Nad jeziorem spędziliśmy resztę dnia.
Kiedy pojawiły się denerwujące komary, spakowaliśmy swoje rzeczy i ruszyliśmy w
drogę powrotną. Słońce już zachodziło, niebo przybrało kolor pomarańczowy z
tysiącami jego odcieni, zacząwszy od złota, przez jasny fiolet, skończywszy na
ognistej czerwieni okalającej dookoła jasną, żółtą kulę słońca. Nie było już
tak upalnie, właściwie, to panował przyjemny, wieczorny chłód połączony z
ciepłem wydzielającym się z nagrzanej przez cały dzień ziemi. Dotarliśmy do
rozwidlenia dróg. Nagle coś mi się przypomniało. Już otworzyłam usta, żeby się
odezwać, ale Bartemiusz uprzedził mnie:
- Tak, wiem, pamiętam.
Skręciliśmy w
las. Była to polna ścieżka porośnięta rzadko brzozami. Trawa była tam soczyście
zielona, na podłożu nie walały się jeszcze liście, gdzieniegdzie, pośród
źdźbłami rosły pojedyncze, maleńkie stokrotki z delikatnymi, białymi płatkami i
żółtym niczym małe słoneczka środkami.
- Na wiosnę jest tu całe morze fiołków
– powiedział Crouch, a ja spróbowałam to sobie wyobrazić. Musiałam to zobaczyć,
odkrywanie coraz to nowych, cudownych miejsc mogłoby być moim nowym hobby. Nie
szliśmy długo, zaledwie kilka minut. Był to bardzo miły spacer, nie męczyło nas
przedzieranie się przez zarośla, których tu, nie wiedzieć czemu, nie było.
Nagle, gdzieś pomiędzy rosnącymi w sporych odległościach brzozami, zauważyłam
jakąś budowlę. Była to, jak się później okazało, niska kapliczka z białego,
starego już kamienia. Dookoła dwóch ozdobnych, korynckich kolumienek wiły się
róże o ciemnoróżowych, uroczych płatkach, rzeźby przedstawiające małe
cherubinki umieszczone były na rogach białego, matowego kamiennego dachu,
dookoła grobowca zaś posadzone były dwa krzaki dzikiej, mocno pachnącej,
różowej róży. Na środku ściany frontowej znajdowało się okrągłe okno z
kolorowym witrażem. Był tam czerwony kwiat z kolcami, dookoła którego wił się
cienki, zielonozłoty wąż. Nad wyłożoną kolorowymi szkiełkami szybą wytłoczone
było w kamieniu wypukłą, ozdobną czcionką łacińskie hasło: Omne initium difficile videtur*.
- To grobowiec twojej rodziny? –
zapytałam.
- Tak, z tyłu jest wejście. Tak
naprawdę w podziemiach jest dość duża krypta, leży tam większość mojej rodziny,
dawno temu jej członkowie mieszkali w dworku, który teraz popadł w ruinę –
odparł. – Komora mojej matki jest pusta, podczas pogrzebu ojciec umieścił tam
kilka jej rzeczy i mnóstwo kwiatów.
- A Elenai? Jej też zrobiliście
pogrzeb?
- Nie. Ojciec już nigdy o niej nie
wspomniał. Będę musiał tu kiedyś przyjść, żeby wymieść pajęczyny i zapalić nowe
świece – rzekł. Wydał mi się nagle jakiś smutniejszy. Chwycił mnie za rękę i
poprowadził w stronę domu.
- Mogę to jutro zrobić za ciebie,
chciałabym zobaczyć, jak to wygląda w środku – zaproponowałam, ale on tylko
wzruszył ramionami.
- Skoro chcesz…
Mocniej
uścisnęłam jego dłoń i oparłam głowę o jego ramię. Ucieszyłam się, kiedy na
horyzoncie zauważyłam dom. Pokochałam to miejsce i teraz nie wyobrażałam sobie
życia gdzie indziej. Byłam zmęczona po tym nużącym dniu. Barty spróbował
nauczyć mnie pływać, ale wiadomo, nie byłam dobra w żadnych sportach, więc szło
mi to raczej kiepsko. Oparłam się plecami o ścianę, kiedy tylko weszliśmy do
środka. Patrzyłam, jak zamyka drzwi za pomocą różdżki. Nie wiem, czy to kwestia
pogody, czy czegoś innego, ale czułam w sobie jakieś dziwne gorąco. Crouch
odrzucił na bok torbę i chwycił mnie w objęcia. Podniósł mnie bez trudu i
wniósł na górę. Zupełnie zapomniałam, że nie przygotowałam kolacji, a skutki
wybuchu naszej namiętności mogą być problematyczne, ale to teraz nie było
ważne. Głuche westchnienie wyrwało mi się z piersi, kiedy rzucił mnie
niespodziewanie na łóżko. W tym momencie zachowywał się zupełnie inaczej niż
zwykle; wiem, że było to trochę udawane, ale i tak robiło na mnie spore
wrażenie.
*
Poprzedniego wieczora Bartemiusz bardzo
mnie zmęczył, ani za pierwszym, ani za drugim razem nie pokazał mi swoich
prawdziwych umiejętności. Podczas naszego trzeciego zbliżenia czułam tylko
pełną przyjemność, po bólu nie było ani śladu. Teraz leżałam na wznak przez
kilka minut i patrzyłam, jak wskazówki zegara powoli się przesuwają. Głowa
Barty’ego spoczywała na moich piersiach, czułam w okolicy brzucha jego bijące
miarowo serce. Przez chwilę gładziłam mechanicznie jego włosy, myślami będąc
zupełnie w innym miejscu. Bardzo pragnęłam zobaczyć kryptę pod grobowcem. Nigdy
nie lękałam się umarłych, jakoś tak się złożyło, że los obdarzył mnie, mimo
delikatnych kości, silnymi nerwami.
Barty obudził
się kilka minut później. Chciałam mu powiedzieć, gdzie się wybieram, żeby sobie
nie pomyślał, że coś mnie porwało albo znów odwiedziłam chatę w lesie.
Uśmiechnął się lekko, kiedy otworzył wciąż mętne od snu oczy. Ujęłam jego twarz
w dłonie i pocałowałam go w usta.
- Nie wiedziałam, że tak potrafisz –
wyszeptałam, ale szybko wysunęłam się spod niego, gdy jego usta spoczęły na
mojej szyi.
- Nie chcesz jeszcze raz spróbować? –
zapytał z tajemniczym uśmiechem.
- Hmm, nie teraz. Tak właściwie to mam
ochotę znów odwiedzić grobowiec twojej rodziny – odparłam i zaczęłam się
ubierać. – A ty bądź tak miły i zrób śniadanie, dobrze?
Kwadrans później wyszłam z domu,
wdychając rześkie, poranne powietrze. Dokładnie zapamiętałam drogę na Brzozową
Dolinę. Tak, od dziś tak będę nazywać to miejsce. W blasku świeżych, wczesnych
promieni słońca grobowiec wyglądał jeszcze bardziej tajemniczo i uroczo.
Stwierdziłam, że nie ma sensu robić cokolwiek z różami. Barty zna się na tym
najlepiej, a te krzaki z pnącymi się łodygami były idealne. Odnalazłam małe
wejście z tyłu, które otworzyłam różdżką i weszłam do środka. Musiałam się
mocno pochylić, żeby przecisnąć się przez nie, ale w końcu się udało. Ściany i
podłoga wykonane były z białego, matowego kamienia, wyrzeźbiono tu nawet
niewielkie półki na świece, na których stały tylko roztopione, stare ogarki.
Natychmiast zlikwidowałam je jednym zaklęciem, później zajęłam się pajęczynami
i pyłem. Kiedy wszystko już lśniło, postanowiłam zbadać całkiem interesującą
klapę z lakierowanego drewna umieszczoną w podłodze. Było tu niewiele miejsca
na wysokość, musiałam być lekko pochylona, by nie uderzyć głową w sufit. Z
trudem podniosłam ciężki kawałek drewna i zajrzałam do środka. Nie musiałam
używać zaklęcia Lumos; kiedy tylko moja noga spoczęła na pierwszym szczeblu
drabiny, natychmiast zapłonęły pochodnie przytwierdzone do kamiennych ścian.
Moim oczom ukazała się całkiem spora krypta. Mimo że umieszczona była pod
ziemią, ściany, sufit i podłoga wykonane były z czarnego, eleganckiego granitu.
Wyłożono tu też surowy, ale bogato zdobiony chodnik. Całe pomieszczenie wysokie
było na nieco ponad dwa i pół metra, długie na sześć, a szeroka na trzy. Od
podłogi do samego sufitu znajdowały się kwadratowe tabliczki ze złotymi
uchwytami i wygrawerowanymi nań za pomocą złotej, ozdobnej czcionki
informacjami o zmarłych. Podeszłam do najbliższej tablicy umiejscowionej w
trzecim rzędzie od dołu. Do samego sufitu mieściło się ich sześć. Widniał na
niej napis:
Roxanne Nora Crouch
* 18 wrzesień 1951
+ 2 listopad 1989
„Nube
solet pulsa candidus ire dies”
Tuż obok niej
znajdowała się tablica z danymi ojca Barty’ego:
Bartemiusz
Marshall Crouch Senior
*
3 styczeń 1948
+
24 maj 1955
„Primum
vivere, deinde philosophari”
Zmarszczyłam
lekko czoło, patrząc na datę śmierci pana Croucha. Wątpię, by jego syn to tutaj
umieścił. To miejsce musiało być opatrzone jakimś zaklęciem, które sporządza te
napisy. Pogrzebałam w torbie, którą miałam ze sobą; w końcu wyciągnęłam z niej
oprawioną w drewnianą ramkę magiczną, czarno-białą fotografię. Barty o tym nie
wiedział, ale kiedy go nie było, poszłam na strych i przejrzałam stare
dokumenty w celu odnalezienia jakiejś prywatnej rzeczy pana Croucha, której
jego syn nie zniszczył. Niestety, natrafiłam tylko na to zdjęcie. Oprawiłam je
w ramkę i schowałam. Jakoś nie mogłam się z tym pogodzić, by jego krypta była
pusta. Dlatego za pomocą różdżki otworzyłam płytę i zajrzałam do środka. Była
długa, jak na trumnę i bardzo ciemna. Ustawiłam zdjęcie i złożyłam polne
kwiaty, które zerwałam, idąc tu. Teraz mogłam już być spokojna. Zamknęłam
komorę i jeszcze raz rozejrzałam się. Wyglądało na to, że ta krypta wciąż się
powiększała, wraz z przybywającymi tam ciałami. Leżeli tu czarodzieje zmarli
nawet w 972 roku, wszyscy o nazwisku Crouch. Kobiety miały pod swoimi imionami
wypisane domu, z którego pochodziły. Zauważyłam dwie z rodu Malfoyów, jedną
urodzoną w 1365 roku z Blacków, a nawet z Gauntów. Rozrost krypty można było
poznać po jakości i stanie marmurowych tablic i jasności złotej czcionki.
Znajdowało się tu jakieś pół tuzina pustych, niezapisanych jeszcze komór,
czekających na przyjęcie nowych ciał.
Zrobiło się tu
bardzo duszno. Szybko wspięłam się po drabinie na powierzchnię i zatrzasnęłam
za sobą klapę. Wyczarowałam dwadzieścia długich, kremowych świec i zapaliłam
je. Coś czułam, że będę tu często przychodzić. I to nie tylko ze względu na
piękno tego miejsca. Chciałam, by ten grobowiec nie był opuszczony, aby miał
jakiegoś opiekuna. Bartemiuszowi się niestety do tego nie spieszyło. Musiała mu
bardzo zbrzydnąć ta jego rodzina. Zapieczętowałam wejście do kapliczki
zaklęciem i wyprostowałam się. Poczułam nieprzyjemne mrowienie na karku, więc
odwróciłam się gwałtownie. Raptownie wciągnęłam powietrze. Moim oczom ukazała
się postać dziewczyny. Tej dziewczyny, którą widywałam w lustrze. Tylko tym
razem stała w pewnym oddaleniu i patrzyła
prosto na mnie. Ubrana była w jakieś okropne łachmany, całe widoczne
ciało, jak twarz, miała brudną, poobijaną i w zaschniętej, starej krwi. Jej
włosy były tak brudne i splątane, że wyglądały raczej jak kupa szmat. Kiedy
pierwszy szok minął, a mnie udało się poskromić strach, ruszyłam biegiem w jej
stronę. Nie wyglądała jak duch czy zjawa. Musiała istnieć naprawdę. Gdy tylko
zrobiłam pierwszy krok w jej stronę, ta rzuciła się do ucieczki. Tak łatwo nie
pozwoliłam jej uciec. Dziewczyna skierowała się w stronę gęstniejącej szybko
części lasu. Gałęzie chlastały mnie w twarz, ale ignorowałam to. Oddalała się
coraz szybciej, a ja zwalniałam, nie mogąc już złapać tchu. W końcu zatrzymałam
się, dysząc ciężko i ściskając się za bok, w którym czułam nieprzyjemne kłucie.
Przez chwilę opierałam się o drzewo. Odpuściłam. Trudno, jeśli się pojawi w
lustrze, powiem jej coś, by dała mi już spokój.
Wróciłam do
domu w nieco popsutym humorze. Na Barty’ego natknęłam się w kuchni. Usiadłam
przy stole i obserwowałam, jak smaruje masłem tosty.
- I co, jak ci poszło? – zapytał,
stawiając przede mną kubek z parującą herbatą.
- Ta komora sama się powiększa?
- Tak, moja rodzina od samego początku
była tutaj chowana. Wiesz, mieli tu wielki, stary zamek, ale dawno temu
zmarniał, dlatego tutaj wybudowano bardziej nowoczesny dom, ale to jeszcze za
czasów mojej prababki, Clary Crouch, Kiedyś ci pokażę te ruiny – odpowiedział.
- Możesz być na mnie zły, ale nie
byłabym spokojna, gdybym tego nie zrobiła. Kiedy byłeś na tej misji, ja poszłam
na strych i odnalazłam tam zdjęcie twojego ojca. Dziś umieściłam je w jego
pustej krypcie. Przepraszam, to twój ojciec i tym powinieneś o tym decydować…
Bartemiusz
pochylił się i pocałował mnie w czoło.
- Nie przejmuj się. Jeśli tak chciałaś…
Podoba ci się ta krypta? Kiedyś też tam będziemy leżeć.
- Kiedy wychodziłam z grobowca,
zobaczyłam dziewczynę z lustra – odparłam o wiele cichszym głosem. – Biegłam za
nią, ale mi uciekła. Ona wygląda jak człowiek, bardzo zmasakrowany, ale
człowiek. Już ją gdzieś widziałam, jeszcze przez tymi jej wizytami w lustrze.
- Zignoruj to. Ona chce, żebyś coś dla
niej zrobiła. Nie myśl o tym, ona wciągnie cię w świat ludzi, którzy umarli, a
w to się nie wolno mieszać. Pij herbatę, bo ci wystygnie.
Mimo że
Bartemiusz udawał, że się tym nie przejął, ja czułam jego zdenerwowanie. Było
to dla niego ważne, musiało to też wpłynąć na jego humor. On coś wiedział. Coś,
czego nie chciał mi powiedzieć. Postanowiłam na niego nie naciskać, skoro miał
jakieś prywatne tajemnice, to nie moja sprawa.
___________
Dawno nic nie
dodałam, ale na tego bloga zawsze piszę takie długaśne rozdziały… Mam dla Was
kilka organizacyjnych informacji. Wiem, że jeszcze miesiąc został do wakacji, ale
nie mam pojęcia, czy będę mogła opublikować tu cokolwiek przez lipcem, dlatego
mówię to teraz. Na początku lipca Wasza Frozenka pojawi się w Warszawie z
prywatnych pobudek, ale w tamtych rejonach rzadko bywam, więc to raczej
wyjątkowa okazja, by się z nią zobaczyć xD A jako że Frozenka bardzo Was
wszystkich miłuje, również chciałaby się ze swoimi Czytelnikami zobaczyć. Więc
jeśli ktoś jest z Warszawy albo okolic, to niech mnie chyżo do znajomych na
fejsiku zaprasza, to sobie pokonwersujemy :* TUTAJ link xD
~olka
OdpowiedzUsuń23 czerwca 2012 o 18:15
Ta tajemnicza dziewczyna pewnie coś chce od Macy,tylko co?
24 czerwca 2012 o 11:51
UsuńTo już tylko ona wie xD
~Kira
OdpowiedzUsuń30 czerwca 2012 o 13:03
Jeden z lepszych rozdziałów, które czytałam. Uwielbiam takie mroczne klimaty; od razu nasunął mi się film, taki bardzo – jak dla mnie przerażający :D – Kwiaty na poddaszu, naprawdę się bałam, gdy to oglądałam. Gdy to czytałam, widziałam wszystko oczami Macy – przerażenie, strach i ciekawość. Grobowce były… – Straszne, gratuluję odwagi, że zdołała tam wejść, ja bym się ch*lernie bała, sama nie wiem dlaczego. Jestem ciekawa, co chciała ta tajemnicza kobieta.. – Myślę, że w następnym rozdziale dowiemy się więcej :) Przepraszam, że tak długo nie komentowałam – kompletny brak czasu i załatwianie nowej szkoły :) Ale dałam radę, teraz pozostało mi czekać na kolejne nowości na twoich blogach ;)
1 lipca 2012 o 16:12
UsuńKwiaty na poddaszu? Obejrzę to, już sobie na YT wpisałam, tylko po raz setny skończę „Kołysankę” oglądać. A po „Kwiatach” – „Burzliwe życie Moll Flanders” xD Strasznie polecam, książkę też chciałam przeczytać, ale w Polsce nigdzie nie ma ;/
~Kira
Usuń2 lipca 2012 o 12:41
Hmm, muszę przejrzeć :) a Kwiaty na Poddaszu – są 2 części, dla mnie to było przerażające – ja jestem osobą, która boi się horrorów, ale nigdy nie oglądałam tak pokręconego filmu. Wszystko tak niespodziewanie. Druga część nazywa się, jeżeli się nie mylę: Płatki róż na wietrze? :D ale nie jestem pewna.
2 lipca 2012 o 15:43
UsuńJa osobiście horrory uwielbiam, ale nie jakieś marne, jak „Labirynt fauna” czy coś. Najbardziej lubię te psychologiczne. A jeżeli jeszcze jest informacja „Oparte na faktach’, to jestem po prostu w niebie. Nie lubię tylko „Klątwy”. Jedynka jeszcze jest ok, ale dwójka naprawdę budzi grozę w człowieku.
~Kira
Usuń2 lipca 2012 o 21:14
Teksańska Masakra :D to jeszcze obleciało, zmusiłam się do obejrzenia ;) Tak, ten film co ci poleciłam ma jakiś przekaz, przynajmniej tak mi się wydaje, naprawdę polecam. Chociaż nie należy do najnowszych, to i tak to najlepszy horror jaki oglądałam :)Możesz zobaczyć go sobie na Zalukaj ; )
2 lipca 2012 o 21:20
UsuńHahaha, właśnie obejrzałam „Klątwę” podczas wyszywania, ale jakoś tak mniej przerażające się wydało. Pewnie dlatego, że siedzę sobie na górze z rodzicami, jest wcześnie i pali się światło xD Nie mogę tylko dotrzeć do tego: dlaczego ta czarnowłosa dziewczyna wydaje taki turkoczący dźwięk? Zupełnie jak Pepe Pan Dziobak z „Fineasza i Ferba” xD
~Kira
Usuń2 lipca 2012 o 22:34
Haha :D Też oglądałam ten film xD Ta dziewczyna faktycznie jest dziwna i nieco straszy wyglądem :D Ja zawsze się bałam[chyba się do tej pory boję], zawsze po jakimś horrorze, gdy jest ciemno, wszyscy śpią, a ja wchodzę do łazienki i staram się unikać spojrzenia w lustro xD Hmm, oglądałaś Egzorcyzmy Dorothy Mills? :D
3 lipca 2012 o 21:02
UsuńTak, bo możesz się schylić, spojrzeć w lustro kątem oka… a tam Twoja twarz nagle się wykrzywi i zmieni w twarz ducha… xD Oglądałam, to z tą blondynką? Ale to straszne w ogóle nie było.