8 sierpnia 2012

23. Czas dorosnąć cz. 1

         Wakacje szybko dobiegły końca, a mnie coraz częściej nawiedzała dziwna refleksja. To było przykre uczucie nie dostać listu z Hogwartu, wypisanych w punktach, ustalonych na nowy rok tytułów książek, potem wizyty na Pokątnej… Musiałam się z tym pogodzić, że moje życie będzie teraz wyglądało inaczej. Najcięższy moment, jak się okazało, spędzę w samotności. Barty przecież spędzi połowę września gdzieś w Środkowej Europie.
Pod koniec sierpnia pogoda zaczęła się psuć. Często niebo pokrywały ciemne chmury, z których wylewał się zimnymi strugami deszcz. Widać było, że lat dobiega końca. Owoce jarzębiny robiły się powoli czerwone, trawa nieco oklapła i pożółkła po tak upalnych, wyniszczających tygodniach, letnie kwiaty uschły, pozostały jedynie te najtrwalsze. Barty nie raz mi mówił, że jesień to piękna pora roku, ale dla niektórych jego roślin bardzo nieprzyjazna. Ja sama do niej nie miałam nic, ale o wiele bardziej lubiłam, kiedy niebo rozjaśniało słońce, suche liście spadały z drzew, a deszcze powstrzymywał się od padania. Przygnębiało mnie szare niebo i chlapa na zewnątrz, zarówno na jesień, jak i na wiosnę. Ale Anglia już taka była, trzeba się było do tego przyzwyczaić.
         Dzień przed odejściem Croucha, postanowił przeprowadzić ze mną poważną rozmowę. Wrócił waśnie spod prysznica, z mokrymi włosami i w szlafroku. Ja leżałam już w łóżku i czekałam na niego. Już po jego minie poznałam, że chce ze mną porozmawiać.
         - Co do kwestii mojej misji… Boję się zostawiać cię tutaj samej. Nie mówię tylko o tej zjawie, chodzi mi raczej o Dumbledore’a. Dlatego pisałem do Czarnego Pana i jeśli poczułabyś się zagrożona, możesz przenieść się do jego kwatery – rzekł.
         - Nie ma potrzeby, nie musicie robić dookoła mnie tyle szumu. Mam ciotkę, u której jestem mile widziana… Dam sobie radę – mruknęłam i położyłam głowę na jego ramieniu, kiedy opadł na poduszki. Objął mnie troskliwie i pocałował w policzek.
         - Jeśli chodzi o listy… nie chcemy, żeby zbyt wiele sów ciągle do nas przylatywało, bo to grozi zdemaskowaniem. Dlatego pisz tylko w ważnych sprawach. Ja też postaram się coś napisać, ale nie obiecuję. To zależy, czy będą warunki. Dzień przed powrotem na pewno wyślę ci jakąś sowę – dodał.
Nic nie odpowiedziałam, tylko mocniej się do niego przytuliłam i zamknęłam oczy. Bardzo się starałam, y nie okazać, jak się o niego martwię. To była niebezpieczna wyprawa. Nie wiem, co bym zrobiła, gdybym go teraz straciła.

         Rano, jeszcze o bardzo wczesnej godzinie, obudziły mnie jakieś skrzypnięcia. Zanim się dobrze obudziłam, już wiedziałam, że Barty już wstał. Usiadłam gwałtownie na łóżku i przetarłam oczy. Było jeszcze ciemno, choć gwiazdy szybko blakły i robiły się typowa jesienna, poranna szarówka. Crouch ubrany był od pasa w dół. Mimo że nie był w cale muskularny, mnie podobała się jego może nieco zbyt przesadna chudość. Nigdy nie rozumiałam dziewczyn piszczących na widok umięśnionych, napompowanych wręcz mężczyzn. Nie mam pojęcia, dlaczego to je tak rajcuje.
         - Śpij, jeszcze wcześnie - powiedział mi z lekkim uśmiechem.
         - Nie, chciałam się pożegnać. Co chcesz na śniadanie? - zapytałam wciąż zaspanym głosem, ale wyskoczyłam z łóżka i opatuliłam się szlafrokiem.
Zeszliśmy na dół. Poszłam do kuchni i zajęłam się smażeniem jajecznicy. Barty ją uwielbiał. Słyszałam, jak chodzi po domu i pakuje się w pośpiechu. Kiedy skończył i wrócił do kuchni, postawiłam przed nim pełen talerz i usadowiłam się naprzeciwko niego. Przyglądałam się, jak w pośpiechu praktycznie połyka śniadanie i popija je gorącą herbatą. Gdy się zakrztusił, zaczął kaszleć i prychać, a jego twarz zrobiła się czerwona, powiedziałam spokojnie:
         - Jedz wolniej, bo się udusisz i tak się skończy twoja pomoc Czarnemu Panu.
W końcu udało mu się opróżnić talerz. Oboje wstaliśmy i przeszliśmy do korytarza. Poczułam się strasznie niezręcznie, choć łzy dławiły mnie w gardle. Nie miałam pojęcia, co mu powiedzieć. Crouch pochylił się i przytulił mnie. Ja sama przylgnęłam do niego tak, jak nigdy dotąd. Myśl o rozstaniu się z nim na tak długi czas była dla mnie nie do zniesienia. Ukryłam twarz w fałdach szaty na jego piersi i całkowicie się rozkleiłam. Usłyszałam jego uspokajający szept:
         - Przestań, bo i ja się popłaczę. Nie rozstajemy się przecież na zawsze.
Ujął moją twarz w dłonie, otarł łzy i pocałował mnie w usta. Oddawałam te pocałunki z największą namiętnością, na jaką się ośmieliłam. Zanurzyłam rękę w jego włosach, żałując z całego serca, że nie spędziliśmy ostatniej nocy jakoś inaczej. Od naszej wycieczki nad jezioro nie kochaliśmy się ani razu. Po prostu stwierdziłam, że nie powinniśmy na razie przesadzać. Barty nie był tak optymistycznie nastawiony do tego pomysłu, ale akceptował moją decyzję.
         - Będę za tobą bardzo tęsknić - powiedziałam, kiedy jego usta spoczęły ja moim czole. Chciałam, żeby natychmiast przestał mnie całować, ale jakoś nie mogłam tego przerwać. - Uważaj na siebie.
Ostatni raz musnął ustami mój policzek i opuścił dom, nie odwracając się za siebie. Kiedy dobiegł mnie odgłos teleportacji, usiadłam na pierwszym stopniu schodów i ukryłam twarz w dłoniach. Nie płakałam, chciałam tylko uspokoić nerwy. Za bardzo się przejmuję. Oboje byliśmy śmierciożercami, służyliśmy Czarnemu Panu i niebezpieczne misje były czymś normalnym. Dopóki Lord Voldemort nie przejmie władzy. Tak, nie miałam się czym przejmować. Bartemiusz był naprawdę świetnym czarodziejem, nawet dla Dumbledore'a był zagrożeniem. Potrafił go oszukać.
Podniesiona na duchu tą informacją, ze swego rodzaju ulgą w sercu wstałam i zamknęłam się w łazience, aby wziąć gorącą kąpiel.

         Minęły cztery dni, a ja wciąż nie odwiedziłam ani ciotki, ani nikogo. Czułam się samotna, bez przerwy myślałam, co w danej chwili robi Barty, ale dobrze mi było w domu. Przywiązałam się do tego miejsca i nie chciałam go opuszczać. Kiedy minął tydzień, zaczeły się ze mną dziać dziwne rzeczy. Wciąż byłam zmęczona, zwłaszcza w pochmurne dni, często bolała mnie głowa, zwykle wieczorem lub rankiem. Od razu się zorientowałam, dlaczego. W dzień odejścia Croucha zobaczyłam w lustrze odbicie tej dziewczyny z lasu. Trwało to zaledwie ułamek sekundy, więc mogłam to wziąć za przywidzenie, ale czułam, że ujrzałam ją naprawdę. Nie potrafiłam oszukać swojego umysłu. Byłam przekonana, że między nami była jakaś więź. Po prostu wiedziałam, że to ona, a nie moja wyobraźnia. W poniedziałek dostałam od Nelly wiadomość:

Właśnie wróciłam z mojej podróży, może byście wpadli z Bartym do mojego nowego mieszkania? Spotkajmy się jutro w Dziurawym Kotle około osiemnastej, dobrze?

Nie miałam żadnych oporów, by się z przyjaciółką nie zobaczyć. Tęskniłam za nią, no i teraz bardzo brakowało mi towarzystwa. Dlatego natychmiast jej odposałam, bardzo ciekawa, jak potoczy się moja wizyta u niej. Ostatnio to nasze pojednanie było nieco naciągane. Wciąż nie zamierzałam nic jej mówić o moich relacjach z Bartemiuszem. Były zbyt intymne i dużo dla mnie znaczyły. Nie chodziło mi tu bynajmniej o seks, ale raczej o głębię uczucia, o tej więzi pomiędzy nami. Bardzo byłam zadowolona, że to wszystko toczyło się spokojnym, normalnym tokiem. Bez dzikich pobudek i nienaturalnego pośpiechu. Zupełnie inaczej, niż to sobie wyobrażała Nelly. Ale ona po prostu taka była, zupełnie mi to nie przeszkadzało. Starałam się być tolerancyjna.
Tak czy siak, zjawiłam się w umówionym miejscu i o umówionej godzinie. Musiałam poczekać na przyjaciółkę kilka minut. Kiedy zaś w końcu przyszła, aż z podziwu zaparło mi dech. Pobyt w Afryce bardzo jej służył. Lekka opalenizna dodała urody, włosy zaplecione miała w mnóstwo delikatnych, maleńkich warkoczyków, ubrana była w uroczą, niebieską sukienkę.
         - Gdzie jest Barty? - zapytała, rozglądając się dookoła, najwyraźniej myśląc, że poszedł do łazienki albo jest przy barze.
         - Jest na bardzo ważnej misji. Wiedz... dla Niego - wyszeptałam, ledwo poruszając ustami. Nelly przez chwilę przetwarzała tę wiadomość; kiedy na jej twarzy pojawiło się zrozumienie, uśmiechnęła się.
         - Chodź, muszę ci wszystko opowiedzieć.
Chwyciła mnie za rękę i teleportowała się. Pojawiłyśmy się w centrum Londynu, na szczycie wielkiego, ekskluzywnego bloku. Nawet czarodzieje wiedzieli, że takie mieszkania były bardzo drogie. To umeblowane było w bardzo nowoczesny sposób. Wszędzie dominowało szkło i chrom, meble o kanciastych kształtach oraz nienaturalna czystość. Wątpię, by była ona zasługą Nelly; przyjaciółka należała raczej do grona bałaganiarzy.
         - Mam skrzata domowego, wiesz? Dostałam od pewnego plemienia czarodziejów. Oni żyją prawie tak samo, jak my, tyle że nieco biedniej. Chcesz coś do picia?
         - Nie, dziękuję. I jak ci się tam podobało? - zapytałam, siadając ostrożnie na brzegu czarnego, wypolerowanego krzesła ze sztucznej skóry. Nelly opadła na kanapę z bardzo zadowoloną miną. - I skąd wzięłaś tyle złota, żeby kupić to mieszkanie? Jest w dzielnicy mugoli, prawda?
         - Tak. Moja ciotka umarła i pozostawiła spory spadek. Prawie jej nie znałam, ale wolała, żebym to ja wszystko odziedziczyła, a nie te "chciwe sępy", jak to zapisała w testamencie. W mojej rodzinie od wieków walczy się o majątek.
Rozejrzałam się dookoła. Zamiast ściany, było tam wielkie okno. Musiał to być całkiem spory apartamentowiec. Podłoga wyłożona była zimnymi, jasnoniebieskimi kaflami, ściany pokryte białą farbą. Wszystko wydało mi się takie chłodne i surowe, nie mogłabym tu żyć. Te sterylne, wypolerowane przedmioty budziły we mnie swego rodzaju przerażenie i niepokój. Jedyną rośliną tutaj był mały kaktus w porcelanowej doniczce. Na ścianach wisiały obrazy w srebrnych ramach, przedstawiające figury geometryczne i dziwne wzory. Cóż, sztuka współczesna, którą może tworzyć każdy. W kącie stała jakaś dziwna, niepodobna do niczego rzeźba. W jakiś dziwny sposób poskładane metalowe części na żelaznym pręcie.
         - Dawno Barty wyruszył? - zapytała niewinnym głosem Nelly.
         - Pierwszego września, nie dostałam od niego żadnej wiadomości, ale nie wolno mu cały czas korespondować - mruknęłam, a w moim sercu obudziły się dawne spomnienia. - Wiesz, żeby nie wzbudzać zainteresowania.
         - No cóż, możesz go tłumaczyć. Dziwne, że ciebie Czarny Pan nie wysłał na tę misję - stwierdziła blondynka, bawiąc się jednym ze swoich warkoczyków.
         - Jestem zbyt mało doświadczona - odparłam zgodnie z prawdą. - No wiesz... jeszcze za mało potrafię. Do poziomu Bartemiusza jeszcze sporo mi brakuje.
Nelly zaczęła opowiadać o swoim pobycie w Afryce. Było to dość ciekawe, ale mnie bardziej radowało, że nie pytała więcej o Croucha. Cieszyło mnie, że podobało się jej w Afryce, to były dla niej wręcz idealne wakacje po tym męczącym roku szkolnym. Byłam ciekawa, czy już rozglądała się za jakąś pracą. Złoto ze spadku nie będzie wiecznie ukryte w jej skarbcu. Znając życie, dostanie, drogą znajomości rzecz jasna, posadę w Ministerstwie Magii, jak większość. Do szpitala Świętego Munga przyjmowali jedynie najlepszych, w końcu to bardzo odpowiedzialny zawód. Nelly co prawda nigdy nie paliła się do pracy, jak już wspominałam, była leniwa i wolała wieść dostatnie, emocjonujące życie. A ja nie miałam jej tego za złe, w każdym tkwi odrobina próżności i nieróbstwa, u niektórych tylko objawia się to bardziej, a u niektórych mniej.

         - A u ciebie co? Tak się rozgadałam, że zapomniałam zapytać - urwała nagle.
         - Hmm... żyje mi się całkiem dobrze, od kiedy Barty wyjechał, bardzo mi się nudzi. Miałam odwiedzić moją ciotkę, ale jakoś teraz nie mam do tego głowy - odpowiedziałam. Tak naprawdę to moje życie wcale nie było tak spokojne, jak mówiłam, wiadomo. Ale o niektórych rzeczach Nelly nie powinna wiedzieć. Na przykład o dziewczynie z lustra. Przyjaciółka wzięłaby mnie za chorą psychicznie albo idiotkę. A o jej reakcji na wiadomość, że mnie i Bartemiusza łączy coś o wiele mocniejszego niż przyjaźń wolałam nawet nie myśleć. Rozszarpałaby mnie gołymi rękami, jeszcze nie była gotowa na te wieści. Tak w ogóle, to uważałam, że powinien jej o tym powiedzieć Crouch, jeśli nadaży się sposobność. Może, jeśli usłyszy to z jego ust, zniesie prawdę nieco lepiej. No i jemu nic nie zrobi.
         - Jak ona reaguje na fakt, że jesteś śmierciożercą? - zapytała zatroskanym głosem.
         - Radzi sobie jakoś, w końcu od dawna ją przygotowywałam, że to kiedyś nastąpi. Przykro mi, że zawiodłam jej oczekiwania, ale przecież nie mogłam inaczej. To Dumbledore zabił mi rodziców. On wydał na nich wyrok, Moody tylko go wykonał. Z rozkoszą będę się mścić na ich zabójcach, aż nie poczuję ulgi - oświadczyłam, a na mojej twarzy pojawił się wyraz zaciętości.
Taka była prawda, nie chciałam zamydlać oczy przyjaciółce. Żaden członek Zakonu Feniksa za wyjątkiem wujka i ciotki nie mógł czuć się bezpieczny w mojej obecności. I w dupie mam zasadę przebaczania i nadstawiania drugiego policzka. Za bardzo nienawidziłam tej sztuczności Pottera i jego wielbicieli. Przecież to widać na odległość, że ich zachowanie nie jest autentyczne. A ministerstwo to zauważyło. I bardzo dobrze.
         - Też myślałam, by dołączyć się do śmierciożerców - wyznała Nelly z cichym westchnieniem. - Ale chyba jestem zbyt leniwa, no i nie lubię się poświęcać.
Wyczułam w tym przekręt, a może tylko mi się tak wydawało? Byłam chyba o Barty'ego bardzo zazdrosna. Dobrze wiedziałam, że po tym, co przeszliśmy, nawet nie spojrzałby na Nelly ani na żadną inną kobietę. Byłam pewna jego uczuć bardziej, niż czegokolwiek na świecie. Ale gdzieś głęboko w sercu siedział mały potwór zwany zazdrością i tylko czekał, by jakoś zachwiać tę pewność. Stąd brało się podejrzenie, że Nelly chce dołączyć do elitarnego grona śmierciożerców, by jakoś zbliżyć się do niego. Otrząsnęłam się szybko z tych myśli.
         - Taak, jesteś strasznym leniem, nie da się ukryć - przyznałam, kiwając głową. - Ale z charakteru nadajesz się na śmierciożercę. Porozmawiam przy najbliższej okazji z Czarnym Panem i może zgodzi się ciebie przyjąć na konwersacje. Wiesz, jemu zawsze możesz służyć, nawet nie mając Mrocznego Znaku, tak, jak większość Blacków. Im więcej zwolenników, tym lepiej. Ale wtedy nie otrzymujesz zaszczytów, typu uczestniczenie w misjach albo coś w tym stylu... Będąc zaś śmierciożercą, nigdy, nawet w obliczu zarożenia, nie wolno ci zdradzić Czarnego Pana, bo wtedy kara jest straszliwa. Znasz Karkarowa, prawda? On już go szuka, długo nie uda mu się przetrwać, to tylko kwestia czasu, aż go dopadną i zabiją. Równoważy się trochę, nie? Dlatego decyzja należy do ciebie.
To fakt, Nelly nadawała się na śmierciożercę. Bałam się jednak, że mogła nie być na tyle silna, by oprzeć się pokusie grania podwójnego agenta czy stchórzenia podczas walki. To było bardzo pasjonujące i w ogóle... ale to nie jest zabawa, a Nelly właśnie tak postrzegała świat. Nie dorosła do podejmowania tak ważnych decyzji.
         - Wiesz, ja się jeszcze zastanowię. Zobaczymy, jak się to wszystko potoczy - odrzekła po krótkiej chwili milczenia, a ja tylko pokiwałam głową.

*

         Do domu wróciłam około piątej po południu. Rozpadał się paskudny deszcz, a ja znów czułam się fatalnie. Rozważałam nawet wizytę u uzdrowiciela w Świętym Mungu. Zrobiłam sobie gorącą gerbatę i usiadłam w fotelu przed kominkiem, nakryta brązowym kocem. Miałam lekkie dreszcze, czułam się też, jakbym miała gorączkę. Bolała mnie głowa i piekły oczy. Najlepszą rzeczą, którą mogłam zrobić, to wypić herbatę, zaciągnąć zasłony w oknach i położyć się spać.
Rano obudził mnie ból głowy i lekkie mdłości. Znów lało, na drodze zrobiło się straszne błoto. Myślałam, że sen dobrze mi zrobi, ale wciąż byłam zmęczona. Byłam w stanie wypić jedynie herbatę i zjeść połowę bułki z masłem. Nie znosiłam chorować. Na ogół byłam odporna, ale kiedy już coś mnie dopadało, to rozkładało mnie na łopatki całkowicie. Dlatego postanowiłam po południu wybrać się do Świętego Munga. Uzdrowiciel poda mi jakiś eliksir i wszystko będzie tak, jak dawniej.
Jak sobie postanowiłam, tak zrobiłam. Po obiedzie ubrałam się cieplej i wyruszyłam do Londynu. W szpitalu byłam już kilka razy, głównie przez Lynn, która była tak szalonym dzieckiem, że skądś zdobyła grzechotnika, który ją ukąsił. Wakacje nie służyły jej bezpieczeństwu, ale z drugiej strony dziewczyna korzysta z życia; później, na starość nie będzie narzekać, że zmarnowała najlepsze lata. O ile dotrwa do tej starości.
Poczekalnia nie była tak zatłoczona, jak podczas wakacji czy ferii. Skierowałam się schodami na piętro drugie i odnalazłam gabinet uzdrowiciela Browna. Nie było żadnych osób oczekujących, więc zapukałam i zajrzałam do środka. Pan Alky Brown był czarodziejem w średnim wieku, z brązowymi wąsami i spiczastą brodą, siwiejącymi już włosami i wielkimi, niebieskimi oczami. Siedział za białym biurkiem i skrobał coś piórem na pergaminie. Kiedy weszłam do środka, podniósł głowę i uśmiechnął się.
         - Proszę zdjąć płaszcz i usiąść - rzekł.
Zrobiłam, co mi kazał z nieco niepewną miną. Skoro nie podniósł alarmu, musiało to oznaczać, że Dumbldore nikomu nie ujawnił, że jestem śmierciożercą.
         - Pani imię i nazwisko?
         - Macy Savour. Wie pan, może i trochę histeryzuję, ale ostatnio nie czuję się najlepiej. Może to przez tę pogodę? Ale mieszkam w Anglii od urodzenia i nic takiego mi nie dolegało. Wie pan, męczenie, ból głowy... no i trochę mi niedobrze z rana. Być może się czymś zatrułam...
uzdrowiciel wstał i kazał mi otworzyć usta. Przyświecając sobie różdżką, obejrzał moje gardło, wysłuchał bicia serca i sprawdził płuca, ale nie znalazł nic niepokojącego. Przeszedł dwukrotnie przez gabinet, myśląc usilnie. W końcu zatrzymał się i zapytał:
         - Czy pani współżyje regularnie?
Poczułam, że robi mi się gorąco.
         - Regularnie to raczej nie... Zdarzyło mi się pod koniec lipca albo na początku sierpnia... Nie pamiętam dokładnie. A ma to jakieś znaczenie?
Nic nie odpowiedział, tylko kazał mi się położyć i podciągnąć bluzkę. Coraz bardziej mnie to niepokoiło. Najpierw uzdrowiciel dotknął mojego podbrzusza, uciskając go w kilku miejscach, potem zrobił to samo za pomocą różdżki. Na jego twarzy pojawił się cień satysfakcji.
         - To proste. Jest pani w ciąży - oświadczył, chowając różdżkę do kieszeni białego fartucha. Zamrugałam szybko.
         - Ja? Co pan mówi... Ale dlaczego objawy nastąpiły tak szybko? - spytałam. Mój głos wydał mi się jakiś odległy i obcy.
         - Z jednej strony to pogoda, z drugiej... może jest pani bardzo wrażliwa? Nie ma powodu do obaw, zapiszę pani eliksir, proszę odwiedzać mnie raz w miesiącu na badanie...
Zapisał coś na kartce, wręczył mi ją i kazał już iść. Zrobiłam to praktycznie automatycznie, ciągle będąc w szoku. Słowa uzdrowiciela nadal do mnie nie docierały. Ja? W ciąży? Byłam za młoda i kompletnie nie nadawałam się na matkę! Oboje z Bartym mieliśmy mnóstwo pracy, Czarny Pan miał dla nas mnóstwo zadań, Crouch mógł wrócić niewiadomo kiedy... A no właśnie. Jak on na to zareaguje? Owszem, byliśmy ze sobą, ale to wszystko mogło go przytłoczyć. Nie był głupi, wiedział, czym może się skończyć seks, ale... sama już nie wiem. Może lepiej go uprzedzić? Ale nie chcę mówić mu od razu całej prawdy. Dopóki żyje w nieświadomości, może skupić się na zadaniu. A ja będę się martwić w samotności.
Pierwsze, co zrobiłam po wyjściu ze Świętego Munga, to wybrałam się na ulicę Pokątną, aby kupić polecony przez uzdrowiciela eliksir. Kiedy weszłam do apteki, moim oczom ukazał się wielki plakat wiszący na ścianie. Przedstawiał ruchomą fotografię Bartemiusza sprzed kilku lat. Msiał być mniej więcej w moim wieku, łypał na oglądających go z niechęcią. Pod jego imieniem i nazwiskiem znajdował się opis jego winy i cena za jego głowę. Pięćdzieciąt tysięcy galeonów. Poczułam w żołądku skurcz strachu. Ministerstwo naprawdę podjęło jakieś kroki. Może nie takie, jakich oczekiwałby Dumbledore, ale aurorzy nie obijali się przynajmniej. Oderwałam wzrok od plakatu i podeszłam do lady.
Pół godziny później teleportowałam się do domu. Deszcz ani na chwilę nie przestawał zacinać. Przebiegłam przez drogę, rozpryskując na wszystkie strony błoto i weszłam do środka. Pierwsze, co zrobiłam, to chwyciłam pióro i napisałam kilka zdań do Barty'ego:

         Nie pisałabym do Ciebie, żeby Cię nie rozpraszać, ale muszę Cię na coś przygotować. Jak wrócisz, to powiem Ci coś bardzo, bardzo ważnego.
Pogoda jest okropna, ale wróciła Nelly, więc nie jestem sam. Gdybyś miał sposobność, to wyślij jej sowę, mną się nie przejmuj.
Macy

Zapieczętowałam kopertę zaklęciem i przywiązałam ją do nóżki sowy, którą wyrzuciłam przez kuchenne okno w deszcz i wiatr. Nie mogłam myśleć o niczym innym, jak o dziecku. Nie przepadałam za nimi ale, mimo niepewności, czułam do niego jakąś sumpatię. Bartemiusz zapewne, jak każdy mężczyzna, chciał mieć syna, ale chyba nie tak szybko. Nasze życie było nadal w niebezpieczeństwie, świadczył o tym zresztą plakat na Pokątnej. Dopóki Czarny Pan nie przejmie władzy w ministerstwie, żaden śmierciożerca nie może czuć się bezpieczny.

*

         Powrotną sowę dostałam pod koniec września. Barty napisał jedynie, że w domu będzie jakoś drugiego października, choć nie jest przekonany, a kiedy wróci, gdzieś mnie zabierze. Pogoda była po prostu fatalna, ale eliksir, który kupiłam w aptece bardzo mi pomagał. Od Nelly nie dostałam ani jednego listu, żadnej wiadomości. Bartemiusz na pewno spełnił moją prośbę i wysłał do niej sowę, ale raczej nie powiedział jej nic o tym, co zaszło między nami, bo natychmiast by tu przybyła, aby całą sytuację wyjaśnić. A może postanowiła się do mnie nie odzywać? Za bardzo się przejmowałam. Czułam jednak, że zrobił się swego rodzaju trójkąt. Ja i Barty oraz kontrolująca wszystko Nelly. Musiałam w końcu przeciąć tę pępowinę.

         Drugiego października już po południu czekałam na powrót Croucha, choć wiedziałam, że przed zmrokiem z pewnością się tu nie zjawi. Około piętnastej zaciągnęłam zasłony w oknach. Po prostu nie mogłam znieść patrzenia na te okropne chmury, chlapę i nieustający deszcz. Liście jeszcze nie pożółkły do końca i nie było czuć tego charakterystycznego zapachu jesieni, ale nie zmieniało to faktu, że wciąż czekałam na te wszystkie oznaki. W drzwiach coś zachrobotało, a one same otworzyły się. Wyjrzałam z kuchni i ujrzałam Barty'ego. Miał na sobie zakurzoną pelerynę, podartą w kilku miejscach, ręce zaś bardzo podrapane i zakrwawione. Odrzuciłam ścierkę i padłam w jego objęcia.
         - Mam ci tyle do powiedzienia, że sama nie wiem, od czego zacząć... - wyszeptałam. Włosy miał mokre od deszczu, pachniał wrzosami i wiatrem. Pocałowałam go kilkakrotnie w usta. Tęskniłam za jego ciepłymi ramionami, czułym dotykiem...
         - Ja też. Mogę pierwszy? - zaczął grzebać w kieszeniach w nieco nerwowy sposób. W końcu odnalazł coś tak małego, że zmieściło się w jego zaciśniętej dłoni. Z kieszeni wyciągnął wąski, złoty pierścionek przypominający zwiniętego węża z zielonymi kamieniami zamiast oczu. - Kupiłem go w Polsce, kiedy Hagrid zarzymał się w knajpie. Długo o tym myślałem... Czy zechciałabyś zostać moją żoną?
Ucałował prędko moje dłonie. Zachował się zbyt oficjalnie, ale i tak sprawił, że na mojej twarzy pojawił się uśmiech, a w oczach zaszkliły się łzy.
         - Zechciałabym, zechciała - odpowiedziałam i znów pocałowałam go w usta. Jego ręce zacisnęły się mocno na moich plecach, twarz ukryła się w zagłębieniu mojej szyi. Chwycił mnie w objęcia i zaniósł do salonu. Usiadł na kanapie i posadził mnie na swoich kolanach, rozpinając szybko guziki mojego cienkiego swetra. Tak bardzo brakowało mi jego dotyku, tego cudownego ciepłego ciężaru jego ciała na moim, że nie miałam głowy do niczego, a miałam przecież mu do przekazania ważną wiadomość. Moje usta zajęły się troskliwie jego szyją, podczas gdy ręce rozpinały mu rozporek. Zapomniałam zupełnie o pełnym skrępowaniu. Oparłam policzek na jego szybko falującej piersi i westchnęłam, kiedy wdarł się w moje spragnione ciało. Zacisnął ręce na moich pośladkach, by pomóc utrzymać mi rytm. Uniosłam głowę i wpiłam się w jego usta. Mocniej przysunęłam się do niego, rozkoszując się jego emocjami, szalejącym w piersi sercem i nierównym oddechem. Po jego zesztywniałym nieco ciele i coraz szybszych ruchach poczułam, że już nadchodzi ten moment. Z przeciągłym jękiem rozkoszy szczytował i objął mnie ramionami. Sekundę później doszłam ja, przylgnęłam do niego całym ciałem i przytuliłam policzek do jego falującej piersi. Mimo że na dworze było jeszcze jasno, ja czułam się cudownie senna i rozluźniona. Przymknęłam powieki, gładząc palcem jego sutek. Chwilę później poczułam swąt dymu. Dobrze wiedziałam, że na tej wyprawie inni śmierciożercy wciągną go w coś podobnego, dlatego tylko uchyliłam powieki i mruknęłam:
         - Nie pal przy mnie. Po co w ogóle próbowałeś tego świństwa? Zgaś to.
         - Tak jest, kochanie.
Różdżką stłumił papieros i odrzucił go na podłogę. Ta jego potulność może i zdziwiłaby mnie, ale wiedziałam, że Crouch spełniłby każdą moją prośbę. Gładził mnie przez chwilę dłonią po plecach; jego oddech był już wyrównany.
         - Pisałeś do Nelly? - spytałam.
         - Tak, zgodnie z twoją prośbą - przyznał posłusznie. - Opisałem jej z grubsza moją wyprawę...
         - Ale nic jej nie powiedziałeś o nas?
         - Nie, nie chciałem, żeby cię nachodziła, kiedy mnie nie było. Jeszcze nie jest gotowa na tę wiadomość - odparł.
         - Co do wiadomości...
         - Zaczekaj chwilę, dobrze? Pójdę wziąć prysznic, zaraz do ciebie wrócę.
Zsunęłam się z niego i nakryłam kocem, a on azpiął spodnie, pidniósł z podłogi koszulę i skierował się w stronę łazienki. Położyłam głowę na miękkiej poręczy kanapy i odetchnęłam kilkakrotnie. Czułam się, pomimo wyczerpania, bardzo szczęśliwa. Wsłuchałam się w stłumiony, monotonny szum wody lecącej spod prysznica i utkwiłam wzrok w grzbietach książek po przeciwległej stronie pokoju, nie myśląc praktycznie o niczym.
Barty wrócił kilka minut później, z wilgotnymi włosami, pachnąc kwiatowym płynem, ubrany w miękki szlafrok. Usiadł wygodnie na kanapie i pozwolił mi położyć głowę na jego kolanach.
         - Co chciałaś mi powiedzieć? - zapytał, głaszcząc powoli moje włosy.
         - Przez okres twojej nieobecności często źle się czułam, więc poszłam do uzdrowiciela. Powiedział mi, że jestem... jestem w ciąży - odparłam z niepewnym uśmiechem. On zrobił to samo. Pochylił się i uraczył mnie namiętnym pocałunkiem.
         - Naprawdę? Ja... nie wiem, co powiedzieć. Przepraszam, że mnie nie było. Wiesz, Macy, to jest najpiękniejszy dzień w moim życiu. Zgadzasz się wyjść za mnie, teraz mi mówisz, że jesteś w ciąży...
Usiadłam i przytuliłam się do niego. Wyczułam, że tego właśnie potrzebował w tym momencie. Ja również czułam wszechogarniającą mnie radość. Nareszcie coś zaczęło mi się układać. Miałam swoje miejsce na świecie, osobę, z którą mogłam śmiało spędzić resztę życia, a spełnienie marzenia, jakim była zemsta na zabójcach rodziców - praktycznie w zasięgu ręki.
         - Czy ktokolwiek o tym wie? - zapytał Barty, nie wypuszczając mnie z objęć.
         - Na razie tylko ty. Chciałam, żebyś wiedział pierwszy. Uważam jednak, że uczciwie byłoby powiedzieć o tym Nelly i mojej ciotce - odrzekłam. - Bardzo bym chciała, żeby cię poznała.
         - Jeszcze nie teraz. Zacznijmy od Nelly. Ale zostawmy to na chwilę. Chciałbym cię zabrać na kilka dni z daleka od tego pochmurnego miejsca. Znam kilka pięknych, odpowiednich zakątków, gdzie będziemy mogli spokojnie pokazać się razem. Co ty na to? Jutro zaprosimy Nelly na kolację, a we środę się spakujemy i po prostu deportujemy się stąd, hmm?
Ten pomysł wydał mi się po prostu świetny. Ale troska o przyjaciółkę wywoływała wyrzuty sumienia. Im wcześniej ją o wszystkim powiadomimy, tym lepiej, a ja będę spokojniejsza.
         - Napisz do niej, że zapraszamy ją na kolację - mruknęłam, odsuwając się od niego. Bartemiusz wstał z ciężkim westchnieniem i powędrował do kuchni. Utkwiłam wzrok w złotym pierścionku umiejscowionym na serdecznym palcu. Uroczy, maleńki wąż. Kochałam Barty'ego i nie wyobrażałam sobie żyć z kimś innym, ale nie wiedziałam, że tak prędko Crouch będzie gotowy ożenić się ze mną.
Wrócił dziesięć minut później, niosąc kubek z jakąś parującą substancją.
         - Jestem pewien, że Nelly przyleci jak na skrzydłach. Głupio się czuję na myśl, że odejdzie stąd zawiedziona - rzekł, podając mi kubek. - To zioła, nie bój się, nie otruję cię.
Wypiłam maleńki łyczek. Napój smakował jak ugotowane, świeże liście; skrzywiłam się, ale przełknęłam jeszcze kilka łyków. Na samą myśl o czekającej mnie jutro kolacji poczułam w żołądku skurcz, który długo nie chciał puścić.

*

         Rano sowa przyniosła mi odpowiedź od przyjaciółki. Było mi strasznie przykro, że musiałam zburzyć jej szczęście i nadzieję, zwłaszcza po przeczytaniu listu, ale nie było wyjścia. Nie mogłam podporządkowywać życia pod nią. A już na pewno nie miałam prawa zmuszać do tego innych. Najgorsze było oczekiwanie. Dałam Bartemiuszowi pogięty kawałek pergaminu i usiadłam na krześle z bardzo zafrasowaną miną.
         - Nie martw się, to nie potrwa długo - powiedział.
         - Ale ja nie chcę kończyć tej znajomości. Kocham ją, w Hogwarcie tylko ona jedyna była moją przyjaciółką. A jeśli przed nią ukryjemy, że jestem w ciąży, to się jeszcze bardziej obrazi. Kiedyś się o tym dowie. Jak jej wytłumaczymy, że nagle któregoś dnia będzie nas w domu trójka? - przerwałam mu lekko rozhisteryzowanym głosem. Otworzyłam szafę i zaczęłam szukać ubrań, jednocześnie zastanawiając się, co zrobić na kolację. Gotowanie szło mi coraz lepiej, mogłam już stworzyć coś bardziej zaawansowanego i, co ważniejsze, jadalnego.

         - Chyba upiekę dziś szarlotkę na deser - oświadczyłam i wyjrzałam przez okno. Już nie padało i trochę wyschło, ale niebo wciąż było białe, a wiatr zimny. - Mógłbyś dzisiaj pójść do sklepu? 

10 komentarzy:

  1. ~Patrycja
    8 sierpnia 2012 o 17:42

    Wspaniały rozdział, nie spodziewałam się ani tego że Macy będzie w ciąży ani że Barty poprosi ją o rękę. Całkowity zwrot akcji.Pozdrawiam cieplutko.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 8 sierpnia 2012 o 22:49
      Hmm, tego w sumie można się było spodziewać, prawdziwy zwrot będzie już niedługo xD

      Usuń
  2. ~Patrycja
    8 sierpnia 2012 o 17:44

    Ha! Pierwsza! ;P

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Sheirana
    8 sierpnia 2012 o 22:57

    Powiem szczerze, że gdy tylko przeczytałam, że Macy się źle czuła, od razu pomyślałam, że jest w ciąży xD. Ciekawa jestem, jak sobie dalej poradzą i jak to w ogóle będzie dalej wyglądać. Szczerze mówiąc, jakoś nie wyobrażam sobie Macy w roli matki, ale nie wiem, czy moje przeczucia się sprawdzą xD.A Nelly działa mi na nerwy xD.Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2012 o 20:46
      No kurde, musiałam podzielić rozdział na pół, bo mi znów ucięło, ale jutro opublikuję resztę, wróciłam z pielgrzymki z nowym zapałem, więc częściej będę coś publikować xD

      Usuń
  4. ~Enigmatyczna
    9 sierpnia 2012 o 16:58

    Najpierw idzie między ludzi, a potem się zastanawia, czy Dumbledore rozgłosił, że jest śmierciożercą? Na co ona liczyła, na szczęście? Rzeczywiście, takich popleczników potrzeba Voldemortowi xD No i słitaśna Nelly też by się nadawała, że łoho. „Tak, pogadam z Czarnym Panem, może cię przyjmie” xD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 12 sierpnia 2012 o 20:56
      Och, tak czekałam na tę Twoją krytykę xD Zauważyłam, że to chyba Twój sposób na komentowanie moich opowiadań, zaczynam się do nich przyzwyczajać xD Dobra xD To teraz na poważnie. W świecie magicznym dorosłym staje się w wieku siedemnastu lat. Jak ja miałam siedemnaście lat, to miałam na.sr.ane w głowie, ba, teraz jestem o rok starsza i nadal mam. A Macy (chyba już zauważyłaś), że nie jest tak dojrzała i zaradna, jak np. Selene. Do tego ma te siedemnaście lat… Więc może sobie być jeszcze naiwną dziewczynką. A Nelly… Nelly to dopiero zrobi szał jutro, jak opublikuję drugą część rozdziału, to ją wtedy pokrytykujesz xD

      Usuń
  5. ~olka
    24 sierpnia 2012 o 14:33

    Macy będzie mamą.

    OdpowiedzUsuń