Nelly wróżyła mnie i Iwanowi
gwarantowane szczęśliwe małżeństwo. Już od dawna przestałam się z nią kłócić.
Nie dało rady jej ani przekonać, ani powstrzymać, by przestała rozpowiadać, że
jesteśmy parą. Traktowałam Orłowa jak dobrego znajomego, nie czułam jednak tak
zwanych „motyli w brzuchu”. Co prawda, nigdy ich nie czułam, to fakt, ale na
pewno bym poznała, że to one. Nie wiem, co czuł do mnie Iwan, ale sądząc po
zachowaniu, musiało to być coś więcej niż przyjaźń. Było mi przykro, że nie
odwzajemniałam jego uczuć, ale nie chciałam też so niczego się zmuszać.
Niby nie byłam
popularna, ale jakimś cudem pół Hogwartu było przekonane, że jesteśmy razem.
Wiedział o tym nawet Barty.
- Słyszałem, że masz chłopaka z
Durmstrangu – powiedział w dzień Balu.
- Nie prawda. Nie mam chłopaka, to
Nelly rozpowiada głupoty – żachnęłam się, a moje policzki pociemniały z
bezsilnej złości. – Ona mi nigdy tego nie przyzna, ale ja wiem, że mści się za
to, że Jerry wolał mnie od niej. Jest świadoma, że mi się nie podoba to, że
rozpowiada kłamstwa, więc robi mi na złość.
Crouch zrobił
taką minę, jakbym miała do niego o coś pretensję.
- Ale ja nie robię ci wyrzutów. Możesz
mieć chłopaka, to nie moja sprawa. Po prostu dziwi mnie, że to ktoś z
Durmstrangu – odpowiedział. Westchnęłam ciężko. Poczułam straszną bezsilność.
Jak on w ogóle mógł mi wmawiać coś, co nie było prawdą? On! Przecież mnie znał i wiedział, że randkowanie było zupełnie nie
dla mnie.
- Przestań już. Idę z nim na Bal, bo
nikt mnie nie zaprosił. Zostaję na ferie, bo Nelly byłaby sama. Na ten cały Bal
w ogóle bym nie poszła to nie dla mnie – warknęłam. Czułam okropną złość, a
Bartemiusz zaczął mnie denerwować. Niby wielce nie ufał Nelly, ale w pierwszą
lepszą rozpuszczoną przez nią plotkę uwierzył.
- Dobra, nie unoś się, tak się tylko z
tobą droczę – przyznał w końcu, sprowokowany prawdopodobnie wyrazem mojej
twarzy. – Wątpię, być związała się z kimś, kogo znasz dwa dni.
Uśmiechnął się
lekko, chcąc mnie udobruchać. Po prostu nie mogłam nie odpowiedzieć tym samym.
Do jednych z cech Croucha należało to, że nie można było się na niego długo
gniewać, nawet kiedy był w przebraniu Moody’ego. Jedyna dobra rzecz, która
mogła przytrafić się ciału Szalonookiego to wyraz twarzy Barty’ego, który
gościł na pokiereszowanej gębie eks-aurora. Tym razem jednak gniewałam się na
niego jeszcze krócej, gdyż Crouch postanowił pozostać w swoim ciele aż do
wieczora.
Poczułam się
dziwnie. Bartemiusz nigdy nie był tak blisko, nigdy tak na mnie nie patrzył. Z
jednej strony jakaś siła sparaliżowała mnie, z drugiej jednak coś w moim
brzuchu się obudziło, zupełnie jak kilka tygodni temu. Crouch podniósł rękę,
odgarnął mi włosy z twarzy i przysunął się tak blisko, że praktycznie słyszałam
szmer jego oddechu. Poczułam jak strach ściska mi gardło. Zamarłam w takiej
postawie, postanowiwszy zdać się tylko na Barty’ego. Zamknęłam oczy…
- Alastorze, jesteś tam? Chciałbym
zamienić z tobą słówko.
Odskoczyliśmy
od siebie tak gwałtownie, że ja prawie uderzyłam plecami o wąską, wysoką szafę.
Był to głos Dumbledore’a. Stał za drzwiami sypialni, pukając niecierpliwie.
Barty, który chodził ubrany w szaty Moody’ego, wypił tylko łyk eliksiru
wielosokowego ze swojej… to znaczy Szalonookiego piersiówki, bezgłośnie kazał
mi się schować, a sam pokuśtykał w stronę drzwi, by wyjść do dyrektora.
- Wybacz, Albusie. Trochę przysnąłem –
zwrócił się do niego po imieniu głosem Moody’ego.
Odetchnęłam
ciężko kilkakrotnie, by uspokoić rozszalałe serce. W głębi duszy cieszyłam się,
że dyrektor to przerwał, kompletnie nie byłam na to przygotowana. Ale z drugiej
o mało nie zdemaskował Croucha, a to byłaby tylko moja wina. Bez względu na
uczucia, jakie w nas zaczęły kwitnąć, nie mogłam już go więcej rozpraszać.
Gdyby zamiast Dumbledore’a obdarzonego kulturą i zwyczajem pukania wszedł tu na
przykład… Bagman, mogłoby być nieciekawie.
Dręczyło mnie
jednak i to, dlaczego właściwie Barty chciał mnie pocałować. Byliśmy tylko
przyjaciółmi, o innym uczuciu nie było mowy! Wszystko wymknęło się spod
kontroli. A najgorsze było to, że i ja chciałam go pocałować. To było straszne,
i to pod każdym względem. Za trzy godziny miałam się spotkać z Iwanem w Sali
Wejściowej, który pewnie miał nadzieję, że podczas Balu coś się między nami
zmieni… Nie, to nie było zupełnie w moim stylu.
Podeszłam do
okna i otworzyłam je na oścież. Do pokoju momentalnie wtargnęło lodowate
powietrze i śnieg. Bez wahania stanęłam na parapecie i wychyliłam się lekko do
przodu. Nie miałam lęku wysokości, ale widok robił wrażenie. Pode mną, jakieś
dwa metry, znajdowało się okno z jakiejś klasy. Na wyczucie otworzyłam je
niewerbalnym zaklęciem, schowałam różdżkę do kieszeni i zsunęłam się po rynnie
na niższe piętro. Nie sprawiło mi to kłopotu, wszak miałam już spore
doświadczenie w takich sposobach
wymykania się. Wsunęłam się do pustej klasy przez otwarte okno, po czym
zatrzasnęłam je. To było straszne. Ręce miałam skostniałe, policzki sztywne i
zaczerwienione od mrozu.
Opuściłam
klasę i zeszłam do lochów. Kiedy weszłam do sypialni, zastałam tam, o dziwo,
wszystkie dziewczyny, łącznie z Nelly. Nasz pokój był dość duży, ale sądząc po
roztrzepaniu, które tam panowało, wydał mi się o wiele mniejszy. Jakby się
skurczył w sobie. Alice siedziała zamknięta w łazience, jej przyjaciółki były
na wpół ubrane, Nelly zaś malowała sobie paznokcie. Żadna z dziewczyn nie
zwróciła na mnie uwagi. Wyciągnęłam spod łóżka swój kufer i wydobyłam z niego
szatę wyjściową. Była skromna, wykonana ze srebrnego atłasu, z długimi rękawami,
bez zbędnych koronek i ozdób. Przebranie się w nią nie zajęło mi dużo czasu. Za
to dostanie się do łazienki… noo, Alice zwolniła ją dopiero po upływie półtorej
godziny.
Razem z Nelly
wyszłyśmy kwadrans przed ósmą z lochów do Sali Wejściowej. Pary uczniów witały
się w holu, poczym udawały się do Wielkiej Sali. Moja przyjaciółka umówiła się
z jakimś nieznanym mi Krukonem z szóstej klasy. Ubrana była w niebieską,
koronkową sukienkę, trochę zbyt mocno pokrytą brokatem, miała też rozpuszczone,
pofalowane włosy, a za nią unosił się nieco zbyt intensywny aromat kwiatowych
perfum. Zobaczyłam Iwana, czekającego na mnie przy drzwiach wejściowych. Miał
na sobie czarną, elegancką szatę wyjściową; kiedy mnie rozpoznał, natychmiast
do mnie podszedł.
- Pięknie wyglądasz – powiedział,
oferując mi swoje ramię. Nieśmiało chwyciłam je i pozwoliłam mu się poprowadzić
do Wielkiej Sali czując, że każdy chłopak musiał na początku wypowiedzieć te
dwa słowa.
Poznikały
cztery stoły domów, na których miejscu umieszczono złoty parkiet i mnóstwo
okrągłych stolików. Nigdy nie bywałam na takich przyjęciach, więc taki widok
był dla mnie nowością. Setki osób ubranych w różnobarwne szaty jak motyle,
konsumujących wspaniałe potrawy i rozmawiających tak beztrosko, jakby w ogóle
nie przejmowali się zupełnie niczym. Usiedliśmy z Iwanem przy najbliższym
wolnym stoliku. Złote talerze lśniły w świetle tysiąca świec, obok nich leżały
karty. Nie miałam pojęcia, w jaki sposób potrawy miały się pojawić na
półmiskach. Utkwiłam wzrok w profesor McGonagall, która właśnie usiadła obok
Karkarowa, wzięła kartę, po czym powiedziała do niej głośno i wyraźnie:
- Indyk z ziemniakami.
Na jej talerzu
pojawiła się wyczytana potrawa. Pomysłowe. Uniosłam swoją kartę i również
złożyłam zamówienie. Jedząc, rozglądałam się dookoła. Alice, która wybrała się
na Bal Bożonarodzeniowy z Jerrym, ubrana była w krótką, różową, falbaniastą
sukienkę, na opalone, pomarańczowe nogi naciągnęła czarne kabaretki, do szczytu
wytapirowanej blond fryzury przytwierdziła mały, srebrny diadem z czerwonymi i
różowymi fałszywymi diamencikami. Jej twarz i dekolt błyszczały od brokatu. Nie
zwracała uwagi na to, co ma na talerzu. Wolała obściskiwać się z towarzyszem.
Siedząca za nimi Nelly, która, jak się później dowiedziałam, przyszła z kuzynem,
miała bardzo ponurą minę. Zrobiło mi się jej żal, ale kiedy przeszedł koło mnie
Draco Malfoy z Pansy Parkinson wydymającą usta jak ryba wyciągnięta z wody,
przeszło mi natychmiast. Skoro tak
cwaniakuje, to niech teraz siedzi przy stoliku z kuzynem i ociera łzy,
przeszło mi przez myśl. Prawie natychmiast poczułam do siebie obrzydzenie.
Zagrała muzyka
do tańca, wszystkie stoliki cofnęły się pod ściany, a ludzie zrobili miejsce na
parkiecie uczestnikom Turnieju i ich partnerom, którzy rozpoczynali tańce.
Harry Potter, cały spięty, dawał się prowadzić nieznanej mi ciemnoskórej
dziewczynie w jaskraworóżowej prostej sukni, Fleur Delacour i Roger Davies
walcowali płynnie niedaleko nich, Wiktor Krum trzymał w barczystych ramionach
Hermionę Granger (mimo metamorfozy nadal wyglądała okropnie), a Cedrik Diggory,
myląc co jakiś czas kroki, tańczył nieco niepewnie z Cho Chang. Muszę przyznać,
ładna z niej dziewczyna, ale taka naiwna… Szkoda, szkoda. No i kiepskiego
chłopaka sobie wybrała. Nie mam pojęcia, co w tym Diggorym rajcuje te wszystkie
nastolatki.
Zanim zdążyłam
zaprotestować, Iwan wciągnął mnie na parkiet. Byłam przerażona. Nigdy nie
tańczyłam, nie potrafiłam tego! Mogłam patrzeć, ale brać w tym udział – nigdy.
- Nie umiem tańczyć, wracajmy – wydyszałam,
kiedy inne pary zaczęły wkraczać na parkiet.
- Mówiła, że gra na fortepianie –
rzekł. – Jak z grą nie ma problemu, to z tańcem też.
Ustawił mnie w
odpowiedni sposób i swoim ruchem wręcz zmusił mnie do tańca. Nigdy tego nie
robiłam, ale wychodziło mi to płynnie, czułam się cudownie. Iwan prowadził mnie
z łatwością, mógłby tańczyć tak do końca Balu, gdybym nie poprosiła go o chwilę
przerwy.
- To męczące – stwierdziłam zdyszana,
kiedy usiedliśmy przy jednym ze stolików.
- Prawda? Poczekaj tu, przyniosę piwo
kremowe – powiedział mi, wstał i odszedł w kierunku stołu z napojami.
Podparłam
podbródek na zaciśniętej pięści i poddałam się obserwacji tańczących. Hagrid
walcował dziko z madame Maxime, przed którymi uczniowie uciekali w popłochu.
Profesor Dumbledore tańczył z McGonagall, uważam, że byliby zgraną parą. Snape
przyglądał się tańczącym, Karkarow zerkał na niego nerwowo.
- Gdzie twój „przyjaciel”?
Aż
podskoczyłam. Alastor Moody stał tuż za moim krzesłem.
- Poszedł po coś do picia – mruknęłam,
czerwieniąc się mimowolnie. Byłam pewna, że i on myślał o tym, co wydarzyło się
w jego gabinecie, więc dodałam: - Słuchaj, co do tego…
- Nie ważne. Zapomnij o tym, nie
powinienem był tego robić – przerwał mi, a twarz jeszcze bardziej mu
spoważniała. Gdybym nie wiedziała, że pod tym przebraniem ukrywa się
Bartemiusz, trwoga wypełniłaby mnie natychmiast.
- Kiedy nie mogę. Zatańczymy? – te
słowa wyrwały mi się niespodziewanie.
Szalonooki
sprawiał wrażenie, jakby się wahał, ale po chwili chwycił mnie za rękę i
poprowadził na parkiet. W tym ciele z pewnością było mu o wiele trudniej
tańczyć, ale mimo wszystko nie było tak tragicznie. Wystarczyło uważać na jego
drewnianą nogę. Nauczyciel tańczący z uczennicą. To musiał być bardzo dziwny
widok, ale w końcu ci, którzy mnie znali wiedzieli, że znam niektórych z nich.
Jeden z rudych bliźniaków Weasleyów rzucił głupią uwagę:
- Ładną ma pan partnerkę, panie
profesorze.
Szalonooki
zmierzył wzrokiem czarnoskórą towarzyszkę Gryfona, po czym zadudnił swoim
basem:
- No, Weasley, ty też. Ale nie myśl
sobie, że ten jutrzejszy szlaban ci się upiecze.
Fred albo
George oddalił się pospiesznie, prawdopodobnie nie chcąc poruszać tego
niemiłego tematu. Ja zaś jeszcze nigdy dotąd nie pragnęłam tak bardzo zobaczyć
prawdziwego Barty’ego Croucha jak właśnie teraz.
- Ten twój Orłow wrócił. Idź już –
mruknął nagle, przystając. W jego głosie usłyszałam coś dziwnego, czego jeszcze
nigdy wcześniej nie słyszałam. Zupełnie coś takiego, co było w głosie Nelly,
gdy ta robiła mi wyrzuty z powodu odrzucenia przez Jerry’ego.
- Jutro do ciebie przyjdę, dobrze?
Moody tylko
wzruszył ramionami i odszedł. Poczułam się okropnie. Zapragnęłam już wrócić do
sypialni i położyć się spać, mimo że impreza dopiero się rozkręcała. Nie
pozostało mi nic innego, jak wziąć od Iwana kremowe piwo i usiąść przy stoliku.
- Tańczyłaś z profesorem. Dlaczego? –
zapytał bardzo zaskoczony.
- Moja ciotka zna Dumbledore’a, przez
którego poznałam Moody’ego. No i ja znam go dość dobrze – skłamałam, upijając
trochę ze swojej butelki. – Rozumiesz?
Iwan kiwnął
głową, ale minę miał wciąż nieco zdziwioną. Zaczął mi opowiadać o swojej
szkole, ale ja prawie wcale go nie słuchałam.
- Mamy mnijszy zamek, mniej strojny. U
nas ogólnie są surowsze warunki…
To głupie.
Gdyby Barty coś do mnie czuł, powiedziałby mi o tym otwarcie. Pewnie tylko się
o mnie martwił. Tak, to wyjaśnia jego zachowanie. A właściwie… nie wyjaśnia.
Każdy przyjaciel cieszy się ze szczęścia przyjaciółki, jeśli ta zaczyna z kimś
chodzić. Mniej lub bardziej, ale się cieszy. Albo przynajmniej to akceptuje…
-…Karkarow to bardzo oszczędny
człowiek. W piecach palimy tylko wtedy, kiedy potrzebujemy do magii…
…a on
zachowywał się, jakby był zazdrosny.
Nie, pewnie jestem tylko przewrażliwiona. Nie podoba mu się moja znajomość z
Iwanem, bo ten był obcokrajowcem, mógł zaszkodzić planom Czarnego Pana…
-…za to mami większe błonia i większy
las. Jest o wieli bezpieczniejszy od waszego, bo nie mami tam centaurów…
…ale jak
wytłumaczyć tą sytuację w jego sypialni? To był bardzo śmiały ruch. Jak gdyby
postawił wszystko na jedną kartę. Pewnie udałoby mi się, gdyby nie Dumbledore.
Teraz, kiedy tak o tym myślę, to źle się stało, że nam przerwał. Może
wiedziałabym więcej. A tak, czułam się teraz jak idiotka. Gdybym była odważniejsza,
zapytałabym go, o co w tym wszystkim chodzi. Sama już nie wiedziałam, co do
niego czuję. Gdybym mogła o wszystkim powiedzieć Nelly, poczułabym się lepiej.
No i ona więcej wie o mężczyznach…
-…nasz statek to dość ciężka maszina,
wszystko robią tam uczniowie, Karkarow ma to gdzieś. To złi dyrektor, gdyby
ktoś mnie pytał…
…ale ona
pewnie by mnie wyśmiała. Wciąż czuła do mnie urazę po tej sprawie z Jerrym.
Gdyby mnie Barty nie obronił, sama nie wiem, co by teraz ze mną się działo.
Pewnie bym już nie żyła albo była tak zdołowana, że zamknęliby mnie w zakładzie
dla obłąkanych w Świętem Mungu. Gwałtu bym chyba nie dała rady tak po prostu
zapomnieć. Kiedy Shelbott próbował się do mnie dobrać, Bartemiusz był straszny.
Nie ukrywam, że bałam się go. Wyglądał, jakby chciał go zabić. Śmierciożerca
musi umieć zabijać, muszę się do tego przyzwyczaić i nauczyć…
- Cześć wam – Nelly trzasnęła rękami o
blat stołu tak, że i ja, i Iwan podskoczyliśmy, po czym usiadła na wolnym
krześle. – I co, jak się bawicie?
- No, jakoś tam – mruknęłam, a Orłow
pokiwał milcząco głową. – A ty?
Blondynka
tylko prychnęła gniewnie i odrzuciła od siebie widelec, którym zaczynała się
bawić.
- A jak mogę się cieszyć imprezą, na
którą przyszłam z kuzynem? – zadrwiła.
Takim sposobem
Nelly nie opuściła nas aż do końca Balu. Może to i dobrze, bo pohamowało to
Iwana od próby chwycenia mnie za rękę czy czegoś podobnego. Okazja do tego
nadarzyła mu się za to, kiedy Ślizgonka poszła pożegnać się z kuzynem, a ja i
Iwan zostaliśmy sami przed wejściem do lochów.
- No to dobranoc, bawiłem się z tobą
świetnie – powiedział cicho, przysuwając się do mnie. Po raz kolejny,
przerażona tą bliskością, pocałowałam go szybko po przyjacielsku w policzek.
- Dobranoc.
Po tych
słowach pospiesznie zbiegłam po schodach, dopadłam zdyszana tajnego przejścia
do dormitorium Ślizgonów, wypowiedziałam hasło (Żabi skrzek) i szybkim korkiem udałam się do sypialni dziewczyn.
*
Następnego ranka obudził mnie jakiś
straszny niepokój. Kiedy odsłoniłam ciemnozielone kotary otaczające moje łóżko
okazało się, że tylko ja i Nelly powróciłyśmy na noc do tej sypialni. No cóż,
tak bywa. Zsunęłam się z łóżka i, korzystając z chwilowej nieobecności
większości współlokatorek, zajęłam łazienkę. Myjąc zęby zastanawiałam się, czy
o szóstej trzydzieści Barty będzie jeszcze spał.
Nie dbając o
to, opuściłam dormitorium i udałam się do gabinetu nauczyciela obrony przed
czarną magią. Postanowiłam nie pukać; Crouch, naśladując Moody’ego, mógłby mnie
wysadzić razem z drzwiami. Kiedy weszłam do środka, nie usłyszałam nic, co
oznaczało, że Barty albo spał, albo go nie było. Różdżką otworzyłam drzwi do
jego pokoju. Zasłony w oknach były zaciągnięte, pod kołdrą zaś leżała jakaś
postać. Usiadłam w fotelu i utkwiłam wzrok w twarzy śpiącego Bartemiusza. Teraz
w ogóle nie był podobny do zaborczego śmierciożercy. Przypominał mi raczej
niewinnego chłopca, o wiele młodszego, niż był w rzeczywistości.
Nie musiałam
długo czekać, aż się obudzi. Budzik zadzwonił jakieś dziesięć minut później.
Crouch poruszył się i westchnął ciężko, wymacał ręką żelazną maszynę, po czym
uderzył w nią pięścią, a ta umilkła.
- Gdybym była kimś innym, już pewnie
siedziałbyś w Azkabanie – odezwałam się.
Reakcja
Bartemiusza była dla mnie do przewidzenia. Podskoczył tak gwałtownie, że
uderzył się w łokieć o drewnianą krawędź łóżka, na jego twarzy pojawiło się
wręcz komiczne przerażenie.
- Mówiłem ci, żebyś mnie tak nigdy
więcej nie straszyła. Dlaczego przyszłaś tak wcześnie? – spytał. W jego głosie
dosłyszałam chłód.
- Przepraszam, chciałam porozmawiać.
Wczoraj tak ostro mnie potraktowałeś, myślałam…
Przerwała mi
stukająca w szybę sowa. Crouch wyskoczył z łóżka i wpuścił ją do środka. Do jej
nóżki przywiązana była karteczka pergaminu. Zanim ją odwiązał, wypowiedział cicho
jakieś zaklęcie, które sprawiło, że rulonik zapłonął błękitem. Kiedy powrócił
do swej pierwotnej barwy, odwiązał go od nóżki i rozwinął. Sądząc po szybkości
czytania, liścik był bardzo krótki.
- I co? – zapytałam, domyśliwszy się,
że to wiadomość od Lorda Voldemorta.
- Czarny Pan chce nas widzieć dzisiaj w
moim domu. Oboje – odpowiedział, mnąc pergamin w zaciśniętej pięści. –
Natychmiast. Wyjdź, przebiorę się, zabiorę pelerynę-niewidkę i idziemy.
Posłusznie
opuściłam sypialnię. Ten ciągły chłód w jego głosie i czynnościach sprawiał mi
okropny ból. Gdybym była jak Nelly, rozpłakałabym się z bezsilności. Ale jako
że byłam odporna na ignorancję ze strony ludzi, po prostu milczałam. Co innego
mogłam zrobić? Crouch, ubrany w swoją czarną szatę bez słowa narzucił na nas
pelerynę-niewidkę, pozamykał gabinet zaklęciami i ruszył w stronę tajnego
przejścia prowadzącego do Hogsmeade. Jak zwykle teleportował nas, kiedy byliśmy
tuż przy wyjściu.
Gdy
pojawiliśmy się niedaleko domu Croucha, aż zadrżałam z zimna. Lodowaty wiatr ze
śniegiem szalał po pustkowiu, a my wylądowaliśmy akurat w ogromnej zaspie.
Dosłownie sekundę później poczułam śnieg w swoich trampkach. Barty, nic nie
mówiąc, wydobył mnie ze śniegu, po czym szybkim krokiem udał się w stronę
majaczącego w oddali domu, usuwając po drodze różdżką nasze ślady.
Poczułam ulgę,
kiedy weszliśmy do środka, ogarnęło mnie tak rozkoszne ciepło, że aż
westchnęłam przeciągle. Glizdogon wezwał Bartemiusza do salonu, mnie zaś wysłał
do kuchni, bym przygotowała jakiś posiłek. Poczułam się nieco upokorzona, ale
stwierdziłam, że nie wypada kłócić się w obecności Czarnego Pana, więc
odpuściłam. W szafkach wiele nie znalazłam. A z tego, co było zdatne do
spożycia ugotowałam słaby rosół. W sumie to przyznam się, lubiłam gotować. Może
nie potrafiłam tak dobrze jak bym chciała, ale lepsze coś, niż nic. Ciotka
zawsze mi mówiła, że kobieta powinna dobrze radzić sobie w kuchni, a ja się z
nią zgadzałam.
- Całkiem nieźle sobie dałaś radę –
stwierdził godzinę później Crouch, kiedy razem z Glizdogonem siedzieliśmy przy
stole w kuchni i konsumowaliśmy to coś, co miało pełnić rolę rosołu. Mimowolnie
się zaczerwieniłam, słysząc nareszcie jakieś ciepłe słowa od Barty’ego.
- Starałam się – mruknęłam.
Ciekawa byłam,
co takiego Czarny Pan od nas chciał. To znaczy, do Bartemiusza, ja musiałam się
zająć domem, jak zwykle.
Z przerażeniem
odkryłam ojca Croucha, zamkniętego w starym pokoju Barty’ego juniora.
Oczywiście wiedziałam, że muszą go tu trzymać, ale sam widok postaci w obłędzie
był dla mnie straszny. Już chyba wolałabym natknąć się tam na martwe ciało. Sam
Bartemiusz zniknął gdzieś na cały dzień. Wrócił dopiero około dwudziestej
drugiej, kiedy Glizdogon przeniósł Czarnego Pana na górę, do pokoju gościnnego,
a sam zamknął się w spiżarce, gdzie prawdopodobnie sypiał. Ja zaś, korzystając
z nieobecności wszystkich, usiadłam na podłodze przed płonącym kominkiem,
głaszcząc jedną ręką łeb Nagini, by odpocząć. To dziwne, ale wąż Voldemorta
zdawał się mnie lubić.
Jak
wspominałam, Crouch wrócił około dziesiątej. Na zewnątrz sypał śnieg i wiał
straszny wiatr, więc kiedy tylko otworzył drzwi wejściowe, wpuścił do środka
zimne powietrze, które mocno poruszyło płonącym w kominku ogniem.
- Gdzie byłeś, jeśli można spytać? –
odezwałam się, kiedy śmierciożerca
wszedł do salonu, podszedł do jednej z szafek i wyciągnął z niej butelkę
z jakimś bursztynowym trunkiem oraz dwa kieliszki, do których nalał po trochę
złotego napoju. Podał mi jeden z nich i usiadł obok, mówiąc:
- Wiem, że jesteś niepełnoletnia, ale
kilka łyków ci nie zaszkodzi. Mocno rozgrzewa.
Bez słowa
upiłam maleńki łyczek i prawie natychmiast się zakrztusiłam. Nagini podniosła
łeb i zasyczała niespokojnie.
- To dziwne, że tak ci zaufała –
mruknął Barty, patrząc na węża.
- Może mam rękę do zwierząt, nie wiem –
wychrypiałam. To był mocny alkohol, z pewnością nie dla mnie. – Dzisiaj rano
chciałam z tobą porozmawiać. Nie traktujesz mnie tak jak dawniej. Dlaczego?
Barty
westchnął ciężko i spuścił wzrok. Bezwiednie wrzucił do ognia pusty już
kieliszek, który pękł dźwięcznie.
- To nie twoja wina. Po prostu się o
ciebie martwię, najpierw ta historia z Shelbottem, teraz ten Bułgar… Nie ufam
twojej przyjaciółce, rozumiesz? Ja się znam na ludziach, Macy. Nelly jest
fałszywa. Skąd wiesz, że nie chce się na tobie zemścić?
- Nie ufasz jej – powtórzyłam. – To
wszystko? Dlatego mnie cały czas ignorujesz? Bo się o mnie martwisz?
Bartemiusz
zwrócił na mnie swój wzrok. Płomienie igrały blaskiem na jego twarzy, przez co
nie mogłam rozpoznać miny.
- Ja… To jest trudne. Widzę, jak
reagujesz na chłopaków. Nie chcę ci się narzucać, bo wiem, że nie ufasz
żadnemu, poza tym jestem od ciebie starszy, oboje jesteśmy nieśmiali, to…
Zakryłam mu
usta ręką. Nic nie zrozumiałam z tego, co do mnie powiedział, te wyrwane z
kontekstu zdania razem nie miały żadnego sensu, ale chyba pojęłam, o co mu
naprawdę chodziło. Gdybym nie wypiła kieliszka tego okropnego trunku, nigdy bym
się na coś takiego nie odważyła. Przynajmniej nie teraz. Przysunęłam się do
niego i przechyliłam głowę, by móc go pocałować. Zamknęłam oczy, kiedy Barty
odpowiedział z takim samym entuzjazmem. Nigdy tego nie robiłam, ale teraz,
spontanicznie, szło mi to tak płynnie jak taniec. Ostrożnie przysunęłam do
niego resztę ciała i objęłam go za szyję. On zaś całował mnie najpierw bardzo
delikatnie, później namiętniej. Ujął moją twarz w obie dłonie, po czym
nieśmiało wsunął język między moje wargi. Trochę mnie to wystraszyło, przez co
gwałtownie zaczerpnęłam powietrza i automatycznie otworzyłam oczy, ale Barty
pogładził mnie uspokajająco po włosach. Po raz trzeci poczułam coś dziwnego w
brzuchu i gorąco, nie mające nic wspólnego z trzaskającym ogniem jakieś pół
metra ode mnie.
Bartemiusz
pierwszy odsunął swoją twarz od mojej, za to bez słowa przytulił mnie. Poczuła
się bardzo dziwnie, ale było to miłe uczucie. Zupełnie dla mnie nowe.
- Nie spodziewałem się, że pierwsza
mnie pocałujesz – powiedział cicho.
- Też się tego nie spodziewałam –
odparłam. – Wiesz, nigdy się z nikim nie całowałam.
- Ja też nie. Jesteś pierwszą
dziewczyną, z którą się tak zaprzyjaźniłem. Moje życie było raczej żałosne,
wiem o tym. Ale kiedy już Czarny Pan się odrodzi, wierzę, że to się zmieni.
Dzisiaj nie ma sensu, żebyś wracała do Hogwartu. Będziesz spać w pokoju moich
rodziców, a ja tu, na kanapie.
- Nie chcę, żebyś był tutaj sam… z
twoim ojcem… może lepiej będzie, kiedy Glizdogon będzie z nim w pokoju…
Barty
uśmiechnął się tylko.
- Jest niegroźny, nie przejmuj się –
odpowiedział i ujął moja twarz, by musnąć ustami moje wargi. – Chodź,
odprowadzę cię.
Pomógł mi
wstać i zaprowadził mnie na górę. Nigdy tam nie byłam, mimo że tak często
odwiedzałam ten dom. Po prawej stronie znajdowały się jedne drzwi, po lewej zaś
– dwoje. Za jednymi z nich musiał znajdować się teraz Voldemort. Crouch
otworzył te po prawej.
- Dobranoc, rano do ciebie przyjdę.
Musimy wcześnie wrócić do Hogwartu – powiedział na odchodnym, kierując się w
stronę schodów.
Skinęłam tylko
głową i zamknęłam drzwi, po czym rozejrzałam się dookoła. Był to ładnie urządzony,
lecz nieco zakurzony pokój. Dwuosobowe łóżko stało po mojej lewej stronie,
odwrócone bokiem do drzwi. Było tu też oszklone wejście na duży, ale
proporcjonalny w stosunku do domu balkon. Naprzeciwko łóżka pod ścianą stały
szafy z ciemnego, lakierowanego drewna. Było tam mnóstwo książek, ładny,
drewniany zegar i zdjęcia oprawione w srebrne ramki. Podeszłam kilka kroków, by
się im przyjrzeć. Były ruchome, przedstawiały najczęściej młodszego Barty’ego z
jakąś piękną, ale wątłą kobietą, chyba jego matką. Crouch był do niej bardzo
podobny. Miał ten sam nos, oczy, włosy… Mieli nawet takie same delikatne
dłonie. Pan Crouch był tylko na jednej fotografii, chyba najstarszej z tego
całego zbioru. Wyglądał o wiele młodziej niż dzisiaj, stał obok żony i obejmował
ją, ta zaś trzymała w ramionach mniej więcej dwuletniego chłopczyka o włosach
przypominających kolorem słomę. Wszyscy wydawali się wprost promieniować
radością. Uśmiechnęłam się do siebie, kiedy znów zerknęłam na dwuletniego
Bartemiusza. Nie przepadałam za dziećmi, ale on musiał być naprawdę miłym
bachorem.
Zdjęłam buty i
ubranie, do łóżka wśliznęłam się w samej bieliźnie. Nie było tu kominka, ale
mimo wszystko czułam ciepło. Może umieszczono tu jakieś ogrzewanie? Albo
działało jakieś zaklęcie?
___________
Wiem,
zabijecie mnie. Ale miałam od Sylwestra przez ponad dwa miesiące zepsuty
komputer, karta graficzna była do wymiany. Mogłam sobie pozwolić na tylko
półgodzinne posiedzenia w bibliotece, więc dużo nie zdążyłam przepisać. Ale
jest też dobra tego strona, napisałam na zaś już aż do dziewiętnastego odcinka,
już są wakacje i w ogóle… Aach, ja też chcę wakacje! No, ale tak z innej bajki…
Stworzyłam małą nowość nie tylko tutaj, ale i na innych moich blogach z
opowiadaniami. Mianowicie, podstronę „W następnym odcinku”. Wiem, brzmi trochę
modonasukcesowato, ale będę tam wstawiała trzy cytaty z następnego rozdziału, w
tym przypadku z jedenastego, więc serdecznie zapraszam xD Dedykuję ten odcinek
Wam wszystkim, byście się tak na mnie nie gniewali za tą nieobecność xD
~Caitlin
OdpowiedzUsuń18 marca 2011 o 21:12
„Modonasukcesowanto” xD Wspaniałe określenie!Mmm. No fakt, troszkę się czekało, ale najważniejsze, że rozdział już jest :)Cieszę się, że Macy odważyła się na pocałowanie Croucha. Niech im się wiedzie!Żadnych błędów nie zauważyłam :)Ach, no i śliczny masz szablon :)Całuję ;*
18 marca 2011 o 21:56
UsuńSłowotwórstwo xD Moje ulubione xD wiem, przepraszam, ze skóry wyłaziłam, żeby podczas tej 2-miesięcznej przerwy coś przepisać. A wiadomo, na tym blogu są te rozdziały dość długie… Postaram się od dzisiaj poprawić, mniej jeżdżenia na zdjęcia, więcej pisania, choć podczas postu postanowiłam ograniczać pisanie, nie było jednak mowy o przepisywaniu xD
~Caitlin
Usuń19 marca 2011 o 10:52
Hahhaha xD No pewnie!Ja tam na Post ustanowiłam sobie nie jeść słodyczy i biegać codziennie :)Oj tam! Najważniejsze, że rozdział już jest :)
19 marca 2011 o 14:39
UsuńJa też sobie postanowiłam poprawić jak najwięcej ocen, jak na razie idzie mi to nieźle, przynajmniej spędzam więcej czasu nad książkami, ale czy to coś mi da… miejmy nadzieję, że tak xD
caitlin_memories@vp.pl
Usuń21 marca 2011 o 17:46
Na pewno :)Wierzę w Ciebie!
21 marca 2011 o 18:07
UsuńNo, na razie daje taki efekt, że jestem niewyspana i strasznie się czuję. Zobaczymy po jutrzejszej geografii.
~Doska
OdpowiedzUsuń18 marca 2011 o 21:57
nareszcie się doczekałam na wybuch uczuć między Macy a Bartym ;) cieszę się, że wróciłaś i cóż.. czekam na ciąg dalszy
19 marca 2011 o 14:40
UsuńTaaak, wszyscy czekali, nawet ja, przyznam się. Ale wiesz, w końcu to było wiadome, nie? xD
~olka
OdpowiedzUsuń18 marca 2011 o 23:01
Ten pocałunek między Macy a Bartym był przyjacielski…….chyba………….Pozdrawiam.
19 marca 2011 o 14:41
UsuńTo było przyjacielskie? Hahaha, dobre xD