Zgodnie z planem Lorda Voldemorta, co
sobotę i niedzielę Barty teleportował się ze mną do kwatery swego pana,
zostawiał mnie tam, po czym wracał, bym mogła zdążyć na kolację, nie budząc
żadnych podejrzeń. Czarny Pan nie jadł normalnego jedzenia, ale Glizdogon
zauważył, że jakość posiłków, od kiedy zaczęłam im pomagać, bardzo się
poprawiła. No cóż, nie byłam najlepszą kucharką. Ale im najwyraźniej to nie
przeszkadzało. Voldemort powiedział mi, jak mam wydoić Nagini, by móc
przygotować eliksir, którym się żywił. Na początku trochę się jej bałam, w
końcu była nieprzewidywalnym, ogromnym wężem.
- Nie możesz jej okazywać, że się
boisz. Tak jest z każdym zwierzęciem. Wyczuje twoją słabość i będzie chciał to
wykorzystać – mówił mi.
Radość z
powodu łaski, którą otrzymałam od Lorda Voldemorta trochę przygasła, kiedy
musiałam pierwszy raz wytłumaczyć się Nelly z mojej nieobecności. Czułam się
okropnie, kiedy ją tak okłamywałam, ale musiałam wybrać większe dobro. To, że
dowie się teraz, nic nie zmieni. Po prostu będzie wiedzieć. A im mniej osób wie
o planach Czarnego Pana, tym lepiej. Miałam do przyjaciółki stuprocentowe
zaufanie, ale swojego pana nie zdradziłabym za nic.
Z dnia na dzień zbliżało się Pierwsze
Zadanie. Czasami widywałam Pottera na korytarzach w zamku, błąkającego się albo
z tą szlamą, Hermioną Granger, albo samotnie. Pamiętałam, że dawniej przyjaźnił
się z tym rudym Weasley’em, ale chyba musieli się o coś pokłócić, bo
praktycznie od ogłoszenia nazwisk reprezentantów nie widziałam ich razem.
Nadszedł dzień Pierwszego Zadania. Był
to konkretniej dwudziesty czwarty listopad. Pogoda nie prezentowała się
najlepiej. Albo ciągle lało, albo niebo było czarne jak w nocy, albo znowu
wiało tak, jakby chciało powyrywać wszystkie drzewa z korzeniami. Ani ja, ani
Barty nie wiedzieliśmy jak Harry Potter zamierzał pokonać swojego smoka. A
właściwie odebrać mu złote jajo. Crouch poinformował mnie, że dowiedział się o
wszystkim. Potter wciąż ćwiczył zaklęcie Accio.
Ale nie tylko to teraz stanowiło problem.
Zauważyłam, że
Nelly podobał się pewien chłopak z naszej klasy. Niby nie pochwaliła mi się
tym, ale znałam ją już tak, że to było widać. Przyłapywałam ją czasem na
wpatrywaniu się w niego tak zahipnotyzowanym wzorkiem, że zwykle nawet nie
słyszała, że coś do niej mówię. Gdyby spotykała go tylko na niektórych
lekcjach… Ale on był Ślizgonem, dlatego Nelly mogła obserwować go też w pokoju
wspólnym, przy stole i na korytarzach. Czasami mnie to denerwowało, ale już
postanowiłam nie wypowiadać się na jego temat. Wiedziała, co o nim myślałam.
Według mnie Jerry Shelbott był aroganckim kobieciarzem i cwaniaczkiem o
denerwującym charakterze. Zwykle otaczał się albo swoimi koleżkami od siedmiu boleści,
z którymi terroryzował uczniów z młodszych klas, albo płytkimi dziewczynami,
nie tylko ze Slytherinu, do których lepiej bez kija nie podchodzić. O istnieniu
Nelly chyba nie wiedział, czemu się nie dziwiłam, skoro cały czas siedziała w
kącie i obserwowała go zza kolumnie książek. Czułam pewien dyskomfort, bo ten
Jerry chyba coś i do mnie miał, coraz częściej przyłapywałam go na przyglądaniu
mi się. Gdybym nie była tak nieśmiała, po prostu podeszłabym do niego i
zapytała, o co chodzi. Ale nie miałam odwagi, w końcu wciąż otaczał go co
najmniej tuzin uczniów, no i nie chciałam dawać Nelly powodów do zazdrości.
Sądzę, że prędzej zniosłaby romans jakiejś plastikowej dziewczyny z Jerrym, niż
swojej najlepszej przyjaciółki. Mnie ten cały Shelbott oczywiście wcale się nie
podobał. Wolałam chłopaków uprzejmych, wrażliwych i raczej spokojnych, a Jerry
był całkowitym tego przeciwieństwem. Gdyby jednak Nelly udało się z nim, to
mają moje błogosławieństwo. Byłabym w stanie znieść nawet jego towarzystwo,
byleby była szczęśliwa.
Wracając.
Dzień Pierwszego Zadania był dniem ogólnej podniety i radości. Ja od dawna
wiedziałam o wszystkim, co miało się odbyć, więc po prostu trzymałam się na
uboczu, jak zwykle, niczym się nie interesując. Bardzo mi brakowało fortepianu.
Kiedy nie mogłam na nim grać, grałam na skrzypcach, dopóki pod koniec zeszłego
roku Lynn nie roztrzaskała ich przypadkowo zaklęciem. Bardzo chciałam kupić
sobie nowe, ale nie miałam ani nie znałam się na mugolskich pieniądzach. Tak samo brakowało mi złota,
by je wydać na ów instrument.
Razem z Nelly
zeszłyśmy na błonia. Niedaleko stadiony do quidditcha rozstawiono trybuny,
które były już prawie całkowicie zapełnione.
- Mam nadzieję, że Potterowi się nie
uda – powiedziała Nelly z mściwym błyskiem w oku. Powtarzała to co kilka dni,
ja tylko kiwałam głową lub wzruszałam ramionami. W głębi serca tego się właśnie
obawiałam. Że Harry Potter okaże się rzeczywiście zbyt mało doświadczonym
czarodziejem, by dać sobie radę ze smokiem.
Ludo Bagman
był komentatorem. Ogłosił kolejność występowania zawodników. Pierwszym okazał
się Cedrik Diggory. Smok już na niego czekał. Pierwszego zawodnika powitano
gromkimi brawami, kiedy tylko się pojawił. Mało mnie interesowało jak mu
pójdzie, choć muszę mu to przyznać – pomysł miał całkiem niezły. Transmutował
kamień w psa, by odwrócić uwagę potwora. Kiedy ten odwrócił łeb, Diggory
skoczył i chwycił jajo.
Po nim
wystąpiła Fleur Delacour, jako trzeci Wiktor Krum… i Harry Potter. Nelly
powiedziała mi, że jego smok był najgorszy i najniebezpieczniejszy. Rogogon
Węgierski. Ciekawa byłam jak najmłodszy z zawodników poradzi sobie z nim, ale i
czułam w żołądku skurcz niepokoju. Wyszedł na arenę. Po stronie, gdzie
siedzieli Ślizgoni rozległy się szydercze gwizdy i okrzyki, ale zostały stłumione
przez oklaski od strony Gryfonów.
Potter
wypowiedział jakieś zaklęcie, ale było zbyt głośno, bym mogła je usłyszeć. Po
chwili jednak na horyzoncie pojawił się ciemny punkcik, który okazał się
miotłą. Gryfon wskoczył na nią i wzbił się w powietrze. Przez kilka minut
drażnił smoka, latając dookoła niego jak natrętna mucha. Bestia kręciła rogatym
pyskiem na wszystkie strony, próbując uderzyć go ogonem lub zestrzelić za
pomocą ognia. Za każdym razem, gdy w wyjątkowo widowiskowy sposób unikał
płomieni lub ogona, Nelly wydawała z siebie jęk zawodu. Ja milczałam, choć w
duchu denerwowałam się, że może nie złapać jaja albo smok go w końcu strąci na
ziemie i roztrzaska jak lalkę. Na to nie można było pozwolić, przecież Czarny
Pan miał go zabić osobiście. Już sobie wyobrażam jego reakcję, gdyby się
dowiedział, że Potter zginął podczas wykonywania Pierwszego Zadania. Wpadłby w
szał, mógłby nawet nas oskarżyć o jego śmierć, a potem zabić.
Jednak nic
takiego się nie stało. Potter zrobił w powietrzu wiraż i zanurkował. Sekundę
potem było po wszystkim. Ściskał złote jajo pod pachą z wyrazem niedowierzenia
na twarzy. Kiedy wylądował, nauczyciele rzucili się w jego stronę. Nelly wydała
z siebie głośny pomruk niezadowolenia, kiedy ogłosili punktację.
- Dupek – stwierdziła, obserwując jak
Harry rozmawia u wejścia do namiotu medycznego z Ronem Weasley’em i tą szlamą.
– Otrzymał tyle punktów tylko dlatego, że jest najmłodszy.
- Mówiłaś, że się tym nie przejmujesz –
mruknęłam.
- Bo nie przejmuję.
Westchnęłam
ciężko. Ludzie zaczęli opuszczać trybuny, więc i my zeszłyśmy na błonia,
przepychając się przez tłum.
- Kiedyś coś ci powiem – dodałam.
Nelly była tak
zbulwersowana występem i powodzeniem Pottera, że nawet się tym nie
zainteresowała. Wątpiłam, by to usłyszała. Oburzenie szybko zniknęło z jej
twarzy, kiedy tylko zobaczyła na horyzoncie Jerry’ego, tym razem tylko w
towarzystwie dwójki swoich znajomych. Jej usta rozciągnął uśmiech, bo ruszył w
naszym kierunku. Zatrzymał się przed Nelly, zerknął na nią, ale zwrócił się do
mnie:
- Macy, tak? Pozwól na chwilę.
Nie chciałam
teraz patrzeć na przyjaciółkę. Nie chciałam zobaczyć w jej oczach tego
zawiedzenia i goryczy. Odeszłam z nim nieco na bok. Miał krótko ostrzyżone
ciemne włosy, kilka blizn po trądziku i przede wszystkim niezbyt zachęcający
wyraz twarzy. Skrzyżowałam ręce na piersiach, żeby dać mu do zrozumienia, że
nie bardzo mi się uśmiecha z nim rozmawiać.
- Robimy dziś małą imprezę w pokoju
prefekta. Może dasz się zaprosić? – zapytał takim Ronem, jakby był pewien na
sto procent, że się zgodzę. Zerknęłam na przyjaciółkę, obserwującą nas z
błyskiem podejrzenia w oczach.
- Przyjdę, ale tylko z Nelly –
odpowiedziałam.
- Z tą blondynką? Dziwna dziewczyna. To
warunek?
Skinęłam
sztywno głową. Jerry westchnął ciężko i też zerknął na Nelly. Zgodził się, choć
niezbyt chętnie. Dodał na odchodnym, żebyśmy przyszły do pokoju prefekta o
godzinie osiemnastej trzydzieści i ubrały się w odpowiedni sposób. Nie miałam
pojęcia, co miał na myśli mówiąc „odpowiedni”, ale nie zamierzałam jakoś
specjalnie przejmować się tym przyjęciem. Podeszłam do zniecierpliwionej Nelly
i chwyciłam ją za ramię. Mimo że bardzo chciała to ukryć, zżerała ją ciekawość.
To było widać.
- Czego od ciebie chciał? – zapytała w
końcu, siląc się na obojętny ton.
- Zaprosił nas na imprezę. Zgodziłam
się tylko ze względu na ciebie. Widzę, że ci się podoba ten cały Jerry. Ja za
nim nie przepadam, ale już znasz moje zdanie na ten temat – odparłam,
wzruszając ramionami. Nelly zaczerwieniła się lekko. Ona też musiała w końcu
dojść do wniosku, że domyślam się, co czuje do tego Ślizgona, ale pewnie nie
myślała, że powiem jej to prosto w twarz.
- Mówił coś jeszcze? – spytała.
- Mamy być tam o osiemnastej
trzydzieści i ubrać się „odpowiednio” – zacytowałam Jerry’ego.
Weszłyśmy za
grupką trzecioklasistów z Ravenclawu do zamku. Poszłyśmy najpierw na obiad,
później do dormitorium, żeby się przygotować. Albo raczej żeby przygotować
Nelly. Sądząc po tym, co powiedział mi Shelbott, miałyśmy się ubrać wyzywająco. Nelly dostosowała się do
tego warunku, ja – nie. Okazało się, że na przyjęcie wybierają się też
pozostałe lokatorki naszej sypialni, no może oprócz kujonki. Z lekkim
pożałowaniem przyglądałam się nowej kreacji przyjaciółki. Krótka, dżinsowa
spódniczka, bluzka na ramiączkach cała wyszywana srebrnymi, plastikowymi
cekinami, buty na obcasie i ten mocny makijaż… Zupełnie jej nie poznałam. Skąd
ona wzięła te wszystkie ubrania? Nigdy bym jej nie podejrzewała, że będzie
miała coś takiego w swojej szafie. Skrzywiłam się lekko, patrząc na nią. Za to
pozostałe lokatorki były zachwycone.
- Wiesz co, Countless, jeszcze będą z
ciebie ludzie – powiedziała do Nelly Alice, waląc ją ręką w plecy, po czym
zmierzyła mnie swoim firmowym krytyczno-cynicznym spojrzeniem i dodała: - Ale
za to ty, Savour, nie mam pojęcia, co ci się roi w tym pustym łbie. Jeśli
myślisz, że cię w ogóle wpuszczą…
- Kto tu ma pusty łeb, to wolę nie
wskazywać palcem – przerwałam jej, a Nelly parsknęła śmiechem.
Nie przejęłam
się głupią obelgą panny Rowle. Nauczyłam się do wszystkiego podchodzić z
dystansem jak wypadało na prawdziwą arystokratkę. W końcu moi rodzice nie byli
zwykłymi czarodziejami, służyli wszak Czarnemu Panu i z tego, co wiem, bardzo
ich lubił. Nic dziwnego, w końcu zginęli dla niego. Bronili jego sekretów do
samego końca. Jestem pewna, że wychowaliby mnie zgodnie z zasadami Lorda
Voldemorta, chroniąc przed praniem mózgu, który już od prawie dwunastu lat
usiłowało mi zafundować wujostwo. Wątpię, by mu się podobało jak się szmacę,
jak niektóre z moich znajomych. Śmierciożercy musieli być ludźmi z klasą.
Nauczyciele mogli tylko podejrzewać, co działo się po zmroku w dormitoriach.
Ja, choć byłam świadkiem wielu takich scen, siedziałam cicho, nie widziałam
powodu, by ich o tym informować. To nie były moje sprawy, a ja nie byłam
konfidentką.
- Faktycznie, mogłaś się trochę lepiej
ubrać – mruknęła Nelly, kiedy już szłyśmy przez salon w stronę dormitorium
chłopców.
- Dziękuję, to miłe.
- Jestem twoją przyjaciółką, powinnam
mówić ci tylko prawdę.
Mnie jednak
podobały się ciemne dżinsy, granatowa bluza z kapturem i zwyczajne trampki.
Uznałam, że Jerry i jego kumple nie zasługują na to, bym marnowała dla nich
kosmetyki i wciskała się w przyciasne spódniczki.
Dotarłyśmy do
drzwi prowadzących do pokoju prefekta. Stali przy nich, niczym dwaj ochroniarze
w mugolskich barach, wielkie, tępe osiłki – Crabbe i Goyle. Mimo że chodzili
dopiero do czwartej klasy, byli wyżsi od niejednego siódmoklasisty. Rozumu nie
mieli jednak za grosz. No co, nazywajmy rzeczy po imieniu. To niewiarygodne, że
ich ojcowie byli śmierciożercami. Stanęłyśmy przed drzwiami, ale wyższy z nich
dwóch, chyba Goyle, zastawił nam przejście.
- Ta blondynka może wejść, ale ty
spadaj stąd – zwrócił się do mnie.
Niedoczekanie
jego. Nie dość, że idę na tę imprezę tylko dla Nelly, jakiś gburowaty gówniarz
będzie mnie jeszcze obrażał! Już otworzyłam usta, żeby się odgryźć, kiedy ktoś
niespodziewanie objął mnie i moją towarzyszkę w talii i rzekł:
- Spokojnie, Goyle, one są ze mną.
Czwartoklasista
zrobił głupią minę i odsunął się. Jerry wprowadził nas do środka. Natychmiast
odtrąciłam jego rękę.
- Hamuj się trochę – poradziłam mu z
groźnym błyskiem w oczach. Shelbott natychmiast puścił Nelly i przestał zwracać
na nią uwagę.
- I jak ci się podoba? – spytał takim
tonem, jakby w ogóle nie dosłyszał mojego ostatniego zdania. Rozejrzałam się
dookoła w teatralny sposób.
- Jest raczej średnio, pełno ludzi,
którzy mnie nie znoszą, alkohol, którego nie cierpię… Wymarzona impreza –
zadrwiłam.
Jerry
zignorował tę uwagę. Zauważyłam, że ma on zwyczaj puszczania mimo uszu, które
są dla niego niewygodne lub jakoś go obciążają. Było w tym coś pocieszającego,
bo nie zachowywał się jakoś wulgarnie czy agresywnie. Na razie.
- Czujcie się jak u siebie – powiedział
do nas i odszedł, żeby powitać nowych gości.
Rozejrzałam
się po pokoju. Był dość dużych rozmiarów, z jednym łóżkiem, w kącie stała duża
szafa. Po środku znajdował się duży stół, który chyba został sprowadzony na
cele tej imprezy, bo nie pasował do całej reszty mebli. Stały na nim głównie
butelki z alkoholem, trochę słodyczy, ale największym zainteresowaniem cieszyła
się jednak ognista whisky i piwo kremowe. Znajdowała się tu cała elita
Slytherinu. Głównie uczniowie ze starszych klas, ale był tu też na przykład
Draco Malfoy, Teodor Nott, Pansy Parkinson… Nadal nie wiedziałam, co tu robię.
Nie byłam przecież ani jakoś specjalnie popularna w szkole, ani nie miałam
znaczących w świecie czarodziejów rodziców… Owszem, byli bogaci, ale służyli
też Czarnemu Panu. Od kiedy zaczęto uważać, że umarł, śmierciożercy przestali
cokolwiek znaczyć. Nikt się tym nie chwalił, że ktoś w jego rodzinie popierał
Lorda Voldemorta. W moim wypadku nie była to żadna tajemnica. Ale nikt przecież
nie cenił mnie z tego powodu. Ślizgoni byli odważni, ale zawsze dbali najpierw
o swoje życie.
Wzięłam sobie butelkę kremowego piwa i
usiadłam w kącie. Nelly, trochę zirytowana, że Jerry się nią nie zainteresował,
nie poszła ze mną. Podeszła do dwóch kolegów Shelbotta i wdała się z nimi w
rozmowę. Przez chwilę obserwowałam ich, sącząc powoli piwo kremowe. Zaczęłam
się zastanawiać, czy dobrze zrobiłam, idąc z Nelly na to przyjęcie. Patrząc na
nią teraz wydawało mi się, że patrzę na zupełnie inną osobę. Jeśli chciała
jakoś zaimponować Shelbottowi flirtując z jego znajomymi, wątpię, by się jej
udało. No, chyba że należał do tego grona facetów, dla których im bardziej
dziewczyna się zeszmaci, tym jest bardziej wartościowa.
Ktoś
niespodziewanie usiadł obok mnie. Był to Jerry. W ręku trzymał butelkę z
ognistą whisky, wzrok miał lekko rozbiegany, czuć było od niego mocno
alkoholem. Zmarszczyłam lekko nos.
- I co, dobrze się bawisz?- zapytał.
Zmroziłam go
spojrzeniem. Już się zaczęłam domyślać, o co mu chodziło. Albo chciał
wykorzystać taką dziwaczkę jak ja, albo założył się z kolegami, że mnie
uwiedzie. Nie interesował mnie jednak ani trochę. To koniec, wychodzę. Jeśli
Nelly się dobrze tutaj bawi, ja nie jestem jej już do niczego potrzebna.
Korzystając z tego, że Shelbott był trochę nietrzeźwy, postanowiłam wszystko
wyjaśnić. Jutro i tak nie będzie niczego pamiętać.
- Słuchaj, Jerry, nie rozumiem cię.
Powiedz mi, o co ci chodzi? Bo chyba nie bardzo wiem, jakie są twoje intencje –
odezwałam się niepewnie.
- Wiesz, co się tu w szkole odbywa –
odpowiedział wymijająco. – Nauczyciele myślą, że wszyscy są tacy spokojni i
niewinni, a tu tylko alkohol, seks i bójki. I to nie tylko w Slytherinie.
Uniosłam
wysoko brwi. Gdybym miała grzywkę, zniknęłyby pod nią.
- Czy ty mi coś proponujesz? – zapytałam.
Jerry zaśmiał się w bardzo wulgarny sposób.
- Źle mnie zrozumiałaś, chociaż jeśli
jesteś chętna, to nie ma problemu – odparł.
Przysunął się
do mnie na niebezpiecznie bliską odległość, jakby chciał mnie pocałować, ręka
powędrowała mu w kierunku moich piersi. Odsunęłam ją od siebie, a sama
odwróciłam głowę.
- Nie jestem chętna – oświadczyłam
stanowczo, żeby sobie czasami czegoś źle nie zinterpretował.
- Szukam spokojnej dziewczyny, męczą
mnie te wyzywające laski. Ty jesteś cicha i nie zadajesz się z tymi wszystkimi
ladacznicami – rzekł.
- Nie szukam chłopaka. Ale Nelly też
jest spokojna, nawet spokojniejsza ode mnie. To cudowna dziewczyna, czuje coś
do ciebie. Patrzy w naszą stronę – uśmiechnęłam się w sztuczny sposób i
pomachałam jej.
Blondynka
odwzajemniła uśmiech, ale zobaczyłam zarówno w nim jak i w jej oczach gorycz.
Odwróciła się ode mnie plecami i wzięła kolejną butelkę piwa kremowego. Bardzo
chciałam, żeby Jerry już odpuścił i poszedł sobie, ale nie. Nadal siedział przy
mnie i starał się skupić rozbiegany wzrok na moich oczach.
- Nelly? Twoja znajoma? Nie kręci mnie.
W ogóle jej nie znam. Poza tym, sama lepsza nie jest na przykład od tej Rowle.
Nie mów, że nie widzisz, w co się ubrała.
Zerknęłam na
zegar wiszący nad łóżkiem. Wskazywał godzinę dziewiętnastą piętnaście. Nie
chciałam już tu być. Nie ważne, czy Nelly zamierzała jeszcze zostać czy wracać.
Wstałam i rozejrzałam się niepewnie.
- Muszę już iść, dzięki, że nas
zaprosiłeś – mruknęłam i szybkim krokiem ruszyłam w stronę wyjścia, żeby nie
zdążył się do mnie znów przyczepić.
Kiedy
przechodziłam przez dormitorium zauważyłam tylko kilku uczniów z młodszych
klas. Dopiero co zaczęła się kolacja, ale ja jakoś nie byłam głodna. Tak
właściwie to czułam się zmęczona. Wiedziałam, że następnego dnia McGonagall
zażąda oddania pracy domowej, której oczywiście nie napisałam, ale tyle się
ostatnio działo… Byłam pewna, że otrzymam szlaban. Trudno. Przebrałam się w
koszulę nocną, wśliznęłam się do zimnego łóżka i zasunęłam ciemnozielone kotary.
Z westchnieniem ulgi nakryłam się kołdrą i zamknęłam oczy.
Niecałe dwie godziny później zostałam
jednak brutalnie obudzona. Spodziewałam się tego, byłam prawie pewna, że moje
lokatorki wrócą z imprezy zachowując się dość głośno. Ale okazało się, że to
naprawdę Nelly urwała się z przyjęcia. Z trzaskiem odsunęła jedną kotarę.
Wyglądała na wściekłą. Już nie była pięknie umalowana. Na policzkach miała dwie
podłużne czarne kreski jak z tuszu do rzęs, oczy podpuchnięte i zaczerwienione.
Usta zaciskała ze złości. Ja, wyrwana gwałtownie ze snu i trochę zszokowana,
nie mogłam się domyślić, o co jej mogło chodzić. Z początku myślałam, że to
jeden z wybuchów jej złego humoru, który trzeba przeczekać. Szybko się jednak
okazało, że chodziło o mnie.
- Czemu mnie obudziłaś? Co się stało? –
zapytałam, siadając na łóżku. Musiałam zmrużyć oczy, bo światło różdżki bardzo
mnie raziło.
- Po co mnie w ogóle brałaś na tę
imprezę? – zawołała.
- Mówiłam ci. Ten twój Jerry nas
zaprosił. Wcale nie chciałam iść, poszłam ze względu na ciebie – mruknęłam i
ziewnęłam przeciągle. Zaniepokoiłam się trochę, bo poczułam od niej mocny
zapach alkoholu. I nie było to wcale kremowe piwo.
- Jerry zaprosił ciebie, nie mnie! Rowle mi powiedziała – warknęła Nelly, ocierając
szybko ręką oczy, jeszcze bardziej rozmazując po twarzy makijaż. – Nie rozumiem
cię. Najpierw opowiadasz, jaki to Jerry jest okropny, a potem się z nim
obmacujesz w kącie tuż przed moim nosem, mimo że wiesz, jakie są moje uczucia!
Te słowa
rozbudziły i przy okazji zirytowały mnie natychmiast. Wyprostowałam się,
rozjuszona tak jak od dawna nie byłam.
- To on się do mnie dostawia. Shelbott
jest pustym cwaniakiem, nie chcę mieć z nim nic wspólnego! Gdybym mogła, nie
szłabym na to głupie przyjęcie, bo to tylko strata czasu, ale poszłam ze
względu na ciebie, żebyś mogła do niego zagadać! Ale nie, ty wolałaś naśladować
Alice Rowle i flirtować z jego kolegami. Dla nikogo innego bym się tak nie
poświęciła! – wykrzyczałam jej to prosto w twarz. Mimo że ją kochałam, nie
mogłam jej pozwolić się tak obrażać.
- Ładne mi poświęcenie, bycie podrywaną
przez najlepszego chłopaka w szkole to naprawdę męka – zadrwiła.
Miarka się
przebrała. Wyskoczyłam z łóżka jak oparzona. Ale nie po to, by ją uderzyć,
chociaż mało brakowało, a bym to zrobiła. Chwyciłam szlafrok, ubrałam go,
odnalazłam różdżkę i rzuciłam w stronę przyjaciółki ostatnie słowa:
- Nie odezwę się do ciebie, dopóki nie
dotrze do ciebie, jaką straszną jesteś kretynką.
Zanim coś
zdążyła odpowiedzieć, mnie w sypialni już nie było. Zdenerwowana wybrałam się
do Barty’ego. On z pewnością będzie w stanie mnie wysłuchać, chociaż powie
pewnie a nie mówiłem, jakoś to
przeżyję.
Na korytarzach
było całkiem pusto i cicho. Żeby nie zabłądzić, musiałam świecić sobie różdżką.
Do gabinetu dotarłam dwadzieścia minut później. Wciąż byłam mocno wkurzona
bezpodstawnymi oskarżeniami Nelly. Jakaś cząstka mnie próbowała jej
instynktownie bronić, powtarzała, że moja przyjaciółka była trochę podpita,
zawładnęły nią emocje i żal po odrzuceniu przez chłopaka, ale skutecznie
zagłuszał to zdrowy rozsądek.
Zaklęciem
otworzyłam drzwi do gabinetu. Miałam nadzieję, że Barty jeszcze nie spał.
Głupio byłoby go obudzić, pomyślałby sobie o mnie jak o dziecku, które boi się
ciemności czy podobnej głupoty. Na wszelki wypadek zamknęłam drzwi różdżką.
Croucha nie było w gabinecie, ale za to słyszałam jakieś odgłosy z pokoju, w
którym musiał sypiać nauczyciel obrony przed czarną magią. Ulżyło mi, bo
oznaczało to, że Bartemiusz nie śpi. Wręcz przeciwnie, kiedy zapukałam i
uchyliłam drzwi okazało się, że ten szuka czegoś w kufrze. Nie był już
przebrany za Moody’ego, co musiało podwoić jego przerażenie, kiedy usłyszał
pukanie. Podskoczył tak gwałtownie, że sama się wystraszyłam.
- Dziewczyno, nigdy więcej mnie tak nie
strasz, zwłaszcza o tej porze – wydyszał, wstając z klęczek.
- Przepraszam ale mam problem –
odpowiedziałam i usiadłam na brzegu nie pościelonego jeszcze łóżka. – Wiesz,
byłyśmy z Nelly na takim jednym nielegalnym przyjęciu w dormitorium. Zaprosił
mnie taki jeden cwaniaczek, który podoba się Nelly. On coś chyba do mnie ma,
ale ona myśli teraz, że chcę jej odbić tego chłopaka. Naskoczyła na mnie,
jakbym stanowiła dla niej jakieś zagrożenie. A to nawet nie mój typ, faceci
zachowujący się jak ten cały Jerry Shelbott są obrzydliwi. Nie chcę, żeby się
moja i Nelly przyjaźń rozpadła przez takiego dupka. Kocham ją, ale takich obelg
nie zniosę.
Barty przez
chwilę przyglądał mi się z zatroskaną miną. W końcu usiadł na łóżku i wyciągnął
rękę, żeby mnie przytulić. Bez wahania objęłam go za szyję i wtuliłam twarz w
jego ramię. Musiałam się bardzo wysilić, żeby się nie popłakać. Słowa Nelly,
nie koniecznie mówione na trzeźwo, bardzo mnie bolały. Ja nigdy bym jej czegoś
takiego nie zrobiła. Nawet gdyby uwiodła mojego ewentualnego chłopaka,
spróbowałabym znaleźć takie wyjście, by nie urazić ani jednej, ani drugiej
strony.
- Nie przejmuj się nią. Jeśli czuje do
ciebie to samo, jakiś tam chłopak nie zepsuje waszej przyjaźni. Nie wiem, czy
jest sens mówienia ci, że Nelly jest fałszywa – rzekł.
- Nie ma. Ale fakt, ma humory i jest
irytująca, tu się z tobą zgodzę – przyznałam. Barty zerknął na moje nagie
stopy.
- Musiało cię o bardzo dotknąć, skoro
przyszłaś tu w takim stroju – zauważył. Pokiwałam tylko głową. Faktycznie, miał
rację. Tak mnie niesłuszne oskarżenia Nelly zirytowały, że zapomniałam założyć
pantofle.
- Mogę tu zostać? – spytałam. Chyba bym
umarła ze wstydu, gdybym miała wracać do sypialni w lochach. Nie zniosłabym
tego triumfalnego spojrzenia przyjaciółki. Crouch najwyraźniej to zrozumiał, bo
westchnął zrezygnowany:
- No cóż, nie mogę cię tak odesłać do
dormitorium, odprowadzić cię też nie mogę, żeby nie wzbudzić podejrzeń… Musisz
tu zostać na noc.
W
podziękowaniu tylko uśmiechnęłam się. Barty machnął różdżką w stronę dużego
fotela, żeby przywołać z niego koc. Trochę byłam zaniepokojona, że Crouch
zamierza spać ze mną w jednym łóżku, ale w końcu ufałam mu, nie zrobiłby mi
krzywdy, on nie był taki. Przez chwilę obserwowałam, jak wygasza ogień w
kominku i dokonuje ostatnich przygotowań do lekcji. Wlazł do łóżka i położył
się obok mnie.
- Chyba ci nie przeszkadza, że tu leżę?
– odezwał się.
- To twoje łóżko – mruknęłam. – Tak w
ogóle… dzięki za nocleg.
Nakryłam się
kołdrą i zamknęłam oczy. Było cicho, więc zasnęłam szybko.
Rano obudził
mnie, zdaje się, dotyk Barty’ego. Sen zwykle miewam lekki, więc mogło mnie z
niego wyrwać praktycznie wszystko. Poczułam jak głaszcze moje włosy. Przez
chwilę nie poruszałam się, ciekawa, czy w końcu się zorientuje, że już nie
śpię.
- Już chyba musisz wstać – usłyszałam
jego głos tuż nad uchem.
- Nie śpię – odpowiedziałam cicho i
odwróciłam się. – Prawdziwy z ciebie przyjaciel. To, że pozwoliłeś mi tu
zostać, dużo dla mnie znaczy.
Crouch tylko
wzruszył ramionami. Wyszedł z łóżka. Ubrany w koszulę nocną Moody’ego, wyglądał
w niej dość śmiesznie. Zupełnie jakby miał na sobie spadochron. Również
wygramoliłam się z łóżka. Dopiero teraz się zorientowałam, że i ja jestem
ubrana w nocną koszulę, miałam nagie stopy, a dormitorium znajdowało się dwa
piętra niżej. Nie było sposobności, żebym wróciła niepostrzeżenie.
- Barty, możesz mi coś poradzić? –
zapytałam z lekką paniką w głosie. – Jak wrócę do lochów w tym stroju?
- To nie problem, Moody ma tu
pelerynę-niewidkę, zaraz ci ją pożyczę. Możesz na chwilę wyjść? Chciałbym się
przebrać.
Bez słowa
opuściłam sypialnię. Usiadłam na blacie biurka i zamyśliłam się. Zawsze
uważałam go za przyjaciela. Miał piękną duszę, nie widziałam jeszcze człowieka,
który byłby tak wrażliwy i optymistycznie nastawiony do świata, przeżywszy tyle
nieszczęść. To dziwne, że nie miał dziewczyny. Ja jestem dziwolągiem, kto by
mnie tam chciał. Ale on?
Nadszedł
Barty, już w przebraniu Moody’ego. Podał mi lekką, zwiewną tkaninę, mówiąc:
- Idź się przebrać, po śniadaniu
spotkamy się pod tajnym przejściem.
- Eee… po co?
Crouch uniósł
lekko brwi.
- Dziś sobota. Pomagasz Czarnemu Panu,
prawda?
Kretynka. Z
tego wszystkiego mieszają mi się dni tygodnia. Powinnam trochę się uspokoić i
zacząć, jak wcześniej, mniej przejmować się tym wszystkim. Nic już więcej nie
mówiąc, narzuciłam na siebie pelerynę. Faktycznie, nie było mnie widać! To było
niesamowite uczucie patrzeć do małego lusterka przymocowanego do boku szafki z
książkami, nie widzieć swojego odbicia, ale jednak czuć każdą swoją część
ciała.
Poszłam do
lochów, dostałam się do dormitorium i przebrałam się w zwykłe codzienne
ubranie. Pelerynę niewidkę schowałam do kieszeni czarnej bluzy z kapturem.
Chciałam ją oddać Crouchowi jeszcze tego dnia. Nie było bezpiecznie trzymać ją
tutaj. W sypialni. Bój jeden wie, co może odbić jakiejś z moich współlokatorek.
Na śniadaniu
ignorowałam Nelly. Jakby była niewidzialna. Kiedy usiadł na wolnym miejscu obok
mnie Jerry i zapytał, czy zechcę przyjść na kolejną imprezę, odmówiłam
stanowczo lodowatym głosem, nie patrząc na niego:
- Nie jestem zainteresowana. Nie lubię
takich przyjęć.
Zanim zdążył
mnie jakoś przekonać, ja już wstałam od stołu i opuściłam Wielką Salę. Poszłam,
na wszelki wypadek ukryta pod niewidką, gdyby Nelly lub Shelbott chciał mnie
zatrzymać, od razu pod tajemne przejście. Zdjęłam ją dopiero, kiedy Moody
wyłonił się zza zakrętu.
- Oddaję ci to, żeby którejś z moich
współlokatorek nie kusiło – odezwałam się.
Szalonooki bez
słowa wziął ode mnie pelerynę-niewidkę i schował do kieszeni, po czym otworzył
różdżką tajemne przejście za obrazem. Musiał mi naprawdę ufać, skoro pożyczał
mi tę rzadką, magiczną rzecz wiedząc, z jakimi dziewczynami dzielę pokój.
___________
Widzicie,
dopóki krępuje mnie fabuła czwartej części Pottera, za dużo akcji tu nie wplotę
niestety. Ale staram się jak mogę. Dlatego może wszystko dzieje się dość
szybko. Muszę chyba nadrobić trochę na Czwórce, bo bardzo zaniedbałam nie tylko
tego bloga, ale i opowiadanie.
Miałam ten
rozdział publikować wczoraj, ale tata mi Internet wyłączył, było już dość
późno. No cóż, mam nadzieję, że się podobało, choć mogłam trochę zanudzić. W
końcu dziesięć kartek w Wordzie to trochę jest. Dedykacja dla Florence. :*
~angi_414
OdpowiedzUsuń11 grudnia 2010 o 16:09
Pierwsza? xd ide czytać.!
11 grudnia 2010 o 16:18
UsuńOui, gratuluję xD
~angi_414
OdpowiedzUsuń11 grudnia 2010 o 16:46
fajny rozdział, ale nie moge się doczekać kiedy już skończy się ta część i Voldzio sie odrodzi. : ) tak jak napisałaś będzie więcej akcji itd. xD
12 grudnia 2010 o 07:38
UsuńAno, wtedy dopiero będę mogła niektóre wątki rozwinąć xD
~soft love
OdpowiedzUsuń11 grudnia 2010 o 19:39
Jej. Rozdział świetny. Jak ja lubię Barty’ego! Mam nadzieje, że akcji będzie z odcinka na odcinek coraz więcej.Pozdrawiam:
12 grudnia 2010 o 07:38
UsuńA kto go nie lubi? No nikt xD
~olka
OdpowiedzUsuń11 grudnia 2010 o 22:15
Wydaje mi się że Nelly i Macy się szybko pogodzą…………..Pozdrawiam.
12 grudnia 2010 o 07:39
UsuńMoże i tak, ale to jeszcze nie koniec problemów z Jerrym.
~Florence.
OdpowiedzUsuń12 grudnia 2010 o 12:29
Świetny był ten rozdział. Ale Nelly się zakochała. Ja (Tak jak Macy) też nie lubię takich typków. Jerry musi być zaskoczony, że opiera mu się dziewczyna ;D. Ach, Bardzo mi się podobał fragment o Barty’m. Uwielbiam go. Dziękuję za dedykację. Nie spodziewałam się. ; *Pozdrawiam i duuuuużo weny życzę.{ rozkoszne-noce }{ ich-milosc }{ milosc-na-titanicu }
12 grudnia 2010 o 15:28
UsuńAno xD Kto go nie lubi xD
~Sheirana
OdpowiedzUsuń16 grudnia 2010 o 18:22
No dobra, przeczytałam od początku i strasznie mi się spodobało ;) Ten rozdział oczywiście też. Super ;).O nn na tym blogu też mnie informuj, dobrze? :)Pozdrawiam.[sheirana]
18 grudnia 2010 o 11:52
UsuńOk, spoko, jak się na mojego kompa dostanę, to Cię wpiszę xD
~Sheirana
Usuń18 grudnia 2010 o 14:41
Spoko ;D A ja Cię jeszcze podręczę – kiedy coś nowego na Dark Love Riddle? Bo ja się już doczekać nie mogę xD[sheirana]
18 grudnia 2010 o 19:59
UsuńSory, ze bez polskich znakow, ale z komorki pisze, chcialam od razu odpowiedziec. Nie wiem, kiedy, mam nadzieje, ze we czwartek. Rozumiesz, w poprzedni czwartek wywiadowka byla, szlaban na kompa to standart, przywyklam. Mam nadzieje, ze wytrzymacie tyle? Przepraszam, po prostu sila wyzsza.
~Sheirana
Usuń18 grudnia 2010 o 23:54
Aha, rozumiem. Współczuję. Hmm… No, jakoś może przeżyję ;p Zresztą u Ciebie notki i tak są bajecznie często, ja ostatnio opublikowałam u siebie nowy rozdział po 3 miesiącach xD[sheirana]
19 grudnia 2010 o 13:27
UsuńNo, ja piszę rozdziały w zeszytach i na kartkach. Wczoraj skończyłam rozdział nr 10 na to opowiadanie. Noo, akcja leci bardzo szybko, przyznam. Jak przeczytasz końcówkę rozdziału 10, to powiesz to samo xD ;>
nitus11@buziaczek.pl
OdpowiedzUsuń26 grudnia 2010 o 16:13
[SPAM] TAJEMNICE-SERCA.BLOG.ONET.PLJeśli nie tolerujesz spamu, proszę, usuń ten komentarz. Powstało nowe opowiadanie i żeby ktoś się o tym dowiedział, zostawiam tę wiadomość właśnie u Ciebie.Zainspirował mnie film, a mam tu na myśli „Opowieści z Narnii: Książę Kaspian”. Akcja zaczyna się tydzień po powrocie z Narnii. Dwie córki Ewy i dwóch synów Adama stara się żyć, jak wcześniej. Czy im to się uda? Czy unikną ponownego spotkania z magiczną krainą? Czy chcą tam wrócić? Co przyczyni się do podjęcia decyzji?Mam nadzieję, że Cię zainteresowałam. Jeśli nie, usuń ten komentarz. Natomiast jeśli masz ochotę, wejdź i przeczytaj prolog. Będzie mi bardzo miło :)LacrettPS Przepraszam za SPAM