27 października 2010

6. Delegacja

         Naszą pierwszą lekcją, kiedy profesor Snape rozdał nam plany lekcji, okazała się obrona przed czarną magią. Ciekawa byłam, jakim nauczycielem okaże się Barty. No i musiałam natychmiast z nim porozmawiać, dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się po naszej deportacji z domu Moody’ego.
Kiedy wszyscy zebrali się w klasie, ja usiadłam w ławce z Nelly, a Barty-Moody odczytał listę obecności i przejrzał notatki, które mu przesłał zeszłoroczny nauczyciel tego przedmioty – profesor Lupin, stwierdził, że jesteśmy bardzo do tyłu, jeśli chodzi o zaklęcia, zwłaszcza te Niewybaczalne.
         - Osobiście znam profesora Lupina, mogę o nim powiedzieć, że to bardzo dobry nauczyciel – rzekł, a jego wirujące, jaskrawoniebieskie oko omiotło klasę. – Widzę jednak, że do SUMÓW miał was na nieszczęście przygotowywać Lockhart. To kretyn…
Przez klasę przetoczyły się stłumione śmiechy. Tak, Crouch miał rację. Gilderoy Lockhart był chyba najgorszym nauczycielem tego przedmiotu, wliczając w to Quillera. Nie tylko w moim wypadku Standardowe Umiejętności Magiczne wypadły dość kiepsko, jak na ogólny stan mojej wiedzy. Cała klasa, nie tylko Ślizgoni, wypadła strasznie.
Moody odczekał, aż uczniowie zamilkną, po czym ciągnął dalej:
         - Mam tylko rok, by nauczyć was wszystkiego co będzie wam potrzebne na egzaminach i w prawdziwym życiu. To będzie trudne, dlatego, by nadrobić zaległości, będziecie musieli bardzo się postarać.
         Muszę przyznać, że Barty dobrze grał swoją rolę. On na pewno taki nie był. Nie torturowałby na naszych oczach niewinnych, bezbronnych pająków, by na końcu zabić jednego z nich. Byłam pod wrażeniem, jak zresztą reszta klasy.
Kiedy rozbrzmiał dzwonek, a Ślizgoni opuścili salę, podeszłam do biurka nauczyciela, usiadłam na jego brzegu i przez chwilę obserwowałam, jak Moody chowa notatki do neseseru.
         - To była dobra lekcja – odezwałam się.
         - Miałem taką nadzieję.
         - Powiesz mi, co się stało, kiedy z Peterem teleportowaliśmy się? – spytałam, starając się, by zabrzmiało to cicho.
Bartemiusz jednak rozejrzał się dookoła z nieukrywanym przestrachem w zdrowym, czarnym oku. Pokuśtykał w stronę drzwi, podpierając się drewnianą laską, zatrzasnął je, po czym opadł na swoje krzesło za biurkiem i westchnął ciężko. Najwyraźniej przebywanie w tak topornym, ograniczonym ciele musiało go sporo kosztować i bardzo męczyć. Wydobył z kieszeni płaszcza piersiówkę, odkorkował ją i wypił łyk eliksiru wielosokowego, zdaje się, bo wzdrygnął się z obrzydzeniem.
         - Musiałem się wytłumaczyć mugolskim strażnikom, później przybyło ministerstwo… Wyciągnął mnie z tego Artur Weasley. To dlatego się spóźniłem na bankiet – wyjaśnił pokrótce.
         - I co? Wszystko się udało? Gdzie trzymasz prawdziwego…
         -Cii! Nie tak głośno! – przerwał mi głośnym szeptem Barty, a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt gniewu i strachu zarazem. – Ukryłem go dobrze, jest pod działaniem Imperiusa. Ale proszę cię, idź już, nie chcę, żeby ktoś coś zaczął podejrzewać i zaczął zadawać ci niewygodne pytania.
Ostatnie słowa wypowiedział tak cicho, że ledwo je dosłyszałam. Poczułam się urażona tym, że tak bezceremonialnie wyrzuca mnie ze swojej klasy. Obrzuciłam go obrażonym, jadowitym spojrzeniem i opuściłam pomieszczenie, naumyślnie trzaskając drzwiami.

*

Moja złość na niego nie mogła jednak długo trwać. Mimo niezbyt zachwycającego wyglądu Alastora Moody’ego, ja nadal widziałam w nim tego Bartemiusza Croucha, którego poznałam tuż przed końcem wakacji. Czasami spotykałam się z nim w jego gabinecie, kiedy już zapadał zmrok, żeby na pewno nikt nas nie zaskoczył. Poczułam, że jemu mogę naprawdę zaufać. Stał się kimś na kształt przyjaciela. Czasami rezygnował z picia eliksiru późny wieczorem, ale naprawdę były to sporadyczne sytuacje. Więc zwykle musiałam się pogodzić z widywaniem pokiereszowanej, przerażającej twarzy Szalonookiego.

W takiej monotonii, pomijając nawał prac domowych i bardzo trudny materiał na lekcjach, minął mi czas aż do kolejnej, podniecającej wszystkich uczniów w Hogwarcie informacji. Razem z Nelly wybierałyśmy się właśnie na śniadanie, kiedy w sali wejściowej natknęłyśmy się na tłum uczniów, całych podekscytowanych, co spowodowane było najprawdopodobniej małą kartką, przybitą do tablicy ogłoszeń. Podeszłyśmy i my, by się dowiedzieć, o co chodzi.
Z największym trudem udało się nam przepchnąć przez tłum, przy okazji potrącając Hermionę Granger z Gryffindoru. Nie omieszkałam przy okazji odepchnąć ją mocno ramieniem, trafiając w żebra. Nelly, która pierwsza dotarła do tablicy, przeczytała na głos:

TURNIEJ TRÓJMAGICZNY
W piątek 30 października o godz. 18:00 przybędą do nas delegacje z Beauxbatons i Durmstrangu. Lekcje skończą się o pół godziny wcześniej. Uczniowie odniosą torby i książki do dormitorium i zbiorą się przed zamkiem, by powitać naszych gości przed ucztą powitalną.

Spojrzałyśmy po sobie. Fajnie. Za tydzień zwalą się tu jakieś delegacje z dwóch obcych szkół. Beauxbatons, to na pewno z Francji. A Durmstrang? Pewnie jakieś słowackie. Jakoś mało się orientowałam, jeśli chodzi o zagraniczne szkoły. Nigdy z żadnym z uczniów poza szkołą Dumbledore’a nie korespondowałam, nigdy nie byłam na wymianie… Ciotka chciała, żebym trzymała się Hogwartu, więc tak było.
         - I co myślisz? – zapytała Nelly, kiedy udało nam się wydostać z tłumu, który wciąż narastał w holu.
         - Myślę, że nauczyciele zrobią dużo hałasu o byle co – mruknęłam.

I rzeczywiście. Nie pomyliłam się. Podczas tego tygodnia nikt już nie zwracał uwagi na naukę. W zamku zrobiono gruntowne porządki. Zbroje zalśniły czystością, wyszorowano kilka najbrudniejszych obrazów, a Filch stał się jeszcze bardziej wredny, niż zwykle. Oczywiście, mnie mało to interesowało. Zaczęłam się trochę denerwować, bo jak niby Barty ma wpakować Harry’ego Pottera do turnieju? I to pod samym nosem Dumbledore’a. Niepokoił mnie też brak wiadomości od Czarnego Pana. Kilka razy nawet pytałam Croucha, czy wysłał mu jakąś sowę, ale ten tylko kręcił przecząco głową i mówił, że Lord Voldemort realizuje swoje plany.

W dniu owego przybycia, uczniowie zostali wyprowadzeni z zamku i ustawieni na błoniach, gdzie mieli czekać na delegacje. Po dziesięciu minutach porządnie zmarzłam, przez co poczułam, że moja ignorancja dotycząca Turnieju Trójmagicznego nieco osłabła. Francja. Niby taka porządna, a za grosz kultury. Nie potrafią nawet dotrzeć na czas.
Po dwudziestu minutach coś się jednak zaczęło dziać. Na ciemnym już niebie pojawił się jakiś lśniący punkt, z każdą chwilą powiększający się. Wśród uczniów wybuchło niewielkie zamieszanie.
Z czasem okazało się, że owym białym punkcikiem okazała się ogromnych rozmiarów, jaskrawoniebieska kareta ze złotymi, ogromnymi kołami i ciągnącymi ją dwunastoma złotobrązowymi końmi ze skrzydłami. Wszystkie miały czerwone ślepia i złote kopyta, którymi, kiedy tylko wylądowały, zaczęły drzeć ziemię. Drzwiczki otworzyły się i z wnętrza karety wyskoczył jakiś chłopiec ubrany w cienką, satynową, błękitną szatę. Ustawił złote schodki przy krawędzi srebrnego progu w drzwiach i cofnął się z szacunkiem. Z wnętrza karety wyłonił się wielki, lśniący, kobiecy but, a za nim cała reszta jego właścicielki. Była to bardzo dużych rozmiarów, nieco wyższa od gajowego Hagrida Francuzka o oliwkowej cerze, lśniącym koku na głowie, cała spowita w zwiewne, czarne, satynowe szaty. Z wdziękiem podeszła do Dumbledore’a, który powitał ją, całując kobietę w rękę. Za swoją dyrektorką z powozu wybiegło około tuzin uczniów. Niektórzy mieli na głowach futrzane czapy lub szale.

Usłyszałam, jak dyrektor zamienia kilka słów z kobietą, madame Maxime, zdaje się, po czym ona i jej uczniowie weszli do środka zamku. Do moich uszu dotarło ciche prychnięcie Nelly.
         - Co za głupota. Mogliśmy przecież poczekać na nich w środku – wyszeptała.
Dopiero teraz zauważyłam, że cała drży z zimna, sine usta zaciska nie do końca przez chłód, ale i złość.  Nic na to nie odpowiedziałam. Już się nauczyłam, że złośliwe docinki czy uwagi należy przemilczeć. Dlatego tylko wzruszyłam ramionami i wbiłam wzrok w jednego z ogromnych, tajemniczych koni. Nie minęło więcej jak dziesięć minut, kiedy znów coś się zaczęło dziać. Przez tłum hogwartczyków przebiegł szum przyciszonych rozmów. Stanęłam na palcach, żeby lepiej widzieć. Kilku Puchonów wskazywało na jezioro, więc i ja odwróciłam w jego stronę wzrok. Z wody zaczął wyłaniać się statek. Najpierw maszt, potem reszta. Wśród uczniów zapanowało milczące podniecenie. Pierwszoklasiści, stojący w tłumie uczniów ze starszych klas wspinali się na palcach i podskakiwali, żeby lepiej widzieć.
W końcu statek osiadł na płyciźnie, ktoś opuścił na brzeg trap. Na ląd zaczęli wychodzić ludzie, ale tym razem widać było tylko ich sylwetki. Dopiero gdy podeszli bliżej, mogłam zobaczyć, że wszyscy ubrani są w płaszcze z brązowego futra. Nie było wśród nich żadnej dziewczyny. Tylko jeden mężczyzna wyróżniał się z tłumu. Był to czarodziej z lśniącymi, srebrnymi włosami, ubrany był w takie same futro, jak jego uczniowie, tyle że białe. Podszedł do Dumbledore’a, żeby się z nim przywitać i uścisnąć mu dłoń. Gdzieś go kiedyś widziałam. Nie w rzeczywistości, ale na zdjęciu. Tak, skądś znam tę twarz, te same zimne, rybie oczy, fałszywy uśmiech…
         - To Karkarow! - powiedziałam przyciszonym głosem prosto do ucha Nelly. – Widziałam jego zdjęcie w starym „Proroku”, moja ciotka ma ich pełno na strychu.
         - No tak, jest dyrektorem Durmstrangu, nie wiedziałaś? – zdziwiła się Ślizgonka, obserwując ze średnim zainteresowaniem krępych uczniów profesora Karkarowa.
         - A wiedziałaś, że był śmierciożercą? – zapytałam z nutką ironii w głosie.
Nelly spojrzała na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem. Pewna byłam, że się tego nie spodziewała, mimo że jej rodzina popierała Czarnego Pana. Czasami chciałam jej powiedzieć o tym wszystkim, ale jakoś nie miałam odwagi. No i nie uśmiechało mi się zepsuć plany Lordowi Voldemortowi. Potraktował mnie tak łaskawie, a ja zrobiłabym mu coś takiego… Barty nigdy by się już do mnie nie odezwał, Czarny Pan ukarał, a Glizdogon zapewne by się ucieszył, że nie jest już najgorszym z jego sług.
         - A był? Więc jakim cudem wyszedł na wolność, został dyrektorem i teraz jeszcze przyjaźni się z Dumbledore’em? – spytała niezbyt dowierzającym tonem.

McGonagall pokierowała nas wszystkich do Wielkiej Sali, gdzie mieliśmy zjeść kolację, a później dyrektor Hogwartu planował wygłosić przemówienie. Przez całą drogę, a potem i większość kolacji opowiadałam Nelly to wszystko, co wiedziałam o Karkarowie. Tak byłam zajęta opowieścią, że nie spojrzałam nawet na stół nauczycielski. Dopiero kiedy pojawiły się desery, mój wzrok przypadkowo spoczął na mężczyźnie w średnim wieku, z idealnie przystrzyżonymi wąsami, gładko ułożonymi siwiejącymi już włosami, w czystej szacie czarodzieja bez żadnej zmarszczki… Kiedy go rozpoznałam, poczułam, jakby ktoś przyłożył mi nagle poduszkę do twarzy. Bartemiusz Crouch. Tylko że to był akurat senior. Ostatnio widziałam go, spętanego zaklęciem Imperius w domu, gdzie przebywał obecnie Czarny Pan. Teraz wyglądał prawie normalnie, czasami widywałam go na zdjęciach w „Proroku Codziennym”, kiedy wujek zabrał mnie do ministerstwa, też mignął mi przed oczami. Tego dnia nic się nie zmienił, wyglądał tylko na trochę bardziej zmęczonego.


Musiało minąć kilka minut, aż tętno powróciło do normy, a moje emocje się wyregulowały. Dumbledore powstał, a w sali momentalnie zrobiło się cicho. Talerze znów zalśniły czystością, wszystkie oczy zwróciły się w stronę dyrektora Hogwartu. Podparłam policzek na zaciśniętej pięści. Ta mowa wygłaszana monotonnym głosem była, nie oszukujmy się, strasznie nudna. Powieki mi opadły…
Nelly szturchnęła mnie w ramię. Łokieć osunął mi się gwałtownie z blatu, a ja otworzyłam oczy.
         - O co chodzi? – zapytałam, rozglądając się nieprzytomnym wzrokiem dookoła.
         - Skończyło się – odpowiedziała.
Rzeczywiście, ludzie zbierali się już do wyjścia, nauczyciele pogrążyli się w rozmowie. Podniosłam się z krzesła. Poczułam, że mięśnie mi trochę zdrętwiały. Razem z Nelly stanęłyśmy w kolejce do wyjścia. Wiktor Krum najwyraźniej wzbudzał większe zainteresowanie, niż myślałam.

*

Następnego dnia wszystkich ogarnęło podniecenie. Czara Ognia stojąca w Wielkiej Sali przyciągała nie tylko potencjalnych reprezentantów, ale i gapiów, więc lepiej tam było nie wchodzić aż do uczty w Noc Duchów. Jeszcze chyba nigdy taka wystawna kolacja minęła w nastroju nerwowego oczekiwania. Kiedy już talerze zostały opróżnione, a pochodnie w Wielkiej Sali zgasły, także jedynym źródłem światła był błękitny ogień buzujący w Czarze, wszyscy umilkli. Poczułam pewnego rodzaju skurcz zdenerwowania. Z Bartym nie rozmawiałam już od tygodnia, więc nie miałam pojęcia, jaki ma plan.
Płomienie Czary nagle zrobiły się szkarłatne, a ona sama wypluła kawałek pergaminu. Dumbledore pochwycił go zręcznie i odczytał:
         - Reprezentantem Durmstrangu zostaje Wiktor Krum!
Przy stole Ślizgonów, gdzie siedzieli uczniowie z Bułgarii, rozległy się brawa i gwizdy, za nimi poszła reszta sali, a z krzesła podniósł się zgarbiony osiłek o śniadej skórze, gęstych, złączonych, czarnych brwiach i zakrzywionym nosie. Miał też kaczkowaty chód. Zniknął w komnacie przystającej do Wielkiej Sali. Znów chwila oczekiwania i…
         - Reprezentantem Beauxbatons jest Fleur Delacour!
Od stołu Krukonów wstała dziewczyna. Miała bardzo jasne, sięgające łopatek włosy, ogólnie wyglądała na piękną, miała klasyczną urodę. Niebieskie oczy, równe, białe zęby, wysoka, smukła budowa, blond włosy… Byłam uprzedzona do takich dziewczyn, czemu trudno się dziwić, skoro mieszkałam z jedną z takich w pokoju i nie przepadałam za nią.
Zniknęła za drzwiami, przez które wszedł Krum, po czym na nowo zapadła cisza. Płomienie Czary po raz trzeci przybrały szkarłatny kolor. Teraz mieliśmy poznać reprezentanta Hogwartu. Wiedziałam, że zgłosiło się kilku uczniów ze Slytherinu, ale po tym, co mi powiedział Crouch wynikało, że teraz powinniśmy wszyscy usłyszeć nazwisko Pottera.
Płomienie wypluły karteczkę, którą pochwycił Dumbledore, rozprostował ją i odczytał:
         - Reprezentantem Hogwartu jest Cedrik Diggory!
Poczułam się, jakby na dno żołądka spadł mi ciężki głaz. Przy stole Puchonów wybuchły tak radosne okrzyki i brawa, jakich chyba w życiu nie słyszałam. Zobaczyłam owego Cedrika, jasnowłosego „przystojniaka”, jak mówiły o nim dziewczyny nie tylko z mojej klasy. Ruszył ku dyrektorowi, by uścisnąć mu dłoń. Z bijącym sercem odnalazłam wzrokiem Barty’ego, siedzącego na lewo od Snape’a. Ku mojemu zaskoczeniu nie wyglądał wcale na zdziwionego. Na pokiereszowanej twarzy Moody’ego zastygł wyraz uprzejmego oczekiwania, normalne i magiczne oko utkwione było w Czarze Ognia.

Dyrektor odwrócił się plecami do magicznego naczynia, jakby myślał, że to koniec jej wyborów. Nic bardziej mylnego, jak się później okazało. Coś się zaczęło dziać. Błyszczące niebieskie płomienie po raz czwarty przybrały szkarłatną barwę, a w powietrze wystrzelił kolejny kawałek pergaminu. Profesor pochwycił go z nieukrywanym niepokojem. Wszyscy utkwili w nim pełen napięcia wzrok, nawet Crouch, choć jego magiczne oko zawirowało radośnie. Dumbledore podszedł do Czary, żeby jej płomienie oświetliły napis widniejący na kawałku pergaminu. Twarz mu stężała, kiedy rozejrzał się po sali.
         - Harry Potter – odczytał.
Nikt nawet nie zaklaskał. Poczułam dziwne ciepło w okolicy serca. Ogromna ulga wypełniła mnie od środka. Dyrektor wyczytał Pottera jeszcze raz. Dopiero wtedy raczył wstać i szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, za którymi zniknęła pozostała trójka reprezentantów.
Nelly szturchnęła mnie w ramię. Była wyraźnie wzburzona tym, co właśnie się tu odbyło. Nie ona jedna. Zwłaszcza na twarzach Puchonów pojawił się wyraz zgorszenia.
         - Nie ekscytuje mnie ten cały Turniej, ale żeby Potter i Diggory reprezentowali Hogwart? Większej hańby ta szkoła nie doświadczyła i chyba nie doświadczy – oświadczyła szeptem. – Co to właściwie za szopka?
         - Nie wiem – skłamałam z ironicznym uśmiechem. – Ale w Turniejach Trójmagicznych zawsze były ofiary. Może tym razem pozbędziemy się Chłopca, Który Przeżył?
Kiedy i Nelly dostrzegła jaśniejszą stronę tego wyboru, również się uśmiechnęła.

Nauczyciele zarządzili koniec bankietu, a wszyscy uczniowie, wymieniając uwagi na temat ostatniego zdarzenia, tłumnie zaczęli opuszczać Wielką Salę. Ja nawet nie odpowiadałam na różne hipotezy Nelly, dotyczące Turnieju. Zżerała mnie ciekawość, więc szybko pozbyłam się każdego, kto czegoś ode mnie chciał i popędziłam na drugie piętro, gdzie swój gabinet miał nauczyciel obrony przed czarną magią. Barty nauczył mnie jak mogłam odpieczętować takie drzwi, więc bez problemu weszłam do środka. Usiadłam przy biurku nauczyciela i zaczęłam się kołysać na nogach od krzesła.
Już z daleka poznałam po stukocie drewnianej laski, że nadchodzi pan profesor. Zamek kliknął mechanicznie, a drzwi się otworzyły. Do pomieszczenia wkroczył Moody. Uśmiechnął się lekko, kiedy mnie zobaczył.
         - Mogłem się tego spodziewać – mruknął i z ciężkim westchnieniem przysunął sobie drugie krzesło, żeby usiąść naprzeciwko mnie. – Nie powinnaś być teraz w dormitorium i konwersować na temat przyjęcia Pottera do Turnieju?
Wzruszyłam tylko ramionami.
         - Kto by chciał ze mną konwersować na jakikolwiek temat?
Crouch tylko zaśmiał się krótko. Nagle jego twarz drgnęła impulsywnie, uśmiech natychmiast wyblakł. Odetchnął głęboko. Już wiedziałam, o co chodziło. Zaczął szukać w kieszeni piersiówki, ale wychyliłam się do przodu i chwyciłam go za nadgarstek.
         - Mam dość rozmawiania z tobą jak z Szalonookim. Chciałabym chociaż przez chwilę zobaczyć twoją normalną twarz – powiedziałam.
Spojrzeliśmy sobie w oczy. A tak właściwie, to ja spojrzałam w jego jedno oko, bo magiczne zwróciło się w stronę drzwi. Crouch wyprostował się na krześle i znów westchnął kilkakrotnie. Na podłogę odpadła drewniana noga, niebieskie oko wyskoczyło z oczodołu, a na jego miejscu pojawiło się normalne. Tak samo było z nogą. Skóra mu się wygładziła, włosy trochę skróciły i zjaśniały. Chwilę potem patrzył na mnie lekko zdyszany Bartemiusz Crouch. Uśmiechnęłam się na widok jego twarzy. Ostatnio widziałam ją na początku września.
         - Tęskniłam za tobą – wyznałam.
Crouch tylko spuścił wzrok i również się uśmiechnął.
         - Ja mógłbym z tobą porozmawiać. Przyszłaś tu, żeby się dowiedzieć, jak to się stało, że Potter trafił do Turnieju, tak?
         - Nie do końca. W ogóle chciałam z tobą pogadać – odparłam trochę zbita z tropu.
Barty powiedział mi, w jaki sposób Hogwart zyskał dwóch reprezentantów. Po prostu wrzucił nocą kartkę do Czary z jego imieniem, nazwiskiem i nazwą czwartej szkoły. Musiał przy tym skonfundować Sprawiedliwego Sędziego, ale jakoś się udało.
         - W przyszłą sobotę uczniowie mają wybierają się do Hogsmeade – dodał, a na jego twarzy pojawiła się jakaś dzika radość. – Czarny Pan kazał mi przybyć do mojego domu, mam mu złożyć raport. Możesz mi towarzyszyć, jeśli chcesz.
Nareszcie poczułam, że tego dnia coś mi się naprawdę udało. Nie miałam pojęcia, dlaczego Lord Voldemort naraził się na klęskę, wtajemniczając mnie w swój plan. Przy następnej wizycie na pewno go o to zapytam. Tymczasem wstałam z krzesła, podeszłam do Barty’ego i pochyliłam się, żeby pocałować go w policzek.
         - Dziękuję – odpowiedziałam cicho, uśmiechnęłam się i wyszłam z gabinetu, zanim zdążył jakoś zareagować.
Sama nie wiem, dlaczego tak postąpiłam. Był dla mnie bardzo dobrym przyjacielem, ale jakoś nigdy sobie nie wyobrażałam, by mógł być kimś więcej. Po prostu nie szukałam obecnie partnera. Ale tego wieczora, kiedy siedzieliśmy razem w jego pokoju poczułam coś dziwnego w brzuchu. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie odczuwałam, co wydało mi się jeszcze dziwniejsze.

___________

Ostatnio miałam mały zawias w pisaniu tego opowiadania, ale już jest dobrze. Następny rozdział będzie za niedługo. Musiałam zmienić szablon, tamten strasznie mnie dołował, pewnie dlatego nie miałam zapału do pisania. Za każdym razem, kiedy wchodziłam na ten blog, od razu mi się odechciewało pisać. W szkole jak zwykle dużo nauki, ale to byłoby dziwne, gdyby w liceum nie wymagali. I przepraszam, że ten odcinek nudnawy, ale, jak mówiłam, nie miałam kompletnie weny. Dedykacja dla Tuli :* 

20 komentarzy:

  1. ~Nieśmiertelna
    27 października 2010 o 22:15

    PIERWSZA! xD

    OdpowiedzUsuń
  2. ~olka
    28 października 2010 o 19:17

    Harry w turnieju,chociaż tego nie chciał…………..Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 października 2010 o 18:27
      I dobrze mu tak, bardzo się z tego cieszę xD Szkoda tylko, że go zabić nie mogę pod koniec 4 klasy, pff.

      Usuń
  3. zuzanka331361@buziaczek.pl
    28 października 2010 o 21:27

    Weszłam na Twojego bloga wcoraj i pred chwilą skończyłam cytać opowiadanie. Jesteś fenomenalna i Twoje opowiadanie też. Nie mogę sie doczekać nowej notki. Pozdrawiam, Schizofreniczka.(vanessa-hogwart)(ich-milosc)(tajemniczy-medalion)(tylko-nie-mow-odchodze)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 października 2010 o 18:28
      Bardzo mi miło xD No wiesz, akurat zbyt dużo do nadrabiania nie miałaś xD

      Usuń
    2. zuzanka331361@buziaczek.pl
      30 października 2010 o 15:23

      Wiem. Dla mnie i tak było mało. :DMasz jeszcze jakieś blogi?

      Usuń
    3. 31 października 2010 o 10:47
      Jakiegoś? Ja mam całe mnóstwo blogów. W linkach jest rozpis na samej górze xD

      Usuń
  4. ~ThisLove
    29 października 2010 o 18:21

    Świetny. Już myślałam że się im nie uda ;D Ale jednak. Pozdrawiam i czekam na następny odcinek. xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 października 2010 o 18:28
      Nieee, aż tak bym Pottera nie zmieniła. Voldek musi się odrodzić. Potem będę mogła zmieniać, ile mi się podoba xD

      Usuń
  5. ~Tula
    30 października 2010 o 21:46

    Gdy dzisiaj wchodziłam na twojego bloga gdzieś w podświadomości czułam, że rozdział zadedykujesz mnie. Jak widać, nie pomyliłam się, co mnie bardzo cieszy :) Dziękuję ;* Muszę się z tobą zgodzić, mnie poprzedni szablon również dobijał. Był zdecydowanie za niebieski, jeśli wiesz co mam na myśli. Ten, który masz aktualnie za to bardzo mi się podoba, a szczególnie ta dziewczyna i jej spojrzenie. Dobrze, że powróciłaś do mrocznego wyglądu bloga.Jeżeli chodzi o rozdział, to oczywiście spodobał mi się. Macy jest taka ślizgońska, ale jednocześnie nie ma obsesji na punkcie czystości krwi i zabijania. Właśnie tak wyobrażałabym sobie ślizgonów, bez żadnej przesady o ich obłąkaniu, lecz z pewną nutką wrogości do innych domów i zamiłowania do niekoniecznie dobrych zaklęć. A Macy jest takim standardowym typem, osobą prawdziwą. Wydaje mi się, że gdzieś sobie żyje jakaś dziewczyna, dokładnie taka jak Macy. Wszyscy twoi bohaterowie są naprawdę ludzcy, ale z Macy przeszłaś samą siebie.Ciekawi mnie twoje opowiadanie. Z tego, co zauważyłam, trzymasz się kanonu, choć pewnie niedługo pewne wyłamania się pojawią. To fajnie, że potrafisz zawrzeć całkiem inną historię w określonych ramach. To świadczy o tym, jak dobrą jesteś pisarką.Jak na mnie to bardzo się rozpisałam, więc nie zamęczam cię już i idę innych dręczyć moją osobą. Będę czekała na kolejny rozdział z taką samą niecierpliwością jak zawsze.Pozdrawiam :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 31 października 2010 o 10:53
      Zastanawiałam się, żeby dzisiaj dodać rozdział, ale za niedługo mam sesję i chyba nie zdążę przepisać z kartki. Cóż, ale przynajmniej zacznę xD Ano, widzisz, intuicję masz xD Staram się, żeby wszyscy moi bohaterowie byli ludzcy, nawet takie marysuizmy, jak Sophie xD PS: I nie przejmuj się, że długi komentarz jest, mogłabym takie cały czas czytać xD

      Usuń
    2. natalka1211@poczta.onet.pl
      31 października 2010 o 12:25

      Nie przyzwyczaja się do takich moich komentarzy, bo ich długość jest wprost proporcjonalna do mojego dobrego humoru i odwrotnie proporcjonalna do pory dnia. Wszystko w pewnym sensie od ciebie zależy.A rozdział przepisuj, jak najbardziej, będę czekała i oczywiście trzymała za ciebie kciuki na sesji (choć nie za bardzo wiem na czym ona polega, studenci uważają ją za zło konieczne ).

      Usuń
    3. 31 października 2010 o 22:12
      Whahahaha, zdjęciową! Ja i sesja na studiach? Najpierw muszę liceum skończyć xD

      Usuń
    4. ~Tula
      1 listopada 2010 o 13:02

      Eh, mnie się takie coś często zdarza. Tak myślałam, że jesteś w liceum, ale mi sesja na razie kojarzy się tylko z taką na studiach, a do niej, dzięki Bogu, jeszcze mi daleko!

      Usuń
    5. 2 listopada 2010 o 16:52
      Mnie też. Chociaż jak sobie myślę teraz, kiedy się wywiadówka zbliża, to chyba bym studia wolała, bo mama nie przychodzi na wywiadówki xD

      Usuń
  6. Morales
    31 października 2010 o 12:04

    Zmiany… Mnie się osobiście podobał bardziej poprzedni szablon, ale to Ty prowadzisz tego bloga i to Twoja decyzja. W sumie ten też jest niezły.Zapraszam na nową notkę na starym blogu http://www.csi-lv-m-ny.blog.onet.pl(squirrels zakończył swoją działalność)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 31 października 2010 o 22:05
      Nagłówek może za szeroki, ale te motywy mnie urzekły xD

      Usuń
  7. ~soft love
    1 listopada 2010 o 15:44

    Czyżby drugi blog w którym główna bohaterka zaczyna coś czuć do Barty’ego? Bardzo lobię jego postać, więc nie przeszkadza mi to. Pfff… wręcz mi się podoba:D.Życzę weny:D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 2 listopada 2010 o 16:40
      Właśnie tu nie. Tutaj myśli o nim tylko jak o przyjacielu xD

      Usuń