31 grudnia 2012

30. Początek nowej drogi życia

Mrużka okazała się być naprawdę wierną i pracowitą pomocnicą. Traktowała mnie jak swoją panią i wykonywała każde moje polecenie. Najbardziej obawiałam sie, że będzie buntować się przeciwko mnie, ponieważ oficjalnie nie należałam jeszcze do rodziny Crouchów. Byłam tylko matką dziedzica całej fortuny rodu, nosiłam nazwisko Savour, nazwisko mojego ojca. Dopuściłam skrzatkę do mego syna, ale mimo wszystko wolałam opiekować się nim sama. Nie byłam próżna i leniwa, dlatego nie czułam się komfortowo, nic nie robiąc. Na szczęście miałam zajęcie. Mianowicie planowanie ślubu. Ciotka Rosalie przesiadywała u mnie prawie codziennie i pomagała mi w załatwieniu wszystkiego. Znała doskonałe, czarodziejskie sklepy z szatami przeznaczonymi tylko do ślubu, firmy, które wypożyczały namioty dla wykwintnych podróżników, zwyczajnych wycieczkowiczów, a także namioty wykorzystywane podczas odpowiednich świąt i uroczystości. Nie chciałam pomocy nikogo spoza kręgu zaufanych osób, tym bardziej od kogoś, kogo w ogóle nie znam, więc odprawiłam osoby, które miały ów namiot rozkładać oraz biegać z jadłem i napojami. Mieliśmy przecież Mrużkę, która obiecała nam pomóc tak, jak tylko sama potrafi.

W przeddzień ślubu dostałam od ciotki Rosalie list z informacją, że cała ich rodzina wstąpi jedynie do kościoła, na wesele zaś nie przyjadą, ponieważ obawiają się śmierciożerców. Rozumiałam ją, na jej miejscu także czułabym się niekomfortowo, gdybym musiała narażać swoich bliskich na spotkanie z... ludźmi naszego pokroju, delikatnie mówiąc.
- Mojej ciotki nie będzie na przyjęciu - mruknęłam, kiedy Barty wszedł do kuchni zdyszany i zaczerwieniony lekko na policzkach. - Ale Lynn będzie, całe szczęście. Z trudem dostała przepustkę, obawiałam się, że pozostanę bez świadkowej.
- Nie przejmuj się. Teraz jesteś moją rodziną. Ty i Dorian - rzekł łagodnie, całując mnie w czoło. - Jeśli nie są w stanie zdobyć się na takie "poświęcenie" i przyjechać na twój ślub, to nie ma się czym przejmować. Żadna strata.

Napił się wody z czystej, stojącej w zlewie szklanki i pobiegł do ogrodu, gdzie Rabastan Lestrange, z którym Barty się blisko przyjaźnił właśnie rozkładał wielki, biały namiot. Wiedziałam, że zwyczajni czarodzieje w takich miejscach łączą się Świętym Węzłem Małżeńskim, ale ja jakoś nie potrafiłam sobie tego wyobrazić. Ślub powinien odbywać się w kościele, gdzie moc boska jest największa.

Poza ciotką Rosalie dużą pomocą była mi Narcyza Malfoy. Poznałam ją już dawno, ale dopiero teraz zaczęłyśmy ze sobą rozmawiać i bardzo zaprzyjaźniłyśmy się, co mnie niezwykle cieszyło, ponieważ Daphne nie mogła mi tak wiele pomóc, przecież była nocnym stworzeniem. Obiecała mi, że odwiedzi nas jutro, zaraz po zmierzchu. Narcyza natomiast spędzała ze mną mnóstwo czasu. Była bardzo elegancką i kulturalną kobietą, z charakteru jednak wydawałą się być spokojna i nieco nieśmiała.
- Twoja siostra mnie zdziebko przeraża - mruknęłam następnego ranka, kiedy Narcyza przybyła do mnie, aby pomóc mi przygotować się do najważniejszego dnia w moim życiu. Siedziałam właśnie spokojnie w łazience, a ona upinała mi włosy. Trochę się denerwowałam, ponieważ mojej sukni wciąż nie było, a powinnam była ją dostać pół godziny temu.
- To fakt, jest denerwująca. Ale ona nie ma dystansu do tego, co robi. Żyje tylko dla Czarnego Pana.
- Nie uważasz, że ona traktuje go trochę... - urwałam, nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
- Wiem, co masz na myśli - przez twarz Narcyzy przebiegł wyraźny cień uśmiechu, a kąciki jej warg zadrgały lekko. - Bellatriks ma naprawdę niepojęty charakter. Czasami gra taką szaloną, ale z jej głową jest wszystko w porządku. Po prostu chce być jak najbliżej sweho umiłowanego pana.
- Czy to jest uczciwe wobec Rudolfa? - zapytałam nieco zlękniona tą informacją. - Dlaczego za niego wyszła, skoro go nie kocha?
Ku mojemu zdumieniu Narcyza zaśmiała się cicho, jakby pouczała dziecko nieposiadające żadnego życiowego doświadczenia.
- Nie wszyscy mają takie szczęście jak ja czy ty. Twoi rodzice nie żyją, wychowały cię osoby, które nie zwracają uwagi na czystość krwi przy wyborze współmałżonka. Udało ci się znaleźć kogoś, kto ma wszystko, co ucieszyłoby twoich rodziców, gdyby żyli. Pieniądze, nazwisko, odpowiedni status w społeczeństwie, pochodzenie... ale gdyby nie spotkał ich taki los, z pewnością sami znaleźliby dla ciebie męża. Ja i Lucjusz mieliśmy ten komfort, że od razu się w sobie zakochaliśmy. Bellatriks natomiast nie kocha Rudolfa, jestem tego pewna. Co nie znaczy, że wciąż się kłócą. Mają takie same poglądy i dobrze się dogadują.
- W takim razie są ze sobą tylko dlatego, że tego chcieli wasi rodzice? - zapytałam, coraz bardziej zadziwiona.
- Dokładnie - odparła jasnowłosa, rada, że rozumiałam to, co mi powiedziała. - Ona kocha kogoś innego, ja to wizę - spojrzała na mnie znacząco; też wiedziałam, kogo ma na myśli. - Widzisz, gdyby Bella znalazła sobie męża szlamę bądź takiego, który nie odpowiadał oczekiwaniom rodziców, zostałaby wyklęta, jak nasza siostra Andromeda. Jej mąż to mugolak, nie mamy dla nich ani odrobiny poszanowania. Dlatego będziesz musiałą zadbać o przyszłość Doriana, to twój pierworodny syn i musisz wychować go tak, aby nie skrzywdził cię potem tak, jak Andromeda moją matkę. Możesz cieszyć się z jednego. Spełniłaś już to, czego oczekuje mężczyzna w małżeństwie. Od dzisiaj wszystko się dla ciebie zmieni, będziesz musiała bardzo uważać.
Poczułam się strasznie na myśl, iż być może złamię w przyszłości serce mojego ukochanego syna. Wiedziałam jednak, że najważniejsze jest to, aby spłodził potomka z odpowiednią kobietą i przedłużył stary ród, do którego należał.
Narcyza zakończyła czesać moje włosy jakieś pięć minut później. Teraz miałam na głowie uroczy kok z całym mnóstwem pereł, na plecy zaś opadało mi kilka pokręconych pasemek kasztanowych włosów. Byłam już praktycznie gotowa do ceremonii, brakowało tylko szaty. Nie musiałam jednak zbyt długo czekać, zaledwie kwadrans później przybyła grupka sów, niosąc ciężką paczkę zawiniętą w brązowy papier zaadresowany do mnie. Narcyza pomogła mi rozpakować pakunek i wyciągnąc z niego szatę. Nie była niezwykle ozdobna, lecz bez wątpienia bardzo ciężka. Kiedy tylko przyjęłam paczkę, sowy natychmiast odleciały.
- Ciotka pomagała mi w wyborze - mruknęłam, rozkładając suknię na kanapie w salonie.
- U nas w rodzinie panna młoda ubiera suknię matki przyszłego męża - odparła Narcyza i pomogła mi rozebrać się do bielizny.
Szata ślubna była śnieżnobiała, klasyczna, z prostą, długą do ziemi spódnicą uszytą z lśniącej, miękkiej satyny, gorset zaś, suto marszczony na piersiach, wiązany z tyłu aksamitną, cieniutką wstążką, wyszywany był srebrną nicią oraz drobnymi niczym kropelki porannej rosy diamencikamiukłądającymi się w pełne, dorodne pąki róż. Nie bez trudu przyodziałam się w ten strój, uważając przy tym, aby nie pozadziewać długimi paznokciami delikatnych, długich, koronkowych rękawów, ciasno przylegających do ramion. Suknia szyta była na miarę, lecz nie czułam dyskomfortu, kiedy się w niej poruszałam. Narcyza umieściła ostrożnie długi, alabastrowo biały welon na moich pieczołowicie ułożonych włosach i pomogła założyć mi wysokie, srebrne pantofle. Byłam gotowa do drogi, obawiałam się tylko, że do ołtarza będę musiała udać się sama. Nie miałąm stu procentowej pewności, że wuj przybędzie na ślub. Pani Malfoy chyba zauważyła mój niepokój, ponieważ uśmiechnęła się w sposób dodający otuchy i powiedziała cicho:
- Macy, wszystko pójdzie tak, jak sobie to zaplanowaliście.
- Mam nadzieję - westchnęłam.
Niecały kwadrans później postanowiłyśmy się tereportować. Ze względu na środki bezpieczeństwa oraz całą masę zaklęć ochraniających dom, nie wynajęliśmy żadnego środka transportu, a lot czymkolwiek był raczej niemożliwy w moim wypadku. Mrużka udała się do kościoła, ściskając w ramionach odświętnie ubranego Doriana, który tego dnia nie zapłakał ani razu, tylko obserwował całe zamieszanie szeroko otwartymi, lazurowymi oczami pełnymi zdumienia. Sama przyodziana była w czystą, kremową hustę udrapowaną jak togę. Słyszałam, że Mrużka bardzo dużo piła, w ogóle nie pracowała, tylko rozpaczałą. Od kiedy przyjęliśmy ją do nas na służbę, zmieniła się. Była o wiele bardziej radosna, kremowego pisa do ust nie brała i zachowywała się jak na dobrą skrzatkę przystało. Otrzymywała od nas należyty szacunek i chyba... była szczęśliwa. Wiedziałam, że śmierciożercy nie traktowali w ten sposób swoich służących, ale sumienie nie pozwalało mi być tak okrutną dla kogoś, kto tak bardzo mi pomagał.
Kiedy tylko wraz z Narcyzą pojawiłyśmy się pod murami kościoła, moim oczom ukazał się spory tłum ubranych w odświętne, eleganckie szaty ludzi. Większość z nich znałam, lecz byli też tacy, których nawet nigdy nie widziałam na oczy. Jedyne, co przyszło mi do głowy, to tylko to, że byli znajomymi Barty'ego. A co do mojego przyszłego męża, to nie widziałam go na dziedzińcu. Zapewne znajdował się już w kościele. Goście powoli wchodzili do środka, niektórzy witali się ze mną i gratulowali szczęścia, ja jednak szukałam wśród wielobarwnego, pełnego chłodnej wyniosłości, sztywno trzymającego się tłumu tej dwójki zupełnie niepasującej do reszty. Serce szalało we mnie z niepokoju, moje oczy biegały po twarzach śmierciożerców, lecz wujostwa nigdzie nie mogłam znaleźć. Narcyza odeszła do swego męża, Lucjusza, pozostawiając mnie przed kościołem ze smutkiem malującym się na twarzy. Najbardziej bałam się tego, że będę musiała wejść tam sama. Nie miałam ojca, który poprowadziłby mnie do ołtarza. Jedyną osobą, która mogła to zrobić, był właśnie wuj Irwing. Surowy i wymagający, ale mimo wszyscy podjął się zadania, aby być mi ojcem.
- Macy, jesteś! - usłyszałam za sobą przenikliwy głos ciotki. Odwróciłam się z szerokim uśmiechem na ustach. Poczułam, jakby coś wielkiego i męczącego spadło mi z serca, a w piersi zrobiło mi się lżej.
- Już się bałam, że nie przyjdziecie - wyznałam, oddychając swobodniej.
Ciotka ubrana była w koronkową, jedwabną, wrzosową szatę na ramiączkach, z głęboko wyciętym dekoltem, jej długie, rudobrązowe, lekko kręcone włosy upięte były w elegancki, przedziwnie wysoki kok ozdobiony prawdziwymi niezapominajkami, dłonie i nadgarstki obwieszone miała srebrnymi i złotymi bransoletkami i łańcuszkami, na środkowym palcu lewej rękipołyskiwał pierścień z ogromnym, błękitnym szafirem. Wuj Irwing wyglądał dużo skromniej od swojej żony. Nie chciał tu być, widziałam to. Rozglądał się dookoła z roztargnieniem, na jego czole widniały głębokie zmarszczki. Jego szata miała zwyczajny krój i była koloru granatowego. Irwing trzymał ręce ukryte w kieszeniach, byłam jednak pewna, że chowa tam różdżkę, na której zaciska palce, gotów do ewentualnej obrony.
Wszystko było już gotowe. Goście siedzieli w ławkach, oczekując na początek ceremonii. Delikatna, elegancka muzyka nagle rozbrzmiała, a wujek Irwing dał mi znak, żeby już iść. W żołądku poczułam skurcz niepokoju, prawie zdenerwowanie, aczkolwiek wypełniało mnie niewypowiedziane szczęście. Za kilka minut miało odmienić się całe moje życie. Miałam stać się żoną i panią domu, choć byłam jeszcze taka młoda...
Trzymając się kurczowo przedramienia wuja, wkroczyłam do środka, a serce drżało mi uroczyście w piersi. Nie widziałam ludzi zgromadzonych w kościele. Był tylko ten piękny, stary ołtarz przesiąknięty Boskim czarem i pełen świętego, złotego blasku krzyż. Tylko Jezus Chrystus będzie świadkiem i gwarantem podczas tego ślubu. Nawet nie zorientowałam się, że Irwing, kiedy tylko doprowadził mnie do ołtarza, odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku ostatnich ławek, gdzie już siedziała jego żona. oboje byli zaniepokojeni i przerażeni, czego nie można było powiedzieć o Lynn. Została moją świadkową i stała teraz obok jednego z najgroźniejszych śmierciożerców - Rabastana Lestrange'a, ubrana w jasnozieloną, prostą szatę, uśmiechając się promiennie. Teraz wszyscy stawali się równi, nie było podziałów na dobrych ludzi i popleczników Czarnego Pana. To Bóg i miłość byli sprawcami takiego stanu rzeczy.
- Panie i panowie - przemówił donośnym głosem niski, grubawy czarodziej, otwierając małą, skózaną książeczkę, aby odczytać nam gotową formułkę. - Zebraliśmy się tu, aby świętować zjednoczenie dwóch wiernych dusz...
Zerknęłam na Barty'ego, którego dłoń ściskała pewnie moją. Był piękny, jak zwykle, ubrany w czarną, prostą, aczkolwiek elegancką szatę. Promieniał ze szczęścia; on również na mnie spojrzał, a jego usta wygięły się w delikatnym uśmiechu. Przed ceremonią był taki moment, że poczułam poważniejszy skurcz niepokoju. Bałam się, iż Barty zawaga się, zrezygnuje... ale on wcale nie wyglądał tak, jakby miał jakieś wątpliwości. Był pewien swojej decyzji.
- Bartemiuszu Sykstusie, czy chcesz poślubić Macy Alexandrę, być jej wierny w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i smutku?
- Tak.
Nawet się nie zawagał, jego ręka nie zadrżała. W ogóle nie bał się utraty wolności, ale może właśnie dlatego, że nigdy mu jej nie ograniczałam. Mimo to trwał przy mnie, a ja nie potrzebowałam być despotyczna wobec niego. Być może nie poznałam jeszcze życia i byłam naiwna, ale czy nie na pełnym zaufaniu powinien opierać się związek?
- Macy Alexandro, czy chcesz poślubić Bartemiusza Sykstusa, być mu wierna w zdrowiu i w chorobie, w szczęściu i smutku?
- Chcę.
Głos mi zadrżał, lecz nie z wahania czy niepewności, tylko ze wzruszenia. Byłam szczęśliwa, po prostu szczęśliwa. Należeliśmy już tylko do siebie aż do samej śmierci. Bóg już nie musiał tępić naszej miłości On ją pobłogosławił.
- Ogłaszam więc, że jesteście ze sobą złączeni na całe życie.

___________
Ten rozdział krótki, ponieważ chciałam oddzielić te dwie części ślubu. No i mam jeszcze przed północą kilka odcinków do dodania. Mam andzieję, że w roku 2013 pozostaniecie ze mną, bez względu na zmiany techniczne.
PS: Usunięto mojego bloga z linkami, dlatego mam serdeczną prośbę - podajcie mi adresy Waszych blogów.

23 grudnia 2012

29. Bez ciemności nie ma snów

Nadszedł maj. Róże dookoła domu rozkwitły, a powietrze było przesiąknięte ich zapachem. Kiedy zaś wiatr wiał od strony lasu, czuć było aromat sosen i wrzosów. Żyło się nam całkiem nieźle, pomijając te chwile, kiedy Bartemiusz musiał znikać na kilka dni. Już do tego przywykłam, ale wciąż się o niego martwiłam. Gdybym była sama, może byłoby mi to łatwiej znieść, ale teraz, kiedy mieliśmy syna, bałam się jeszcze bardziej. Nie chciałam, żeby Dorian wychowywał się bez ojca.
Pewnego dnia podczas śniadania Barty odezwał się do mnie:
- Pamiętasz, zapytałem cię kiedyś, czy zgodziłabyś się zostać moją żoną. Jest maj, myślałem, że pobierzemy się w tym miesiącu. Chciałbym to zrobić jak najszybciej, zanim Czarny Pan odsłucha przepowiednię. Co ty na to?
Oparłam się o drewniany podłokietnik krzesła.
- Myślę, że to dobrzy pomysł. Boję się tego, co się będzie działo, kiedy on pozna jej treść. Boję się, że będziesz zobowiązany do wyruszenia na jakąś niebezpieczną misję... A mnie przecież Czarny Pan nie dopuści do czegoś takiego tylko dlatego, że jestem dziewczyną - odparłam. - A wiesz, że jeśli chcesz się ze mną ożenić, będziesz musiał poznać moją ciotkę i wuja.
Mina Bartemiusza trochę zżedła, ale natychmiast uśmiechnął się krzywo. Wiedziałam, że nie bardzo za nimi przepadał, mimo że nawet ich nie znał, ale wcale mu się nie dziwiłam. W końcu popierali Zakon Feniksa i Dumbledore'a.

Dlatego więc, kiedy tylko mieliśmy trochę czasu, wysłałam do ciotki sowę z zaproszeniem na obiad. Oboje z Crouchem mieliśmy spore wątpliwości co do miejsca, ale to w końcu moja rodzina. Chcieli mojego szczęścia i nigdy nie zrobiliby czegoś, co miałoby mi zaszkodzić. Odpowiedź przyszła tuż przed kolacją.

Moja kochana Macy,
bardzo chętnie Was odwiedzimy, możemy wpaść na jutrzejszy obiad. Musiałabyś jednak po nas wyjść, bo sądzę, że Wasz dom otacza wiele zaklęć.
Do zobaczenia,
ciotka Rosalie

Pokazałam ów list Bartemiuszowi. Przeczytał go i przełknął automatycznie ślinę. Na jego twarzy pojawił się ledwo dostrzegalny cień niepokoju.
- No cóż, miałem cichą nadzieję, że odmówią - mruknął.
- Nie przejmuj się, wszystko będzie dobrze. Moja ciotka i wujek nas nie wydadzą. Wiesz, możemy mieć do nich większe zaufanie, niż oni do nas. W końcu jesteśmy śmierciożercami - odpowiedziałam z ciepłym uśmiechem. Usiadłam mu na kolanach i pocałowałam go w usta. Jego palce wplotły się w moje włosy. Trwało to długo, a ja poczułam pod sobą coś twardniejącego. Obiecałam sobie, że nie będę się z nim kochać aż do ślubu, więc szybko to przerwałam, mimo że mnie również tego brakowało.

Następnego ranka od razu zabrałam się za przygotowanie obiadu. Chciałam, żeby był wyjątkowy, ciotka zawsze uważała, że jako Ślizgonka nie będę dobrą panią domu, więc chciałam ją pozytywnie zaskoczyć i udowodnić, że się myliła. Bardzo mi na tym zależało. Dlatego ugotowałam zupę pomidorową na pierwsze i pieczoną rybę z tłuczonymi ziemniakami i sałatką warzywną na drugie danie.Barty'emu kazałam zająć się Dorianem, sama zaś nakryłam stół białym obrusem, rozstawiłam porcelanową zastawę i ustawiłam na środku wazon ze świeżo ściętymi, białymi różami.
Ciotka, wuj i trójka kuzynów zjawili się w Dziurawym Kotle o czternastej trzydzieści. Zabrałam ich za pomocą teleportacji łącznej do naszego domu. Kiedy zobaczyli z drogi ogród, ich oczy powiększyły się dwukrotnie ze zdziwienia.
- I jak się wam podoba? - zapytałam z uśmiechem, widząc ich miny. Poczułam, że serca mojej rodziny chyba trochę zmiękły.
- Macie czas zajmować się tymi wszystkimi roślinami? Przy takim małym dziecku trzeba poświęcić jemu cały wolny czas - oświadczyła Rosalie, a jej surowy ton powrócił tak gwałtownie, że przez chwilę stałam, nieco zaskoczona tą nagłą zmianą.
- To Barty. On opiekuje się ogrodem - odpowiedziałam, trochę urażona jej sceptycznym podejściem.
Weszliśmy do środka. Crouch wyczarował dodatkowe krzesła i teraz było trochę ciasno, ale i tak efekt bardzo mnie zadowolił. Zaprowadziłam ich do salonu, żeby przedstawić im ukochanego i pokazać syna.
- Mój narzeczony, Barty Crouch - powiedziałam cicho. Wuj uścisnął mu dłoń, ciotka tak samo. Lynn wyglądała na przerażoną. Zapewne ojciec musiał naopowiadać jej, jaki to ten śmierciożerca jest zły i nie warto mu ufać. Hope zaś trzymała się kurczowo ręki swojej matki. Atmosfera była raczej napięta, ale postanowiłam jakoś to naprawić.
- Pokażę wam Doriana, chodźcie.
Udaliśmy się do pokoju mojego syna. Lynn pochyliła się nad drewnianą kołyską. Okrągłe, niebieskie oczy chłopczyka utkwione były w jej twarzy, usteczka rozwarły się lekko. Rosalie westchnęła z zachwytem. Poznałam po tym, że osiągnęłam to, czego chciałam.
- Jaki słodki. Jest bardzo podobny do ciebie - zwróciła się do Bartemiusza i zerknęła na niego. Atmosfera trochę się rozluźniła. Udaliśmy się do kuchni, żeby zjeść obiad. Crouch prawie w ogóle się nie odzywał, a i wuj nie sprawiał wrażenia zainteresowanego prowadzeniem konwersacji z nim. Opowiadał za to dużo o ministerstwie, jakby nie zdawał sobie sprawy z tego, że kiedy tylko wyjdą, natychmiast pobiegniemy do Czarnego Pana i wszystko mu przekażemy.
- Nie wiem, czy słyszeliście... w Hogwarcie uczy teraz obrony przed czarną magią urzędniczka, i to na wysokim stanowisku, nazywa się Dolores Umbridge...
- Tak, było w "Proroku"... - wtrąciłam, ale Irwing mówił dalej, jakby mnie nie usłyszał:
- Uczniowie bardzo są przez nią tępieni. Tak, nauczyciele także nie mają lekko. No i... Dumbledore musiał uciekać.
Nagle umilkł, zerkając z przerażeniem na żonę, która rzuciła mu ostrzegawcze spojrzenie, po czym utkwiła wzrok w swoim kawałku pieczonej ryby. Przez jakiś czas nikt nie odezwał się ani słowem, zapadło niezręczne milczenie. Zakończyliśmy obiad i udaliśmy się do salonu, gdzie podałam kawę i szarlotkę.
- Na kiedy planujecie ślub? - zapytała ciotka, patrząc to na mnie, to na Bartemiusza.
- Myśleliśmy o ostatnim dniu maja, ale jeszcze zobaczymy, jak to będzie z pogodą i z... no.
Tym razem to ja wymieniłam z Crouchem szybkie spojrzenia. Pogoda tak naprawdę nie miała nic do daty ślubu. Chodziło raczej o to, kiedy Lord Voldemort będzie zamierzał zdobyć przepowiednię. Nie mogłam przecież podać im prawdziwych powodów. Poza tym... sama do końca ich nie znałam. Chciałabym, żeby to wszystko było łatwiejsze. Może już nie do końca do rozwiązania, ale chociaż zrozumienia.

Kiedy nadszedł wieczór, wujostwo podziękowało za obiad i skierowało się do wyjścia. Irwing pomógł Rosalie ubrać łososiowy, cienki, wyjściowy płaszczyk, po czym wyciągnął dłoń w kierunku Bartemiusza. Ten zerknął na nią, dopiero po chwili ją uścisnął, choć na jego twarzy pojawiło się wahanie pomieszane z nieufnością.
- Miło nam było pana poznać. Jeśli będziecie potrzebować pomocy w przygotowaniach do ślubu, piszcie - rzekł. Pożegnaliśmy się z nimi, a wujek i ciotka razem z dziećmi opuścili dom. Pomachałam im, ale oni natychmiast się teleportowali, jakby chcieli jak najszybciej opuścić to miejsce. Z wyrazem zrezygnowania na twarzy zamknęłam drzwi na klucz i oparłam się o nie plecami. Barty podszedł do mnie i uśmiechnął się.
- Nie przejmuj się, to był dla nich szok. Muszę się przyzwyczaić do tego, że twoim mężem zostanie śmierciożerca - powiedział cicho.

Wziął mnie na ręce i zaniósł na górę. Dobrze wiedziałam, jakie miał wobec mnie zamiary, ale ja nie chciałam mu ulec. Już tak długo wytrzymaliśmy, to mogliśmy poczekać te kilkanaście dni. Crouch położył mnie na łóżku, jedną ręką podtrzymując moją głowę, drugą zaś rozpinając mi spodnie. Jego usta powoli przesuwały się po mojej szyi, a ja nie chciałam tego przerwać, ale... musiałam. Delikatnie zaparłam się rękami i odwróciłam głowę.
- Poczekajmy jeszcze. Idź spać na dół, dobrze? Tak będzie najlepiej, idź.
Czułam się fatalnie, odsyłając go do innego pomieszczenia, ale wolałam spać sama, niż narazić nas na niepotrzebne pokusy. Obiecałam sobie, że nie pozwolę się mu dotknąć aż do ślubu i tak też zrobię. Barty zsunął się ze mnie i odetchnął głęboko.
- Dobrze, jak sobie życzysz. Ale musimy jak najszybciej wziąć ten ślub - uśmiechnął się, pochylił się nade mną, żeby pocałować mnie na dobranoc w policzek, po czym opuścił sypialnię i zamknął za sobą drzwi. Westchnęłam ciężko, czując palące wyrzuty sumienia. może faktycznie należałoby zająć się już przygotowaniami do ślubu? Najlepiej od następnego dnia.

Rano wstałam skoro świt. Słońce otulało bladymi promieniami różowawy horyzont, nocne gwiazdy bladły szybko, fiolet prędko zmieniał się w czysty błękit. Wrzaski dziecka zmusiły mnie do zejścia na dół. Musiałam się nim zająć, ale nie myślałam o tym. Coraz częściej głowiłam się nad kolejną, bardzo ważną misją, którą Lucjusz Malfoy otrzymał od Czarnego Pana. Na ostatnim spotkaniu zasugerował mi, że chce sprawdzić moją odwagę i magiczne umiejętności w prawdziwym boju. Ja byłam tym pomysłem zachwycona, choć trochę obawiałam się tego, gdyż Czarny Pan nie wyjawił nam, jak ów plan ma zostać zrealizowany.
Usłyszałam, jak Barty schodzi z góry, więc szybko otrząsnęłam się z myśli. Kiedy jednak Crouch wszedł do pokoju, wyglądał na nieco przygnębionego i zamyślonego. Bez słowa usiadł na parapecie tuż za uchylonym oknem, a ja pomyślałam, że jest zły na mnie, ponieważ wczoraj potraktowałam go tak podle, ale on w końcu odezwał się, a gdy to zrobił, głos miał opanowany i spokojny:
- Zastanawiałem się nad pomysłem Czarnego Pana. No wiesz, nad twoim uczestnictwem w misji.
- I co, chcesz pewnie zatrzymać mnie w domu, abym bezpiecznie przeczekała najgorsze? - zapytałam, a w moim głosie mimowolnie zabrzmiała pretensja. - Posłuchaj, ja nie chcę być tylko żoną śmierciożercy, jak Narcyza, chcę BYĆ śmierciożercą. może i nie pasują mi niektóre pomysły Czarnego Pana, ale tylko dzięki służbie u niego mogę się zemścić...
- Macy, nawet przez chwilę nie zamierzałem cię od niczego odwodzić, a już tym bardziej zakazywać - przerwał mi Barty, a kąciki jego ust zadrgały lekko. - Zastanawiałem się tylko nad tym, jak moglibyśmy spokojnie być śmierciożercami bez narażania Doriana. Mam pomysł i sądzę, że może być dobry. Tylko musisz mi trochę pomóc.
- Och. Przepraszam. oczywiście, że ci pomogę.
- Musisz napisać do Lynn i poprosić, aby udała się do kuchni i odnalazła Mróżkę, po czym dała jej to - wyciągnął z kieszeni szlafroka swoją świeżo upraną skarpetę. - Oraz list. Najlepiej, aby zrobiła to jak najszybciej.
Powoli zaczynałam rozumieć, o co chodzi Barty'emu, lecz nie miałam pojęcia, po co ten list. Czy skrzaty domowe w ogóle potrafią czytać? Crouch chciał, aby Lynn uwolniła Mrużkę, to fakt. Ale czy ona będzie chciała do nas wrócić po tym, co usłyszała? Przecież Barty zabił jej umiłowanego pana, więc posłuszeństwo mordercy pana Croucha było raczej czymś więcej niż tylko szokiem. Uwielbiała ojca Barty'ego, jego stanowczość i surowość, a nawet niegrzeczne zachowanie wobec niej samej. Ani ja, ani Bartemiusz nie traktowaliśmy innych magicznych stworzeń jak gorszy gatunek. Bardzo się bałam, czy Mrużka, o ile zgodzi się wrócić, uzna mnie za swoją nową panią.
Tak czy inaczej, jeszcze tego samego dnia napisałam do Lynn z prośbą o odnalezienie skrzatki, nie miałam jednak dużych nadziei na powodzenie tej misji. Każdy wiedział, że Barty był śmierciożercą, a Mrużka podzielała poglądy swego pana. Nienawidziła ich. Miała ludzkie uczucia, ale czy będzie miała w sobie na tyle człowieczeństwa, aby przebaczyć?

Coraz częściej zastanawialiśmy się z Bartemiuszem nad weselem. Chciałam wyjść za niego jak najszybciej, aby móc stworzyć z nim prawdziwą rodzinę. No i teraz, kiedy Dorian był już na świecie, można było zacząć wszystko planować. Nie chciałam wykwintnego, do przesady wystawnego przyjęcia, wolałam zaprosić najbliższych na mszę w kościele i kolację oraz tańce do białego rana, o ile będzie taka możliwość - w ogrodzie. Wyprawienie wesela w wynajętej restauracji  bądź sali nie wchodziło w grę. Nie wyobrażam sobie takiego ryzyka, Bartemiusz był jednym z najbardziej poszukiwanych śmierciożerców, codziennie dziwiłam się, że aurorzy nie załomotali jeszcze do naszych drzwi. Nikomu tego nie mówiłam, ale wielokrotnie byłam przerażona perspektywą bycia schwytaną przez pracowników ministerstwa, zwłaszcza, kiedy przebywałam w domu sama z Dorianem. Sama i całkiem bezbronna.
List od Lynn przeszedł następnego ranka. Był krótki i raczej treściwy, co było zadziwiające, bo dziewczyna zazwyczaj miała dużo do powiedzenia. Ach, dojrzewanie...

Droga Macy -
uczyniłam tak, jak tego chciałaś. Mrużka wciąż dużo pije, ale bardzo się ucieszyła, kiedy jej powiedziałam, że jej dawny pan napisał do niej list. Obiecała, że się z Wami skontaktuje. Mam nadzieję, że się niebawem zobaczymy. Już nie mogę się doczekać Waszego ślubu!
Lynn

Pokazałam tę wiadomość Barty'emu. Nie wyglądał na zachwyconego, ponieważ list nie brzmiał zbyt optymistycznie. Jedyne, co nam pozostało, to czekać na kontakt z Mrużką. A czas i miejsce spotkania był zależne tylko od niej. Trapiło mnie, jak można nakłonić Dumbledore'a do uwolnienia skrzatki, abyśmy mogli zatrudnić ją u siebie.
Nie musieliśmy jednak czekać na skrzatkę zbyt długo. Nadszedł wieczór, a ja byłam właśnie zajęta przygotowywaniem kolacji, kiedy ktoś zapukał cicho do drzwi wejściowych. Bartemiusz, który siedział w salonie i z nudów polerował swoją różdżkę, popijając ognistą whisky, natychmiast wstał i ruszył w stronę drzwi, aby wpuścić gościa. Usłyszałam ciche, stłumione skrzypnięcie już dawno nieoliwionych zawiasów i krótki, zduszony okrzyk Barty'ego. Na samym początku przyszedł mi do głowy absurdalny pomysł, że to może Nelly na nowo wróciła nas dręczyć, ale kiedy wyszłam na korytarz, ujrzałam stojącą w progu Mrużkę. Wyglądała jak siedem nieszczęść. Widać było, że nie dbała o siebie - jej uszy zwisały żałośnie, wielkie, przekrwione oczy spoglądały ponuro to na mnie, to na Bartemiusza. Było w niej coś dziwacznego, ale ja dopiero po chwili zorientowałam się, co jest w jej postaci innego. Mianowicie, ubranie. Mrużka nie miała na sobie chusty, serwety czy czegoś podobnego, w czym chodziły skrzaty domowe, ale dziecięcą sukieneczkę w żółte i pomarańczowe kwiatki, na głowie nosiła słomkowy kapelusz z dziurami na uszy. To nie był normalny strój skrzata domowego pracującego w Hogwarcie.
- Mrużko, jednak postanowiłaś odpowiedzieć na nasz list - mruknęłam. - Wejdź do środka. Wielkie oczy skrzatki zalśniły od łez, które się w nich nagromadziły, kiedy Crouch zamykał za nią drzwi. Nie miałam pojęcia, jak się zachowa, więc wolałam na początku o nic nie pytać. Lepiej było poczekać, aż sama zacznie mówić. Mrużka rozejrzała się po korytarzu z jakąś ckliwą czułością, a oczy zaszły jej mgłą, jakby pogrążyła się we wspomnieniach.
- Mrużka dostała list, ale nie zrozumiała z niego ani słowa - wychrypiała niezwykle przenikliwym, ale drżącym głosem.
- Czego tu nie rozumieć? - zapytał bardzo łagodnie Barty. - Chcemy, żebyś wróciła do pracy. Mój ojciec popełnił duży błąd, wyrzucając cię. Nie mógł sobie poradzić bez twojej pomocy.
- Mogłabym... mogłabym wrócić do domu pana i p-pracować, j-jak moja matka i b-babka? - wyjąkała, a jej oczy znów szybko wypełniły się łzami.
- O ile twój stan na to pozwala, słyszałem, że pracujesz w Hogwarcie, a twoim panem jest Dumbledore - odparł Barty, siląc się na spokój. Widziałam po wyrazie jego twarzy, że był nieco zafrasowany obecnością i zachowaniem skrzatki.
- Ta głupia dziewczyna, Hermiona Granger, porozkładała w całej wieży Gryffindoru ubrania i teraz wszystkie skrzaty są wolne, ale pracują, bo nie mają się gdzie podziać.
Głos jej zadrżał, załamał się, a ona sama ukryła twarz w dłoniach i wybuchnęła płaczem tak żałosnym i rozpaczliwym, że serce zmiękło mi na ten widok, a ja chciałam powiedzieć jej jakieś słowo pocieszenia. Nie śmiałam się jednak odezwać, patrzyłam tylko na Bartemiusza, który wzruszył lekko ramionami. Najwyraźniej stwierdził, że najlepiej będzie nie robić nic. Odczekaliśmy, aż skrzatka się uspokoi (a trochę to trwało), po czym Crouch zapytał:
- Czyli oficjalnie jesteś wolna i możemy przyjąć cię do pracy?
- Gdybym nie była, to bym tutaj nie przyszła - odparła, wciąż roniąc wielkie, błyszczące niczym perły łzy. - Profesor Dumbledore zabronił skrzatom kontaktować się ze śmierciożercami.
Zamilkła, patrząc z nadzieją w stanowcze, zimne oczy Barty'ego. Według mnie był nieco zbyt zaborczy wobec Mrużki, przecież zależało nam na tym, aby zatrudniła się u nas do pracy. Wyglądało jednak na to, że skrzatka w ogóle nie przejęła się chłodnym tonem Bartemiusza.
- W takim razie chcielibyśmy, żebyś wróciła do swojej dawnej pracy - rzekł. Uśmiechnął się dopiero, kiedy Mrużka upadła na podłogę, płacząc ze szczęścia.
- Musisz wiedzieć, że obowiązują cię te same prawa i obowiązki, co za życia mojego ojca - dodał nieco głośniej, aby skrzatka, mimo szlochów, wszystko dokładnie usłyszała. Uniosła swoje wypełnione łzami i ogromnym szczęściem oczy i utkwiła wzrok w swoim nowym panu, wielbiąc go w milczeniu.
- Posłuchaj, od teraz będziesz też musiała słuchać Macy, bo jest twoją panią - dodał, zerkając na mnie. Podjęłam decyzję, że nie będę odzywała się ani wypowiadała na ten temat, ponieważ to Barty był głową rodziny i do niego należało decydowanie w tak ważnych sprawach. Być może nie miałam zdania na ten temat, ale przynajmniej byłam spokojniejsza.
Crouch powiedział Mrużce, czego od niej oczekuje i wydał jej kilka prostych poleceń, które wykonała z godnym podziwu zapałem. Obserwowałam ją dyskretnie jakiś czas, kołysząc usypiającego Doriana. Cieszyłam się, że będę miała pomoc w domu, ale obawiałam się zostawić syna pod jej opieką. Byłam z nim bardzo związana i spędzałam każdą wolną chwilę w jego towarzystwie.
- Powinnaś jej zaufać - poradził mi Barty, kiedy zwierzyłam jmu się ze swoich wątpliwości. Leżeliśmy już w łóżku, ale ja jakoś nie mogłam zasnąć. - Zajmowała się mną, kiedy byłem mały, później opiekowała się Elenai... to dobra skrzatka.
- Wiem, ale boję się, że Dorian bardziej przywiąże się do niej, niż do jego własnej matki - westchnęłam.

___________
Dawno niczego nie dodałam, ale powodem jest to, że przez długi czas nie było mnie w domu. Do tego przenieśli mnie na blog.pl i musiałam to jakoś opanować. Życzę Wam wszystkiego najlepszego z okazji świąt, kolejny rozdział postaram się dodać przed moim kolejnym wyjazdem, tym razem już na bardzo długo.

PS: Przepraszam za paskudny wygląd posta, ale nie mogę nic na ty zasranym blog.pl zrobić, kasuje mi wszystkie akapity, pochylenia i inne rzeczy, wydaje mi się, że tak już będzie musiało zostać. Jeszcze raz przepraszam.