21 września 2010

5. Bratnia dusza

         - Macy, wstawaj.
Zamrugałam. Wciąż czułam piasek pod powiekami. Wcale się tej nocy nie wyspałam. Zobaczyłam ciotkę Rosalie, pochylającą się nade mną z zapaloną różdżką. Zasłony w oknie mojego pokoju były odsłonięte, ale i tak panował mrok. Czarne i szare chmury całkowicie przysłoniły niebo i słońce, krople deszczu bębniły o szybę. Kiedy ciotka zobaczyła, że otworzyłam oczy, wyprostowała się i postawiła na moim biurku szklankę z gorącą herbatą.
         - Która godzina? – zapytałam, siadając na łóżku po turecku.
         - Piętnaście po ósmej – odpowiedziała znękanym tonem. – Pospiesz się, wujek musi jeszcze coś załatwić.
         - A co takiego? – spytałam, starając się, żeby mój głos zabrzmiał tak, jakby mnie to niezbyt obchodziło.
         - Ktoś podobno napadł jakiegoś aurora, nie jestem pewna – mruknęła i poszła, żeby obudzić Lynn.
Wyskoczyłam z łóżka błyskawicznie. Senność natychmiast mnie opuściła. Przebrałam się w mugolskie dżinsy i bluzkę w niebieską kratę, czyli to, co miałam akurat pod ręką i wypadłam z pokoju. Zbiegłam zaledwie z dwóch stopni, kiedy potknęłam się o rozwiązaną sznurówkę od swojego trampka i poleciałam do przodu z wyciągniętymi przed siebie rękami. Ktoś nagle złapał mnie w locie. Zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, rozglądając się dookoła, kto uratował moje kości przed ponownym pogruchotaniem.
         - Gdzie się tak spieszysz? – zapytał Morris.
Postawił mnie na schodach. Czułam, jak strasznie drżą mi nogi. I wcale nie było to spowodowane sprawą zaatakowanego aurora. Od zawsze byłam straszną niezdarą. Praktycznie cały czas działy się dookoła mnie różne dziwne rzeczy. Cały czas coś tłukłam, upuszczałam, ale najczęściej potykałam się i przewracałam. Moje kończyny były już wiele razy połamane, skręcone, a reszta ciała posiniaczona i poraniona.
         - Chcesz się połamać? – spytał Morris. Na jego twarzy zobaczyłam cień drwiącego uśmiechu. – Znowu.
         - Bardzo śmieszne. Ciotka kazała mi zejść na dół – odparłam i łypnęłam na niego spode łba. Już tyle razy ratował mnie przed upadkiem, że przestałam czuć do niego wdzięczność. Uznałam to za normalną część dnia.
         - A od kiedy to robisz, co ci każe ciotka?
Nic nie powiedziałam, tylko uderzyłam go w ramię i zeszłam na dół, teraz już ostrożnie. W kuchni siedział wuj Irving, skrobiąc coś szybko na pergaminie. Nawet nie podniósł głowy, kiedy weszłam. Usiadłam na swoim zwykłym miejscu i przez chwilę obserwowałam go.
         - Co to za auror, którego napadnięto? – spytałam i przysunęłam sobie miskę z płatkami i mlekiem, w której zaczęłam grzebać bez większego entuzjazmu.
         - Właściwie już były auror. Alastor Moody, w nocy narobił hałasu, ale w końcu stwierdził, że obudzić go mogły koty – odpowiedział, nadal nisko pochylony nad pergaminem.
Poczułam się głupio wiedząc, że to też dzięki mnie teraz mają takie problemy w ministerstwie, ale z drugiej strony, dobrze im tak. Zawsze czułam jakiś nieuzasadniony wstręt do polityki. Moje ponure rozmyślanie przerwała ciotka Rosalie, prowadząc zaspaną, bladą i okropnie rozczochraną Lynn. Ziewnęła szeroko i opadła na wolne krzesło.
         - Coś wczoraj hałasowało. Obudziło mnie w nocy, ale byłam zbyt zmęczona, żeby zobaczyć, co to było – oświadczyła i wzięła z talerza połówkę bułki z dżemem.
Serce załomotało mi gwałtownie w piersi. A więc słyszała… Dzięki Bogu, że Lynn jest takim leniem. Inaczej już bym siedziała w Azkabanie za współudział w napadzie i porwaniu aurora. Po zjedzeniu trzech łyżek płatków z mlekiem straciłam apetyt. Nie oszukujmy się, nie potrafiłam udawać. Nie mam pojęcia, w co pogrywa Lord Voldemort, włączając mnie w swoje plany. I to jeszcze z Namiarem, ciążącym na mnie do moich siedemnastych urodzin w przyszłym roku siedemnastego lipca.

Po godzinie pakowania pozostałych rzeczy Lynn, poroznoszonych po całym domu i trzydziestu minutach ubierania się, wyniesieniu wszystkich kufrów na zewnątrz i zapakowaniu ich do bagażnika służbowego samochodu wujka Irvinga, siedzieliśmy już w środku, drżąc z zimna i czekając, aż auto odpali. Morris musiał zostać w domu z Hope, która zwykle z nami nie jeździła na stację King’s Cross.
Przez całą drogę nikt nie odezwał się ani słowem. Kiedy samochód się zatrzymał, zaczęliśmy się gramolić z kuframi do drzwi. Byliśmy już trochę spóźnieni - do jedenastej zostało dziesięć minut. Deszcz wciąż się wzmagał. Na peron dziewięć i trzy czwarte dotarliśmy już całkowicie przemoczeni. Przedostaliśmy się przez żelazną barierkę, dobiegliśmy do czerwonego pociągu, a ciotka chwyciła najpierw mnie, potem moją kuzynkę w objęcia, mówiąc:
         - No, uczcie się, bądźcie grzeczne, zwłaszcza ty, Lynn. Nie zobaczymy się chyba aż do wakacji, bo na Boże Narodzenie chyba będziecie wolały zostać… w tym roku odbędzie się coś ciekawego, więc…
Urwała, uśmiechając się promiennie. Lynn natychmiast to zaciekawiło.
         - Co takiego? – zapytała, patrząc to na matkę, to na ojca.
         - Później ci powiem – mruknęłam tak cicho, żeby tylko ona to usłyszała. – Chodź, bo zajmą wszystkie dobre miejsca.
Wtaszczyłyśmy kufry po małych schodkach do pociągu, ostatni raz pomachałyśmy na pożegnanie wujostwu i weszłyśmy do pociągu. Lynn od razu mnie osaczyła.
         - Powiem ci, tylko się nie podniecaj – ostrzegłam ją, patrząc jej groźnie w oczy. – W tym roku ma się odbyć Turniej Trójmagiczny… Cicho, bo inni się tu zlecą, a ja nie mam zamiaru każdemu po kolei o tym opowiadać. Masz tego nikomu nie mówić, rozumiesz?
Na twarzy kuzynki pojawił się rumieniec, a oczy zalśniły z ożywieniem. Zbyt dobrze ją znałam, żeby się łudzić, że da mi spokój i pójdzie sobie znaleźć wolny przedział.
         - Skąd to wiesz? – zapytała, tym razem już całkiem cicho, jak na nią.
         - Jestem Ślizgonką, wiem takie rzeczy – odpowiedziałam wymijająco i odeszłam szybko, żeby nie zaczęła naciskać.
Nie byłam zbytnio lubiana wśród osób z mojego towarzystwa, miałam raczej naturę samotnika. Jeśli odbywały się jakieś ćwiczenia, do których trzeba było mieć parę, ja zazwyczaj byłam sama. Wolałam siedzieć sama w ławce, a po lekcjach spędzałam samotnie czas albo w bibliotece, albo w kącie pokoju wspólnego, albo włócząc się po błoniach Hogwartu. Nie przeszkadzało mi to, chociaż czułam się dziwnie ze świadomością, że nikt poza ciotką i wujkiem do mnie nie napisze. Uczniowie dostawali sowy od znajomych, poznanych na wakacjach czy ludzi z innych szkół, z którymi korespondowali, a ja… ja byłam sama.
Zwykle znajdowałam sobie pusty przedział pod koniec wagonu, ale nie tym razem. Dlatego wybrałam ten najmniej zatłoczony. Siedziała w nim dziewczyna chyba w moim wieku. Już się przebrała, miała na sobie czarną szatę z naszywką z imieniem i nazwiskiem oraz nazwą domu, jak każdy. Z tego, co miała na niej napisane wynikało, że nazywała się Nelly Countless i należała do Slytherinu. Nigdy jej chyba nie widziałam, a może po prostu z nią nie rozmawiałam, bo w ostatnich latach do Slytherinu dostało się tylu uczniów, że nie znałam wszystkich, a biorąc pod uwagę jeszcze moją nieśmiałość i samotność, wychodziło na to, że nie znałam praktycznie trzy czwarte hogwartczyków. Ale przełamałam się, rozsunęłam drzwi na tyle, by mogła się w powstałej szczelinie zmieścić moja głowa i zapytałam:
         - Mogę się dosiąść? Wszędzie jest pełno ludzi.
Dziewczyna oderwała wzrok od krajobrazów, które mijał pociąg i spojrzała mi prosto w oczy. Nic nie odpowiedziała, tylko skinęła sztywno głową i powróciła do przyglądaniu się drzewom, przesuwającym się za szybą. Wtaszczyłam swój kufer do przedziału i jakimś cudem umieściłam go na żelaznej półce. Od razu mówię, że nie mam pojęcia, jak tego dokonałam. Zdyszana, usiadłam naprzeciwko milczącej dziewczyny, wciąż wpatrującej się bezmyślnie w okno.
         - Należysz do Slytherinu, tak? – zapytałam, by się upewnić.
Nelly znów na mnie spojrzała.
         - A masz coś przeciwko Ślizgonom? – w jej głosie dosłyszałam nutkę prowokacji.
         - Nie mogę czegoś do nich mieć, bo sama należę do tego domu – oświadczyłam i spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba niezbyt mi to wyszło.
Teraz mogłam dokładniej przyjrzeć się dziewczynie. Miała lekko falowane, długie do ramion blond włosy, lśniące w blasku martwego światła żarówek, nie to co moja kudłata szopa, teraz mokra od deszczu. Oczy miała szaroniebieskie, skórę jak ja, jasną, ale nie tak piegowatą. Zaczęłam się zastanawiać, czy czasami nie jest spokrewniona z Malfoyami, ale wcale nie miała ich rysów twarzy. Draco Malfoy, jak i jego matka z ojcem mieli nosy wąskie, niezbyt duże, zaś nos Nelly wyglądał raczej na dość spory.
         - Nigdy cię nie widziałam – powiedziała bardzo cicho. – Do której chodzisz klasy?
Zaśmiałam się cicho.
         - Nie mogłaś mnie znać. Ogólnie to jestem mało popularna.
         - To tak jak ja.
Znów zapanowało milczenie, ale tym razem panna Countless nie odwróciła głowy. Przyglądała mi się szeroko otwartymi, szaroniebieskimi oczami, jakby oczekiwała, że podtrzymam rozmowę. Wyglądała na to, że poza małą popularnością, musiała też być bardzo nieśmiała. Zupełnie nie pasowała do typowego opisu Ślizgona. Ani nie była wyniosła, ani dumna, wręcz przeciwnie. W jej oczach dostrzegłam cień przestrachu. Ja, będąc trochę bardziej wygadana, postanowiłam rozwinąć rozmowę.
         - Mniej więcej znam osoby z mojego roku. Ale ciebie widzę pierwszy raz w życiu – odezwałam się.
         - W tym roku kończę Hogwart.
         - To dziwne. Ja tak samo – zauważyłam.
To niesamowite, że jeszcze nigdy nie rzuciła mi się w oczy. Przeważnie to nie znałam o wiele młodszych uczniów, a pierwszoklasiści byli dla mnie kompletną czarną magią. Ale żeby chodzić z kimś do klasy i tego nie wiedzieć? To było co najmniej podejrzane.
         - Wiesz, w ogóle nie wyglądasz na Ślizgonkę – podjęłam na nowo.
         - Mama mówi mi to samo. U mnie wszyscy byli w Slytherinie, pewnie dlatego ja też tu trafiłam – spuściła na chwilę wzrok.
         - Ja mieszkam z wujostwem. Ciotka była Gryfonką, a wuj Puchonem. Dwójka moich kuzynów jest w Gryffindorze, trzecia pewnie też będzie – odpowiedziałam. 
         - A rodzice?
         - Nie żyją.
Znów zapanowało milczenie, ale tym razem na bardzo krótko. Czyste policzki Nelly pociemniały lekko, kiedy znów na mnie spojrzała.
         - Przykro mi – mruknęła.
Wzruszyłam tylko ramionami.
         - Nie pamiętam ich dobrze. Wiem, że byli w Slytherinie i popierali Czarnego Pana, jak reszta rodziny, tylko moja ciotka, u której teraz muszę mieszkać, jest jakaś zmutowana – stwierdziłam.
Nelly nie wydała się być zdziwiona tym, że moi rodzice byli po stronie Voldemorta. Wręcz przeciwnie, na jej twarzy pojawiło się coś w rodzaju ulgi.
         - Moi tak samo. Ojciec nawet został złapany na pomaganiu śmierciożercom. Zamknęli go w Azkabanie – powiedziała.
Poczułam się dziwnie. Pierwszy raz mi się ktoś zwierzał z takiej tajemnicy. A ja odniosłam dziwne wrażenie, że jestem pierwszą osobą od wielu lat, której to mówi. Z drugiej strony jednak ucieszyłam się, że zaufała mi na tyle, nie znając mnie jeszcze, by mi to powiedzieć.
         - Mój ojciec i matka byli śmierciożercami. Zabili ich członkowie Zakonu Feniksa. Przynajmniej tak mi powiedziała ciotka. Ona też należy do tej organizacji – wyznałam.
Oczy Nelly zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe niż przedtem. Nie skomentowała tego, po prostu patrzyła. Zauważyłam, że była osobą, która niewiele mówi, stara się nie okazywać targających ją emocji, choć było to chyba dla niej trudne. Znów milczałyśmy, każda pogrążona we własnych myślach, podczas gdy krajobraz za oknem stawał się coraz bardziej dziki. Było już bardzo ciemno, a deszcz mocno zacinał w szyby, kiedy Nelly znów się odezwała.
         - Wyjawiłaś mi to wszystko, a ja nadal nie wiem, jak masz na imię.
Podniosłam wzrok, który wcześniej utkwiłam w pokrytej brudem i kurzem podłodze.
         - Ach, jestem Macy Savour – odpowiedziałam, tym razem uśmiechając się już bez wysiłku. Na twarzy Ślizgonki też pojawiło się coś na jego kształt.

Nie wiem, jakim cudem, ale zaczęłyśmy rozmawiać już o wiele swobodniej niż wcześniej. Dowiedziałam się o niej bardzo dużo, tak samo jak ona o mnie. Powiedziała mi, że ma starszą siostrę, pracującą w Banku Gringotta i nie ma żadnych kuzynów, przynajmniej sama nigdy z nimi nie rozmawiała. Zwykle siedziała w sypialni albo skryta w najciemniejszych kątach biblioteki, ucząc się lub pisząc wiersze. Muszę przyznać, że ucieszyłam się, kiedy mi to powiedziała, bo wśród Ślizgonów trudno było spotkać wrażliwego artystę. Ja sama nie posiadałam talentu poetyckiego, ale podzieliłam się z nią informacją o mojej schizie na punkcie gry na fortepianie. Tak rozmawiając, nawet nie zauważyłyśmy, że pociąg dojechał już na stację Hogsmeade. Szybko przebrałam się w szaty szkolne i obie wyszłyśmy na zatłoczony bruk. Wielka postać Rubeusa Hagrida wzywała tubalnym głosem uczniów klas pierwszych, w oddali majaczyły powozy, powoli zajmowane już przez młodzież.
Zajęłyśmy miejsca razem z hordą rozchichotanych, trzynastoletnich Gryfonek, nawijających bez przerwy o kosmetykach, swoich bardzo „ważnych” problemach i chłopakach. Co chwilę, kiedy wybuchały wyjątkowo głośnym śmiechem, wymieniałyśmy z Nelly zażenowane spojrzenia. Tak żałosnego typu dziewczyn jeszcze nigdy nie spotkałam. Rozumiem zakompleksione nastolatki, zarozumiałe kujonki czy odludki, ale tego zjawiska chyba nigdy nie będę w stanie pojąć.
Powóz dojechał aż pod ogromne wejściowe drzwi. Uczniowie, uciekając przed bezlitośnie pucującym deszczem, błyskawicznie zajęli miejsca w Wielkiej Sali. Nelly usiadła obok mnie i zaczęła wodzić lekko nieprzytomnym wzrokiem po osobach, siedzących przy stole nauczycielskim.
         - Nie ma nauczyciela obrony przed czarną magią – powiedziała.
Jej słowa lekko mnie zaniepokoiły. Szybko przebiegłam wzrokiem po nauczycielach. Faktycznie. Siedział tam Severus Snape, opiekun Ślizgonów, profesor Sprout w wyświechtanym, brudnym kapeluszu, maleńki profesor Flitwick, obok niego nauczycielka astronomii, profesor Sinistra. Najbardziej przyciągał uwagę dyrektor Hogwartu, profesor Dumbledore, w swoim wysokim, granatowym kapeluszu i szacie w złote i srebrne gwiazdki. Ale groźnej postaci Alastora Moody’ego nigdzie nie było. Czyżby Bartemiuszowi się nie powiodło i był już w drodze do Azkabanu?
Nadeszła profesor McGonagall, prowadząc wystraszonych pierwszoroczniaków. Ustawiła ich w rzędzie, a Tiara Przydziału zaczęła śpiewać.

Po ceremonii przydziału Dumbledore oświadczył początek uczty. Wciąż nerwowo zerkałam w stronę stołu nauczycielskiego, jakby to miało pomóc w zmaterializowaniu przy nim Croucha pod postacią Szalonookiego.

Później dyrektor przeszedł do swojej zwykłej przemowy. Przynajmniej zamierzał to zrobić. Ledwo oznajmił, że rozgrywki o szkolny Puchar Quidditcha zostaną w tym roku zawieszone, drzwi nagle rozwarły się z okropnym hukiem. Stanął w nich mężczyzna spowity w czarny, mokry od deszczu płaszcz podróżny. Podpierał się długą, drewnianą laską, włosy miał długie, stalowoszare. Jedno oko miał normalne, czarne, lecz drugie wielkie, okrągłe, jaskrawoniebieskie, jarzące się jak reflektor, wciąż obracające się dookoła własnej osi. Twarz miał tak pociętą, pokrytą bliznami i powykrzywianą, że wyglądałby wręcz komicznie, gdyby nie groza, którą siała cała jego postać. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę. Ucichły wszelkie rozmowy, nawet owych trzynastoletnich Gryfonek, z którymi dzieliłam powóz. Szalonooki Moody podszedł w stronę stołu nauczycielskiego, uścisnął Dumbledore’owi rękę, a ten o coś go chyba zapytał, bo przybysz tylko potrząsnął głową i usiadł na pustym krześle, wskazanym mu przez dyrektora. Przysunął sobie talerz z kiełbaską, powąchał ją i, nie wyczuwszy trucizny, nabił na widelec, odgryzł kawałek i zaczął powoli rzuć. Normalne oko utkwione miał w talerzu, magiczne zaś nieustannie miotało się w oczodole, przyglądając się każdemu z uczniów. Odniosłam wrażenie, że na mnie zatrzymało się przez kilka sekund dłużej. Profesor Dumbledore przedstawił go jako naszego nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. Teraz powinny po Wielkiej Sali potoczyć się brawa, jak to zwykle bywało, ale zaklaskał tylko on sam i Rubeus Hagrid. Przez chwilę zastanawiałam się, czy by też nie klasnąć, ale wyglądałoby to dziwnie, więc w odwecie szturchnęłam łokciem w ramię cieszącego się głupkowato Dracona Malfoya, siedzącego obok mnie.

Dumbledore powrócił do swojej mowy, ogłaszając wszystkim, ku ogólnemu podnieceniu, że w tym roku odbędzie się w Hogwarcie Turniej Trójmagiczny, a do Wielkiej Brytanii, by wziąć w nim udział, przybędą uczniowie z Beauxbatons i Durmstrangu. Nie wykazał się niczym nowym, czego ja bym nie wiedziała, dlatego słuchałam jego słów ze średnim zainteresowaniem. Nie wzięłam też udziału w gorączkowych konwersacjach uczniów, kiedy Dumbledore zarządził koniec uczty.
         - Nie wiem, czym się tak podniecają – mruknęłam, kiedy razem z Nelly wracałyśmy do dormitorium w lochach.
         - Dla niektórych to szansa by się wybić. Mnie to nie pociąga – stwierdziła.
Weszłyśmy do sypialni dziewczyn. Nasze kufry już dawno stały przygotowane przy każdym łóżku. Nelly usiadła na swoim. Zawsze, kiedy wchodziłam do sypialni, zasłony były zasłonięte, a ja nie byłam tak wścibska, by je odsłaniać i patrzyć, kto za nimi się ukrywa. Może dlatego nigdy się nie spotkałyśmy. Byłyśmy tak blisko siebie, a tak daleko zarazem.
         - Ja ten cały Turniej Trójmagiczny uważam za stratę czasu. Po co właściwie ryzykować życie dla kilku chwil sławy? W magii nie jestem najgorsza, ale nawet gdybym miała skończone siedemnaście lat, i tak bym w tym nie wzięła udziały – oświadczyłam i jednym machnięciem różdżki sprawiłam, że koszula nocna wyfrunęła z mojego kufra prosto w moje ramiona.
         - Nie skończyłaś jeszcze siedemnastu lat? – zapytała ze zdziwieniem Nelly.
         - Poszłam do szkoły rok wcześniej. Tego sobie zażyczyła moja ciotka, ona dobrze zna Dumbledore’a. Może myślała, że jeśli zajmę się szkołą, nie oczaruje mnie strona ciemności. Ale się niestety pomyliła, bo pragnienia zemsty na Zakonie nie wymaże ze mnie żadna szkoła. To Moody był tym aurorem, który zabił mi rodziców – wyjaśniłam.
         - Pewnie lekcje z nim będą dla ciebie trudne – mruknęła blondynka.
Wzruszyłam ramionami, wciąż grzebiąc w kufrze, żeby ukryć zmieszanie.
         - Nie. Raczej nie. Gdyby nie Zakon Feniksa, nadal miałabym rodziców. Czuję do nich nienawiść ogólnie, do Moody’ego może trochę mocniej.
Kiedy przebrałam się w koszulę nocną i weszłam już do łóżka, drzwi do sypialni się otworzyły i weszło jeszcze kilka dziewczyn. Nie znałam ich dobrze, ale wiedziałam, że były bardzo nieprzyjemne. Było ich konkretniej jeszcze cztery. Z imienia znałam tylko tę bardzo wymalowaną, tlenioną blondynkę Alice, pyskatą, ciemnowłosą Stellę z mnóstwem ropnych krost i najcichszą chyba z tej całej paczki Liz. Ta czwarta była straszną kujonką, z którą nikt nie rozmawiał, więc uznałam za zbędne zaprzątać sobie głowy jej imieniem.
Dziewczyny omiotły sypialnię wzrokiem. Alice, która zawsze brała sobie za punkt honoru obrażać każdego, kto znalazł się w zasięgu pięciu metrów, natychmiast rzuciła irytującą uwagę:
         - W końcu zdecydowałaś się odsunąć zasłony, Countless.
Nelly obrzuciła ja jadowitym spojrzeniem, weszła do swojego łóżka i zaciągnęła z impetem ciemnozielone kurtyny. Tleniona, nie mogąc już z niej się naśmiewać, zwróciła się do mnie:
         - A ty co, zaprzyjaźniłaś się z dziwakiem? Ciągnie swój do swego…
         - No tak, dlatego ty wciąż zadajesz się ze słomkami. Macie ze sobą dużo wspólnego. Jesteście plastikowe, krótkie i puste w środku – stwierdziłam, również zasuwając zasłony, by uniemożliwić jej dalsze konwersacje na mój temat.
Usłyszałam śmiech towarzyszących jej dziewczyn i przekleństwo Alice. Blondynka chyba weszła do łazienki, bo najpierw usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, później odgłos lejącej się wody. Przewróciłam się na bok. Gdybym wcześniej nie poznała Nelly, bardziej bym się przejęła uszczypliwą uwagą tamtej dziewczyny. Ale teraz, znając już kogoś, kto mnie rozumie, czułam się jakoś lepiej. To niesamowite, że spałam z nią w jednym dormitorium i nigdy jej nie widziałam. Musiała się naprawdę ukrywać przed wszystkimi.

___________

Musiałam zmienić szablon, bo tamten mnie odrzucał. Przepraszam, że długo nic nie publikowałam, ale kompletnie nie miałam Internetu, po prostu męka. Ale teraz już coś się poprawiło. W szkole mamy dużo nauki, zwłaszcza z polskiego, ale w końcu profil humanistyczny… Dedykacja dla Nieśmiertelnej :*  

33 komentarze:

  1. Areti
    21 września 2010 o 19:10

    Podobał mi się ten rozdział. Czekam na następny.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 21 września 2010 o 19:11
      No tak, skończyły mi się rozdziały do publikowania, więc muszę przepisać partię następnych xD

      Usuń
  2. ~olka
    21 września 2010 o 19:17

    Fajny rozdział i ładny szablon………….Macy będzie mieć koleżankę.Chociaż będzie miała z kim pogadać…………..Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 21 września 2010 o 19:28
      Etam, aż takim odludkiem to nie była, żeby nie miała znajomych xD

      Usuń
  3. ~ThisLove
    21 września 2010 o 20:27

    Odcinek fajny. Uwielbiam czytać twoje opowiadania ;) Dobrze że Macy znalazła koleżankę. Spodobała mi się główna bohaterka opowiadania przypomina mnie z charakteru xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 21 września 2010 o 21:06
      Nom. I mnie. Ja też taki odludek nielubiany jestem xD

      Usuń
  4. ~soft love
    21 września 2010 o 21:07

    Hm… Nelly będzie przyjaciółką Macy?Mam nadzieje, że zna pojęcie przyjaźni…No bo poplecznicy Voldka, są tak jakby… puści co do uczuć.Rozdział fajny dużo opisów, ale takich a’la Grzędowicz chce się czytać :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 21 września 2010 o 21:17
      No, nie umieściłam Nelly tutaj bez powodu, ale nie koniecznie, by była przyjaciółką Macy. No, to znaczy głównie po to, zresztą, później zobaczycie xD

      Usuń
  5. ~Caitlin
    21 września 2010 o 22:23

    Wspaniale.Dobrze, że Macy znalazła bratnią duszę. Powinna mieć kogoś takiego :)Ciekawe tylko, czy podzielą się wszystkimi sekretami xDCzekam na kolejny rozdział ;*PS a w jakiej jesteś szkole? :DJa też mam profil humanistyczny, tyle że z rozszerzoną łaciną. Masakra. Ostatniej nocy spałam 2h żeby się tego nauczyć xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 22 września 2010 o 20:20
      Ano, ja też mam łacinę, ale rozszerzony francuski. Po prostu go uwielbiam xD I mamy cudowną nauczycielkę od historii xD Za to chemia mnie przeraża, nie mam pojęcia nawet, o czym mówimy na lekcjach xD Na ostatniej pisałam rozdział na dlr xD

      Usuń
  6. ~Zabójczyni
    22 września 2010 o 19:39

    Czekam na NN. Zapraszam na ale-szablon-y.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
  7. bano_j@op.pl
    23 września 2010 o 18:47

    Ciekawy rozdział. Czasem fajnie poczytać takie spokojne notki. Mało akcji, dużo przemyśleń. Uwielbiam takie. Nelly i Macy podobne do mnie, takie niewidoczne ;D Pozdrawiam i liczę że wpadniesz do mnie julie-riddle.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 23 września 2010 o 22:08
      Ano, spokojnie było. W tej notce ;> Niedługo postaram się dać więcej akcji, chociaż przemyślenia będą zawsze.

      Usuń
  8. ~Justine
    25 września 2010 o 15:37

    Dobra. Miałam czas to wzięłam się za czytanie xD [nareszcie]. Wydaje mi się, że wyłapałam kilka błędów [ale tylko wydaje!]” (…) w oddali majaczyły powozy, powoli zajmowane już przez młodzież. „, a nie powinno być bez przecinka?” – Nie. Raczej nie. Gdyby nie Zakon Feniksa, nadal miałabym rodziców. Czuję do nich nienawiść ogólnie, do Moody’ego może trochę mocniej. ” – A tutaj to się pogubiłam trochę xD. Nie wiem właściwie… Jakoś tak dziwne mi się to wydaje >.<.”Kiedy przebrałam się w koszulę nocną i weszłam już do łóżka, drzwi do sypialni się otworzyły i weszło jeszcze kilka dziewczyn.” – Powtórzenie.Więcej nie widziałam ^ ^. Btw. Na profilu humanistycznym jesteś? Ech. Ja bym tak nie mogła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 25 września 2010 o 15:58
      Ano, jestem na humanistycznym. Nie uważam, że jest tak źle, chociaż za mało historii mamy jak dla mnie xD A Ty na jakim jesteś? xD

      Usuń
  9. ~Lady Wampirzyca
    26 września 2010 o 15:25

    Mówię od razu spam. Chciałabym cię zaprosić na http://princess-of-darkness-is-lady-death.blog.onet.pl ;)A co do bloga, to fajny nowy nagłówek, ale ten pierwszy był najlepszy ;) Podoba mi się w tym opowiadaniu to że jest taki niespotykany temat ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Morales
    27 września 2010 o 13:00

    Miło, że główna bohaterka spotkała kogoś, z kim może się zaprzyjaźnić.Bardzo ciekawy dobór kolorów.Zapraszam na nn na http://www.squirrels.blog.onet.pl

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 września 2010 o 19:42
      Też mi się podoba, choć czcionka w nagłówku chyba niezbyt xD

      Usuń
    2. ~Morales
      28 września 2010 o 10:33

      Według mnie pasuje do obrazka.

      Usuń
    3. 28 września 2010 o 19:39
      Och, może i tak xD

      Usuń
  11. natalka1211@poczta.onet.pl
    8 października 2010 o 21:40

    Wybacz, że komentuję dopiero teraz! Przyznam się bez bicia, ze notkę przeczytałam tego samego dnia, którego poinformowałaś mnie o niej na blogu, ale zwyczajnie nie chciało mi się napisać o niej kilku słów. Ale dobra, idziemy do rozdziału. Więc tak, zdziwiło mnie, że Macy wcześniej nie zauważyła tej dziewczyny. Cóż, nie musiały się przyjaźnić, ale to chyba ciężko spać obok siebie przez kilka lat i nigdy się nie zauważyć, prawda? To moje jedyne zastrzeżenie, reszta rozdziału podobała mi się jak zwykle. Czekam na kolejny rozdział, Tula :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 października 2010 o 23:03
      Hehe, specjalnie tak zrobiłam. Chciałam ją umieścić w innym domu, tę Nelly, ale stwierdziłam, że Macy jest zbyt zadufana w sobie, by zwrócić uwagę na kogoś z innego domu. Ale nie ma się jej co dziwić, jest w końcu Ślizgonką xD Nelly wydaje się zupełnie nie pasować do Slytherinu, ale spokojnie xD Mamy czas, jeszcze wyjdzie z niej to, co miało wyjść xD

      Usuń
    2. natalka1211@poczta.onet.pl
      9 października 2010 o 10:14

      Powiedz mi, dlaczego mam wrażenie, że to nie będzie nic dobrego ? xd

      Usuń
    3. 10 października 2010 o 11:38
      Dobrze masz wrażenie xD Hahaha, wredna jestem xD

      Usuń
    4. ~Tula
      10 października 2010 o 12:45

      W takim razie mamy podobną naturę xd będę czekała na wszelkie zło!

      Usuń
    5. 10 października 2010 o 13:23
      Haha, wrednota xD A tak w ogóle, to nowych bohaterów zrobiłam, zapomniałam pod notką napisać xD

      Usuń
    6. natalka1211@poczta.onet.pl
      10 października 2010 o 14:30

      Widziałam, Hope jest najlepsza . Ciekawe ile ma piegów?

      Usuń
    7. 10 października 2010 o 15:09
      Policz, jak Ci się chce xD

      Usuń
    8. ~Tula
      10 października 2010 o 18:19

      Jestem zbyt leniwa, ale może kiedyś się skuszę xd

      Usuń
    9. 11 października 2010 o 19:16
      Wheh, to witaj w klubie xD

      Usuń
    10. ~Tula
      12 października 2010 o 18:25

      xd dobra, teraz powiedz mi, na kiedy planujesz dodać nowy rozdział? Niepewność mnie rozsadza!

      Usuń
    11. 12 października 2010 o 19:24
      Och, sama wiesz, jak to jest. Nie ma czasu i w ogóle… Ale jutro na dlr planuję rozdział. Tutaj może w piątek. Do szkoły nie idziemy, hahahaha xD

      Usuń
    12. ~Tula
      13 października 2010 o 19:39

      Nom, dzięki Bogu! Już myślałam, że nie wytrzymam psychicznie ;)

      Usuń