7 września 2010

4. Moody osaczony

Muszę przyznać, że trochę denerwowałam się przed tym napadem na dom Moody’ego. Nie mogłam przecież używać czarów, co mocno komplikowało sprawę. Ale skoro Czarny Pan postanowił mnie włączyć w tę sprawę, to musiał mieć w tym swój cel.
W przedostatni dzień sierpnia dostałam przed obiadem list, tak jak obiecywał Lord Voldemort.

O dwudziestej drugiej przyjdź tradycyjnie na Millennium Bridge. Nikomu nie mów, że wychodzisz. Ubierz czarną pelerynę, rękawiczki i coś, żeby zamaskować twarz.

Straciłam ochotę na jedzenie. W żołądku poczułam mdły uścisk. Teraz już sobie to uzmysłowiłam, że bałam się. Naprawdę, okropnie się bałam, że coś pójdzie nie tak przeze mnie, że coś zawalę. Czy Czarny Pan może mnie za to zabić?
Zeszłam do kuchni i bez słowa usiadłam przy stole. Nikt nie zwrócił uwagi na moją niewyraźną minę. Wbiłam martwe spojrzenie w swój talerz. Dzisiaj na obiad ciotka zrobiła naleśniki z dżemem śliwkowym. Nie znosiłam śliwek, ale bez słowa zjadłam swoją porcję.
Z tego wszystkiego po obiedzie poszłam się spakować. Zwykle robiłam to dopiero wieczorem, kiedy już ciotka mnie przymusiła. Mimo to zawsze rano zostawało wiele niezapakowanych rzeczy, które wrzucałam do kufra w wielkim pośpiechu. Teraz jednak spakowałam się bardzo dokładnie. Nie mogłam tak po prostu siedzieć i się nudzić. Bezczynność była najgorsza…

Około siedemnastej, kiedy leżałam na brzuchu i usiłowałam coś przeczytać, rozległo się ciche stukanie w szybę. Była to sowa, która dziś przyniosła mi wiadomość od Czarnego Pana. Na początku pomyślałam, że to jakieś kolejne wskazówki, ale nie. Ptak miał do łuskowatej nóżki przywiązany kawałek pergaminu i czerwoną różę. Od razu się domyśliłam, że tej sowy nie mógł przysłać Lord Voldemort. Wątpię, aby był tak romantyczny. Rozwinęłam liścik, zaintrygowana tym wszystkim. Na karteczce były napisane ładnymi, ale drobnymi literkami dwa zdania:

To na poprawienie samopoczucie. Domyślam się jak się czujesz, ja też się denerwuję.
Barty

Poczułam się, jakby gorąca kropla płynu opadła na mój żołądek. To fakt, trochę się tremowałam, ale skąd mógł o tym wiedzieć Bartemiusz? Może zgadywał? Z drugiej strony jednak miał rację. Poczułam się lepiej.
Kwiat położyłam na szafce nocnej, po czym podparłam głowę na zaciśniętych pięściach, a łokcie położyłam na parapecie okna i poddałam się obserwacji mugoli, zmierzających w różne strony, pragnących jak najszybciej załatwić swoje sprawy przed burzą. Niebo było pochmurne, jakby ciężkie i gotowe w każdej chwili zwalić się im na głowy. Promienie słońca nawet nie śmiały przebić się przez tę iście pancerną skorupę chmur. Co chwilę zrywał się wiatr i zaczynało kropić. Noc zapowiadała się burzliwa i morka.

*

Poszłam bardzo wcześnie „spać”. Kolację zjadłam tylko po to, aby sprawić dobre wrażenie. Nie przebrałam się jednak w koszulę nocną. Ubrałam pelerynę z kapturem, skórzane rękawiczki i czarną kominiarkę, którą znalazłam w pokoju Morrisa. Jego akurat nie było w domu, więc nie mógł zauważyć jej braku. Tak ubrana, czekałam na dwudziestą pierwszą piętnaście. Ciekawa byłam jak ta cała operacja przebiegnie. Alastor Moody, mimo że jest na emeryturze, nadal bardzo dobrze posługuje się magią. W końcu tylu śmierciożerców złapał… A jeśli uda mu się obronić, złapie nas i wezwie aurorów? A może rozprawi się z nami na miejscu? Nie, tego na pewno nie zrobi. Słyszałam, że potrafi być bardzo brutalny, ale zawsze swoje ofiary bierze na żywca.

         Takie pesymistyczne myśli dręczyły mnie aż do samego momentu, kiedy miałam wyjść. Otworzyłam okno, wyszłam na parapet i zsunęłam się trochę mozolnie na sam dół po rynnie. Była stara i trochę przerdzewiała, więc nie czułam się zbyt bezpiecznie. Starałam się zeskoczyć na asfalt możliwie jak najciszej. Kiedy już wylądowałam spokojnie na stałym gruncie, rozejrzałam się dookoła nerwowo, ale nikogo w pobliżu nie było.
I nagle nawiedziło mnie wspomnienie z pierwszej nocy, kiedy tak wymknęłam się z domu…
Znów poczułam mrowienie na karku, ale to przecież niemożliwe, że ktoś mi się przyglądał z tyłu, przecież stałam plecami do muru. Ruszyłam szybkim krokiem chodnikiem, ale po chwili strach zwyciężył. Zaczęłam biec. Na Millennium Bridge dotarłam w o połowę krótszym czasie, niż normalnie. Myślałam, że nikogo tam nie zastanę o tej porze, ale zobaczyłam dwie stojące po środku mostu, tuż przy balustradzie, postacie. Nie widziałam ich twarzy, ale pewna byłam, że patrzą właśnie na mnie. Podeszłam do nich.
         - Tak wcześnie? – zapytał ledwo dosłyszalnym szeptem wyższy z nich; rozpoznałam po głosie, że był to Barty.
         - Ja bałam się, że się spóźnię – wydyszałam, chwytając się za bok. Uciążliwe, nieprzyjemne kłucie, oznaczające kolkę za nic nie chciało zelżeć.
         - Dobrze już – spod drugiego kaptura dobiegł mnie chrapliwy głos Glizdogona. – Teleportujemy się stąd prosto na posesję Moody’ego. Weźmiesz ją?
To pytanie było chyba skierowane do Croucha, bo ten skinął głową, a fałdy kaptura mu zafalowały. Wyciągnął rękę w czarnej, skórzanej rękawiczce w moją stronę. Nieśmiało chwyciłam ją, a ten prawie natychmiast teleportował się. Byłam jednak na to już przygotowana i zdążyłam złapać powietrze w płuca, zanim ciśnienie ze wszystkich stron na mnie naparło.
Nie trwało to długo. Z całej siły uderzyłam stopami o twarde podłoże. Rozejrzałam się szybko, ale było bardzo ciemno. Dopiero po kilkunastu sekundach, kiedy mój wzrok przyzwyczaił się do ciemności, zauważyłam, że jesteśmy na jakimś osiedlu. Wyglądało na całkowicie zamieszkałe przez mugoli. Wszystkie latarnie były zgaszone, za czym stał prawdopodobnie Glizdogon, który teleportował się tu trochę wcześniej niż ja i Bartemiusz. W ręku wciąż trzymał różdżkę. Na rogu ulicy zauważyłam tabliczkę z nazwą ulicy Dove Drive. Nigdy wcześniej tu nie byłam, ale mogłam określić, że znajdujemy się w zupełnie innym hrabstwie. Odnalazłam wzrokiem Barty’ego i pociągnęłam go za rękaw.
         - Gdzie my jesteśmy? – zapytałam.
         -  Big Radish, w hrabstwie Sussex – wyszeptał, również rozglądając się dookoła. – Tu właśnie mieszka nasza ofiara. A konkretnie w domu o numerze dwanaście.
Szybko odnalazłam owe mieszkanie. Trudno było się w nim doszukać jakiegoś podobieństwa do domu, w którym mieszka czarodziej, ale w naszych czasach tylko niemoralni dziwacy afiszowali się z magią. Większość z nas ukrywało się jak mogło, żeby mugole nie zaczęli czegoś podejrzewać.
Bez słowa ruszyliśmy w stronę domu Szalonookiego. Bardzo się denerwowałam, ale starałam się jak mogłam, żeby nie wpaść w panikę. Może gdyby chodziło o jakiegoś innego czarodzieja, byłabym spokojniejsza. Przeszliśmy przez niski murek, a Crouch zajrzał w ciemne okna domu. Dał znak ręką, że można zaczynać misję. Coś podskoczyło mi w żołądku, kiedy Glizdogon przytknął koniec swojej różdżki do dziurki od klucza i otworzył drzwi. Bardzo cicho weszliśmy do środka.
Wnętrze mieszkanie Moody’ego wyglądało jak jakaś piwnica, w której ktoś trzymał dziwne, niepotrzebne już rzeczy. Na ścianie nad kominkiem wisiał wielki wykrywacz wrogów, duży stół w salonie zawalony był fałszoskopami, nie ważne czy sprawnymi, czy też nie. W podłużnej, drewnianej paczce rosły, zdaje się, diabelskie sidła. I Moody nie boi się trzymać czegoś takiego w domu?
         Pettigrew machnął na nas. Stał już po środku schodów prowadzących na pierwsze piętro. Zauważyłam, że wykładziny pokrywała dość gruba warstwa kurzu, tapety były przybrudzone i ściemniałe, jakby nikt od dawna tu nie mieszkał. Pewnie Moody nadal tropi Śmierciożerców i różnych bandytów, przez co mało czasu spędza w domu. Teraz jednak z pewnością tu był, w korytarzu na wieszaku wisiał podróżny płaszcz, a pod ścianą leżały ciężkie buciory. Weszliśmy cicho na pierwsze piętro. Zachowywaliśmy się bardzo cicho, ale Moody obudził się, zanim weszliśmy do jego sypialni. Byliśmy na półpiętrze, kiedy wypadł z jednej z sypialni, z różdżką w ręku, nadal w szarej koszuli nocnej. Jego magiczne, jarzące się oko obracało się w oczodole bardzo szybko.

W milczeniu rzuciliśmy się na eks-aurora. Ten zaczął strzelać na oślep zaklęciami oszałamiającymi, ale te tylko podziurawiły okropną tapetę na ścianach i strąciły pokryty pajęczyną żelazny żyrandol, robiąc przy tym straszny hałas. Poczułam, że ręka Szalonookiego zaciska się na moim przegubie. Nie myśląc zbyt wiele, ugryzłam go w kciuk. Auror zawył z bólu, co wykorzystał Barty, powalając go zaklęciem oszałamiającym na podłogę. Glizdogon wcisnął mu w usta knebel i wyprostował się, dysząc ciężko. Crouch, zamiast oprzeć się o ścianę, żeby trochę odpocząć, co uczyniłam ja, wybiegł z domu i puścił w ruch pojemniki na śmieci, które zaczęły podskakiwać i obijać się o siebie, rozsypując dookoła swoją zawartość.
Wrócił w mgnieniu oka. Wyrwał oszołomionemu Alastorowi kilka włosów, wrzucił je do buteleczki, którą wcześniej wydobył z kieszeni, po czym wypił całą zawartość. Przez chwilę stał spokojnie w miejscu. Nagle zgiął się w pół i jęknął przeciągle, a całe jego ciało zaczęło się zmieniać. Włosy trochę się wydłużyły i zmieniły barwę na ciemnoszarą, noga jakby zmniejszyła się i zapadła w ciało, tak samo oko. Nos powiększył się, jego ręce stały się wielkie, pokryte żyłami, a on sam zgarbił się i zmniejszył. Był teraz mojego wzrostu, ale za to poszerzył się znacznie. Zachwiał się i, żeby nie upaść, musiał podtrzymać się ramienia Glizdogona, który pochylił się i westchnął ciężko. Kiedy Barty-Moody spojrzał na mnie, po plecach przebiegł mi dreszcz obrzydzenia i strachu. W miejscu, gdzie powinno być oko, ziała teraz ciemna pustka. Natychmiast pokonałam lęk, podeszłam do prawdziwego Szalonookiego, wyjęłam mu niebieskie oko i podałam Crouchowi. To samo zrobiłam z nogą. Przeżyłam chyba najbardziej obrzydliwe chwile w swoim życiu, włączając w to pewien wieczór, kiedy byłam jeszcze bardzo mała i zostałam obrzygana przez Morrisa.

         - Pomóżcie mi go wtargać po schodach – Barty przemówił nie swoim głosem, ale głosem Moody’ego. Poczułam się dość dziwnie, patrząc na Croucha, wiedząc, że to on, ale widziałam Alastora. Glizdogon machnął różdżką, a ciało eks-aurora uniosło się w powietrze i popłynęło za właścicielem owej różdżki, który wszedł już na pierwsze piętro. Jako pierwsza weszłam do sypialni Szalonookiego. Łóżko było rozgrzebane, jakby ten, który w nim spał, w pośpiechu próbował się z niego wydostać. Bez nogi i jednego oka to z pewnością nie musiało być łatwe.
Wpakowaliśmy Moody’ego do jego własnego kufra, po czym Barty poprosił nas, byśmy na chwilę wyszli, bo chciał się przebrać. Nic dziwnego, jego szata pękła w wielu miejscach, kiedy się przemienił i teraz wisiały na nim skrawki czarnego materiału. Kiedy wyszedł do nas z sypialni aurora, miał na sobie nie szarą, jak prawdziwy Moody, ale brązową, bardzo długą koszulę nocną.
         - Przekażcie Czarnemu Panu, że się udało – powiedział nam, po czym zwrócił się do mnie. – Miło było cię poznać, zobaczymy się jutro w Hogwarcie.
Skinęłam tylko sztywno głową. Ta noc była dla mnie i tak zbyt niezrozumiała, żebym mogła jeszcze jakoś skomentować moją i Barty’ego znajomość.
Na dole rozległy się jakieś trzaski i huki. Ktoś dobijał się do drzwi, nie było mowy o pomyłce.
         - Proszę otworzyć! Tu policja! – dobiegły nas stłumione głosy dwóch mężczyzn.
Glizdogon złapał mnie za nadgarstek i teleportował się tak gwałtownie, że kiedy wylądowaliśmy po środku ciemnej, polnej drogi, zatoczyłam się i upadłam na ziemię. Minęła co najmniej minuta, zanim doprowadziłam się do porządku. Poszłam z Pettigrew do domu ojca Bartemiusza. Już w oddali zobaczyłam niewyraźne, rozdygotane światło, pochodzące najprawdopodobniej z kominka, przed którym w fotelu siedział Lord Voldemort.

Weszliśmy bez pukania. Czarny Pan czekał na nas. Kiedy usłyszał dźwięk otwieranych drzwi, od razu przywołał nas do siebie.
         - No i co? – zapytał niecierpliwie. – Złapaliście go?
         - Tak, Moody został oszołomiony, zastąpił go Crouch – przyznał Glizdogon.
Usłyszałam ciche westchnienie ulgi Czarnego Pana. Glizdogon chyba również zauważył, że jego pan się uspokoił, bo twarz mi się rozluźniła i nie wyglądał już na takiego wystraszonego. Spojrzałam na stary, skurzony zegar, stojący w kącie pokoju. Nie do wiary, że było już po północy.
Voldemort nie odzywał się, więc Glizdogon zapytał go, czy może już mnie odprowadzić. Nic nie odpowiedział, tylko skinął sztywno głową. Pettigrew chwycił mnie za ramię i wyprowadził z domu. Kiedy zamknął drzwi różdżką, naskoczyłam na niego.
         - Traktuj mnie może jak człowieka, co? – wysyczałam. – I nie szarp mnie jak jakąś miotłę.
         - Naucz się, że to nie jest przedszkole, a ja nie jestem Bartemiuszem – odpowiedział mi dość niegrzecznym tonem. – Mówiłem mu, że jest dla ciebie za miękki.
Mamrotał przez jakiś czas pod nosem, narzekając, jakie to on ma ciężkie życie i jak bardzo go wszyscy wykorzystują. Stwierdziłam, że nie ma sensu się wtrącać i mówić mu, że sam sobie na to zasłużył, więc milczałam. Doszliśmy do miejsca, gdzie zwykle się teleportowaliśmy się. Z bardzo niezadowoloną miną chwyciłam Glizdogona pod ramię, a ten okręcił się na pięcie. Poczułam, jak wir, chyba stworzony z ciśnienia, ściska mnie ze wszystkich stron. Myślałam, że im więcej prób teleportacji, tym lepiej się to znosi, ale okazało się zupełnie co innego.
Zanim zdążyłam złapać równowagę, kiedy moje stopy uderzyły o chodnik, Pettigrew przygotowywał się już do powrotu.
         - Hej, zaraz! – zawołałam za nim, zapominając o tym, że mam być cicho. – Ja sama nie dam rady wejść do domu!
Ale on już zniknął z głośnym trzaskiem. Zaklęłam głośno. Świetnie. Nie wyobrażam sobie, jak ja teraz wyjdę po tej rynnie z powrotem do mojego okna. Obrażona na Glizdogona, powlekłam się pod kamienicę, w której mieszkałam z wujostwem.
Stanęłam pod ścianą i spojrzałam na okno na samej górze. Świetnie. Wprost idealnie. Mam dwa wyjścia. Albo spróbuję się wspiąć po rynnie, albo usiądę i będę czekać, aż rano wujek albo ciotka otworzą mi drzwi. Mam nadzieję, że nie zamarznę na kość, bo było naprawdę chłodno. Cóż, trzeba było jakoś zacząć. Niepewnie oparłam stopę o zardzewiały gwóźdź, złapałam się rynny i tak zawisłam, dwadzieścia centymetrów nad ziemią. Drugą nogę oparłam o chropowaty mur kamienicy i zaczęłam się podciągać. Ale łatwe to nie było. Po minucie ręce całkowicie mi zdrętwiały, okropny, tępy ból w kręgosłupie nasilał się z sekundy na sekundę. Na domiar złego, usłyszałam jakby ciche skrzypnięcie. Rozejrzałam się dookoła. Byłam jakieś półtora metra nad ziemią, a rynna zaczęła drżeć pod moimi dłońmi. Nawet nie zdążyłam jakoś zareagować, bo to, co się stało chwilkę potem wydarzyło się tak nagle, że z moich ust wyrwał się cichy okrzyk. Rynna oderwała się od ściany i razem ze mną wylądowała na ziemi. Z przerażeniem stwierdziłam, że gdybym była wyżej, złamałabym sobie kręgosłup. Albo nawet gorzej, bo kiedy wstawałam, poczułam nieprzyjemny ból i cichy trzask w barku. Teraz już na pewno nie dostanę się na górę. Bo niby jak? Latać nie potrafię.

Zrezygnowana, usiadłam pod ścianą kamienicy, podciągnęłam kolana pod brodę i objęłam je ramionami. Było mi strasznie zimno. Osobiście nie przeszkadzał mi chłód, ale bez przesady. Próbowałam poprawić sobie humor myślami, że gdyby było gorąco, byłoby jeszcze gorzej, ale nie pomogło. Zwłaszcza, że zaczął padać deszcz. I to nie jakiś tam zwykły kapuśniaczek. Wielkie, zimne krople gęsto spadały z nieba na ziemię, przez co po kilkunastu minutach byłam już całkowicie mokra. Włosy przykleiły mi się do twarzy, a ubranie do ciała. Nie mogłam spędzić tu całej nocy. Przecież za kilka godzin ciotka przyjdzie do mojego pokoju, żeby mnie obudzić, a zobaczy puste łóżko. Najwyżej złamię sobie kolejny raz rękę, próbując dostać się do pokoju. Jeszcze nigdy nie czułam takiej niechęci do Namiaru.
Wstałam i otrzepałam płaszcz z ziemi. Moje ubrania tak nasiąkły wodą, że z pewnością ważyłam przynajmniej o dwa kilogramy więcej, niż zwykle, a dłonie miałam skostniałe, przez co o wiele trudniej będzie mi się dostać do pokoju. Jedynym sposobem było wskoczenie na parapet okna na parterze, ryzykując obudzeniem Lynn. Zwykle w nocy spała twardo, ale nigdy nie wiadomo, czy teraz akurat się nie obudzi. Nie miałam innego wyjścia. Nie chciałam się rozchorować w pierwszy dzień szkoły. Byłam raczej średniego wzrostu, ale nawet gdybym miała metr osiemdziesiąt, i tak trudno byłoby mi się dostać na parapet. Dlatego rozpędziłam się, a kiedy byłam już pod oknem, podskoczyłam i złapałam się z całej siły krawędzi zardzewiałej płyty metalu. Jakimś niewyjaśnionym sposobem wdrapałam się na parapet, nie robiąc zbyt dużego hałasu. Mimo to dla pewności, zajrzałam przez szybę do pokoju, ale Lynn spała twardo, odwrócona do okna plecami.
Teraz spróbowałam przedostać się na tę część rynny, której nie oderwałam. Z okropnym łoskotem wskoczyłam na metalową, zardzewiałą i już śliską od deszczu rurę. Takiego niepokoju i bólu mięśni jeszcze nigdy nie przeżyłam. Udało mi się w końcu, zdawało by się po kilku godzinach tej wspinaczki, stanąć na pewnym gruncie, czyli na podłodze w mojej sypialni, od razu zamknęłam ostrożnie, by nie narobić hałasu okno i padłam na łóżko, zmęczona tak, jak jeszcze nigdy w życiu. Przed zaśnięciem w takiej pozycji powstrzymało mnie tylko okropne uczucie mokrej, zimnej tkaniny tuż przy ciele. Zdjęłam przemoczoną szatę, ubrałam koszulę nocną i wlazłam do łóżka. Poczułam prawdziwą ulgę, kiedy nakryłam się ciepłą kołdrą. Zamknęłam piekące powieki, zastanawiając się, jak Barty Crouch w ciele Alastora Moody’ego wytłumaczył się mugolskim strażnikom. A może plan nie wypalił i został zabrany do Azkabanu? Kurcze, bycie śmierciożercą jest jednak trudniejsze, niż przypuszczałam.

___________
No, rzeczywiście, nauki w szkole jest dużo. To dziwne uczucie, że jestem już w liceum. No, ale cóż. Mam oczywiście strasznie dużo pracy, nauki i bardzo mało czasu, co jest odwrotnie proporcjonalne do mojej weny. Mogłabym pisać bez przerwy. A tak, zostają mi przerwy w szkole i kilka wolnych minut w domu. Na szczęście mam już kilka rozdziałów napisanych do przodu. Dedykacja dla Shizzy :*

24 komentarze:

  1. ~olka
    7 września 2010 o 19:35

    To udała się przemiana Bartiego w Moodiego,zgodnie z planem Czarnego Pana………….Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Caitlin
    7 września 2010 o 19:47

    Ha, pewnie, że trudna sprawa :)Poza tym, ma szczęście, że udało jej się dostać do swojego pokoju, choć myślałam że wszyscy się obudzą, gdy spadała z rynną xDPozdrawiam ;*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 7 września 2010 o 20:12
      Od razu przepraszam, że moje odpowiedzi będą trochę nieskładne. Nie tylko przez moje okropne samopoczucie, ale i patriotyczne poczucie. Czasem się to we mnie wyjątkowo wzmaga. Tak, tu miała akurat szczęście. Ale wujostwo niedługo zacznie coś podejrzewać xD

      Usuń
  3. ~soft love
    7 września 2010 o 20:33

    Cały czas myślałam, ze coś się nie uda, a tu…Nie. Udało się wszystko. Co prawda rozwaliła rynnę i może będzie się musiała ciotce spowiadać z tego co w nocy robiła, ale do pokoju się dostała. Ciekawa jestem jak będą wyglądać spotkania Mddy’ego – Barty’ego z Macy. W każdym bądź razie rozdział mi się podobał i czekam na NN

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 7 września 2010 o 20:35
      Skończyły mi się już rozdziały z zapasu, przynajmniej te w wordzie, dlatego jestem w trakcie przepisywania, ale będzie dość ciekawie. Mam wszystko przemyślane xD

      Usuń
  4. ~soft love
    7 września 2010 o 20:37

    Ciesze się i mam nadzieje, że szybko je przepiszesz i jeszcze szybciej dodasz NN :P xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 7 września 2010 o 20:46
      Ano tak, mam na kartkach, ale do zeszytu muszę wczepić, bo pogubię xD

      Usuń
  5. ~soft love
    7 września 2010 o 20:50

    To zrób to szybko < tzn. po wczepiaj> bo jak nie… A zreszta masz to zrobić i koniec :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 września 2010 o 17:18
      Ano. Najgorsze jest, że nie mam internetu! Normalnie nic! Tylko czasami się pojawia, jak dziś xD

      Usuń
  6. bano_j@op.pl
    7 września 2010 o 20:50

    Coraz bardziej mi się podoba ;) Fajnie, że zaczynam czytać jakiś twój blog od początku, jako że SCP będę jeszcze długo nadrabiać. Widzę, że akcja się rozwija ;] Cudownie piszesz :D Pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 września 2010 o 17:21
      Ano, scp. Pogratuluję każdemu z wirtualnym uściskiem ręki, kto przeczyta blog od początku do końca, bo faktycznie, jest co nadrabiać xD A każe słowo się liczy, bo różne niedociągnięcia powiedzmy z 30 rozdziału wyjaśniam w 290, itp.

      Usuń
  7. Morales
    10 września 2010 o 12:32

    Poczekam, aż skończysz remont na blogu, gdyż na razie widzę tylko nagłówek i czarne tło.www.squirrels.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 września 2010 o 17:22
      Ach, może to tylko fakt, że nie chce się tło załadować, bo jest strasznie duże. Ale niedługo i tak ten tandetny szablon zmieniam, tylko zrobię coś, co na dłużej zostawię, bo ostatnio internet mi się psuje i trudno mi zmienić i linkować w ogóle choćby głupi awatar, a co dopiero nagłówek xD

      Usuń
  8. ~Shizza
    10 września 2010 o 16:06

    Dziękuję za dedykację :). W tym rozdziale dość dużo się dzieje. Upadek Macy razem z rynną trochę zabawny, ale dla Macy mogło się to źle skończyć. Dziwne, że wujostwo jeszcze niczego nie podejrzewa. Co do błędów, wychwyciłam jedną literówkę i mało eleganckie słowo ,,zrzygać”. I jest jeszcze kwestia łatwego wejścia do domu Moody’ego – sądzę, że on, jako bardzo podejrzliwa osoba miałby dom obłożony mnóstwem zabezpieczajacych zaklęć. Poza tym Macy i Glizdogon teleportowali się z domu Moody’ego. Większość czarodziejów miała domy zaczarowane tak, że nie dało się do nich aportować, więc prawdopodobnie zaklęcie to działało też na odwrót i deportacja również nie była możliwa. Wiem, wiem, czepiam się. Czy mogłabyś informować o nowych notkach na suzette-lestrange.blog.onet.pl?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 września 2010 o 17:28
      Hehe, myślisz, że tego nie przemyślałam? Otórz, piszę w pierwszej osobie, więc nie mogę napisać o tym, co się dzieje w domu Croucha, kiedy Macy siedzi w swoim pokoju. Oni to wszystko przemyśleli. Voldemort i spółka. Ale dobrze, że zwróciłaś na to uwagę, bo u mnie, nie wiem, czy to też zauważyłaś, nie zbyt długo mnie znasz i czytasz moje opowiadania, każde słowo ma znaczenie. Każde „niedociągnięcie”. Bo to akurat nie było jakimś pominięciem czy niechlujstwem. Po prostu wyjaśnię to za kilkanaście rozdziałów. Na siostrzenici też mi się już kilka spraw nawarstwiło, więc powoli wyjaśniam rzeczy, napisane bodajrze w 50-tym rozdziale, ip. xD

      Usuń
  9. ~Tula
    10 września 2010 o 21:22

    Zebrałam się do kupy i przeczytałam! Barty mnie fascynuje. Nie wydaje mi się być złym człowiekiem, któremu zabijanie sprawia przyjemność, ma w sobie coś takiego, co przyciąga. No, i jest całkiem miły. Podoba mi się również postać Macy i to, że nie wszystko przychodzi jej tak od razu. To takie naturalne i prawdziwe!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 września 2010 o 17:34
      No pewnie, że Barty to żywa seksbomba xD A Ty to dopiero zauważyłaś… *kręci z niedowierzaniem głową* xD Ano właśnie, nowi bohaterowie się pojawili w bohaterach. I zmieniłam to obleśne zdjęcie Croucha xD Teraz jest czarno-białe, ale przynajmniej lepiej wygląda.

      Usuń
    2. ~Tula
      12 września 2010 o 20:10

      Widziałam xd Że Barty był przystojny to wiedziałam wcześniej, ale w tym rozdziale doszło jego wnętrze, więc mogę go uznać za „ciacho” xd

      Usuń
    3. 13 września 2010 o 19:09
      To na siostrzenicy ma za małe wnętrze? xD

      Usuń
    4. ~Tula
      13 września 2010 o 20:04

      Nie czytałam siostrzenicy ;) Podejrzewam, że kiedyś się za to wezmę, bo spodobał mi się pierwszy rozdział, więc wtedy powiem ci, którego Barty’ego wolę xd

      Usuń
    5. 14 września 2010 o 19:39
      Ach, ten Barty jest Bartym z scp, więc zbyt dużo się nie różnią. Może ten Crouch mniej ujawnia swoją obsesję na punkcie Czarnego Pana.

      Usuń
  10. ~Vicky
    12 września 2010 o 21:26

    Opowiadanie jest cudowne. Przeczytałam wszystkie rozdziały i jestem zachwycona. Wydaje mi się, że piszesz innym stylem niż na dark-love-riddle, bo tutaj o wiele łatwiej przychodzi mi zobrazowanie wszystkich scen. Kiedy Macy spadła z rynną na ziemię, niemal czułam jak strzela mi bark. Naprawdę świetnie piszesz i (wedle mojej skromnej opinii) bardzo się rozwinęłaś od pierwszego rozdziału, który przeczytałam prawie dwa lata temu na d-l-r :) szczerze gratuluję :) podobnie, jak Ty, jestem w liceum i również narzekam na brak czasu dla siebie, co jest bardzo wkurzające. :( w każdym razie naprawdę fantastyczny rozdział, jak i cały pomysł na bloga. W razie czego, możesz mnie znaleźć na vicky-jecks (jest zawieszony, ale zaglądam tam prawie codziennie). Co do nowych rozdziałów, to nie będę Cię obciążać kolejnymi powiadomieniami i będę sama zaglądać tutaj. Dodałam już Twój blog do zakładek :) Życzę miłego tygodnia szkolnego oraz więcej czasu dla siebie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 13 września 2010 o 19:25
      Hahaha, miłego czasu dla siebie… Tu rzeczywiście pojechałaś dowcipem xD Bo ja nigdy nie mam dla siebie czasu xDCóż, nic dziwnego, że na dlr inaczej piszę. Bo tam piszę w zeszycie, potem przepisuję, co jest lekkim dyskomfortem. W końcu wygodniej pisać jest na klawiaturze xD

      Usuń