- Macy, wstawaj.
Zamrugałam.
Wciąż czułam piasek pod powiekami. Wcale się tej nocy nie wyspałam. Zobaczyłam
ciotkę Rosalie, pochylającą się nade mną z zapaloną różdżką. Zasłony w oknie
mojego pokoju były odsłonięte, ale i tak panował mrok. Czarne i szare chmury
całkowicie przysłoniły niebo i słońce, krople deszczu bębniły o szybę. Kiedy
ciotka zobaczyła, że otworzyłam oczy, wyprostowała się i postawiła na moim
biurku szklankę z gorącą herbatą.
- Która godzina? – zapytałam, siadając
na łóżku po turecku.
- Piętnaście po ósmej – odpowiedziała
znękanym tonem. – Pospiesz się, wujek musi jeszcze coś załatwić.
- A co takiego? – spytałam, starając
się, żeby mój głos zabrzmiał tak, jakby mnie to niezbyt obchodziło.
- Ktoś podobno napadł jakiegoś aurora,
nie jestem pewna – mruknęła i poszła, żeby obudzić Lynn.
Wyskoczyłam z
łóżka błyskawicznie. Senność natychmiast mnie opuściła. Przebrałam się w
mugolskie dżinsy i bluzkę w niebieską kratę, czyli to, co miałam akurat pod
ręką i wypadłam z pokoju. Zbiegłam zaledwie z dwóch stopni, kiedy potknęłam się
o rozwiązaną sznurówkę od swojego trampka i poleciałam do przodu z wyciągniętymi
przed siebie rękami. Ktoś nagle złapał mnie w locie. Zaczerpnęłam gwałtownie
powietrza, rozglądając się dookoła, kto uratował moje kości przed ponownym
pogruchotaniem.
- Gdzie się tak spieszysz? – zapytał
Morris.
Postawił mnie
na schodach. Czułam, jak strasznie drżą mi nogi. I wcale nie było to
spowodowane sprawą zaatakowanego aurora. Od zawsze byłam straszną niezdarą.
Praktycznie cały czas działy się dookoła mnie różne dziwne rzeczy. Cały czas
coś tłukłam, upuszczałam, ale najczęściej potykałam się i przewracałam. Moje
kończyny były już wiele razy połamane, skręcone, a reszta ciała posiniaczona i
poraniona.
- Chcesz się połamać? – spytał Morris.
Na jego twarzy zobaczyłam cień drwiącego uśmiechu. – Znowu.
- Bardzo śmieszne. Ciotka kazała mi
zejść na dół – odparłam i łypnęłam na niego spode łba. Już tyle razy ratował
mnie przed upadkiem, że przestałam czuć do niego wdzięczność. Uznałam to za
normalną część dnia.
- A od kiedy to robisz, co ci każe
ciotka?
Nic nie
powiedziałam, tylko uderzyłam go w ramię i zeszłam na dół, teraz już ostrożnie.
W kuchni siedział wuj Irving, skrobiąc coś szybko na pergaminie. Nawet nie
podniósł głowy, kiedy weszłam. Usiadłam na swoim zwykłym miejscu i przez chwilę
obserwowałam go.
- Co to za auror, którego napadnięto? –
spytałam i przysunęłam sobie miskę z płatkami i mlekiem, w której zaczęłam
grzebać bez większego entuzjazmu.
- Właściwie już były auror. Alastor
Moody, w nocy narobił hałasu, ale w końcu stwierdził, że obudzić go mogły koty
– odpowiedział, nadal nisko pochylony nad pergaminem.
Poczułam się
głupio wiedząc, że to też dzięki mnie teraz mają takie problemy w
ministerstwie, ale z drugiej strony, dobrze im tak. Zawsze czułam jakiś
nieuzasadniony wstręt do polityki. Moje ponure rozmyślanie przerwała ciotka
Rosalie, prowadząc zaspaną, bladą i okropnie rozczochraną Lynn. Ziewnęła
szeroko i opadła na wolne krzesło.
- Coś wczoraj hałasowało. Obudziło mnie
w nocy, ale byłam zbyt zmęczona, żeby zobaczyć, co to było – oświadczyła i
wzięła z talerza połówkę bułki z dżemem.
Serce
załomotało mi gwałtownie w piersi. A więc słyszała… Dzięki Bogu, że Lynn jest
takim leniem. Inaczej już bym siedziała w Azkabanie za współudział w napadzie i
porwaniu aurora. Po zjedzeniu trzech łyżek płatków z mlekiem straciłam apetyt.
Nie oszukujmy się, nie potrafiłam udawać. Nie mam pojęcia, w co pogrywa Lord
Voldemort, włączając mnie w swoje plany. I to jeszcze z Namiarem, ciążącym na
mnie do moich siedemnastych urodzin w przyszłym roku siedemnastego lipca.
Po godzinie
pakowania pozostałych rzeczy Lynn, poroznoszonych po całym domu i trzydziestu
minutach ubierania się, wyniesieniu wszystkich kufrów na zewnątrz i zapakowaniu
ich do bagażnika służbowego samochodu wujka Irvinga, siedzieliśmy już w środku,
drżąc z zimna i czekając, aż auto odpali. Morris musiał zostać w domu z Hope,
która zwykle z nami nie jeździła na stację King’s Cross.
Przez całą
drogę nikt nie odezwał się ani słowem. Kiedy samochód się zatrzymał, zaczęliśmy
się gramolić z kuframi do drzwi. Byliśmy już trochę spóźnieni - do jedenastej
zostało dziesięć minut. Deszcz wciąż się wzmagał. Na peron dziewięć i trzy
czwarte dotarliśmy już całkowicie przemoczeni. Przedostaliśmy się przez żelazną
barierkę, dobiegliśmy do czerwonego pociągu, a ciotka chwyciła najpierw mnie,
potem moją kuzynkę w objęcia, mówiąc:
- No, uczcie się, bądźcie grzeczne,
zwłaszcza ty, Lynn. Nie zobaczymy się chyba aż do wakacji, bo na Boże
Narodzenie chyba będziecie wolały zostać… w tym roku odbędzie się coś ciekawego,
więc…
Urwała,
uśmiechając się promiennie. Lynn natychmiast to zaciekawiło.
- Co takiego? – zapytała, patrząc to na
matkę, to na ojca.
- Później ci powiem – mruknęłam tak
cicho, żeby tylko ona to usłyszała. – Chodź, bo zajmą wszystkie dobre miejsca.
Wtaszczyłyśmy
kufry po małych schodkach do pociągu, ostatni raz pomachałyśmy na pożegnanie
wujostwu i weszłyśmy do pociągu. Lynn od razu mnie osaczyła.
- Powiem ci, tylko się nie podniecaj –
ostrzegłam ją, patrząc jej groźnie w oczy. – W tym roku ma się odbyć Turniej
Trójmagiczny… Cicho, bo inni się tu zlecą, a ja nie mam zamiaru każdemu po
kolei o tym opowiadać. Masz tego nikomu nie mówić, rozumiesz?
Na twarzy
kuzynki pojawił się rumieniec, a oczy zalśniły z ożywieniem. Zbyt dobrze ją
znałam, żeby się łudzić, że da mi spokój i pójdzie sobie znaleźć wolny
przedział.
- Skąd to wiesz? – zapytała, tym razem
już całkiem cicho, jak na nią.
- Jestem Ślizgonką, wiem takie rzeczy –
odpowiedziałam wymijająco i odeszłam szybko, żeby nie zaczęła naciskać.
Nie byłam
zbytnio lubiana wśród osób z mojego towarzystwa, miałam raczej naturę
samotnika. Jeśli odbywały się jakieś ćwiczenia, do których trzeba było mieć
parę, ja zazwyczaj byłam sama. Wolałam siedzieć sama w ławce, a po lekcjach
spędzałam samotnie czas albo w bibliotece, albo w kącie pokoju wspólnego, albo
włócząc się po błoniach Hogwartu. Nie przeszkadzało mi to, chociaż czułam się
dziwnie ze świadomością, że nikt poza ciotką i wujkiem do mnie nie napisze.
Uczniowie dostawali sowy od znajomych, poznanych na wakacjach czy ludzi z
innych szkół, z którymi korespondowali, a ja… ja byłam sama.
Zwykle
znajdowałam sobie pusty przedział pod koniec wagonu, ale nie tym razem. Dlatego
wybrałam ten najmniej zatłoczony. Siedziała w nim dziewczyna chyba w moim
wieku. Już się przebrała, miała na sobie czarną szatę z naszywką z imieniem i
nazwiskiem oraz nazwą domu, jak każdy. Z tego, co miała na niej napisane
wynikało, że nazywała się Nelly Countless i należała do Slytherinu. Nigdy jej
chyba nie widziałam, a może po prostu z nią nie rozmawiałam, bo w ostatnich
latach do Slytherinu dostało się tylu uczniów, że nie znałam wszystkich, a
biorąc pod uwagę jeszcze moją nieśmiałość i samotność, wychodziło na to, że nie
znałam praktycznie trzy czwarte hogwartczyków. Ale przełamałam się, rozsunęłam
drzwi na tyle, by mogła się w powstałej szczelinie zmieścić moja głowa i
zapytałam:
- Mogę się dosiąść? Wszędzie jest pełno
ludzi.
Dziewczyna
oderwała wzrok od krajobrazów, które mijał pociąg i spojrzała mi prosto w oczy.
Nic nie odpowiedziała, tylko skinęła sztywno głową i powróciła do przyglądaniu
się drzewom, przesuwającym się za szybą. Wtaszczyłam swój kufer do przedziału i
jakimś cudem umieściłam go na żelaznej półce. Od razu mówię, że nie mam
pojęcia, jak tego dokonałam. Zdyszana, usiadłam naprzeciwko milczącej
dziewczyny, wciąż wpatrującej się bezmyślnie w okno.
- Należysz do Slytherinu, tak? –
zapytałam, by się upewnić.
Nelly znów na
mnie spojrzała.
- A masz coś przeciwko Ślizgonom? – w
jej głosie dosłyszałam nutkę prowokacji.
- Nie mogę czegoś do nich mieć, bo sama
należę do tego domu – oświadczyłam i spróbowałam się uśmiechnąć, ale chyba
niezbyt mi to wyszło.
Teraz mogłam
dokładniej przyjrzeć się dziewczynie. Miała lekko falowane, długie do ramion
blond włosy, lśniące w blasku martwego światła żarówek, nie to co moja kudłata
szopa, teraz mokra od deszczu. Oczy miała szaroniebieskie, skórę jak ja, jasną,
ale nie tak piegowatą. Zaczęłam się zastanawiać, czy czasami nie jest
spokrewniona z Malfoyami, ale wcale nie miała ich rysów twarzy. Draco Malfoy,
jak i jego matka z ojcem mieli nosy wąskie, niezbyt duże, zaś nos Nelly
wyglądał raczej na dość spory.
- Nigdy cię nie widziałam – powiedziała
bardzo cicho. – Do której chodzisz klasy?
Zaśmiałam się
cicho.
- Nie mogłaś mnie znać. Ogólnie to
jestem mało popularna.
- To tak jak ja.
Znów
zapanowało milczenie, ale tym razem panna Countless nie odwróciła głowy. Przyglądała
mi się szeroko otwartymi, szaroniebieskimi oczami, jakby oczekiwała, że
podtrzymam rozmowę. Wyglądała na to, że poza małą popularnością, musiała też
być bardzo nieśmiała. Zupełnie nie pasowała do typowego opisu Ślizgona. Ani nie
była wyniosła, ani dumna, wręcz przeciwnie. W jej oczach dostrzegłam cień
przestrachu. Ja, będąc trochę bardziej wygadana, postanowiłam rozwinąć rozmowę.
- Mniej więcej znam osoby z mojego
roku. Ale ciebie widzę pierwszy raz w życiu – odezwałam się.
- W tym roku kończę Hogwart.
- To dziwne. Ja tak samo – zauważyłam.
To
niesamowite, że jeszcze nigdy nie rzuciła mi się w oczy. Przeważnie to nie
znałam o wiele młodszych uczniów, a pierwszoklasiści byli dla mnie kompletną
czarną magią. Ale żeby chodzić z kimś do klasy i tego nie wiedzieć? To było co
najmniej podejrzane.
- Wiesz, w ogóle nie wyglądasz na
Ślizgonkę – podjęłam na nowo.
- Mama mówi mi to samo. U mnie wszyscy
byli w Slytherinie, pewnie dlatego ja też tu trafiłam – spuściła na chwilę
wzrok.
- Ja mieszkam z wujostwem. Ciotka była
Gryfonką, a wuj Puchonem. Dwójka moich kuzynów jest w Gryffindorze, trzecia
pewnie też będzie – odpowiedziałam.
- A rodzice?
- Nie żyją.
Znów
zapanowało milczenie, ale tym razem na bardzo krótko. Czyste policzki Nelly
pociemniały lekko, kiedy znów na mnie spojrzała.
- Przykro mi – mruknęła.
Wzruszyłam
tylko ramionami.
- Nie pamiętam ich dobrze. Wiem, że
byli w Slytherinie i popierali Czarnego Pana, jak reszta rodziny, tylko moja
ciotka, u której teraz muszę mieszkać, jest jakaś zmutowana – stwierdziłam.
Nelly nie
wydała się być zdziwiona tym, że moi rodzice byli po stronie Voldemorta. Wręcz
przeciwnie, na jej twarzy pojawiło się coś w rodzaju ulgi.
- Moi tak samo. Ojciec nawet został
złapany na pomaganiu śmierciożercom. Zamknęli go w Azkabanie – powiedziała.
Poczułam się
dziwnie. Pierwszy raz mi się ktoś zwierzał z takiej tajemnicy. A ja odniosłam
dziwne wrażenie, że jestem pierwszą osobą od wielu lat, której to mówi. Z
drugiej strony jednak ucieszyłam się, że zaufała mi na tyle, nie znając mnie
jeszcze, by mi to powiedzieć.
- Mój ojciec i matka byli
śmierciożercami. Zabili ich członkowie Zakonu Feniksa. Przynajmniej tak mi
powiedziała ciotka. Ona też należy do tej organizacji – wyznałam.
Oczy Nelly
zrobiły się jeszcze bardziej okrągłe niż przedtem. Nie skomentowała tego, po
prostu patrzyła. Zauważyłam, że była osobą, która niewiele mówi, stara się nie
okazywać targających ją emocji, choć było to chyba dla niej trudne. Znów
milczałyśmy, każda pogrążona we własnych myślach, podczas gdy krajobraz za
oknem stawał się coraz bardziej dziki. Było już bardzo ciemno, a deszcz mocno
zacinał w szyby, kiedy Nelly znów się odezwała.
- Wyjawiłaś mi to wszystko, a ja nadal
nie wiem, jak masz na imię.
Podniosłam
wzrok, który wcześniej utkwiłam w pokrytej brudem i kurzem podłodze.
- Ach, jestem Macy Savour –
odpowiedziałam, tym razem uśmiechając się już bez wysiłku. Na twarzy Ślizgonki
też pojawiło się coś na jego kształt.
Nie wiem,
jakim cudem, ale zaczęłyśmy rozmawiać już o wiele swobodniej niż wcześniej.
Dowiedziałam się o niej bardzo dużo, tak samo jak ona o mnie. Powiedziała mi,
że ma starszą siostrę, pracującą w Banku Gringotta i nie ma żadnych kuzynów,
przynajmniej sama nigdy z nimi nie rozmawiała. Zwykle siedziała w sypialni albo
skryta w najciemniejszych kątach biblioteki, ucząc się lub pisząc wiersze.
Muszę przyznać, że ucieszyłam się, kiedy mi to powiedziała, bo wśród Ślizgonów
trudno było spotkać wrażliwego artystę. Ja sama nie posiadałam talentu
poetyckiego, ale podzieliłam się z nią informacją o mojej schizie na punkcie
gry na fortepianie. Tak rozmawiając, nawet nie zauważyłyśmy, że pociąg dojechał
już na stację Hogsmeade. Szybko przebrałam się w szaty szkolne i obie wyszłyśmy
na zatłoczony bruk. Wielka postać Rubeusa Hagrida wzywała tubalnym głosem
uczniów klas pierwszych, w oddali majaczyły powozy, powoli zajmowane już przez
młodzież.
Zajęłyśmy
miejsca razem z hordą rozchichotanych, trzynastoletnich Gryfonek, nawijających
bez przerwy o kosmetykach, swoich bardzo „ważnych” problemach i chłopakach. Co
chwilę, kiedy wybuchały wyjątkowo głośnym śmiechem, wymieniałyśmy z Nelly
zażenowane spojrzenia. Tak żałosnego typu dziewczyn jeszcze nigdy nie
spotkałam. Rozumiem zakompleksione nastolatki, zarozumiałe kujonki czy odludki,
ale tego zjawiska chyba nigdy nie będę w stanie pojąć.
Powóz dojechał
aż pod ogromne wejściowe drzwi. Uczniowie, uciekając przed bezlitośnie
pucującym deszczem, błyskawicznie zajęli miejsca w Wielkiej Sali. Nelly usiadła
obok mnie i zaczęła wodzić lekko nieprzytomnym wzrokiem po osobach, siedzących
przy stole nauczycielskim.
- Nie ma nauczyciela obrony przed
czarną magią – powiedziała.
Jej słowa
lekko mnie zaniepokoiły. Szybko przebiegłam wzrokiem po nauczycielach.
Faktycznie. Siedział tam Severus Snape, opiekun Ślizgonów, profesor Sprout w
wyświechtanym, brudnym kapeluszu, maleńki profesor Flitwick, obok niego
nauczycielka astronomii, profesor Sinistra. Najbardziej przyciągał uwagę
dyrektor Hogwartu, profesor Dumbledore, w swoim wysokim, granatowym kapeluszu i
szacie w złote i srebrne gwiazdki. Ale groźnej postaci Alastora Moody’ego
nigdzie nie było. Czyżby Bartemiuszowi się nie powiodło i był już w drodze do
Azkabanu?
Nadeszła
profesor McGonagall, prowadząc wystraszonych pierwszoroczniaków. Ustawiła ich w
rzędzie, a Tiara Przydziału zaczęła śpiewać.
Po ceremonii
przydziału Dumbledore oświadczył początek uczty. Wciąż nerwowo zerkałam w
stronę stołu nauczycielskiego, jakby to miało pomóc w zmaterializowaniu przy
nim Croucha pod postacią Szalonookiego.
Później
dyrektor przeszedł do swojej zwykłej przemowy. Przynajmniej zamierzał to
zrobić. Ledwo oznajmił, że rozgrywki o szkolny Puchar Quidditcha zostaną w tym
roku zawieszone, drzwi nagle rozwarły się z okropnym hukiem. Stanął w nich
mężczyzna spowity w czarny, mokry od deszczu płaszcz podróżny. Podpierał się
długą, drewnianą laską, włosy miał długie, stalowoszare. Jedno oko miał
normalne, czarne, lecz drugie wielkie, okrągłe, jaskrawoniebieskie, jarzące się
jak reflektor, wciąż obracające się dookoła własnej osi. Twarz miał tak
pociętą, pokrytą bliznami i powykrzywianą, że wyglądałby wręcz komicznie, gdyby
nie groza, którą siała cała jego postać. Wszystkie oczy zwróciły się w jego
stronę. Ucichły wszelkie rozmowy, nawet owych trzynastoletnich Gryfonek, z
którymi dzieliłam powóz. Szalonooki Moody podszedł w stronę stołu
nauczycielskiego, uścisnął Dumbledore’owi rękę, a ten o coś go chyba zapytał,
bo przybysz tylko potrząsnął głową i usiadł na pustym krześle, wskazanym mu
przez dyrektora. Przysunął sobie talerz z kiełbaską, powąchał ją i, nie
wyczuwszy trucizny, nabił na widelec, odgryzł kawałek i zaczął powoli rzuć.
Normalne oko utkwione miał w talerzu, magiczne zaś nieustannie miotało się w
oczodole, przyglądając się każdemu z uczniów. Odniosłam wrażenie, że na mnie
zatrzymało się przez kilka sekund dłużej. Profesor Dumbledore przedstawił go
jako naszego nowego nauczyciela obrony przed czarną magią. Teraz powinny po
Wielkiej Sali potoczyć się brawa, jak to zwykle bywało, ale zaklaskał tylko on
sam i Rubeus Hagrid. Przez chwilę zastanawiałam się, czy by też nie klasnąć,
ale wyglądałoby to dziwnie, więc w odwecie szturchnęłam łokciem w ramię
cieszącego się głupkowato Dracona Malfoya, siedzącego obok mnie.
Dumbledore
powrócił do swojej mowy, ogłaszając wszystkim, ku ogólnemu podnieceniu, że w
tym roku odbędzie się w Hogwarcie Turniej Trójmagiczny, a do Wielkiej Brytanii,
by wziąć w nim udział, przybędą uczniowie z Beauxbatons i Durmstrangu. Nie
wykazał się niczym nowym, czego ja bym nie wiedziała, dlatego słuchałam jego
słów ze średnim zainteresowaniem. Nie wzięłam też udziału w gorączkowych
konwersacjach uczniów, kiedy Dumbledore zarządził koniec uczty.
- Nie wiem, czym się tak podniecają –
mruknęłam, kiedy razem z Nelly wracałyśmy do dormitorium w lochach.
- Dla niektórych to szansa by się
wybić. Mnie to nie pociąga – stwierdziła.
Weszłyśmy do
sypialni dziewczyn. Nasze kufry już dawno stały przygotowane przy każdym łóżku.
Nelly usiadła na swoim. Zawsze, kiedy wchodziłam do sypialni, zasłony były
zasłonięte, a ja nie byłam tak wścibska, by je odsłaniać i patrzyć, kto za nimi
się ukrywa. Może dlatego nigdy się nie spotkałyśmy. Byłyśmy tak blisko siebie,
a tak daleko zarazem.
- Ja ten cały Turniej Trójmagiczny
uważam za stratę czasu. Po co właściwie ryzykować życie dla kilku chwil sławy?
W magii nie jestem najgorsza, ale nawet gdybym miała skończone siedemnaście
lat, i tak bym w tym nie wzięła udziały – oświadczyłam i jednym machnięciem
różdżki sprawiłam, że koszula nocna wyfrunęła z mojego kufra prosto w moje
ramiona.
- Nie skończyłaś jeszcze siedemnastu
lat? – zapytała ze zdziwieniem Nelly.
- Poszłam do szkoły rok wcześniej. Tego
sobie zażyczyła moja ciotka, ona dobrze zna Dumbledore’a. Może myślała, że
jeśli zajmę się szkołą, nie oczaruje mnie strona ciemności. Ale się niestety
pomyliła, bo pragnienia zemsty na Zakonie nie wymaże ze mnie żadna szkoła. To
Moody był tym aurorem, który zabił mi rodziców – wyjaśniłam.
- Pewnie lekcje z nim będą dla ciebie
trudne – mruknęła blondynka.
Wzruszyłam
ramionami, wciąż grzebiąc w kufrze, żeby ukryć zmieszanie.
- Nie. Raczej nie. Gdyby nie Zakon
Feniksa, nadal miałabym rodziców. Czuję do nich nienawiść ogólnie, do Moody’ego
może trochę mocniej.
Kiedy przebrałam
się w koszulę nocną i weszłam już do łóżka, drzwi do sypialni się otworzyły i
weszło jeszcze kilka dziewczyn. Nie znałam ich dobrze, ale wiedziałam, że były
bardzo nieprzyjemne. Było ich konkretniej jeszcze cztery. Z imienia znałam
tylko tę bardzo wymalowaną, tlenioną blondynkę Alice, pyskatą, ciemnowłosą
Stellę z mnóstwem ropnych krost i najcichszą chyba z tej całej paczki Liz. Ta
czwarta była straszną kujonką, z którą nikt nie rozmawiał, więc uznałam za
zbędne zaprzątać sobie głowy jej imieniem.
Dziewczyny
omiotły sypialnię wzrokiem. Alice, która zawsze brała sobie za punkt honoru
obrażać każdego, kto znalazł się w zasięgu pięciu metrów, natychmiast rzuciła
irytującą uwagę:
- W końcu zdecydowałaś się odsunąć
zasłony, Countless.
Nelly
obrzuciła ja jadowitym spojrzeniem, weszła do swojego łóżka i zaciągnęła z
impetem ciemnozielone kurtyny. Tleniona, nie mogąc już z niej się naśmiewać,
zwróciła się do mnie:
- A ty co, zaprzyjaźniłaś się z
dziwakiem? Ciągnie swój do swego…
- No tak, dlatego ty wciąż zadajesz się
ze słomkami. Macie ze sobą dużo wspólnego. Jesteście plastikowe, krótkie i
puste w środku – stwierdziłam, również zasuwając zasłony, by uniemożliwić jej
dalsze konwersacje na mój temat.
Usłyszałam
śmiech towarzyszących jej dziewczyn i przekleństwo Alice. Blondynka chyba
weszła do łazienki, bo najpierw usłyszałam trzaśnięcie drzwiami, później odgłos
lejącej się wody. Przewróciłam się na bok. Gdybym wcześniej nie poznała Nelly,
bardziej bym się przejęła uszczypliwą uwagą tamtej dziewczyny. Ale teraz,
znając już kogoś, kto mnie rozumie, czułam się jakoś lepiej. To niesamowite, że
spałam z nią w jednym dormitorium i nigdy jej nie widziałam. Musiała się
naprawdę ukrywać przed wszystkimi.
___________
Musiałam
zmienić szablon, bo tamten mnie odrzucał. Przepraszam, że długo nic nie
publikowałam, ale kompletnie nie miałam Internetu, po prostu męka. Ale teraz
już coś się poprawiło. W szkole mamy dużo nauki, zwłaszcza z polskiego, ale w
końcu profil humanistyczny… Dedykacja dla Nieśmiertelnej
:*
Areti
OdpowiedzUsuń21 września 2010 o 19:10
Podobał mi się ten rozdział. Czekam na następny.
21 września 2010 o 19:11
UsuńNo tak, skończyły mi się rozdziały do publikowania, więc muszę przepisać partię następnych xD
~olka
OdpowiedzUsuń21 września 2010 o 19:17
Fajny rozdział i ładny szablon………….Macy będzie mieć koleżankę.Chociaż będzie miała z kim pogadać…………..Pozdrawiam.
21 września 2010 o 19:28
UsuńEtam, aż takim odludkiem to nie była, żeby nie miała znajomych xD
~ThisLove
OdpowiedzUsuń21 września 2010 o 20:27
Odcinek fajny. Uwielbiam czytać twoje opowiadania ;) Dobrze że Macy znalazła koleżankę. Spodobała mi się główna bohaterka opowiadania przypomina mnie z charakteru xD
21 września 2010 o 21:06
UsuńNom. I mnie. Ja też taki odludek nielubiany jestem xD
~soft love
OdpowiedzUsuń21 września 2010 o 21:07
Hm… Nelly będzie przyjaciółką Macy?Mam nadzieje, że zna pojęcie przyjaźni…No bo poplecznicy Voldka, są tak jakby… puści co do uczuć.Rozdział fajny dużo opisów, ale takich a’la Grzędowicz chce się czytać :D
21 września 2010 o 21:17
UsuńNo, nie umieściłam Nelly tutaj bez powodu, ale nie koniecznie, by była przyjaciółką Macy. No, to znaczy głównie po to, zresztą, później zobaczycie xD
~Caitlin
OdpowiedzUsuń21 września 2010 o 22:23
Wspaniale.Dobrze, że Macy znalazła bratnią duszę. Powinna mieć kogoś takiego :)Ciekawe tylko, czy podzielą się wszystkimi sekretami xDCzekam na kolejny rozdział ;*PS a w jakiej jesteś szkole? :DJa też mam profil humanistyczny, tyle że z rozszerzoną łaciną. Masakra. Ostatniej nocy spałam 2h żeby się tego nauczyć xD
22 września 2010 o 20:20
UsuńAno, ja też mam łacinę, ale rozszerzony francuski. Po prostu go uwielbiam xD I mamy cudowną nauczycielkę od historii xD Za to chemia mnie przeraża, nie mam pojęcia nawet, o czym mówimy na lekcjach xD Na ostatniej pisałam rozdział na dlr xD
~Zabójczyni
OdpowiedzUsuń22 września 2010 o 19:39
Czekam na NN. Zapraszam na ale-szablon-y.blog.onet.pl
bano_j@op.pl
OdpowiedzUsuń23 września 2010 o 18:47
Ciekawy rozdział. Czasem fajnie poczytać takie spokojne notki. Mało akcji, dużo przemyśleń. Uwielbiam takie. Nelly i Macy podobne do mnie, takie niewidoczne ;D Pozdrawiam i liczę że wpadniesz do mnie julie-riddle.blog.onet.pl
23 września 2010 o 22:08
UsuńAno, spokojnie było. W tej notce ;> Niedługo postaram się dać więcej akcji, chociaż przemyślenia będą zawsze.
~Justine
OdpowiedzUsuń25 września 2010 o 15:37
Dobra. Miałam czas to wzięłam się za czytanie xD [nareszcie]. Wydaje mi się, że wyłapałam kilka błędów [ale tylko wydaje!]” (…) w oddali majaczyły powozy, powoli zajmowane już przez młodzież. „, a nie powinno być bez przecinka?” – Nie. Raczej nie. Gdyby nie Zakon Feniksa, nadal miałabym rodziców. Czuję do nich nienawiść ogólnie, do Moody’ego może trochę mocniej. ” – A tutaj to się pogubiłam trochę xD. Nie wiem właściwie… Jakoś tak dziwne mi się to wydaje >.<.”Kiedy przebrałam się w koszulę nocną i weszłam już do łóżka, drzwi do sypialni się otworzyły i weszło jeszcze kilka dziewczyn.” – Powtórzenie.Więcej nie widziałam ^ ^. Btw. Na profilu humanistycznym jesteś? Ech. Ja bym tak nie mogła.
25 września 2010 o 15:58
UsuńAno, jestem na humanistycznym. Nie uważam, że jest tak źle, chociaż za mało historii mamy jak dla mnie xD A Ty na jakim jesteś? xD
~Lady Wampirzyca
OdpowiedzUsuń26 września 2010 o 15:25
Mówię od razu spam. Chciałabym cię zaprosić na http://princess-of-darkness-is-lady-death.blog.onet.pl ;)A co do bloga, to fajny nowy nagłówek, ale ten pierwszy był najlepszy ;) Podoba mi się w tym opowiadaniu to że jest taki niespotykany temat ;)
Morales
OdpowiedzUsuń27 września 2010 o 13:00
Miło, że główna bohaterka spotkała kogoś, z kim może się zaprzyjaźnić.Bardzo ciekawy dobór kolorów.Zapraszam na nn na http://www.squirrels.blog.onet.pl
27 września 2010 o 19:42
UsuńTeż mi się podoba, choć czcionka w nagłówku chyba niezbyt xD
~Morales
Usuń28 września 2010 o 10:33
Według mnie pasuje do obrazka.
28 września 2010 o 19:39
UsuńOch, może i tak xD
natalka1211@poczta.onet.pl
OdpowiedzUsuń8 października 2010 o 21:40
Wybacz, że komentuję dopiero teraz! Przyznam się bez bicia, ze notkę przeczytałam tego samego dnia, którego poinformowałaś mnie o niej na blogu, ale zwyczajnie nie chciało mi się napisać o niej kilku słów. Ale dobra, idziemy do rozdziału. Więc tak, zdziwiło mnie, że Macy wcześniej nie zauważyła tej dziewczyny. Cóż, nie musiały się przyjaźnić, ale to chyba ciężko spać obok siebie przez kilka lat i nigdy się nie zauważyć, prawda? To moje jedyne zastrzeżenie, reszta rozdziału podobała mi się jak zwykle. Czekam na kolejny rozdział, Tula :)
8 października 2010 o 23:03
UsuńHehe, specjalnie tak zrobiłam. Chciałam ją umieścić w innym domu, tę Nelly, ale stwierdziłam, że Macy jest zbyt zadufana w sobie, by zwrócić uwagę na kogoś z innego domu. Ale nie ma się jej co dziwić, jest w końcu Ślizgonką xD Nelly wydaje się zupełnie nie pasować do Slytherinu, ale spokojnie xD Mamy czas, jeszcze wyjdzie z niej to, co miało wyjść xD
natalka1211@poczta.onet.pl
Usuń9 października 2010 o 10:14
Powiedz mi, dlaczego mam wrażenie, że to nie będzie nic dobrego ? xd
10 października 2010 o 11:38
UsuńDobrze masz wrażenie xD Hahaha, wredna jestem xD
~Tula
Usuń10 października 2010 o 12:45
W takim razie mamy podobną naturę xd będę czekała na wszelkie zło!
10 października 2010 o 13:23
UsuńHaha, wrednota xD A tak w ogóle, to nowych bohaterów zrobiłam, zapomniałam pod notką napisać xD
natalka1211@poczta.onet.pl
Usuń10 października 2010 o 14:30
Widziałam, Hope jest najlepsza . Ciekawe ile ma piegów?
10 października 2010 o 15:09
UsuńPolicz, jak Ci się chce xD
~Tula
Usuń10 października 2010 o 18:19
Jestem zbyt leniwa, ale może kiedyś się skuszę xd
11 października 2010 o 19:16
UsuńWheh, to witaj w klubie xD
~Tula
Usuń12 października 2010 o 18:25
xd dobra, teraz powiedz mi, na kiedy planujesz dodać nowy rozdział? Niepewność mnie rozsadza!
12 października 2010 o 19:24
UsuńOch, sama wiesz, jak to jest. Nie ma czasu i w ogóle… Ale jutro na dlr planuję rozdział. Tutaj może w piątek. Do szkoły nie idziemy, hahahaha xD
~Tula
Usuń13 października 2010 o 19:39
Nom, dzięki Bogu! Już myślałam, że nie wytrzymam psychicznie ;)