Naszą pierwszą lekcją, kiedy profesor
Snape rozdał nam plany lekcji, okazała się obrona przed czarną magią. Ciekawa
byłam, jakim nauczycielem okaże się Barty. No i musiałam natychmiast z nim
porozmawiać, dowiedzieć się, co tak naprawdę stało się po naszej deportacji z
domu Moody’ego.
Kiedy wszyscy
zebrali się w klasie, ja usiadłam w ławce z Nelly, a Barty-Moody odczytał listę
obecności i przejrzał notatki, które mu przesłał zeszłoroczny nauczyciel tego
przedmioty – profesor Lupin, stwierdził, że jesteśmy bardzo do tyłu, jeśli
chodzi o zaklęcia, zwłaszcza te Niewybaczalne.
- Osobiście znam profesora Lupina, mogę
o nim powiedzieć, że to bardzo dobry nauczyciel – rzekł, a jego wirujące,
jaskrawoniebieskie oko omiotło klasę. – Widzę jednak, że do SUMÓW miał was na
nieszczęście przygotowywać Lockhart. To kretyn…
Przez klasę
przetoczyły się stłumione śmiechy. Tak, Crouch miał rację. Gilderoy Lockhart
był chyba najgorszym nauczycielem tego przedmiotu, wliczając w to Quillera. Nie
tylko w moim wypadku Standardowe Umiejętności Magiczne wypadły dość kiepsko,
jak na ogólny stan mojej wiedzy. Cała klasa, nie tylko Ślizgoni, wypadła
strasznie.
Moody
odczekał, aż uczniowie zamilkną, po czym ciągnął dalej:
- Mam tylko rok, by nauczyć was
wszystkiego co będzie wam potrzebne na egzaminach i w prawdziwym życiu. To
będzie trudne, dlatego, by nadrobić zaległości, będziecie musieli bardzo się
postarać.
Muszę przyznać, że Barty dobrze grał
swoją rolę. On na pewno taki nie był. Nie torturowałby na naszych oczach
niewinnych, bezbronnych pająków, by na końcu zabić jednego z nich. Byłam pod
wrażeniem, jak zresztą reszta klasy.
Kiedy
rozbrzmiał dzwonek, a Ślizgoni opuścili salę, podeszłam do biurka nauczyciela,
usiadłam na jego brzegu i przez chwilę obserwowałam, jak Moody chowa notatki do
neseseru.
- To była dobra lekcja – odezwałam się.
- Miałem taką nadzieję.
- Powiesz mi, co się stało, kiedy z
Peterem teleportowaliśmy się? – spytałam, starając się, by zabrzmiało to cicho.
Bartemiusz
jednak rozejrzał się dookoła z nieukrywanym przestrachem w zdrowym, czarnym
oku. Pokuśtykał w stronę drzwi, podpierając się drewnianą laską, zatrzasnął je,
po czym opadł na swoje krzesło za biurkiem i westchnął ciężko. Najwyraźniej
przebywanie w tak topornym, ograniczonym ciele musiało go sporo kosztować i
bardzo męczyć. Wydobył z kieszeni płaszcza piersiówkę, odkorkował ją i wypił
łyk eliksiru wielosokowego, zdaje się, bo wzdrygnął się z obrzydzeniem.
- Musiałem się wytłumaczyć mugolskim
strażnikom, później przybyło ministerstwo… Wyciągnął mnie z tego Artur Weasley.
To dlatego się spóźniłem na bankiet – wyjaśnił pokrótce.
- I co? Wszystko się udało? Gdzie
trzymasz prawdziwego…
-Cii! Nie tak głośno! – przerwał mi
głośnym szeptem Barty, a na jego twarzy pojawiło się coś na kształt gniewu i
strachu zarazem. – Ukryłem go dobrze, jest pod działaniem Imperiusa. Ale proszę
cię, idź już, nie chcę, żeby ktoś coś zaczął podejrzewać i zaczął zadawać ci
niewygodne pytania.
Ostatnie słowa
wypowiedział tak cicho, że ledwo je dosłyszałam. Poczułam się urażona tym, że
tak bezceremonialnie wyrzuca mnie ze swojej klasy. Obrzuciłam go obrażonym,
jadowitym spojrzeniem i opuściłam pomieszczenie, naumyślnie trzaskając
drzwiami.
*
Moja złość na
niego nie mogła jednak długo trwać. Mimo niezbyt zachwycającego wyglądu
Alastora Moody’ego, ja nadal widziałam w nim tego Bartemiusza Croucha, którego
poznałam tuż przed końcem wakacji. Czasami spotykałam się z nim w jego
gabinecie, kiedy już zapadał zmrok, żeby na pewno nikt nas nie zaskoczył.
Poczułam, że jemu mogę naprawdę zaufać. Stał się kimś na kształt przyjaciela.
Czasami rezygnował z picia eliksiru późny wieczorem, ale naprawdę były to
sporadyczne sytuacje. Więc zwykle musiałam się pogodzić z widywaniem
pokiereszowanej, przerażającej twarzy Szalonookiego.
W takiej
monotonii, pomijając nawał prac domowych i bardzo trudny materiał na lekcjach,
minął mi czas aż do kolejnej, podniecającej wszystkich uczniów w Hogwarcie
informacji. Razem z Nelly wybierałyśmy się właśnie na śniadanie, kiedy w sali
wejściowej natknęłyśmy się na tłum uczniów, całych podekscytowanych, co
spowodowane było najprawdopodobniej małą kartką, przybitą do tablicy ogłoszeń.
Podeszłyśmy i my, by się dowiedzieć, o co chodzi.
Z największym
trudem udało się nam przepchnąć przez tłum, przy okazji potrącając Hermionę
Granger z Gryffindoru. Nie omieszkałam przy okazji odepchnąć ją mocno
ramieniem, trafiając w żebra. Nelly, która pierwsza dotarła do tablicy,
przeczytała na głos:
TURNIEJ
TRÓJMAGICZNY
W piątek 30 października o godz. 18:00 przybędą
do nas delegacje z Beauxbatons i Durmstrangu. Lekcje skończą się o pół godziny
wcześniej. Uczniowie odniosą torby i książki do dormitorium i zbiorą się przed
zamkiem, by powitać naszych gości przed ucztą powitalną.
Spojrzałyśmy
po sobie. Fajnie. Za tydzień zwalą się tu jakieś delegacje z dwóch obcych
szkół. Beauxbatons, to na pewno z Francji. A Durmstrang? Pewnie jakieś
słowackie. Jakoś mało się orientowałam, jeśli chodzi o zagraniczne szkoły.
Nigdy z żadnym z uczniów poza szkołą Dumbledore’a nie korespondowałam, nigdy
nie byłam na wymianie… Ciotka chciała, żebym trzymała się Hogwartu, więc tak
było.
- I co myślisz? – zapytała Nelly, kiedy
udało nam się wydostać z tłumu, który wciąż narastał w holu.
- Myślę, że nauczyciele zrobią dużo
hałasu o byle co – mruknęłam.
I
rzeczywiście. Nie pomyliłam się. Podczas tego tygodnia nikt już nie zwracał
uwagi na naukę. W zamku zrobiono gruntowne porządki. Zbroje zalśniły
czystością, wyszorowano kilka najbrudniejszych obrazów, a Filch stał się
jeszcze bardziej wredny, niż zwykle. Oczywiście, mnie mało to interesowało.
Zaczęłam się trochę denerwować, bo jak niby Barty ma wpakować Harry’ego Pottera
do turnieju? I to pod samym nosem Dumbledore’a. Niepokoił mnie też brak
wiadomości od Czarnego Pana. Kilka razy nawet pytałam Croucha, czy wysłał mu
jakąś sowę, ale ten tylko kręcił przecząco głową i mówił, że Lord Voldemort
realizuje swoje plany.
W dniu owego
przybycia, uczniowie zostali wyprowadzeni z zamku i ustawieni na błoniach,
gdzie mieli czekać na delegacje. Po dziesięciu minutach porządnie zmarzłam,
przez co poczułam, że moja ignorancja dotycząca Turnieju Trójmagicznego nieco
osłabła. Francja. Niby taka porządna, a za grosz kultury. Nie potrafią nawet
dotrzeć na czas.
Po dwudziestu
minutach coś się jednak zaczęło dziać. Na ciemnym już niebie pojawił się jakiś
lśniący punkt, z każdą chwilą powiększający się. Wśród uczniów wybuchło
niewielkie zamieszanie.
Z czasem
okazało się, że owym białym punkcikiem okazała się ogromnych rozmiarów,
jaskrawoniebieska kareta ze złotymi, ogromnymi kołami i ciągnącymi ją
dwunastoma złotobrązowymi końmi ze skrzydłami. Wszystkie miały czerwone ślepia
i złote kopyta, którymi, kiedy tylko wylądowały, zaczęły drzeć ziemię.
Drzwiczki otworzyły się i z wnętrza karety wyskoczył jakiś chłopiec ubrany w
cienką, satynową, błękitną szatę. Ustawił złote schodki przy krawędzi srebrnego
progu w drzwiach i cofnął się z szacunkiem. Z wnętrza karety wyłonił się
wielki, lśniący, kobiecy but, a za nim cała reszta jego właścicielki. Była to
bardzo dużych rozmiarów, nieco wyższa od gajowego Hagrida Francuzka o oliwkowej
cerze, lśniącym koku na głowie, cała spowita w zwiewne, czarne, satynowe szaty.
Z wdziękiem podeszła do Dumbledore’a, który powitał ją, całując kobietę w rękę.
Za swoją dyrektorką z powozu wybiegło około tuzin uczniów. Niektórzy mieli na
głowach futrzane czapy lub szale.
Usłyszałam,
jak dyrektor zamienia kilka słów z kobietą, madame Maxime, zdaje się, po czym
ona i jej uczniowie weszli do środka zamku. Do moich uszu dotarło ciche
prychnięcie Nelly.
- Co za głupota. Mogliśmy przecież
poczekać na nich w środku – wyszeptała.
Dopiero teraz
zauważyłam, że cała drży z zimna, sine usta zaciska nie do końca przez chłód,
ale i złość. Nic na to nie
odpowiedziałam. Już się nauczyłam, że złośliwe docinki czy uwagi należy
przemilczeć. Dlatego tylko wzruszyłam ramionami i wbiłam wzrok w jednego z
ogromnych, tajemniczych koni. Nie minęło więcej jak dziesięć minut, kiedy znów
coś się zaczęło dziać. Przez tłum hogwartczyków przebiegł szum przyciszonych
rozmów. Stanęłam na palcach, żeby lepiej widzieć. Kilku Puchonów wskazywało na
jezioro, więc i ja odwróciłam w jego stronę wzrok. Z wody zaczął wyłaniać się
statek. Najpierw maszt, potem reszta. Wśród uczniów zapanowało milczące
podniecenie. Pierwszoklasiści, stojący w tłumie uczniów ze starszych klas
wspinali się na palcach i podskakiwali, żeby lepiej widzieć.
W końcu statek
osiadł na płyciźnie, ktoś opuścił na brzeg trap. Na ląd zaczęli wychodzić
ludzie, ale tym razem widać było tylko ich sylwetki. Dopiero gdy podeszli
bliżej, mogłam zobaczyć, że wszyscy ubrani są w płaszcze z brązowego futra. Nie
było wśród nich żadnej dziewczyny. Tylko jeden mężczyzna wyróżniał się z tłumu.
Był to czarodziej z lśniącymi, srebrnymi włosami, ubrany był w takie same
futro, jak jego uczniowie, tyle że białe. Podszedł do Dumbledore’a, żeby się z
nim przywitać i uścisnąć mu dłoń. Gdzieś go kiedyś widziałam. Nie w
rzeczywistości, ale na zdjęciu. Tak, skądś znam tę twarz, te same zimne, rybie
oczy, fałszywy uśmiech…
- To Karkarow! - powiedziałam
przyciszonym głosem prosto do ucha Nelly. – Widziałam jego zdjęcie w starym
„Proroku”, moja ciotka ma ich pełno na strychu.
- No tak, jest dyrektorem Durmstrangu,
nie wiedziałaś? – zdziwiła się Ślizgonka, obserwując ze średnim
zainteresowaniem krępych uczniów profesora Karkarowa.
- A wiedziałaś, że był śmierciożercą? –
zapytałam z nutką ironii w głosie.
Nelly
spojrzała na mnie z nieukrywanym zaskoczeniem. Pewna byłam, że się tego nie
spodziewała, mimo że jej rodzina popierała Czarnego Pana. Czasami chciałam jej
powiedzieć o tym wszystkim, ale jakoś nie miałam odwagi. No i nie uśmiechało mi
się zepsuć plany Lordowi Voldemortowi. Potraktował mnie tak łaskawie, a ja zrobiłabym
mu coś takiego… Barty nigdy by się już do mnie nie odezwał, Czarny Pan ukarał,
a Glizdogon zapewne by się ucieszył, że nie jest już najgorszym z jego sług.
- A był? Więc jakim cudem wyszedł na
wolność, został dyrektorem i teraz jeszcze przyjaźni się z Dumbledore’em? –
spytała niezbyt dowierzającym tonem.
McGonagall
pokierowała nas wszystkich do Wielkiej Sali, gdzie mieliśmy zjeść kolację, a
później dyrektor Hogwartu planował wygłosić przemówienie. Przez całą drogę, a
potem i większość kolacji opowiadałam Nelly to wszystko, co wiedziałam o
Karkarowie. Tak byłam zajęta opowieścią, że nie spojrzałam nawet na stół
nauczycielski. Dopiero kiedy pojawiły się desery, mój wzrok przypadkowo spoczął
na mężczyźnie w średnim wieku, z idealnie przystrzyżonymi wąsami, gładko
ułożonymi siwiejącymi już włosami, w czystej szacie czarodzieja bez żadnej
zmarszczki… Kiedy go rozpoznałam, poczułam, jakby ktoś przyłożył mi nagle
poduszkę do twarzy. Bartemiusz Crouch. Tylko że to był akurat senior. Ostatnio
widziałam go, spętanego zaklęciem Imperius w domu, gdzie przebywał obecnie Czarny
Pan. Teraz wyglądał prawie normalnie, czasami widywałam go na zdjęciach w
„Proroku Codziennym”, kiedy wujek zabrał mnie do ministerstwa, też mignął mi
przed oczami. Tego dnia nic się nie zmienił, wyglądał tylko na trochę bardziej
zmęczonego.
Musiało minąć
kilka minut, aż tętno powróciło do normy, a moje emocje się wyregulowały.
Dumbledore powstał, a w sali momentalnie zrobiło się cicho. Talerze znów
zalśniły czystością, wszystkie oczy zwróciły się w stronę dyrektora Hogwartu.
Podparłam policzek na zaciśniętej pięści. Ta mowa wygłaszana monotonnym głosem
była, nie oszukujmy się, strasznie nudna. Powieki mi opadły…
Nelly
szturchnęła mnie w ramię. Łokieć osunął mi się gwałtownie z blatu, a ja
otworzyłam oczy.
- O co chodzi? – zapytałam, rozglądając
się nieprzytomnym wzrokiem dookoła.
- Skończyło się – odpowiedziała.
Rzeczywiście,
ludzie zbierali się już do wyjścia, nauczyciele pogrążyli się w rozmowie.
Podniosłam się z krzesła. Poczułam, że mięśnie mi trochę zdrętwiały. Razem z
Nelly stanęłyśmy w kolejce do wyjścia. Wiktor Krum najwyraźniej wzbudzał
większe zainteresowanie, niż myślałam.
*
Następnego
dnia wszystkich ogarnęło podniecenie. Czara Ognia stojąca w Wielkiej Sali
przyciągała nie tylko potencjalnych reprezentantów, ale i gapiów, więc lepiej
tam było nie wchodzić aż do uczty w Noc Duchów. Jeszcze chyba nigdy taka
wystawna kolacja minęła w nastroju nerwowego oczekiwania. Kiedy już talerze
zostały opróżnione, a pochodnie w Wielkiej Sali zgasły, także jedynym źródłem
światła był błękitny ogień buzujący w Czarze, wszyscy umilkli. Poczułam pewnego
rodzaju skurcz zdenerwowania. Z Bartym nie rozmawiałam już od tygodnia, więc
nie miałam pojęcia, jaki ma plan.
Płomienie
Czary nagle zrobiły się szkarłatne, a ona sama wypluła kawałek pergaminu. Dumbledore
pochwycił go zręcznie i odczytał:
- Reprezentantem Durmstrangu zostaje
Wiktor Krum!
Przy stole
Ślizgonów, gdzie siedzieli uczniowie z Bułgarii, rozległy się brawa i gwizdy,
za nimi poszła reszta sali, a z krzesła podniósł się zgarbiony osiłek o śniadej
skórze, gęstych, złączonych, czarnych brwiach i zakrzywionym nosie. Miał też
kaczkowaty chód. Zniknął w komnacie przystającej do Wielkiej Sali. Znów chwila
oczekiwania i…
- Reprezentantem Beauxbatons jest Fleur
Delacour!
Od stołu
Krukonów wstała dziewczyna. Miała bardzo jasne, sięgające łopatek włosy,
ogólnie wyglądała na piękną, miała klasyczną urodę. Niebieskie oczy, równe,
białe zęby, wysoka, smukła budowa, blond włosy… Byłam uprzedzona do takich
dziewczyn, czemu trudno się dziwić, skoro mieszkałam z jedną z takich w pokoju
i nie przepadałam za nią.
Zniknęła za
drzwiami, przez które wszedł Krum, po czym na nowo zapadła cisza. Płomienie
Czary po raz trzeci przybrały szkarłatny kolor. Teraz mieliśmy poznać
reprezentanta Hogwartu. Wiedziałam, że zgłosiło się kilku uczniów ze
Slytherinu, ale po tym, co mi powiedział Crouch wynikało, że teraz powinniśmy
wszyscy usłyszeć nazwisko Pottera.
Płomienie
wypluły karteczkę, którą pochwycił Dumbledore, rozprostował ją i odczytał:
- Reprezentantem Hogwartu jest Cedrik
Diggory!
Poczułam się,
jakby na dno żołądka spadł mi ciężki głaz. Przy stole Puchonów wybuchły tak
radosne okrzyki i brawa, jakich chyba w życiu nie słyszałam. Zobaczyłam owego
Cedrika, jasnowłosego „przystojniaka”, jak mówiły o nim dziewczyny nie tylko z
mojej klasy. Ruszył ku dyrektorowi, by uścisnąć mu dłoń. Z bijącym sercem
odnalazłam wzrokiem Barty’ego, siedzącego na lewo od Snape’a. Ku mojemu
zaskoczeniu nie wyglądał wcale na zdziwionego. Na pokiereszowanej twarzy
Moody’ego zastygł wyraz uprzejmego oczekiwania, normalne i magiczne oko
utkwione było w Czarze Ognia.
Dyrektor
odwrócił się plecami do magicznego naczynia, jakby myślał, że to koniec jej
wyborów. Nic bardziej mylnego, jak się później okazało. Coś się zaczęło dziać.
Błyszczące niebieskie płomienie po raz czwarty przybrały szkarłatną barwę, a w
powietrze wystrzelił kolejny kawałek pergaminu. Profesor pochwycił go z
nieukrywanym niepokojem. Wszyscy utkwili w nim pełen napięcia wzrok, nawet
Crouch, choć jego magiczne oko zawirowało radośnie. Dumbledore podszedł do
Czary, żeby jej płomienie oświetliły napis widniejący na kawałku pergaminu.
Twarz mu stężała, kiedy rozejrzał się po sali.
- Harry Potter – odczytał.
Nikt nawet nie
zaklaskał. Poczułam dziwne ciepło w okolicy serca. Ogromna ulga wypełniła mnie
od środka. Dyrektor wyczytał Pottera jeszcze raz. Dopiero wtedy raczył wstać i
szybkim krokiem ruszył w stronę drzwi, za którymi zniknęła pozostała trójka
reprezentantów.
Nelly
szturchnęła mnie w ramię. Była wyraźnie wzburzona tym, co właśnie się tu
odbyło. Nie ona jedna. Zwłaszcza na twarzach Puchonów pojawił się wyraz
zgorszenia.
- Nie ekscytuje mnie ten cały Turniej,
ale żeby Potter i Diggory reprezentowali
Hogwart? Większej hańby ta szkoła nie doświadczyła i chyba nie doświadczy –
oświadczyła szeptem. – Co to właściwie za szopka?
- Nie wiem – skłamałam z ironicznym
uśmiechem. – Ale w Turniejach Trójmagicznych zawsze były ofiary. Może tym razem
pozbędziemy się Chłopca, Który Przeżył?
Kiedy i Nelly
dostrzegła jaśniejszą stronę tego wyboru, również się uśmiechnęła.
Nauczyciele
zarządzili koniec bankietu, a wszyscy uczniowie, wymieniając uwagi na temat
ostatniego zdarzenia, tłumnie zaczęli opuszczać Wielką Salę. Ja nawet nie
odpowiadałam na różne hipotezy Nelly, dotyczące Turnieju. Zżerała mnie
ciekawość, więc szybko pozbyłam się każdego, kto czegoś ode mnie chciał i
popędziłam na drugie piętro, gdzie swój gabinet miał nauczyciel obrony przed
czarną magią. Barty nauczył mnie jak mogłam odpieczętować takie drzwi, więc bez
problemu weszłam do środka. Usiadłam przy biurku nauczyciela i zaczęłam się
kołysać na nogach od krzesła.
Już z daleka
poznałam po stukocie drewnianej laski, że nadchodzi pan profesor. Zamek kliknął
mechanicznie, a drzwi się otworzyły. Do pomieszczenia wkroczył Moody.
Uśmiechnął się lekko, kiedy mnie zobaczył.
- Mogłem się tego spodziewać – mruknął
i z ciężkim westchnieniem przysunął sobie drugie krzesło, żeby usiąść
naprzeciwko mnie. – Nie powinnaś być teraz w dormitorium i konwersować na temat
przyjęcia Pottera do Turnieju?
Wzruszyłam
tylko ramionami.
- Kto by chciał ze mną konwersować na
jakikolwiek temat?
Crouch tylko
zaśmiał się krótko. Nagle jego twarz drgnęła impulsywnie, uśmiech natychmiast
wyblakł. Odetchnął głęboko. Już wiedziałam, o co chodziło. Zaczął szukać w
kieszeni piersiówki, ale wychyliłam się do przodu i chwyciłam go za nadgarstek.
- Mam dość rozmawiania z tobą jak z
Szalonookim. Chciałabym chociaż przez chwilę zobaczyć twoją normalną twarz –
powiedziałam.
Spojrzeliśmy
sobie w oczy. A tak właściwie, to ja spojrzałam w jego jedno oko, bo magiczne
zwróciło się w stronę drzwi. Crouch wyprostował się na krześle i znów westchnął
kilkakrotnie. Na podłogę odpadła drewniana noga, niebieskie oko wyskoczyło z
oczodołu, a na jego miejscu pojawiło się normalne. Tak samo było z nogą. Skóra
mu się wygładziła, włosy trochę skróciły i zjaśniały. Chwilę potem patrzył na
mnie lekko zdyszany Bartemiusz Crouch. Uśmiechnęłam się na widok jego twarzy.
Ostatnio widziałam ją na początku września.
- Tęskniłam za tobą – wyznałam.
Crouch tylko
spuścił wzrok i również się uśmiechnął.
- Ja mógłbym z tobą porozmawiać.
Przyszłaś tu, żeby się dowiedzieć, jak to się stało, że Potter trafił do
Turnieju, tak?
- Nie do końca. W ogóle chciałam z tobą
pogadać – odparłam trochę zbita z tropu.
Barty
powiedział mi, w jaki sposób Hogwart zyskał dwóch reprezentantów. Po prostu
wrzucił nocą kartkę do Czary z jego imieniem, nazwiskiem i nazwą czwartej
szkoły. Musiał przy tym skonfundować Sprawiedliwego Sędziego, ale jakoś się
udało.
- W przyszłą sobotę uczniowie mają
wybierają się do Hogsmeade – dodał, a na jego twarzy pojawiła się jakaś dzika
radość. – Czarny Pan kazał mi przybyć do mojego domu, mam mu złożyć raport.
Możesz mi towarzyszyć, jeśli chcesz.
Nareszcie
poczułam, że tego dnia coś mi się naprawdę udało. Nie miałam pojęcia, dlaczego
Lord Voldemort naraził się na klęskę, wtajemniczając mnie w swój plan. Przy
następnej wizycie na pewno go o to zapytam. Tymczasem wstałam z krzesła,
podeszłam do Barty’ego i pochyliłam się, żeby pocałować go w policzek.
- Dziękuję – odpowiedziałam cicho,
uśmiechnęłam się i wyszłam z gabinetu, zanim zdążył jakoś zareagować.
Sama nie wiem,
dlaczego tak postąpiłam. Był dla mnie bardzo dobrym przyjacielem, ale jakoś
nigdy sobie nie wyobrażałam, by mógł być kimś więcej. Po prostu nie szukałam
obecnie partnera. Ale tego wieczora, kiedy siedzieliśmy razem w jego pokoju
poczułam coś dziwnego w brzuchu. Jeszcze nigdy czegoś takiego nie odczuwałam,
co wydało mi się jeszcze dziwniejsze.
___________
Ostatnio
miałam mały zawias w pisaniu tego opowiadania, ale już jest dobrze. Następny
rozdział będzie za niedługo. Musiałam zmienić szablon, tamten strasznie mnie
dołował, pewnie dlatego nie miałam zapału do pisania. Za każdym razem, kiedy
wchodziłam na ten blog, od razu mi się odechciewało pisać. W szkole jak zwykle
dużo nauki, ale to byłoby dziwne, gdyby w liceum nie wymagali. I przepraszam,
że ten odcinek nudnawy, ale, jak mówiłam, nie miałam kompletnie weny. Dedykacja
dla Tuli :*
~Nieśmiertelna
OdpowiedzUsuń27 października 2010 o 22:15
PIERWSZA! xD
27 października 2010 o 22:18
UsuńBrawo xD
~olka
OdpowiedzUsuń28 października 2010 o 19:17
Harry w turnieju,chociaż tego nie chciał…………..Pozdrawiam.
29 października 2010 o 18:27
UsuńI dobrze mu tak, bardzo się z tego cieszę xD Szkoda tylko, że go zabić nie mogę pod koniec 4 klasy, pff.
zuzanka331361@buziaczek.pl
OdpowiedzUsuń28 października 2010 o 21:27
Weszłam na Twojego bloga wcoraj i pred chwilą skończyłam cytać opowiadanie. Jesteś fenomenalna i Twoje opowiadanie też. Nie mogę sie doczekać nowej notki. Pozdrawiam, Schizofreniczka.(vanessa-hogwart)(ich-milosc)(tajemniczy-medalion)(tylko-nie-mow-odchodze)
29 października 2010 o 18:28
UsuńBardzo mi miło xD No wiesz, akurat zbyt dużo do nadrabiania nie miałaś xD
zuzanka331361@buziaczek.pl
Usuń30 października 2010 o 15:23
Wiem. Dla mnie i tak było mało. :DMasz jeszcze jakieś blogi?
31 października 2010 o 10:47
UsuńJakiegoś? Ja mam całe mnóstwo blogów. W linkach jest rozpis na samej górze xD
~ThisLove
OdpowiedzUsuń29 października 2010 o 18:21
Świetny. Już myślałam że się im nie uda ;D Ale jednak. Pozdrawiam i czekam na następny odcinek. xD
29 października 2010 o 18:28
UsuńNieee, aż tak bym Pottera nie zmieniła. Voldek musi się odrodzić. Potem będę mogła zmieniać, ile mi się podoba xD
~Tula
OdpowiedzUsuń30 października 2010 o 21:46
Gdy dzisiaj wchodziłam na twojego bloga gdzieś w podświadomości czułam, że rozdział zadedykujesz mnie. Jak widać, nie pomyliłam się, co mnie bardzo cieszy :) Dziękuję ;* Muszę się z tobą zgodzić, mnie poprzedni szablon również dobijał. Był zdecydowanie za niebieski, jeśli wiesz co mam na myśli. Ten, który masz aktualnie za to bardzo mi się podoba, a szczególnie ta dziewczyna i jej spojrzenie. Dobrze, że powróciłaś do mrocznego wyglądu bloga.Jeżeli chodzi o rozdział, to oczywiście spodobał mi się. Macy jest taka ślizgońska, ale jednocześnie nie ma obsesji na punkcie czystości krwi i zabijania. Właśnie tak wyobrażałabym sobie ślizgonów, bez żadnej przesady o ich obłąkaniu, lecz z pewną nutką wrogości do innych domów i zamiłowania do niekoniecznie dobrych zaklęć. A Macy jest takim standardowym typem, osobą prawdziwą. Wydaje mi się, że gdzieś sobie żyje jakaś dziewczyna, dokładnie taka jak Macy. Wszyscy twoi bohaterowie są naprawdę ludzcy, ale z Macy przeszłaś samą siebie.Ciekawi mnie twoje opowiadanie. Z tego, co zauważyłam, trzymasz się kanonu, choć pewnie niedługo pewne wyłamania się pojawią. To fajnie, że potrafisz zawrzeć całkiem inną historię w określonych ramach. To świadczy o tym, jak dobrą jesteś pisarką.Jak na mnie to bardzo się rozpisałam, więc nie zamęczam cię już i idę innych dręczyć moją osobą. Będę czekała na kolejny rozdział z taką samą niecierpliwością jak zawsze.Pozdrawiam :*
31 października 2010 o 10:53
UsuńZastanawiałam się, żeby dzisiaj dodać rozdział, ale za niedługo mam sesję i chyba nie zdążę przepisać z kartki. Cóż, ale przynajmniej zacznę xD Ano, widzisz, intuicję masz xD Staram się, żeby wszyscy moi bohaterowie byli ludzcy, nawet takie marysuizmy, jak Sophie xD PS: I nie przejmuj się, że długi komentarz jest, mogłabym takie cały czas czytać xD
natalka1211@poczta.onet.pl
Usuń31 października 2010 o 12:25
Nie przyzwyczaja się do takich moich komentarzy, bo ich długość jest wprost proporcjonalna do mojego dobrego humoru i odwrotnie proporcjonalna do pory dnia. Wszystko w pewnym sensie od ciebie zależy.A rozdział przepisuj, jak najbardziej, będę czekała i oczywiście trzymała za ciebie kciuki na sesji (choć nie za bardzo wiem na czym ona polega, studenci uważają ją za zło konieczne ).
31 października 2010 o 22:12
UsuńWhahahaha, zdjęciową! Ja i sesja na studiach? Najpierw muszę liceum skończyć xD
~Tula
Usuń1 listopada 2010 o 13:02
Eh, mnie się takie coś często zdarza. Tak myślałam, że jesteś w liceum, ale mi sesja na razie kojarzy się tylko z taką na studiach, a do niej, dzięki Bogu, jeszcze mi daleko!
2 listopada 2010 o 16:52
UsuńMnie też. Chociaż jak sobie myślę teraz, kiedy się wywiadówka zbliża, to chyba bym studia wolała, bo mama nie przychodzi na wywiadówki xD
Morales
OdpowiedzUsuń31 października 2010 o 12:04
Zmiany… Mnie się osobiście podobał bardziej poprzedni szablon, ale to Ty prowadzisz tego bloga i to Twoja decyzja. W sumie ten też jest niezły.Zapraszam na nową notkę na starym blogu http://www.csi-lv-m-ny.blog.onet.pl(squirrels zakończył swoją działalność)
31 października 2010 o 22:05
UsuńNagłówek może za szeroki, ale te motywy mnie urzekły xD
~soft love
OdpowiedzUsuń1 listopada 2010 o 15:44
Czyżby drugi blog w którym główna bohaterka zaczyna coś czuć do Barty’ego? Bardzo lobię jego postać, więc nie przeszkadza mi to. Pfff… wręcz mi się podoba:D.Życzę weny:D
2 listopada 2010 o 16:40
UsuńWłaśnie tu nie. Tutaj myśli o nim tylko jak o przyjacielu xD