I
pomyśleć, że rok temu przygotowywałam się do egzaminów. Tak, tak, owutemy były
bez wątpienia trudne, lecz ja nie skupiłam się na nich w stu procentach.
Turniej Trójmagiczny, który miał przynieść Harry’emu Potterowi śmierć, a
Czarnemu Panu potęgę i chwałę, pochłonął moją uwagę prawie w całości. A teraz
miałam męża, syna i dom. Byłam szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Nic nie mogło
zniszczyć mojej sielanki, aczkolwiek czułam swego rodzaju niedosyt. Do pełnej
radości i spokoju ducha potrzebowałam zemsty. A Czarny Pan obiecał mi ją.
Przecież nie ma nic bardziej skutecznego, jak rozgoryczony, pełen parzącej
nienawiści sługa. Nie mogłam się już doczekać…
Barty leżał
w kremowej pościeli na brzuchu, z odsłoniętymi plecami, które unosiły się i
opadały w miarowym oddechu. Pogrążony był w głębokim śnie, kiedy wysunęłam się
z łóżka, nawet się nie poruszył. Zegar wskazywał godzinę dziesiątą piętnaście;
podeszłam do okna i wyjrzałam na zewnątrz. Śnieżnobiały namiot zniknął, tak
samo jak i wszelki ślad po wczorajszym weselu, zapewne ekipa sprzątająca
uwinęła się ze wszystkim zaraz z samego rana. Powiem szczerze, że nie miałam
pojęcia, gdzie znajdują się teraz goście. Większość z nich zapewne powróciła do
swoich własnych domów, gdyż żadnego zakwaterowania nie mogliśmy im
zaproponować. Nasz uroczy domek miał jedną wadę – z trudem mógł pomieścić naszą
trzyosobową rodzinę, nie mówiąc już o większej ilości gości.
Zeszłam na
dół, gdzie Mróżka karmiła Doriana mlekiem ze szklanej butelki, wszystkie okna w
salonie były pootwierane, a po pokoju hulał ciepły, letni wiatr.
-
Dzień dobry, dziękuję – usiadłam przy stole, oczekując na śniadanie. Z jednej
strony cieszyło mnie, iż miałam tak wielką pomoc w Mróżce, choć brakowało mi
tej władzy nad domem, którą pełniłam wcześniej. Nikomu o tym nie mówiłam, lecz
czytanie całymi godzinami, granie na stojącym w salonie fortepianie, spacery…
to wszystko nużyło mnie. Bartemiusz wciąż pracował, znikał na całe dnie. Miałam
ogromną nadzieję, że po ślubie choć trochę się to zmieni.
Kilkanaście
minut później przybył Barty. Ucałował mnie serdecznie i usiadł obok mnie.
Mróżka podała jajka sadzone, kiełbaski i tosty, po czym odeszła do swoich
obowiązków.
-
Co zamierzasz dziś robić? – spytał Crouch. Nie uniosłam nawet wzroku znad
talerza, kiedy odpowiadałam:
-
Może udam się do lasu na przechadzkę. Barty, nie mogę już tego znieść. Czarny
Pan naznaczył mnie, lecz nie chce dopuścić mnie do swych nawet najmniej
znaczących planów. Pomogłam mu, gdy był sam, nie żądam od niego wdzięczności,
tylko trochę zaufania.
-
Czarny Pan nigdy nie ofiarowałby ci Mrocznego Znaku, gdyby nie miał wobec
ciebie planów. To wielki zaszczyt, nie każdy sługa może go dostąpić. Bądź więc
cierpliwa – ujął moją dłoń i ucałował ją. Wciąż był bardzo zaspany, blady i
rozczochrany, a cała pasja opuściła mnie momentalnie.
-
Wiem, wiem, ale nienawidzę bezczynności – mruknęłam. – Czasami mam wrażenie, że
uduszę się w tej sielance.
*
Kilka
dni później okazało się, że Bartemiusz miał jednak rację. Czarny Pan wezwał
zarówno mnie, jak i jego, a Crouch powiedział mi, że to już czas.
-
Czas? – powtórzyłam. – Ale na co?
-
Czarny Pan ma plan dotyczący przepowiedni, ale tylko on sam wie, o co w tym
naprawdę chodzi.
Podał mi
rękę, a kiedy ją pochwyciłam, teleportował się, zabierając mnie ze sobą.
W komnatach
mnóstwo było już Śmierciożerców oczekujących na swego pana i mistrza. Stanęłam
w mroku tuż pod kamienną, zimną ścianą i obserwowałam, jak rozmawiają ze sobą,
podnieceni i zdenerwowani zarazem tym, co za moment ich czeka. Sala pełna była
czarnych, lśniących płaszczy, a odziani w nie byli sami najznamienitsi.
Poczułam się jak jedna z nich, aczkolwiek jeszcze nie tak doświadczona. Dziś
czekała mnie pierwsza próba siły, wszak sprawdzian ze sprytu zdałam dawno temu.
Nadszedł
Czarny Pan. Piękny i wyniosły, jak zawsze. Był niczym dawny, angielski władca,
pełen potęgi i dostojeństwa, z przebiegłym uśmiechem na wąskich wargach i z
tajemniczymi iskierkami w szkarłatnych oczach. Był w dobrym humorze, widać było
na pierwszy rzut oka, że z misją tą wiąże ogromne nadzieje.
-
Przyjaciele! Nadszedł czas, aby udać się do Ministerstwa Magii i odzyskać to,
co moje. Zatem uczyńcie wszystko, co w waszej mocy, by mnie nie zawieść. Harry
Potter właśnie zmierza do Departamentu Tajemnic. Uda się, jestem tego pewien –
przemówił i dał znak ręką, abyśmy opuścili komnaty. Była to jego prywatna
posiadłość, to tutaj rozmyślał, planował, spotykał się z kobietami, mordował i
torturował niewinnych. Jak rozległe były te podziemia? Nie miałam pojęcia i
nawet nie pragnęłam się o tym przekonywać.
Opuściliśmy
salę i wszyscy teleportowaliśmy się do miejsca, w którym miała rozpocząć się
nasza misja. Wszystko było już gotowe, nikogo nie napotkaliśmy w ministerstwie,
co wydało mi się podejrzane, lecz moje wątpliwości szybko zostały rozwiane
przez słowa Lucjusza Malfoya:
-
Musiałem się sporo natrudzić, żeby pozbyć się tych półgłówków z ministerstwa,
więc nie spartaczcie tego.
Doskonale
pamiętałam, ile czasu i energii musiał włożyć Barty w przygotowanie miejsca,
gdzie odbyć się miał Turniej Trójmagiczny, więc doskonale rozumiałam dumę, ale
i irytację Lucjusza, natomiast Bellatriks, będąca dziś w najwyraźniej bojowym
nastroju, wyśmiała go.
-
I to jedyne, co jesteś w stanie zrobić, choć i tak zapewne niedokładnie. Kim ty
jesteś, aby nam rozkazywać?
-
O ile dobrze pamiętam, Czarny Pan wyznaczył mnie na głównodowodzącego tą misją,
być może uznał, że kobieta się do tego nie nada?
Nie tyle
sens tych słów, co spokojny głos Malfoya rozwścieczył Bellatriks tak, że cała
aż posiniała na twarzy. Już chciała mu coś odwarknąć, już otwierała usta, kiedy
Rudolf pociągnął ją mocno za ramię i dał znak ręką, aby już milczała. W tym
czasie Lucjusz nakazał nam założyć maski. Uczyniłam to natychmiast, czując przy
tym jakieś dziwne podniecenie. Nareszcie coś robiłam, mogłam wykazać się swoimi
umiejętnościami i talentami, a wszystko na chwałę Czarnego Pana.
Byłam
świadoma niebezpieczeństwa, ale to nie hamowało mnie, wręcz przeciwnie.
Podobało mi się to coraz bardziej. Szłam za Bartemiuszem pełna nadziei, z
lekkim sercem, choć na całym ciele lekko spięta, on zaś na twarzy miał tylko
skupienie i determinację. Żadnych zbędnych emocji. Prawdziwy profesjonalizm w
każdym calu. Barty mógł być dla mnie wzorem, urodził się, aby zostać
śmierciożercą. To było jak prawdziwe powołanie.
Szliśmy tak
cicho, że nikt, nawet jakiś przypadkowy pracownik, nie usłyszałby nas, choćby
nawet wytężył słuch. Lucjusz Malfoy poprowadził nas najpierw do windy, później
przez ciemny korytarz do tajemniczych drzwi, za którymi krył się okrągły pokój.
Ledwo Avery, który czaił się na końcu naszej grupy, wszedł do środka, w
komnacie zrobiło się ciemno, a ta zaczęła wirować. Trwało to jakiś czas, lecz,
gdy wszystko się unormowało, pochodnie zapaliły się na nowo. Wszyscy, no, może
za wyjątkiem Lucjusza, wyglądali na zdezorientowanych, Bellatriks nawet
zawołała:
-
Świetnie! I jak stąd teraz wyjdziemy?
-
Spokojnie, Rookwood ostrzegał mnie, że coś takiego się stanie – mruknął i wyciągnął
zza pazuchy różdżkę, którą wykonał serię skomplikowanych i tajemniczych znaków.
Na efekt nie musieliśmy długo czekać, ponieważ naprzeciwko nas rozwarły się
jedne z tuzina czarnych drzwi. Malfoy ponaglił nas. Nie chował swojej różdżki,
więc i ja wyciągnęłam dyskretnie swoją.
Przeszliśmy
przez niesamowity pokój, w którym ściany migotały niczym wysadzone klejnotami,
na które padało ostre słońce. Rozejrzałam się, ale nie było czasu na
podziwianie tej sekretnej komnaty, gdyż Lucjusz już pchnął kolejne drzwi.
Weszliśmy za nim gęsiego, a każdy był spięty i gotowy niczym wściekły wąż.
Tutaj nikt już nie wymieniał szeptem uwag ani nie rozglądał się bezmyślnie. To
była ta komnata. Setki wysokich aż po sam sufit, czarnych i
drewnianych półek wypełnionych zakurzonymi, szklanymi kulkami, jarzącymi się od
wewnątrz białym lub błękitnym blaskiem. Były jednym źródłem światła w tej sali.
Lucjusz szedł szybko, ale bezszelestnie, licząc pod nosem rzędy i półki. Kiedy
dotarliśmy do właściwego, według pana Malfoya, regału, ustawiliśmy się po
różnych stronach wąskich przejść, całkiem w mroku. Barty ustawił się przede
mną, nerwowo obracając różdżkę w palcach odzianych w rękawiczki. Na moment
odwrócił się w moją stronę, ale ja ujrzałam tylko maskę śmierciożercy i jego
czyste, niebieskie oczy.
Gdzieś z
wnętrza sali dobiegły nas kroki, zapewne Harry’ego Pottera i jego przyjaciół, a
wszyscy śmierciożercy zwrócili głowy w stronę miejsca, z którego dobiegały
hałasy. Jakieś gorączkowe szepty, burzliwe uwagi… Mało rozumiałam z ich rozmów,
mówili tak chaotycznie… W pewnej chwili Lucjusz Malfoy wysunął się z cienia, a
przemówił głośno i pewnie:
-
Oddaj mi to, Potter.
Wszyscy
celowali różdżkami w małą grupkę uczniów, co wydało mi się nagle nieco
komiczne, choć sama zrobiłam to samo. Cała wielka drużyna złożona z
wyśmienitych czarodziejów przeciwko szóstce dzieciaków. Lucjuszowi najwyraźniej
szalenie zależało na szklanej, błękitnej kulce, którą Harry ściskał w dłoni;
musiała to być owa przepowiednia. Byłam jakby… odcięta od tej sceny. Malfoy
negocjował, Harry grał na zwłokę, rozglądając się dookoła nerwowo, Bellatriks
krzyczała i naśmiewała się… Nie czułam się komfortowo w tej sytuacji, mało
tego. Było mi żal tych dzieciaków. Ich życie stało pod znakiem zapytania,
wpadli w łapy Lucjusza i Belli, co nie wróżyło im nic dobrego. To wszystko
wydawało mi się coraz bardziej absurdalne. Zachowanie Malfoya było niepoważne –
kłócił się z nastolatkami, choć sam był dojrzałym mężczyzną. Rozmawiali o czymś
bardzo dziwnym. O Czarnym Panu, o rodzicach Harry’ego, o dyrektorze Hogwartu, a
także o przepowiedni. Zerknęłam na Barty’ego, ale wpatrywał się w Pottera i
resztę jak urzeczony. Był w swoim żywiole, obojętnie, czy atakował dorosłych,
czy młodzież. Ja natomiast chciałam tylko zemsty, więc czułam się tu całkiem
obco. Do tego nie wierzyłam, że mój refleks i magiczna moc była choć odrobinę
lepsza niż tych uczniów…
W pewnej
chwili coś eksplodowało, a ja wzdrygnęłam się gwałtownie. Jak mogłam się
zamyślić w tak ważnej chwili? Szkło obsypało nas obficie, niektórzy upadli,
przygnieceni szafkami. Tysiące perłowo białych, szepczących postaci wzniosło
się ze szklanych resztek rozsypanych na podłodze.
Biegłam
bezmyślnie przed siebie, wbijając wzrok w mrok ogromnej komnaty, rozświetlanej
co chwilę przez zaklęcia. Szklane kulki rozpryskiwały się co chwilę o podłogę,
a zwiewne postacie tarasowały drogę i rozpraszały. W końcu udało mi się
wypatrzeć rude, powiewające w oddali włosy Ginny Weasley. Uniosłam różdżkę i
machnęłam nią, jak biczem. Zaklęcie oszałamiające przemknęło tuż obok Gryfonki,
kolejne ugodziło w półkę… kiedy trzeci raz ryknęłam „Drętwota!”, promień
energii uderzył w plecy dziewczyny, a ona upadła. Jęcząc z bólu, obróciła twarz
do mnie – na czole miała wielkiego, krwawiącego guza, jakby, upadając, uderzyła
głową w podłogę. Uniosłam różdżkę i otworzyłam usta, patrząc prosto w brązowe,
pełne przerażenia oczy panny Weasley, ale ktoś zaatakował mnie od tyłu. Mocne
pchnięcie powaliło mnie na ziemię w szczątki drewnianej szafy. Kaptur spadł mi
z głowy, a maska osunęła się niżej. Oszołomiona, zdążyłam tylko odwrócić się w
stronę oprawcy. Ujrzałam jakiegoś pulchnego chłopca z rozciętą wargą, lecz
trwało to tylko chwilkę. Mimo różdżki, którą trzymał w dłoni, rzucił się na
mnie z pięściami. Szarpiąc moje włosy, ryczał, niczym rozwścieczony byk, a ja,
broniąc się, ile sił w ramionach, drwiłam:
-
Od czego masz różdżkę, ty mugolu? Po co tu przyszedłeś, skoro nie potrafisz jej
użyć?
Ruda
dziewczyna uciekła, a Gryfon wciąż mocował się ze mną. W końcu udało mi się
wyswobodzić prawą rękę z jego uścisku i zmiotnąć go z siebie jednym zaklęciem.
Jednak nie było ono na tyle mocne, aby oddalić od siebie jego ciało, bo upadł
zaledwie metr ode mnie i poderwał się na nogi zanim zdążyłam jakoś zareagować.
Sekundę później poczułam ból w całej twarzy, krew, tryskającą mi z nosa i
okropny obrzęk na policzku i pod okiem. Zawyłam jak zraniony pies, gdy but
chłopaka spoczął na mojej twarzy. Gdy doszłam do siebie, jego już nie było.
Krew ciekła mi nie tylko z nosa, ale i z wargi, jednak ja już nie zwracałam
uwagi na ból. Gniew pulsował we mnie, przelewał się potężnym strumieniem. Z
podłogi poderwałam się natychmiast, wspierana jakąś potężną siłą i pognałam w
stronę wyjścia. Wypadłam z sali przepowiedni, kipiąc gniewem.
Swe przyspieszone
kroki skierowałam w stronę komnaty, której drzwi były uchylone. Wpadłam tam
zdyszana i rozdygotana, z galopującym w piersi sercem, ale natknęłam się tylko
na Barty’ego.
-
Macy…!
-
Nie mam czasu! – przerwałam mu i otarłam krew z twarzy. – Szukam tego małego,
grubego, który nie potrafi korzystać z różdżki.
Znalazłam
się w zupełnie pustym, długim korytarzu oświetlonym jedynie przytwierdzonymi do
obu ścian pochodniami, które płonęły bladym, niebieskawym płomieniem. Korytarz
zdawał się ciągnąć w nieskończoność.
Nagle
usłyszałam eksplozję dobiegającą z sąsiedniego pomieszczenia. Ruszyłam w tamtą
stronę, Barty podążył za mną, mówiąc ze śmiechem:
-
Nie spodziewałam się takiego zaangażowania z twojej strony.
-
Kopnął mnie w twarz, zabiję smarkacza.
Otworzyłam
drzwi i znalazłam się w jakimś zrujnowanym gabinecie. Pod ścianą leżała
zawalona książkami Hermiona Granger. Bez oznak życia. A czołgał się w jej
kierunku ów gruby, nieporadny uczeń.
-
To Longbottom! – Barty natychmiast go rozpoznał. – Bellatriks będzie
zachwycona…
Uniósł
powoli różdżkę i dodał:
-
Idź przodem, nic ci się nie stanie, jeśli nie będziesz stawiał oporu.
Longbottom
nie miał już ze sobą różdżki, więc uniósł ręce w geście poddania się i ruszył
powoli w stronę wyjścia. Jednak nasz sukces szybko okupiony został krwią, a
konkretniej moją krwią. Gdy tylko się odwróciłam, poczułam nad
prawą łopatką ostry ból, jakby ktoś ugodził mnie nożem. Zawyłam okropnie, a
kolana ugięły się pode mną. Barty odwrócił się, aby mnie podtrzymać i wtedy go
zobaczyliśmy. Sam Harry Potter przeskoczył nade mną i popędził za Longbottomem
do innej komnaty. Krzyczałam do Croucha, aby za nim biegł, usiłowałam także
wyrwać ze skóry przedmiot wbity przez Pottera. Bartemiusz pognał za młodym
Gryfonem, ja natomiast w końcu wyciągnęłam z ciała ostry przedmiot, który
okazał się być sporym kawałkiem szkła, zbroczonym obficie moją krwią.
Odrzuciłam go od siebie i ponownie udałam się w pogoń.
Tym razem
wpadłam do przedziwnej, zaniedbanej, aczkolwiek pięknej komnaty. Przypomniała
swym kształtem Koloseum, schody zaś prowadziły na dół, gdzie na kamiennym
podwyższeniu stał rozpadający się, brzydki łuk z czarną, poszarpaną zasłoną.
Przyjaciele Harry’ego Pottera stali już pojmani, natomiast sam Wybraniec drżał
samotnie na podium, ściskając w dłoni maleńką, szklaną kulkę. Inni
śmierciożercy, którzy spóźnili się tak, jak ja, nadeszli powoli, wpatrzeni w
Lucjusza Malfoya, który zaczął negocjować. Na nowo. Wciąż byłam w niesłychanie
bojowym nastroju, więc ze zniecierpliwieniem słuchałam tej jałowej gadaniny.
Wrzaski Longbottoma, rzucone w pośpiechu zaklęcia, tortury… Z lubością
patrzyłam, jak młody Gryfon wije się i krzyczy z niewyobrażalnego bólu, który
przyniosła mu Klątwa Cruciatus. Kiedy Bellatriks cofnęła zaklęcie, Harry powoli
i niezwykle ostrożnie wyciągnął w jej stronę rozjarzoną chłodnym blaskiem
kulkę. Wszyscy wpatrzyli się w nią tak, jakby był to najznakomitszy dar, od
którego zależy ich życie. Lucjusz nawet doskoczył do Pottera, by ją odebrać,
ale w tej samej chwili rozległ się potężny huk, który sprawił, że poczułam się,
jakbym natrafiła stopą na fałszywy stopień w Hogwarcie.
Do sali
wpadła wielka grupa złożona z samych członków Zakonu Feniksa. Natychmiast
poczułam się osaczona, a pewność siebie uleciała ze mnie jak powietrze z
przekłutego balonu. Walka na nowo się rozpoczęła. Moody natychmiast rzucił się
w kierunku Rudolfa, ja zaś opanowałam strach, zapomniałam o Longbottomie, teraz
miałam jedyną okazję, aby dopełniła się moja zemsta.
Momentalnie
pognałam w stronę walczących, unikając śmigających we wszystkie strony zaklęć.
Większość z nich było barwy szmaragdowozielonej, jednak splatały się one ze
złotym promieniami, szkarłatnymi kulami, srebrnymi błyskawicami, tworząc
wielokolorowe, roziskrzone pióropusze. Ich piękno było jednak złowieszcze, gdyż
doskonale znałam konsekwencje napotkania ich na swojej drodze.
Coś w pewnej
chwili uderzyło mnie z całej siły w bok, zwalając z nóg. Z całą pewnością było
to zaklęcie, jednak nie miałam pojęcia, do kogo należała różdżka, która je
wystrzeliła. Podniosłam się na łokciu i ujrzałam zbliżającą się powoli
Nimfadorę Tonks. Natychmiast poznałam jej różowe jak guma do żucia włosy i
bladą, trójkątną twarz.
-
Atakujesz mnie od tyłu, ty dziwko – warknęłam. – Czy tak haniebne zachowanie
przystoi aurorom?
Błyskawicznie
powstałam, a z mojej różdżki wystrzelił rubinowoczerwony pióropusz, który Tonks
bez trudu odbiła. Pościg za Moodym musiałam odłożyć; choć nie planowałam zabić
tej młodej Puchonki, raz po raz atakowałam morderczą klątwą. Dziewczyna unikała
moich szmaragdowozielonych strzał, nie używając swojej różdżki, choć panowała
nad całą sytuacją. Zdałam sobie sprawę, że to ja skaczę i wykrzykuję zaklęcia
jak w jakimś transie, po twarzy lał mi się strumieniami pot, w piersiach
zaczynało mnie kłuć. Bezmyślnie opuściłam różdżkę, jednak na krótką chwilę,
zaledwie ułamek sekundy, co natychmiast wykorzystała Tonks. Jedno jej zaklęcie
zwaliło mnie z nóg, jednak nie pozbawiło różdżki, gdyż w ostatniej chwili odbiłam
biały promień, mknący w moim kierunku z ogromną siłą. Kolejna klątwa, która
ominęła mnie o cal, zjeżyła mi włosy na karku. Wystrzeliłam w stronę dziewczyny
Cruciatusa, jednak nie mam pojęcia, czy chybiłam, gdyż ujrzałam fioletowy
rozbłysk i…
~Enigmatyczna
OdpowiedzUsuń15 lipca 2013 o 16:13
Strasznie nieporadna i ślamazarna ta Macy. Ona w ogóle nie wiedziała, czego dotyczy ta misja, a tam polazła xD Wiesz, ona mogłaby być świetną bohaterką epizodyczną, jej historia gdzieśtam w tle, ot, tak jak Tonks, ale jak na pierwszoplanową bohaterkę to jest po prostu zbyt nudna.
15 lipca 2013 o 16:23
UsuńBoże, już myślałam, że nikt tego nie przeczyta, aż się ucieczyłam, jak zobaczyłam Twój nick :D
~Enigmatyczna
Usuń15 lipca 2013 o 21:58
Jak mówię, Macy nie jest zbyt ciekawa. Weź się lepiej za pisanie czego innego :P Nie rozumiem jak mogłaś tyle wytrzymać z tym opowiadaniem.
15 lipca 2013 o 22:32
UsuńPiszę to dla przyjemności, nie każda moja bohaterka musi być jakaś niezwykła xD Dlaczego nie może być zwyczajna?
~Enigmatyczna
Usuń17 lipca 2013 o 19:31
Jak najbardziej może być zwyczajna. Tylko ma to sens wtedy, jeśli taka zwyczajna dziewczyna ma jakieś niezwykłe przygody, albo jest zwyczajna tylko z pozoru, a tak naprawdę ma głębokie życie wewnętrzne.
17 lipca 2013 o 20:08
UsuńOj, jakieś tam życie wewnętrzne ma, może nie tak bogate, jak Maryja, ale jakieś tam życie ma xD
~_Wika_
OdpowiedzUsuń19 lipca 2013 o 14:01
i… Co? Zrobiło się ciekawie, a Ty przerwałaś! Jak tak można XDDD
Jeśli chodzi o Macy to zgadzam się z Enigmatyczną- poszła dziewczyna na misję i z tego, co opisałaś wynika, że najbardziej ucierpiała i w porównaniu do pozostałych jedyna tonęła we własnej krwi… Nie mam pojęcia, co z nią zrobisz, ale mam nadzieję, że w kolejnym odcinku Macy zacznie trochę bardziej myśleć =) W dodatku w niedzielę wyjeżdżam na dwa tygodnie i prawdopodobnie w 99,9% będę pozbawiona dostępu do internetu ;(
20 lipca 2013 o 09:17
UsuńNie, rozdział będzie wcześniej, jestem nad morzem, więc co mam innego do roboty? xD
Postanowiłam zrobić jej taki chrzest. Ona przecież cały czas opowiada, jak się to nie zemści na Moodym i innych, jak to będzie walczyć… a życie to nie bajka. Walka tak samo. Trzeba mieć doświadczenie i być jednak tym dobrym czarodziejem. Trzeba mieć refleks, którego ona nie ma. Nie muszę się przecież zawsze zgadzać z moimi bohaterami xD
~A.M
OdpowiedzUsuń30 lipca 2013 o 21:09
Nadrobiłam :D
Nie przerywa się w takim momencie xD
~A.M
Usuń30 lipca 2013 o 21:10
Nowy rozdział xD
[http://umysl-czystszy-niz-lza.blogspot.com/]
~Anna Renner
OdpowiedzUsuń7 sierpnia 2013 o 23:02
iiii… ziewnęłam trzy razy przez lewe ramię, klaszcząc prawdę ręką za lewym uchem i drapiąc się po zębie. powaznie to mnie to zamuliło, jakoś nic ciekawego i jesli na reszcie blogów których jeszcze nie przeczytalam jest tak samo to nie dotrwam diś do koca i zasnę.
Barty’ego mi daj to cholery! więęęęęcej seksu.
~Anna Renner
Usuń7 sierpnia 2013 o 23:02
i czemu laska w nagłówku ma koronę cierniową z locków lego ;O
7 sierpnia 2013 o 23:18
UsuńNo będzie, będzie więcej seksu, najbliżej naaaa… pewnie na Siostrzenicy i właśnie tutaj.
Haha, też to zauważyłam, ale co chcesz, korona bardzo kreatywna xD