Nadszedł grudzień, śnieg, jak co roku,
zasypał błonia. Jezioro tuż przy brzegach pokryła cienka warstwa lodu.
Planowałam wrócić do domu ciotki na Boże Narodzenie. Nie uśmiechało mi się
spożywać świątecznego posiłku obok obrażonej Nelly i popisującego się wciąż
Jerry’ego. A w domu miałam przynajmniej spokój.
Co do
skłóconej ze mną Nelly, to może trochę przesadziłam. Trzeciego grudnia, tuż po
lekcjach, podeszła do mnie ze skruchą wymalowaną na twarzy. Skrzyżowałam ręce
na piersiach, kiedy zatrzymała się przede mną.
- Czyżbyś zrozumiała, że głupio mnie
osądziłaś? – zapytałam.
- Przepraszam, nie powinnam cię
obrażać. Nawet jeśli Jerry woli ciebie, nie powinno to skreślić naszej
przyjaźni – odpowiedziała.
Zmierzyłam ją
chłodnym wzrokiem. Wiedziałam, że tak będzie. Przyszła koza do woza.
Oczywiście, będę musiała jej wspaniałomyślnie wybaczyć, to byłoby głupie
kończyć znajomość z takiego powodu. Ale karę powinna ponieść.
- Jeśli mi naprawdę ufasz, nie powinnaś
mnie podejrzewać, że chcę ci odbić chłopaka – odezwałam się po krótkiej chwili,
żeby zyskać na czasie. – Wiesz, co o nim myślę. Shelbott jest obrzydliwy,
nachalny i wulgarny. Jeśli myślisz, że on mi się podoba, to jesteś w błędzie.
Chce mnie wykorzystać, no, mógł się jeszcze z kimś założyć, że mnie „przeleci”.
Zrozumiałaś?
Nelly skinęła
głową. Postanowiłam puścić w niepamięć ten jej wybuch. Dziewczyna jest na
dodatek zazdrosna, zakochana… Ale mimo wszystko będę czujna. A temu jej
Jerry’emu będę musiała wybić mu siebie z głowy w najbliższym czasie. Muszę
zapomnieć o nieśmiałości i załatwić to jak się da najszybciej.
Sposobność do
tego natrafiła mi się tuż po lekcji zaklęć, podczas której profesor Flitwick
oznajmił nam, że w Boże Narodzenie odbędzie się bal z okazji rozpoczęcia się
Turnieju Trójmagicznego. Mało mnie to obeszło, ani nie lubiłam, ani nie umiałam
tańczyć. Wielu uczniów zostawało na święta tylko ze względu na ten bal, co
według mnie było idiotyczne.
Wracając z
Wielkiej Sali po obiedzie, spotkałam w lochach Jerry’ego Shelbotta. Stał koło
tajnego przejścia do dormitorium Ślizgonów, ze skrzyżowanymi na piersiach
rękami, wzrok miał bez wątpienia utkwiony we mnie. Było coś w jego pozie, co
mnie nieco onieśmielało i niepokoiło.
- Dobrze, że cię widzę, chyba musimy
coś sobie wyjaśnić – odezwałam się, ignorując strach. Shelbott wyprostował się.
- Poczekaj, najpierw ja. Mówili o Balu
Bożonarodzeniowym. Masz z kim iść? – zapytał.
- No właśnie, nie wybieram się na bal.
Wracam na święta do domu. Ale nie chodzi tylko o to. Chyba cię nie rozumiem.
Masz ze mną jakiś problem, czy… - urwałam, mając nadzieję, że pojmie, co mam na
myśli. Jerry przyglądał mi się przez chwilę. W końcu uśmiechnął się
kokieteryjnie.
- Nie będzie to problem, jeśli się
zgodzisz – rzekł. Uniosłam brwi. Coraz bardziej nie podobała mi się ani ta
znajomość, ani jego osoba.
- Eee… na co mam się zgodzić?
- No… Nigdy nie pieprzyłaś się z żadnym
gościem, nie? Wszystkie dziewczyny już kogoś miały w łóżku, a to już się robi
nudne – wyjaśnił. Wypowiedział to takim tonem, jakby był z siebie dumny. I z
pewnością tak się stało. Poczułam do niego straszne obrzydzenie, z trudem
powstrzymałam się od zmarszczenia nosa.
- Dziwna metoda na rozpoczęcie związku.
Z pewnością nie dla mnie. Wolę poczekać na właściwego faceta. Cześć.
Chciałam go
wyminąć, ale zastawił mi drogę.
- Przecież to wszystko jedno, czy
pójdziesz do łóżka z jakimś nieznanym chłopakiem, czy z mężem. Efekt będzie
taki sam. Ale lepiej, bym to zrobił ja, bo znam się na tym – naciskał. Poczułam
się dotknięta tymi słowami, ale postanowiłam udać, że mnie to wcale nie
obeszło. Mogłam zakończyć tę znajomość już dawno, ale jak głupia, bałam się
tego. No i teraz mam, co chciałam. Jerry Shelbott brzydził mnie, nigdy,
przenigdy nie pozwoliłabym mu się choćby dotknąć.
- Nie sądzę. Słuchaj, nie zamierzam się
na nic godzić, daj sobie ze mną spokój. Nelly bardzo cię lubi, ona by chętnie
na to przystała… - zaczęłam, ale Ślizgon nagle warknął ze złości.
- No właśnie! Ona jest chętna! Co mi z
takiej dziewczyny, która chce?! –
natarł na mnie ogarnięty niezdrową żądzą.
- Nie wyraziłam na to zgody, puszczaj
mnie!
- Trudno, sam sobie udzieliłem
pozwolenia – wysyczał mi w ucho.
Nie
podejrzewałam, że był tak silny. A może wzmocniło go to podniecenie i gniew?
Chwycił mnie za przód szaty, podniósł w górę i przygwoździł do zimnej kamiennej
ściany lochu. Na początku nie mogłam z siebie wydobyć głosu. Kiedy jednak
pierwszy szok minął, uderzyłam go z otwartej dłoni w twarz. Otrząsnął się
natychmiast, mocniej pchnął mnie na ścianę, jedną ręką przytrzymując mi
nadgarstki, drugą zaś włożył pod moją szatę. Przeraziłam się nie na żarty.
Zaczęłam krzyczeć, żeby koś m pomógł. Musiałam nieustannie mu się wyrywać, żeby
jakoś go osłabić. Przez kilka chwil nie mógł mnie utrzymać, w czym dostrzegłam
swoją szansę. Upadłam na ziemię. Nie zdążyłam się jednak podnieść, bo na nowo
zwalił mnie z nóg. Wrzasnęłam mu prosto w ucho, ale całkowicie to zignorował.
- Jesteś już moja, szmato – wysyczał i
zatkał mi usta ręką.
Usłyszałam
jakiś stukot. Jerry nagle zmienił się w rudą wiewiórkę, która wystrzeliła aż
pod sufit i uderzyła w niego z całej siły. Przerażona, wciąż drżąc na całym
ciele, odsunęłam się pod ścianę i rozejrzałam dookoła w poszukiwaniu mojego
wybawcy. Moody stał kilka kroków ode mnie i maltretował wijącą się w powietrzu
wiewiórkę.
- Przystając na prośbę Dumbledore’a,
zacząłem dawać szlabany, ale ty,
kolego, przesadziłeś – wycharczał, kiedy przemieniony w gryzonia Shelbott
ugodził małym ciałkiem o kamienną podłogę. Jeszcze kilka razy wysłany został pod
sufit, po czym wrócił do normalnej postaci. Jerry, wystraszony i okropnie
potargany, z zaczerwienioną twarzą, zerwał się i uciekł w głąb lochów,
przeklinając głośno.
Objęłam kolana
ramionami, ukryłam pomiędzy nimi, a klatką piersiową głowę i wybuchnęłam
płaczem. Rzadko płakałam. Nie lubiłam okazywać emocji, ale teraz przepełniły
mnie tak, że nie mogłam już nad nimi zapanować. Naprawdę mało brakowało. Gdyby
nie Bartemiusz, aż boję się myśleć, co by się wydarzyło.
Szalonooki
pochylił się nade mną. Poczułam jego kanciastą rękę głaskającą powoli moje
włosy. Przez jakąś minutę tak stał w korytarzu, nie mówiąc ani słowa. Słychać
było tylko mój szloch. Nie mogłam się uspokoić, choć bardzo tego chciałam. W
końcu chwycił mnie za ramię i podciągnął do góry. Nie puścił mnie, nawet kiedy
moje stopy znalazły pewne oparcie w kamiennej podłodze.
- Jestem pewien, że nic ci już nie
zrobi. Chcesz, żebym poszedł do Dumbledore’a? Chodź, idziemy – usłyszałam jego
ochrypły głos tuż nad uchem.
Nie byłam w
stanie mu odpowiedzieć. Posłusznie albo raczej bezmyślnie, wciąż zapłakana,
poszłam z nim do gabinetu dyrektora. Mijający nas uczniowie przyglądali mi się
i poszeptywali. Czułam się okropnie. Jakby mnie ktoś niespodziewanie wepchnął
na wielką scenę. Albo jakbym była skażona jakimś strasznym wirusem. Gdyby nie
obecność i autorytet profesora Moody’ego, z pewnością daliby się ponieść
ciekawości i poszliby za mną.
Moody
wypowiedział hasło (karaluchowy blok),
a kamienny gargulec, strzegący wejścia, odskoczył. Wiele razy byłam już w tym
gabinecie. Wchodziło się spiralnymi schodami, na ich końcu znajdowały się
lśniące, dębowe drzwi ze złotą klamką. Tego dnia już wyjątkowo nie chciałam tam
wchodzić. Moja ciotka dobrze znała Dumbledore’a, o wiele lepiej od większości
członków Zakonu Feniksa. Była z nim nawet po imieniu.
Szalonooki
zapukał, po czym, nie czekając na odpowiedź dyrektora, wszedł do środka.
- Poczekaj na mnie, zaraz cię zawołam –
zwrócił się do mnie, zanim wszedł.
Kiedy zamknął
drzwi za sobą, usiadłam na pierwszym stopniu i podparłam podbródek na
zaciśniętych pięściach. Po kilku sekundach usłyszałam jakieś wymieniane w
złości zdania. Nie rozumiałam słów, ale bez wątpienia Moody był wściekły, a
Dumbledore usiłował go uspokoić. W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich dyrektor.
Uśmiechał się dobrodusznie, jak zwykle, kiedy wprowadzał mnie do środka.
- Już wszystko ustalone. Profesor Moody
opowiedział mi, co się zdarzyło w lochach. Pan Shelbott został już ukarany,
niemniej jednak odbędzie rozmowę z profesorem Snape’em. Jest to pewnie ciężkie
dla ciebie, siadaj – powiedział mi bardzo ciepłym tonem co spowodowało, że i na
moich ustach pojawił się nikły uśmiech.
- Nic się takiego nie stało –
mruknęłam, siadając na wskazanym przez dyrektora miejscu.
- No cóż, skoro tak twierdzisz…
Profesor Moody proponuje, żeby poinformować twoje wujostwo. Dziś spotykam się z
Rosalie, musimy omówić parę spraw…
- Nie! Nie ma potrzeby. Będą panikować
i jeszcze zabiorą mnie do domu. Najlepiej będzie, jak o tym zapomnimy –
przerwałam mu, instynktownie wstając. – Mogę już iść?
Dumbledore
westchnął ciężko. Miał trochę zawiedzioną minę, ale skinął głową. Uznałam to za
zakończenie rozmowy, więc pożegnałam się i opuściłam gabinet. Ciekawa byłam,
gdzie uciekł Jerry. No i jak zareaguje, kiedy mnie zobaczy. Jeśli będzie miał
dość pokory w sobie, w co wątpię, już nigdy do mnie nie podejdzie. Albo
przynajmniej przeprosi. Co ja się oszukuję, nie zrobi tego! Gdyby do czegoś
doszło, z pewnością by się tym przechwalał. Wątpię, by rozpowiadał, że profesor
Moody udaremnił mu gwałt, więc byłam spokojna. Mnie jakoś za bardzo nie
interesowało, co by powiedzieli ludzie, gdyby usłyszeli, że ktoś chciałby mi
zrobić krzywdę. Nie chciałem tego, bo utraciłabym swój święty spokój. Większość
pewnie gapiłaby się na mnie i wytykała palcami, połowa z nich współczułaby mi,
a druga połowa drwiła. Gdyby tylko między sobą tak konwersowali… Ale nie,
ludzie muszą o wszystkim trąbić dookoła, aż im samym to zbrzydnie.
Zeszłam do
lochów. Jerry’ego nigdzie nie było, pewnie błąka się gdzieś po ciemnych
korytarzach. Poważnie wątpiłam, by w takim krótkim czasie udało mu się wydostać
na zewnątrz. Chyba że przyszli my z pomocą koledzy. Wypowiedziałam hasło i
przekroczyłam tajne przejście. Z salonu dobiegł mnie zwyczajny hałas, który panował
w dormitorium pełnym uczniów. Wśród nich zobaczyłam Nelly. Teraz, kiedy sobie
przypomniałam, wcześniej, zanim ją poznałam, widziałam ją, oczywiście tylko
przelotnie. Gdzieś na korytarzy, z raz w pokoju wspólnym… Z klasy zwykle
wypadałam pierwsza, siadałam w ostatnich ławkach, przeważnie się nie odzywałam,
głos zabierałam tylko wtedy, kiedy mnie o to poproszono. Ani nie ociągałam się,
ani nie błyszczałam na lekcjach, po prostu istniałam. Uczyłam się trochę
lepiej, niż przeciętnie, zwykle dużo zapamiętywałam z lekcji, wkuwać z książek
nie lubiłam. Często nad nimi zasypiałam. Nelly za to uczyła się dużo, ale
wiadomości ciężko wchodziły jej do głowy. Czasami było mi jej żal, bo na każdym
sprawdzianie czy teście wypadała gorzej ode mnie, mimo że uczyła się o wiele
więcej. Nie zależało jej, to było od razu widać. Robiła to wszystko, co
oczekiwała od niej rodzina. Nie lubiła o niej mówić. Nigdy mi o tym nie
powiedziała, ale zazdrościła mi wujostwa, tego, że byli tacy ciepli i
troskliwi, dawali mi dużą wolność, nie narzucali swojej woli… Miałam prawo
wybrać, którą drogą pójdę. I nie chodziło tylko o wybór zawodu, który będę
wykonywać po ukończeniu Hogwartu. Oczywiście, ciotka za wszelką cenę próbowała
mnie przekonać, bym nie kontynuowała tego, co zaczęli rodzice, ale kiedy ja już
sobie coś postanowię, zwłaszcza w tak ważnych sprawach, to już zdania nie
zmienię. Ich marzeniem było, bym poszła w ślady wuja i znalazła pracę w
Ministerstwie Magii. Nie pociągało mnie to. Pragnęłam grać dla innych ludzi,
nie za pieniądze. Chciałam z nimi dzielić się muzyką, którą tworzyłam. O ile
oczywiście pozbędę się nieśmiałości.
Siedziała w
kącie, z książką na kolanach. Snape był tak wspaniałomyślny, by zapowiedzieć
każdej klasie, zacząwszy od pierwszaków skończywszy na uczniach klas ostatnich,
sprawdzian. Za bardzo się tym nie przejęłam, lubiłam eliksiry i nie miałam z
nimi problemu. Za to Nelly tylko cudem dostała się do klasy owutemowej, była
Ślizgonką, więc Snape jakoś przymknął oko na jej Powyżej Oczekiwań z suma.
Kiedy do niej
podchodziłam, zastanawiałam się, czy powiedzieć jej o tym, co chciał mi zrobić
Jerry. Zwarzywszy na naszą niedawno odnowioną przyjaźń, nie chciałam znów dawać
jej powodów do nerwów. A ona, tak bardzo zakochana w tym Ślizgonie, mogłaby mi
nie uwierzyć. Znowu. Mało tego,
pomyślałaby, że chcę ją z nim skłócić, a potem sama się z nim związać. Głupie,
wiem. Ale Nelly już taka była. Często miewała humory, obrażała się o byle co,
nie tylko na mnie. Przywykłam już do tego, ale z każdym jej tak zwanym kolejnym
„fochem”, było coraz gorzej i przymykać na to oczy było mi trudniej.
Usiadłam obok
niej. Blondynka zerknęła na mnie, na jej ustach pojawił się delikatny, leczy
wymuszony uśmiech. Nic nie powiedziała, tylko powróciła do lektury.
- Idziesz na ten bal? – zapytała nagle.
- Nie, wracam do domu na święta. Nawet
gdybym zostawała, to i tak bym się nie wybierała, bo kto by mnie zaprosił? Jak
chłopak pójdzie sam, to trudno, ale dziewczyna… - odpowiedziałam.
- Nie musisz iść sama. Jeden chłopak z
Durmstrangu dziś mnie zapytał, czy się z nim nie spotkasz. Chciałby iść z tobą
na bal – mruknęła, nie odwracając wzroku od tekstu. Ton jej głosu trochę mnie
zaniepokoił, nie wiem, czy mi się tylko wydawało, ale chyba dosłyszałam w nim
gorycz.
- A ty? Z kim idziesz? – spytałam
ostrożnie, siląc się, by w moim głosie zabrzmiało tylko uprzejme
zainteresowanie.
Nelly
wzruszyła ramionami.
- Sama.
- Jak to, nikt cię nie zaprosił?
- Zaprosił mnie taki jeden, ale…
Urwała. Nie
musiała kończyć. Dobrze wiedziałam, że czekała, aż zaprosi ją Jerry Shelbott.
Niezręcznie byłoby teraz jej mówić, co się stało na korytarzu. Dlatego, żeby
zakończyć krępujący temat, poszłam po książki, by skończyć pisanie eseju dla
McGonagall na temat transmutacji zwierząt w inne zwierzęta.
Nelly siedziała
obok mnie, przez ten cały czas nie odezwała się ani słowem. Słychać było tylko
skrzypienie mojego pióra. Może w ogóle nie powinnam mówić o tym zdarzeniu?
Jeśli się dowie, może pomyśleć, że kompletnie nie ma już szans na wzbudzenie
zainteresowania u Jerry’ego. Ostatnio nie układało się między nami najlepiej.
Nie powinnam dolewać oliwy do ognia. Ale z drugiej strony później, kiedy się
ewentualnie dowie, może mieć do mnie pretensje, że miałam przed nią tajemnice.
I tak źle, i tak niedobrze.
Do pokoju wspólnego
weszła rozchichotana grupka trzecioklasistek. Jedna z nich podeszła do stolika,
przy którym siedziałam z Nelly i zwróciła się do mnie:
- Ty jesteś Macy Savour? Profesor Snape
wzywa cię do swojego gabinetu.
Blondynka
automatycznie podniosła głowę znad książki i spojrzała na mnie ze zdziwieniem,
kiedy dziewczyna odeszła do swoich przyjaciółek, by wszystkim przeszkadzać i
chichotać.
- Po co Snape chce cię widzieć? – zapytała.
- Nie wiem – mruknęłam, wzruszając
ramionami. Domyśliłam się jednak, o co chodziło. Wstałam i opuściłam salon.
Świetnie. Jeszcze tego brakowało, żeby wszyscy nauczyciele zrobili wokół tej
całej sytuacji zamieszanie. Niech to do gazet jeszcze podadzą. Pewna byłam, że
w gabinecie Snape’a spotkam Jerry’ego. Będą chcieli ustalić, kto mówi prawdę, a
kto nie. Miałam nadzieję, że Ślizgona tam mimo wszystko nie zastanę.
Złudne były
jednak moje nadzieje. Kiedy tylko weszłam do gabinetu Snape’a, zobaczyłam
Moody’ego, czającego się w kącie, Mistrza Eliksirów za swoim biurkiem i samego sprawcę
tej całej sytuacji siedzącego na krześle.
- Siadaj, Macy – powiedział Snape
wskazując mi krzesło obok Jerry’ego, który już nie patrzył na mnie tak
przyjaźnie.
Nieśmiało
odciągnęłam krzesło jak najbardziej na bok i usiadłam. Mistrz Eliksirów przyjrzał
się najpierw mnie, potem Szalonookiego, w końcu rzekł: - Pan profesor Moody
doniósł mi, że zastał pana Shelbotta w jednoznacznej sytuacji z tobą.
Mój Boże, jak
to zabrzmiało…
- Eee… no, nie do końca, bo ja tego nie
chciałam.
Snape zwrócił
teraz swój wzrok na Jerry’ego. Był teraz między młotem a kowadłem, czułam to.
Nie mógł potraktować nas ulgowo, był przecież przy tym obecny inny nauczyciel,
zresztą sądzenie Ślizgona, który usiłował zgwałcić Ślizgonkę musiało być
trudne. Gdyby na miejscu Jerry’ego siedział na przykład jakiś Gryfon, nie
miałby wątpliwości, po czyjej stanąć stronie.
- Czy to prawda? – zapytał Shelbotta,
by zyskać na czasie.
- Sama się pchała – stwierdził z
ignorancją, wzruszając ramionami w irytujący sposób.
- Nie kłam! – ryknął Moody tak
gwałtownie, że aż podskoczyłam na swoim krześle. Pokuśtykał w stronę Shelbotta
i chwycił go jedną ręką za szatę na piersi. – Nie ważne, jak dziewczyna się
zachowuje i ubiera. Jeśli mówi nie, to znaczy, że nie! Mam jeszcze raz przemienić cię w wiewiórkę, żebyś zrozumiał?
Snape wstał,
żeby uspokoić Szalonookiego. Ten puścił chłopaka, dysząc ciężko ze złości. Jego
jarzące się błękitem oko zawirowało szybko. Mistrz Eliksirów okrążył biurko,
żeby stanąć za krzesłem Jerry’ego. Twarz miał tak nieprzeniknioną, pozbawioną
emocji, że zupełnie nie miałam pojęcia, co teraz zrobi.
- Pan Shelbott będzie do końca tego
roku szkolnego, w ramach szlabanu, pomagał panu Filchowi w różnych pracach –
rzekł. – Jako że ucierpiałby i dom Macy, nie odejmę mu punktów. Jednakże
rodzice Jerry’ego zostaną o tym zdarzeniu poinformowani. No, jeśli wszyscy są
zadowoleni, możecie odejść. Profesorze Moody, chciałbym…
- Zaraz, zaraz – przerwał mu Ślizgon,
wstając gwałtownie ze swojego krzesła. – Ja
nie jestem zadowolony. Nie będę usługiwał Filchowi i tracił każdą wolną sobotę.
- Będziesz, chyba że wolisz, bym do
soboty dodał też niedzielę. Od przyszłego weekendu pójdziesz do gabinetu pana
Filcha o godzinie dziesiątej rano – w głosie Snape’a wyraźnie zabrzmiała
groźba. – A teraz wynocha, oboje.
Wstałam i bez
słowa opuściłam pomieszczenie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w
dormitorium, by nie spotkać się z Shelbottem. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi,
puściłam się biegiem przez korytarz, by kilka sekund później dopaść do tajnego
przejścia, wypowiedzieć hasło i wpaść do salonu. Zdyszana opadłam na fotel obok
Nelly, które uniosła głowę znad książki, spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
- Co się stało? – spytała. W jej głosie
jednak zabrzmiało bardziej rozdrażnienie niż niepokój.
- Chodź, muszę ci coś powiedzieć –
chwyciłam ją za ramię i pociągnęłam w stronę sypialni dziewczyn.
Nie była
zadowolona, kiedy ją puścił. Skrzyżowała ręce na piersiach, brwi drgnęły jej
impulsywnie, kiedy usiadłam na brzegu swojego łóżka.
- Możesz się na mnie obrażać, możesz mi
nie wierzyć, ale i tak ci powiem. Snape wezwał mnie do siebie, bo Dumbledore
doniósł mu, że Jerry Shelbott… on chciał mnie zgwałcić. Dopadł mnie dzisiaj na
korytarzu w lochach, a Moody to widział i zrobił dookoła tego wielką aferę.
Shelbott dostał szlaban, a Snape chce napisać do jego rodziców – powiedziałam
na wydechu, starając się, by głos mi nie zadrżał. Zmusiłam się, żeby spojrzeć
jej w oczy.
- Ale dlaczego on to zrobił? Przecież
ma tyle innych chętnych dziewczyn – mruknęła, utkwiwszy rozbiegany wzrok w
podłodze. Ja milczałam, czekając, aż Nelly powie coś jeszcze. Czułam, że w jej
głowie toczy się teraz zacięta walka. Musiała wybrać: albo ja, albo on. Nie
chciałam tego przyznać, ale zawiodłam się na niej. Jakiś chłopak, i to niewart
jej, nie powinien nigdy zachwiać tej pewności.
W końcu Nelly
podeszła do mnie bez słowa, usiadła obok i objęła mnie ramieniem. Zaskoczona,
wzdrygnęłam się lekko.
- Nie przejmuj się, ważne, że nic ci
się nie stało – powiedziała pocieszającym tonem, głaszcząc powoli moje włosy. –
Nie wiedziałam, że Jerry jest taki…
Nie
dowiedziałam się, jakim epitetem chciała go określić. Nie byłam pewna, czy
mówiła to szczerze, czy może tylko po to, by mnie pocieszyć, ale liczył się sam
gest. Ciekawa byłam, co naprawdę myśli. Nadal była zakochana w Shelbott’cie?
Wątpię, by takie uczucie minęło w przeciągu kilku minut. Może czuła do niego
swego rodzaju obrzydzenie, ale z pewnością była w nim nadal zakochana. Gdyby
chciał się z nią związać, natychmiast zapomniałaby o wszystko, co mi zrobił.
Ale nie winiłam jej, przecież była w niego zapatrzona jak w obrazek.
- Chodź, zapoznam cię z tym chłopakiem
z Durmstrangu – odezwała się nagle Nelly, wstając. Widząc moje pytające
spojrzenie, dodała: - No wiesz, mówiłam ci o nim. Chciał się z tobą umówić.
Chodź.
Wzięła mnie za
rękę i wyprowadziła z dormitorium. Nie miałam najmniejszej ochoty na żadne
spotkania, zwłaszcza z chłopakami. A już przede wszystkim z takimi, których nie
znałam. Mimo wszystko poszłam z nią do biblioteki, nie chciałam się już
wykłócać z przyjaciółką. Tuż przez feriami świątecznymi nie zastałyśmy tam
wielu uczniów. Jedynie Hermiona Granger i kilku Puchonów z drugiej klasy
siedziało w kącie, pogrążeni w lekturach strych, zakurzonych tomów.
- On tu zwykle przesiaduje, dziś pewnie
też będzie – mówiła Nelly, kiedy przechadzałyśmy się miedzy regałami. Pani
Pince łypnęła na nas spode łba. Nie lubiła, kiedy uczniowie dotykali jej
cennych książek. – O, to on.
Podeszłyśmy do
jakiegoś chłopaka. Siedział ukryty w cieniu półek, twarz zasłaniał mu wielki,
ciężki, otwarty tom Transmutacji
współczesnej. Dopiero kiedy blondynka postukała paznokciami o blat stołu,
oderwał wzrok od tekstu.
- Chciałeś poznać Macy, więc ci ją
przyprowadziłam – zwróciła się do niego nieco znudzonym głosem. – No, to
zostawiam was samych, bawcie się dobrze.
Zanim zdążyłam
jakoś zaprotestować, Ślizgonka odwróciła się na pięcie i odeszła. Uczeń z
Durmstrangu odłożył książkę na bok. Jak na mój gust, był nawet ładny. Miał
piękne, duże, czarne oczy i uroczy uśmiech. Ciemne kosmyki opadały mu prawie do
ramion, kręcąc się lekko. Usiłowałam się uśmiechnąć, ale wyglądało to raczej
tak, jakby rozbolał mnie brzuch.
- Siadaj. Ładna z ciebie dziewczyna. W
Hogwarcie dużo ładnych dziewczyn – odezwał się, robiąc mi miejsce na starej,
wytartej kanapie. Usiadłam na jej brzegu, unikając spojrzenia jego świdrujących
oczu. – Wybacz, że ja się nie przedstawił. Iwan Orłow*. Ty jesteś Macy Savour,
tak? Twoja przyjaciółka Nelij mi powiedziała.
- No tak. Jestem trochę… eee… nieśmiała
w kontaktach z ludźmi… - mruknęłam, czerwieniąc się mocno.
- Nie przejmuj ty się, nie jestem taki
straszny, jak ci się wydaje – uścisnął przyjacielsko moją dłoń i uśmiechnął
się.
Wydał mi się
całkiem miłym człowiekiem i dobrze znał się na numerologii. No cóż, już
wiedziałam, do kogo się zwrócić, jeśli będę miała kłopoty z tym przedmiotem.
Jak na Bułgara, po angielsku mówił całkiem nieźle, a ja rozumiałam prawie
wszystkie dość śmiesznie posklecane przez niego zdania. Przyznam, że dobrze mi
się z nim rozmawiało. Był to inteligentny chłopak, nie mam pojęcia, czemu ze
mną chciał rozmawiać. Nie byłam jakoś wybitnie uczona, nie znałam wielu
szkolnych plotek ani nie znałam nikogo wpływowego. Jeśli chodziło mu tylko o
mój wygląd, w co nie wątpię, to przyznam mu, że miał o wiele lepszy gust, niż
znajomi Jerry’ego Shelbotta.
- Fajny z ciebie chłopak – przyznałam,
kiedy pani Pince wygoniła nas z biblioteki za zbyt głośne rozmowy. Uśmiechnęłam
się, a on przysunął się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość.
- Z ciebie też – odpowiedział. – To
znaczy… fajna dziewczyna. Bal jest za kilka dni. Pójdziemy razem?
- Możemy.
Zauważywszy,
że był już bardzo blisko, tak blisko, że mogłam policzyć pojedyncze piegi na
jego twarzy, pocałowałam go pospiesznie w policzek i odeszłam przyspieszonym
krokiem.
___________
To ostatni
rozdział w tym roku kalendarzowym. Mam nadzieję, że się podobał. Chciałabym
pisać częściej, ale utrzymanie czterech blogów nie jest łatwe. No i musiałam
też skupić się na pisaniu pracy na konkurs, plus moje tragiczne oceny z chemii…
Jednym słowem, brak czasu. Szablon jest świąteczny, dobrze się składa, u Macy
też zbliża się Boże Narodzenie. U nas jest akurat tuż po, ale póki co, pasuje.
Dedykacja dla Sheirany :*
* pod gwiazdką
znajduje się link do bohatera.
~olka
OdpowiedzUsuń27 grudnia 2010 o 22:49
Dobrze że Moody widział to,i Jerry poniósł karę za to co chciał zrobić Macy…………..Pozdrawiam.
27 grudnia 2010 o 22:55
UsuńMiałoby mu to na sucho ujść? Żartujesz? xD
~Florence.
OdpowiedzUsuń28 grudnia 2010 o 10:22
Szablon jest śliczny,a dziewczyna w nagłówku po prostu piękna. Rozdział był świetny. Ale z tego Jerry’ego to imbecyl. Dobrze, że Barty ich znalazł. Jej, jaka ta Nelly zaślepiona. Miłość jest zgubna ; D. Rozdział ogólnie był świetny. Chyba muszę przeczytać jecz DLR i SCP. Teraz czytam „Czwórkę Hogwartu” :D{rozkoszne-noce}{ich-milosc}
28 grudnia 2010 o 10:43
UsuńCzwórka jest nieco nudna, przyznam. Ale scp… noo, powodzenia xD Już prawie 300 rozdziałów mam xD
~Florence.
Usuń28 grudnia 2010 o 15:03
Będę czytała 1O rozdziałów dziennie. xDW końcu Selene rozwaliłam w jeden dzień. :D
28 grudnia 2010 o 15:44
UsuńTak? Ooo, gratuluję wytrwałości xD
zuzanka331361@buziaczek.pl
Usuń28 grudnia 2010 o 18:20
Dzięki. :D Jak się wciągnę, to nic mnie nie powstrzyma ;pp
28 grudnia 2010 o 18:27
UsuńTeż bym tak chciała, ja jestem leniwa, i to strasznie xD
~fear
OdpowiedzUsuń28 grudnia 2010 o 23:53
Dzięki Bogu że Moody był blisko! Przed oczami miałam już najczarniejszy scenariusz. Jednakże rozdział był przejmujący i świetny.Weny życzę
29 grudnia 2010 o 08:31
UsuńHahaha, gdybym jednak dopuściła do gwałtu, to chyba byście się wściekli, nie? xD
~Tula
OdpowiedzUsuń29 grudnia 2010 o 21:39
Podziwiam cierpliwość Macy, gdyby taki Schelbott złożył mi choć jedną niestosowną propozycję nie byłoby czego po nim zbierać z podłogi. Szumowina jedna! Deprawator nieletnich! Gwałciciel! Dobra, już się na nim wyżyłam ;)Wkurza mnie ten Iwan, i to strasznie. Nie wiem jak, ale Macy ma się zakochać w Bartym, ich miłość ma być trudna i skomplikowana, a w końcu on ma umrzeć, a Macy jakoś się po tym pozbierać. Przewiduję jednak, że na pewno mnie czymś zaskoczysz, bo u ciebie zawsze pojawiają się niespodziewane zwroty akcji. Jednak gdybyś uśmierciła Iwana nie płakałabym po nim xd
30 grudnia 2010 o 07:43
UsuńBarty wcale nie ma umrzeć, o nie. Jemu ma się stać coś o wiele gorszego, on ma stracić duszę. No, ale do tego dojdziemy, pewnie za niedługo. Ta czwarta część to tak naprawdę tylko początek opowiadania, dokładniej wszystko będę opisywać, kiedy Macy skończy Hogwart xD No, ale nie bez przyczyny jej ciotka dobrze zna Dumbledore’a xD
~Tula
Usuń30 grudnia 2010 o 15:27
Tak, grunt to wprowadzić na początku coś, do czego później można się odnieść ;) Ja czasami wplatam do mojego opowiadania jakieś nieistotne wątki, bo wiem, że w przyszłości może mnie coś oświecić i będę mogła je wykorzystać.
30 grudnia 2010 o 16:29
UsuńJa tak samo, ale czasami daję ich tak dużo i są takie dziwne, że niektórzy nie rozumieją, o co w tym chodzi. Niektórzy… żeby tylko xD Raczej każdy nie rozumie xD Robię tak zwłaszcza na Siostrzenicy xD
~Tula
Usuń30 grudnia 2010 o 21:04
Co do Siostrzenicy nie raz zbierałam się, żeby ją przeczytać, ale długość rozdziałów powala. Chyba zostawię ją sobie na ferie, a może nawet na wakacje, bo do tego opowiadania będę potrzebowała dużo czasu ;)
30 grudnia 2010 o 21:15
UsuńAno fakt, jest ich troche. Cos mi sie komputer psuje, na czworke hogwartu nic jutro nie napisze, na Siostrzenice i dlr moze mi sie uda xD
~Doska
OdpowiedzUsuń3 stycznia 2011 o 17:18
Po początku, który mnie trochę zmulił, fabuła staje się coraz bardziej atrakcyjna i przyznaję, że wkręciłam się :) Czekam na kolejny rozdział i dodaję ten blog do swoich linków xd pzdr :*
5 stycznia 2011 o 16:14
UsuńWiesz, im głębiej w treść, tym ciekawiej. Przynajmniej tutaj.
31 year old Programmer III Phil Borghese, hailing from Le Gardeur enjoys watching movies like "See Here, Private Hargrove" and Graffiti. Took a trip to Monastery of Batalha and Environs and drives a Duesenberg Model SJ Convertible Coupe. Wiecej informacji
OdpowiedzUsuń