Ten ranek nie był pochmurny i
nieprzyjemny jak wczorajszy. Promienie słońca sączyły się delikatnie przez okno
w salonie i padały na ciemny dywan, całkiem niedaleko mojej głowy. Niebo było
niebieskie, czyste, a powietrze rześkie. Rośliny zdawały się być bujniejsze i
pełne życia. Bartemiusz znów obudził się pierwszy i teraz obejmował mnie,
gładząc i całując moje włosy.
- Zaraz zrobię śniadanie – mruknęłam.
- Nie fatyguj się, ja pójdę. Wiesz, tak
się zastanawiałem… wtedy, w Hogwarcie, kiedy mnie złapali, byłbym teraz
siedział w Azkabanie… znów, a nie leżał z ukochaną dziewczyną po bardzo udanym
seksie. Dużo dla mnie zrobiłaś.
Jego słowa
były dla mnie niesamowitym komplementem, aż zabrakło mi słów, by odpowiedzieć.
Pocałowałam go w szyję i podniosłam głowę, by spojrzeć mu w oczy. Nareszcie
zaczęło mi się układać, a ja byłam tak szczęśliwa, jak jeszcze nigdy. Chciałam,
by to trwało wiecznie.
- Zrobię ci kawę, chcesz? Później zajmę
się śniadaniem – dodał i usiadł na podłodze. Zsunęłam się z jego piersi i
obserwowałam, jak przywołuje swój szlafrok. Ubrał go i udał się do kuchni.
Zanim przyniósł mi w filiżance gorący, pachnący, kasztanowobrązowy płyn, ja
położyłam się na brzuchu i utkwiłam wzrok w plamach światła błyszczących na
dywanie. Nie byłam pewna, czy dobrze zrobiłam, pozwalając mu przygotować
śniadanie, ale każdy powinien dostać szansę.
Nagle do drzwi
ktoś zapukał. Na początku podskoczyłam przerażona, ale uznałam, że nie ma sensu
panikować, więc owinęłam się szczelnie kocem i utkwiłam wzrok w wejściu. Nie
mogłam przecież ot tak, otworzyć, więc krzyknęłam „proszę!”. Drzwi wejściowe
rozwarły się, a moim oczom ukazał się, o zgrozo, Czarny Pan. Tym razem był sam,
bez Glizdogona, ale minę miał rozbawioną, gdy mnie ujrzał. Barty wyjrzał z kuchni;
jego wyraz twarzy był naprawdę bezcenny.
- Ja… przepraszam za nasz stan… nie
mieliśmy pojęcia… - udało mi się wykrztusić. Wstałam, wciąż owinięta kocem.
Crouch natychmiast do mnie podszedł, aby zasłonić mój strój.
- Nie przejmujcie się. Zwykle odwiedzam
ludzi nocami, by nie narazić się na zbyt dużą uwagę, ale pomyślałem sobie, że o
tej porze będziecie zajęci, więc
przyszedłem rano… cóż, następnym razem po prostu wezwę was do siebie, aby
uniknąć tak niezręcznej sytuacji, w jakiej znaleźliśmy się teraz – odrzekł
spokojnie, a widząc przepraszającą i pełną skruchy minę Bartemiusza, dodał z
pobłażliwym uśmiechem: - Myślisz, że jest to dla mnie zaskoczeniem? Wiedziałem,
że tak się stanie. Bardzo mieliście się ku sobie, tak. A od kiedy
zamieszkaliście razem, to już było tylko kwestią czasu. No, ale przejdźmy do
rzeczy.
- To ja zrobię kawę, dobrze? –
zaproponowałam i, wciąż niesamowicie roztrzęsiona, opuściłam salon. Ręce
trzęsły mi się okropnie, w głowie miałam gonitwę myśli. Z trudem udało mi się
napełnić filiżanki i zanieść do pokoju. Po drodze oczywiście zarzuciłam beżowy,
cienki płaszczyk. Nie mogłam paradować po domu w takim negliżu. Czułam, że
policzki mnie palą. Taki wstyd, i to przed Czarnym Panem… Całe szczęście
wyparowało ze mnie jak powietrze z przebitego balonu. Postawiłam srebrną tacę
na stoliku i oddaliłam się aż pod schody. Usiadłam na drugim stopniu i
czekałam. Mijały minuty, pięć, dziesięć… Robiłam wszystko, by nie słyszeć tego,
co mówili. Kwadrans później Voldemort pojawił się w wejściu do salonu, Crouch
za nim.
- Dlaczego nie zostałaś z nami? –
zapytał Czarny Pan.
- Nie chciałam przeszkadzać. Wybierasz
się gdzieś? – moje pytanie było skierowane do Bartemiusza, który machnął krótko
różdżką, aby ubrać się w magiczny, szybki sposób i już zakładał w pośpiechu
płaszcz. Wciąż wyglądał na wymiętego, ale było to najwyraźniej coś bardzo
ważnego, skoro tak się spieszył.
- Tak, przepraszam, ale muszę coś
zrobić. Wszystko ci wyjaśnię, jak wrócę – odpowiedział i pocałował mnie w
policzek. Skinęłam głową i przez chwilę patrzyłam, jak zamykają się za nimi
drzwi, a kiedy doszedł do mnie odgłos towarzyszący teleportacji, udałam się do
kuchni i usiadłam przy stole. No tak, mogłam się tego spodziewać. W końcu
związałam się ze śmierciożercą i, nie oszukujmy się, był najlepszy w tym, co
robił. Jestem pewna, że nie dałby się pokonać, skoro udawał Moody’ego przez
cały rok, musiał równie dobrze władać różdżką, jak on. Nie miałam powodów do
zmartwień. Skoro Voldemort gdzieś go wysyłał, nie mogło być tam członków Zakonu.
Wiadome było, że Barty jest przez nich poszukiwany. Ministerstwo oczywiście
miało to gdzieś, kierowano za nim pościg, by ludzie widzieli, że coś robią. To
było bardzo w stylu Knota. Ale kiedy już Voldemort się ujawni, wyleci ze
stanowiska, zanim zdąży się zorientować. I bardzo dobrze, bo był fatalnym
ministrem.
W samotności
zjadłam śniadanie, rozmyślając nad tym, co podsłuchałam w domu ciotki, kiedy
byłam u nich ostatnio. Podobno Zakon Feniksa wznawia działalność. To było do
przewidzenia, od sekundy, kiedy Dumbledore poznał całą prawdę, już planował
zwołanie członków swojej organizacji. A Voldemort o tym wiedział. To był bardzo
inteligentny czarodziej, o niektórych rzeczach wiedział, a dyrektor Hogwartu
się tego nie spodziewał. Taka była różnica między nimi. Czarny Pan doceniał
Dumbledore’a, jego wiedzę i wielką magię, a on… dyrektor Hogwartu uważał
Voldemorta za kogoś bezrozumnego, przy okazji samemu ukazując ograniczoność
swojego umysłu.
Pół dnia
spędziłam w salonie, siedząc na kanapie, pijąc sok pomarańczowy i słuchając
magicznego radia albo czytając książkę. Bardzo mi się nudziło bez Barty’ego,
tęskniłam za nim. Musiała to być bardzo ważna misja, skoro Voldemort
pofatygował się aż tutaj, by o niej poinformować Croucha. Szczerze mówiąc, to
wcale nie chciałam się teraz dowiedzieć, gdzie go wysłał. Mniej się
denerwowałam. Przez cały samotnie spędzony dzień miałam ochotę odwiedzić ciotkę
albo napisać do Nelly, po prostu brakowało mi towarzystwa. Nikt mi nie
powiedział, kiedy Crouch wróci, przez co czułam się bardzo pokrzywdzona, bo
dopiero zaczęło się między nami układać, a już musieliśmy się rozstać.
Wieczorem pozamykałam dokładnie cały dom, po czym udałam się na górę, do
sypialni. Chciałam jeszcze trochę poczytać, ale ledwo weszłam do łóżka, coś zastukało
w szybę. Z przerażeniem zerwałam się na równe nogi, ale okazało się, że to
tylko sowa o kremowym upierzeniu. W tej ciemności lśniła jak duch. Drżącymi
palcami odwiązałam od jej nóżki małą paczuszkę i położyłam ją na łóżku. Moja
sowa kłapnęła dziobem, kiedy wsadziłam do jej klatki zmęczonego drogą ptaka, po
czym zajęłam się przesyłką. Rozerwałam brązowy papier, a moim oczom ukazał się
niewielki, drewniany zegar. Był tam też list. Rozwinęłam rulonik i
przeczytałam:
Macy –
Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin.
Przepraszam, że tak późno, ale Nelly przysłała mi ostatnio list z Afryki i
wspomniała, że skończyłaś już siedemnaście lat. Będę w przyszłym tygodniu w
Londynie, bardzo chciałbym się z Tobą spotkać. Co Ty na to?
Iwan
Odłożyłam na szafkę nocną zegar i list.
Poczułam się głupio, teraz, kiedy już byłam z Bartemiuszem ani przez chwilę nie
pomyślałam o Orłowie. Co prawda, nigdy nie dawałam mu większych szans, zawsze
moją uwagę przykuwał Crouch. Teraz to wiem, od samego początku coś do siebie
poczuliśmy, ale po prostu tego nie dostrzegaliśmy. Ja sama nigdy nie byłam
zakochana, więc nie mogłam tego poznać. A z Iwanem spotykam się tylko wtedy,
kiedy Barty wyrazi na to zgodę.
*
Następny dzień był ciepły, duszny i
niezwykle słoneczny, jak to zwykle bywa w sierpniu. Pootwierałam okna na
oścież, ale wiatr nie zawiał ani razu. Podlewanie całej roślinności z ogrodu
było o tej porze bezsensowne, więc postanowiłam przesunąć to na bardzo późne
popołudnie. Wciąż nie odpisałam Orłowowi, ale wypuściłam jego sowę, na co moja
płomykówka zareagowała z radością. Do Bułgarii ptak doleci w jeden dzień, więc
bez problemu mogłam czekać na Croucha aż tydzień.
Przeniosłam
klatkę sowy do pokoju, gdzie dawniej sypiał Barty. Mogła tam stać, skoro Crouch
chciał przenieść się na górę. Z tych nudów, by zająć czymś ręce, wysprzątałam
cały dom, za wyjątkiem sypialni Elenai i strychu, zrobiłam w Londynie zakupy, a
wieczorem wyczarowałam wąski strumyczek wody, by podlać kwiaty. To spokojne
życie bardzo mi się podobało, ale tylko wtedy, kiedy dzieliłam je z Bartym. Gdy
się ściemniło, poszłam pod prysznic. Przynosił prawdziwą ulgę po tym
dzisiejszym skwarze. Uwielbiałam latem dotyk chłodnej wody, zimą wolałam gorące
kąpiele. Wyszłam właśnie spod prysznica, wytarłam się dokładnie i ubrałam
wełnianą, długą koszulę nocną, kiedy ktoś zaczął majstrować przy drzwiach
wejściowych. Natychmiast wybiegłam z łazienki i utkwiłam wzrok w klamce, z
różdżką w pogotowiu. Opuściłam ją, kiedy poznałam Bartemiusza. Jego długi,
skórzany płaszcz był w strzępach, on sam miał na twarzy i dłoniach kilka
zadrapań. Natychmiast do niego podeszłam, żeby go przytulić.
- Gdzie ty byłeś? I dlaczego jesteś
taki podrapany? – zapytałam z troską, a on ujął w obie dłonie moją twarz i
pocałował mnie. Poczułam, jak suche i spękane ma wargi. Kiedy się ode mnie
odsunął, odpowiedział:
- Wiesz, że Hagrid i dyrektorka
Beauxbatons chcą przeciągnąć olbrzymy na stronę Dumbledore’a? My robimy to samo
dla Czarnego Pana, ale musimy się ciągle zmieniać. Moja służba wypada dokładnie
pierwszego września, więc mamy trochę czasu dla siebie. Ale kiedy już wyjadę,
to nie będzie mnie długo.
Wzięłam od
niego zakrwawioną pelerynę i kazałam mu poczekać w salonie, a sama udałam się
do kuchni, by przygotować jakieś kanapki. Nie wyglądał najlepiej. Nie wiem już,
po co robić takie zmiany. Jeśli już jakaś osoba śledzi Hagrida, po co mieszać w
to innych? Jest przecież mnóstwo innych zadań wolnych od olbrzymów. Ja nie
mówię, że pomaganie Czarnemu Panu jest złe. Jestem jak najbardziej za, żeby
angażować się w tę służbę, ale ze wszystkim nie należy przesadzać. Przyniosłam
mu talerz ze stosem tostów z dżemem i kubek herbaty. Usiadłam naprzeciwko niego
na krześle i zaczęłam usuwać plamy krwi z jego płaszcza i scalać dziury.
- I co? Opowiedz mi więcej. Co robiłeś?
– zapytałam.
- Byłem razem z Averym w Danii.
Mieliśmy pewne kłopoty, nie przejmuj się, ale dotarliśmy do granicy z Niemcami,
gdzie zmieniliśmy się z Crabbe’em i Goylem. Hagrid i Olimpia Maxime byli bardzo
ostrożni. Ale to naprawdę nieważne. To prosta misja w porównaniu do tego, co
nasz czeka później… Ale Czarny Pan planuje uwolnić więźniów z Azkabanu,
będziemy mieś lżej. Chodź tu, tęskniłem za tobą – wyciągnął ramiona, a ja
usiadłam mu na kolanach i przytuliłam się do niego. Nie chciałam mu teraz mówić
o liście od Orłowa. Jutro to zrobię. Teraz chciałam być tylko z nim, nie
musieliśmy ani rozmawiać, ani nic robić. Trwaliśmy w takim uścisku, aż Crouch
powiedział, że jest zmęczony i jedyne, o czym marzy, to ciepłe łóżko. Poczułam
się dziwnie, kiedy oboje położyliśmy się razem, ale bardzo tego chciałam. Objął
mnie ramieniem i pocałował na dobranoc w czoło. Mimo tego, że wiele tego dnia
nie zrobiłam, czułam się zmęczona. Sen nadszedł błyskawicznie.
*
Następnego dnia obudziłam się pierwsza.
Bartemiusz spał mocno, musiał być bardzo zmęczony. Położyłam się na jego piersi
i oparłam policzek na jego ramieniu. Nelly chyba by mnie znienawidziła, gdyby
dowiedziała się o tym wszystkim. W tej chwili jednak nie miało to dla mnie
znaczenia. Teraz, kiedy już wiedziałam, jak bardzo kocham Croucha, nie
zrezygnowałabym z tego uczucia, nawet dla niej.
Dłoń Barty’ego
przesunęła się po moich plecach, a on sam otworzył zamglone, zaspane wciąż
oczy. Na jego ustach pojawił się uśmiech.
- Co dziś będziemy robić? Chciałbym cię
gdzieś zabrać, ale nie do tego okropnego klubu – odezwał się.
- A może ja cię gdzieś zabiorę? W
następny weekend do Londynu przyjeżdża Iwan. Moglibyśmy się z nim spotkać.
Chciałabym, żeby cię poznał. Może, gdyby się dowiedział, że jesteśmy razem,
dałby sobie spokój. Hmm? Pójdziemy?
Jego mina nie
wyrażała zachwytu. Przez chwilę milczał, wodząc lekko nieprzytomnym wzrokiem po
ścianach. Widać było, że bił się z myślami; chciał spełnić moje życzenie, ale
nie lubił Iwana. Dla mnie to spotkanie nie było ważne. Jeśli Barty nie będzie
miał ochoty, to i ja nigdzie nie pójdę.
- Skoro ci zależy, możemy się tam
wybrać. Ale musisz wiedzieć, że jestem zazdrosny. Nie żartuję, jeśli będzie się
do ciebie przystawiał, walnę go – powiedział w końcu, a ja przestałam się
śmiać. To było całkiem miłe, jeszcze nikt nigdy nie był o mnie zazdrosny.
Dziwne uczucie. Sięgnęłam po kartkę pergaminu i pióro, schowane na szafce
nocnej i napisałam odpowiedź. Bardzo byłam ciekawa, jak oboje zareagują. Iwan,
nawet gdyby chciał wydać Croucha, to nie mógłby, głupia nie jestem. Od kiedy
zaczął coś podejrzewać, rzuciłam na niego zaklęcie Język w Supeł. Nie mógłby
wypowiedzieć ani słowa na temat Voldemorta, świadomie chcąc nas zdradzić. Nie
tylko Hermiona jest mądra. Jako Śmierciożerca muszę wykazywać się na każdym
kroku sprytem i przebiegłością. Nie myślałam, że to taka ciężka praca. Trzeba
przewidywać każdy krok przeciwnika, bardzo się pilnować i nie dać zaskoczyć.
- Nie martw się, on nie jest nachalny.
Powiem mu, kim dla mnie jesteś, na pewno odpuści – odparłam.
- Wątpię, by zrozumiał. On i Nelly
bardzo do siebie pasują. Ich intencje nie są szczere, a ja ich nie lubię. Masz
bardzo dziwny gust, jeśli chodzi o dobór towarzystwa – rzekł Crouch, ale
uśmiechnął się lekko. – Łącznie ze mną. To dziwne, że taka dziewczyna chciała
się związać z kimś takim jak ja…
- Dlaczego? Jesteś cudownym mężczyzną,
bardzo wrażliwym i… sam zresztą wiesz. Nie potrzebuję określonych powodów, żeby
cię kochać.
*
Iwan odesłał mi sowę jeszcze tego samego
dnia, konkretniej pod wieczór. Nie wspomniałam, że Barty ze mną będzie, więc
jego list był bardzo optymistyczny. Umówiliśmy się w Londynie na obiad, w
mugolskiej restauracji, by nie ściągać na siebie uwagi czarodziejów. Nie
chciałam, żeby Bartemiusz sobie pomyślał, że mi zależy, więc nie starałam się
jakoś specjalnie dobrze wyglądać. Ubrałam zwykłą bluzkę z krótkim rękawem,
ciemne dżinsy, a włosy związałam w koński ogon. Crouch przyglądał mi się
uważnie, jak zakładałam te ciuchy. Kiedy oglądałam się w lustrze, nie
powiedział ani jednego złego słowa. On sam w bardzo gustowny sposób przebrał
się za mugola. Nie był jak większość czarodziejów, którzy wyglądali w zwykłych
ciuchach jak idioci. Zresztą nic dziwnego, jego ojciec był niezwykle porządnym
człowiekiem. Zanim wyszliśmy z domu, wspięłam się na palce i pocałowałam go w
policzek, mówiąc:
- Bardzo ładnie wyglądasz.
On tylko
uśmiechnął się krzywo i objął ramieniem. Na drodze teleportowaliśmy się do
centrum Londynu. Do wybranej wcześniej restauracji mieliśmy zaledwie kilka
minut drogi, przez którą praktycznie nie rozmawialiśmy ze sobą. W końcu naszym
oczom ukazała się knajpka umiejscowiona na parterze wielkiej, ceglanej
kamienicy. Było to chyba bardzo modne pomieszczenie, bo aż roiło się od dobrze
ubranych mugoli. Podaliśmy kelnerowi numer rezerwacji, nazwiska, a on
zaprowadził nas do stolika przy oknie. Już z drzwi zobaczyłam Iwana. Szybko
chwyciłam Bartemiusza za rękę i przywołałam na twarz uśmiech.
- Cieszę się, że przyjechałeś –
odezwałam się, kiedy usiedliśmy. - Eee… to jest Barty Crouch.
- Barty Crouch? Ten wasz opętany szef
departamentu? Czy to tylko zbieżność nazwisk? – zdziwił się Orłow, ale uścisnął
mu dłoń.
- To jego syn. Musiałeś chyba słyszeć…
no wiesz, o tych głupotach, które rozpowiada Dumbledore – mruknęłam, a Iwan
pokiwał głową.
- I co, to prawda?
- Nie, to stary czarodziej, wyolbrzymia
fakty. A ty kiedy wyjeżdżasz?
- Przyjechałem tu dla ciebie. Wy tak
teraz razem?
- Tak – odpowiedział stanowczo Crouch i
objął mnie ramieniem trochę za mocno, niż zamierzał. – To coś poważnego. Nie
musiałeś się tutaj fatygować. To kawał drogi, Bułgaria jest daleko, prawda?
Podsumowując: spotkanie nie należało do
udanych. Co prawda, nie wybuchła żadna kłótnia, nikt nie ucierpiał fizycznie,
ale atmosfera była tak napięta, że nie udało mi się za cholerę podtrzymać
rozmowy. Kiedy skończyliśmy deser, po prostu się pożegnaliśmy i ruszyliśmy w
swoją stronę. Barty był najwyraźniej zadowolony.
- Chyba całkowicie odpuścił –
powiedział z triumfalnym uśmiechem, kiedy weszliśmy do domu.
- Tak. Trochę mi go szkoda. Przyjechał
tu aż z Bułgarii, myślał, że ma szansę, a ty tak brutalnie sprowadziłeś go na
ziemię…
- Na tym polega bycie śmierciożercą.
Przyzwyczaj się – odparł i usiadł z ciężkim westchnieniem w fotelu przed
wygaszonym kominkiem. – Nie przejmuj się, to duży chłopiec, da sobie radę.
Jutro gdzieś cię zabiorę, dobrze?
Usiadłam mu na
kolanach i objęłam go za szyję. Nie wiem, co ja ze sobą zrobię, kiedy on
wyjedzie. Dwa tygodnie… a nawet więcej, z taką misją to nigdy nie wiadomo.
Gdybym nie była dziewczyną, Czarny Pan pewnie pozwoliłby mi w niej
uczestniczyć. Ale wtedy też nie bylibyśmy razem.
- A ty też chcesz tam iść? Chcesz się
ze mną rozstać na tak długi czas? – spytałam.
- Nie chcę cię zostawiać, ale muszę
robić wszystko, co każe mi Czarny Pan – odrzekł, gładząc mnie po włosach. –
Wiesz, że każdy jego rozkaz wykonuje z największą przyjemnością.
- Tak, to twoje marzenia… Wiem. Chcę,
żebyś był szczęśliwy, więc nic nie mówię, ale martwię się o ciebie. Jesteś
najlepszym śmierciożercą, my nigdy ci nie dorównamy. Ale wiadomo, że będziesz
dostawał coraz trudniejsze misje…
Pocałowałam go
w szyję i położyłam głowę na jego ramieniu. W sumie… może to i lepiej, że Nelly
nie ma teraz w kraju. Miałam dość swoich problemów, wyjazd Bartemiusza… nie
potrzebowałam jeszcze zazdrosnej przyjaciółki. Tęskniłam za nią, to oczywiste,
ale musiałam poukładać swoje sprawy. Pragnęłam odwiedzić grób rodziców, to
dziwne, ale nigdy tam nie byłam. Ciotka odcięła się od swojej popierającej
Lorda Voldemorta rodziny. Ich groby stały opuszczone, bo większość już nie
żyła. Moi dziadkowie, najbliższe wujostwo… To nie było zgodne z zasadami
Gryffindoru. Oni przecież przebaczają, a rodzina jest dla nich najważniejsza.
Gdyby nie to, że Montgomerowie dali mi schronienie, teraz nienawidziłabym ich z
całego serca.
*
Następnego dnia pogoda była wprost
cudowna na wyprawę. Crouch nie chciał mi zbyt dużo powiedzieć, żeby „nie zepsuć
mi niespodzianki”, zdradził jedynie tyle, że to niedaleko. Zapakowaliśmy kosz, ja ubrałam zwiewną, pomarańczową
sukienkę na ramiączkach i ruszyliśmy w drogę. Niebo było cudownie niebieskie,
słońce grzało mocno, lekki wietrzyk poruszał trawą i koronami drzew,
dojrzewające zboża szumiały. Iście sielankowy krajobraz.
- Czy to daleko? – zapytałam, kiedy
szliśmy polną drogą w przeciwną stronę od wioski. Minęliśmy to miejsce, przez
które wchodziło się od lasu. Nigdy nie zapuszczałam się dalej. Jakoś nie miałam
okazji. Ale nic ciekawego tam nie było. Z jednej strony las, z drugiej pola
pszenicy.
- Nie, za chwilę będziemy na miejscu –
odparł.
Dotarliśmy do
rozwidlenia drogi. Prawa odnoga prowadziła dalej obok zbóż, lewa zaś wchodziła
w las. Drzewa rosły tu bardzo rzadko, znajdowała się tam też leśna ścieżka.
- Jak będziemy wracać, to coś ci tam
pokażę – odezwał się Bartemiusz, rozbudzając tym samym moją ciekawość, ale
postanowiłam, że tak bardzo mnie to nie interesuje.
- Co to za szum? – spytałam.
- Ten potok w lesie zamienia się w
rzekę, która wpada do wielkiego jeziora. To piękne miejsce, zobaczysz. Już
jesteśmy blisko – odparł.
Znaleźliśmy
się na wzniesieniu zarośniętym drzewami i zaroślami. Z trudem przecisnęliśmy
się przez gęste konary. Kiedy zostawiliśmy je za sobą, naszym oczom ukazało się
roziskrzone promieniami słońca jezioro sięgające daleko oddalonego brzegu. Nie
pływały po nim żadne glony czy rośliny, woda była tak czysta, że widać było
kamienie na jego dnie. Trawa miała kolor ciemnej zieleni, była gładka, bardzo
delikatna i pachnąca, wśród niej w niektórych miejscach rosły drobne, białe
stokrotki. Zeszliśmy aż na brzeg jeziora i rozłożyliśmy brązowy koc.
- Gdybym wiedziała, że woda będzie tak
czysta, ubrałabym się inaczej – mruknęłam i zdjęłam buty. - No cóż…
Zanurzyłam
stopy w cudownie chłodnej wodzie, ale to mi nie wystarczały. Mimo że miałam na
sobie wspaniałą, barwną sukienkę, weszłam dalej, w głąb jeziora. Kiedy woda
sięgnęła mi piersi, zanurzyłam się w niej całkowicie. Makijaż i ubranie nie
było ważne. Podpłynęłam nieco dalej, uważając jednak, by wciąż dotykać stopami
dna. Nie potrafiłam pływać. Była to jedna z rzeczy, których naprawdę chyba
nigdy się nie nauczę. Odwróciłam się w stronę brzegu. Barty zdjął koszulę i
również wskoczył do wody. Na chwilę całkowicie zniknął mi z oczu, musiał doskonale
potrafić pływać. Wynurzył się tuż przede mną i otrząsnął włosy, opryskując mnie
kropelkami wody.
- Tak ci się podoba? – zapytał i wziął
mnie na ręce.
- To niewiarygodne, że w Anglii są
takie miejsca – odpowiedziałam. Odgarnęłam mu przyklapnięte włosy z oczy i
pocałowałam go w usta. Ten nagle drgnął gwałtownie i zanurzył się z powrotem
pod wodę, razem ze mną. Wstrzymałam na moment oddech, dopóki nie pojawiliśmy
się znów na powierzchni.
- Popłyniemy do ujścia rzeki, hmm? –
zaproponował.
- Dobrze, ale bądź ostrożny. Nie
potrafię pływać.
Objęłam go za
szyję, a on odbił się nogami od dna i przeciął taflę wody. Płynął przez chwilę,
a prąd stawał się coraz silniejszy. Zaczęłam się trochę niepokoić, słyszałam
coraz głośniejszy szum, co oznaczało bardzo agresywną rzekę. Albo wodospad.
Nie, tu jest zbyt nisko, by coś takiego mogło powstać, a Barty nie narażałby
nas na takie niebezpieczeństwo. Nie wiedziałam, jak tu jest głęboko, nie
chciałam też patrzeć w dół, choć woda była krystalicznie czysta. W końcu moim
oczom ukazała się rzeka wpadająca do jeziora. Była położona na nieco wyższym
terenie, przez co na ujściu tworzył się mały, uroczy wodospad. Było tu dość
głęboko, ale w rzece woda musiała sięgać zaledwie do kolan.
- Jak ci się podoba? – zapytał, przekrzykując
szum spienionej wody.
- Jest cudownie. Jak tu jest głęboko?
- Ze trzy metry! Ale nie bój się,
dobrze pływam.
Zanurzył się
razem ze mną. Zwykle nie miałam styczności ze zbiornikiem większym niż wanna,
więc byłam pełna obaw, ale udało mi się otworzyć oczy. Wszystko było rozmazane,
ale otaczała mnie błękitna jasność. Barty był tylko beżowo-czarną plamą. Szybko
wypuściłam powietrze, a on chwycił mnie za ramiona i wyciągnął na powierzchnię.
Przetarłam piekące oczy i rozejrzałam się.
- Wracajmy już, dobrze? –
zaproponowałam z wyraźnie brzmiącą w głosie prośbą.
- Skoro tak chcesz…
Popłynął w
przeciwną stronę. Słońce mocno grzało mi w głowę. Nie było to przyjemne
uczucie, zwłaszcza dlatego, że miałam mokre włosy. Krajobraz był tu naprawdę
przepiękny, było to lepsze od jakichkolwiek budowli, które wzniósł człowiek. Po
kilku minutach dotarliśmy do płycizny. W wodzie ciało wydaje się lżejsze, ale
dla Bartemiusza ciągłe utrzymywanie mnie na powierzchni musiało być sporym
wysiłkiem. Kiedy tylko podłoże znalazło się na takiej wysokości, na której
mogłam już stanąć na własnych nogach, natychmiast się od niego odsunęłam.
- Zmęczyłeś się? – zapytałam z troską,
ale on tylko się uśmiechnął.
- To był dość duży kawałek. Chodź,
zrobię herbatę – odparł. Oboje podpłynęliśmy do brzegu i wyszliśmy na trawę,
całkiem ociekając wodą. Crouch zdjął czarne spodnie i wysuszył je za pomocą
różdżki. Ja ściągnęłam przez głowę pomarańczową sukienkę i natychmiast owinęłam
się kocem, bo miałam pod spodem tylko majtki. Barty zabrał się za suszenie i
mojego ubrania. Ja zaś położyłam się na wznak, wodząc oczami za przesuwającymi
się wolno po niebie białymi obłokami. Byłam teraz szczęśliwa jak nigdy dotąd.
Każdy dzień do końca mojego życia mógł tak wyglądać. Crouch oddał mi sukienkę i
położył się obok mnie.
- Wiesz, jeśli miałabym teraz umrzeć,
to nie żałowałabym, bo jestem szczęśliwa – odezwałam się, kiedy objął mnie
ramieniem.
- Ze mną zawsze się tak będziesz czuła
– odpowiedział i przysunął się bliżej, żeby mnie pocałować. Jego namiętny
uścisk zapowiadał, że zmierzało to do czegoś więcej, ale ja nie miałam teraz
ochoty na seks. Chciałam cieszyć się czystym i niezamąconym spokojem, dlatego
szybko to zakończyłam i przytuliłam się do niego.
- Wieczorem – powiedziałam tylko.
~olka
OdpowiedzUsuń6 czerwca 2012 o 23:44
Macy była szczęśliwa że Barty zabrał ją do tego miejsca.
~olka
OdpowiedzUsuń6 czerwca 2012 o 23:46
Macy była szczęśliwa że Barty zabrał ją w to miejsce.
7 czerwca 2012 o 11:42
UsuńOwszem, ale to cisza przed burzą xD
~nikly
OdpowiedzUsuń7 czerwca 2012 o 13:47
odcinek cudowny. nie no cisza przed burzą -,- ale rozumiem, cos się musi dziac, bo inaczej opowiadanie byłoby monotonne. ; d
7 czerwca 2012 o 15:56
UsuńWiesz, nawet w arkadii może dziać się wiele cudownych rzeczy, ale lepiej jest wzbudzać w Was różne emocje, nie tylko te dobre xD