19 grudnia 2011

18. Urodzinowe życzenie cz.2

Po jakichś dziesięciu minutach Crouch odezwał się do mnie:
         - Dlaczego nic nie mówisz? Kiepsko wyglądasz, źle się czujesz?
         - Nie, po prostu nie chcę się wtrącać, nic nie wiem o quidditcha. Nie przeszkadzajcie sobie, jeszcze trochę posiedzę i idę spać – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się tak szczerze, jak tylko mogłam. Crouch nalał sobie i Nelly jeszcze wina. Nie było mocne, opróżnili już prawie całą butelkę. To fakt, więcej z pewnością wypiła blondynka. Kto jak kto, ale ona pić potrafiła. W pewnej chwili zaproponowała:
         - Jeszcze nigdy nie słyszałam, jak grasz. Może zagrasz nam coś? To takie romantyczne.
Bez słowa obróciłam się na stołku i rozprostowałam ramiona. Uwielbiałam Chopina, co też im zagrałam*. Nie przepadałam za jego chimeryczną postacią, ale przyznać musiałam: facet miał talent. Był mugolem, a potrafił zaczarować muzyką niczym doskonały czarodziej.
Trwało to kilka minut, wybrałam utwór radosny, ale i spokojny. Romantyczny, jak sobie tego życzyła Nelly. Gdy skończyłam, Barty rzucił jakiś komplement, po czym udał się do łazienki. Blondynka poprosiła mnie, bym odprowadziła ją do sypialni dla gości.
         - Na początku myślałam, że Barty mnie spławia, był też taki moment, kiedy wydawało mi się, że interesuje się tobą, ale chyba między nami zaiskrzyło – wyznała z uradowaną miną. Ja również się uśmiechnęłam.
         - Cieszę się, że jesteś szczęśliwa – odparłam. Ślizgonka na moment przestała szczerzyć zęby.
         - Cały wieczór jesteś jakaś smutna…
         - Wydaje ci się. Zmęczył mnie ten dzień, miałam cudowne urodziny, dziękuję, że przyszłaś – przerwałam jej i pozwoliłam się uściskać.
         - I pomyśleć, że gniewałam się na ciebie, bo jakiś głupi podrywacz się w tobie zauroczył – dobry humor znów sprawił, że uśmiechnęła się szeroko. – Gdyby nie ty, nie poznałabym Barty’ego. Czuję, że coś z tego będzie. Dobranoc.
I zniknęła za drzwiami, zanim zdążyłam odpowiedzieć. Z ciężkim westchnieniem zeszłam na dół, by po nich posprzątać. Wylałam dwie zimne kawy do zlewu, butelkę po winie wyrzuciłam do kosza. Czułam się podle, jakbym była żeńskim odpowiednikiem Glizdogona. Cóż, wychodzi na to, że niedługo z Nelly zamienimy się sypialniami. Jakże mogłabym odebrać jej to szczęście? Mówię szczerze. Kochałam ją tak, że jedyną rzeczą, jaką mogłam teraz zrobić, to najnormalniej w świecie odpuścić. Usunąć się w cień. Ale, jeśli Barty zacząłby się spotykać z Nelly, pozwoliłby mi tu nadal mieszkać? On pewnie tak, był w końcu dżentelmenem, lecz Ślizgonka na pewno nie, była bowiem bardzo zazdrosna nie tylko o swoje sprawy, ale i ludzi. Oboje naprawdę do siebie pasowali. Nelly była niezwykle ładną dziewczyną, seksowną i otwartą, a Bartemiusz… dłużej nie mogłam się oszukiwać, był przystojnym mężczyzną, delikatnym i inteligentnym.
Crouch wyszedł z łazienki, wycierając włosy ręcznikiem. Najwyraźniej bardzo mu zależało na tym, aby szybko doprowadzić się do porządku.
         - Gdzie jest Nelly? Poszła spać? – zapytał.
         - Tak. Ja też już pójdę – mruknęłam. Skierowałam się w stronę schodów i chciałam wejść na górę, ale ten zacisnął palce na moim nadgarstku.
         - Myślałem, że zamienisz się ze mną pokojami na tę noc.
         - Po co? Przecież już się dobrze rozumiecie z Nelly – odparłam. – Jeśli cię odwiedzi, to chyba nie będziesz mieć nic przeciwko.
Crouch uniósł wysoko brwi, słysząc to.
         - Wiem, ale wolę być tej nocy nienękany. Nie chciałbym sprawić jej przykrości.
         - Cieszę się, że polubiłeś Nelly – powiedziałam i uśmiechnęłam się. Crouch objął mnie, ale nie wyczułam w tym uścisku nic, oprócz przejawu przyjaźni. A może mi się wydawało? Jeśli kiedykolwiek czuł do mnie coś więcej, Nelly skutecznie wymazała mu to z pamięci.
Odsunęłam się od niego, pożyczyłam mu dobrej nocy i zamknęłam się w jego sypialni. Otworzyłam okno i usiadłam na parapecie. Było to chyba idealne miejsce na umiejscowienie domu. W oddali słychać było serenady świerszczy, niebo usiane było gwiazdami, powietrze przesycone aromatem kwiatów. Alice miała rację, przez swoją nieśmiałość tylko tracę. Nelly kiedyś też była taka, ale wydawało mi się, że trochę grała. Pod wpływem uczucia do Shelbotta porzuciła tę skorupę i wyszła do ludzi jako piękny motyl. A ja wciąż tkwiłam w kokonie jako tłusta gąsienica. Nie myślałam, że kiedykolwiek będę tak żałować tego, co straciłam. Zwykle starałam się być ignorantką w niektórych sprawach.
Zsunęłam się z parapetu i położyłam się do łóżka. Mimo tych wszystkich ponurych myśli, byłam zmęczona. W nadziei, że sen przyniesie mi ulgę, zamknęłam oczy.
         Coś obudziło mnie jakieś pół godziny później. Drzwi otworzyły się, a podłoga zaskrzypiała cicho. Nie poruszyłam się, dopóki Nelly nie podeszła do łóżka. Kiedy tylko materac ugiął się nieco pod jej ciężarem, usiadłam gwałtownie i chwyciłam różdżkę, której koniec zapłonął ostrym blaskiem. Przerażona blondynka cofnęła się aż pod drzwi.
         - Co tutaj robisz? – zapytałam, wciąż jeszcze nie do końca rozbudzona.
         - Pomyliłam ten pokój z łazienką, wybacz – odpowiedziała. Tak, dobre łgarstwo, ale raczej nieskuteczne. Pokiwałam jednak głową na znak, że rozumiem.
         - Łazienka jest po drugiej stronie – mruknęłam i opadłam z powrotem na poduszki.
         - Eee… czy to nie jest czasami pokój Barty’ego? – zapytała, zanim wyszła. – Nie wiesz, gdzie on jest?
         - Może poszedł się przejść? W dzień przecież nie może, bo go szukają.
Podziękowała i wyszła z pokoju. Chwilę potem usłyszałam spuszczaną dla niepoznaki wodę w sedesie. Ukryłam twarz w poduszkach, łzy popłynęły mi z oczu. Bartemiusz miał rację, Nelly miała zamiar do niego przyjść. Ale w sumie dom nie był przecież wielkim zamczyskiem, jeśli chciałaby go znaleźć, po prostu mogłaby wejść do sypialni naprzeciwko pokoju gościnnego. Nie powstrzymałam jej przed niczym, w końcu i tak byłam sobie sama winna. Może gdybym powiedziała jej całą prawdę, gdybym nie pieprzyła o moich „braterskich” uczuciach do niego, nie byłoby całej sprawy. Ale czy na pewno? Nelly to osoba, która po trupach dąży do celu. Wątpię, by uszanowała moje uczucia. Kochała mnie, to było pewne, ale była też typową Ślizgonką. Najpierw dbała o swoje sprawy, później o cudze. A ja miałam na tyle miękkie serce, by ustąpić.

*

         Następnego ranka obudziło mnie swędzenie i ból na twarzy, szyi i ramionach. Pomyślałam sobie, że to przez wczorajsze poparzenie, więc to zignorowałam. Poszłam do łazienki, by się umyć i ubrać. Już nauczyłam się nie patrzeć w lustro, więc i tego dnia nawet w nie zerknęłam. Ubrałam starą bluzkę z krótkimi rękawami i dżinsy. Tego dnia nie wybierałam się nigdzie, więc nie potrzebowałam się stroić. Udałam się do kuchni, aby przygotować śniadanie. Była dopiero ósma, więc nie przypuszczałam, że Barty czy Nelly wstaną tak wcześnie. Jajecznicę zjadłam samotnie, oparta o zlew. Od wczorajszego wieczora humor mi się nie zmienił, wciąż byłam tak samo apatyczna.
Pół godziny później na schodach rozległy się wesołe rozmowy, a po chwili w kuchni zjawił się Bartemiusz, za nim weszła Nelly. Przez chwilę przyglądali mi się, po czym parsknęli śmiechem. Blondynka opadła na krzesło, nie mogąc się uspokoić, Crouch zaś podszedł do mnie i ujął moją twarz w dłonie, żeby mi się lepiej przyjrzeć.
         - Spałaś przy otwartym oknie? – zapytał, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Wyciągnął z szafki małe lusterko i podetknął mi je pod nos. Całą twarz i szyję miałam w czerwonych bąblach. Zupełnie zapomniałam o buszujących na zewnątrz komarach! Nic dziwnego, że tak zareagowali na mój widok. Poczułam się okropnie, oczy wypełniły mi się łzami. Bez słowa szybkim krokiem udałam się do łazienki, by zlikwidować te ukąszenia. Zajęło mi to dwadzieścia minut. Wróciłam do kuchni, nerwowo wycierając oczy. Crouch i Nelly siedzieli przy stole i rozmawiali przyciszonymi głosami.
         - Co chcecie na śniadanie? – zapytałam takim tonem, jakby nic się nie stało.
         - Wszystko, co zrobisz, będzie cudowne – odpowiedział Barty. Cóż, skoro tak chciał, to zrobię coś, do czego nie potrzeba wiele myśleć. Posmarowałam dżemem kilkanaście upieczonych tostów, zrobiłam dwie gorące herbaty i postawiłam to przed nimi. Znów poczułam się jak skrzat domowy.
Kiedy skończyli jeść, Bartemiusz wstał, ujął moją dłoń i ucałował ją kilkakrotnie.
         - Nikt nie gotuje tak świetnie jak ty – powiedział. Uśmiechnęłam się ciepło i za pomocą różdżki odesłałam czyste już naczynia do szafki. Nelly oświadczyła, że idzie do łazienki. Wyczułam w niej rozdrażnienie.
         - Mówiłam, że się polubicie – odezwałam się, kiedy trzasnęły drzwi.
         - Tak, to przyjemna dziewczyna. Ładna i w ogóle… ale wciąż jej nie ufam – odparł. – I co, przyszła w nocy?
         - Przyszła. Bardzo się zdziwiła, kiedy mnie tam zobaczyła. Nie szukała cię później?
         - Nie. Co dzisiaj będziesz robić? – spytał, ale tylko wzruszyłam ramionami. Sama nie wiedziałam, jak chciałam spędzić ten dzień. Nelly pewnie zostanie tu dłużej, w końcu Barty nie narzekał już na nią. Czasu pewnie będzie im aż brakowało.
Jakieś dziesięć minut później blondynka opuściła łazienkę. Jej wygląd zapierał dech w piersiach, przynajmniej w moim wypadku. Była jak piękny, barwny ptak. We włosach miała magicznie przytwierdzone paciorki, ubrana była w błękitną koszulę zapiętą tak, że dokładnie było widać jej dekolt i ładnie zarysowane, dość duże piersi, białe szorty i japonki. Kiedy się obróciła, zauważyłam przebijające się z tyłu czerwone majtki z cekinami i koralikami.
         - I jak? – zapytała.
         - Przepięknie. Idę do ogrodu, muszę podlać wszystkie kwiaty, bo jest strasznie sucho. Chcesz mi pomóc? Ale musisz uważać, żeby się nie ubrudzić.
         - Jasne! Będę uważać!
I oboje opuścili dom, pozostawiając mnie w kuchni. Czułam się podzielona. Jedna połowa mnie cieszyła się, że Barty polubił Nelly, ale druga nie mogła się pogodzić z tą ignorancją. Nigdy nie przejmowałam się za bardzo, kiedy ludzie nie zwracali na mnie uwagi. Ukryłam twarz w dłoniach, oddychając głęboko, by się nie rozpłakać. Na nic to się nie zdało, gorące łzy płynęły mi po policzkach wbrew mojej woli. A kiedy już zaczęły, nie mogły przestać.
Po kilku minutach odetchnęłam głęboko i otarłam łzy. Dobiegł mnie śmiech Nelly. Odwróciłam głowę w stronę okna. Blondynka kopała małą łopatką dołek, a Barty pomagał jej nią operować. Rugą rękę opierał o jej biodro. Z ciężkim westchnieniem wróciłam na swoje krzesło i położyłam policzek na chłodnym blacie stołu. Byłam zmęczona, w sumie mogłam zamknąć na chwilę oczy, odpocząć… Nie lubiłam tak dusznej pogody, gorąca…
Z sennego odrętwienia wyrwał mnie wysoki, dziewczęcy pisk. Zerwałam się z krzesła, przerażona i wbiegłam do ogrodu. Nelly klęczała na trawniku i ściskała swój nadgarstek. Na policzkach błyszczały jej łzy. Barty natychmiast do niej doskoczył.
         - Co się stało? – zapytałam. Crouch rzucił mi trochę rozczarowane spojrzenie.
         - Nic. Złamała paznokieć – mruknął i zwrócił się do Nelly bardzo troskliwym, wręcz groteskowym tonem: - Już po wszystkim, zaraz to naprawię.
Różdżką odczarował jej paznokieć, po czym wyciągnął z kieszeni chusteczkę i zaczął osuszać jej oczy tak ostrożnie, jak tylko mógł, nie rozcierając jej makijażu.
Wróciłam do kuchni, by przygotować im coś do picia. Nelly pobiegła za mną, aby umyć ręce. Pomyślałam sobie, że zaleciało mi tu trochę Alice, ale nic nie powiedziałam.
         - Nie pogniewasz się, jeśli zostanę tu jeszcze przez kilka dni? – zapytała.
         - Nie, możesz tu mieszkać, ile chcesz, jeśli tylko Barty się zgodzi – odparłam. – Co chcecie na obiad?
         - Ooo, nie, dziś ja gotuję. Barty najwidoczniej lubi dziewczyny, które dobrze radzą sobie w kuchni – odpowiedziała szybko. – Idź i odpocznij sobie.
Wyprowadziła mnie z kuchni i posadziła na kanapie w salonie. Kiedy tylko wyszła, usiadłam przy fortepianie i natychmiast zaczęłam grać. Chciałam, by było to coś odzwierciedlającego moje uczucia. Nie znałam ani autora, ani tytułu, ale pewna byłam, że gdzieś już to słyszałam. Jakimś cudem wczoraj Crouch chciał pić, by nie musieć patrzeć na Nelly, a teraz po prostu nie mógł od niej oderwać oczu. To było dla mnie niepojęte. A podobno to kobiety są niezdecydowane.
Grałam i grałam, sama dodając coraz to nowe wątki. Kiedy już się tak wciągnęłam, potrafiłam męczyć fortepian godzinami. A tego dnia uderzałam w klawisze z wyjątkową intensywnością. Ktoś zaszedł mnie od tyłu i oplótł ramionami moją talię.
         - Dlaczego jesteś dzisiaj taka smutna? – zapytał Crouch i musnął ustami mój kark. – Nie kłam, że jesteś zmęczona. Od wczoraj dziwnie się zachowujesz.
Całował delikatnie moją szyję. Przez chwilę mi to nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, było nawet miłe, ale w końcu poczułam się, jakbym była piątym kołem u wozu… jakbym się pchała między nich.
         - Kiedy Nelly wyjedzie, to ci wszystko opowiem – odpowiedziałam cicho. – Ale powiedz mi jeszcze jedno. Dlaczego nagle ją polubiłeś? Co się stało?
         - Pomyślałem sobie, że może lepiej jest być z nią w dobrych stosunkach. To miła dziewczyna, mówiłem ci. Ale jest po prosto twoją przyjaciółką. Zależy mi na tobie, a nie na…
         - No, obiad gotowy. Może łaskawie przyjdziecie do kuchni?
Barty odwrócił się i objął mnie w talii.
         - Ciekawy jestem, jak ci poszło – odparł i zwrócił się do mnie: - A ty się już nie smuć.
Uśmiechnął się i pogłaskał ręką moje ramię. Po tych jego słowach poczułam się lepiej, chociaż gdyby wzrok przyjaciółki mógł zabijać, byłabym już martwa. Zasiedliśmy do stołu. Było tylko jedno dawnie w postaci pieczonej ryby z przyprawami, ale w końcu, jak się później dowiedziałam, była to jej pierwsza potrawa. Miałam co prawda pewne obawy co do niej, ale postanowiłam tego nie komentować. Kiedy przełknęłam pierwszy kęs, prawie natychmiast zadrapało mnie w gardle, a ja zakrztusiłam się. Barty uderzył mnie w plecy, ale to nic nie dało. Chwyciłam szklankę wody, żeby to wszystko popić. Nie dość, że ryba była bardzo sucha, to jeszcze tak pikantna i ostra, że myślałam, że wypali mi dziurę w przełyku. Otarłam załzawione oczy i wypiłam jeszcze łyk wody.
         - P-przepraszam – wychrypiałam. – Nie spodziewałam się, że będzie to takie pikantne.
Blondynka zmroziła mnie samym spojrzeniem.

         Pod wieczór, zanim słońce zaszło, udaliśmy się we trójkę na spacer. Komarów nie było jeszcze tak dużo, ale z lasu co jakiś czas wylatywały nietoperze. Nelly nie okazywała do mnie niechęci, ale czułam, że coś jest na rzeczy. A ona czekała tylko na odpowiedni moment.
Szliśmy polną drogą w stronę wioski, po lewej stronie mając pola z rosnącą już pszenicą, po lewej zaś – pachnący las. Słońce już powoli chowało się za horyzontem, barwiąc niebo na przeróżne odcienie czerwieni i złota. Barty kazał nam chwilę zaczekać, a sam wszedł w las. Kiedy zniknął między drzewami, poczułam, że to chyba ten moment. Nie myliłam się. Nelly zatrzymała się gwałtownie. Ja zrobiłam to samo.
         - Słuchaj, obserwowałam cię dzisiaj bardzo uważnie – powiedziała śmiertelnie poważnym głosem, patrząc mi prosto w oczy. – I wydaje mi się… tylko się znów nie obrażaj… że chcesz mi odebrać Barty’ego.
Na początku byłam w takim szoku, że nie byłam w stanie przemówić, uniosłam tylko brwi.

___________
Ten rozdział pisało mi się cudownie. Nie powiem, byłam dla Macy wredna, że kazałam jej to przeżyć, ale to jest konieczne, by fabuła się rozwijała. Teraz pewnie Nelly nie znosicie, co? Tak, wiem, w tym odcinku tez jej nie lubię.
A tak poza tym, to bardzo, BARDZO przepraszam, że nie pisałam. Od sierpnia. Zła Frozenka. Ale jestem w drugiej klasie liceum, w tym roku kończą mi się prawie wszystkie ścisłe przedmioty, więc mam dużo nauki, poza tym mój chłopak mieszka w innej miejscowości i widzimy się tylko w weekendy. Wybaczycie mi? Nadchodzą święta, więc postaram się poprawić xD

* pod dwoma gwiazdkami znajdują się linki do muzyki. 

13 grudnia 2011

17. Urodzinowe życzenie cz. 1

         Postanowiłam zaprosić Nelly następnego dnia. Chciałam, żeby wpadła na kolację i zapoznała się z Bartym, który jednak nie okazywał większego entuzjazmu na myśl o tym spotkaniu. W przygotowaniu pomógł mi jedynie przez grzeczność. Znów wyciągnął stół do ogrodu i nakrył kremowym obrusem w stokrotki, podczas gdy ja męczyłam się i stresowałam okropnie, przygotowując pierwsze w swoim życiu ciasto z truskawkami. Drżącymi rękami ustawiłam je na stole w kuchni, by przyjrzeć mu się z bliska. Modląc się, by nic się z nim nie stało, szturchnęłam je lekko palcem. Ciasto trzymało się dzielnie. Z ulgą odsunęłam je, by zająć się doprawianiem pieczeni. Kiedy kilkanaście minut później udałam się do ogrodu, żeby obejrzeć efekt, aż uśmiechnęłam się na widok przystrojonego stołu. Po środku stał mały, biały wazonik ze świeżo ściętymi szafirkami*. Rozłożył też białą, porcelanową zastawę.
         - Pięknie to wygląda – powiedziałam.
         - Robię to tylko dla ciebie. Daj mi ten fartuch i idź po Nelly, a ja skończę.
Podałam mu różowy fartuszek z koronką i opuściłam posesję. Za bramką teleportowałam się do Dziurawego Kotła, gdzie umówiłam się z przyjaciółką. Zauważyłam ją siedzącą przy tym stoliku, gdzie ostatnio rozmawiałyśmy. Natychmiast wstała i podeszła do mnie. Również ubrana była w elegancki strój, jak ja. Miała na sobie obcisłe, ładnie skrojone dżinsy, japonki i różową bluzkę bez ramiączek. Ja zaś ubrałam białą, koronkową sukienkę sięgającą ziemi i koturny na nogach.
         - Pierwszy raz widzę cię w takim stroju – przemówiła i objęła mnie na powitanie.
         - Ty też ładnie wyglądasz. Chodźmy już, upiekłam ciasto specjalnie na tą decyzję – powiedziałam i chwyciłam ją za rękę, po czym teleportowałam się. Dom chroniły takie zaklęcia, że gdyby Nelly chciała, to i tak nigdy nie mogła nas wydać. Pojawiłyśmy się na drodze. Z uśmiechem patrzyłam, jak podchodzi powoli do furtki, z zachwytem przyglądając się temu zjawisku.
         - Piękny, prawda? – zapytałam i wprowadziłam ją do ogrodu. Barty siedział przy stole, z podbródkiem opartym o zaciśnięte pięści. Kiedy nas zobaczył, wstał.
         - To Barty Crouch – zwróciłam się do przyjaciółki. Oboje uścisnęli sobie ręce. Blondynka była najwyraźniej pod wrażeniem, Bartemiusz zaś chyba na trochę zażenowanego. Usiedliśmy do stołu, a ja nalałam do trzech idealnie czystych miseczek zupy ogórkowej. Przez moment milczeliśmy, dopiero po chwili Nelly odezwała się:
         - To twój ogród? Jest piękny, te kwiaty i wszystkie rośliny… Zdumiewające.
         - Dziękuję. Poświęcam mu dużo czasu – przyznał z krzywym uśmiechem. Zauważyłam, że bardzo się starał, aby ta kolacja nie okazała się porażką.
         - Mówiłaś kiedyś, że chciałabyś wyjechać – zwróciłam się do niej, by jakoś podtrzymać rozmowę.
         - No tak, myślałam nad Afryką albo Turcją… ale nie podjęłam jeszcze decyzji. Teraz jeszcze trudniej będzie mi zadecydować – odparła i rzuciła Crouchowi płomienne spojrzenie. Przynajmniej z jej strony nie musiałam się obawiać, że nie polubi go z jakiegoś powodu. Po tych słowach atmosfera trochę się rozluźniła, choć Barty nieco sarkastycznym tonem odpowiadał na jej pytania lub zaczepki. Nelly zaś, nie zrażona tym, wciąż go zagadywała, aż dziwne, że nie zauważyła tej bariery między nimi.
Gdy po drugim daniu udałam się do kuchni po ciasto, specjalnie nie pozwoliłam Crouchowi pójść ze mną, bo chciałam zobaczyć, jak się zachowają, kiedy pozostaną sami. Krojąc w kuchni ciasto zerkałam co jakiś czas w okno. Blondynka mówiła bez przerwy, Barty zaś bawił się widelczykiem z wyraźnie ponurą miną. Westchnęłam ciężko i machnęłam różdżką, a trzy talerzyki uniosły się w powietrze. No cóż, nie mogę zmusić Bartemiusza, by kogoś lubił. Podczas deseru prawie wcale się nie odzywał, a kiedy poprosiłam go, żeby zaniósł stół z powrotem do piwnicy, tylko skinął głową. Obie z Nelly poszłyśmy do kuchni, żeby pozmywać. Zajęło nam to przy pomocy różdżek zaledwie kilka sekund. Poleciłam jej iść do salonu, a sama zabrałam się za przygotowywanie kawy. Nie byłam zwolenniczką nałogowego picia tego napoju, ale od czasu do czasu, w dobrym towarzystwie… czemu nie. Kiedy weszłam do salonu, niosąc na srebrnej tacy trzy porcelanowe filiżanki, czajnik w niebieskie kwiatuszki i puszkę z ciasteczkami, Nelly znów mówiła, Barty tylko się przysłuchiwał z nieco zniechęconą miną. Gdy tylko pojawiłam się na horyzoncie, wstał, wziął ode mnie tacę, a kiedy odłożył ją na niskim stole, pocałował mnie w policzek i powiedział ze szczerym uśmiechem:
         - To była świetna kolacja, jak zwykle. Zwłaszcza ciasto.
Zarumieniłam się lekko, ale w pokoju panował półmrok, więc nikt tego nie zauważył. Machnęłam różdżką, żeby pozapalać wszystkie świece. Nigdy nie słodziłam kawy, Barty zaś wrzucił do swojej dwie kostki cukru, na co Nelly parsknęła śmiechem.
         - Ja też słodzę dwie kostki, jesteśmy idealnie nierodni – oświadczyła, na co oboje z Crouchem unieśliśmy brwi. Ja z tego powodu, że Countless również nie słodziła kawy, Barty zaś, słysząc w jej ustach przekręcone słowo.
         - Chyba nieodrodni – poprawił ją z lekkim uśmiechem, na co ta znów się zaśmiała i potwierdziła to. Poczułam się trochę zażenowana, ale mimo wszystko zaproponowałam jej:
         - Niedługo mam urodziny, nie robię żadnego przyjęcia z wiadomych powodów, ale… może byś przyszła? Byłoby cudownie, gdybyś została na noc. Jest tu przyjemny pokój gościnny.
         - Jeśli tak, to dlaczego nie? Bardzo chętnie – uśmiechnęłam się szeroko. Crouch rzucił mi szybkie spojrzenie i odwrócił wzrok.
Pijąc kawę, robiłam wszystko, co się dało, by wciągnąć go w rozmowę. Wiedziałam, że oboje uwielbiają mecze quidditcha, ale po pierwszym minutach okazało się, że lubią zupełnie inne drużyny. Musiałam się chyba pogodzić z tym, że kolacja okazała się nietrafionym pomysłem. Około godziny dwudziestej pierwszej padły dla Bartemiusza zbawienne słowa z ust Nelly:
         - Jest już dość późno, nie chcę wam przeszkadzać, pójdę już.
         - Szkoda, to był udany wieczór. Odprowadzę cię – skłamałam, ale uśmiechnęłam się i wstałam, po czym zwróciłam się do blondyna: - Wrócę za kilka minut, dobrze? Nie musisz na mnie czekać.
Skinął tylko głową, pożegnał się z Nelly i udał się do kuchni, by odnieść brudne filiżanki. Opuściłyśmy dom i teleportowałyśmy się na ulicę przed Dziurawym Kotłem. Ciekawa byłam, co Myślo o Bartym, więc postanowiłam się z nią przejść.
         - I jak ci się podoba? – zapytałam.
         - Barty? Nie wierzę, że przez cały rok ukrywał się pod tą maską Moody’ego – wyznała szczerze podekscytowana. – Przyznam się, nie miałam racji co do niego. Jest niezwykle przystojny, spotykacie się?
         - Nie, skąd ci to przyszło do głowy – zaprzeczyłam, choć głos trochę zadrżał mi przez niepewność. – Mieszkamy razem, bo się przyjaźnimy. Jest dla mnie jak brat.
         - Ale nie zapominaj, że ja cię kocham bardziej. Chyba nie ma dziewczyny, skoro z nim mieszkasz, co? Gdyby miał, pewnie zabiłaby cię z zazdrości. W końcu jest o co.
Zaśmiałam się, słysząc te słowa.
         - Nie, nie ma. Więc chyba go polubiłaś, prawda? – spytałam, patrząc w jej błyszczące oczy.
         - Jest bardzo miły, oczywiście, że go lubię. Zawsze jest taki nieśmiały? To chyba się jakoś da zmienić.
         - Trochę go onieśmieliłaś, ale kiedy się bliżej poznacie, z pewnością wszystko pójdzie lepiej – odpowiedziałam, objęłam ją na pożegnanie i teleportowałam się. Było już całkiem ciemno, kiedy wróciłam do domu. Zdjęłam buty na koturnach w korytarzu i chciałam wejść po schodach na piętro, ale zauważyłam, że w salonie wszystkie świece są pogaszone, zasłony zaciągnięte, a w fotelu przed płonącym kominkiem siedzi Crouch. W ręku miał do połowy opróżniony kieliszek ognistej whisky, mętny wzrok utkwiony miał w płomieniach liżących kawałki drewna przyniesionego ze spiżarki, twarz bez wyrazu. Zaniepokojona podeszłam do fotela i ostrożnie położyłam mu rękę na ramieniu. Zauważyłam, w jak elegancki, ale i niedbały zarazem sposób trzymał kieliszek.
         - Coś się stało? Wiem, ta kolacja była porażką, przepraszam – mruknęłam. Ten wrzucił szklankę w ogień, gdzie rozpadł się z trzaskiem.
         - Nie powinnaś jej tu przyprowadzać, ale nie ze względu na mnie czy na ciebie – powiedział cicho. – Zauważyłem, że ta twoja Nelly zaczęła mnie podrywać. Może nie zwróciłaś na to uwagi…
         - Tak, też się zorientowałam. Ale nie przejmuj się, to jej minie. Nie chcę, żebyś przeze mnie pił.
         - To nie twoja wina, że Nelly jest nachalna – odrzekł natychmiast. – Chodź tu.
Spełniłam jego prośbę. Chwycił mnie za nadgarstek i nieśmiało skierował na swoje kolana. Usiadłam na nich, a on objął mnie ramieniem. Przez krótką chwilę gładził mnie wolną ręką po włosach, w końcu ujął delikatnie mój podbródek i pocałował mnie. Kiedy wsunął pomiędzy moje wargi język, poczułam lekki smak alkoholu. Nie wypił go dużo, acz bez wątpienia musiał być to mocny trunek. Kiedy zanurzył dłoń w moich włosach, zrobiło mi się gorąco, a po plecach przebiegł dreszcz. Panicznie wprost bałam się, że kiedyś może dojść do czegoś więcej. A przecież nieubłagalnie wszystko do tego zmierzało. Czułam, że to on teraz wszystkim kieruje. Po raz pierwszy zebrał w sobie tyle odwagi. Oboje mieliśmy bardzo słabą głowę. Gdyby nie to, że wypił wcześniej przynajmniej wielki kieliszek ognistej whisky, nie doszłoby do tego. Pogłębił pocałunek, jego ręce zsunęły się nieco niżej. Odsunął usta od moich i musnął nimi najpierw moją odsłoniętą szyję, później ramię, na końcu obojczyk. Zaniepokoiłam się trochę, kiedy musnął dłonią moją talię, zahaczając przypadkowo o pierś. Dotykał mnie bardzo delikatnie i wiedziałam, że nie chciał zrobić mi krzywdy, nawet jeśli był trochę podchmielony, acz nie byłam jeszcze gotowa na coś takiego. Powiedzenie Nelly, że traktuję Barty’ego jak brata zdało mi się nagle absurdem. Ujęłam jego twarz w dłonie i przyłożyłam swoje usta do jego warg. Nie obchodziło mnie, że znów poczułam smak i zapach znienawidzonego przez siebie trunku. Pragnęłam, by trwało to wiecznie, mimo nieco rozpraszającego mnie dziwnego uścisku w  żołądku. Jego palce wpijały się przez cienką sukienkę w moje plecy, drugą dłonią uchwycił mi lekko włosy z tyłu głowy. Poczułam jego szybko bijące serce tuż przy mojej piersi, kiedy mocniej przycisnął mnie do siebie. Uznałam po chwili, że już wystarczy. Poczułam nienaturalne ciepło bijące od niego. Przytuliłam twarz do jego lekko odsłoniętej szyi i wdychałam przez moment zapach jego perfum, podczas gdy on gładził powoli moje włosy. Nasze serca wróciły do normalnego rytmu. Mało brakowało, naprawdę. Oboje mogliśmy z łatwością przeoczyć moment, w którym należało się zatrzymać, on pijany alkoholem, ja – uczuciami.
         - Chyba pójdę już spać – odezwał się cicho Crouch. Podniosłam głowę i uśmiechnęłam się lekko.
         - To dobry pomysł – odparłam i założyłam mu długi kosmyk jasnych włosów za ucho. Wstałam z jego kolan i pomogłam mu się podnieść. Bez problemu dotarł do swojej sypialni. Machnęłam różdżką, a ogień w kominku zgasł momentalnie.

         Następnego ranka niebo było cudownie niebieskie, puchate, białe chmurki co jakiś czas przysłaniały słońce. Lato zapowiadało się parne i gorące. Otworzyłam okna w całym domu w nadziei, że wpadnie do środka choć słaby podmuch wiatru. Zeszłam na dół ubrana w białe, krótkie szorty i zieloną bluzkę bez ramiączek. Miałam tego dnia pójść po zakupy, a na samą myśl, że musiałam wyjść w ten upał z domu robiło mi się słabo.
Barty wstał późno, około godziny jedenastej. Twarz miał poszarzałą, wzrok mętny. Coś mi się wydaje, że kac mocno dawał mu się we znaki.
         - Kiepsko wyglądasz, zaraz zrobię ci kawę – odezwałam się z pobłażliwym uśmiechem. – Przyznaj się, ile wczoraj wypiłeś?
         - Nie przypominaj mi. Jakieś… pół butelki?
Usiadł przy stoliku w salonie i odetchnął głęboko. Kiedy podałam mu kawę, dodałam;
         - Pogoda chyba nie jest odpowiednia na picie alkoholu.
Zajęłam miejsce obok niego i oparłam lekko głowę o jego ramię.
         - Pamiętasz coś z wczoraj?
         - Hmm… pamiętam. Przepraszam za to… sama wiesz… - odparł z bardzo zmieszaną miną.
         - Nie gniewam się. Naprawdę. Chociaż wolałabym, żebyś był całkowicie trzeźwy, kiedy mnie całujesz.
Uśmiechnęłam się i poszłam do kuchni, gdzie w szafce ukryte były mugolskie pieniądze. Cóż, w każdej sytuacji można znaleźć jakiś plus, nie miałam kasa i czułam się całkiem znośnie. No i inteligentnie postępując, nie musiałam zasuwać na nogach w nieznośny upał taki kawał drogi. Mogłam po prostu teleportować się do Londynu, zrobić zakupy i w ten sam sposób wrócić do domu. Nie wiem, z czego to wynikało, ale w miastach na ogół było chłodniej i więcej cienia. A może mi się tylko wydawało? Na wsi byłam zaledwie pięć razy w życiu, wciąż nie mogłam przywyknąć do tak dużej przestrzeni, pustki i natury otaczającej mnie zewsząd. Wychowałam się wśród ludzi, a tutaj jedyną osobą, z którą mogłam porozmawiać był Barty.
Znalazłam się w jakiejś ciemnej uliczce w Londynie. Panował tu przyjemny chłód i cień, ale i drażniący zapach nieświeżych ryb. Czym prędzej wmieszałam się w tłum mugoli i odnalazłam jakiś sklep samoobsługowy. Panował tam chłód tworzony przez maszynę zwaną „klimatyzacją”. W Londynie znajdowało się mnóstwo sklepów, dlatego ludzi było tam niewiele. Do metalowego wózka zapakowałam tyle, ile byłam później w stanie unieść bez pomagania sobie czarami, zapłaciłam i opuściłam sklep, praktycznie ugięta pod ciężarem zakupów. Znikająca nagle dziewczyna po środku ruchliwej ulicy byłaby podejrzanym zjawiskiem, więc powlokłam się do pierwszej klatki w bloku, skąd teleportowałam się. Było mi o wiele lżej, w końcu nie musiałam targać ze sobą kilkunastu kilo we wżynających mi się w ręce torbach, ale mimo wszystko poczułam nieopisaną wręcz ulgę, kiedy odstawiłam to wszystko do chłodnej spiżarki. Słyszałam, że mugole nie muszą używać zaklęć, aby ich pożywienie pozostało świeże. Mają wąskie, wysokie pudła zwane „lodówkami”. Jakimś cudem zamknięto w nich zimne powietrze, a nawet i mróz. Mugole nie są jednak tak głupi, jak wszyscy myślą.
         - Macy, jesteś już? Możesz tu na chwilę przyjść? – usłyszałam głos dochodzący z salonu. Barty był już ubrany i wyglądał trochę lepiej. – Przemyślałem sobie to wszystko… Mówię o Nelly. Zaprosiłaś ją tu na noc, nie wiem, czy to dobry pomysł. To znaczy… twoi goście, twoja sprawa, ale nie czuję się zbyt bezpiecznie w jej towarzystwie.
         - Nie wypada się teraz wycofać. Już więcej jej nie zaproszę, jeśli ci to przeszkadza. Po prostu miałam nadzieję, że jeśli bliżej się poznacie, to zmienisz do niej nastawienie i chociaż trochę ją polubisz. No trudno. Idę zrobić obiad.
Te bezpośrednie słowa sprawiły, że posmutniałam. Jedząc sałatkę z pomidorami, co Croucha nie odezwałam się ani słowem. On również milczał, najwyraźniej czymś zafrasowany. Kiedy zebrałam talerze i włożyłam je do zlewu, odezwał się:
         - Przepraszam, nie chciałem sprawić ci przykrości. Z mojej strony możesz być pewna, że zrobię wszystko, żeby ją polubić, ale to będzie trudne. Nie chcę, żeby sobie pomyślała, że jestem nią zainteresowany. Powiesz jej o tym?
         - Wykluczone, jeszcze pomyśli, że chcę jej odbić każdego mężczyznę, który się jej podoba – żachnęłam się, oburzona. - Wczoraj pytała mnie, czy jesteśmy razem, powiedziałam, że jesteś dla mnie jak brat. Myślisz, że powinnam? Chyba niepotrzebnie zrobiłam jej nadzieję.
Usłyszałam ciche skrzypnięcie, po chwili Barty położył mi rękę na ramieniu i musnął mój odsłonięty kark ustami.
         - Jeśli jestem dla ciebie jak brat, to nie powinnaś mieć wyrzutów sumienia – powiedział szeptem.


*

         Nadszedł dzień moich siedemnastych urodzin. Poczułam się nareszcie wolna i to od pierwszej sekundy, kiedy tylko otworzyłam oczy. Słońce świeciło mocno, a ja obudziłam się w łóżku obsypanym płatkami czerwonych róż tak gęsto, że wydawało mi się, że leżę na stosie kwiatów. Crouch siedział na krześle i przyglądał mi się.
         - Wszystkiego najlepszego, solenizantko – odezwał się.
         - Ty to zrobiłeś? – zapytałam zaskoczona. – Szkoda takich pięknych kwiatów.
         - Zostało ich jeszcze mnóstwo. Zrobiłem też to, ale nie wiem, czy jest zjadliwe – dodał i położył mi na podołku talerz z naleśnikami polanymi czekoladą. Na ich szczycie wbita była płonąca świeczka. Moje urodziny nigdy nie były jakimś specjalnym wydarzeniem, podobnie jak i urodziny mojego kuzynostwa. Ciotka i wujek kochali nas, ale starali się wychować na skromnych ludzi. A to, co dla mnie zrobił Bartemiusz było czymś zupełnie dla mnie nowym i… romantycznym. Po prostu nie mogłam powstrzymać drżenia podbródka, moje oczy wypełniły się łzami. Uśmiech z twarzy Croucha zniknął momentalnie.
         - Zrobiłem coś nie tak? Macy, proszę, tylko nie płacz… - różdżką przywołał z drugiego końca pokoju chusteczkę i zaczął osuszać mi oczy.
         - Nie, ale niepotrzebnie robiłeś sobie kłopot. Nigdy nie miałam takich urodzin. Ciotka z wujkiem nie chcieli nas za bardzo rozpieszczać – odpowiedziałam już spokojnie.
         - To nie było dla mnie problemem, wręcz przeciwnie. Jedz, zanim wystygnie. Ale najpierw pomyśl życzenie.
Zmarszczyłam lekko czoło. Teraz byłam tak idealnie szczęśliwa, że nie chciałam nic dla siebie. Chociaż… zaraz. Była taka rzecz. Bardzo pragnęłam, żeby Nelly i Barty chociaż trochę się polubili. Zdmuchnęłam drżący płomyczek i uśmiechnęłam się. Byłoby cudownie, gdyby moje życzenie się spełniło.

Zeszliśmy na dół jakieś pół godziny później. Pozwoliłam, żeby Barty zaplótł mi włosy w długi, gruby warkocz. Wyszło mu to o wiele lepiej, niż praca w kuchni, ale ja i tak zawsze sama wolę sobie czesać włosy.
         - Chciałbym ci coś dać, ale przepraszam, że nie zapakowałem, przyszło dziś rano. Mówiłaś mi, że Lynn zniszczyła ci skrzypce… - wyciągnął z szafki lśniące całkiem nowe skrzypce. Posłałam mu surowe spojrzenie.
         - Nie przyjmę ich, nie znoszę, kiedy ktoś się dla mnie wykosztowuje – odpowiedziałam.
         - Właśnie, że przyjmiesz. Nie zrobisz mi tego, chciałem ci zrobić przyjemność. Zagraj dla mnie, dobrze?
Uśmiechnęłam się i ujęłam jego podbródek, żeby pocałować delikatnie kącik jego ust w ramach podziękowania. Wstałam, wbiłam ostrożnie brodę w skrzypce i zaczęłam grać. Melodia* płynęła w cudowny, czarujący sposób. Uwielbiałam dźwięk tego instrumentu. Skrzypce zawsze wydawały z siebie jakąś magiczną nutę. Kiedy kilkanaście minut później skończyłam, Barty pokiwał z uznaniem głową.
         - Nie znam tego kawałka, ale pięknie go zagrałaś – rzekł. Uśmiechnęłam się, a moje policzki poróżowiały. Był to przecież znany utwór Chopina, ale nie miałam Crouchowi za złe tego, że nigdy go nie słyszał.

Nelly przyszła około siedemnastej, ubrana w szokująco żółtą, krótką sukienkę na cienkich ramiączkach. Wyglądała całkiem ładnie, muszę przyznać, choć cały efekt robił duże wrażenie. Już wcześniej uprzedziłam ją, by pod żadnym pozorem nie dawała mi prezentu. Jedną z jej cech było to, że nie narzucała mi się, jeśli nie chciałam. Kiedy weszła do salonu, objęła mnie, po czym podeszła do Croucha i pocałowała go w każdy policzek, pozostawiając na nich ślady swojej krwistoczerwonej szminki. Gdy już go puściła, cofnął się zmieszany i rzucił mi groźne spojrzenie. Zadeklarował pomoc w kuchni, żeby tylko uwolnić się od jej towarzystwa.
         - Ona wstydu nie ma! – wysyczał, podając mi talerz.
         - Oj, przejmujesz się… Podobasz się jej, to nic złego, że chce zrobić na tobie wrażenie.
         - Robi, i to duże, wierz mi. Ale nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu – odburknął. – To ładna dziewczyna, ale nie mój typ. Nie podoba mi się po prostu. Przepraszam, że to powiedziałem w twoje urodziny, ale chcę być szczery. Nie znoszę, kiedy ktoś mnie próbuje wyswatać, zwłaszcza z taką dziewczyną.
         - Nie jestem zła i na pewno nie chcę cię swatać – odpowiedziałam z uśmiechem.
Długo siedzieliśmy w salonie, pijąc kawę. Nie zamierzaliśmy nawet wychylać głowy za drzwi. O tej porze komary po prostu pożarłyby nas żywcem. Nie można było nawet okna otworzyć.
         - Jeśli chcesz zostać na noc, to czuj się jak u siebie – zaproponowałam. Barty westchnął cicho, ale nic nie powiedział. Najwyraźniej już się pogodził z tym, że będzie musiał ją zdzierżyć tu aż do następnego dnia.
         - Chętnie. Gdzie będę spała?
Zaprowadziłam ją na górę, gdzie zostawiła swoje rzeczy, później pokazałam łazienkę na parterze. Kiedy się w niej zamknęła, wróciłam do salonu. Zastałam Croucha stojącego przy barku. Drzwiczki były zamknięte, ale on sam w ręku trzymał butelkę i próbował ją odkorkować. Wypełniona była bursztynowym płynem. Natychmiast mu ją odebrałam i schowałam z powrotem do szafki.
         - Przestań, jeszcze raz zobaczę że pijesz, wrzucę wszystko w ogień.
         - Pomyślałem sobie, że może upiję się tak, że pójdę spać teraz i będę spał do południa. Wiesz, Nelly chyba spać spokojnie  w swoim łóżku tej nocy nie będzie – odpowiedział z bezradną miną.
         - Mogę się z robą zamienić pokojami, jeśli chcesz. Wszystko, by cię nie nachodziła – podeszłam do niego, wspięłam się na palce i ujęłam jego twarz w dłonie, żeby go pocałować. Na szczęście moje usta zdążyły musnąć tylko policzek, bo szum wody ucichł, a Nelly stanęła w progu. Minę miała niepewną i trochę zawiedzioną. Szybko cofnęłam się, ale nie mogłam się oszukiwać, że nie zauważyła naszego podejrzanego zachowania.
         - Skończyłaś już? To chyba pójdę teraz ja, chcę się wcześniej położyć – powiedziałam takim tonem, jakby zupełnie nic się nie stało. Uśmiechnęłam się do niej i poszłam do łazienki. Mało brakowało. Nelly oczywiście nabierze podejrzeń, ale ona zawsze była nieufna. Zdjęłam granatową sukienkę i weszłam pod prysznic. Przekręciłam kurek z niebieskim kryształkiem. Spodziewałam się, że na głowę spadnie mi zimna woda, ale poleciał wrzątek! Z wrzaskiem wyskoczyłam spod prysznica i chwyciłam przewieszony przez srebrną rurkę przytwierdzoną do ściany pod oknem. W ostatniej chwili narzuciłam go na siebie, bo do łazienki wpadła Nelly. Bartemiusza nie chciała tu wpuścić.
         - Co się stało? – zapytała z niepokojem.
         - Odkręciłam kurek z zimną wodą, a wypłynęła gorąca – odpowiedziałam. – Nie ma powodu do paniki, pewnie coś się zepsuło.
Poprosiłam ją delikatnie, by wyszła, po czym wróciłam pod prysznic. Tym razem ostrożnie odkręciłam kurki, ale woda poleciała taka, jak chciałam. To wszystko mnie przerażało. Być może ten incydent z wrzątkiem był tylko zwykłym przypadkiem, ale wszystko przez te widma z lustra teraz sprawiało, że dookoła widziałam zamachy na swoje życie. Kwadrans później opuściłam łazienkę, ubrana w cienką, wełnianą koszulę nocną i owinięta aż pod szyję niebieskim szlafrokiem. Ku swojemu zdziwieniu ujrzałam siedzącą w salonie Nelly i towarzyszącego jej Bartemiusza. Po pierwsze – rozmawiali, zainteresowanie wyczułam z obu stron, po drugie zaś – blondynka miała na sobie tylko różową, satynową koszulę nocną, która nie sięgała jej nawet do kolan. Cóż, nic dziwnego, że Crouch podjął z nią jakąś konwersację. Całkiem wyraźnie było widać jej piersi, jasnożółte loki opadały na nagie ramiona. Wyglądała bardzo zmysłowo, siedząc niedbale rozparta na kanapie, bawiąc się kosmykiem włosów. Poczułam się nagle gruba i niezdarna w swoim bezkształtnym szlafroku, zupełnie nie pasowałam do panującej w salonie romantycznej scenerii. Przysłonięte okna, za nimi mrok i gwiazdy na niebie, płonące wszędzie świece i dwójka ludzi beztrosko ze sobą rozmawiających. Byliby świetną parą, gdyby tylko trochę pozmieniać im charaktery. Ale poza tym pasowali do siebie pod względem wyglądu. Nelly już po kilku godzinach poczuła się tu jak w domu, a ja nawet po ponad trzech tygodniach wciąż się krępowałam. To ona zachowywała się jak prawdziwa pani domu. A ja.. ja jak zwykła służąca. To było głupie, wiem, ale zrobiło mi się trochę smutno. Chciałam wycofać się na górę, ale kiedy światło padło na moją postać, Barty, który siedział praktycznie twarzą do boku schodów, zauważył mnie.
         - Dobrze, że już jesteś. Nelly mówiła coś o gorącej wodzie, chodź tu na chwilę – zwrócił się do mnie. Kiedy posłusznie podeszłam do niego, odsunął delikatnie kołnierz szlafroka, żeby obejrzeć mój dekolt i ramiona. Uśmiechnął się i usiadł z powrotem na krześle. – Te zaczerwienienia do jutra znikną, nie musisz się przejmować.
         - Nie przejmuję się, po prostu nie chcę paradować po domu w samej koszuli, nie mam na to figury. Chcecie kawę? – robiłam wszystko, co się dało, by ukryć smutek w głosie. Moje życzenie chyba naprawdę się spełniło, więc postanowiłam się tym cieszyć i nie zepsuć. Barty już wstawał, by mi pomóc w przygotowaniu kawy, ale kazałam mu się nie fatygować, sama zaś udałam się do kuchni w celu przygotowaniu owego napoju. Przez te kilka minut nawiedzały mnie straszne sceny, a ja sama czułam do siebie obrzydzenie, bo przecież Nelly była moją najlepszą przyjaciółką. A co, gdyby moje życzenie spełniło się aż za bardzo? Gdyby Barty zakochał się w niej? W sumie między nami nic nie było. To, do czego ja potrzebowałam kilku miesięcy, jej wystarczyło pół dnia. A przecież ja nie miałam nic, czego Nelly by nie miała. Była ładna, mądra, błyskotliwa… i o wiele bardziej otwarta. Ja i Crouch byliśmy bardzo nieśmiali, oboje potrzebowaliśmy dużo czasu. A moja przyjaciółka z łatwością mogłaby nim pokierować tak, że sam Bartemiusz nie musiałby się praktycznie wysilać. Jestem pewna, że gdyby nie moja obecność, już spróbowałaby go pocałować. O ile już tego nie usiłowała zrobić. Nie byłam zazdrosna, o nie. W końcu nie miałam o kogo. Po prostu poczułam się przytłoczona tym wszystkim, a kiedy mam za dużo problemów, tak się właśnie zachowuję. Nawiedzają mnie przygnębiające wizje, a później pół nocy płaczę w poduszkę z obawy, że może się to spełnić.
Nie zdążyłam nawet dojść do stolika, kiedy gwałtownie się zatrzymałam. Stała tam odkorkowana butelka czerwonego wina, a Barty i Nelly byli najwyraźniej w świetnych nastrojach.
         - Przepraszam, że wyciągnąłem wino, to Nelly zaproponowała – zwrócił się do mnie. – Wiem, że nie lubisz, kiedy…
         - Nie pozwalasz mu pić? – przerwała Crouchowi przerażona Ślizgonka. – Chyba muszę tu częściej przychodzić. Chcesz?
Zaoferowała mi wino, ale tylko pokręciłam głową, odstawiłam tacę i wzięłam jedną z filiżanek, po czym usiadłam na stołku od fortepianu i upiłam łyk gorącej kawy. Poczułam ukłucie w okolicy żołądka. Byłam im tu do niczego potrzebna, zdawali się doskonale siebie rozumieć. Uwielbiali mecze quidditcha, znali się na wielu sprawach, o których ja nie miałam zielonego pojęcia. Wiedziałam, że tylko mi się to wszystko wydaje, ale nie zmieniło to nic w moim humorze.

___________

Musiałam podzielić rozdział na dwie części, bo był nieco za długi. Część druga za kilka dni xD 

31 sierpnia 2011

16. Ceremonia Naznaczenia

         Nadszedł dzień ceremonii. Bartemiusz otrzymał swój Mroczny Znak kilka dni po tym, jak Czarny Pan przyszedł z Glizdogonem do jego domu około rok temu, więc mieliśmy czekać, aż ten zacznie go palić. Nic nie byłam w stanie zrobić tego dnia. Siedziałam w ogrodzie i obserwowałam, jak Crouch sadzi nowe kwiaty za domem. Kiedy się ściemniło, wróciliśmy do środka. Oczekiwanie było straszne. Siedzieliśmy w salonie, prawie się do siebie nie odzywając. Wyczułam, że on też jest zdenerwowany. W sumie, nic dziwnego. To on miał być taką mugolską anteną satelitarną.
Około północy Barty drgnął lekko. Podwinął szybko rękaw lewej ręki, ukazując czarny Mroczny Znak.
         - Musimy już iść – przemówił nieco ochrypłym głosem, wstając. W żołądku poczułam nieprzyjemny skurcz. Wyszliśmy na podwórko, a Crouch chwycił mnie za rękę, okręcił się na pięcie i deportował się. Nie miałam pojęcia, dokąd się przenieśliśmy. Kiedy pojawiliśmy się po środku ciemnego, kamiennego korytarza, pochodnie na ścianach zapłonęły niebieskim, gazowym ogniem.
Rozejrzałam się dookoła. Pod sufitem przymocowane były czaszki i kości. Poczułam się jak w dormitorium Ślizgonów. Przeszliśmy przez hol i wysokie drzwi z metalu do obszernej komnaty. Sufit znajdował się nisko, cała posiadłość i kręte korytarze pod ziemią przypominały mi jakąś magiczną kopalnię krasnoludów, tyle że o wiele ładniej i gustowniej urządzona. Pod sufitem znajdowały się różnokolorowe drogie kamienie w postaci nieobrobionej. Mieszało się to ze zwieszającymi się ze ścian łańcuchami i kośćmi. Było to przerażające, ale i ekscytujące.
Sufit podtrzymywany był w wielkiej komnacie przez cztery kolumny stojące w każdym kącie pomieszczenia. Po środku zaś znajdował się długi, ciemny, lakierowany, dębowy stół. Siedziało przy nim już wielu śmierciożerców, ale jakaś jedna trzecia miejsc była jeszcze wolna. Panował tam półmrok, jedynym źródłem światła były płonące niebieskim płomieniem pochodnie. Voldemort wstał, zrobili to i inni. Dał nam znak, byśmy zajęli miejsca po jego lewej stronie.
         - To już wszyscy. Brakuje wielu śmierciożerców, ale już niedługo wrota Azkabanu otworzą się i moi wierni słudzy powrócą do mnie – przemówił Czarny Pan. – Spotkaliśmy się tu, aby przyjąć w nasze szeregi nową śmierciożercę. Nigdy nie dopuszczałem do nas kogoś tak młodego, wystarczył mi jeden niezdecydowany zdrajca, Regulus Black, ale ona dokonała już bardzo dużo, a jej umysł nieskażony jest zdradą. Macy, pozwól tutaj.
Nieco wystraszona, podeszłam do niego. Poczułam na plecach nieprzyjemny dreszcz, kiedy położył mi rękę na ramieniu. Kazał mi podwinąć lewy rękaw. Chwycił dość mocno mój nadgarstek i przytknął koniec różdżki do mojego przedramienia. Komnatę rozjaśnił rażący, niebieski błysk. Musiałam na chwilę zamknąć oczy. Kiedy je otworzyłam, momentalnie poczułam ukłucie, a ja sama zobaczyłam czarny Mroczny Znak. Ból na lewym przedramieniu nie chciał ustąpić ani na chwilę, ale duma i radość skutecznie to maskowały. Nie mogłam powstrzymać lekkiego uśmiechu.
         - Od tej chwili stałaś się pełnoprawną śmierciożercą, jesteś zobowiązana o każdej porze dnia i nocy stawić się na wezwanie, zawsze być mi wierna, w przeciwnym razie grozi ci surowa kara, a w przypadku zdrady – śmierć – rzekł Lord Voldemort i puścił mój nadgarstek. Ja ograniczyłam się jedynie do skinięcia głową. Pozwolił nam usiąść, po czym sam zajął miejsce u szczytu stołu. Milczał przez chwilę, patrząc po kolei na każdego śmierciożercę. W końcu przemówił:
         - Jak już dobrze wiecie, chcę wznowić moje plany dotyczące przepowiedni sprzed mojego upadku. Lucjuszu, mam nadzieję, że teraz mnie nie zawiedziesz – kiedy odwrócił się do Malfoya, w jego głosie wyczułam bardzo wyraźny gniew. – Będę musiał jeszcze załatwić kilka ważnych spraw. Spotkanie uważam za zakończone.
Wstał i ruszył w kierunku drzwi. Zerwałam się z krzesła i pobiegłam za nim. Dopadłam go tuż przed deportacją, w holu. Zatrzymał się z bardzo zaskoczoną miną. Widok jego Wysokiej osoby w pełnym świetle nieco mnie onieśmielił.
         - Proszę o wybaczenie, nie chciałam ci zabierać czasu, mój panie, ale mam taką sprawę… Moja bliska przyjaciółka jest bardzo niedoinformowana, czy mogłabym jej to wszystko wyjaśnić? Nazywa się Nelly Countless, jej ojciec chyba był śmierciożercą – wydyszałam.
         - Hmm, tak, chyba tak. Skoro i tak już Dumbledore o wszystkich wie, możesz jej wyjaśnić całą sytuację z Turniejem. Ale od dzisiejszego dnia działasz w tajemnicy. Absolutnie nikt nie może się dowiedzieć, co planuję. Dumbledore domyśla się, ale mamy taką przewagę, że ministerstwo nie wierzy Potterowi. Ale to nie potrwa długo, dlatego musimy się spieszyć, a ja nie mogę jawie działać, to bardzo męczące. Ale mam dobrych śmierciożerców do pomocy. Idź już – powiedział, oddalił się kilka kroków i deportował się. Poczułam na ramieniu ciepłą dłoń Bartemiusza. Pozwoliłam mu objął się w talii, po czym oboje zniknęliśmy. Chwilę później okropne ciśnienie ustąpiło, a my pojawiliśmy się na polnej drodze. Nigdy nie mogliśmy się aportować na terenie domu, nawet gdybyśmy chcieli. Zaklęcia ochronne były tak silne, że mogłyby nas odepchnął bardzo daleko, w jakieś nieznane miejsce. Crouch odezwał się do mnie dopiero, kiedy zamknął drzwi różdżką.
         - O co pytałaś Czarnego Pana?
         - Chciałam się dowiedzieć, czy będę mogła powiedzieć o wszystkim Nelly. To i tak nie ma już znaczenia, Potter i Dumbledore wszystko rozpowiedzą, tak czy siak dowie się o wszystkim, a ja wolałabym, żeby usłyszała to ode mnie.
Spojrzałam na niego błagalnym wzrokiem. I tak zrobiłabym to, co uważałam za słuszne, ale wolałam, by i on się ze mną zgodził.
         - Cóż, słowa Czarnego Pana są najważniejsze. Jeśli ci tak kazał… Tylko wolałbym, żebyś na razie jej tu nie zapraszała – odparł, wzruszając ramionami. Pokiwałam głową.
         - Dobrze, spotkam się z nią w Dziurawym Kotle albo w podobnym miejscu… Idę spać.
Położyłam skórzaną kurtkę na fotelu i opuściłam pokój. Wspięłam się po schodach na piętro, zamknęłam drzwi i zapaliłam jedną świeczkę stojącą na parapecie. Szybko się przebrałam, po czym położyłam się do łóżka. Teraz mogłam spokojnie pomyśleć i przyjrzeć się Mrocznemu Znakowi. Musiałam uważać, żeby go przypadkiem nie dotknąć. Skoro Lord Voldemort mianował mnie osobiście śmierciożercą, musiał wiązać ze mną jakieś plany. Nie miałam nadziei na coś poważniejszego, przynajmniej na razie, ale chciałam zrobić dla Czarnego Pana jak najwięcej. Drzwi otworzyły się, a do środka wszedł Barty. Położył się na łóżku tuż obok mnie i objął mnie w talii.
         - Tak myślałem… hmm… twoje wujostwo w Londynie… nie chciałabyś do nich pojechać na jakiś czas? Jesteś z nimi związana, nie chcę, żebyś straciła z nimi kontakt – mruknął.
         - Nie myślałam o tym, ale masz rację. Jestem pewna, że Dumbledore o wszystkim im powiedział. Nie dostałam od nich ani słowa, co znaczy, że albo mnie szukają, albo się obrazili. Po rozmowie z Nelly ich odwiedzę, chyba że nie będą chcieli mnie widzieć – odparłam i zerknęłam na niego. Przysunął twarz do mojej i pocałował mnie w skroń, po czym pożyczył mi dobrej nocy i zostawił mnie samą. Nigdy mi się nie narzucał.

         Następnego dnia z samego rana napisałam list i wysłałam go do Nelly. Miałam szczęście, bo moja sowa wróciła wczorajszego popołudnia. Długo obserwowałam, jak oddala się w stronę wioski. Kiedy już ciemny punkcik zniknął mi z oczu, zeszłam na dół, by przygotować śniadanie. Rok szkolny już się skończył, uczniowie od wczoraj byli w domach. To smutne, że już nie zobaczę Hogwartu, ale przecież muszę żyć dalej, nic na to nie poradzę. Drzwi do sypialni Bartemiusza były zamknięte, co oznaczało, że ten jeszcze się nie obudził. Przez chwilę czułam pokusę wejścia do środka i wyrwania go ze snu, ale stwierdziłam, że po tym roku męki w ciele Moody’ego i wielu nieprzespanych nocach należy mu się odpoczynek.
         Z pokoju wyszedł jakieś pół godziny później, strasznie rozczochrany, wciąż zaspany, z mętnymi oczami i nieprzytomnym wyrazem twarzy. Według mnie był słodki w takim stanie, ale powstrzymałam się od komentarza, zamiast tego postawiłam przed nim talerz z jajecznicą i bekonem.
         - Dzięki, kochana jesteś – mruknął, ziewając szeroko. Nic nie odpowiedziałam, tylko zabrałam się za swoje płatki z mlekiem.
         - Co zamierzasz dzisiaj robić? – zapytałam go po kilku minutach.
         - Sam nie wiem. Ogród jest wystarczająco wypielęgnowany, przez jakiś czas nie muszę w nim dłubać, chyba że nie spadnie jakiś deszcz – odparł. – Chciałbym spędzić trochę czasu z tobą, ale nie chcę cię zatrzymywać, jeśli dziś wychodzisz.
Przez moment poczułam wyrzuty sumienia, że musiałam go zostawić samego na cały dzień, ale w końcu wcześniej zaplanowałam spotkanie z ciotką i wujkiem. Z Crouchem jeszcze będę miała okazję pobyć sam na sam. Przecież mieszkaliśmy pod jednym dachem. Zrobiłam przepraszającą minę.
         - Wybacz, chciałam dziś odwiedzić wujostwo, tak jak mi radziłeś – powiedziałam cicho. Było mi naprawdę przykro. – Jeszcze będziemy mieć sporo czasu. Ale mam dla ciebie coś na pocieszenie, przyszło chwilę temu.
Wstałam i podeszłam do szafki, z której wyciągnęłam poranny egzemplarz „Proroka Codziennego” i podałam mu go. Barty rozwinął gazetę, ja tymczasem udałam się do łazienki. W sumie od czasu, kiedy wróciłam z chaty w lesie, nic dziwnego mi się nie przytrafiło. Dlatego, gdy weszłam do środka i podeszłam do lustra, usłyszałam jakiś grzmot, a zamiast mojego odbicia zobaczyłam przez sekundę tę samą twarz, co w lustrze z chaty. Z wrzaskiem odskoczyłam do tyłu, uderzając plecami w zamknięte drzwi. Drżałam na całym ciele, serce w mojej piersi szalało. W głowie pojawiła mi się myśl, że może było to przywidzenie, ale nie mogłam się aż tak oszukiwać. Dobrze wiedziałam, że dzieje się tu coś złego. Crouch przybył natychmiast. Wyglądał na zaniepokojonego.
         - Co się stało? Krzyczałaś.
         - To nic, coś mi się przywidziało – wydyszałam, przyciskając prawą rękę do piersi. – Naprawdę, nie przejmuj się.
Starałam się uśmiechnąć, ale nie wyglądało to szczerze. Mimo to Bartemiusz opuścił łazienkę. Z dygoczącym sercem podeszłam ostrożnie do lustra i spojrzałam w nie. Zobaczyłam jedynie swoją przerażoną i bladą jak ściana twarz z drżącymi wargami i szeroko otwartymi oczami, ale po zmasakrowanej dziewczynie nie było śladu. Odetchnęłam kilkakrotnie, aby się uspokoić i sięgnęłam po szczoteczkę do zębów, lecz wciąż czułam swego rodzaju rezerwę między mną a lustrem.
         Łazienkę opuściłam jakiś kwadrans później, ubrana w białą, satynową bluzkę na ramiączkach i wąskie, czarne dżinsy. Włosy miałam lśniące i puszyste, a na nogach czarne buty na wysokich, grubych obcasach. Zależało mi, żeby wujostwo nie pomyślało sobie, że skoro jestem już śmierciożercą, nie znaczyło to, że się zmieniłam. Kiedy weszłam do kuchni, zobaczyłam Croucha wciąż w szlafroku przy stole, z „Prorokiem Codziennym” w rękach.
         - Pięknie wyglądasz. Dobrze się czujesz? – zapytał, odkładając gazetę na bok.
         - Dzięki. Tak, to było tylko przywidzenie, wszystko jest w porządku – odparłam najbardziej przekonywującym tonem, na jaki było mnie stać. – Jeśli mnie ciotka nie przegoni, wrócę wieczorem. Odgrzej sobie wczorajszą rybę, dobrze?
Opuściłam dom i teleportowałam się do Londynu w okolice kamienicy, w której mieszkało wujostwo. Już dawno wyrzuciłam z głowy to dziwne zdarzenie pod koniec zeszłych wakacji, ale kiedy ujrzałam budynek, w którym mieszkałam tyle lat, wszystko mi się przypomniało. Odniosłam niepokojące wrażenie, że tamto wydarzenie jakoś wiązało się z tym z leśnej chaty. Najpierw ów Czarny Dym, później dziewczyna… Gdybym miała więcej pewności siebie, powiedziałabym o wszystkim Bartemiuszowi. Razem coś na pewno byśmy wymyślili.
Wspięłam się na małe schodki i zapukałam. Kilka sekund później usłyszałam stłumione, przyspieszone kroki, a drzwi otworzyły się. W progu stała Lynn z rozchylonymi z zaskoczenia ustami. Bez słowa weszłam do środka. Zobaczyłam w salonie ciotkę siedzącą w fotelu z książką na kolanach. Usiadłam na kanapie, wciąż nie mówiąc ani słowa. Przez chwilę patrzyłyśmy na siebie w milczeniu. W końcu Rosalie odezwała się:
         - Dumbledore tu był. Wczoraj wieczorem. Opowiedział mi wszystko o tym, że Sam-Wiesz-Kto powrócił, o zbiegłym śmierciożercy… dlaczego opuściłaś Hogwart przed uroczystym zakończeniem? Dyrektor kazał ci to przekazać. Wyniki egzaminów.
Podała mi kopertę, którą natychmiast rozerwałam i wyciągnęłam sztywną kartkę.

Macy Alexandra Savour
otrzymała:

Numerologia: Zadowalający
Eliksiry: Wybitny
Zielarstwo: Powyżej Oczekiwań
Zaklęcia: Powyżej Oczekiwań
Starożytne runy: Zadowalający
Astronomia: Powyżej Oczekiwań
Historia magii: Okropny
Opieka nad magicznymi stworzeniami: Zadowalający
Obrona przed czarną magią: Wybitny

Uśmiechnęłam się lekko. Miałam trzy Wybitne. Nie zaliczyłam co prawda historii magii, ale numerologię zdałam na Zadowalający… To już było coś.
         - Jak ci poszło? – spytała nieśmiało ciotka.
         - Dobrze. Nie zdałam historii magii, ale z numerologii mam Zadowalający. No i trzy Wybitne. Ale wiesz, chciałam porozmawiać o czymś innym. Dumbledore już ci pewnie mówił… To ja pomogłam uciec temu śmierciożercy. Teraz mieszkam z Bartym, nie wrócę do domu. Służę tylko Czarnemu Panu. Przyszłam, żeby spędzić z wami ten dzień i zabrać swoje rzeczy – odpowiedziałam cicho. Po jej minie poznałam, że nie jest wcale zaskoczona. Westchnęła ciężko.
         - Wiedziałam, że ten dzień kiedyś nastąpi. Ale nie powiem, że nie jestem zaskoczona. Z twoim wujkiem chcieliśmy zrobić wszystko, żebyś nie poszła drogą swoich rodziców. Nie dlatego, że chcieliśmy cię ograniczać, po prostu baliśmy się, że skończysz tak jak oni – rzekła lekko drżącym głosem.
         - Ja nigdy nie będę po stronie Zakonu. Jestem wierna Czarnemu Panu, nie stanę się podwójnym agentem, nie ma takiej opcji – odpowiedziałam z groźnym błyskiem w oczach.
         - Nie proszę cię o to. Chcę, żebyś wiedziała, że zawsze będziesz tu mile widziana.
Skinęłam głową. Skoro takie było jej życzenie, nic nie stało na przeszkodzie, bym spędziła tu resztę dnia. Pierwszą rzeczą, jaką chciałam zrobić, było pójście na górę, by spakować wszystkie swoje rzeczy, co też prędko uczyniłam. Moja sypialnia była niewielka, ale lubiłam ją. Wyciągnęłam z wysokiej, dębowej szafy torbę i zaczęłam do niej wkładać resztę osobistych przedmiotów. Nie było tego dużo, kilkanaście książek, jakieś kartki pergaminu, w tym jakieś pisma dotyczące moich rodziców, ich zdjęcia, ze dwa komplety ubrań, drobna biżuteria… Nic specjalnego, ale chciałam już oficjalnie wynieść się z domu wujostwa.
         Kiedy wrócił wujek, atmosfera diametralnie się zmieniła. On nie był tak tolerancyjny, jak ciotka, ale powstrzymał się od komentarza na temat na temat wyboru mojej drogi życiowej. Mimo to usiedliśmy w milczeniu do obiadu. Lynn również się nie odzywała, ale było to jakieś sztuczne; ciotka najwyraźniej podejrzewała, że wrócę, więc kazała jej nie pytać o rzeczy związane z ostatnimi wydarzeniami. Po obiedzie poszłam do salonu i usiadłam przy fortepianie. Dawno nie grałam, tęskniłam za tym. Niby w domu Bartemiusza był fortepian, ładny, z ciemnego, lakierowanego drewna, podobno własność jego matki, ale nie chciałam go męczyć. Często grałam godzinami, uwielbiałam dotyk klawiszy pod palcami, wydobywające się z instrumentu dźwięki… Tak samo było ze skrzypcami. Barty wcześniej czy później wyrzuciłby mnie za to z domu. Jego cierpliwość też nie jest wieczna.

         Pod wieczór pożegnałam się z każdym, obiecałam szybko znów ich odwiedzić i teleportowałam się do domu Croucha. Słońce jeszcze nie zaszło, ale komarów było mnóstwo. Pomyślałam sobie, że Barty musi być na mnie naprawdę wściekły. W końcu obiecałam wrócić wcześniej. Zastałam go w salonie. Siedział w fotelu przed wygaszonym kominkiem i czytał książkę. Było ich tu mnóstwo, jego rodzina musiała należeć do grona bardzo wykształconych ludzi.
         - Jestem już – poinformowałam go.
         - To dobrze. Chyba cię nie wyrzucili, skoro wracasz tak późno – odparł, odkładając książkę.
         - Nie, chcą, żebym jeszcze kiedyś ich odwiedziła. Nie umarłeś z głodu? Co chcesz na kolację?
         - Cokolwiek. To twoje rzeczy, tak? Jeśli masz coś niepotrzebnego, to mi zapakuj, a ja to odniosę na strych – zaproponował.
Zawsze mnie denerwowało, kiedy na pytanie Co chcesz na obiad, odpowiadał: cokolwiek. Z dnia na dzień w kuchni szło mi coraz lepiej i miałam coraz większy wybór. No cóż. Skoro było mu wszystko jedno, postanowiłam przygotować tosty z dżemem. Nie lubiłam ciężkich kolacji. Ciekawa byłam, jak zareagowałby Crouch, gdybym nagle zrobiła na obiad sałatkę. Cóż, chętnie bym zapoznała się z jego reakcją, ale teraz nie chciałam być okrutna.
Barty usiadł przy stole i czekał, aż skończę smarować podpieczone tosty dżemem truskawkowym.
         - Nelly przysłała ci odpowiedź – odezwał się, kiedy postawiłam na środku stołu talerza z tuzinem kanapek. Sama nie byłam głodna, jadłam kolację w domu ciotki Rosalie. Wzięłam od niego zapieczętowaną kopertę i rozerwałam ją, by wydobyć list.

Już się zaczynałam martwić, że coś Ci się stało albo o mnie zapomniałaś. Możemy się spotkać jutro, chcę, żebyś mi wszystko wyjaśniła. Dumbledore mówił w ostatni dzień, że Sama-Wiesz-Kto powrócił. Ty znasz go lepiej, więc może wiesz więcej… A więc jutro wieczorem o ósmej? Może w Dziurawym Kotle?
Nelly

Nie musiałam pisać potwierdzenia. Pora była dobra, miejsce… hmm, najwyżej ubiorę pelerynę z kapturem, do Dziurawego Kotła często przychodzą różne dziwolągi. Dlatego schowałam list do kieszeni spodni i podparłam podbródek na zaciśniętych pięściach.
         - I co? Kiedy się spotykacie? – zapytał Crouch.
         - Jutro o dwudziestej. Możemy jutro spędzać razem cały dzień – odparłam i uśmiechnęłam się lekko. – Ciotka przekazała mi wyniki testów. Mogę zacząć już ćwiczenia na uzdrowiciela.
Crouch też się uśmiechnął, ale zauważyłam w tym uśmiechu swego rodzaju smutek.
         - I co, zaczniesz praktyki? – zapytał.
         - Nie, mam dość złota po rodzicach. Moja rodzina była bogatą może trochę zepsuta… Zresztą chcę się poświęcić służbie Czarnemu Panu, nie będę miała czasu na pracę w Świętym Mungu.
Wstałam i objęłam go za szyję. Nie chciałam, żeby się smucił z mojego powodu. Odsunęłam się od niego i wbiegłam po schodach, żeby rozpakować torbę. Może faktycznie powinnam niepotrzebne rzeczy spakować do szkolnego, skórzanego kufra i wynieść na strych. Nigdy tam nie byłam, ale może będę miała okazję. Dlatego usiadłam po środku pokoju i otworzyłam pustą walizkę. Wpakowałam do niej moje szkolne książki i szaty, wszystkie notatki z lekcji. Nigdy już nie wrócę do Hogwartu, a z sentymentu szkoda mi było wyrzucać. Kiedy napełniłam kufer, wtaszczyłam go na mały korytarzyk i wychyliłam głowę przez barierkę schodów, by zawołać Croucha. Nie miałam pojęcia, gdzie znajdowało się wejście na strych. Na piętrze znajdowały się trzy pomieszczenia. Pokój Elenai, sypialnia rodziców Barty’ego, w której teraz mieszkałam ja i maleńki pokój gościnny. Ściany tam pokryte były kremową tapetą w róże, na podłodze położono dywan w kwiaty, okna zaś przysłonięte były delikatną firanką oraz zasłonami z różowej bawełny. Stało tam tylko łóżko z białego drewna nakryte krochmaloną, kremową pościelą, wąska, biała szafa i mały, drewniany stolik z nową świeczką. Na wszystkich meblach wymalowane były urocze, czerwone róże. Barty powiedział mi kiedyś, że jego siostra miała talent do rysunków i to ona je namalowała.
         Crouch wszedł na górę i wyciągnął różdżkę. Bez słowa wycelował nią w sufit, gdzie pojawiły się podłużne wyżłobienia w kształcie prostokąta. Okazało się, że jest to wejście na strych. Z otworu wysunęła się żelazna drabina.
         - Wejdę na górę, a ty podasz mi kufer, dobrze? – zapytał, kiedy był już w połowie szczebli. Skinęłam tylko głową.
Gdy wspiął się już na górę, uniosłam ciężki kufer wysoko nad głową. Musiałam lewitować go za pomocą różdżki, sama nigdy bym go nie podniosła. Chwycił go za rączkę i wyciągnął go na strych. Ja weszłam za nim. Było to pomieszczenie o niskim, pochyłym suficie z drewna, pełne różnych, zakurzonych przedmiotów. W kącie pod maleńkim okienkiem umieszczono wielki kufer, obok niego stał stojak, na którym wisiał jakiś brązowy płaszcz. Było tu kilka wielkich, kartonowych pudeł, stosy zakurzonych książek, okryty brzydkim kocem fotel, jakiś obraz… Bartemiusz zaciągnął moja walizkę do kąta i tam ją zostawił. Było tu tak nisko, że nie można było się wyprostować, podobnie jak w chacie leśnej.
         - Dlaczego spaliłeś rzeczy twojego ojca? Mogłeś je po prostu tutaj zostawić – odezwałam się, kiedy zeszliśmy na dół, a on na nowo zamaskował tajne przejście.
         - Nie chciałem mieć z nim nic wspólnego. Już nigdy. Kiedy zesłał mnie do Azkabanu pokazał, jak mnie nienawidzi. Nie uważam go za członka rodziny – odpowiedział zaskakująco chłodnym tonem. Nie chciałam się już odzywać, poczułam się trochę głupio, że zaczęłam ten temat. Rozeszliśmy się do swoich sypialni w nieco krępującym milczeniu.

*

         Następny dzień mieliśmy tylko dla siebie, ale był jeden problem. Ani ja, ani Barty nie wiedzieliśmy, co się wtedy robi. Pomyślałam sobie, że mogłabym nauczać go jakichś prostych utworów na fortepianie. Na przykład taki marsz żałobny. On nie jest trudny.
         - Czy ty coś sugerujesz? – zaśmiał się, kiedy zagrałam pierwszą nutę.
         - Nie. Po prostu lubię przygnębiającą muzykę – odparłam. – Mnie nikt nie uczył grać, w domu był fortepian, to ćwiczyłam… Grałam, kiedy jeszcze rodzice żyli. Później u ciotki kontynuowałam naukę.
Położyłam jego dłonie na klawiszach.
         - Dawniej lubiłem sobie pograć. Ale wiesz, jak to jest, chciałem służyć Czarnemu Panu, nie miałem głowy do muzyki – odparł. – W szkole byłem dobrym uczniem, ale nie mam żadnych talentów. Będzie ciężko.
         - Masz, przecież opiekujesz się ogrodem, do takich roślin mało kto ma cierpliwość. Mam nadzieję, że kiedyś mi wszystko pokażesz. Ale teraz gramy.

         Wbrew temu, co mówił, Crouch uczył się szybko i szło mu to lekko. Miał jakiś namiastek talentu, ale musiał bardziej w siebie uwierzyć, żeby coś z tego wyszło. Słońce tego dnia grzało mocno, niebo było bezchmurne, więc wynieśliśmy do ogrodu mały, drewniany stolik z piwnicy i tam zjedliśmy obiad. Przygotowałam gęstą zupę ogórkową i pierogi z truskawkami. Barty pomógł mi je lepić, ale w sercu czułam, że nie powinnam go więcej razy wpuszczać do kuchni.
         Wieczorem udałam się do Dziurawego Kotła. Wolałam włożyć czarną pelerynę z kapturem i postanowiłam przez całe spotkanie go nie zdejmować. Zauważyłam Nelly siedzącą przy stoliku w cieniu. Natychmiast ruszyłam w jej stronę. Czułam się w miejscu publicznym trochę niepewnie.
         - Nie mogę zbyt długo zostać – odezwałam się przyciszonym głosem, siadając. – Po tym, jak nie wyszło Czarnemu Panu, mogą mnie wtrącić do Azkabanu. Dumbledore już na pewno wszystko wszystkim rozpowiedział.
         - A więc to prawda? To, co mówił Potter i Dumbledore? – zapytała z niedowierzaniem blondynka.
         - Tak. Przez cały rok pomagałam synowi pana Croucha odzyskać Czarnemu Panu moc. Na wakacjach pojmaliśmy prawdziwego Moody’ego, a Barty udawał go aż do Trzeciego Zadania. To on wrzucił nazwisko Pottera do Czary Ognia. Pomagał mu w Turnieju, zainicjował przeniesienie go na cmentarz… Ja w sumie nic wielkiego nie zrobiłam, na końcu zamknęłam Snape’a w komórce na miotły i obezwładniłam McGonagall, żeby go wyprowadzić ze szkoły tajnym przejściem. Od tamtego czasu się ukrywamy. Nie pytaj, gdzie. Na razie nie mogę ci wiele powiedzieć. Przepraszam, że cię okłamywałam, ale sama rozumiesz. Z Czarnym Panem nie ma żartów.
         - A wtedy, kiedy tak znikałaś…
         - Musiałam pomagać Czarnemu Panu. Ale to nie miało dużego znaczenia.
         -Długo tak się będziecie ukrywać? Coś słyszałam, że pan Crouch miał syna, ale nic więcej o nim nie wiem. Sądząc po tym, jaki był jego ojciec, to chyba pryszczaty kujon z odstającymi uszami.
         - Nie prawda, jest bardzo miły. To raczej nie twój typ, ale na pewno byś go polubiła – odpowiedziałam, nieco dotknięta jej bezpodstawnym ocenianiem ludzi. – Zapytam go, może będzie chciał cię poznać. Teraz muszę już iść, wyślę ci sowę, kiedy znów się spotkamy.
Pożegnałyśmy się, a ja opuściłam karczmę. Kiedy znalazłam się między mugolami, poczułam się nareszcie bezpieczna. Nikt nie mógł mnie rozpoznać. Za kilkanaście dni będę już dorosła, a Namiar przestanie na mnie ciążyć. Teleportowałam się do domu Croucha. Nie było mnie stosunkowo krótko, ale czułam niepokój. Zawsze, kiedy wychodziłam do sklepu albo gdzieś indziej, bałam się, że kiedy wrócę, zastanę zrujnowany dom i brak Barty’ego. Cały czas obawiałam się, że ludzie z ministerstwa nas znajdą.
Weszłam do środka. Już z korytarza usłyszałam, że Crouch jest w łazience, dlatego podeszłam do drzwi i zapukałam.
         - Wróciłam trochę wcześniej, jak wyjdziesz, musimy porozmawiać – odezwałam się i poszłam do salonu. Usiadłam przy fortepianie, żeby zacząć grać skoczny mazurek.
Bartemiusz wyszedł z łazienki pięć minut później. Wyglądał na zaniepokojonego, musiał się chyba spieszyć, miał mokre włosy, twarz niedokładnie wytartą, ubrany był tylko w szlafrok.
         - Spokojnie, chciałam ci opowiedzieć o spotkaniu Nelly – powiedziałam z uśmiechem. – Chciałaby cię poznać. Mogłaby tu przyjść, co ty na to?
         - Nie wiem. Możesz zapraszać kogo chcesz, nie mam prawa o tym decydować.
         - Wiesz, o co pytam. Chciałbyś, żeby nas odwiedziła? – spytałam. Wstałam od fortepianu, podeszłam do fotela, w którym usiadł i oparłam się biodrem o podłokietnik. Barty nieśmiało objął mnie w talii i oparł policzek o moją kibić.
         - Najbardziej bym chciał, żeby ta Nelly zostawiła cię w spokoju. Może to ci się nie podoba, ale ona jest fałszywa. Ja się dobrze znam na ludziach.
Nic mu na to nie odpowiedziałam, nie zamierzałam się z nim kłócić. Faktycznie, i tak zrobiłabym to, co chciałam. A do Nelly wyślę list jeszcze dzisiaj. Bezwiednie pogładziłam go po włosach i pochyliłam się, żeby go pocałować w skroń. Nic więcej nie powiedział, więc udałam się do łazienki, wciąż pogrążona we własnych myślach. Gdyby Barty poznał Nelly tak, jak ja ją poznałam, zmieniłby o niej zdanie, jestem tego pewna. Nigdy nie miałam nadziei, że polubią się tak, jakbym chciała, ale może by zrobili to dla mnie…
         Instynktownie spojrzałam w lustro. Było ciemno, a żaluzje w oknach zasłonięte. Stało się to samo, co całkiem niedawno. W lustrze zobaczyłam odbicie dziewczyny. Nie miałam pojęcia, co to oznaczało. Trwało to zaledwie sekundę, mrugnęłam ledwo powiekami, a wszystko wróciło do normy. Serce waliło mi w piersiach, oddech miałam płytki i nierówny. Przez jakąś minutę stałam przerażona pod drzwiami, z dłonią przyciśniętą gdzieś w okolicy gardła. Coraz bardziej mnie to niepokoiło. Musiałam o tym komuś powiedzieć, musiałam, bo moje serce chyba eksploduje. Tak, powiem o tym Barty’emu, choćby miał mnie wyrzucić na bruk. Powiem, ale jeszcze nie dzisiaj. Drżącymi rękami podniosłam szczoteczkę z podłogi, starając się uspokoić myśli i ciało, które wciąż dygotało jak galareta.

___________

Rozdział ten pisałam dokładnie ósmego marca, zaległości w publikowaniu mam znaczne. Ale na szczęście napisanych mam już ponad dwadzieścia pięć odcinków. Prędko, prędko publikuję, bo jeszcze na nowego bloga chciałabym przepisać pierwszy rozdział. To już ostatni dzień wakacji, od jutra zaczyna się harówka. Pff. Zapraszam na podstronę „W następnym odcinku”, gdzie pojawiły się już nowe cytaty. No cóż. Dedykacja dla fear. :*