aby udać się do Ministerstwa Magii i odzyskać to, co moje. Zatem uczyńcie wszystko, co w waszej mocy, by mnie nie zawieść. Harry Potter właśnie zmierza do Departamentu Tajemnic. Uda się, jestem tego pewien – przemówił i dał znak ręką, abyśmy opuścili komnaty. Była to jego prywatna posiadłość, to tutaj rozmyślał, planował, spotykał się z kobietami, mordował i torturował niewinnych. Jak rozległe były te podziemia? Nie miałam pojęcia i nawet nie pragnęłam się o tym przekonywać.
Opuściliśmy salę i wszyscy teleportowaliśmy się do miejsca, w którym miała rozpocząć się nasza misja. Wszystko było już gotowe, nikogo nie napotkaliśmy w ministerstwie, co wydało mi się podejrzane, lecz moje wątpliwości szybko zostały rozwiane przez słowa Lucjusza Malfoya:
         - Musiałem się sporo natrudzić, żeby pozbyć się tych półgłówków z ministerstwa, więc nie spartaczcie tego.
Doskonale pamiętałam, ile czasu i energii musiał włożyć Barty w przygotowanie miejsca, gdzie odbyć się miał Turniej Trójmagiczny, więc doskonale rozumiałam dumę, ale i irytację Lucjusza, natomiast Bellatriks, będąca dziś w najwyraźniej bojowym nastroju, wyśmiała go.
         - I to jedyne, co jesteś w stanie zrobić, choć i tak zapewne niedokładnie. Kim ty jesteś, aby nam rozkazywać?
         - O ile dobrze pamiętam, Czarny Pan wyznaczył mnie na głównodowodzącego tą misją, być może uznał, że kobieta się do tego nie nada?
Nie tyle sens tych słów, co spokojny głos Malfoya rozwścieczył Bellatriks tak, że cała aż posiniała na twarzy. Już chciała mu coś odwarknąć, już otwierała usta, kiedy Rudolf pociągnął ją mocno za ramię i dał znak ręką, aby już milczała. W tym czasie Lucjusz nakazał nam założyć maski. Uczyniłam to natychmiast, czując przy tym jakieś dziwne podniecenie. Nareszcie coś robiłam, mogłam wykazać się swoimi umiejętnościami i talentami, a wszystko na chwałę Czarnego Pana.
Byłam świadoma niebezpieczeństwa, ale to nie hamowało mnie, wręcz przeciwnie. Podobało mi się to coraz bardziej. Szłam za Bartemiuszem pełna nadziei, z lekkim sercem, choć na całym ciele lekko spięta, on zaś na twarzy miał tylko skupienie i determinację. Żadnych zbędnych emocji. Prawdziwy profesjonalizm w każdym calu. Barty mógł być dla mnie wzorem, urodził się, aby zostać śmierciożercą. To było jak prawdziwe powołanie.
Szliśmy tak cicho, że nikt, nawet jakiś przypadkowy pracownik, nie usłyszałby nas, choćby nawet wytężył słuch. Lucjusz Malfoy poprowadził nas najpierw do windy, później przez ciemny korytarz do tajemniczych drzwi, za którymi krył się okrągły pokój. Ledwo Avery, który czaił się na końcu naszej grupy, wszedł do środka, w komnacie zrobiło się ciemno, a ta zaczęła wirować. Trwało to jakiś czas, lecz, gdy wszystko się unormowało, pochodnie zapaliły się na nowo. Wszyscy, no, może za wyjątkiem Lucjusza, wyglądali na zdezorientowanych, Bellatriks nawet zawołała:
         - Świetnie! I jak stąd teraz wyjdziemy?
         - Spokojnie, Rookwood ostrzegał mnie, że coś takiego się stanie – mruknął i wyciągnął zza pazuchy różdżkę, którą wykonał serię skomplikowanych i tajemniczych znaków. Na efekt nie musieliśmy długo czekać, ponieważ naprzeciwko nas rozwarły się jedne z tuzina czarnych drzwi. Malfoy ponaglił nas. Nie chował swojej różdżki, więc i ja wyciągnęłam dyskretnie swoją.
Przeszliśmy przez niesamowity pokój, w którym ściany migotały niczym wysadzone klejnotami, na które padało ostre słońce. Rozejrzałam się, ale nie było czasu na podziwianie tej sekretnej komnaty, gdyż Lucjusz już pchnął kolejne drzwi. Weszliśmy za nim gęsiego, a każdy był spięty i gotowy niczym wściekły wąż. Tutaj nikt już nie wymieniał szeptem uwag ani nie rozglądał się bezmyślnie. To była ta komnata. Setki wysokich aż po sam sufit, czarnych i drewnianych półek wypełnionych zakurzonymi, szklanymi kulkami, jarzącymi się od wewnątrz białym lub błękitnym blaskiem. Były jednym źródłem światła w tej sali. Lucjusz szedł szybko, ale bezszelestnie, licząc pod nosem rzędy i półki. Kiedy dotarliśmy do właściwego, według pana Malfoya, regału, ustawiliśmy się po różnych stronach wąskich przejść, całkiem w mroku. Barty ustawił się przede mną, nerwowo obracając różdżkę w palcach odzianych w rękawiczki. Na moment odwrócił się w moją stronę, ale ja ujrzałam tylko maskę śmierciożercy i jego czyste, niebieskie oczy.
Gdzieś z wnętrza sali dobiegły nas kroki, zapewne Harry’ego Pottera i jego przyjaciół, a wszyscy śmierciożercy zwrócili głowy w stronę miejsca, z którego dobiegały hałasy. Jakieś gorączkowe szepty, burzliwe uwagi… Mało rozumiałam z ich rozmów, mówili tak chaotycznie… W pewnej chwili Lucjusz Malfoy wysunął się z cienia, a przemówił głośno i pewnie:
         - Oddaj mi to, Potter.
Wszyscy celowali różdżkami w małą grupkę uczniów, co wydało mi się nagle nieco komiczne, choć sama zrobiłam to samo. Cała wielka drużyna złożona z wyśmienitych czarodziejów przeciwko szóstce dzieciaków. Lucjuszowi najwyraźniej szalenie zależało na szklanej, błękitnej kulce, którą Harry ściskał w dłoni; musiała to być owa przepowiednia. Byłam jakby… odcięta od tej sceny. Malfoy negocjował, Harry grał na zwłokę, rozglądając się dookoła nerwowo, Bellatriks krzyczała i naśmiewała się… Nie czułam się komfortowo w tej sytuacji, mało tego. Było mi żal tych dzieciaków. Ich życie stało pod znakiem zapytania, wpadli w łapy Lucjusza i Belli, co nie wróżyło im nic dobrego. To wszystko wydawało mi się coraz bardziej absurdalne. Zachowanie Malfoya było niepoważne – kłócił się z nastolatkami, choć sam był dojrzałym mężczyzną. Rozmawiali o czymś bardzo dziwnym. O Czarnym Panu, o rodzicach Harry’ego, o dyrektorze Hogwartu, a także o przepowiedni. Zerknęłam na Barty’ego, ale wpatrywał się w Pottera i resztę jak urzeczony. Był w swoim żywiole, obojętnie, czy atakował dorosłych, czy młodzież. Ja natomiast chciałam tylko zemsty, więc czułam się tu całkiem obco. Do tego nie wierzyłam, że mój refleks i magiczna moc była choć odrobinę lepsza niż tych uczniów…
W pewnej chwili coś eksplodowało, a ja wzdrygnęłam się gwałtownie. Jak mogłam się zamyślić w tak ważnej chwili? Szkło obsypało nas obficie, niektórzy upadli, przygnieceni szafkami. Tysiące perłowo białych, szepczących postaci wzniosło się ze szklanych resztek rozsypanych na podłodze.
Biegłam bezmyślnie przed siebie, wbijając wzrok w mrok ogromnej komnaty, rozświetlanej co chwilę przez zaklęcia. Szklane kulki rozpryskiwały się co chwilę o podłogę, a zwiewne postacie tarasowały drogę i rozpraszały. W końcu udało mi się wypatrzeć rude, powiewające w oddali włosy Ginny Weasley. Uniosłam różdżkę i machnęłam nią, jak biczem. Zaklęcie oszałamiające przemknęło tuż obok Gryfonki, kolejne ugodziło w półkę… kiedy trzeci raz ryknęłam „Drętwota!”, promień energii uderzył w plecy dziewczyny, a ona upadła. Jęcząc z bólu, obróciła twarz do mnie – na czole miała wielkiego, krwawiącego guza, jakby, upadając, uderzyła głową w podłogę. Uniosłam różdżkę i otworzyłam usta, patrząc prosto w brązowe, pełne przerażenia oczy panny Weasley, ale ktoś zaatakował mnie od tyłu. Mocne pchnięcie powaliło mnie na ziemię w szczątki drewnianej szafy. Kaptur spadł mi z głowy, a maska osunęła się niżej. Oszołomiona, zdążyłam tylko odwrócić się w stronę oprawcy. Ujrzałam jakiegoś pulchnego chłopca z rozciętą wargą, lecz trwało to tylko chwilkę. Mimo różdżki, którą trzymał w dłoni, rzucił się na mnie z pięściami. Szarpiąc moje włosy, ryczał, niczym rozwścieczony byk, a ja, broniąc się, ile sił w ramionach, drwiłam:
         - Od czego masz różdżkę, ty mugolu? Po co tu przyszedłeś, skoro nie potrafisz jej użyć?
Ruda dziewczyna uciekła, a Gryfon wciąż mocował się ze mną. W końcu udało mi się wyswobodzić prawą rękę z jego uścisku i zmiotnąć go z siebie jednym zaklęciem. Jednak nie było ono na tyle mocne, aby oddalić od siebie jego ciało, bo upadł zaledwie metr ode mnie i poderwał się na nogi zanim zdążyłam jakoś zareagować. Sekundę później poczułam ból w całej twarzy, krew, tryskającą mi z nosa i okropny obrzęk na policzku i pod okiem. Zawyłam jak zraniony pies, gdy but chłopaka spoczął na mojej twarzy. Gdy doszłam do siebie, jego już nie było. Krew ciekła mi nie tylko z nosa, ale i z wargi, jednak ja już nie zwracałam uwagi na ból. Gniew pulsował we mnie, przelewał się potężnym strumieniem. Z podłogi poderwałam się natychmiast, wspierana jakąś potężną siłą i pognałam w stronę wyjścia. Wypadłam z sali przepowiedni, kipiąc gniewem.
Swe przyspieszone kroki skierowałam w stronę komnaty, której drzwi były uchylone. Wpadłam tam zdyszana i rozdygotana, z galopującym w piersi sercem, ale natknęłam się tylko na Barty’ego.
         - Macy…!
         - Nie mam czasu! – przerwałam mu i otarłam krew z twarzy. – Szukam tego małego, grubego, który nie potrafi korzystać z różdżki.
Znalazłam się w zupełnie pustym, długim korytarzu oświetlonym jedynie przytwierdzonymi do obu ścian pochodniami, które płonęły bladym, niebieskawym płomieniem. Korytarz zdawał się ciągnąć w nieskończoność.
Nagle usłyszałam eksplozję dobiegającą z sąsiedniego pomieszczenia. Ruszyłam w tamtą stronę, Barty podążył za mną, mówiąc ze śmiechem:
         - Nie spodziewałam się takiego zaangażowania z twojej strony.
         - Kopnął mnie w twarz, zabiję smarkacza.
Otworzyłam drzwi i znalazłam się w jakimś zrujnowanym gabinecie. Pod ścianą leżała zawalona książkami Hermiona Granger. Bez oznak życia. A czołgał się w jej kierunku ów gruby, nieporadny uczeń.
         - To Longbottom! – Barty natychmiast go rozpoznał. – Bellatriks będzie zachwycona…
Uniósł powoli różdżkę i dodał:
         - Idź przodem, nic ci się nie stanie, jeśli nie będziesz stawiał oporu.
Longbottom nie miał już ze sobą różdżki, więc uniósł ręce w geście poddania się i ruszył powoli w stronę wyjścia. Jednak nasz sukces szybko okupiony został krwią, a konkretniej moją krwią. Gdy tylko się odwróciłam, poczułam nad prawą łopatką ostry ból, jakby ktoś ugodził mnie nożem. Zawyłam okropnie, a kolana ugięły się pode mną. Barty odwrócił się, aby mnie podtrzymać i wtedy go zobaczyliśmy. Sam Harry Potter przeskoczył nade mną i popędził za Longbottomem do innej komnaty. Krzyczałam do Croucha, aby za nim biegł, usiłowałam także wyrwać ze skóry przedmiot wbity przez Pottera. Bartemiusz pognał za młodym Gryfonem, ja natomiast w końcu wyciągnęłam z ciała ostry przedmiot, który okazał się być sporym kawałkiem szkła, zbroczonym obficie moją krwią. Odrzuciłam go od siebie i ponownie udałam się w pogoń.
Tym razem wpadłam do przedziwnej, zaniedbanej, aczkolwiek pięknej komnaty. Przypomniała swym kształtem Koloseum, schody zaś prowadziły na dół, gdzie na kamiennym podwyższeniu stał rozpadający się, brzydki łuk z czarną, poszarpaną zasłoną. Przyjaciele Harry’ego Pottera stali już pojmani, natomiast sam Wybraniec drżał samotnie na podium, ściskając w dłoni maleńką, szklaną kulkę. Inni śmierciożercy, którzy spóźnili się tak, jak ja, nadeszli powoli, wpatrzeni w Lucjusza Malfoya, który zaczął negocjować. Na nowo. Wciąż byłam w niesłychanie bojowym nastroju, więc ze zniecierpliwieniem słuchałam tej jałowej gadaniny. Wrzaski Longbottoma, rzucone w pośpiechu zaklęcia, tortury… Z lubością patrzyłam, jak młody Gryfon wije się i krzyczy z niewyobrażalnego bólu, który przyniosła mu Klątwa Cruciatus. Kiedy Bellatriks cofnęła zaklęcie, Harry powoli i niezwykle ostrożnie wyciągnął w jej stronę rozjarzoną chłodnym blaskiem kulkę. Wszyscy wpatrzyli się w nią tak, jakby był to najznakomitszy dar, od którego zależy ich życie. Lucjusz nawet doskoczył do Pottera, by ją odebrać, ale w tej samej chwili rozległ się potężny huk, który sprawił, że poczułam się, jakbym natrafiła stopą na fałszywy stopień w Hogwarcie.
Do sali wpadła wielka grupa złożona z samych członków Zakonu Feniksa. Natychmiast poczułam się osaczona, a pewność siebie uleciała ze mnie jak powietrze z przekłutego balonu. Walka na nowo się rozpoczęła. Moody natychmiast rzucił się w kierunku Rudolfa, ja zaś opanowałam strach, zapomniałam o Longbottomie, teraz miałam jedyną okazję, aby dopełniła się moja zemsta.
Momentalnie pognałam w stronę walczących, unikając śmigających we wszystkie strony zaklęć. Większość z nich było barwy szmaragdowozielonej, jednak splatały się one ze złotym promieniami, szkarłatnymi kulami, srebrnymi błyskawicami, tworząc wielokolorowe, roziskrzone pióropusze. Ich piękno było jednak złowieszcze, gdyż doskonale znałam konsekwencje napotkania ich na swojej drodze.
Coś w pewnej chwili uderzyło mnie z całej siły w bok, zwalając z nóg. Z całą pewnością było to zaklęcie, jednak nie miałam pojęcia, do kogo należała różdżka, która je wystrzeliła. Podniosłam się na łokciu i ujrzałam zbliżającą się powoli Nimfadorę Tonks. Natychmiast poznałam jej różowe jak guma do żucia włosy i bladą, trójkątną twarz.
         - Atakujesz mnie od tyłu, ty dziwko – warknęłam. – Czy tak haniebne zachowanie przystoi aurorom?

Błyskawicznie powstałam, a z mojej różdżki wystrzelił rubinowoczerwony pióropusz, który Tonks bez trudu odbiła. Pościg za Moodym musiałam odłożyć; choć nie planowałam zabić tej młodej Puchonki, raz po raz atakowałam morderczą klątwą. Dziewczyna unikała moich szmaragdowozielonych strzał, nie używając swojej różdżki, choć panowała nad całą sytuacją. Zdałam sobie sprawę, że to ja skaczę i wykrzykuję zaklęcia jak w jakimś transie, po twarzy lał mi się strumieniami pot, w piersiach zaczynało mnie kłuć. Bezmyślnie opuściłam różdżkę, jednak na krótką chwilę, zaledwie ułamek sekundy, co natychmiast wykorzystała Tonks. Jedno jej zaklęcie zwaliło mnie z nóg, jednak nie pozbawiło różdżki, gdyż w ostatniej chwili odbiłam biały promień, mknący w moim kierunku z ogromną siłą. Kolejna klątwa, która ominęła mnie o cal, zjeżyła mi włosy na karku. Wystrzeliłam w stronę dziewczyny Cruciatusa, jednak nie mam pojęcia, czy chybiłam, gdyż ujrzałam fioletowy rozbłysk i…

13 komentarzy:

  1. ~Enigmatyczna
    15 lipca 2013 o 16:13

    Strasznie nieporadna i ślamazarna ta Macy. Ona w ogóle nie wiedziała, czego dotyczy ta misja, a tam polazła xD Wiesz, ona mogłaby być świetną bohaterką epizodyczną, jej historia gdzieśtam w tle, ot, tak jak Tonks, ale jak na pierwszoplanową bohaterkę to jest po prostu zbyt nudna.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 15 lipca 2013 o 16:23
      Boże, już myślałam, że nikt tego nie przeczyta, aż się ucieczyłam, jak zobaczyłam Twój nick :D

      Usuń
    2. ~Enigmatyczna
      15 lipca 2013 o 21:58

      Jak mówię, Macy nie jest zbyt ciekawa. Weź się lepiej za pisanie czego innego :P Nie rozumiem jak mogłaś tyle wytrzymać z tym opowiadaniem.

      Usuń
    3. 15 lipca 2013 o 22:32
      Piszę to dla przyjemności, nie każda moja bohaterka musi być jakaś niezwykła xD Dlaczego nie może być zwyczajna?

      Usuń
    4. ~Enigmatyczna
      17 lipca 2013 o 19:31

      Jak najbardziej może być zwyczajna. Tylko ma to sens wtedy, jeśli taka zwyczajna dziewczyna ma jakieś niezwykłe przygody, albo jest zwyczajna tylko z pozoru, a tak naprawdę ma głębokie życie wewnętrzne.

      Usuń
    5. 17 lipca 2013 o 20:08
      Oj, jakieś tam życie wewnętrzne ma, może nie tak bogate, jak Maryja, ale jakieś tam życie ma xD

      Usuń
  2. ~_Wika_
    19 lipca 2013 o 14:01

    i… Co? Zrobiło się ciekawie, a Ty przerwałaś! Jak tak można XDDD
    Jeśli chodzi o Macy to zgadzam się z Enigmatyczną- poszła dziewczyna na misję i z tego, co opisałaś wynika, że najbardziej ucierpiała i w porównaniu do pozostałych jedyna tonęła we własnej krwi… Nie mam pojęcia, co z nią zrobisz, ale mam nadzieję, że w kolejnym odcinku Macy zacznie trochę bardziej myśleć =) W dodatku w niedzielę wyjeżdżam na dwa tygodnie i prawdopodobnie w 99,9% będę pozbawiona dostępu do internetu ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 20 lipca 2013 o 09:17
      Nie, rozdział będzie wcześniej, jestem nad morzem, więc co mam innego do roboty? xD
      Postanowiłam zrobić jej taki chrzest. Ona przecież cały czas opowiada, jak się to nie zemści na Moodym i innych, jak to będzie walczyć… a życie to nie bajka. Walka tak samo. Trzeba mieć doświadczenie i być jednak tym dobrym czarodziejem. Trzeba mieć refleks, którego ona nie ma. Nie muszę się przecież zawsze zgadzać z moimi bohaterami xD

      Usuń
  3. ~A.M
    30 lipca 2013 o 21:09

    Nadrobiłam :D
    Nie przerywa się w takim momencie xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~A.M
      30 lipca 2013 o 21:10

      Nowy rozdział xD
      [http://umysl-czystszy-niz-lza.blogspot.com/]

      Usuń
  4. ~Anna Renner
    7 sierpnia 2013 o 23:02

    iiii… ziewnęłam trzy razy przez lewe ramię, klaszcząc prawdę ręką za lewym uchem i drapiąc się po zębie. powaznie to mnie to zamuliło, jakoś nic ciekawego i jesli na reszcie blogów których jeszcze nie przeczytalam jest tak samo to nie dotrwam diś do koca i zasnę.
    Barty’ego mi daj to cholery! więęęęęcej seksu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ~Anna Renner
      7 sierpnia 2013 o 23:02

      i czemu laska w nagłówku ma koronę cierniową z locków lego ;O

      Usuń
    2. 7 sierpnia 2013 o 23:18
      No będzie, będzie więcej seksu, najbliżej naaaa… pewnie na Siostrzenicy i właśnie tutaj.
      Haha, też to zauważyłam, ale co chcesz, korona bardzo kreatywna xD

      Usuń