25 sierpnia 2010

2. Dom na pustkowiu

         Aksamitna noc zapadła szybko. Ciotka i wujek już o dwudziestej wyszli z domu, Morrisa nie było, więc w mieszkaniu zostałam tylko ja i moje dwie kuzynki. Hope chciała się ze mną pobawić, ale zabroniłam jej wchodzić do mojego pokoju. Oświadczyłam, że jestem zmęczona i pobawimy się jutro rano. To było bardzo grzeczne, słodkie dziecko, więc natychmiast usłuchało. Bardzo była podobna do matki. Miała kręcone, jasne włosy, czerwony, pulchne policzki i duże, okrągłe, piwne oczy. Kiedy była młodsza, wszyscy porównywali ją do aniołka. A kiedy dorosła, stała się po prostu większym aniołem. Mimo że byłyśmy kuzynkami, w ogóle mnie nie przypominała.
Ja miałam całą swoją urodę również po mojej matce, ale ona i jej starsza siostra były do siebie tak niepodobne, jak tylko się dało. Ja miałam, tak jak moja mama, Phyllis, tak zwane kocie oczy, trochę więcej piegów na bladej twarzy, a włosy trochę ciemniejsze, sięgające łopatek. Byłam też trochę drobniejsza od niej.
Za to ciotka Rosalie miała kręcone, bardzo jasne włosy, przejrzyste, brązowe oczy i była jakby bardziej przysadzista. Za to Lynn chyba nie była podobna do nikogo. Cała rodzina Montgomerych miała chyba jakieś tendencje do tycia, ale ich najstarsza córka była wręcz przeraźliwie chuda. Nogi miała długie i szczupłe, jak patyki, ręce jak chińskie pałeczki. Twarz zaś pociągłą, ziemistą, oczy często podkrążone. Była szatynką, co raczej nie dodawało jej uroku, bo jej ciemne włosy mocno kontrastowały z jej anemiczną twarzą. Jedynie oczy ożywiały jej twarz. Były zawsze szeroko otwarte i jakby przejrzyste.

Pół godziny przed północą, ubrałam płaszcz, zarzuciłam na głowę kaptur i otworzyłam okno. Pogoda była wymarzona na taką ucieczkę. Ciężka, wilgotna mgła unosiła się tuż nad ziemią, księżyc przysłaniały burzowe chmury. Kiedy stanęłam na parapecie, zachwiałam się lekko. Na ulicy nie było nikogo. Udało mi się prawie bezszelestnie przeskoczyć z parapetu na rynnę. No, jeśli nie licząc głuchego pacnięcia, kiedy się z nią zderzyłam. Rozpaczliwie chwyciłam się przerdzewiałych prętów, którymi przymocowana była do ściany i zerknęłam w dół. Było wyżej, niż sobie to obliczyłam. Powoli zaczęłam posuwać się w dół. Ręce już mnie bardzo bolały, ale strach przed upadkiem był większy.
Metr przed dotarciem na asfaltowy chodnik zeskoczyłam. Skórę miałam w wielu miejscach przetartą aż do krwi. Wytarłam ręce o płaszcz i rozejrzałam się. Do Millennium Bridge nie było tak daleko, ale samo schodzenie zajęło mi dziesięć minut. Będę musiała się pospieszyć. Co się stanie, jeśli się spóźnię? Automatycznie przyspieszyłam kroku.

         Kiedy doszłam już do Millennium Bridge, dochodziła już prawie północ. Nigdzie nie było żywej duszy. Żadnego samochodu. Nawet światła nie paliły się na moście, jakby specjalnie na to spotkanie.
Myliłam się. We mgle stał jakiś mały człowieczek. Z pewnością był ode mnie niższy. Na głowie miał kaptur, na rękach skórzane, czarne rękawiczki, a pod pachą trzymał „Proroka Codziennego”. Podeszłam do niego powoli, niepewnie, jak do niebezpiecznego węża, który w każdej chwili może wystrzelić w moją stronę i splunąć jadem. Osoba zdjęła kaptur. Okazało się, że jest to mężczyzna. Choć zdawał się być jeszcze młody, wyglądał na bardzo zmęczonego i zniszczonego przez życie. Na głowie miał kępkę szarych, brudnych włosów. Szczęki pokrywał mu cień jasnego zarostu. Podkrążonymi, przekrwionymi oczami łypał na mnie spode łba, ale minę miał taką, jakby chciał stąd natychmiast odejść. Zamachał ręką w moim kierunku, dając mi w ten sposób znak, bym do niego podeszła. Zrobiłam to.
         - Kim pan jest? – zapytałam, ale on syknął.
         - Nie będziemy teraz o tym rozmawiać – wycharczał. Głos miał szorstki i stanowczy, ale jego właściciel z pewnością się bał.
Poszłam z nim. Zeszliśmy z mostu i skręciliśmy w jakąś boczną uliczkę. Mężczyzna cisnął gazetę, którą ściskał pod pachą do śmietnika i zatrzymał się gwałtownie. Zrobiłam to samo. Przez krótki moment przyglądałam mu się z góry, ale kiedy już otworzyłam usta, żeby zapytać, o co w tym wszystkim chodzi, uciszył mnie znowu machnięciem ręki. Chwycił mnie z całej siły za nadgarstek i teleportował się tak nagle, że serce podskoczyło mi do gardła. Poczułam się, jakby ktoś przeciskał mnie przez bardzo wąską, gumową rurę. Już traciłam oddech, kiedy się to wszystko skończyło.

Znaleźliśmy się w jakiejś nieznanej mi dotąd okolicy. Dookoła panowały istnie egipskie ciemności. Rozejrzałam się rozpaczliwie w poszukiwaniu dziwnego mężczyzny, kiedy usłyszałam jego chrapliwy, teraz już bardzo zdenerwowany głos:
         - Tutaj, chodź za mną.
Kiedy moje oczy przyzwyczaiły się już do nienaturalnej ciemności, zauważyłam majaczący w oddali dom. Zasłony miał zasunięte, ale widać było, że w środku pali się wątłe, rozdygotane światło.
Podeszliśmy bliżej. Mężczyzna otworzył różdżką skrzypiącą okropnie furtkę i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi. Zapukał. Zatrzymałam się tuż za nim. Teraz zauważyłam, że dom wcale nie był taki duży, na jakiego wyglądał. Musiał mieć zaledwie cztery pokoje na dole, a na poddaszu jeden, no, ewentualnie dwa. Trawa była tu bardzo zapuszczona, choć nie aż tak, jak w domu moich rodziców. Dookoła rosło też mnóstwo drzew, posadzonych tutaj chyba całkiem niedawno, jakby miały za zadanie odgrodzić dom i ogród od ogromnego pustkowia. Bo, rzeczywiście, nigdzie nie zobaczyłam ani jednego choćby malutkiego budynku.
Ktoś otworzył nam drzwi, ale nie zobaczyłam, kto, bo teraz z kolei oślepił mnie blask wątłego, jak mi się zdawało, światła. Osłoniłam ręką twarz, ale nawet nie zdążyłam się rozejrzeć, bo owa osoba wciągnęła mnie bardzo brutalnie do środka i zatrzasnęła drzwi.

         Znajdowałam się teraz w dość wąskim, ale jasnym holu. Z lewej strony nie miał ściany, tylko wchodziło się bezpośrednio, jak później zauważyłam, do salonu. Z prawej strony były schody, prowadzące na górę.
Odepchnęłam od siebie osobę, która wciągnęła mnie bezceremonialnie do środka i rozejrzałam się dokładniej. Czarodziej, który po mnie przyszedł, był o wiele niższy od osoby, która otworzyła nam drzwi. Był to również mężczyzna, ale o wiele młodszy od tamtego. Miał na oko dwadzieścia pięć lata, jakieś sześć stóp wzrostu i jasne, prawie sięgające ramion włosy. Przyglądał mi się uważnie bystrymi, niebieskimi oczami. W jego spojrzeniu w ogóle nie było śladu owej brutalności, którą okazał w progu.
Cofnęłam się o krok, z oburzeniem widocznym na mojej twarzy.
         - Ja wiem, czyje to mieszkanie – odezwałam się wyzywającym tonem. – Wujek mi mówił, że na tym odludziu mieszka Bartemiusz Crouch, ten dyrektor Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów. A ty – spojrzałam z pogardą na młodszego z mężczyzn – musisz być jego synem. Tylko dziwne, że żyjesz.
Syn Croucha zrobił przepraszającą minę.
         - Wybacz mi to niefortunne powitanie – powiedział. Głos miał łagodny i jakby wesoły. Zbyt wesoły jak na obecną sytuację. – Nie mamy złych zamiarów.
         - Zależy dla kogo – rozległ się trzeci głos.
A był to głos niepodobny do żadnego. Przerażający, wysoki i piskliwy, ale mimo wszystko mrożący krew w żyłach. Poczułam, jak mi się jeżą wszystkie włosy na karku, kiedy przemówił ponownie:
         - Ty jesteś Macy Savour, tak? Twoi rodzice byli bardzo wiernymi śmierciożercami. Wiedziałaś o tym? Zaiste, bardzo oddanymi sługami Lorda Voldemorta. Podejdź tu.
Czający się za mną mały, wystraszony czarodziej pchnął mnie lekko w stronę salonu. Nie był to duży pokój. Fotel odwrócony był oparciem w stronę wejścia. Siedzący w nim mężczyzna musiał być bardzo niski, bo jego głowa w ogóle nie wystawała nad oparcie, a nogami nie dotykał podłogi. Powoli, bardzo powoli podeszłam do fotela. Kiedy byłam już bardzo blisko, ogień, buzujący w kominku oświetlił trochę zakurzony dywan, na którym zobaczyłam grubego jak ludzkie udo bardzo długiego węża. Poczułam się, jakby serce opadło mi na samo dno żołądka. Z fotela ponownie popłynął przerażający głos:
         - Nie bój się, tylko podejdź.
Podeszłam tak blisko, jak się tylko dało. Kiedy zobaczyłam, co siedzi w fotelu, już nawet wąż nie zdał mi się tak straszny. Zawinięta w czarny koc postać, jakby niemowlęcia, ale to miało kolor zupełnie biały, prawie jaśniało w półmroku perłową poświatą. Zupełnie jak duchy w Hogwarcie. Oczy miało wielkie, szkarłatne, zupełnie pozbawione białek, ale za to ze źrenicami wąskimi i pionowymi, jak u kota. Nienaturalnie długie, kościste palce zaciskały się na różdżce. I teraz do mnie dotarło…
Upadłam na kolana przed fotelem.
         - Panie, czy to ty? – spytałam głosem drżącym od słabo ukrywanego strachu.
Nie będę kłamać. Bałam się. Chyba pierwszy raz w życiu tak strasznie się bałam. Serce rozbijało mi się o żebra, a ja poczułam, że robi mi się gorąco ze strachu.
         - Tyle ze mnie zostało – wyszeptała postać. – Jestem teraz taką kreaturą, ale jednak żyję. I te wszystkie plotki o mojej śmierci – zaśmiał się ochryple – to wszystko kłamstwa.
Zerknęłam za siebie, po czym znów wbiłam wzrok w zakurzoną podłogę. Nie śmiałam ponownie spojrzeć na fotel.
         - Po co mnie tu wezwałeś? Pan mój wie, że moi rodzice nie żyją?
Teraz z fotela dobiegło mnie ciężkie westchnienie, zupełnie jednak pozbawione żalu, tak samo jak uprzedni śmiech.
         - Wiem, dlatego wezwałem ciebie – rzekł Voldemort. – Wiem o tobie wszystko. Zapewne twój wujek wspominał w twoim domu o zaginięciu Berty Jorkins? To Glizdogon jakimś cudem zdołał ją do mnie przyprowadzić. Od niej dowiedziałem się wszystkiego. O Mistrzostwach Świata w Quidditchu, o Turnieju Trójmagicznym, który ma w tym roku odbyć się w Hogwarcie, o moim wiernym słudze, w którego domu właśnie gościmy, ale i o tobie. Po przełamaniu bardzo silnego zaklęcia zapomnienia powiedziała mi, że aurorzy umieścili cię w domu twojej ciotki. Popierasz moje poglądy, jak zresztą większość Ślizgonów, co bardzo mnie ucieszyło i otworzyło mi jeszcze większe możliwości. Jeśli oczywiście jesteś gotowa mi służyć.
Przełknęłam ślinę. Serce waliło mi tak mocno, że zdawało się za chwilę wyrwać mi się z piersi. Bardzo pragnęłam kontynuować to, co zaczęli moi rodzice. Pragnęłam też się zemścić na ich mordercach. Ale były to tylko marzenia, nigdy nie sądziła, że naprawdę kiedyś stanę przed takim wyborem.
         - A co się stanie, jeśli odmówię? – zapytałam.
         - Rzucę na ciebie zaklęcie zapomnienia i Glizdogon odeśle cię do domu – odparł Czarny Pan spokojnym, nieporuszonym tonem. – Twoi rodzice zrobili dla mnie bardzo dużo, żebym teraz cię zabił. Ale pamiętaj, będę cię odtąd uznawał za mojego wroga.
Znów zerknęłam na czających się w ciemnym holu śmierciożerców. Nie chciałam mieć wroga w Lordzie Voldemorcie. W czasach, kiedy od był w pełni władzy, to właśnie jego poplecznicy byli górą. A teraz też wszystko wskazywało na to, że wróci do swojej dawnej mocy. Stanie się to wcześniej czy później. Rodzice, gdyby żyli, z pewnością wychowaliby mnie na zwolenniczkę ich pana. Zgodzę się, choćby tylko na złość tym, którzy umieścili mnie w domu członka Zakonu, by wyplenić ze mnie tę „truciznę”, którą zaszczepili we mnie rodzice.
         - Ja… - zawiesiłam głos. – Ja zgadzam się. Będę ci służyć, panie, jak moja matka i ojciec, jeśli mi się uda.
Voldemort milczał przez chwilę, rozważając moje słowa. W domu zaległa głucha cisza, tylko trzaskanie ognia w kominku przerywało ją od czasu do czasu. A sekundy leciały, jedna za drugą.
         - Takiej odpowiedzi oczekiwałem – odezwał się Czarny Pan, teraz już bardzo cicho, po czym dodał o wiele głośniej. – Bartemiuszu. Wyjaśnij wszystko pannie Savour, jeśli łaska. Glizdogonie, musisz wydoić Nagini, zanim udamy się na spoczynek. Podejdź tu.
Obaj mężczyźni podeszli do fotela swojego pana. Mężczyzna, nazwany Glizdogonem, z prawdziwą paniką malującą się na jego szarej, zmęczonej twarzy ruszył w stronę węża. Za to syn pana Croucha pochylił się i podciągnął mnie na nogi. Jego ręce były teraz o wiele delikatniejsze, niż wcześniej. Wyszarpnęłam jednak rękę z jego uścisku i odsunęłam się, żeby iść co najmniej kilka kroków od niego. Nadal byłam obrażona za to bezceremonialne porwanie.
Śmierciożerca zaprowadził mnie do drugiego pokoju. Była to niewielka sypialnia z jednoosobowym łóżkiem. W ubraniu, z szeroko otwartymi oczami utkwionymi w suficie leżał w nim…
         - To jest pan Crouch! – wyrwało mi się, a ja sama podbiegłam do łóżka, żeby mu się przyjrzeć. Chyba mnie nie rozpoznawał, mimo że przecież spotkaliśmy się na Mistrzostwach Świata. Ba, chyba w ogóle nie widział, bo nawet nie zareagował na mój krzyk. – Co mu jest?
         - Nie denerwuj się, jest pod działaniem Imperiusa – wyjaśnił Crouch junior, zamykając drzwi. Różdżką zapalił pęk świec, stojących na parapecie.
         - Od kiedy to jesteśmy na ty? – warknęłam.
         - Przepraszam. W takim razie niech panienka nie krzyczy, Czarny Pan chce mieć ciszę – odpowiedział zrezygnowanym, choć trochę rozbawionym głosem Bartemiusz. – Niech się panienka na mnie nie gniewa, już mówiłem, że zrobiłem to niechcący.
Łypnęłam na niego spode łba. Cóż, skoro mieliśmy już razem pracować, nie musiałam się na niego obrażać. Wyciągnęłam rękę w jego stronę, a on ją uścisnął z wyrazem ulgi na twarzy.
         - Macy Savour.
         - Barty Crouch.
Znów zerknęłam na łóżko, na którym leżał jego ojciec. Kiedy go ostatni razi widziałam, był zupełnie inny. Nie leżał jak pień drewna i był całkiem przytomny. Czy już wtedy był pod działaniem Imperiusa?
Nagle sobie wszystko  uzmysłowiłam…
Mroczny Znak, który ktoś wystrzelił w niebo… To nie był ktoś, tylko właśnie jego syn. Wujek opowiadał mi, że złapali Harry’ego Pottera i jego przyjaciół w lesie, tuż pod znakiem. Oczywiście, puścili ich wolno, jak można było posądzić go o wyczarowanie symbolu śmierciożerców. To by było co najmniej dziwne. I znaleziono skrzatkę pana Croucha…
         - To ty wyczarowałeś Mroczny Znak po Mistrzostwach Świata – zauważyłam. – Różdżką Pottera. Ale dlaczego ojciec znów cię uwięził? Przecież mogłeś się teleportować.
         - Nie mogłem. Jedno z zaklęć oszałamiających trafiło we mnie i w Mrużkę, naszą skrzatkę. Najpierw wydalił ją ze służby, a kiedy już wszyscy sobie poszli, zabrał mnie do domu i znów rzucił na mnie zaklęcie Imperiusa. Ale kilka dni później przyszedł tutaj Czarny Pan w ramionach Glizdogona. Wiesz, kto to Glizdogon?
Pokręciłam głową. Ze słów Lorda Voldemorta mogłam jedynie wywnioskować, że jest to ów mały człowieczek, który czekał na mnie na moście, prawdopodobnie pisał list pod dyktando swojego pana, bo wątpię, by Czarny Pan mógł w obecnym stanie coś napisać. Coś mi się też wydawało, że nie bardzo mu odpowiada opieka nad swoim panem.
         - Glizdogon to było kiedyś szkolne przezwisko Petera Pettigrew – wyjaśnił Bartemiusz, co już bardziej mi rozjaśniło w głowie.
         - Ale co on tutaj robi? Podobno nie żyje od trzynastu lat…
         - No właśnie. Wszyscy myśleli, że nie żyje. To on zamordował tych mugoli, on wydał Czarnemu Panu Potterów i przez te trzynaście lat ukrywał się pod postacią szczura. Dopiero w tym roku odnalazł Czarnego Pana – przerwał mi.
To jakaś paranoja. Czy wszyscy w tym świecie muszą najpierw udawać nieżywych? I jak tu wyjść z domu, skoro oficjalnie jest się trupem? No, Czarny Pan chyba dość nieudolnie zaczął wybierać sobie służących. Jeszcze się okaże, że tylko ja jestem jedyną „żywą” zwolenniczką.
         - O co w tym wszystkim chodzi? – spytałam.
Zupełnie nic nie rozumiałam. Pan Crouch pod działaniem Imperiusa, Lord Voldemort w jakiejś karłowatej formie, żałosny wrak człowieka Glizdogon i syn Croucha, który podobno umarł w Azkabanie, a żyje. Usiadłam na krześle przy dębowym biurku i podparłam brodę na zaciśniętych pięściach. To wszystko było jak jakiś dziwny sen. I ten Turniej Trójmagiczny… Uczyłam się przeciętnie, ale byłam na tyle skupiona na lekcjach, by usłyszeć kilka ważnych rzeczy podczas historii magii. Turniej Trójmagiczny odbywał się co kilka lat, ale od ponad wieku żadna szkoła nie wzięła w nim udziału, bo za dużo miał ofiar śmiertelnych.
         A jeśli już Czarny Pan odzyska siły? Miał kiedyś bardzo wielu zwolenników, ale po jego upadku połowa z nich trafiła do Azkabanu, a druga połowa wróciła do normalnego życia, wypierając się swojego pana i wszystkich czynów, które wykonali na jego rozkaz. No i jeszcze jakiś niewielki procent z nich zginęło, jak moi rodzice. Czy po jego powrocie do władzy powrócą do niego jego wierni śmierciożercy?
Westchnęłam ciężko i odwróciłam się twarzą do Barty’ego. Stał tam, gdzie był wcześniej i przyglądał mi się.
         - O co chodzi z tym Turniejem Trójmagicznym? – zapytałam w końcu.
         - Uczęszczasz jeszcze do Hogwartu, więc znasz pewnie Harry’ego Pottera. Plan Czarnego Pana jest bardzo skomplikowany. Ja… teraz już my… mamy tylko spowodować, żeby Potter dostał się do Turnieju, a później przeprowadzić go przez wszystkie zadania.
Parsknęłam śmiechem. Albo Czarny Pan rzeczywiście ma jakiś głębszy plan i nie zdradził go Barty’emu do końca, albo naprawdę wszyscy tu liczą na łut szczęścia. Jak ja i oficjalnie od wielu lat martwy syn pana Croucha mamy wpakować Harry’ego Pottera do Turnieju Trójmagicznego? To będą pierwsze takie zawody od ponad stu lat i Dumbledore najprawdopodobniej będzie chciał otoczyć uczestników największą ochroną, na jaką stać jego i ministerstwo. Tyle rzeczy się tu nie kleiło…
         - A jak ty zamierzasz się dostać do Hogwartu? Może mam cię przemycić w walizce? – zadrwiłam.
Bartemiusz jednak nie odpowiedział mi nic konkretnego, rzucił tylko:
         - Czekaj na kolejne instrukcje. Chodź, trzeba cię przetransportować z powrotem do domu.
To czysty obłęd. Jeśli Czarny Pan myśli, że uda mu się powrócić do dawnej potęgi, mając do pomocy przerażonego człowieczka, syna dyrektora departamentu i uczennicę, to… to on chyba się myli… Ledwo powstrzymałam się od wzdrygnięcia przez tę myśl.
Crouch junior ubrał czarną pelerynę, zarzucił kaptur na głowę i wyszedł ze mną na zewnątrz. Opuściliśmy teren posesji i szliśmy przez chwilę polną drogą, nie odzywając się do siebie. Nie znałam go dobrze. Praktycznie w ogóle go nie znałam, ale wydał mi się zbyt delikatny jak na śmierciożercę. Co prawda nigdy żadnego nie poznałam, aż do dziś, ale dużo o nich słyszałam i widziałam ich zdjęcia w starych „Prorokach” w hogwarckiej bibliotece. Weźmy na przykład takiego Augustusa Rokwooda. Już po twarzy można było poznać, że nie stoi po stronie dobra. A Barty? Nie był typowym przystojniakiem, wręcz przeciwnie. Twarz miał całkiem przeciętną, jakby jeszcze trochę chłopięcą, mimo że był już dorosłym mężczyzną. Albo tylko grał takiego optymistę, albo rzeczywiście nim był, co nie wróżyło dobrze jego karierze śmierciożercy.

         - Myślę, że tu będzie dobrze – zatrzymał się nagle, przerywając tę wstęgę milczenia. – Potrafisz się już teleportować?
         - Tak, ale zezwolenie dostanę dopiero we wrześniu – odparłam zgodnie z prawdą.
         - No to chwyć mnie za rękę – wyciągnął dłoń w moim kierunku, ale zawahałam się. Dopiero po długiej chwili zdecydowałam się ją pochwycić. Crouch teleportował się prawie w tej samej chwili.
I znów to okropne uczucie…
Uderzyłam stopami o chodnik. Dopiero po kilku sekundach zorientowałam się, że stoimy na Millennium Bridge. Natychmiast puściłam rękę śmierciożercy i cofnęłam się.
         - Odprowadzić cię? – spytał bardzo cicho.
         - Nie, poradzę sobie – odpowiedziałam, ubrałam kaptur na głowę i oddaliłam się szybkim krokiem.

Pod kamienicę dotarłam w o wiele szybszym tempie, niż wcześniej. Stanęłam pod ścianą i podniosłam głowę, żeby spojrzeć na moje otwarte okno. Cudownie. Po prostu świetnie. Kiedy planowałam ten wypad, wydawało mi się, że wszystko powinno pójść bez większych zakłóceń. Ale nie przemyślałam powrotu. Jak ja trafię na najwyższe piętro? Przecież nie wdrapię się po rynnie jak kot. A moje długie paznokcie nic mi tu nie pomogą.
         Poczułam mrowienie na karku, jakby ktoś mnie obserwował. Odwróciłam się, żeby spojrzeć, co to takiego, ale nagle ogarnęła mnie ciemność, jakby jakaś okropnie gęsta, czarna, lodowata mgła porwała mnie w powietrze i postawiła na parapecie. Zachwiałam się niebezpiecznie nad jego krawędzią; musiałam chwycić się framug okna, żeby nie wypaść. Serce waliło mi w piersi jak oszalałe, nogi mi się trzęsły ze strachu. Weszłam czym prędzej do pokoju i zatrzasnęłam okno, nie zważając na hałas, który zrobiłam. Spojrzałam na zegar. Było kilkanaście minut po pierwszej. Ciotka i wujek już chyba wrócili, kolację mieli umówioną na dwudziestą pierwszą. Nie będę szła sprawdzać. Rozebrałam się po cichu, włożyłam koszulę nocną i wśliznęłam się do łóżka. Nadal lekko drżałam. To było straszne. I bardzo dziwne. Słyszałam o tym, że czarodzieje mogą lewitować, ale do tego potrzeba naprawdę wielkiej mocy i doświadczenia. Ja nie miałam ani tego, ani tego. Chyba że był to jakiś inny czarodziej…

___________

Znów rozdział wyszedł dość długi, ale chyba opisów było mniej. Wyszło mi siedem kartek w Wordzie. Ale jeśli Wam to nie odpowiada, mogę pisać krótsze rozdziały. Wszystko dla moich czytelników. Chciałabym powiedzieć, że dziś jest rocznica śmierci Aaliyah. Była to chyba najlepsza piosenkarka i aktorka, jaką widział świat. Przynajmniej ja tak sądzę. Dedykacja dla jej wszystkich fanów, mam nadzieję, że wśród moich czytelników jest ich kilku xD 

41 komentarzy:

  1. alicecullen2@poczta.onet.pl
    25 sierpnia 2010 o 12:23

    Pierwsza?! Idę czytać!

    OdpowiedzUsuń
  2. alicecullen2@poczta.onet.pl
    25 sierpnia 2010 o 12:39

    Dziękuję za gratulację, dziękuję ;D. Bartemuisz mnie urzekł od razu :) Zostaw go mnie! :D Na początku myślałam, że ta niska postać co czekała na Macy to Barty, ale jak przeczytałam, że ta postać się bała już wiedziałam, że to szczurek :P Rozdział wyszedł pięknie, może daltego, że był Barty? Ja go uwielbiam, więc to opowiadanie także :D A kiedy dodasz NN na SCP? Mam nadzieję, że niedługo :PA ja muszę się pochwalić, że też założyłam nowego bloga :DPozdrawiam, Zama.[oeil-de-la-mort]

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2010 o 12:49
      Cóż, Barty i Voldemort zawsze należeli tylko do mnie, możesz wszcząć ze mną pojedynek o nich, ale taka zatwardziała miłośniczka jak ja nawet jak przegrywa, to i tak wygrywa, ha xD

      Usuń
  3. alicecullen2@poczta.onet.pl
    25 sierpnia 2010 o 12:53

    Wolę się z Tobą nie pojedynkować :D Ty jesteś The Best, więc… :DAle i tak: Mów co chcesz, ja i tak Barty’ego ubóstwiam!Zama

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2010 o 13:03
      Hehe, podziwiać kogoś nikomu nie zabraniam, ale wiesz. Barty jest only mon :)

      Usuń
  4. ~nicole .
    25 sierpnia 2010 o 14:16

    Zaczynam czytać. XD

    OdpowiedzUsuń
  5. ~Tula
    25 sierpnia 2010 o 14:18

    No tak, to już wiemy na czym stoimy ;) Wiesz, co najbardziej podoba mi się w twoich opowiadaniach? Postacie, które tworzysz. Wszystkie są takie ludzkie i normalne, mają swoje wady i problemy. Nikogo nie idealizujesz i właśnie to jest u ciebie najfajniejsze. Podobał mi się ten rozdział, ale na początku natknęłam się na powtórzenia. Opisy już o niebo lepsze niż wcześniej, ale to może ja spojrzałam na nie z innej strony? Długie notki są najlepsze, wcale nie musisz pisać krócej. Ta była idealnej długości ;) Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2010 o 15:34
      Hehe, nawet Sophie jako dość wyidealizowana postać ma swoje wady, hehe, Mary Sue z wadami xD

      Usuń
    2. ~Tula
      25 sierpnia 2010 o 15:46

      A powiedz mi, wczoraj chyba pojawiła się informacja, że zawieszasz bloga, gdyż masz zepsuty komputer a znając twojego tatę to naprawi ci go za dwa lata. I co, jednak działa? Czy może mi się to przyśniło? xd

      Usuń
    3. 25 sierpnia 2010 o 22:47
      Nie, tata komputer naprawił, cudownie, prawda? Teraz mam nawet połowę dysku C wolnego, a przedtem wirusy całego go zajmowały xD To cudowne patrzeć na ten dysk i widzieć niebieski pasek xD

      Usuń
    4. ~Tula
      26 sierpnia 2010 o 14:51

      To naprawdę cudowne ;) Ja tak sobie myślę, że bez mojego laptopa życie byłoby trudne. Bo pisać w notatniku to bym zupełnie nie umiała!

      Usuń
    5. 26 sierpnia 2010 o 14:54
      W notatniku? Boże, jak można pisać w notatniku. Ja zawsze piszę wszystko w wordzie xD

      Usuń
    6. ~Tula
      26 sierpnia 2010 o 21:40

      No ja również, nie mogłam bym pisać w zwykłym zeszycie, zwariowałabym.

      Usuń
  6. ~nicole .
    25 sierpnia 2010 o 14:26

    Ale zarąbisty szablon! xDPrzestraszyłam się Voldzia. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2010 o 15:34
      Ano, zniewieściały przynajmniej nie jest xD

      Usuń
  7. ~olka
    25 sierpnia 2010 o 19:16

    No to Voldemort ma nowego sługę………Macy.Tylko czemu to wszystko odbyło się w nocy?…………….Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2010 o 22:48
      Wyobrażasz sobie Macy schodzącą po rynnie w środku dnia? No, w ogóle sobie nie wyobrażam, żeby w południe śmierciożercy organizowali spotkania.

      Usuń
  8. ~Feliks
    25 sierpnia 2010 o 21:35

    Podoba mi się Twój styl i sposób opisywania, masz bogate słownictwo i piszesz w miarę poprawnie, ale zauważyłem dwa powtarzające się błędy. Po pierwsze: „Śmierciożercy” to nazwa własna, powinna więc być pisana z dużej litery, podobnie jak „Skrzydło Szpitalne”, „Pokój Wspólny” itp. Druga sprawa to powtórzenia. Kilka fragmentów z tego rozdziału:”Bardzo była podobna do matki. Miała kręcone, jasne włosy, czerwony, pulchne policzki i duże, okrągłe, piwne oczy. Kiedy była młodsza, wszyscy porównywali ją do aniołka. „”Ja miałam, tak jak moja mama, Phyllis, tak zwane kocie oczy, trochę więcej piegów na bladej twarzy, a włosy trochę ciemniejsze, sięgające łopatek. Byłam też trochę drobniejsza od niej. „”Była szatynką, co raczej nie dodawało jej uroku, bo jej ciemne włosy mocno kontrastowały z jej anemiczną twarzą. Jedynie oczy ożywiały jej twarz.”W pierwszym przypadku powtarza się „była”, dalej „trochę” (brrr, aż gryzie, naprawdę tego nie zauważyłaś?), a w trzecim „jej” (to co wyżej… rzuca się w oczy).Pozdrawiam, życzę powodzenia i wytrwałości w dalszym pisaniu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 sierpnia 2010 o 22:53
      Hmm, powtórzenia w tak długich opisach muszą się zdarzać, nie ma siły xD Co do tej nazwy własnej, to tak, wiem, że pisze się to z dużej litery, ale w polskim wydaniu w Harrym Potterze śmierciożercy pisani są z małej litery. Czy małą literą… mniejsza o to. Ale ja trzymam się tej wersji. Zresztą, na tym blogu piszę ich małą literą, na Siostrzenicy i Selene Snape dużą, więc się wyrównuje xD

      Usuń
    2. ~Feliks
      26 sierpnia 2010 o 12:55

      Jak uważasz. Niestety co do powtórzeń mam odmienne zdanie. Ich wcale nie musiało tam być. Chcesz dowodów? Proszę bardzo:”Urodę odziedziczyła po matce. Miała kręcone, jasne włosy, pulchne policzki i duże, okrągłe, piwne oczy. Kiedy była młodsza, wszyscy porównywali ją do aniołka.”"Tak jak moja mama, Phyllis, miałam kocie oczy, trochę więcej piegów na bladej twarzy i ciemniejsze włosy, sięgające łopatek. Byłam też nieco od niej drobniejsza.”"Była szatynką, co raczej nie dodawało jej uroku, bo ciemne włosy mocno kontrastowały z anemiczną twarzą dziewczyny. Jedynie oczy ożywiały ten smutny widok.”Tak się składa, że ja również piszę i wiem z własnego doświadczenia, że powtórzeń uniknąć jest bardzo łatwo ;]Pozdrawiam.

      Usuń
    3. 26 sierpnia 2010 o 13:12
      Etam. Jak ktoś ma tak mao czasu, jak ja, to bardzo trudne. Nieważne. Wciąż pracuję nad moim stylem, jak każdy. Przez całe życie się uczymy.

      Usuń
    4. mala789
      26 sierpnia 2010 o 14:41

      to, ze nie masz czasu cie nie usprawiedliwia -sprawdz tekst przed opublikowaniem i eliminuj bledy. inni ‚pisarze’ tez nie maja mnostwa czasu a jednak sa w stanie pisac poprawnie. poza tym nie musisz wklejac rozdzialu na leb na szyje, lepiej dopracuj go i daj czytelnikom prawdziwa perelke. wybacz ze wtracilam sie w te dyskusje, ale czytalam twoje inne blogi (scp, selene-snape itd.) i wiem ze bylas polecana itd., masz spore grono wiernych czytelnikow, a nie potrafisz pisac bez powtorzen… to troche sie gryzie.. i nie wkurzaj sie od razu, bo nie pisze tego zeby ci zajsc za skore, tylko pewne rzeczy uswiadomic. pewnie, ze ‚przez cale zycie sie uczymy’, ale eliminowania powtorzen uczy sie na lekcjach polskiego w gimnazjum. pzdr i popieram kolege wyzej niestety.

      Usuń
    5. 26 sierpnia 2010 o 14:54
      Cóż, samo to, że piszesz do mnie, nie urzywając dużych liter i polskich znaków sprawia, że patrzę na Ciebie jak na słitaśnego pokemona, ale cóż. Nie wściekam się, tylko po prostu mówię, co myślę.

      Usuń
    6. mala789
      26 sierpnia 2010 o 15:33

      Sposob w jaki pisze nie powinien cie interesowac- gdybym tworzyla opowiadanie, uzywalabym duzych liter i polskich znakow. Czy powinnam teraz powiedziec: ‚Coz, samo to, ze piszesz do mnie robiac zalosne bledy ortograficzne (uŻywając) sprawia, ze mam cie za uczennice 3 klasy podstawowki’? Frozenko, wiesz co teraz o tobie mysle? Ze zwyczajnie nie potrafisz przyjac krytyki.

      Usuń
    7. 26 sierpnia 2010 o 15:38
      Nie. Krytykę ja przyjmuję, ale jeśli piszesz ją jak równy do równego. A nie, wywyższając się przy tym. Zresztą, moje błędy ortograficzne nie powinny Cię obchodzić. Mam dysortografię, z czym nic nie mogę zrobić. Chociaż bym miała płuca wypluć, „wyleczyć” się z tego nie mogę.

      Usuń
    8. mala789
      26 sierpnia 2010 o 16:17

      W ktorym momencie sie wywyzszylam? Dziewczyno, weszlam tu, przeczytalam komentarz feliksa i postanowilam sie wtracic do dyskusji, poniewaz twoje argumenty w odpowiedzi na jego byly smiechu warte. Wyrazilam tylko swoje zdanie i zostalam nazwana slitasnym pokemonem (moze jeszcze nie doroslas do nie oceniania ludzi po okladce – ok, ja to rozumiem i nie jestem w tym momencie zlosliwa). Stad moje spostrzezenie, ze krytyka cie irytuje. A co do dysortografii, ok. Nie zwrocilabym uwagi na ten blad, ale to byla ironiczna odpowiedz na twoje zarzuty jakoby jestem pokemonem. Wszystko, tyle. I pomyslec, ze nie przyszlam tu sie klocic, a jedynie poprzec kolege, ze brak czasu nie jest usprawiedliwieniem powtorzen w tekscie.

      Usuń
    9. 26 sierpnia 2010 o 16:23
      Wiesz, następnym razem, kiedy będziesz kogoś krytykować, pomyśl, bo może się okazać bardziej złośliwy i sumienny niż ja. Zakończyłam tę dyskusję, nie chce mi się marnować na to czasu.

      Usuń
    10. mala789
      26 sierpnia 2010 o 16:59

      Zakonczylas te dyskusje, bo nie masz argumentow a nie umiesz przyznac komus racji. Pozdrawiam i szczescia zycze.

      Usuń
  9. ~maidenly
    26 sierpnia 2010 o 15:16

    No w końcu mogę skomentować. Nie będę wielce oryginalna jeśli powiem, że mi się bardzo podoba, zresztą jak wszystkie twoje rozdziału, Kurde, strasznie zaniedbałam czwórkę hogwartu, pewnie mam dużo do nadrobienia, ale lubię twoją twórczość, więc to nie jest dla mnie duży problem. W linkach zauważyłam, że masz kilka starych moich blogów jak bloodyhope, vanityhouse czy unattainablle, jeśli możesz to je skasuj, bo zajmują niepotrzebnie miejsce. Pozdrawiam i czekam na następny. ;* inesperado.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 26 sierpnia 2010 o 15:20
      Cóż, muszę przyznać, że ja też czwórkę trochę zaniedbałam. Nawet nie trochę, muszę coś z tym zrobić. Ale później xD Wiesz, jestem na blogu grupowym, piszemy o śmierciożercach, jeśli chcesz, to zapraszam, może nawet na współpracę się dasz namówić xD To adres: http://krag-smierciozercow.blog.onet.pl/ Frozenka, albo raczej Sophie Sonnerie xD

      Usuń
  10. ~soft love
    27 sierpnia 2010 o 08:36

    Wydaje mi się że Macy dość trafnie oceniła Barty’ego że jest za delikatny na śmierciożerce. Mam wrażenie że ów młody Crouch nie posłuchał panny Savour i ją odprowadził. W pewnym sensie. był kilka metrów za nią, a potem widząc jej zakłopotanie faktem, ze nie ma jak się dostać do swojego pokoju, pomógł jej. Nieprawdaż? Bardzo fajny rozdział naprawdę :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 sierpnia 2010 o 13:12
      Cóż, to byłoby bardzo proste rozwiązanie, a ja takich nie lubię. Powiem tylko tyle: ta pomoc przy powrocie Macy do domu ściśle wiąże się z tym, co znajduje się na końcu drogi przy domu Croucha xD

      Usuń
  11. amanda_dv_13@onet.eu
    29 sierpnia 2010 o 15:07

    jeżeli cię to interesyje, nowy rozdział na http://www.dziedzictwo-lorda.blog.onet.pl. Zapraszam serdecznie : )

    OdpowiedzUsuń
  12. ~soft love
    29 sierpnia 2010 o 16:31

    Hmm… A to ciekawe… Co znajduje się na końcu drogi do domu pana Croucha?Prawdopodobnie, prawie na pewno dowiem się tego czytając twoje następne rozdziały. Nieprawdaż?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 sierpnia 2010 o 18:50
      Dokładnie, ale będziecie musieli trochę poczekać, aż się wyjaśni xD Następny rozdział prawdopodobnie 1 września xD

      Usuń
  13. alicecullen2@poczta.onet.pl
    30 sierpnia 2010 o 13:09

    [SPAM]Myślisz o nowym szablonie na twojego bloga? Chciałbyś zabłysnąć szatą graficzną? A może sam chciałbyś tworzyć szablony?Jeśli tak, to koniecznie wejdź na:www.custom-templates.blog.onet.plPozdrawiam, Martyna.

    OdpowiedzUsuń
  14. ~juliette
    1 września 2010 o 13:13

    Zajeb***e opo! Zresztą tak jak wszyskie ;D Pozdrawiam i wstawiam na linki (Siostrzenicę Czarnego Pana też ;*) Zapraszam na http://julie-riddle.blog.onet.pl/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1 września 2010 o 15:58
      Cieszę się, że się podoba xD

      Usuń
  15. ~wojtek19777
    5 stycznia 2014 o 10:46

    Swietny artykul czekam na dalsza aktywnosc i jeżeli chcesz znaleźć komplet bizuterii
    zapraszam na okazika :-)

    OdpowiedzUsuń