Obudziło mnie jakieś stukanie. Coś intensywnie pukało w
szybę. A może to tylko w moim śnie? Przetoczyłam się na bok i uchyliłam
powieki. Rzeczywiście, ktoś dobijał się do okna. A właściwie to była to sowa.
Niewielka, z dużymi bursztynowymi oczami i pięknym, brązowym upierzeniem.
Otworzyłam okno i wpuściłam ją do środka. Na początku myślałam, że to „Prorok
Codzienny”, ale ptak przywiązaną miał do nóżki kopertę. Nie mógł to być list z
Hogwartu, gdyż już dwa tygodnie temu dostałam listę książek, a nie miałam też
żadnej rodziny oprócz ciotki Rosalie, jej męża i dzieci, więc kto miałby do
mnie pisać?
Rozerwałam kopertę i
wyciągnęłam jej zawartość. Zmiętolony, okropnie wyświechtany kawałek pergaminu
zapisany był jakimiś bazgrołami, które z trudem odszyfrowałam.
Macy Savour
Wiem, kim byli Twoi rodzice. Tak samo jak i wiem, że jesteś po tej
samej stronie, co oni. Ten list zapewne Cię zaskoczy, ale nie przejmuj się i
rób, jak tu napisane. Dwudziestego czwartego sierpnia przyjdź o północy na
Millennium Bridge. Będzie tam na Ciebie czekał zakapturzony, niski mężczyzna z
„Prorokiem Codziennym” w ręku. Bez słowa idź z nim tam, gdzie Ci każe.
Przeczytałam list
dwukrotnie. Nie było podpisu. Ciotka opowiedziała mi wszystko, co wiedziała o
moich rodzicach już dawno. Byli śmierciożercami. Sama też trochę ich
pamiętałam. Miałam pięć lat, kiedy umarli. Albo raczej zostali zabici, walcząc
w imię Czarnego Pana. Później spalono i zniszczono nasz dom, a ja trafiłam do
mieszkania ciotki. Jest tu trochę fotografii moich rodziców, ale niechętnie się
o nich rozmawia. Ciotka popiera Zakon Feniksa i Dumbledore’a. Nawet zna go
trochę, właśnie dzięki tej znajomości dało mi się nie wylecieć z Hogwartu po
kilku wpadkach. Raz tak mnie poniosło, że wylewitowałam pewną Gryfonkę z mojej
klasy przez okno. W skrzydle szpitalnym spędziła dwa tygodnie. Ale teraz idę
już do siódmej klasy, jestem w pewnością dojrzalsza, niż wtedy.
Dwudziesty czwarty sierpień. To za trzy dni. Jak ja wymknę
się o północy z domu, nie zwracając przy tym uwagi ciotki? Nie jestem jeszcze
pełnoletnia, wciąż mam na sobie Namiar. Będę musiała wyjść z domu jak mugol.
Może przez okno? Wyjrzałam przez nie. Ciotka mieszkała w całej wielkiej
kamienicy, a ja miałam akurat takiego pecha trafić na pokój na poddaszu.
Otworzyłam okno. Z
szerokiego parapetu mogłam łatwo przedostać się na długą rynnę, ale zjechać nią
na sam dół… To będzie trudne. Oby tylko była duża mgła.
Zeszłam do kuchni na
śniadanie. Wszyscy już tam byli. Ciotka Rosalie miała trójkę dzieci.
Dziewiętnastoletniego Morrisa, trzynastoletnią Lynn i dziesięcioletnią Hope.
Wszyscy byli w Gryffindorze i zapowiadało się, że i Hope za rok tam trafi, bo
była słodka, grzeczna i uczynna aż do przesady, jak przystało no Gryfona. Tylko
ja byłam Ślizgonką, co często uszczypliwie komentowało moje kuzynostwo.
- Za trzy dni wychodzimy z twoim wujkiem na kolację z
państwem Knot – zwróciła się do mnie ciotka. – Zajmiesz się Hope?
- Nie mogę, muszę coś zrobić – odpowiedziałam. – Czemu Lynn
z nią nie zostanie?
- Bo Lynn jest nieodpowiedzialna – Rosalie groźnie łypnęła
na starszą córkę. Wczoraj wjechała mugolskim rowerem w ulubioną wazę matki,
mimo że ta jej zabroniła jeździć w domu. – No dobrze, coś się wymyśli.
Morris wypił herbatę do
dna i wstał. Wujek znalazł mu „ekscytującą” pracę w ministerstwie w
Departamencie Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. Chociaż biorąc pod uwagę
mój plan, to nawet lepiej, że tak dużo pracuje i często nie ma go w nocy. Będę
mogła w miarę bezstresowo wydostać się przez okno.
Przez te wszystkie
dwanaście lat mieszkałam tutaj. Poddawana byłam tym wszystkim wpływom dobra,
uwielbienia do Dumbledore’a, ale nie pozwoliłam poddać się praniu mózgu. Miałam
swoje opinie i Montgomery’owie to akceptowali. To dziwne, ale chyba jedyną złą
cechą fanów dobra jest akceptacja decyzji najbliższych, choćby był to najgorszy
wybór z możliwych.
Po śniadaniu poszłam do salonu. Jak dla mnie nie było tam
nic interesującego. No, może z wyjątkiem fortepianu. Grałam już od czwartego
roku życia, więc kiedy wprowadziłam się tutaj, pozwalano mi grać i samej uczyć
się coraz to nowych kawałków.
Usiadłam przy fortepianie
i położyłam dłonie na klawiszach. Nikt tutaj w domu więcej nie grał. Fortepian
był tu tylko po to, żeby być. Zaczęłam grać. Była to Appassionata*, mój ulubiony utwór. Często
bywaliśmy u różnych czarodziejów. Montgomery’owie byli w kocu bardzo cenioną
rodziną. W tych domach, gdzie były fortepiany, pozwalano mi czasami grać.
Ludzie siadali w salonie i, pijąc kawę lub herbatę, słuchali, a ja grałam. W
końcu na każdym Appassionata brzmiała trochę inaczej.
*
Późnym popołudniem ciotka
i wujek zabrali Hope do Świętego Munga (to
paskudne uczulenie znów się wróciło, mówiła Rosalie), Morris jak zwykle
został w pracy „trochę” dłużej, więc w domu byłam tylko ja i Lynn. Bardzo długo
myślałam nad tym, by znów odwiedzić ruiny domu moich rodziców. Widziałam je
tylko dwa razy w życiu i zawsze tylko od zewnątrz. Raz, kiedy miałam sześć lat,
i raz rok po moim pójściu do Hogwartu. I zawsze była ze mną ciotka Rosalie. A
to była dla mnie tak osobista chwila, że powinna odejść ode mnie choć na parę
kroków. Teraz nadszedł czas, Bay w samotności obejrzeć miejsce mojego
najwcześniejszego dzieciństwa.
Ubrałam pelerynę i
ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.
- Gdzie idziesz? – zapytała natychmiast kuzynka.
Miała niezbyt bystre,
orzechowe oczy, pulchne, różowe policzki i jasnobrązowe, mocno poskręcane loki,
sięgające ramion. Była bardzo podobna do ojca.
- Nie bądź taka wścibska – mruknęłam, zbyt zajęta liczeniem
mugolskich pieniędzy, by poświęcić jej więcej uwagi. – Będę wieczorem.
Zamknęłam ją w domu na
klucz, na wszelki wypadek, gdyby znów jej coś strzeliło do głowy. Była całkiem
inteligentną dziewczyną, ale trochę zbyt dziecinną w zachowaniu i
nieodpowiedzialną. Lubiła eksperymentować, zwłaszcza z mugolskimi wynalazkami,
co nie bardzo podobało się jej rodzicom.
Zamówiłam „taksówkę”,
czyli taki niemagiczny środek transportu, zapłaciłam kierowcy i powiedziałam:
- Proszę mnie zawieść do Greengate Village.
Mężczyzna bez słowa ruszył
ulicą. Kilka minut staliśmy w tak zwanym korku ulicznym, ale kiedy wyjechaliśmy
z Londynu, wszystko szło już gładko. Do wioski dotarliśmy w przeciągu
czterdziestu pięciu minut. Kierowca zatrzymał się na wąskim, polnym poboczu.
- Proszę dać mi pół godziny – poprosiłam.
Mugol skinął głową, a ja
wyszłam z samochodu. Na horyzoncie majaczyła jakaś kupa gruzów. Wiedziałam już,
że tylko czarodziej może je zobaczyć. Podeszłam bliżej.
Dom moich rodziców był
niegdyś wielki i bardzo piękny. Teraz jednak przypominał bardziej ruderę,
grożącą zawaleniem, gdyby nie ochraniające go czary.
Kiedy pchnęłam lekko
żelazną bramkę, zardzewiałe zawiasy skrzypnęły cicho. Ogród, zarówno z przodu
jak i z tyłu domu był okropnie zaniedbany. Sucha, pożółkła trawa sięgała mi
prawie do pasa, a warto wspomnieć, że miałam około metr siedemdziesiąt wzrostu.
Dzikie wino i bluszcz obrosło ruinę domu. Ledwo udało mi się przez nie wymacać
zaśniedziałą klamkę. Weszłam do środka.
Hol był cały zmasakrowany, a gruba warstwa kurzu pokrywała
wszystko, co się tu znajdowało. W marmurowej podłodze było mnóstwo różnej
wielkości dziur. Zniszczone, puste ramy przeżarte były już przez korniki i
zwisały krzywo na ścianach. Niektóre z nich leżały całkiem roztrzaskane na
podłodze. Widniały tu też ślady walki. Pewnie moja opiekunka (teraz nie
pamiętam jej imienia) musiała próbować się bronić. To niebywałe, że Zakon
Feniksa jest tak okrutny.
Weszłam do przestronnego salonu. Był nieco mniej zniszczony,
niż hol. Wspaniałe drogie meble były w większości zniszczone przez czas, choć
tu i ówdzie walały się szczątki porcelanowych waz oraz kryształki ze
wspaniałego żyrandola. Niektóre książki podarto, a niektóre spalono w kominku,
jeszcze do teraz zostało w nim mnóstwo zwęglonych kartek i skurczonych,
nadpalonych, skórzanych okładek.
Wróciłam do sali
wejściowej i wbiegłam na drugie piętro. Było najmniej zniszczone, pewnie
członkom Zakonu zabrakło czasu, by wszystko zmasakrować. Tam też znajdował się
mój pokój. Pamiętałam go, choć może niezbyt dokładnie. Ale pamiętałam. Weszłam
do środka. Urządzony był tak, jak urządza się pokoje małym dziewczynkom.
Aksamitne, zielone tapety złuszczały się, ale można jeszcze było poznać
kwiatowe wzory na nich. Drewniane, rzeźbione łóżko nakryte było kolorową,
podartą kołderką, a pióra z rozprutych poduszek zajmowały każdą możliwą
powierzchnię, mieszając się z kurzem i gruzem. Zainteresowała mnie mała, lakierowana
kasetka, stojąca na biurku. Otworzyłam ją. Wydała z siebie cichą, miłą dla ucha
melodyjkę. W środku znajdowała się niewielka książeczka. Wyciągnęłam ją i
zaczęłam przeglądać. Na pergaminowych kartkach były rysunki, namalowane
dziecięcą ręką. Przedstawiały kwiaty, zwierzęta, ludzi… ale i różne dziwne
wzorki. Wcisnęłam ją do kieszeni i szybko opuściłam swój pokój.
Chciałam odnaleźć sypialnię rodziców. Zeszłam na pierwsze
piętro, do prawego skrzydła. Było najbardziej zrujnowane. W pokoju rodziców nie
przetrwało prawie nic. Pióra z rozerwanych poduszek i rozbite szkło z toaletki
mieszały się ze sobą, walając się pod nogali. Łóżko wywrócono do góry nogami, a
ubrania powyciągano w szaf i podarto na strzępy. Jedyną ocalałą rzeczą było
kilka fotografii, które wyciągnęłam spod przewróconego łóżka, wydobyłam z
rozbitych ramek i schowałam do torby oraz jakiś wisiorek bez łańcuszka.
Wytarłam go z kurzu, brudu i otworzyłam. Miał kształt małego, złotego serca z
niebieskim wzorkiem na krawędziach. W środku wyścielony był czerwonym atłasem.
Jego również schowałam do torby. Rozejrzałam się jeszcze raz po pokoju. Czyżby
Zakon Feniksa spodziewał się znaleźć tu coś, co pomogłoby wytropić Lorda
Voldemorta? Cóż, jeśli tak… nie udało im się.
Usłyszałam dźwięk
klaksonu, stłumiony i dochodzący z daleka. Szybko opuściłam dom i wróciłam do
samochodu, a kierowca odwiózł mnie z powrotem do Londynu.
Ciotka i wujek już
wrócili, ale nie martwili się o mnie. Często wychodziłam gdzieś i wracałam
późno. Teraz zastałam ich w salonie. Ciotka grała z Lynn w eksplodującego
durnia, a wujek czytał albo raczej usiłował przeczytać „Proroka Wieczornego”.
- Ciociu, masz jakieś niewielkie zdjęcie moich rodziców? –
zapytałam niewinnym głosem.
Rosalie podniosła głowę.
- Zaraz ci coś znajdę – odpowiedziała, po czym wstała,
podeszła do komody i zaczęła w niej grzebać. – A po co ci?
- Kupiłam sobie takie złote serduszko – skłamałam i podałam
jej wisiorek. Ciotka uniosła nieco brwi.
- Bardzo brudny – zauważyła. – Idź sobie weź kolację, a ja
coś z tym zrobię.
Spełniłam jej prośbę. Nie
miałam powodów, by nie ufać ciotce. Nigdy mnie nie oszukała. Ale przyniosła mi
wisiorek, kiedy ja leżałam już w łóżku i czytałam podręcznik do transmutacji.
- Trochę go ci wyczyściłam – powiedziała i wyciągnęła z kieszeni
złote serduszko, wiszące na niebieskiej tasiemce. Zawiązała mi ją na szyi.
Wisiorek nie był już brudny i matowy, ale lśnił czystością. W środku na jednym
z aksamitnych wieczek przymocowane było małe, czarnobiałe zdjęcie, ruchome
rzecz jasna, moich rodziców.
- Tutaj zostawiłam ci puste miejsce – dodała. – Na osobę,
która pokochasz.
Pocałowała mnie w policzek
na dobranoc i wyszła. Przez chwilę przyglądałam się fotografii. Nie było takiej
osoby, którą obdarzyłabym tak mocnym uczuciem. Zawsze byłam samotna. Owszem,
jako Ślizgonka trzymałam się grupy uczniów z mojego domu, ale nie miałam ani
najbliższej przyjaciółki, ani chłopaka. Kilku interesowało się mną, ale ja nie
byłam w stanie im zaufać. Byli dla mnie po prostu zbyt niedojrzali. W tym roku
może będzie inaczej.
___________
Pod prologiem zwykle się
nie wypowiadam, więc zrobię to teraz. Rozdział wyszedł trochę dłuższy, niż
planowałam. No i te długie opisy. Musicie się przyzwyczaić, teraz będę bardziej
pracowała nad moim stylem, a nie częstością publikacji. Pierwszy rozdział
dedykuję Eles. :*
~Nieśmiertelna
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2010 o 13:25
Pierwsza, hahhahaha xD
17 sierpnia 2010 o 13:28
UsuńGratuluję, hahahaha xD
~Nieśmiertelna
Usuń17 sierpnia 2010 o 13:42
Dziękuję xD A ja się nie będę wypowiadać na temat Twoich rozdziałów, bo znasz moje zdanie na ten temat xD jak zawsze geeniaalnieee. No, Nieśmiertelna nie będzie się rozpisywać, bo zaraz sobie płuca wykaszlnie i jej się po prostu nie chce. Ja tam czekam na zdjęcie tej dziewoi, bo trudno mi sobie ją wyobrazić xD
17 sierpnia 2010 o 14:03
UsuńNo, niedługo zdjęcie się pojawi, w ogóle bohaterowie się pojawią, tylko muszę zakończyć wbijać 100 lewel xD
~Justine
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2010 o 13:59
2?
17 sierpnia 2010 o 14:03
UsuńOui, brawo xD
~Justine
Usuń17 sierpnia 2010 o 14:42
Udało mi się xD. To tak: jeśli się nie mylę znalazłam jedną literówkę w opisie pokoju rodziców i gdybym miała co do niej racę to także powtórzenie. Poza tym rozdział jest ciekawy i zawiera dużo opisów. Będzie trzeba czekać dłużej na rozdziały, no cóż… szkoda, ale za to dostaniemy ciekawsze i bardziej rozbudowane opisy, których nie mogę się doczekać.
17 sierpnia 2010 o 16:13
UsuńNo, do 5 rozdziału nie trzeba długo czekać, bo już je mam napisane xD
~Olka
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2010 o 18:12
Ładny musiał być ten dom zanim został zburzony……………Ciekawe od kogo była ta wiadomość?……………Pozdrawiam.
17 sierpnia 2010 o 21:11
UsuńW następnym rozdziale się przekonacie xD
~Shizza
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2010 o 18:21
Rozdział ogólnie mi się podoba, zrobiło się tajemniczo. Coś mi nie gra w tym opisie domu, ale nadrabia fragment o grze na fortepianie. Ciekawe, kto jest nadawcą tej wiadomości… może Barty?
17 sierpnia 2010 o 21:10
UsuńNie, już sam charakter pisma świadczy o tym, kto pisał xD Czemu Ci coś nie gra w opisie? Jakieś powtórzenia, literówki, coś się kupy nie trzyma?
~Shizza
Usuń19 sierpnia 2010 o 11:49
Opis wydaje mi się trochę… sztuczny. Twoja bohaterka musiałaby być wyjątkową pragmatyczką, żeby podejść do tego w ten sposób. Wydaje mi się, że jest za mało uczuć i wspomnień bohaterki związanych z tym miejscem, a przecież w narracji pierwszoosobowej chodzi właśnie o pokazanie subiektywnych odczuć bohatera.
19 sierpnia 2010 o 11:58
UsuńHmmm, może właśnie taka jest? xD Jeszcze mało ją znacie, by wyrabiać sobie o niej opinię xD
~Shizza
Usuń19 sierpnia 2010 o 22:31
Napisałaś gdzieś, że będzie wrażliwa i uczuciowa, ale to ty tworzysz tą bohaterkę i ty ją znasz najlepiej.
20 sierpnia 2010 o 09:45
UsuńTak, w bohaterach. Ale napisałam też, że swoje uczucia tłumi xD
~Pandora
OdpowiedzUsuń17 sierpnia 2010 o 18:45
Ciekawy wstęp zachęca do dalszego czytania … Akcja opowiadania rozgrywa się w czasach Voldemorta, huncwotów, czy Harry’ego Pottera ?
17 sierpnia 2010 o 21:09
UsuńMówiłam, akcja się toczy na początku HP 4 xD
~Allelek
OdpowiedzUsuń18 sierpnia 2010 o 11:56
coraz bardziej mi się to opowiadanie podoba, rozdział moim zdaniem zaciekawia bardzo i zachęca do dalczego czytania, bo są tajemnice :)Coż chyba już mogę stwierdzić że to bedzie twoje kolejne świetne opowiadanie ! Pozdrawiam :*
18 sierpnia 2010 o 12:31
UsuńAno, tajemniczość, panująca w rozdziale zachęca do czytania, zdaję sobie z tego sprawę xD
~Eles.
OdpowiedzUsuń18 sierpnia 2010 o 18:56
Weeeee, pierwszy rozdział dla mnie! Toż to zaszczyt i duma dla mnie. No, to czekam na dalsze części i oczywiście na bohaterów, bom ciekawa ich wyglądu i charakteru xD.
18 sierpnia 2010 o 19:42
UsuńNo wiem, wiem, ale jakoś tak nie mogę się zabrać do napisania czegoś o bohaterach xD
~Tula
OdpowiedzUsuń19 sierpnia 2010 o 10:46
No i jest pierwszy rozdział! Fajny, choć wydaje mi się, że lepiej ci idzie pisanie w trzeciej osobie. To jest takie trochę… no trudno to opisać. Sztuczne i bezuczuciowe? No tak, chyba to są dobre słowa. Nie wiem dokładnie co mi tu nie pasuje, może opisy, może coś zupełnie innego. Po prostu do ideału nie jest tak blisko. Podobało mi się, tylko gdybyś włożyła w to więcej uczuć byłoby lepiej:)
19 sierpnia 2010 o 10:51
UsuńA mnie się właśnie wydaje, że mało opisów i uczuć w trzeciej osobie jest. Lepiej mi się pisze w pierwszej, bo się idzie wczuć w bohatera, a tak w trzeciej… Niezbyt.
~Tula
Usuń19 sierpnia 2010 o 12:35
Nie wiem, weszłam na blogi w których piszesz w pierwszej osobie i tam szło ci świetnie. Ale na początku zawsze nie jest tak wspaniale jak być powinno, więc pewnie wkrótce znów będę się zachwycała ;)
19 sierpnia 2010 o 12:52
UsuńA mnie się właśnie te opisy podobają, nie wiem, dlaczego nosami kręcicie.
~Tula
Usuń19 sierpnia 2010 o 14:05
O gustach się nie dyskutuje. Zresztą nie możemy cię rozpuścić! I tak głównie słyszysz same komplementy, więc trochę krytyki ci nie zaszkodzi:D
19 sierpnia 2010 o 14:10
UsuńHahaha, w życiu dość krytyki miałam, chociaż mówiłam, ja krytykę bardzo lubię, ale szczerą i prawdziwą xD
~Tula
Usuń19 sierpnia 2010 o 16:38
Ja jestem bardzo szczera. Czasami aż za bardzo xd
~nicole .
OdpowiedzUsuń19 sierpnia 2010 o 11:12
Fantastyczny rozdział! Nareszcie podałaś imię bohaterki xD Wydaje mi się, że Macy ma się spotkać z Greybackiem, albo z Glizdogonem. xD
19 sierpnia 2010 o 11:46
UsuńZ wilkołakiem? Co Ty, prędzej z Glizdogonem. A Greyback w ogóle umie pisać? xD
~nicole .
OdpowiedzUsuń19 sierpnia 2010 o 12:16
Nie jestem pewna xD
Morales
OdpowiedzUsuń20 sierpnia 2010 o 13:02
Rzeczywiście, krótkie to to nie jest. Ale daje się przeczytać. Masz rację. Nie liczy się szybkość i ilość, ale jakość.P.S. Nie wiem, który raz już to piszę, ale czy mogłabyś mnie informować o kolejnych częściach w zakładce SPAM? Znajduje się w menu po prawej stronie bloga. z góry dziękuję.www.squirrels.blog.onet.pl
20 sierpnia 2010 o 13:28
UsuńAha, fakt, jest xD Gdybym to wcześniej zauważyła, to tam bym info zostawiła, dzięki za informację xD
~Destruo.
OdpowiedzUsuń20 sierpnia 2010 o 18:17
Kurcze kolejne opowiadanie na twoich barkach? ;d Gratuluję ;d o teraz oprócz siostrzenicy i tutaj sobie poczytam ;)Pozdrowienia, czarnemleko.fbl.pl
21 sierpnia 2010 o 10:16
UsuńAno, w siostrzenicę dużą część siebie włożyłam xD
~supelek
OdpowiedzUsuń16 stycznia 2014 o 08:28
Swietny blog czekam na dalsza aktywnosc i jeżeli chcesz znaleźć szkoła prawa jazdy warszawa
zapraszam na okazika :-)