27 grudnia 2010

9. Niebezpieczne pożądanie

         Nadszedł grudzień, śnieg, jak co roku, zasypał błonia. Jezioro tuż przy brzegach pokryła cienka warstwa lodu. Planowałam wrócić do domu ciotki na Boże Narodzenie. Nie uśmiechało mi się spożywać świątecznego posiłku obok obrażonej Nelly i popisującego się wciąż Jerry’ego. A w domu miałam przynajmniej spokój.
Co do skłóconej ze mną Nelly, to może trochę przesadziłam. Trzeciego grudnia, tuż po lekcjach, podeszła do mnie ze skruchą wymalowaną na twarzy. Skrzyżowałam ręce na piersiach, kiedy zatrzymała się przede mną.
         - Czyżbyś zrozumiała, że głupio mnie osądziłaś? – zapytałam.
         - Przepraszam, nie powinnam cię obrażać. Nawet jeśli Jerry woli ciebie, nie powinno to skreślić naszej przyjaźni – odpowiedziała.
Zmierzyłam ją chłodnym wzrokiem. Wiedziałam, że tak będzie. Przyszła koza do woza. Oczywiście, będę musiała jej wspaniałomyślnie wybaczyć, to byłoby głupie kończyć znajomość z takiego powodu. Ale karę powinna ponieść.
         - Jeśli mi naprawdę ufasz, nie powinnaś mnie podejrzewać, że chcę ci odbić chłopaka – odezwałam się po krótkiej chwili, żeby zyskać na czasie. – Wiesz, co o nim myślę. Shelbott jest obrzydliwy, nachalny i wulgarny. Jeśli myślisz, że on mi się podoba, to jesteś w błędzie. Chce mnie wykorzystać, no, mógł się jeszcze z kimś założyć, że mnie „przeleci”. Zrozumiałaś?
Nelly skinęła głową. Postanowiłam puścić w niepamięć ten jej wybuch. Dziewczyna jest na dodatek zazdrosna, zakochana… Ale mimo wszystko będę czujna. A temu jej Jerry’emu będę musiała wybić mu siebie z głowy w najbliższym czasie. Muszę zapomnieć o nieśmiałości i załatwić to jak się da najszybciej.

Sposobność do tego natrafiła mi się tuż po lekcji zaklęć, podczas której profesor Flitwick oznajmił nam, że w Boże Narodzenie odbędzie się bal z okazji rozpoczęcia się Turnieju Trójmagicznego. Mało mnie to obeszło, ani nie lubiłam, ani nie umiałam tańczyć. Wielu uczniów zostawało na święta tylko ze względu na ten bal, co według mnie było idiotyczne.
Wracając z Wielkiej Sali po obiedzie, spotkałam w lochach Jerry’ego Shelbotta. Stał koło tajnego przejścia do dormitorium Ślizgonów, ze skrzyżowanymi na piersiach rękami, wzrok miał bez wątpienia utkwiony we mnie. Było coś w jego pozie, co mnie nieco onieśmielało i niepokoiło.
         - Dobrze, że cię widzę, chyba musimy coś sobie wyjaśnić – odezwałam się, ignorując strach. Shelbott wyprostował się.
         - Poczekaj, najpierw ja. Mówili o Balu Bożonarodzeniowym. Masz z kim iść? – zapytał.
         - No właśnie, nie wybieram się na bal. Wracam na święta do domu. Ale nie chodzi tylko o to. Chyba cię nie rozumiem. Masz ze mną jakiś problem, czy… - urwałam, mając nadzieję, że pojmie, co mam na myśli. Jerry przyglądał mi się przez chwilę. W końcu uśmiechnął się kokieteryjnie.
         - Nie będzie to problem, jeśli się zgodzisz – rzekł. Uniosłam brwi. Coraz bardziej nie podobała mi się ani ta znajomość, ani jego osoba.
         - Eee… na co mam się zgodzić?
         - No… Nigdy nie pieprzyłaś się z żadnym gościem, nie? Wszystkie dziewczyny już kogoś miały w łóżku, a to już się robi nudne – wyjaśnił. Wypowiedział to takim tonem, jakby był z siebie dumny. I z pewnością tak się stało. Poczułam do niego straszne obrzydzenie, z trudem powstrzymałam się od zmarszczenia nosa.
         - Dziwna metoda na rozpoczęcie związku. Z pewnością nie dla mnie. Wolę poczekać na właściwego faceta. Cześć.
Chciałam go wyminąć, ale zastawił mi drogę.
         - Przecież to wszystko jedno, czy pójdziesz do łóżka z jakimś nieznanym chłopakiem, czy z mężem. Efekt będzie taki sam. Ale lepiej, bym to zrobił ja, bo znam się na tym – naciskał. Poczułam się dotknięta tymi słowami, ale postanowiłam udać, że mnie to wcale nie obeszło. Mogłam zakończyć tę znajomość już dawno, ale jak głupia, bałam się tego. No i teraz mam, co chciałam. Jerry Shelbott brzydził mnie, nigdy, przenigdy nie pozwoliłabym mu się choćby dotknąć.
         - Nie sądzę. Słuchaj, nie zamierzam się na nic godzić, daj sobie ze mną spokój. Nelly bardzo cię lubi, ona by chętnie na to przystała… - zaczęłam, ale Ślizgon nagle warknął ze złości.
         - No właśnie! Ona jest chętna! Co mi z takiej dziewczyny, która chce?! – natarł na mnie ogarnięty niezdrową żądzą.
         - Nie wyraziłam na to zgody, puszczaj mnie!
         - Trudno, sam sobie udzieliłem pozwolenia – wysyczał mi w ucho.
Nie podejrzewałam, że był tak silny. A może wzmocniło go to podniecenie i gniew? Chwycił mnie za przód szaty, podniósł w górę i przygwoździł do zimnej kamiennej ściany lochu. Na początku nie mogłam z siebie wydobyć głosu. Kiedy jednak pierwszy szok minął, uderzyłam go z otwartej dłoni w twarz. Otrząsnął się natychmiast, mocniej pchnął mnie na ścianę, jedną ręką przytrzymując mi nadgarstki, drugą zaś włożył pod moją szatę. Przeraziłam się nie na żarty. Zaczęłam krzyczeć, żeby koś m pomógł. Musiałam nieustannie mu się wyrywać, żeby jakoś go osłabić. Przez kilka chwil nie mógł mnie utrzymać, w czym dostrzegłam swoją szansę. Upadłam na ziemię. Nie zdążyłam się jednak podnieść, bo na nowo zwalił mnie z nóg. Wrzasnęłam mu prosto w ucho, ale całkowicie to zignorował.
         - Jesteś już moja, szmato – wysyczał i zatkał mi usta ręką.
Usłyszałam jakiś stukot. Jerry nagle zmienił się w rudą wiewiórkę, która wystrzeliła aż pod sufit i uderzyła w niego z całej siły. Przerażona, wciąż drżąc na całym ciele, odsunęłam się pod ścianę i rozejrzałam dookoła w poszukiwaniu mojego wybawcy. Moody stał kilka kroków ode mnie i maltretował wijącą się w powietrzu wiewiórkę.
         - Przystając na prośbę Dumbledore’a, zacząłem dawać szlabany, ale ty, kolego, przesadziłeś – wycharczał, kiedy przemieniony w gryzonia Shelbott ugodził małym ciałkiem o kamienną podłogę. Jeszcze kilka razy wysłany został pod sufit, po czym wrócił do normalnej postaci. Jerry, wystraszony i okropnie potargany, z zaczerwienioną twarzą, zerwał się i uciekł w głąb lochów, przeklinając głośno.
Objęłam kolana ramionami, ukryłam pomiędzy nimi, a klatką piersiową głowę i wybuchnęłam płaczem. Rzadko płakałam. Nie lubiłam okazywać emocji, ale teraz przepełniły mnie tak, że nie mogłam już nad nimi zapanować. Naprawdę mało brakowało. Gdyby nie Bartemiusz, aż boję się myśleć, co by się wydarzyło.
Szalonooki pochylił się nade mną. Poczułam jego kanciastą rękę głaskającą powoli moje włosy. Przez jakąś minutę tak stał w korytarzu, nie mówiąc ani słowa. Słychać było tylko mój szloch. Nie mogłam się uspokoić, choć bardzo tego chciałam. W końcu chwycił mnie za ramię i podciągnął do góry. Nie puścił mnie, nawet kiedy moje stopy znalazły pewne oparcie w kamiennej podłodze.
         - Jestem pewien, że nic ci już nie zrobi. Chcesz, żebym poszedł do Dumbledore’a? Chodź, idziemy – usłyszałam jego ochrypły głos tuż nad uchem.
Nie byłam w stanie mu odpowiedzieć. Posłusznie albo raczej bezmyślnie, wciąż zapłakana, poszłam z nim do gabinetu dyrektora. Mijający nas uczniowie przyglądali mi się i poszeptywali. Czułam się okropnie. Jakby mnie ktoś niespodziewanie wepchnął na wielką scenę. Albo jakbym była skażona jakimś strasznym wirusem. Gdyby nie obecność i autorytet profesora Moody’ego, z pewnością daliby się ponieść ciekawości i poszliby za mną.
Moody wypowiedział hasło (karaluchowy blok), a kamienny gargulec, strzegący wejścia, odskoczył. Wiele razy byłam już w tym gabinecie. Wchodziło się spiralnymi schodami, na ich końcu znajdowały się lśniące, dębowe drzwi ze złotą klamką. Tego dnia już wyjątkowo nie chciałam tam wchodzić. Moja ciotka dobrze znała Dumbledore’a, o wiele lepiej od większości członków Zakonu Feniksa. Była z nim nawet po imieniu.
Szalonooki zapukał, po czym, nie czekając na odpowiedź dyrektora, wszedł do środka.
         - Poczekaj na mnie, zaraz cię zawołam – zwrócił się do mnie, zanim wszedł.
Kiedy zamknął drzwi za sobą, usiadłam na pierwszym stopniu i podparłam podbródek na zaciśniętych pięściach. Po kilku sekundach usłyszałam jakieś wymieniane w złości zdania. Nie rozumiałam słów, ale bez wątpienia Moody był wściekły, a Dumbledore usiłował go uspokoić. W końcu drzwi się otworzyły i stanął w nich dyrektor. Uśmiechał się dobrodusznie, jak zwykle, kiedy wprowadzał mnie do środka.
         - Już wszystko ustalone. Profesor Moody opowiedział mi, co się zdarzyło w lochach. Pan Shelbott został już ukarany, niemniej jednak odbędzie rozmowę z profesorem Snape’em. Jest to pewnie ciężkie dla ciebie, siadaj – powiedział mi bardzo ciepłym tonem co spowodowało, że i na moich ustach pojawił się nikły uśmiech.
         - Nic się takiego nie stało – mruknęłam, siadając na wskazanym przez dyrektora miejscu.
         - No cóż, skoro tak twierdzisz… Profesor Moody proponuje, żeby poinformować twoje wujostwo. Dziś spotykam się z Rosalie, musimy omówić parę spraw…
         - Nie! Nie ma potrzeby. Będą panikować i jeszcze zabiorą mnie do domu. Najlepiej będzie, jak o tym zapomnimy – przerwałam mu, instynktownie wstając. – Mogę już iść?
Dumbledore westchnął ciężko. Miał trochę zawiedzioną minę, ale skinął głową. Uznałam to za zakończenie rozmowy, więc pożegnałam się i opuściłam gabinet. Ciekawa byłam, gdzie uciekł Jerry. No i jak zareaguje, kiedy mnie zobaczy. Jeśli będzie miał dość pokory w sobie, w co wątpię, już nigdy do mnie nie podejdzie. Albo przynajmniej przeprosi. Co ja się oszukuję, nie zrobi tego! Gdyby do czegoś doszło, z pewnością by się tym przechwalał. Wątpię, by rozpowiadał, że profesor Moody udaremnił mu gwałt, więc byłam spokojna. Mnie jakoś za bardzo nie interesowało, co by powiedzieli ludzie, gdyby usłyszeli, że ktoś chciałby mi zrobić krzywdę. Nie chciałem tego, bo utraciłabym swój święty spokój. Większość pewnie gapiłaby się na mnie i wytykała palcami, połowa z nich współczułaby mi, a druga połowa drwiła. Gdyby tylko między sobą tak konwersowali… Ale nie, ludzie muszą o wszystkim trąbić dookoła, aż im samym to zbrzydnie.

Zeszłam do lochów. Jerry’ego nigdzie nie było, pewnie błąka się gdzieś po ciemnych korytarzach. Poważnie wątpiłam, by w takim krótkim czasie udało mu się wydostać na zewnątrz. Chyba że przyszli my z pomocą koledzy. Wypowiedziałam hasło i przekroczyłam tajne przejście. Z salonu dobiegł mnie zwyczajny hałas, który panował w dormitorium pełnym uczniów. Wśród nich zobaczyłam Nelly. Teraz, kiedy sobie przypomniałam, wcześniej, zanim ją poznałam, widziałam ją, oczywiście tylko przelotnie. Gdzieś na korytarzy, z raz w pokoju wspólnym… Z klasy zwykle wypadałam pierwsza, siadałam w ostatnich ławkach, przeważnie się nie odzywałam, głos zabierałam tylko wtedy, kiedy mnie o to poproszono. Ani nie ociągałam się, ani nie błyszczałam na lekcjach, po prostu istniałam. Uczyłam się trochę lepiej, niż przeciętnie, zwykle dużo zapamiętywałam z lekcji, wkuwać z książek nie lubiłam. Często nad nimi zasypiałam. Nelly za to uczyła się dużo, ale wiadomości ciężko wchodziły jej do głowy. Czasami było mi jej żal, bo na każdym sprawdzianie czy teście wypadała gorzej ode mnie, mimo że uczyła się o wiele więcej. Nie zależało jej, to było od razu widać. Robiła to wszystko, co oczekiwała od niej rodzina. Nie lubiła o niej mówić. Nigdy mi o tym nie powiedziała, ale zazdrościła mi wujostwa, tego, że byli tacy ciepli i troskliwi, dawali mi dużą wolność, nie narzucali swojej woli… Miałam prawo wybrać, którą drogą pójdę. I nie chodziło tylko o wybór zawodu, który będę wykonywać po ukończeniu Hogwartu. Oczywiście, ciotka za wszelką cenę próbowała mnie przekonać, bym nie kontynuowała tego, co zaczęli rodzice, ale kiedy ja już sobie coś postanowię, zwłaszcza w tak ważnych sprawach, to już zdania nie zmienię. Ich marzeniem było, bym poszła w ślady wuja i znalazła pracę w Ministerstwie Magii. Nie pociągało mnie to. Pragnęłam grać dla innych ludzi, nie za pieniądze. Chciałam z nimi dzielić się muzyką, którą tworzyłam. O ile oczywiście pozbędę się nieśmiałości.

Siedziała w kącie, z książką na kolanach. Snape był tak wspaniałomyślny, by zapowiedzieć każdej klasie, zacząwszy od pierwszaków skończywszy na uczniach klas ostatnich, sprawdzian. Za bardzo się tym nie przejęłam, lubiłam eliksiry i nie miałam z nimi problemu. Za to Nelly tylko cudem dostała się do klasy owutemowej, była Ślizgonką, więc Snape jakoś przymknął oko na jej Powyżej Oczekiwań z suma.
Kiedy do niej podchodziłam, zastanawiałam się, czy powiedzieć jej o tym, co chciał mi zrobić Jerry. Zwarzywszy na naszą niedawno odnowioną przyjaźń, nie chciałam znów dawać jej powodów do nerwów. A ona, tak bardzo zakochana w tym Ślizgonie, mogłaby mi nie uwierzyć. Znowu. Mało tego, pomyślałaby, że chcę ją z nim skłócić, a potem sama się z nim związać. Głupie, wiem. Ale Nelly już taka była. Często miewała humory, obrażała się o byle co, nie tylko na mnie. Przywykłam już do tego, ale z każdym jej tak zwanym kolejnym „fochem”, było coraz gorzej i przymykać na to oczy było mi trudniej.
Usiadłam obok niej. Blondynka zerknęła na mnie, na jej ustach pojawił się delikatny, leczy wymuszony uśmiech. Nic nie powiedziała, tylko powróciła do lektury.
         - Idziesz na ten bal? – zapytała nagle.
         - Nie, wracam do domu na święta. Nawet gdybym zostawała, to i tak bym się nie wybierała, bo kto by mnie zaprosił? Jak chłopak pójdzie sam, to trudno, ale dziewczyna… - odpowiedziałam.
         - Nie musisz iść sama. Jeden chłopak z Durmstrangu dziś mnie zapytał, czy się z nim nie spotkasz. Chciałby iść z tobą na bal – mruknęła, nie odwracając wzroku od tekstu. Ton jej głosu trochę mnie zaniepokoił, nie wiem, czy mi się tylko wydawało, ale chyba dosłyszałam w nim gorycz.
         - A ty? Z kim idziesz? – spytałam ostrożnie, siląc się, by w moim głosie zabrzmiało tylko uprzejme zainteresowanie.
Nelly wzruszyła ramionami.
         - Sama.
         - Jak to, nikt cię nie zaprosił?
         - Zaprosił mnie taki jeden, ale…
Urwała. Nie musiała kończyć. Dobrze wiedziałam, że czekała, aż zaprosi ją Jerry Shelbott. Niezręcznie byłoby teraz jej mówić, co się stało na korytarzu. Dlatego, żeby zakończyć krępujący temat, poszłam po książki, by skończyć pisanie eseju dla McGonagall na temat transmutacji zwierząt w inne zwierzęta.
Nelly siedziała obok mnie, przez ten cały czas nie odezwała się ani słowem. Słychać było tylko skrzypienie mojego pióra. Może w ogóle nie powinnam mówić o tym zdarzeniu? Jeśli się dowie, może pomyśleć, że kompletnie nie ma już szans na wzbudzenie zainteresowania u Jerry’ego. Ostatnio nie układało się między nami najlepiej. Nie powinnam dolewać oliwy do ognia. Ale z drugiej strony później, kiedy się ewentualnie dowie, może mieć do mnie pretensje, że miałam przed nią tajemnice. I tak źle, i tak niedobrze.
Do pokoju wspólnego weszła rozchichotana grupka trzecioklasistek. Jedna z nich podeszła do stolika, przy którym siedziałam z Nelly i zwróciła się do mnie:
         - Ty jesteś Macy Savour? Profesor Snape wzywa cię do swojego gabinetu.
Blondynka automatycznie podniosła głowę znad książki i spojrzała na mnie ze zdziwieniem, kiedy dziewczyna odeszła do swoich przyjaciółek, by wszystkim przeszkadzać i chichotać.
         - Po co Snape chce cię widzieć? – zapytała.
         - Nie wiem – mruknęłam, wzruszając ramionami. Domyśliłam się jednak, o co chodziło. Wstałam i opuściłam salon. Świetnie. Jeszcze tego brakowało, żeby wszyscy nauczyciele zrobili wokół tej całej sytuacji zamieszanie. Niech to do gazet jeszcze podadzą. Pewna byłam, że w gabinecie Snape’a spotkam Jerry’ego. Będą chcieli ustalić, kto mówi prawdę, a kto nie. Miałam nadzieję, że Ślizgona tam mimo wszystko nie zastanę.
Złudne były jednak moje nadzieje. Kiedy tylko weszłam do gabinetu Snape’a, zobaczyłam Moody’ego, czającego się w kącie, Mistrza Eliksirów za swoim biurkiem i samego sprawcę tej całej sytuacji siedzącego na krześle.
         - Siadaj, Macy – powiedział Snape wskazując mi krzesło obok Jerry’ego, który już nie patrzył na mnie tak przyjaźnie.
Nieśmiało odciągnęłam krzesło jak najbardziej na bok i usiadłam. Mistrz Eliksirów przyjrzał się najpierw mnie, potem Szalonookiego, w końcu rzekł: - Pan profesor Moody doniósł mi, że zastał pana Shelbotta w jednoznacznej sytuacji z tobą.
Mój Boże, jak to zabrzmiało…
         - Eee… no, nie do końca, bo ja tego nie chciałam.
Snape zwrócił teraz swój wzrok na Jerry’ego. Był teraz między młotem a kowadłem, czułam to. Nie mógł potraktować nas ulgowo, był przecież przy tym obecny inny nauczyciel, zresztą sądzenie Ślizgona, który usiłował zgwałcić Ślizgonkę musiało być trudne. Gdyby na miejscu Jerry’ego siedział na przykład jakiś Gryfon, nie miałby wątpliwości, po czyjej stanąć stronie.
         - Czy to prawda? – zapytał Shelbotta, by zyskać na czasie.
         - Sama się pchała – stwierdził z ignorancją, wzruszając ramionami w irytujący sposób.
         - Nie kłam! – ryknął Moody tak gwałtownie, że aż podskoczyłam na swoim krześle. Pokuśtykał w stronę Shelbotta i chwycił go jedną ręką za szatę na piersi. – Nie ważne, jak dziewczyna się zachowuje i ubiera. Jeśli mówi nie, to znaczy, że nie! Mam jeszcze raz przemienić cię w wiewiórkę, żebyś zrozumiał?
Snape wstał, żeby uspokoić Szalonookiego. Ten puścił chłopaka, dysząc ciężko ze złości. Jego jarzące się błękitem oko zawirowało szybko. Mistrz Eliksirów okrążył biurko, żeby stanąć za krzesłem Jerry’ego. Twarz miał tak nieprzeniknioną, pozbawioną emocji, że zupełnie nie miałam pojęcia, co teraz zrobi.
         - Pan Shelbott będzie do końca tego roku szkolnego, w ramach szlabanu, pomagał panu Filchowi w różnych pracach – rzekł. – Jako że ucierpiałby i dom Macy, nie odejmę mu punktów. Jednakże rodzice Jerry’ego zostaną o tym zdarzeniu poinformowani. No, jeśli wszyscy są zadowoleni, możecie odejść. Profesorze Moody, chciałbym…
         - Zaraz, zaraz – przerwał mu Ślizgon, wstając gwałtownie ze swojego krzesła. – Ja nie jestem zadowolony. Nie będę usługiwał Filchowi i tracił każdą wolną sobotę.
         - Będziesz, chyba że wolisz, bym do soboty dodał też niedzielę. Od przyszłego weekendu pójdziesz do gabinetu pana Filcha o godzinie dziesiątej rano – w głosie Snape’a wyraźnie zabrzmiała groźba. – A teraz wynocha, oboje.
Wstałam i bez słowa opuściłam pomieszczenie. Chciałam jak najszybciej znaleźć się w dormitorium, by nie spotkać się z Shelbottem. Ledwo zamknęłam za sobą drzwi, puściłam się biegiem przez korytarz, by kilka sekund później dopaść do tajnego przejścia, wypowiedzieć hasło i wpaść do salonu. Zdyszana opadłam na fotel obok Nelly, które uniosła głowę znad książki, spojrzała na mnie z zaskoczeniem.
         - Co się stało? – spytała. W jej głosie jednak zabrzmiało bardziej rozdrażnienie niż niepokój.
         - Chodź, muszę ci coś powiedzieć – chwyciłam ją za ramię i pociągnęłam w stronę sypialni dziewczyn.
Nie była zadowolona, kiedy ją puścił. Skrzyżowała ręce na piersiach, brwi drgnęły jej impulsywnie, kiedy usiadłam na brzegu swojego łóżka.
         - Możesz się na mnie obrażać, możesz mi nie wierzyć, ale i tak ci powiem. Snape wezwał mnie do siebie, bo Dumbledore doniósł mu, że Jerry Shelbott… on chciał mnie zgwałcić. Dopadł mnie dzisiaj na korytarzu w lochach, a Moody to widział i zrobił dookoła tego wielką aferę. Shelbott dostał szlaban, a Snape chce napisać do jego rodziców – powiedziałam na wydechu, starając się, by głos mi nie zadrżał. Zmusiłam się, żeby spojrzeć jej w oczy.
         - Ale dlaczego on to zrobił? Przecież ma tyle innych chętnych dziewczyn – mruknęła, utkwiwszy rozbiegany wzrok w podłodze. Ja milczałam, czekając, aż Nelly powie coś jeszcze. Czułam, że w jej głowie toczy się teraz zacięta walka. Musiała wybrać: albo ja, albo on. Nie chciałam tego przyznać, ale zawiodłam się na niej. Jakiś chłopak, i to niewart jej, nie powinien nigdy zachwiać tej pewności.
W końcu Nelly podeszła do mnie bez słowa, usiadła obok i objęła mnie ramieniem. Zaskoczona, wzdrygnęłam się lekko.
         - Nie przejmuj się, ważne, że nic ci się nie stało – powiedziała pocieszającym tonem, głaszcząc powoli moje włosy. – Nie wiedziałam, że Jerry jest taki…
Nie dowiedziałam się, jakim epitetem chciała go określić. Nie byłam pewna, czy mówiła to szczerze, czy może tylko po to, by mnie pocieszyć, ale liczył się sam gest. Ciekawa byłam, co naprawdę myśli. Nadal była zakochana w Shelbott’cie? Wątpię, by takie uczucie minęło w przeciągu kilku minut. Może czuła do niego swego rodzaju obrzydzenie, ale z pewnością była w nim nadal zakochana. Gdyby chciał się z nią związać, natychmiast zapomniałaby o wszystko, co mi zrobił. Ale nie winiłam jej, przecież była w niego zapatrzona jak w obrazek.
         - Chodź, zapoznam cię z tym chłopakiem z Durmstrangu – odezwała się nagle Nelly, wstając. Widząc moje pytające spojrzenie, dodała: - No wiesz, mówiłam ci o nim. Chciał się z tobą umówić. Chodź.

Wzięła mnie za rękę i wyprowadziła z dormitorium. Nie miałam najmniejszej ochoty na żadne spotkania, zwłaszcza z chłopakami. A już przede wszystkim z takimi, których nie znałam. Mimo wszystko poszłam z nią do biblioteki, nie chciałam się już wykłócać z przyjaciółką. Tuż przez feriami świątecznymi nie zastałyśmy tam wielu uczniów. Jedynie Hermiona Granger i kilku Puchonów z drugiej klasy siedziało w kącie, pogrążeni w lekturach strych, zakurzonych tomów.
         - On tu zwykle przesiaduje, dziś pewnie też będzie – mówiła Nelly, kiedy przechadzałyśmy się miedzy regałami. Pani Pince łypnęła na nas spode łba. Nie lubiła, kiedy uczniowie dotykali jej cennych książek. – O, to on.
Podeszłyśmy do jakiegoś chłopaka. Siedział ukryty w cieniu półek, twarz zasłaniał mu wielki, ciężki, otwarty tom Transmutacji współczesnej. Dopiero kiedy blondynka postukała paznokciami o blat stołu, oderwał wzrok od tekstu.
         - Chciałeś poznać Macy, więc ci ją przyprowadziłam – zwróciła się do niego nieco znudzonym głosem. – No, to zostawiam was samych, bawcie się dobrze.
Zanim zdążyłam jakoś zaprotestować, Ślizgonka odwróciła się na pięcie i odeszła. Uczeń z Durmstrangu odłożył książkę na bok. Jak na mój gust, był nawet ładny. Miał piękne, duże, czarne oczy i uroczy uśmiech. Ciemne kosmyki opadały mu prawie do ramion, kręcąc się lekko. Usiłowałam się uśmiechnąć, ale wyglądało to raczej tak, jakby rozbolał mnie brzuch.
         - Siadaj. Ładna z ciebie dziewczyna. W Hogwarcie dużo ładnych dziewczyn – odezwał się, robiąc mi miejsce na starej, wytartej kanapie. Usiadłam na jej brzegu, unikając spojrzenia jego świdrujących oczu. – Wybacz, że ja się nie przedstawił. Iwan Orłow*. Ty jesteś Macy Savour, tak? Twoja przyjaciółka Nelij mi powiedziała.
         - No tak. Jestem trochę… eee… nieśmiała w kontaktach z ludźmi… - mruknęłam, czerwieniąc się mocno.
         - Nie przejmuj ty się, nie jestem taki straszny, jak ci się wydaje – uścisnął przyjacielsko moją dłoń i uśmiechnął się.
Wydał mi się całkiem miłym człowiekiem i dobrze znał się na numerologii. No cóż, już wiedziałam, do kogo się zwrócić, jeśli będę miała kłopoty z tym przedmiotem. Jak na Bułgara, po angielsku mówił całkiem nieźle, a ja rozumiałam prawie wszystkie dość śmiesznie posklecane przez niego zdania. Przyznam, że dobrze mi się z nim rozmawiało. Był to inteligentny chłopak, nie mam pojęcia, czemu ze mną chciał rozmawiać. Nie byłam jakoś wybitnie uczona, nie znałam wielu szkolnych plotek ani nie znałam nikogo wpływowego. Jeśli chodziło mu tylko o mój wygląd, w co nie wątpię, to przyznam mu, że miał o wiele lepszy gust, niż znajomi Jerry’ego Shelbotta.
         - Fajny z ciebie chłopak – przyznałam, kiedy pani Pince wygoniła nas z biblioteki za zbyt głośne rozmowy. Uśmiechnęłam się, a on przysunął się do mnie na niebezpiecznie bliską odległość.
         - Z ciebie też – odpowiedział. – To znaczy… fajna dziewczyna. Bal jest za kilka dni. Pójdziemy razem?
         - Możemy.
Zauważywszy, że był już bardzo blisko, tak blisko, że mogłam policzyć pojedyncze piegi na jego twarzy, pocałowałam go pospiesznie w policzek i odeszłam przyspieszonym krokiem.

___________
To ostatni rozdział w tym roku kalendarzowym. Mam nadzieję, że się podobał. Chciałabym pisać częściej, ale utrzymanie czterech blogów nie jest łatwe. No i musiałam też skupić się na pisaniu pracy na konkurs, plus moje tragiczne oceny z chemii… Jednym słowem, brak czasu. Szablon jest świąteczny, dobrze się składa, u Macy też zbliża się Boże Narodzenie. U nas jest akurat tuż po, ale póki co, pasuje. Dedykacja dla Sheirany :*

* pod gwiazdką znajduje się link do bohatera. 

19 komentarzy:

  1. ~olka
    27 grudnia 2010 o 22:49

    Dobrze że Moody widział to,i Jerry poniósł karę za to co chciał zrobić Macy…………..Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 27 grudnia 2010 o 22:55
      Miałoby mu to na sucho ujść? Żartujesz? xD

      Usuń
  2. ~Florence.
    28 grudnia 2010 o 10:22

    Szablon jest śliczny,a dziewczyna w nagłówku po prostu piękna. Rozdział był świetny. Ale z tego Jerry’ego to imbecyl. Dobrze, że Barty ich znalazł. Jej, jaka ta Nelly zaślepiona. Miłość jest zgubna ; D. Rozdział ogólnie był świetny. Chyba muszę przeczytać jecz DLR i SCP. Teraz czytam „Czwórkę Hogwartu” :D{rozkoszne-noce}{ich-milosc}

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 28 grudnia 2010 o 10:43
      Czwórka jest nieco nudna, przyznam. Ale scp… noo, powodzenia xD Już prawie 300 rozdziałów mam xD

      Usuń
    2. ~Florence.
      28 grudnia 2010 o 15:03

      Będę czytała 1O rozdziałów dziennie. xDW końcu Selene rozwaliłam w jeden dzień. :D

      Usuń
    3. 28 grudnia 2010 o 15:44
      Tak? Ooo, gratuluję wytrwałości xD

      Usuń
    4. zuzanka331361@buziaczek.pl
      28 grudnia 2010 o 18:20

      Dzięki. :D Jak się wciągnę, to nic mnie nie powstrzyma ;pp

      Usuń
    5. 28 grudnia 2010 o 18:27
      Też bym tak chciała, ja jestem leniwa, i to strasznie xD

      Usuń
  3. ~fear
    28 grudnia 2010 o 23:53

    Dzięki Bogu że Moody był blisko! Przed oczami miałam już najczarniejszy scenariusz. Jednakże rozdział był przejmujący i świetny.Weny życzę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 29 grudnia 2010 o 08:31
      Hahaha, gdybym jednak dopuściła do gwałtu, to chyba byście się wściekli, nie? xD

      Usuń
  4. ~Tula
    29 grudnia 2010 o 21:39

    Podziwiam cierpliwość Macy, gdyby taki Schelbott złożył mi choć jedną niestosowną propozycję nie byłoby czego po nim zbierać z podłogi. Szumowina jedna! Deprawator nieletnich! Gwałciciel! Dobra, już się na nim wyżyłam ;)Wkurza mnie ten Iwan, i to strasznie. Nie wiem jak, ale Macy ma się zakochać w Bartym, ich miłość ma być trudna i skomplikowana, a w końcu on ma umrzeć, a Macy jakoś się po tym pozbierać. Przewiduję jednak, że na pewno mnie czymś zaskoczysz, bo u ciebie zawsze pojawiają się niespodziewane zwroty akcji. Jednak gdybyś uśmierciła Iwana nie płakałabym po nim xd

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 30 grudnia 2010 o 07:43
      Barty wcale nie ma umrzeć, o nie. Jemu ma się stać coś o wiele gorszego, on ma stracić duszę. No, ale do tego dojdziemy, pewnie za niedługo. Ta czwarta część to tak naprawdę tylko początek opowiadania, dokładniej wszystko będę opisywać, kiedy Macy skończy Hogwart xD No, ale nie bez przyczyny jej ciotka dobrze zna Dumbledore’a xD

      Usuń
    2. ~Tula
      30 grudnia 2010 o 15:27

      Tak, grunt to wprowadzić na początku coś, do czego później można się odnieść ;) Ja czasami wplatam do mojego opowiadania jakieś nieistotne wątki, bo wiem, że w przyszłości może mnie coś oświecić i będę mogła je wykorzystać.

      Usuń
    3. 30 grudnia 2010 o 16:29
      Ja tak samo, ale czasami daję ich tak dużo i są takie dziwne, że niektórzy nie rozumieją, o co w tym chodzi. Niektórzy… żeby tylko xD Raczej każdy nie rozumie xD Robię tak zwłaszcza na Siostrzenicy xD

      Usuń
    4. ~Tula
      30 grudnia 2010 o 21:04

      Co do Siostrzenicy nie raz zbierałam się, żeby ją przeczytać, ale długość rozdziałów powala. Chyba zostawię ją sobie na ferie, a może nawet na wakacje, bo do tego opowiadania będę potrzebowała dużo czasu ;)

      Usuń
    5. 30 grudnia 2010 o 21:15
      Ano fakt, jest ich troche. Cos mi sie komputer psuje, na czworke hogwartu nic jutro nie napisze, na Siostrzenice i dlr moze mi sie uda xD

      Usuń
  5. ~Doska
    3 stycznia 2011 o 17:18

    Po początku, który mnie trochę zmulił, fabuła staje się coraz bardziej atrakcyjna i przyznaję, że wkręciłam się :) Czekam na kolejny rozdział i dodaję ten blog do swoich linków xd pzdr :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 5 stycznia 2011 o 16:14
      Wiesz, im głębiej w treść, tym ciekawiej. Przynajmniej tutaj.

      Usuń
  6. 31 year old Programmer III Phil Borghese, hailing from Le Gardeur enjoys watching movies like "See Here, Private Hargrove" and Graffiti. Took a trip to Monastery of Batalha and Environs and drives a Duesenberg Model SJ Convertible Coupe. Wiecej informacji

    OdpowiedzUsuń